Secrets of London
30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Reszta świata i wszechświata (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=26)
+--- Wątek: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy (/showthread.php?tid=1989)

Strony: 1 2


30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Bell Dupont - 03.10.2023

30 lipca 1972
Sala balowa
Loretta Lestrange i Bellamy Dupont



   Lato było wspaniałą porą roku. Bellamy zdecydowanie czuł się wtedy najlepiej. Być może wydłużające się dni tak na niego wpływały. Francuz czuł nagły przypływ energii, że dosłownie chciało mu się robić rzeczy, które odkładałby na inny czas, jeśli pora roku byłaby inna. Lato kojarzyło mu się również z odwiedzinami w rodzinnym dworku. Co prawda wizyty w domu zawsze były dla niego pewnego rodzaju smutnym przeżyciem, bo wydawało mu się, że rozdrapuje jakąś ranę. Jednakże widok lawendowych pól, które otaczały całą okolicę dworku, powodował, że było warto się tam znaleźć. Niestety do wyjazdu zostało mu jeszcze trochę czasu, więc swoją energię musiał spożytkować w inny sposób. Lubił pracę w sklepie swojej babci. Mógł zajmować się roślinami, wytwarzać eliksiry i różnego rodzaju mazidła, co go uspokajało i skutecznie zajmowało.
   Na całe szczęście lokalna społeczność w Londynie nie nudziła się. Co jakiś czas organizowane były różne przyjęcia i bale, jedne bardziej, inne mniej ekskluzywne. Bellamy nie należał do osób, które specjalnie lubiły przebywać z obcymi ludźmi, czy też ogólnie z ludźmi. Nie czuł się przy nich komfortowo, co oczywiście nie powinno nikogo dziwić, biorąc pod uwagę to, jak był wychowywany i co przeżył. Ostatnio jednak czuł, że kontrolowanie siebie przychodzi mu znacznie łatwiej. Miał niewiele epizodów z utratą kontroli, a nawet, gdy te się pojawiały, to nie działo się nic szczególnego. A przynajmniej taką miał nadzieję. Z Isabellą nigdy nie było wiadomo, co może się wydarzyć. Była nieprzewidywalna i właśnie dlatego Bell musiał się izolować. Wychodzenie do ludzi nie było trudne. Bellamy musiał się jednak pilnować, żeby nie zapomnieć się, dlatego też musiał się kontrolować.
   Na organizowany tego dnia bal udał się ze swoją babką, która została zaproszona przez przyjaciela rodziny. Ubrany w ciemny garnitur, skutecznie wtapiał się w zebrany tłum, który zlewał się w jedną czarną masę. Widok ten był przytłaczający i przyprawiał o zawroty głowy. Stojąc na samym szczycie schodów, tuż przed zejściem w dół, miało się wrażenie, że spogląda się na chmarę tłoczących się szczurów, które zaczynały przybierać ludzkich rysów dopiero wtedy, gdy schodziło się w dół. Jakby każdy kolejny stopień ściągał kotarę zezwierzęcenia i odkrywał człowieczeństwo.
   Uśmiechnął się lekko, bo tak nakazywała kurtuazja, do mężczyzny, który ich tutaj zaprosił. Wymienił odpowiednie uprzejmości z gośćmi, których znał lepiej oraz przywitał się z tymi, których kojarzył jedynie z widzenia. To jego babka była tutaj ważniejsza, on stanowił jedynie dodatek, który należało zaprosić. I nie miał nikomu tego za złe. Był nieważny i ludzie interesowali się nim jedynie dlatego, że nagle pojawił się w Londynie w wieku piętnastu lat. Wśród przyjaciół babki było to dość interesującym wydarzeniem, jednak kobieta starannie ucinała wszelkie wątpliwości dotyczące pobytu Bella w tym miejscu.
   Szybko się oddalił. Na szczęście znalazł tacę z kieliszkami wypełnionymi alkoholem. Nie miał najmocniejszej głowy, jednak w takich sytuacjach alkohol zawsze dodawał mu odwagi. Wziął jeden z kieliszków i upił niewielki łyk, pozwalając, by gorzki smak alkoholu zalał jego podniebienie. W takim stanie wszedł między ludzi.


