Secrets of London
8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Reszta świata i wszechświata (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=26)
+--- Wątek: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley (/showthread.php?tid=2189)

Strony: 1 2


8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Cynthia Flint - 02.11.2023

Grzyb z grzybem się nie zejdzie, ale grzybiarz z grzybiarzem zawsze

Teleportacja nigdy nie była przyjemna. Wprowadzała zamęt, świat wirował i barwy zlewały się szarą breję, dlatego preferowała zamykać oczy. Nie trwało to długo, a jednak sekundy wlekły się w nieskończoność. Dwie sylwetki zjawiły się znikąd, stopami przywierając do brukowanej uliczki, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Wiatr był nieco chłodniejszy, niż na Pokątnej, pachniał trochę wodą, a w powietrzu skrzeczały mewy. Gdyby dookoła nie panował taki pośpiech, nie przejeżdżałyby samochody lub nawet powozy, których drewniane koła stukały w akompaniamencie końskich kopyt o kostkę, dałoby się usłyszeć szum. Nie byli już w Wielkiej Brytanii. Wyprostowała się, unosząc powieki i omiotła wzrokiem przestrzeń dookoła, łapiąc głębszy oddech. Wciąż czuła uścisk na żołądku, drobne zawroty głowy, ale było to zbyt mało, aby powstrzymało ją to przed ruszeniem przed siebie. Zerknęła na niego tylko przelotnie, prowadząc go bez słowa za sobą i skręcając w prawo, gdzie szli dobre pięć minut, aż dotarli do starej kamienicy. Miasteczko wydawało się popularne, mógł dostrzec mnóstwo turystów, którzy mówili w wielu językach świata. Mieszkanie, które się tu znajdowało, było prezentem — jedynym przydatnym, nie licząc schowanego w jej szkatułce pierścionka — od nieboszczyka Edwarda. I nawet ojciec o tym nie wiedział, nie widniało pod jej nazwiskiem. Zabezpieczone było tak, że bez konkretnego adresu i świadomości, że było właśnie w tym budynku, znalezienie go zdawało się niemożliwe. Nie weszli jednak do klatki, drzwi pojawiły się nagle, ciemnozielone o złotej klamce. Wyjęła z kieszeni płaszcza kluczyk, otwierając zamek i wpuszczając go do środka, zamknęła za nimi, uciszając panujący na zewnątrz harmider. Dopiero tu go puściła, pozwalając sobie na zsunięcie płaszcza i rzucenie go razem z torebką na krzesło stojące nieco głębiej we wnętrzu dość dużego pomieszczenia. Łączyło ono ze sobą malutką kuchnię i salon, chociaż znaczną część zajmowały regały uginające się od ksiąg, składników czy fiolek. Dominował też duży kominek, wykonany z kamieni w odcieniach szarości, który zresztą Cynhia rozpaliła zaraz za pomocą prostego zaklęcia. Był wieczór, a ciężkie zasłony skutecznie uniemożliwiały wyjrzenie przez okno, które znajdowało się za stołem. Wpatrywała się chwile w ogień, który leniwie pochłaniał drewno, skwiercząc leniwie. Przed kominkiem znajdował się fotel, mała kanapa o głębokim siedzisku oraz mały, okrągły stolik — tkwiło to wszystko na dywanie, jedynej ozdobie drewnianej, starej podłogi. Dominowały tu neutralne kolory, zieleń razem z beżem oraz odcieniami szarości, wszystko stonowane i pomagające utrzymać skupienie. Wszystko było trochę zakurzone, jednak w powietrzu nie było czuć stęchlizny, a delikatny zapach kwiatu pomarańczy oraz pergaminów, których stos leżał porzucony na stole. Odłożyła różdżkę, odwracając się przodem do swojego gościa i omiotła go spojrzeniem, zatrzymując się na oczach Stanleya i unosząc brwi. Skrzyżowała ręce pod biustem, zadając mu nieme pytanie, jakby oczekiwała, że mężczyzna się domyśli, o co jej chodzi. I faktycznie, nie powinno to stanowić dla niego absolutnie żadnego problemu. Zrobiła krok w jego stronę, a potem następny, zatrzymując się tak, że musiała nieco odchylić głowę, aby na niego spojrzeć — pomimo obcasów, które chwilę wcześniej przerwały ciszę panującą w mieszkaniu. Stuknęła palcami o swoje ramiona, a na pasmach jasnych włosów zatańczyły refleksy kominkowego ognia. Nigdy nie była dobra w rozmówki, chociaż spojrzenie miała bardzo wymowne, ale o tym Stanley też wiedział. - Jesteś mi winien przysługę za ten atlas. A więc chcę, żebyś zrzucił maskę, bo wtedy i ja będę mogła to zrobić.  - oznajmiła mu cicho, chociaż i tak nie zamierzała nigdzie na niego donosić lub też wykorzystywać go w załatwianiu spraw, które mógł ją podejrzewać.


RE: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Stanley Andrew Borgin - 02.11.2023

Dla Stanleya był to chleb powszedni, jego główny środek transportu. Umiejętność, której nauczył się lata temu w Hogwarcie, głównie dlatego, że nigdy nie było mu po drodze do tego aby nauczyć się jakoś lepiej latać na miotle - ot, taka strata. Sam Borgin uważał teleportację za raczej sprawdzoną możliwość przemieszczania się, niż coś co było zawodne. Nigdy, a raczej nie nie przypominał sobie momentu w którym to by się mogło stać, nie zawiódł się na tym i miał nadzieję, że będzie tak dalej.

Kiedy znaleźli się w... miejscu, ponieważ tak to można było najlepiej określić, Borgin rozejrzał się wokół. Nie miał zielonego pojęcia gdzie dokładnie się znaleźli. Stanley nie był może wielkim fanatykiem czy znawcą zabudowy ale wszystko wskazywało na to, że nie była to Wielka Brytania, chociaż szyldy na ścianach sugerowały, że nadal obowiązuje tutaj angielski jako język urzędowy. Życie tutaj po prostu tętniło.

Ruszył za Cynthią bez słowa. W końcu to ona było przewodniczką tego dnia i to ona prowadziła go do celu. Borgin szedł i starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów "w razie w", gdyby coś się miało stać i musiałby stąd wiać ile sił w nogach. W końcu się jednak zatrzymali, a przed nimi wyrosły drzwi, co było kolejnym zaskoczeniem tego wieczora. Wszystko dopięte na ostatni guzik i przygotowane... Standard Przyglądał się przez moment jak Flint walczy z zamkiem, chociaż poszło jej całkiem gładki i wszedł do środka jak go wpuściła. Od razu przepatrzył całe mieszkanie. Było nie duże ale całkiem przyjemne.

Książki, fiolki i inne składniki to było coś z czym jak najbardziej mógł powiązać Cynthię z kilku sobie znanych powodów. Co by nie mówić, zawiesił się na moment i dopiero po chwili zdjął swój płaszcz, sięgając odruchowo po paczkę papierosów. Czuł wewnętrzną potrzebę aby sięgnąć po używkę. O ile przeważnie był to nałóg, tak teraz nie potrafił wyjaśnić zasadności wyciągnięcia fajki - po prostu tego potrzebował.

W końcu ruszył powolnym tempem w głąb pomieszczenia, zastygając na moment wzrokiem na kominku, który nadawał takiej miłej atmosfery. Powodował, że aż chciało się tutaj przebywać. Wtedy też dostrzegł wzrok Flint, co tylko skwitował uniesioną brwią do góry, jakby nie wiedział o co może jej chodzić? Nie wiedział czy może udawał, że nie wie? Nie wiadomo. Stanley był w końcu całkiem niezły w te gierki, a jeszcze lepszy w kłamstwa. Mówił innym to co chcą usłyszeć i zazwyczaj przynosiło to zamierzony efekt.

