Secrets of London
[wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena poboczna (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=6)
+--- Dział: Dolina Godryka (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=23)
+---- Dział: Knieja Godryka (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=31)
+---- Wątek: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus (/showthread.php?tid=1117)

Strony: 1 2


[wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - Norvel Twonk - 18.03.2023

adnotacja moderatora
Rozliczono - Patrick Steward - osiągnięcie Bajarz II

To wszystko wydarzyło się przez ten przeklęty wiatr. To przez tę wichurę, którą musiały spowodować jakieś wydarzenia, o których teraz nie mogliście sobie przypomnieć. Nieważne co robiliście i jak bardzo próbowaliście uniknąć nieuniknionego, siły natury zadecydowały za was.
Podmuch wiatru, większy, silniejszy, taki który praktycznie się nie zdarza, ale wam się akurat przytrafił, poderwał was w górę jakbyście niewiele ważyli, miotał ciałami jak tylko chciał, kierował, gdzie chciał…
I nagle, w samym środku, gdy już wiedzieliście, że najpewniej umrzecie, wszystko pochłonęła ciemność.

*

William ocknął się chyba w ogrodzie. Leżał w niedawno zasadzonych rabatkach i trochę kręciło mu się w głowie. Czuł zapach mokrej ziemi a w bok uwierał go jakiś wystający kamień. Perseus też czuł kamienie. Dużo kamieni, bo znalazł się na kamiennej ścieżce, zaledwie kilka kroków od wejścia do niewielkiego, ale wyglądającego na zamieszkały domku.
Obydwaj byli obolali. Chwilami pamięć płatała im figle i nie do końca potrafili jeszcze powiązać i zrozumieć wszystko, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Wiedzieli na przykład, że znaleźli się w tym miejscu przez straszliwą wichurę, ale czemu porwała właśnie ich? I co ją wywołało? Tu w pamięci ziały luki. W dodatku nie działała im magia. Nie mogli się aportować. Byli zdani na to miejsce.
Rozglądając się dookoła, dostrzegli, że z pewnością zawitali tutaj po raz pierwszy. Na dworze było już ciemno, wiele szczegółów pewnie im umykało, nie za bardzo potrafili dostrzec kolor płotu lub rozróżnić posadzone niedawno rośliny. A patrząc w dal widzieli albo zarys ciemnego lasu, albo ciemność. Ale wiedzieli, że byli na podwórku jakiegoś wiejskiego domku. Ten domek miał jasne drzwi wejściowe, jasne okiennice a jedną ze ścian porastały pnącza bluszczu. W środku paliło się światło, obydwaj mężczyźni słyszeli również dochodzące ze środka subtelne dźwięki. Trochę jakby kroki? Albo szuranie? Brzęk czegoś?
A kiedy Perseus podniósł się z ziemi, dostrzegł również, że drzwi były uchylone.

@William Lestrange
@Perseus Black


RE: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - Perseus Black - 21.03.2023