RE: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Loretta Lestrange - 03.10.2023

Brylowanie na lśniących parkietach, pośród bogato zdobionych istnień ludzkich – tych, które otulały się blichtrem sukien i mościły w zgięciach łabędzich szyj zapachem piżma i wonią kwiatową – daleko od trosk prozy codzienności, która roztaczała nad podszyciem ziemskim brylanty gwiazd, przetykające koc nieprzebrniętej, ciemnej nocy. Była lwicą salonową i choć skrywała zapędy niegodne przykładnej panny, a jej okrucieństwo przypominało piwonie, czuła się iście jak ryba w wodzie; jak róża, która odnalazła swój od dawien skrywany akwen. Lśniące perły zębów – tych, których szereg znaczył się nierównością kłów – układały się w miły dla oka, rozentuzjazmowany uśmiech, a pajączki znaczące zewnętrzne kąciki oczu dopełniały obrazu wyginających się warg.

Wyglądała jak królowa bankietu. Karmazynowa, muślinowa suknia otulała gładko szczupłą talię, wraz z linią bioder rozchodząc się w spienione fale rozkloszowanego materiału; obcasy rozbrzmiewały stukotem w przestrzeni, dodając jej tych centymetrów, których fatum jej poskąpiło; głęboko wycięty dekolt falował w rytm oddechu, a alabastrowa szyja miękła pod ściśle przylegającą doń kolią. Nieliczne powiewy wiatru kołysały niesforną grzywką i umykającymi nad ramionami puklami kruczych włosów – nieodzownego elementu, który zaznaczył się rozpoznawalnością na jej połaciach.

Wirowała pośród sylwetek ludzkich, a pantofelki wzbijały w przestrzeń migotliwy kurz; zupełnie jak miałki pyłek charakterystycznie pachnącego pudru, powlekającego oblicza panien oraz zapach ich piżmowych, niewybrednie ciężkich perfum.

Sama Loretta pachniała jak wiosna.

Przywodziła na myśl ulewne deszcze majowe, które kroplami niebytu skrzyły się na płatkach bzu; początek wędrówki i jej koniec zarazem, gałązkę magnolii odpiłowaną gdzieś za rogiem przy skwerze.

Kurtuazja, której wprawdzie nigdy nie miała dosyć, zaczęła wyjątkowo ją nużyć, nie przywykła jednak do nieeleganckiego podpierania zdobionych ścian. Usunęła się jednak na moment, chwytając z wirującej tacy kieliszek szampana. Prędko umoczyła w nim usta, barwiąc szklaną powierzchnię czerwienią odciśniętych warg, rozglądając się przy tym ciekawsko po wnętrzu.

Diabelski uśmiech prędko rozgościł się na jej ustach.

Bel-la-my! – rzuciła staccato, urwanymi sylabami. Zbliżyła się do niego niepoprawnie blisko, łokieć delikatnie wbijając mu gdzieś między żebra.

Co u ciebie? Pytać mogę z trzech przyczyn, więc skup się – rzekła, mrużąc oczy i pochylając się ku niemu konspiracyjnie. – Z grzeczności, powinności lub ciekawości. Umiesz stwierdzić, co mną kieruje? Zawsze byłeś bystry, a na pewno bystrzejszy niż ja. – Zakołysała nieznacznie głową, wprawiając kosmyki otulające akwarelą oblicze w drobny ruch.

Odłożywszy uprzednio opróżniony kieliszek, chwyciła po kolejny, duszkiem pochłaniając jego zawartość. Liczyła na emocje; na cokolwiek, co nakarmi wygłodniałą bestię kryjącą się w klatce żeber; nawet jeśli byłyby one niepoprawne.