Cynthia podeszła. Podniosła głowę, a on myślał, że nastała wieczna cisza. Mógłby przysiąc, że czas się zatrzymał, a oni stali się elementem jakieś gry czy zagrywki. Kiedy zadała pytanie, omiótł ją zdziwionym spojrzeniem aby momentalnie, bez żadnego zastanowienia, zaciągnąć się papierosem i wypuścić dym - Hmm? - wydał z siebie stłumiony dźwięk, a następnie szybko zawinął na pięcie i odszedł w kierunku biblioteczki przy kominku. Odchylił głowę do góry, nabrał powietrza co można było zauważyć poprzez uniesiony barki, a następnie szybko wypuścił i przetarł trochę przemęczoną twarz. Zaciągnął się raz jeszcze i odwrócił w kierunku swojej rozmówczyni - Nie wiem o jakiej masce mówisz Thia - rzekł spokojnym, nawet trochę ciepłym, przyjaznym głosem. Na pewno brzmiało to całkowicie inaczej, niż jeszcze kilkanaście minut temu w tamtej restauracji. Zrobił ponownie te kilka kroków w jej kierunku, wyciągając paczkę z papierosami aby mogła się poczęstować - tak jak to bywało kiedyś. Wyciągnął również metalową zapalniczkę aby użyczyć jej trochę ognia.




RE: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Cynthia Flint - 28.12.2023

Los płatał figle, był kapryśny i plątał ze sobą ludzi, kiedy najmniej się tego spodziewali. Nie była zaskoczona, że zaryzykował, niesiony ciekawością i ewidentnie porwany - jak sam słusznie zauważył, poza granice Królestwa Brytyjskiego. Powietrze miało tu innych zapach, wszystko szumiało i tętniło życiem teoretycznie, jak w Londynie, ale malowało się w zupełnie innych kolorach. Omiotła spojrzeniem najbliższą okolicę, gdy wszystko wewnątrz jej głowy i żołądka się uspokajało, musiała też wiedzieć, którą z dróg wybrać. W tłumie było prościej, chociaż nie czuła, aby ktokolwiek ich obserwował lub śledził, każdy pędzący człowiek zajęty był swoimi sprawami. I dobrze. Idąc, mijali witryny sklepowe - krzykliwe i odmiennego od tych z Pokątnej, a wyraźny akcent, nacisk na zupełnie inne literki w wyrazach, wlewał się w uszy razem z muzyką dobiegającą z okolicznych barów, których szyldy kołysały się z cichymi skrzypnięciami na wietrze.
Czuła się znacznie lepiej, gdy miała nad wszystkim kontrolę. Nie ryzykowałaby pewnych rozmów w miejscach publicznych lub w domostwie ojca, odwiedziny u Borgina mogłyby natomiast zrodzić plotki, których żadne z nich nie potrzebowało. Gdy drzwi się za nimi zamknęły, świat ucichł, a ona przymknęła na chwilę oczy, bezgłośnie nabierając więcej powietrza - nieco zakurzonego, cieplejszego. Kiedy ostatnio tutaj była? Odłożyła torebkę, uwolniła talię z przeplatającego ją paska od płaszcza, który odwiesiła na bok i przeszła kawałek po izbie, rozpalając ogień w kamiennym, dużym kominku. Pomarańczowe światło, które rozlało się po izbie, było naprawdę przyjemnie. Cisza, którą zagłuszały tylko jej obcasy i kroki, które ewentualnie wykonywał Stanley, zupełnie jej nie przeszkadzały. Gdy się odwróciła i omiotła go spojrzeniem, uważnie przypatrując się poszczególnym elementom aparycji, nienaturalnie błękitne tęczówki zmieniły swój zwykle obojętny i chłodny wyraz.
Jak długo?
Gdy znajomy zapach uderzył jej nozdrza, drgnęła niezauważanie, chociaż nie ruszyła się z miejsca i nie mrugnęła nawet, przyglądając się bezpośrednio czarnowłosemu, chwilę wcześniej przedstawiając mu treść wybranej przez siebie przysługi, chociaż to wcale nie o nią w tym wszystkim chodziło. Niektóre więzi, chwile, czy wspomnienia, kształtują człowieka tak głęboko, że niezależnie od okoliczności, nie można ich zmienić, porzucić lub zerwać. Atlas - chociaż zagranie nieodpowiedzialne i głupie ze strony przecież inteligentnego lidera szkolnej bandy, nie miał żadnego znaczenia. Był tłem, krokiem do celu, powrotem do słabych i zakurzonych nitek. Nie była już chyba jednak tak łatwym przeciwnikiem w tej tonącej w ciszy bitwie spojrzeń, jak niegdyś. A przynajmniej miała taką nadzieję. Jej palce zastygły w bezruchu, przestała uderzać o wątłe ramiona. Pokręciła głową na zapach dymu, odcienie jego szarości, które rozlały się pomiędzy nimi, niczym mleko na blacie i odprowadziła go wzrokiem, rzecz można, rozbawiona i zaintrygowana, chociaż jej mistrzowskie opanowanie mimiki twarzy sprawiło, że trudno było to rozpoznać.
- Po tych wszystkich latach, wciąż jesteś jedyną osobą, która do mnie tak mówi. - odpowiedziała po chwili milczenia, gdy jedno z pudeł pełnych wspomnień otworzyło się w jej głowie, a przed oczami zatańczyły jej obrazy będące uwieńczeniem swojego rodzaju sentymentalnej podróży. Brzmiała miękko, jakby z pewną dozą ulgi, że pomimo tego, co widziała i co słyszała na korytarzach Ministerstwa, wciąż był tamtym nieznośnym chłopakiem - chociaż odrobinę. Jej ciało się rozluźniło, dłonie opadły swobodnie w dół. Nie mogła podarować sobie pokręcenia głową - pełnego rozbawienia i nostalgii, gdy wyciągnął w jej stronę paczkę z papierosami. Pewne rzeczy się po prostu nie mogły zmienić, były tak zakotwiczone w sposobie bycia człowieka, że tworzyły jego esencję. I fragmentem Stanleyowej były właśnie fajki. - To dopiero budzi wspomnienia.. Ile to już minęło? - wysunęła dłoń, bez skrępowania łapiąc jego nadgarstek i przysuwając sobie odpalonego już papierosa do ust, zaciągnęła się krótko, tym razem bez kaszlu. Wciąż był paskudnie gorzkie i mocne, na tyle, że na ułamek sekundy musiała przymknąć oczy, zanim wypuściła z płuc przetrzymywany dym. Szarość znów zalała przestrzeń pomiędzy nimi. Blondynka zwilżyła usta, pozbywając się z nich goryczki i podniosła wzrok na jego oczy, zaciskając na kilka sekund palce na jego nadgarstku, zanim go puściła - dokładnie wiedział, o co go pytała, samym jednym gestem mógł to odczytać, była tego pewna. Dlatego przekręciła głowę na bok pytająco, poważniejąc. Tym razem było to znacznie więcej, niż perspektywa szlabanu, z którego uwolnienie go dla Cynthii nie stanowiło żadnego problemu.


RE: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Stanley Andrew Borgin - 29.12.2023

Czy drapieżnik dalej był drapieżnikiem? Czy może patrząc na to co się ostatnio działo, został ofiarą? Tylko kto teraz polował na kogo? A może należało uznać rozejm? Podać sobie dłoń, niejako pozostawiając tę kwestię sporną jako coś, co nie jest ważne... Coś co po takim czasie nie ma już najmniejszego znaczenia - w końcu nie byli już dziećmi, a nawet nastolatkami. Byli dorośli i obowiązywały ich inne zasady, często takie na które się nie pisali, ale nie mieli na to wpływu - świat rządził się swoimi prawami i nikogo nie oszczędzał.