Z zamroczenia wyrwał go dyskomfort, gdy setki drobnych kamyczków zatopiły się w alabastrze skóry. Chciał się poruszyć, lecz próba zmuszenia mięśni do współpracy zakończyła się falą bólu, jaka przetoczyła się przez jego ciało. Znieruchomiał sparaliżowany strachem, podczas gdy serce gwałtownie przyśpieszyło swój rytm, zaś oczy szeroko się otworzyły - w pierwszej chwili zdawało mu się bowiem, że znów znajduje się na lodowato zimnej podłodze piwnicy, a jego oprawcy krążą nad nim niczym sępy. Starał się nie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku, w obawie, że zaraz spadnie na niego kolejny cios.
W miarę tego, jak oczy Perseusa przyzwyczajały się do ciemności, a pozostałe zmysły wyrywały się z letargu, zaczął się uspokajać, choć trudno było mówić o całkowitym odprężeniu. Chociaż wiedział już, że nie znajduje się w cuchnących stęchlizną podziemiach, a jego nadgarstki nie są spętane, nadal tlił się w nim niepokój; wszak nie wiedział gdzie właściwie się znalazł. Ostrożnie podniósł się do pozycji półsiedzącej, z całych sił wytężając swój umysł. W jaki sposób się tu znalazł? Był na obchodach Beltane, przyjemnie upojony alkoholem i bliskością kochanki. Później wspomnienia stawały się mgliste i wybrakowane, nakładały się na siebie bez ładu i składu, zupełnie tak, jakby ktoś pozbawił ich kolejności chronologicznej - udało mu się jednak wyłuskać z pamięci złowieszczy szum w koronach drzew, silny prąd powietrza unoszący go do góry oraz własną dłoń desperacko zaciskającą się na laskę, jakby liczył, że mogła utrzymać na ziemi. Podparcie leżało tuż obok jego obdartej dłoni; wyczuwał posrebrzaną główkę kruka. Przynajmniej tyle, pomyślał. Sięgnął po różdżkę ukrytą w kieszeni.
Lumos — wyszeptał, jednak zaklęcie nie zadziałało. — Lumos. Lumos!
Próbował bezskutecznie. Wreszcie poddał się i schował różaną gałązkę. Albo w tym miejscu nie działała magia, albo Perseus chwilowo utracił możliwość korzystania z niej. Przełknął nerwowo ślinę i rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się na ścieżce prowadzącej do porośniętego bluszczem domku, z którego okien sączyło się przyjemne światło. Nie poznawał tego budynku, ani tego - jak mniemał - ogrodu, w którym przyszło mu się znaleźć. Uznał zatem, że najrozsądniej będzie, jeśli zapuka do środka i zapyta, gdzie jest. Wszystko wskazywało bowiem na to, że ktoś musi znajdować się w środku, słyszał przecież coś, co przypominało krzątaninę. Kiedy jednak się podniósł i zrozumiał, że drzwi do domostwa są uchylone, niepokój tylko w nim wezbrał.
Jest tu ktoś..? — rzucił ochryple w ciemność przed nim. Pamiętał jeszcze, że kiedy zerwała się wichura, w jego ramionach spoczywała kobieta - chciał upewnić się najpierw, że wiatr nie przyniósł tu również i jej.


RE: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - William Lestrange - 22.03.2023

Nie wybierał się zazwyczaj na tak duże spędy ludzi, acz Beltane, ze swoim kulturowym znaczeniem, było dość pomocną i motywująca kwestią dla jego wiszącego na włosku małżeństwa. Nigdy nie był romantykiem, ale starał się dbać o Eden, na pewno mu na niej zależało... i też to było ostatnim, co pamiętał. Zaplatane kwiatki, mówiąca jakieś banialuki stara kobieta, śmiech żony. Później wszystko rozpłynęło się w chaotycznej wichurze, nie wiedział dokładnie kiedy ani dlaczego i czy w ogóle jeszcze wtedy znajdował się na polanie.
Wszystko go bolało, a serce biło jak oszalałe, pragnęło wyrwać się z klatki piersiowej, gdy spocone od wysiłku dłonie pulsowały adrenaliną tak samo, jak cała reszta ciała. Odczuwał suchość w gardle, więc odchrząknął i zwilżył je przełykając ślinę. Zamrugał pare razy i przekręcił się na drugi bok, aby zsunąć się z boleśnie wbijającego się w ciało kamienia. Przycisnął przy tym resztę rabatek, sprawiając, ze niektóre łodygi złamały się pod jego ciężarem.
- Na Morganę, Merlina i Salazara Slytherina... - mruknął pod nosem. Powiedzonko trzymało się go jeszcze od czasów szkolnych, gdy niektórzy wprowadzili je do użytku przez wpadający w ucho rytm.
Podniósł się z ziemi starając sobie przypomnieć co takiego robił, był czujny, odrobinę przerażony, na pewno zdezorientowany. Dłonią wymacał różdżkę i wyciągnął ją z połaci szat, ciesząc się, że nie złamała się podczas upadku.
Ciepłe światło z chatki padało na trawę, przez co mógł zobaczyć oplatający bluszczem dom. Obkręcił się wokół własnej osi ze zmarszczonymi brwiami, poza jasnymi smugami od strony domostwa, w lesie panowała ciemność. Nie było też ani śladu po wichurze, która go tutaj przygnała.
Czy to sen?
A może, a może... tak właśnie wyglądać miało jego życie po śmierci?
Może umarł.
Serce zabiło mu mocniej, ponownie - nie mógł jeszcze umierać, wciąż nie stworzył kamienia filozoficznego. Cokolwiek go tu przygnało, musiało być pewne, że Lestrange będzie chciał wrócić, skąd przyszedł, aby dokończyć naukowe projekty. Miał swoje priorytety.
Uspokoił się trochę, uświadamiając sobie, że po śmierci nie czułby bólu, przynajmniej tak mówiły duchy, z którymi przyszło mu rozmawiać, czy to w w Hogwarcie, czy już poza jego murami.
Postawił pare kroków, chcąc obejść dom dookoła, sprawdzić to miejsce, ale zaraz usłyszał czyjeś zdeterminowane krzyki, próby oświetlenia sobie drogi. Znał ten głos, więc przyspieszył kroku i, tak jak zakładał, zobaczył kuzyna.
- Percy? - zapytał, opuszczając odrobinę różdżkę, ale jej nie chowając.
To miejsce było dziwne, jego atmosfera przypominała napięcie, jakie czuje się, gdy napastnik czeka na ciebie za zamkniętymi drzwiami, przygotowując się do ataku. William nie mógł być pewny czy osoba, która przed nim stoi to faktycznie Perseus, a nawet jeżeli to jak zareaguje?