RE: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Bell Dupont - 03.10.2023

Niektórzy na przyjęciach czuli się dosłownie jak ryby w wodzie. Tak jakby od brylowania na salonach zależała cała ich egzystencja. Bellamy często nie mógł tego zrozumieć, bo nie wiedział, jak można było celowo zabiegać o uwagę i domagać się atencji. Ale zazdrościł tego. Czasami chciał móc wyjść z cienia, pokazać się światu i nie ukrywać tego, kim jest. W takich chwilach nie obchodziły go konsekwencje, nie interesowało go to, co mogło się z nim stać. Ciężko było wyczuć nastawienie czarodziejskiego świata do pewnych rzeczy, jednak niewątpliwie należało zakładać, że nie byłoby ono zbyt przychylne. W końcu najmniejsze odstępstwo od normy było stanowiło dobry powód do ostracyzmu. Jakby wykluczanie kogoś ze społeczności stanowiło prawdziwą rozrywkę. A im ktoś bardziej wpływowy i bogatszy, tym większą frajdę czerpał z tego typu rzeczy. Rozmyślanie o tym często otrzeźwiało Bellamy’ego z jego zapędów. Nie miał bowiem pojęcia, co mógłby ze sobą zrobić, gdyby rzeczywiście postanowił urzeczywistnić swoje pragnienia. Czy jego własna rodzina i przyjaciele odwróciliby się od niego? Czy musiałby wtedy znaleźć nowych kompanów wśród niepewnego i szemranego środowiska? Czy musiałby zrezygnować ze znanych sobie wygód? W głębi duszy nie chciał poznawać odpowiedzi na te pytania.
   Dlatego też postanowił podziwiać brylujących z daleka i nie starać się dołączać do ich grona. Podziwiał więc wszystkich wokół, starając się udawać, że jest to miejsce, do którego i on pasuje. Zapewne trwałby w takim stanie jeszcze długo, gdyby nie znajomy, melodyjny głos, wołający jego imię. Łokieć wbity miedzy żebra dodatkowo go otrzeźwił.
   – Panna Lestrange – odpowiedział jej z uśmiechem na ustach. Loretta była intrygującą postacią, której Bellamy nie potrafił jednoznacznie określić. Nie wiedział, czy mógł nazwać ją swoją przyjaciółką, wiedział jednak, że nie była mu całkowicie obojętna. Nie śpieszyło mu się jednak z definiowaniem ich relacji. Uważał, że to, co ich łączyło, idealnie nadawało się do nieposiadania konkretnej nazwy. – Mam wrażenie, że kieruje tobą nuda, której nie jesteś w stanie się pozbyć… z resztą wcale ci się nie dziwię – mruknął, nie wiedząc, czy odpowiada na jej pytanie. – Alkohol pewnie też odgrywa tutaj pewną rolę – dodał szybko, zauważając kolejny kieliszek w dłoniach kobiety.
   – Tak myślałem, że ostatnie wydarzenia nie ukryją cię na długo – zaśmiał się cicho, przywołując wspomnienie pojedynku. Napił się kolejnego łyka szampana.


RE: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Loretta Lestrange - 06.10.2023

Przecież tak bliska była pannom żyjącym orkiestrami wybijającymi pory roku; sweterkom znaczonym monogramami; srebrnymi pantofelkami wzbijającego w powietrze migotliwy kurz; tym przeklętym, snobistycznym akcentem panny z Exeter. Na uszczypliwości nie zwracała uwagi, plotkami się karmiła, a spienione fale jej sukni sunęły zaledwie kilka centymetrów nad ziemią, zwiastowane stukotem nieprzyzwoicie wysokich obcasów. Była babska, kobieca, dziewczęca – daleko jej było jurnym damom, przeczącym wielokroć bycia typowymi, zachowującym się bardziej jak mężczyźni, aniżeli z żebra uplecione pierwiastki kobiece. Kojarzono ją z kontrowersją, którą przecież oddychała, jak te mary błąkające się po padole za marzeniami, z uśmiechami urągliwymi i ruchami płynnymi. Pomimo ścigającej ją dwudziestej-szóstej wiosny, nadal nie dorosła do podwiązek znaczących drogę podboju; do banalnej kokieterii i bycia femme fatale.