Czy coś się zmieniło na pierwszy rzut oka? Nie, nadal było to samo... cisza. Jedna, wielka cisza. Tylko czy na pewno? Dało się przecież usłyszeć jakieś słowa, które padały z jej ust, co mogło świadczyć, że tak jednak nie było. Że wywiązała się jakaś rozmowa, początek dyskusji... Chyba, że to była pustka w głowie, która właśnie zagościła i dzwoniła po uszach, dając o sobie znak w niemiły sposób. Tylko czy w takim wypadku nie powinien słyszeć bicia własnego serca, skoro opuściły go myśli? Tak ale tego też nie dostrzegł - zupełnie jakby miał zatkane uszy, a sam działał na zwolnionych obrotach. To było też zjawisko - rzecz - której Stanley nie potrafił wytłumaczyć. W końcu zawsze potrafił coś odpowiedzieć, zagadać, zrobić cokolwiek... A teraz? Nic. Pustka. Czuł się bezradny, jak ten ostatni szczeniak.

A może to właśnie było potrzebne do przestawienia myślenia na właściwe tory? Takiego, który pozwoliłby powrócić do jednego z etapów życia? Takiego, który pozwoliłby mu wypowiedzieć te cztery, magiczne litery, które nadal miały w sobie to coś, pomimo upływu czasu?

- Ile? Hmmm... - zastanowił się, przyglądając się jak Cynthia korzysta z jego własnej sztuczki, tej samej z której on korzystał na niej - Za długo? - stwierdził, nie uciekając wzrokiem, kiedy spojrzała się na niego. Nie uciekła To była ciekawa zmiana ale również nie jedyna, którą zauważył. Z jednej strony to była całkowicie inna dziewczyna, kobieta tak naprawdę... a z drugiej nadal była taka sama. Nadal miała te swoje włosy. Nadal miała to coś, co pchało do działania, niejako podpuszczało człowieka, a może tylko Stanleya?

Zaciśnięte palce na nadgarstku też nie były czymś co znał. Nie było niczym co kojarzył, więc po prostu Borgin był zaskoczony, bo nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Flintówna wykorzystywała wszystkie sztuczki z których on korzystał, co było zarazem niepokojące ale powodowało mały uśmiech na twarzy. Dawało wrażenie, że to wszystko nie poszło na marne.

- Mógłbym zapytać... Gdzie byłaś, kiedy Cię nie było... Ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie teraz? - zapytał, zaciągając się papierosem, aby po chwili wypuścić swobodnie dym w jej kierunku. Może wręcz trochę na siłę dmuchając nim Cynthii w twarz - zupełnie jakby testował granicę, której nie znał po tylu latach i trzeba było to sprawdzić. A czy istniała lepsza metoda, niż balansowanie na krawędzi życia i śmierci? Nie. Dla niego nie było innej możliwości.

Tym razem postanowił jej jednak ułatwić zadanie, obracając dłoń z papierosem w jej kierunku, skoro i tak już mieli zamiar palić jednego papierosa - Nie rzuciłaś tego gówna? - zapytał, zerkając na moment w kierunku nikotynowego przyjaciela, którego Stanley zdążył porzucić po szkole i powrócić do niego, z czego nie był jakoś bardzo dumny. Nie był dumny w ogóle ale życie na tyle się utrudniło, że nie bardzo miał wybór jak zacząć ponownie sięgać po buszka, aby nie oszaleć. Ot, taka zbieżność losu.

Stali sobie dalej, zupełnie jak wtedy kiedy porozmawiali pierwszy raz dłużej, niż dwie minuty. Tylko było kilka różnic - przede wszystkim nikt im nie mógł już teraz wstawić karnych punktów, a oni nie musieli się chować, ani ukrywać, wszak władza profesorska już tutaj nie sięgała, ani nie obowiązywała.




RE: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Cynthia Flint - 05.01.2024

Czasy, w których przyszło im żyć, sprawiały, że decyzje często podejmowane były za nich. Społeczeństwo narzucało zasady, do których w przypadku chęci uzyskania aprobaty, trzeba było się dostosować. Owszem, nie byli już dziećmi i chociaż pewne rzeczy się zmieniły, począwszy od ich samych, a kończąc właśnie na zasadach gry, istniały też takie, które pozostały dokładnie takie same, jak w dniu, w którym ostatni raz mieli okazję do swobodnej rozmowy i spotkania we dwoje. Tkwiły zakurzone, zakryte bańkami nowych wspomnień i celów, ale nici wciąż były mocne, zaplątane przez zbiegi okoliczności lub przeznaczenie — jak kto wolał — w supeł niemożliwy do rozplątania. Trwały, niezmienny i stabilny. Człowiek nie często miał okazję zaznać uczucia, które towarzyszyło spotkaniu kogoś po latach i utwierdzało w fundamentalnym przekonaniu, że czas nie miał absolutnie znaczenia. Nie był tym samym Stanleyem, ona nie była tą samą Cynthią, przynajmniej nie w tak oczywisty i widoczny sposób. Być może iskierki tego, jakimi ludźmi byli przed laty, wciąż tliły się w ich wnętrzu, głęboko ukryte przed okrutnym wzrokiem otaczającego ich świata. Rzeczywistości, która polegała w dużej mierze na wykorzystywaniu słabości i polepszaniu własnej pozycji kosztem innych. Z drugiej strony, co ją to obchodziło? Przecież wcale nie angażowała się w pięcie ku szczytom popularności, ku tkwieniu wśród elit towarzyskich. Zgraja pustych i ładnych ludzi, smutnych, przepełnionych chciwością i rozpaczą, tkwiących w pogoni za tym, czego nie będą mieli. Wystarczyło nie dać im broni. W związku z tym, czy obawiała się tego, że jemu da broń, którą będzie mógł wykorzystać przeciwko niej? Nie. Grube sploty dawały poczucie bezpieczeństwa, potęgowane sprawdzoną przestrzenią, odciętą od tłocznego świata za drzwiami.
Słyszała drżenie w powietrzu, które wywołały jej własne słowa, chociaż wypowiadała je instynktownie dość cicho. Cisza nie była jednak nachalna, nie była męcząca i wypełniona niezręcznością, bo jak mogłaby być w ich przypadku? Jej jasne, nienaturalnie błękitne tęczówki poprzecinane żyłkami w nieco ciemniejszym kolorze lustrowały jego twarz z brutalną, onieśmielającą dokładnością, bezwstydnie szukając jakichkolwiek zmian. Trudno stwierdzić, czy robiła to z ciekawości, przyzwyczajenia lub może celem sprawdzenia, czy ciemnowłosy ugnie się pod jej spojrzeniem — chociaż ostatni scenariusz był raczej nieprawdopodobny. Gdzie była jego iskierka? To była pierwsza rzecz, która zaniepokoiła ją na tyle, że na kilka krótkich sekund ściągnęła brwi, poruszając nieznacznie głową na lewo. Nauczył ją wielu rzeczy, które przekształciła i wykorzystywała, doskonaląc swoje maski oraz gesty, aby efekt, którego oczekiwała, był jak najlepszy, Najkorzystniejszy. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie miał żadnego wpływu na to, kim i jaka była. Nie był też głupcem, aby nie mieć o tym brutalnego przeświadczenia, o tych warstwach niewinności, które niegdyś tkwiły w jego palcach, gdy świat był jeszcze łatwiejszy. Mniej ciemny.
- Za długo. - zgodziła się z dziwnym błyskiem w oczach, spoglądając nieustannie na jego twarz, poszukując spojrzenia spod wachlarza maźniętych czernią rzęs. - A szkoda.
Dodała ze wzruszeniem ramion, a jasne refleksy zatańczyły we wprawionych w ruch włosach.
Na jego słowa pokręciła głową, bo faktycznie, nie miało to żadnego znaczenia. Gdyby chciał, przecież by się dowiedział. Obydwoje wychodzili jednak z założenia, że rozmowy o przeszłości polegały na gdybaniu, obudzeniu sentymentu, podczas gdy teraźniejszość i przyszłość uciekały pomiędzy palcami. A można było lepiej je wykorzystać. Dopiero teraz przeniosła wzrok na swoje palce, wciąż szczupłe i pozornie kruche, które zaciskały się na jego nadgarstku. Miał ciepłą skórę, paliła w opuszki, jakby próbowała jej o czymś przypomnieć. Ot drobiazg, który po prostu zauważyła. Gdy fala dymu pomknęła w kierunku jej twarzy, przymknęła na chwilę oczy, pozwalając, aby spomiędzy ust uciekło jej ciche mruknięcie zamyślenia. Intensywny zapach, cierpkość nikotyny w szarej smudze sprawiły, że kąciki ust drgnęły jej ku górze. - Wciąż te same.
Zauważyła krótko. Bo jak mogłaby zapomnieć swojego pierwszego papierosa, niemiłosiernie duszącego, gorzkiego, paskudnego, powodującego, że oczy zaszły jej łzami. Pamiętała też, że tamtą Cynthię paskudnie to zawstydziło, jakby popełniła największą zbrodnię na świecie, nie mając wcześniej z tym nałogiem styczności.
- Rzuciłam. - przyznała, wracając do niego spojrzenie, pozbawiona jakiegokolwiek zawstydzenia lub rumieńca, które mógł pamiętać, wynikającego z niewielkiej odległości pomiędzy nimi. Na tyle małej, że dym papierosów mieszał się z używanymi przez niego perfumami lub wodą kolońską, nie mogła zdecydować. Zgrywały się z nikotynowym dymem, który chyba już zawsze będzie się jej kojarzył z Borginem, zwłaszcza ten konkretny. Instynktownie rozglądała się po pomieszczeniu, jeśli gdzieś go czuła. Zapach zakorzeniony w niej tak mocno, że czasem odnosiła wrażenie, że mogła go dotknąć. - Przychodzą jednak momenty, gdy jest to jedyna rzecz, która pozwala mi się na czymś skupić. Zwłaszcza gdy nie mogę czegoś rozwiązać. - dodała po chwili milczenia, w której to przesunęła dłonią w górę, ustawiając sobie jego dłoń na tyle, aby swobodnie pociągnąć papierosa. Nigdy nie rozumiała uniesienia, które nikotyna dawała palącym, gdy rozprzestrzeniała się niczym trucizna po płucach, ale byłaby paskudną hipokrytką, gdyby to w jakikolwiek skomentowała, bo co teraz robiła. Wypuściła dym dopiero po chwili, chociaż nie bezpośrednio w stronę jego twarzy, aby potem westchnąć i znów zmrużyć podejrzliwie oczy. Wolną dłoń uniosła, znów bez skrępowania i nieśmiałości, kierując ją ku górze, gdzie mimowolnie przesunęła jeden z ciemnych kosmyków na bok. Automatycznie, niekontrolowanie, jakby gest ten był w niej głęboko zakorzeniony, dobrze znany. - W co tym razem się wplatałeś? - zapytała cicho, znając go na tyle, że podświadomość jej szeptała, że łatwiej byłoby zapytać, w co on się nie wplątał. Nie zgubiłby tego atlasu, gdyby jego głowy nie zaprzątały inne myśli. A co, jak nie kłopoty i problemy mogło być na tyle przytłaczające, aby książka znalazła się w Ministerstwie? Na nadmiar złego, blondynka znów odszukała jego spojrzenie, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że wcale nie ucieknie od odpowiedzi. Kiedyś owszem, był w tym naprawdę dobry, odwracając kota ogonem lub robiąc coś, co zbijało ją z tropu, skupiając jej uwagę na czymś innym. Teraz byli jednak dorośli.