RE: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - Norvel Twonk - 23.03.2023

Drzwi nie były zamknięte. Ledwie uchylone, ale w taki sposób, że nikły snop światła wypływał przez nie na dwór. Jakby ktoś wyszedł z domu i nie dość dokładnie je zamknął. Wystarczyło pewnie jedynie je pchnąć, by może nie wejść do środka, ale przynajmniej zobaczyć wnętrze izby, do której prowadziły.
Albo zapytać, jak zrobił to Perseus. Ze środka dobiegł dźwięk kroków. Ciężkich kroków, niezgrabnych, połączonych z pobrzękiwaniem, jakby chodzenie sprawiało ich właścicielowi jakąś namacalną trudność. Przez chwilę nawet ciemny cień zatkał snop światła wychodzący na zewnątrz, ale z jakiegoś powodu nie podszedł do samych drzwi. Wycofał się.
Ktoś, kto znajdował się w środku przystanął. Odgłosy brzęczenia ustały razem z nim. I pewnie, gdyby William zechciał podejść do okna, mógłby go w tym momencie zobaczyć: stojącego jakiś metr, może półtorej od wejścia.
- T-tak – odpowiedział nieznajomy. Głos miał męski, choć jednocześnie dość chropowaty, jakby rzadko go używał. A potem z ust mężczyzny ze środka, wypłynęły kolejne pytania. – K-kim jesteś? C-co cię tutaj sprowadza? C-chciałbyś wejść do środka? – Ostatnie zadane nieco ciszej, z wahaniem, jakby pytanie sprawiało pewną trudność pytającemu. – W-wejdź, jeśli chcesz.
William nie musiał obchodzić domu dookoła, by wyciągnąć z tego, co widział jakieś pierwsze wnioski. I budynek, i ogródek wyglądały na raczej zadbane. Daleko im było do posiadłości, które posiadali czystokrwiści, ale z pewnością ktoś dbał o to miejsce. Ścinał trawę, sadził ogródek, kwiaty, przyciął bluszcz porastający ścianę domu, w taki sposób by nie zasłonił okna.
A jednak, być może, faktycznie było w tym miejscu coś niepokojącego. Może chodziło o to, że obydwaj znaleźli się w nieznanym im wcześniej miejscu? Może przez to, że poza ich głosami i głosem dobiegającym ze środka nie było tu innych dźwięków? Żadnych komarów, cykających świerszczy, pohukiwań sowy?