Było to miejsce jej przylegania, nisza, której wygodnie się umościła, która stała się jej akwenem, w którym mogła kwitnąć. Uwielbiała czuć wzrok ślizgający się po jej bezpruderyjnej, bogato zdobionej muślinem sylwetce. Znała ją znakomita większość śmietanki towarzyskiej – jej imię w zasadzie było marką samą w sobie, a pogodna uwertura (skrywająca to, czego ludzkie oczy nie powinny widzieć) jednała sobie ludzi.

Zwichnięta moralnie dama.

Och, darujmy sobie te formalności, panie Dupont – zabrzmiała, charakterystycznie akcentując jego nazwisko. Miły uśmiech ugiął jej wargi w przyjemnym grymasie, gdy spojrzenie sarnich tęczówek przenosiła na jego oblicze, zadzierając delikatnie głowę ku górze.

Alkohol? Ach tak, alkohol – odparła, sięgając po kolejny wysoki kieliszek szampana, aby szkło zaznaczyć śladem krwistych warg. – A skoro jest tu tak nudno… – zaczęła, kiwając palcem, aby nachylił ku niej ucho – …to może uciekniemy stąd? Jestem pijana, więc moje wybory są akurat teraz wątpliwe, ale powiedz tylko słowo, a rzucimy się w świat. To, co tutaj widzisz, to warunki cieplarniane dla bogato urodzonych – także mnie. Ale czasami chciałabym uciec. Będziesz moim kompanem? – urwała, a w zmrużonych, ciemnych oczach, zabłysła niewiadomego pochodzenia, żarliwa iskra.

Och, naturalnie. Philip pożal-się-boże Nott nie będzie nade mną triumfował. Wróciłam z hukiem – odparła miękko, wsuwając dłoń pod ramię Bellamy’ego.




RE: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Bell Dupont - 06.10.2023

Bellamy wyrwany był z innego świata, wyraźnie odznaczał się na tle bawiącej się gawiedzi, chociaż starannie udawał, że jednak tutaj pasuje. Trzymał się jednak z boku, rzadko podchodząc do ludzi, jeśli już nie musiał. Często uczepiając się wybranych i znanych mu osób, które wiedział, że będą w stanie zająć jego czas. Nie lubił bowiem wszystkich i nie czuł się komfortowo przy ludziach. Loretta była więc dla niego wybawieniem i jej pojawienie się, chociaż nieoczekiwane, czymś, co wyjątkowo uradowało ciemnowłosego. Domyślał się jednak, że kobieta dużo bardziej wolałaby teraz stać na samym środku sali i pozwalać zgromadzonym jeść ją wzrokiem. Bo właśnie takim typem osoby była – osoby, której pewności siebie Bellamy zazdrościł i chciałby jej posiadać chociaż odrobinę.
   – Darujmy sobie – zgodził się, uśmiechając lekko. Szybko wypił resztę swojego szampana, po czym odłożył pusty kieliszek na najbliższy stolik. Momentalnie w jego dłoni pojawił się kolejny. Dupont nawet nie zarejestrował momentu, w którym zgarnął naczynie. Wiedział, że nie był to najlepszy pomysł, bo jego tolerancja na alkohol była godna pożałowania i zapewne nastoletni czarodzieje wykazują się większą odpornością od niego. Nie przeszkadzało mu to jednak w tym momencie.
   – Myślałem, że żyjesz dla tego typu przyjęć, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach – zauważył. Nie wyobrażał sobie, żeby jego przyjaciółka mogła opuścić to miejsce, nie dowiadując się, co też się o niej mówiło. A z całą pewnością się o niej mówiło. – Na pewno wszystko z tobą w porządku? – zapytał jeszcze, chcąc się upewnić, czy z Lorettą jest wszystko w porządku. On sam nie miał oczywiście żadnych oporów przed tym, by stąd zniknąć.
   – Oboje wiemy, jak Philip lubi triumfować – zaśmiał się jeszcze, sięgając dłonią po butelkę szampana, który leżał na stoliku. Wiedział, że robi potężny błąd, niemniej jednak wieczór ten z pewnością będzie dużo przyjemniejszy, jeśli w organizmie będzie płynąć odpowiednia ilość alkoholu. – Prowadź – powiedział.