RE: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Stanley Andrew Borgin - 07.01.2024

Gdzie była ta iskierka? Zgasła? Zniknęła? A może jej nigdy nie było? Zapytany o to, odparłby, że nie wie przecież o co chodzi. W końcu samemu w sobie nie dostrzegało się zmian, które mogły zachodzić, a wręcz postępować niczym jakaś zaraza. Mając jednak perspektywę kilku długich lat, można było zauważyć to i tamto - nawet rzeczy, których kiedyś się widziało, a teraz mogły zacząć przeszkadzać.

Należało jednak pamiętać o tym, że to działało we dwie strony. Stanley też dostrzegał rzeczy, których kiedyś nie było, a teraz wręcz rzucały się w oczy po pierwszym spojrzeniu. Po pierwsze - gdzie była ta niewinna, trochę przestraszona dziewczyna? Ta jej nabyta pewność siebie była przerażająca. Była czymś, czego człowiek mógł się spodziewać ale jednak się trochę łudził. Teraz, po latach, w końcu grali na równym poziomie - mogli stać i się tak po prostu na siebie patrzeć, a żadne z nich nie uciekało. Jakby przestało ich obchodzić to co działo się wokół... a tak przecież było.

Zgadzali się w jednym - za długo. Tylko czemu pomimo tylu lat przerwy, braku znaku życia czy wyobcowania, żadne nie szukało odpowiedzi na jedno podstawowe pytanie - gdzie Ty jesteś? Bali się dowiedzieć na początku? A potem wzajemnie napędzali tę spirale niedociekania, w imię zasady - 'skoro drugie się nie odezwało, ja też tego nie będę robić bo pewnie nie chce'. Tylko... no właśnie - ciągle było to "tylko" i "tylko". Pełno założeń, niedopowiedzeń, rzeczy niewiadomych. To był etap, który powinni byli wyciąć z ich życia, udając że niby się nie wydarzył. Jakby dopiero zakończyli szkołę, a tych wszystkich lat nieobecności nie było bo każda próba rozmyślania o tym, mogła spowodować tylko coś złego. Teraz już chyba tego nie chcieli...

Czy było szkoda? Ciężko stwierdzić. Nie wiadomo co by się stało, gdzie by byli, kim by byli... Tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi. Kolejny argument, który optował za jednym - za odcięciem się od tego. Mogli sobie gdybać, marzyć, rozmyślać, tworzyć, kreować bo to było dla nich jak plastelina. Mogli sobie uznać, że żyli by długo i szczęśliwie i kto wie - może by tak rzeczywiście było? A może by się znienawidzili? Zostali arcywrogami? A może po prostu potrzebowali tej przerwy na odzyskanie sił? Na zebranie się w sobie? Na cokolwiek.

Złapał się za to na jednym - na wpatrywaniu się w jej włosy. Kusiło je złapać, sprawdzić, ocenić ale nie odważył się tego zrobić. Starszy Stanley nie był już tak odważny jak jego młodsza wersja. Wynikało to zapewne z wielu rzeczy, które przytrafiły się po szkole i nie tylko. Z ust Cynthii padło jakieś stwierdzenie, więc trzeba było się do niego odnieść i tym samym ocknąć - Wciąż te same - zgodził się ale chyba mówili o całkowicie innych rzeczach. Borgin nie mówił przecież o papierosach, nie myślał o nich nawet w tym momencie. One były tłem - czymś co nie miało najmniejszego znaczenia. Równie dobrze mogłoby ich po prostu nie być bo nie robiło to już żadnej różnicy.

- Dobrze dla Ciebie - odparł. Stanley zrobił to samo, rzucił... i do nich powrócił. Zawsze wracało się do sprawdzonych metod, zwłaszcza kiedy chodziło o radzenie sobie z problemami. Ucieszył się odrobinę, że nie przerodziło to się w jej wypadku w uzależnienie i mogła żyć bez tego - Jednak trochę mniej - sprostował kiedy dopowiedziała drugą część, a następnie obserwował jak poprawia jego dłoń i zaciąga się papierosem. Z gracją. Ze spokojem. Bez bólu na twarzy - Przepraszam... - rzekł cicho, na moment uciekając wzrokiem w kierunku podłogi. Trwało to jednak sekundę, może dwie - nie dłużej. Tyle mógł jej powiedzieć bo to była w końcu jego wina - to on niejako wymusił spróbowania tego przeklętego tworu. Jako, że teraz była jego kolej na zaciągnięcie się - zrobił to, napawając się dymem w swoich płucach.