RE: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - Perseus Black - 24.03.2023

Serce zamarło mu na moment, gdy dostrzegł zbliżającą się w jego stronę sylwetkę, tak wyraźnie odcinającą się na tle atramentowego nieba. Dłoń, w której trzymał laskę, zacisnęła się teraz na trzonku tak mocno, aż pobielały mu knykcie; gotów był bowiem użyć swej podpory jako oręża, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Naiwną ze strony Perseusa była myśl, że broń biała jakkolwiek pomoże mu w starciu ze skierowaną w jego stronę różdżką, jednak człowiek w obliczu zagrożenia chwyta się wszystkiego, aby ocalić swe życie - a jemu nie uśmiechało się umierać. Nie w taki sposób.
Westchnienie ulgi wyrwało się spomiędzy spierzchniętych warg magipsychiatry, kiedy zorientował się, że ma przed sobą Williama. I choć ogromnie za nim przepadał, to nigdy jeszcze nie ucieszył się na jego widok tak bardzo, jak w tamtym momencie.
Will! Merlinowi niech będą dzięki... — wyszeptał. Zaraz potem jego twarz nabrała posępnego wyrazu - tak wiele było rzeczy, o które chciał zapytać, począwszy od tego, gdzie są. Nie zdążył nawet otworzyć ust; oto z domu dobiegł ich cichy głos. Zadrżał.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że ogród, w którym się znajdują, jest całkiem dobrze utrzymany. Było to w pewien sposób pocieszające, bowiem oznaczało, że nie trafili na wyludnione pustkowie i być może znajdzie się ktoś, kto pomoże im określić, gdzie się znaleźli oraz w jaki sposób wrócić do domu.
Jestem Perseus Black, psychiatra — zrezygnował z przedrostka "magi" w obawie, że mogli mieć do czynienia ze zwykłym mugolem, a to byłoby niezręczne — Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłem. W jednej chwili spędzałem czas z moją... przyjaciółką, w następnej ocknąłem się tutaj. Nie mam złych zamiarów.
Wejść do środka? Zmarszczył brwi, spoglądając na Williama pytająco, zaraz potem ruszył w stronę wejścia. Wyglądało na to, że w ich duecie to Black był tym mniej rozsądnym - z drugiej jednak strony, nie zdradził obecności kuzyna. Przyłożył palec do ust, a następnie gestem nakazał mu zatrzymać się w miejscu. Jeśli to pułapka, naukowiec będzie miał szansę na ucieczkę i wezwanie pomocy.  Był znacznie szybszy i sprawniejszy od swego schorowanego krewniaka, w to nie wątpił.
Dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że to nie kłopot — odpowiedział, popychając uchylone już drzwi. Przymknął na moment powieki, spodziewając się ataku.
Tylko ta przeklęta, niezmącona cisza napełniała go coraz większym niepokojem.


RE: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - William Lestrange - 03.04.2023

Zmarszczył brwi.
Coś tu było definitywnie nie tak.
Dom wydawał się zadbany, z tym było wszystko w porządku, ale atmosfera i brak jakichkolwiek dźwięków poza głosem kuzyna oraz tym dochodzącym z wnętrza domu wzbudzało podejrzenia Williama.
Nie był nawet pewien, czy osoba, którą przed sobą widział to faktycznie Perseus. Zachowywał się jak on, poruszał, miał te same ubrania i laskę. Tej ostatniej przyjrzał się uważniej, analizując. Trudno byłoby podrobić tak charakterystyczny element, ale z drugiej strony, ktoś mógł Blackowi po prostu przedmiot ukraść. Nie tak dawno został przecież porwany.
Brak jakichkolwiek dźwięków poza ich słowami, oddechami sprawiały, że Lestrange miał podejrzenia iż cała ta sytuacja dzieje się tylko i wyłącznie w jego głowie. Wolał jednak nie ryzykować... W przeciwieństwie do krewniaka, który poszedł na żywioł i przedstawił się pełnym imieniem, nazwiskiem, a nawet zawodem.
Spojrzał na drugiego mężczyznę z wyrzutem wyrysowanym na twarzy.
'Czyś ty postradał wszystkie zmysły?', wydawało się krzyczeć spojrzenie Williama. Mózg podpowiedział mu krótkie 'tak', gdy przywdział myśli we wspomnienia z udziałem magipsychiatry. Percy bywał lekkomyślny zbyt często, aby było to dlań zdrowe.
Widząc palec przyłożony do ust, odgonił wcześniejsze myśli i przekrzywił głowę, w jakimś stopniu próbując zrozumieć ten abstrakcyjnie głupi akt heroizmu.
Westchnął w duchu.
Odchylił się do tyłu spoglądając w pobliskie okno prowadzące do domu, chcąc sprawdzić kogo spotka jego kompan, a zaraz i on sam, bo planował podążyć za nim... Raczej.