RE: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Loretta Lestrange - 06.10.2023

Bycie podziwianą i zauważaną miało swoje plusy, jak i mocne minusy całokształtu sytuacji, w których się obracała; istotnie, spojrzenia wlepione w jej sylwetkę niewymownie, śledzące jej ruchy niebagatelnie, czyniły ją divą, jakich mało. W gruncie rzeczy nie przeszkadzało to jej przecież; wianuszki panien i dżentelmenów, słodycz bycia na pierwszych stronach Proroka – nawet, jeśli były to niechlubne treści. W meandrach umysłu wciąż kryło się felerne Beltane i myśląc o tym, że dała swój wianek Philipowi, miała ochotę uderzyć się w czoło.

Czymś ciężkim.

Może młotkiem.

Teraz jednak, upojona alkoholowym trunkiem, nabierała niewiadomej ochoty na coś odrobinę zabawniejszego; coś niestandardowego; coś, co Bellamy mógł jej dać, owinięte czerwoną wstążką. Klatka piersiowa zafalowała szybciej, było jej gorąco, prawdopodobnie przez procenty krążące wraz z krwią w żyłach. Uśmiech poszerzył się, gdy odkładała kolejny już, opróżniony kieliszek, a dłoń mocniej zacisnęła się na ramieniu Duponta.

Nie wiesz o mnie jeszcze wielu rzeczy – zagaiła jowialnie, osnuwając własne słowa woalką niewymownej tajemnicy.

Gdy ten chwycił szklaną butelkę wypełnioną szampanem, ona złapała bezpardonowo drugą – tak jakby jej lichej posturze nie wystarczały trzy kieliszki, aby zastać ją sowicie upojoną. Przez miriady myśli przemknęły prędko rozmaite puenty ich spotkania; zastanawiała się nad destynacją, jednak gdy wyszli na świeże, letnie powietrze, uśmiech ponownie roztańczył się na znaczonym siateczką piegów obliczu; tych, które całunem otulały szczupłą, wielkooką buzię.

Jest tak przyjemnie ciepło! – zachwyciła się prędko, opierając na moment czerń czupryny o jego ramię.

Wiesz, Bellamy, nie mam odpowiedniej kreacji ku temu, ale chodźmy do lasu. Siądziemy na łące i będziemy udawać, że jesteśmy dziećmi, które nigdy nie zaznały smaku dzieciństwa – rzekła, kiwając głową na własne słowa. – Mam wysokie obcasy, więc jak ugrzęznę w błocie, będziesz musiał mnie zapewne wziąć na barana. Ale warto! – dodała, łapiąc go za nadgarstek i ciągnąc za sobą, nie bacząc wręcz na jego opinię.