Pozwolił, a raczej po prostu nie podniósł rabanu o to, że poprawiła mu ten niesforny kosmyk. W co tym razem się wplątałeś? powtórzył sobie w myślach, będąc zaskoczonym otrzymanym pytaniem. Dało się dostrzec lekkie zakłopotanie na twarzy, a wręcz ożywienie jakby otrzymał dawkę adrenaliny - W nic? - odpowiedział szybko i pewnie. Stanley jednak wiedział, że Cynthia wie. Wierciła w nim tym swoim spojrzeniem, a one - jej oczy - domagały się wyjaśnień. Kim więc on był aby udawać, że to nie zadziała?

- W sytuację bez wyjścia - westchnął ciężko, łamiąc tym samym przyjętą regułę palenia po buchu i zaciągnął się raz jeszcze, korzystając z faktu, że to on go trzymał - A jak bardzo mam przejebane...? - wypuścił dym na bok, tym razem odpuszczając Thii atak tą metodą - To się dopiero okaże - stwierdził, przejeżdżając językiem po spierzchniętych ustach. Znowu zamilkł, bo trochę taka była zasada tej konwersacji - ten kto akurat palił, ten mówił - Stanley Borgin jest lojalny niczym pies... - dodał, ponownie przekręcając dłoń w jej kierunku - i to będzie jego zgubą... - zakończył swoją wypowiedź, oddając niejako głos swojej rozmówczyni. Czy lojalność była czymś złym? I nie i tak. Bo - bycie lojalnym w stosunku do kogoś, było jak najbardziej w porządku i cenione. A bycie lojalnym w stosunku do organizacji przestępczej mogło się skończyć tylko na dwa sposoby - w grobie lub w kajdankach.




RE: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Cynthia Flint - 07.01.2024

Iskierka Stanleya Borgina nie mogła zniknąć, stanowiła jeden z najsilniejszych — zdaniem Cynthii rzecz jasna — aspektów jego jestestwa. A co za tym idzie, mogła jedynie przygasnąć, tkwić zduszona gdzieś wewnątrz, bo widocznie czasy i rzeczywistość, w której dwójka czarodziejów była, jej nie sprzyjały. Tylko jakie okoliczności, jakie wypadki losowe mogły sprawić, że sam doprowadził ją do stanu, w którym się znajdowała? Tego nie wiedziała. Odpowiedzi też nie podsuwała jej jego twarz, którą przypominające gładką taflę lodu tęczówki, śledziły uważnie, jakby w obawie przed tym, że ważny detal im umknie.
Dziewczynka, którą pamiętał, wcale nie zniknęła. Tkwiła zduszona, spała w środku pod napływem surowych restrykcji względem samej siebie, zasad, a przede wszystkim skutecznie wyciszała ją magią. Nie mogła sobie pozwolić na słabość, nie mogła sobie pozwolić na uciekanie wzrokiem i coś innego, niż perfekcje. Świat miał wobec niej oczekiwania, jej ojciec miał oczekiwania, nawet przełożeni w pracy mieli oczekiwania, a ona po prostu musiała im sprostać, ba musiała ich zaskoczyć. Przeraźliwa ambicja, którą w niej zasiał lata temu wykwitła na kształt wielowarstwowej, nocnej róży. Miał też niestety kolce, co było szczęściem w nieszczęściu. Nie uciekała wzrokiem, owszem, ale to wcale nie znaczyło, że wszystko się zmieniło na przestrzeni lat, po prostu było dobrze maskowane.
W ciągu tych kilkunastu sekund być może nawet minut ciągnącej się ciszy, nienachalnej i przyjemniej, Cynthia miała wrażenie, że minione lata gdzieś uciekają. Nie mają żadnego znaczenia. Zupełnie jakby patrzyła na szesnastolatka pod zegarową wieżą, a on miał w ustach papierosa i otaczał go porastający kamienne kolumny bluszcz. Nie była kobietą sentymentalną, a jednak ta podróż dopieszczona wizualizacją i znajomymi zapachami sprawiła, że przyjemne ciepło rozlało się po ciele, zwykle chłodnym i obojętnym. Nie było w niej złości, może odrobina żalu, ale nie było absolutnie żadnego sensu się na tym rozwodzić, przeszłość pozostawała przeszłością. Byli tak samo winni. Porzucili się wzajemnie. Nie trudno było zauważyć, że z pewną celowością była oszczędna w słowach i wybierała tylko te, które wzburzały może niedopowiedzeń. Nie mogła, nie umiała i przede wszystkim, nie chciała stwierdzić, czy to dobrze, czy to źle. Przestrzeń pozostawiona przez wypowiedziane cicho słowo dawała duże pole wyobraźni. Uśmiechnęła się do niego krótko, chociaż równie dobrze mógł to być gest skierowany do jej myśli i tego, dokąd w tej ciszy i dymie zbłądziły.
Gdyby miała zamknąć oczy, przypomnieć sobie wszystko i odpowiedzieć na pytanie, co młody Borgin lubił w niej najbardziej, ku odrobinie swojego rozczarowania nie wybrałaby intelektu, a właśnie włosy. Sposób, w jaki niegdyś kołysały się pomiędzy jego palcami, kręcone leniwie na placu i opadające powolnie, łaskocząc ją po szyi — nawet jeśli z początku wprawiało ją to w zakłopotanie, to z czasem stało się jakimś elementem codzienności, do którego przywykła. Na myśl o tym, że uważał się za mniej odważnego niż kiedyś, pokręciłaby tylko głową, tłumacząc, że odwaga przejawia się na wiele sposobów. I ku rozbawieniu, największa objawiała się w strachu lub w pożądaniu, jakby los nie był wystarczająco kapryśny.
- Też miałeś rzucić. - zauważyła bardziej, niż zapytała, bo przecież w jego słowa o porzuceniu nałogu nigdy nie wierzyła. Papieros był nieodłącznym elementem jego aparycji, tak stałym, jak kolor jego oczu. Kilkusekundowa ucieczka wzrokiem i stwierdzenie, które padło z ust Stanleya sprawiło, że blondynka roześmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jakby zupełnie ją rozbroił, rzucił czymś, czego się zupełnie nie spodziewało i było to coś, co robił niegdyś notorycznie. Ciągle. - Nie przepraszaj. Papieros to był dobry początek, intrygujący dla takiej dziewczyny, jaką byłam. - odpowiedziała dość lekko, przez co niewątpliwie szczerze. Jej własne słowo rozbrzmiało echem, a ona sama złapała się na tym, że nie bardzo umiała określić, czy faktycznie już tylko "była", czy może gdzieś w środku wciąż "jest", podobnie jak ta jego iskierka. I znów obraz uśpionej niewinności zatańczył jej przed oczami. Jak wiele czasu minęło od tych beztroskich i lekkich dni, o których myślała, że straciły kolor. A one po prostu potrzebowały bodźca, przypomnienia.
Oczywiście, że mu nie uwierzyła. Uniosła brwi na jego pewną odpowiedź, nie mrugając nawet. Mimowolnie i z nawyku, korzystając z faktu, że jej palce tkwiły na jego skórze, skupiła się na uderzającym w piersi sercu. Zawsze wiedziała, gdy ktoś kłamał lub też łagodniej — próbował zamydlić komuś oczy.
Wcale się jej nie podobało to, co usłyszała, ale nie mogła powiedzieć, że była zaskoczona. Zacisnęła usta, przenosząc wzrok na okolice jego szyi. Trybiki zastukały cichutko, a umysł dziewczyny odłożył z niechęcią słoneczne popołudnia na bok, dopuszczając do głosu rozsądek oraz logikę. Sytuację bez wyjścia. Poczuła, jak jej płuca wypełniają się dymem i powietrzem, boleśnie wręcz rozszerzając tkwiące w nich pęcherzyki. Milczała dłuższą chwilę, łącząc wszystkie fakty i przypominając sobie wszystko, o czym mogła wiedzieć. A los chciał, że obracali się w tym samym towarzystwie. Cynthia podniosła na niego spojrzenie dopiero teraz, tęczówki zalśniły subtelnie uporem, ale i troską, bo on był człowiekiem, którego by nie porzuciła. Nie wzięła papierosa, pozwalając, by żar leniwie go pochłaniał i zamiast tego uniosła drugą dłoń. - Stanley Borgin owszem, jest lojalny jak pies. - powtórzyła, nie patrząc w ogóle na to, co wyczyniały jej palce, zahaczając o materiał rękawa. Była nie tylko koronerem, ale też medykiem po przeszkoleniu, miała doskonale wypracowane ruchy dłoni i nie potrzebowała koordynacji wzrokowej, aby wiedzieć, co i jak należy zrobić. Dlatego też w ułamku kilku sekund rękaw powędrował w dół, a ona zacisnęła prawa dłoń mocniej na jego nadgarstku, zmuszając go, aby ręka powędrowała niżej. - Lojalny pies ma jednak swoją bandę i nie jest sam, a co z tym idzie, nawet jeśli sytuacja jest pozornie bez wyjścia, to i tak będzie ono celem poszukiwań. - kontynuowała, lewą dłoń przesuwając tak, że palcem zaczęła coś rysować po jego skórze, na wewnętrznej części ręki. Kształt, doskonale mu znany, zresztą, nie tylko jemu. Odkąd pojawił się w proroku, bo Beltane, a potem w kilku incydentach, po których w jej lodówkach pojawiały się nowe ciała. Przesunęła na chwilę spojrzenie na niewidoczne dzieło, skupiając się na skórze. Odrobina magii, nici nekromancyjnej, która wymuszała lepiej niż revelio ujawnienie pigmentu, subtelne i delikatne, jakby za jej krążącym palcem ktoś brudził go jedynie pokruszonym węglem. Louvain, Stanley.. Sauriel pewnie też. Przeklęła w myślach, chociaż po jej twarzy nie dało się stwierdzić niczego, a już na pewno niewewnętrznej irytacji, która sprawiła, że miała jeszcze więcej powodów, aby sięgać jeszcze głębiej w to, co było zakazane. Niewłaściwe. Podniosła na niego wzrok, chociaż nie zapytała, dlaczego i po co, z jakiego powodu pozwolił sobie nadać znak i wplątał się w organizacje, która tak dzieliła społeczeństwo. - Powinnam złapać Cię wcześniej. - mruknęła tylko cicho, bardziej do siebie niż do niego. Zaschło jej w ustach, a dym papierosowy sprawił, że znów miała ochotę wypełnić nim płuca. Nawyki uwydatniały się w najgorszych momentach. Podniosła więc na powrót dłoń, opuszczając podniesiony wcześniej rękaw i tym razem zaciągnęła się na tyle mocno, że brakło jej tchu i musiała przymknąć oczy, czując uzależniające działanie nikotyny. Była zła, ale krótkie oddziaływanie na samą siebie i ów emocja zamieniła się w spokojną taflę wody, której nic i nikt nie mogło zburzyć. Zawsze powtarzała sobie, że dopóki miała kontrolę, mogła zrobić wszystko. - Chcesz drinka? - zapytała po tym, jak wypuściła smugę dymu, puszczając go i odsuwając się nieco, wskazała ruchem głowy kanapę, aby się rozgościł, a sama poszła do kuchni, wyjmując z górnej szafki butelkę z bursztynową cieczą, chociaż dłuższą chwilę wędrowała pomiędzy nią, a znacznie mniej elegancką flaszką z wódką