RE: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - Norvel Twonk - 03.04.2023

Ale atak nie nastąpił.
Kiedy Perseus pchnął drzwi, te ustąpiły lekko i otworzyły się szerzej skrzypiąc niego. Jasne światło dobiegające ze środka oblało jego twarz, w pierwszej sekundzie nawet nieco zaskakując jaskrawością. I już wiedział, że trafił (trafili właściwie, bo przecież William był zaledwie kilka metrów za nim) do chaty zamieszkałej przez kogoś, kto władał magią. Kogoś, kto przetrzymywał w środku istotę, której trwanie możliwe było tylko w świecie magii.
Magipsychiatra ujrzał tego, z którym rozmawiał chwilę wcześniej. To nawet nie był człowiek. Kiedyś, lata wcześniej i owszem, ale nie teraz. Teraz ciało miał przygarbione, suche, pozbawione życiowej sprężystości. Patrzył na Perseusa dużymi, lekko wyłupiastymi, bardzo jasnymi oczami a ciemne, matowe włosy opadały mu na blade, zbyt blade czoło. Ubrany był na czarno a u lewej nogi ciążył mu magiczny łańcuch. To jego dźwięki słyszał Black wcześniej, gdy ghul poruszał się po domu.
- N-nie bój się mnie – wychrypiał, a potem, dostrzegając czającą się za magipsychiatrą sylwetkę drugiego mężczyzny, poprawił – N-nie bójcie się mnie.
Spoglądający przez okno William dostrzegł wiejską kuchnię. Zadbaną, choć raczej z gatunku tych, które posiadali ci biedniejsi czarodzieje. U sufitu suszyło się trochę ziół. Na piecu stał sporej wielkości gar w otoczeniu patelni i rondla. Był też kominek z bulgoczącym kociołkiem. Przy drewnianym stole stały cztery krzesła. Dla ozdobienia pomieszczenia, ustawiono na stole nawet w wazonie bukiet świeżych kwiatów (pewnie po to, by dodać temu miejscu przytulności).
Ghul trzymał się blisko ściany naprzeciwko wejścia. Jako człowiek musiał dożyć mniej więcej czterdziestego, może czterdziestego piątego roku życia. I już za życia nie należał do tych przystojnych, silnych mężczyzn, którzy skupiali na sobie spojrzenia okolicznych kobiet. Był raczej przeciętny. Mocno przeciętny. A teraz, coś w jego sylwetce, w sposobie w jaki się garbił i na nich spoglądał, wskazywało na to, że ciągle daleko było mu do krwiożerczej bestii. Wyglądał raczej na przestraszonego i mocno, bardzo mocno, zmęczonego.
- N-nie zrobię wam krzywdy – zaczął znowu ghul. – M-możecie wejść do środka. J-jeśli tylko chcecie. I jeśli się nie boicie. Mam na imię Grimes – przedstawił się jeszcze. Jakby nagle przypomniał sobie o dobrych manierach, bo przecież Perseus mu się przedstawił.
Na dworze wciąż panowała świdrująca cisza. Ale, jak bardzo absurdalnie by to nie zabrzmiało, ze środka domu dochodziły do nich całkiem zwyczajne dźwięki. Kociołek bulgotał na ogniu. Łańcuch pobrzękiwał, gdy Grimes poruszał nogą a drewniana podłoga skrzypiała pod wpływem kroków. W środku było jakby normalnie.