RE: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Bell Dupont - 07.10.2023

Tak, wszystko miało swoje plusy i minusy. Nawet bycie anonimowym aspołecznikiem, którym dumnie określał się Bell, nie było czymś w stu procentach pozytywnym. Nauczył się tego życia w dobrowolnej izolacji, które całkiem się podobało, ale nie zawsze było tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać. Każdy człowiek potrzebuje innego człowieka, z którym mógłby spędzić trochę czasu. Rozmowa i kontakt fizyczny były bowiem bardzo ważne i samemu ciężko było zaspokoić te potrzeby. Na całe szczęście praca w sklepiku babki Duponta była idealnym zastępstwem, gdyż dzięki niemu Bell miał zapewniony jakiekolwiek możliwości zaspokojenia potrzeb społecznych. Nie narzekał więc zbyt często. Co więcej, dostrzegł, że całkiem nieźle się czuje, gdy przebywa w swoim właśnie towarzystwie.
   – Tajemnice to wspaniałe rzeczy – odpowiedział na jej stwierdzenie. Nie przeszkadzało mu to, że nie wiedział o niej wszystkiego. Co prawda lubił dowiadywać się o ludziach różnych informacji, niemniej jednak nie zależało mu na tym, by dowiadywać się absolutnie wszystkiego. Ludzie byli tak złożonymi istotami, że nawet chcą się w nich zagłębić, nie było się w stanie objąć rozumem tego, co się w nich kryło. Niektóre osoby kryły w sobie wyjątkowo wiele różnych cząsteczek i Loretta była właśnie jedną z tych osób. Być może dlatego się tak dobrze dogadywali? Bo oboje nie odsłaniali wszystkich kart, które posiadali.
   Był gotowy do ucieczki. Czekał tylko na Lorettę, która i sobie wzięła butelkę szampana. Kradzież alkoholu z całą pewnością była nietaktowna, niemniej jednak był on tutaj po to, by zostać wypitym. Chyba nie robili więc nic złego. Po kilku minutach znaleźli się już na zewnątrz. Przywitało ich ciepłe powietrze. Ciepłe noce były jednym z wielu powodów, dla których uwielbiał lato.
   Ta noc była wyjątkowo ciepła. Nie wiedział, czy wynikało to z samej pogody, czy było to wynikiem połączenia zarówno temperatury na zewnątrz, jak i ilością alkoholu, który krążył w ich żyłach. Dupont trochę go już wypił. Ilość nie była duża, jednak ten szybko mieszał mu w głowie.
   – Och, chcesz udawać brak dzieciństwa? Że niby twierdzisz, że je miałaś? – zaśmiał się, bo on z pewnością nie miał normalnego dzieciństwa, a przynajmniej takiego, które by chciał. Jego dzieciństwo wypełnione było trzymaniem dyscypliny i ciągłym strachem, że znów będzie powodem kłopotów. Posiadanie typowego dzieciństwa było dla niego zbyt niebezpieczne, dlatego też nie musiał niczego udawać.
   – Jak ugrzęźniesz w błocie i zgubisz buty, to będziesz musiała wracać boso, moja droga – zaśmiał się, odgarniając włosy z czoła, zatykając je za ucho.


RE: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Loretta Lestrange - 08.10.2023

Była w końcu rasową lwicą salonową, obracającą się wśród dusznej woni piżmowych perfum i miałkiego, sypkiego pudru – odnajdywała tam swoje miejsce przylegania, akwen, w którym zakwitnąć miała róża jej bytowania. Nie potrafiła żyć w samotności z rozmaitych pobudek – oczywiście, była zwierzęciem stadnym, a w dodatku tak zdeterminowanym innymi ludźmi, że łaknącym ich atencji. Nie było to niczym, co przyprawiałoby sylwetkę o całun hańby; z dumą obnosiła się z własnymi autotelicznymi wartościami, tak jakby faktycznie nie było w nich nic niewłaściwego. Pragnąc głęboko cudzej uwagi, popadła we własną, skromną obsesję milkliwego bycia dostrzeganą. Wciąż; nie uważała tego za nic ujmującego, jednak życie śliskimi spojrzeniami ciżby przynosiło także wartości ujmujące. Nie potrafiła w końcu być samotniczką, usuniętą na margines, aspołeczną istotą.

Żywię się tajemnicami, Bellamy – odparła, a w jej spojrzeniu, miękko spoczywającym na osobie mężczyzny, zabłysła niewiadomego pochodzenia iskra.

Przyglądała mu się nachalnie jeszcze przez chwilę, analizując, jak wiele mroku mógł w sobie kryć; doszła jednak do konsensusu, że jak jej dusza jest przegniła i poczerniała, jego cechowała się niewiadomą jasnością. Ach, chętnie wniknęłaby w meandry jego umysłu, rzuciła urok, który wydobyłby z niego wszelkie atawizmy… uśmiechnęła się jednak tak, aby ukryć parszywe myśli.

Powietrze ciepłej nocy uderzyło ją niewielkim, miałkim powietrzem,  wprawiając w kołysanie kosmyki czerni włosów; przymknęła oczy na moment, rozkoszując się letnim urokiem, aby po chwili odrzucić głowę do tyłu, wbijając wzrok w nieskalany tumanami chmur nieboskłon, z którego migały gwiazdy przetykające czarną szatę.