RE: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Stanley Andrew Borgin - 08.01.2024

Bardzo wiele można było powiedzieć o Cynthii. W bardzo wielu aspektach opisywać ją w samych superlatywach. Bez problemu cenić ją za intelekt, kulturę czy obycie w towarzystwie albo chociażby też za walory jej urody. Prawdę mówiąc, Stanley, też przecież cenił ją za te rzeczy ale mimo wszystko miały się nijak do jej znaku rozpoznawczego. Tego, co pozwalało ją dostrzec w tłumie czy potwierdzić, że to jest właśnie ona. Było to trochę dziwne, a może wręcz niespotykane aby to właśnie ta rzecz była tym czymś... no ale jednak - tak już było.

Też miał rzucić? Nie przypominał sobie takiej obietnicy ale kto wie, może tak rzeczywiście było? Może lata temu zgodził się to zrobić ale jednostronnie zerwał umowę, skoro drugiej strony już nie było? Czuł się bezkarnie? Myślał, że jego grzechy nigdy nie zostaną zauważone, a on będzie mógł żyć w spokoju z myślą, że wszystko jest w porządku?

- I rzuciłem - odparł - Ale wróciłem do nich - dodał trochę ciszej. Na usta cisnęło się też jeszcze jedno - tak jak Ty wróciłaś. Nie powiedział tego jednak. Pozwolił aby zostało to pomiędzy nim samym - tak aby ta myśl gdzieś się zaszufladkowała w pamięci i tak aby nikt nie musiał jej poznawać, wszak nie miał zamiaru się nią z nikim dzielić. To była tylko i wyłącznie jego własność - ta myśl. Pozostawało tylko wierzyć, że mózg nie uzna jej za nic nie wartą wiadomość z tego dnia i nie skaże jej na trwałe wymazanie, bo to by była jedna, wielka szkoda.

Z perspektywy czasu papieros był tylko głupia zabawą, próbą zniszczenia porządnej dziewczyny - pilnej uczennicy. Wtedy, lata temu, nikt nie zwracał na to uwagi. Nie liczyło się nic więcej, niż dobra zabawa, nawet jeżeli odbywało to się czyimś kosztem, a takim właśnie była próba zniszczenia tego co budowała latami - swoją markę. Burzenie trwało zaledwie sekundę, ułamek tych ciężkich lat poświęceń i wyrzeczeń - Należą Ci się... - stwierdził cicho, zupełnie jakby przyćmiła go sobą i swoją aurą. Gdyby ktoś miał to odnieść do rozgrywki w szachu to bez problemu mógł by powiedzieć - szach dla białych. Dla Thii.

Miał ja oszukiwać? Kłamać? Mógł i najchętniej by to zrobił. W końcu to były jego decyzję, jego życie i jego problemy. Nie mógł wymagać na innych, że będą chcieli pomóc. Nie mógł im też zabronić rzucania kłód pod nogi. Mieli do tego pełnię praw - zarówno do pierwszego jak i drugiego.

Stanley mógł zamydlić oczy, a raczej spróbować ale pojawiał się problem - nie znali się od dziś. Nawet kiedy nie byli pewni o intencje drugiej strony, mogli się już domyślić i zapewne zrobiliby to dobrze, stawiając odpowiedni osąd sprawy. Może jednak nie chciał jej zawieść, chociaż pod tym względem? Tylko czy za próbę nie wtrącania jej w nie swoje problemy, mogłaby być zła?

Papieros palił się powoli, marnując kolejne miligramy nikotyny i co najmniej tuzina innych składników. Była to cena wysoka, lecz wymierna w tym momencie i nikt nie zdawał się tym jakkolwiek przejmować. Cel uświęcał środki. Borgin w porównaniu do Flint, nie miał takiej wprawy i przeniósł wzrok za swój nadgarstek, a później ramię aby zobaczyć co tam kombinuje. Jedno trzeba było przyznać - robiła to z chirurgiczną precyzją.