RE: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - Perseus Black - 04.04.2023

Otworzył oczy, jednak po chwili na powrót je przymknął oślepiony blaskiem bijącym z wnętrza domu. Czy tak wygląda koniec?, zdążyło mu jeszcze przebiec przez myśl. Ale koniec wcale nie nadszedł; po chwili źrenice zwęziły się, a Perseus przwyczaił się do otaczającej go jasności. Dopiero teraz mógł przyjrzeć się istocie, która przemawiała do niego i Williama, który najwidoczniej postanowił podążyć jego śladem. I to niby Black był głupcem?! Zdecydował się na wejście do domu dlatego, że była to ich jedyna szansa na to, aby dowiedzieć się, gdzie wywiał ich ten przeklęty wiatr - poza tym, był rok starszy i uważał, że przeżył znacznie więcej niż krewniak, mimo, że rozpoczęli naukę w szkole magii w tym samym roku i wkroczyli w dorosłość w tym samym czasie.
Wypuścił gwałtownie powietrze z płuc, gdy zdał sobie sprawę z tego, że przed nimi stoi istota, która nie należała już do świata żywych - a przynajmniej należeć nie powinna. Wpatrywał się w niego z rozchylonymi wargami, jednak próżnym było doszukiwać się w jego spojrzeniu strachu; przepełniało je natomiast bezgraniczne współczucie i zrozumienie. Przeniósł wzrok na Willama, jakby chciał powiedzieć ty jesteś tutaj specjalistą od żywych trupów, ale w porę ugryzł się w język i znów zwrócił się w kierunku ghoula.
Serce pękało mu na widok wynędzniałego, zakutego w łańcuchy ghoula, choć usilnie starał się nie dać po sobie niczego poznać. Łagodność względem bezbronnych istot nie była cnotą, jaką próbowano mu wpoić w dzieciństwie - zdaniem ojca litość była oznaką słabości. Ale Perseus nigdy nie był przecież silny; nie tak, jakby życzyła sobie tego jego rodzina.
Kto ci to zrobił, Grimesie? — zapytał drżącym głosem. — Kto próbował przywrócić cię do życia i zakuł w łańcuchy?
Jak umarłeś?, cisnęło mu się na usta, ale uznał to za zbyt nietaktowne. Być może powinien najpierw spróbować się dowiedzieć gdzie się znaleźli, albo do kogo należał dom (bo na pewno nie do wskrzeszeńca ciągnącego za sobą łańcuch), ale zupełnie inne myśli krążyły teraz po głowie uzdrowiciela.


RE: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - William Lestrange - 05.04.2023

Fakt, był specjalistą od żywych trupów, mało kto o tym jednak wiedział, a Perseus od niedawna zaliczał się do tego grona. Jedyną wiedzą jaką w tym temacie posiadała cała reszta, była dorywcza praca Williama w Ministerstwie. Jako antropolog badał ciała i różne przypadki. W wolnym czasie, natomiast zajmował się tematem śmierci w szerszym tego słowa znaczeniu, nic więc dziwnego, że rozpoznał ghoula, gdy tylko ten był w zasięgu jego wzroku.
Już chciał zadać cisnące się na język pytania, acz Perseus go wyprzedził.
Lestrange zmarszczył nieco brwi, z jednej strony rozumiał dlaczego kuzyn włożył w to zdanie tyle empatii - w końcu narażanie się jedynej osobie z możliwymi odpowiedziami na cisnące się na język pytania nie było zbytnio mądre.
Podążył za swoim kompanem, trzymając się blisko niego, nie tracąc czujności.
- Will - odparł krótko, neutralnie. Nie było w jego tonie ani niechęci, ani sympatii.
Zmierzył mężczyznę wzrokiem, acz nie oceniającym. Bardziej przypominało to spojrzenie lekarza, który ma przed sobą przykład pacjenta, o którym pisał w jednej z szerszych pracach na studiach.
- Nie wiem, jak się tu znaleźliśmy. Pogniotłem ci rabatki, obudziłem się na nich. Nie pamiętam nic, załoze się, że mój koega tak samo - wyjaśnił po krótce, chcąc dać rozmówcy trochę pewności w tym, dlaczego się tutaj zjawili, tylko po to, aby zaraz móc przejść do pytań.
- Pytanie kto chyba nie da nam wiele, jeżeli akurat nie znamy tej osoby, raczej po co byłoby tutaj odpowiedniejsze - poprawił swojego kompana, acz znowu, nie było w tym zarozumiałości, raczej instynkt człowieka spędzającego godziny nad tomami i pracami akademickimi.
- Dlaczego jesteś przykuty łańcuchem? Ktoś cię do czegoś wykorzystuje? Twój dom wygląda na zadbany, ale to miejsce jest dziwne. Nie słychać w nim nic poza naszymi głosami i odgłosami z tej chaty. Nie ma ptaków, powiewu wiatru, niczego. Jakbyśmy byli zawieszeni w czasie albo przestrzeni, albo w jakimś... innym wymiarze. - wiedział, że magia również nie działa, ale o tym nie wspomniał. Zakładał, że ich gospodarz, który przedstawił się jako 'Grimes' zapewne też to zauważył, ale na wszelki wypadek nie wyjawiał informacji których nie musiał.