Kosmyk grzywki położył się niewinnie akwarelą na czole – było duszno, a wypite ilości trunku krążyły niespokojnie w żyłach.

Pominęła skrzętnym milczeniem jego słowa odnośnie zaburzonego dzieciństwa; posiadała w końcu swoje mroki duszy, sięgające lat sielskich, nie zamierzała jednak brać udziału w licytacji. Istotnie, prawdopodobnie Dupont miał większe aberracje lat młodości – jej jednak, również nie było krystalicznie czyste. Ponoć raz rozbitego wazonu nigdy nie poskładasz we właściwą, pierwotną całość – jej życie od zarania było właśnie tym wazonem rozłożonym na części pierwsze.

Oho! Znalazł się dżentelmen – parsknęła na jego słowa.

Las otwierał między nimi miękkie połacie listowia, szumiącego pod wpływem targania niewinnym wiatrem. Zagłębiając się w jego arkana, starała się usilnie nie ugrzęznąć w błocie, a gdy dotarli do jednej z łąk – kierowani zupełnym przypadkiem i intuicją – przysiadła na głazie, wychylając solidny łyk napoczętego szampana.

Nie uważasz, że zachowujemy się jak dzieci? Może to to jest tym powrotem do dzieciństwa? Picie kadarki pośród niczego. O boże, Bellamy, mi naprawdę już szumi w głowie – rzekła, wzdychając. – Nie bierz tego za zachętę, ale w takim stanie chętnie wyjawię swoje tajemnice.




RE: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Bell Dupont - 08.10.2023

Różnili się od siebie diametralnie, niczym ogień i woda. Loretta – żywiołowa, o prawdziwie płomiennym charakterze i Bellamy – spokojny, potrafiący się dopasować do naczynia sytuacji, w której się znalazł. Mogli stanowić więc mieszankę niemal idealną, ale również taką, która w odpowiednich warunkach doprowadziłaby do unicestwienia ich obu… chociaż nic na to nie wskazywało. Uśmiech jednak wykwitł na jego czerwieniejących wargach. Jego twarz zawsze nabierała rumieńców, gdy w żyłach krążył alkohol. Ot takie były uroki posiadania niemalże alabastrowej skóry. Gdyby przyjrzeć się bliżej, dałoby się z niej wyczytać ulice naczyń krwionośnych i wszelkie nieliczne co prawda niedoskonałości. Bo jak na szlachcica przystało, Bell odznaczał się wyjątkowym brakiem niedoskonałości. Nie było to coś, czym powinien chwalić się mężczyzna, niemniej jednak dla Duponta wygląd jego stanowił ważny element jego osoby. Był zadowolony ze swojego wyglądu, wiedział, że działał on na jego korzyść, bo wiele osób na podstawie obserwacji wysnuwało wnioski na jego temat. Jakie to były wnioski Dupont mógł się tylko domyślać, bo nigdy nie dopytywał.
   – Tylko nie pęknij z przejedzenia – zażartował. On sam również uwielbiał sekrety i tajemnice. Nie przebywał w towarzystwie zbyt często, by móc ich usłyszeć nieco więcej.
   – Nigdy nie zależało mi na byciu dżentelmenem – przyznał. Co prawda jego rodzice dobrze go wychowali, więc potrafił się zachowywać kurtuazyjnie i odpowiednio do każdej sytuacji. Nie zachowywał się nigdy inaczej. Starał się być bowiem przykładnym człowiekiem, bo tak wypadało robić. Na szczęście obecnie nie byli w towarzystwie. Nie musiał więc silić się na kurtuazję. Prawdą było jednak to, że jeśli coś stałoby się Lorettcie, to na pewno by jej pomógł, nawet jeśli oznaczałoby to niesienie jej na barana.
   Spojrzał na nią, gdy już znaleźli się na polanie. Zrobiło się ciszej. Nie było słychać ani dźwięków dochodzących z przyjęcia, ani szumu gałęzi i innych odgłosów wydawanych przez las. Na polanie dało się jednak usłyszeć cichutkie cykanie świerszczy, które było tak eteryczne, że równie dobrze mogłoby nie istnieć.
   – Zamieniam się w słuch – powiedział, uśmiechając się lekko. Oczywiście ciekawiło go to, co działo się obecnie w życiu kobiety, ale domyślał się, że na pewno nie było to nic nudnego. – Myślę, że na razie zachowujemy się jak znudzeni i pijani dorośli – odpowiedział jej szybko. W ich zachowaniu nie było nic dziecinnego. Po prostu z butelkami w ręku wyszli na spacer. Dziecinnie to dopiero mogło się stać, gdy alkohol faktycznie na dobre w nich uderzy.