Ogołocona ze swojej tarczy ochronnej w postaci koszuli ręką, poddała się bez walki pociągnięciu w dół, pozwalając robić to na co żywnie miała ochotę. Jakby znowu stali przed wielkimi drzwiami do salonu w rezydencji Borginów, gdzie zaraz miał się rozpocząć poczęstunek z okazji imienin jego babci, a Cynthia poprawiała mu koszulę bo musi przecież wyglądać jak człowiek. Jakby znowu byli młodzi, chociaż tak naprawdę nie byli starzy. Jakby byli sobą, bez masek, bez kłamstw, bez niczego. Jakby... było tak jak kiedyś.

Wsłuchiwał się w jej słowa, obserwując jak Thia rysuje pewien znak, którego tu przecież nie było. Nie było na pierwszy rzut oka, wszak został ukryty czarem, bo nikt o zdrowych zmysłach, nie paradował z nim na wierzchu. We dwójkę jednak dobrze wiedzieli co tam było i nawet jeżeli ona mogła się tylko domyślać, to i tak miała rację - tam był znak Smierciożerców - Ma ale to nie jest ich problem. Oni... - zastygł na moment, wpatrując się w ruch tych małych i nieco zimnych dłoni - Mają swoje problemy i nie pozwolę aby zaprzątali sobie głowy z mojego powodu. Nie są mi niczego winni, a ja nie mogę nic od nich wymagać - zakończył kiedy podniosła ponownie swój wzrok. Dobrze, że nie zapytała i nie drążyła bo nie potrafiłby jej odpowiedzieć "dlaczego?". Bo tak należało? Bo chciał się sprawdzić? Bo to wszystko zaczęło się wtedy kiedy był zagubiony?

Stanley skorzystał ze swojej starej zagrywki i uznał, że nie słyszał jej słów bo tak było wygodniej. Nie powinni się zastanawiać nad tym czy powinni czy nie powinni. To już było nie ważne w tym momencie. Borgin po prostu przyglądał się jak Cynthia przegrała walkę z nałogiem i zaciągnęła się raz jeszcze. Nie zdziwił się - też przegrywał tę walkę.

Wraz ze zgodą na rozejście się po pomieszczeniu, udał się w kierunku kanapy ale zatrzymał się przy rozpalonym kominku, aby wyrzucić tam filtr od papierosa. Niby miał zaraz zawinąć się na pięcie, aby usiąść na kanapie ale pozostał nieopodal ognia, wpatrując się w niego i pewnie licząc, że może uda mu się pożyczyć jakiś jeden, zaginiony ognik aby znów zagościł w jego spojrzeniu. To jednak było marzenie ściętej głowy.

- Nie chcę - odparł, podziwiając ten zabójczy żywioł w swoim tańcu - Albo może jednak szklankę wódki jeśli masz - poprawił się po kilku sekundach. To była taka okazja, że należało jednak coś pod nią wypić, a nie tak siedzieć o suchym pysku i papierosach - Tylko pewnie się skurwie jak szmata, więc zachowaj się jak dama i pozwól mi się przespać na kanapie do rana - dodał, niejako prosząc o swego rodzaju łaskę i zrozumienie. Nigdy nie był wielkim fanem czystej, preferował rudą ale czuł w żyłach, że dzisiaj potrzebuje tego przezroczystego trunku. Czegoś co uśmierzy to co się tam tliło i pozwoli być sobą.




RE: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Cynthia Flint - 22.01.2024

Spotykało się czasem ludzi, których spojrzenie czuło się zawsze i tak po prostu, coś wewnątrz szeptało, że patrzy się we właściwym kierunku. Ponoć też zawsze czuło się na sobie ten przeszywający wzrok, który bezwstydnie próbował ze wszystkiego obedrzeć, chcąc przyciągać uwagę. Ludzie byli różni, spojrzenia były różne, a jednak ona zawsze potrafiła zgadnąć, czyje spojrzenie wwiercało się w nią na tle intensywnie, ale i niepostrzeżenie, że mimowolnie odwracała głowę i próbowała je odwzajemnić.
Czy nazwałaby to obietnicą? Nie, raczej leniwie rzuconym stwierdzeniem, wróżbą na przyszłość z nikłą szansą na spełnienie.. Rzuciła te słowa tak o, pół żartem i pół serio, ciekawsza jego reakcji niż gotowa wypominać cokolwiek. Gdy straciło się kontakt z drugim człowiekiem, nagle słowa i wspomnienia stawały się coraz mniej znaczące, obietnice mniej wiązały. Więź może nie była zrywana, ale stawała się znacznie lżejsza i mniej wpływająca na codzienność. Niezależnie jednak o źródła lub też powodu grzechu, jego rodzaju — one zawsze ciążyły tak samo, naciskając na barki czy też dusząc. Ani Stanley, ani Cynthia nie byliby tutaj wyjątkiem.
Przesunęła na kilka sekund spojrzenie z twarzy Borgina na tlącego się leniwie papierosa i stłumiła westchnienie, pozwalając sobie jednak na poruszenie głową, nieznaczne przytaknięcie. - Rzuciłam. I wróciłam do nich. - powtórzyła z przyzwyczajenia tonem niewinnym, pełnym sztucznej skruchy, której wyuczyła się przez lata, stosowanej głównie w rozmowach z ojcem, gdzie przyniosła największy efekt. Im dłużej człowiek nosił maski, tym trudniej było je zdjąć i tym trudniej było pamiętać, kim się było. Oczywiście wiedziała, że przy nim nie musiała udawać, bo przez znał ją lepiej niż ktokolwiek inny i go tu przyprowadziła, ale trudno było wyłączyć swoje własne systemy obronne.
Zabawą zaczętą od papierosa, która przyniosła skutki, ale chyba nie do końca takie, o jakie mu chodziło. Jej oceny przecież wcale nie spadły na łeb na szyję, nie dostawała nagle stosu szlabanów, ale krążąca w jej głowie tajemnica sprawiała, że codzienność była bardziej ekscytująca. Pozostawała ciekawość i niedosyt, którego wcześniej nie miała okazji poznać, a smakowały wybornie. - Bzdura. - skwitowała z delikatnym wzruszeniem ramion, wracając do rzeczywistości, jakby wyrwana z zamyślenia. Zawędrowała głęboko wspomnieniami i sentymentem, co wywnioskowała po konieczności skorzystania z magicznych sztuczek, aby stłumić jakiekolwiek uzewnętrznienie tego, co jeszcze chwilę temu działo się w jej głowie. Nie było to nikomu potrzebne i blondynka nie chciała też nikomu tego pokazywać.
Problem polegał na tym, że mógł okłamać cały świat, ale nie ją. Ona i tak by wiedziała. Wyczuwała, gdy kłamał — nie od początku, ale z czasem jej wrodzony nawyk obserwacji, a teraz dopieszczony latami doświadczenia działał, jak nadał. Zwłaszcza że kłamstwo objawiało się również na płaszczyźnie biologiczno-fizycznej. Serce biło szybciej, drżało jabłko Adama, coś zmieniło się w źrenicach lub drżały kąciki ust, zmieniał się sposób oddychania. Miałaby mu chyba za złe, gdyby ją okłamał, bo nawet jeśli minęły lata, wstążka wciąż była ciasna, pokryta warstwą kurzu.
Zwykle w dotyku, który inicjowała — głównie po to, aby osiągnąć postawiony sobie cel lub do niego dotrzeć, pojawiała się pewność siebie i pewna doza dominacji, która bardzo wielu onieśmielała. Jej ruchy były płynne i stanowcze, jakby samą ich energią miałaby zmusić kogoś do uległości. Był to silny dotyk, chłodny. Tutaj jednak pomimo precyzji i wspomnianego wcześniej chłodu, pojawiała się również delikatność. Wiedziała, co znajdzie i jak tego szukać, a jednak nie próbowała mu niczego narzucić, dałaby mu uciec z potrzasku, gdyby tylko chciał. On jednak pozwalał jej robić, to co chciała — co było nowe i dziwne, bo przecież była zwykle jego rola. Poprawiała mu koszulę, ale dlatego, że na to pozwalał i tego chciał, wiedząc, że jego matka i rodzina będą patrzeć na to, jak się prezentował. Poczuła dziwną ulgę, że nie postawił ściany i faktycznie, pozwolił się jej przekonać o tym, co już wiedziała lub raczej czego się domyślała na podstawie posiadanych informacji i obserwacji z Ministerstwa. Coś nieprzyjemne ścisnęło jej żołądek. Jego słowa sprawiły, że przez ułamek sekundy pozbawione kontroli palce zacisnęły się mocniej, a paznokcie wbiły się w skórę, rzucając niemą groźbę. Podniosła na niego wzrok z niedowierzaniem, wyrzutem, ale żadne słowo nie uciekło jej spomiędzy warg na te niedorzeczności, którymi chwilę wcześniej przerwał ciszę. Była zła, smutna i zirytowana. Miała wyrzuty sumienia. Zakrycie znaku niewiele jej dało, skoro już się upewniła o tym, co Stanley zrobił. Na co się zdecydował — w przeciwieństwie do Louvaina, nie emanowała z niego jednak chęć przeprowadzania rewolucji. Płuc wypełniający jej płuca sprawiał, że lepiej się jej myślało.
Wyrzuty nie przyniosą niczego.
Zgodnie z życzeniem mężczyzny, odstawiła butelkę z trunkiem w kolorze bursztynu, wyciągając wódkę, a następnie dwie szklanki. Byli tu bezpieczni, pośród czterech ścian zabezpieczonych zaklęciami i w innym kraju, nikt ich nie widział. Zacisnęła palce na szkle, które wydało się jej nieprzyjemne ciepłe na tle jej własnej skóry, która przez pracę w kostnicy i obcowanie z nekromancją zawsze była zimna. Adekwatna do Cynthii, którą się stała. Pasującą do całości, obrazu budowanego na kłamstwach i pogoni za czymś, czego sama nie umiała nakreślić. Przymknęła oczy, zwilżając wargi i skupiła umysł na zupełnie innych rzeczach, odganiając na bok te nieistotne brednie. Mieli większe problemy.
- Nie szkodzi. Nikt Cię tu nie znajdzie. - odpowiedziała jedynie, ignorując kwestie związane z kanapą. Bo przecież nigdy by go nie wywaliła. Nalała do szklanek, sięgając kilka kostek z lodem, które dorzuciła do kryształowych szklanek. Materiał sukienki zawirował przy jej ciele, gdy się obróciła i podeszła do niego. Spojrzała w ogień, kontrastował z zimnym odcieniem błękitu jej tęczówek, ujmował ją zawsze. Miała słabość do płomieni. Wsunęła mu szklankę w dłonie. - Czy Ty wątpisz w moje bycie damą? - zapytała z prychnięciem rozbawienia, ale i urazy, przymykając oczy, bo gdyby wpatrywała się w kominek dłużej, znów odcięłaby się od otaczającego ją świata. Zamiast tego z wyuczoną gracją przemknęła pół kroku do przodu, subtelnie stukając obcasami o drewnianą podłogę i stanęła przodem do niego, pozwalając, by włosy zakołysały się jej rozdrażniona, przelewając się pasmami po plecach i ramionach, odbijając płomienie, których widoku dziś wyjątkowo nie mogła znieść. Wyprostowała głowę, odszukując znajome oczy i uniosła szklankę. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale doskonale wiedziała, że on odczyta jej przekaz. Maski nie były potrzebne, mógł po prostu być sobą — bez obaw, strachu lub jakichkolwiek emocji, które nim targały. Bo nawet jeśli nie była już tą nieśmiałą, przynajmniej na pierwszy rzut oka, dziewczyną z podręcznikiem pod pachą, to wciąż była kimś, kogo już raz do siebie dopuścił. Uśmiechnęła się więc naturalnie i łagodnie, szczerze i bez żadnego celu, przysuwając zimne szkło do ust. - To toast, który powinniśmy wnieść już kilka lat temu.