RE: [wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Pelargonie – William & Perseus - Norvel Twonk - 07.04.2023

Kiedy tylko William przeszedł przez próg kamiennego domku, drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Ghul drgnął na ten dźwięk. Zmarszczył ciemne brwi, wyraźnie unikając wzroku obydwu mężczyzn.
- M-moja żona – wydusił z siebie cicho, z wyraźnym wstydem rysującym się w jego głosie. – To… - uniósł rękę, jakby chciał wskazać na swój łańcuch albo może jednak nie na niego a na własną sylwetkę lub nawet na te drzwi wejściowe. – To wszystko zrobiła moja żona.
Mimo tego co powiedział i tego kim był, i w jakiej sytuacji go znaleźli, wnętrze domu wyglądało na przytulne. Biedne, z pewnością dużo biedniejsze niż te, do których nawykł i Perseus, i William, ale zadbane. Podłoga była czysta, na ścianach brakowało pajęczyn, rama lustra wiszącego przy wejściu lśniła czystością. To tylko Grimes na tym tle wyglądał żałośnie niepasująco, przygarbiony i zmęczony nie - życiem, które przyszło mu wieść.
Ghul uniósł ciemne spojrzenie na Lestrange’a. Patrzył na niego pozbawionym wiedzy spojrzeniem. Nie miał bladego pojęcia czemu ocknęli się akurat na tym konkretnym podwórzu. Od dawna tkwił w środku tej kamiennej chaty, dni zlewały mu się w jedno i niewiele wiedział o tym, co działo się na zewnątrz. Ta noc, noc Beltane, tym tylko różniła się od pozostałych, że jego żona wyszła z domu by tańczyć przy ognisku. I tak, przez chwilę zerwała się wielka wichura, ale jego nie niepokoiła, bo siedział bezpiecznie skryty we wnętrzu prywatnego więzienia.
- R-rzuciła zaklęcie bym nie mógł stąd wyjść. Nie powinno, chyba, zadziałać na p-ptaki – powiedział powoli. – J-jeszcze rano je słyszałem. T-ten łańcuch t-to tak d-dodatkowo. Wie, gdzie jestem. Wie, gdzie nie dojdę. T-to ułatwia kontrolę – znowu umilkł.
I przez chwilę mogło się wydawać, że zupełnie zignorował istotę pytania Perseusa, kilka sekund później brutalnie wyłożoną przez Williama. Ale to nie niechęć do odpowiedzi sprawiła, że milczał, ale wstyd?
- C-chciałem ją porzucić. Poznałem kogoś. I-inną k-kobietę – przyznał się. – Zakochałem się. Chciałem r-rozwodu. O-ona nie. Powiedziała… p-powiedziała, że musimy porozmawiać, zwabiła nas t-tutaj. A p-potem… - znowu wskazał na siebie. A potem skończył jako ghul. Przywiązany do domu, w którym umarł, do kobiety, której składał przysięgę i którą zechciał nieroztropnie porzucić. – Ja… j-ja nie chcę tak istnieć. T-to nie ma sensu – A w jego ciemnych, smutnych zabrzmiała i głębsza, bardziej osobista, intymna prośba: Czy moglibyście mnie zabić? Ale jeszcze nie miał odwagi by wypowiedzieć ją na głos.