RE: 30 lipca 1972 - Okolice Londynu | Loretta & Bellamy - Loretta Lestrange - 14.10.2023

Piekielna mieszanka jej wybuchowego charakteru, puentowanego jeszcze silniej przez towarzystwo wycofanego, okrywanego całunem spokoju Bellamy’ego, była niepodważalna. Uśmiech tańczący na jej wargach, pijacka rozpusta, znacząca pąsem blade, oplecione siateczką piegów policzki – wszystko składało się w niewymierną, wyzbytą z banału prezencję Loretty – alkohol szumiał w uszach i płynął wartko żyłami, otumaniając i znacząc się tym charakterystycznym animuszem i kurażem, który towarzyszył osobom upojonym. A sam fakt, iż Bellamy był idealną przeciwwagą do jej pijackich wybryków – nie spodziewała się w gruncie rzeczy wraz z początkiem wybrzmienia propozycji, iż ten na nią przystanie. Obserwowała kątem oka, jak jego skóra przybiera także ślady czerwieni – najwyraźniej nie była jedynym upojonym pierwiastkiem w ich dwójce.

Nieliczni znali w niej tego szatana, który krył się w głębi czerniejącego serca i chociaż jej prezencja była miła dla oka, a filuterne uśmiechy świadczyły jedynie o tych przeklętych walorach; te z kolei, uwydatniały się pod powłoką blichtru sukni, która miękko oplatała ją w talii i nieprzyzwoicie wysokich obcasach, które mikremu wzrostowi, niewiele wybijającego się ponad półtora metra, dodawały sowitej postawy. Nie było to ubranie sprzyjające wycieczce do lasu – otulona jednak ciepłem i suchotą ziemia, nie posiadała nawet śladów błota.

Doprawdy? – rzekła, pociągając solidny łyk z butelki szampana, którego zgarnęła gdzieś przy wyjściu z bankietu. – Za-baw-ne – dodała sylabami, a alkohol wyraźnie szumiał w uszach, czyniąc z niej jeszcze absurdalniej urokliwą. – Myślisz, że ja chciałam być przykładną panną na salonach? – zabrzmiała pytaniem, które prędko spuentowała gwałtownym paroksyzmem śmiechu. – Masz rację. Chciałam – odparła samej sobie.

Polana, na którą dotarła bezwiednie – nie zapuszczała się wszak w leśne tereny – pojawiła się tak, jakby odpowiedziała samoistnie na poszukiwania. Liście szumiały pod dłonią wiatru, niebo jednak było nieskalane, o wydatnych gwiazdach goszczących na jego kanwie.

Westchnąwszy subtelnie, chwyciła po kolejny łyk szampana.

Robiłeś kiedyś aniołki na śniegu? – zabrzmiała pytaniem, aby po chwili klasnąć w dłonie. – Nie ma śniegu, ale dlaczego nie robi się aniołków na trawie? O boże, przecież to jest genialne. Chodź – rzekła, podrywając się z kamienia. – No chodź – dodała po sekundzie, ciągnąc go za dłoń ku miękkiej łące.

Alkohol uderzył do głowy solidnie – przestała mieć opory przed czymkolwiek, a skoro niczyj wzrok nie zatrzymywał się na niej – poza Duponta, rzecz jasna! – pociągnęła ostatni łyk szampana nim padła na trawę.