RE: 8-9- Maj 1972 | Irlandia, Waterford | Cynthia & Stanley - Stanley Andrew Borgin - 04.02.2024

Gdyby Thia powiedziała to prawie dekadę temu, nie miałby problemów, aby w to uwierzyć. Uwierzyć w skruchę, poczucie winny i jej ogólną niewinność. A czemu tak się nie stało tym razem? To było prostsze, niż się mogło wydawać. Młodsza wersja Flintówny, uciekała wzrokiem w takich sytuacjach czy unikała mówienia tego co było już na pograniczu zawału serca. Była dużo mniej odważna, niż teraz.
Stanley z jednej strony chciał się zgodzić, przyznać jej rację. Ustalić, że to bzdura. Udawać, że wcale go to nie obchodzi i że to było jak najbardziej w porządku... ale nie było i dobrze o tym wiedział. Szkoda, że dojście do takich wniosków zajęło mu tyle czasu. Tyle długich lat. Borgin odbierał to spotkanie jako swego rodzaju rozliczenie z przeszłością. Może okazję do tego, aby wyjaśnić niektóre rzeczy? Nie, to raczej nie. Bo do tego było potrzebne inne nastawienie i może wręcz neutralny grunt, a przede wszystkim chłodna głowa na którą teraz nie było szansy.

"Kłamstwo ma krótkie nogi"... to powtarzała mu Anne przez całe życie. Drugą sentencją, którą mu powtarzała było - "lepsza gorsza prawda, niż najsłodsze kłamstwo". Czasami niestety nie dało się tak po prostu zrobić - przyznać do winy, do błędu, do najgorszego. Do tego, że było się kimś innym, niż druga osoba zakładała czy sądziła. A mógł wypaść jeszcze gorzej kiedy Thia znała już wszystkie sztuczki z których korzystał. Rozstał przeczytany tak jak jednak z książek, które tak bardzo kochała i się w nich lubowała.

Nie było najmniejszego sensu aby stawiać opór, sprzeciwiać się czy oburzać jak rozwydrzony nastolatek. Stanley wolał, żeby dowiedziała się sama, niż aby wyczytała gdzieś z gazety i wtedy doszła do wniosku, że jej założenie sprzed lat było prawidłowe. Teraz chociaż wiedziała jak się sprawy mają i na czym de facto on stoi. Mogła też zauważyć czym kończy się brak kontroli - danie wolnej ręki do działania.

Ból spowodowany wbiciem paznokci był jedynie zjawiskiem maksymalnej łaski jaką otrzymał w tym momencie, wszak zasługiwał na dużo gorsze traktowanie. Wzrok był ten sam - osądzający, powodujący to, że nie chciało się nawet pyskować czy odpowiedzieć, a jedynie schować głowę wśród własnych barków, które miały stanowić niejako bezpieczny azyl. Thia mogła się rzucić na niego z pięściami, wyzywać go od "głupców" czy cokolwiek innego chciała... zrozumiałby to i pewnie się zgodził po chwili bo taka też prawda. W dłuższym rozrachunku zawsze miała rację i zawsze wychodziło na "jej".

Wpatrywanie się w ogień zawsze miało coś w sobie. Był w tym jakiś urok - może pewnego rodzaju zazdrość odnośnie mocy i potęgi pochodzącej od tego żywiołu? Może była to zwykła ludzka złość, że ktoś jest od nich silniejszy? A może próba odnalezienia samego siebie? Jakiejś drogi w tym wszystkim, wskazówki, podpowiedzi?

Po jej słowach, wiedział, że tak będzie. Że nikt go tu nie znajdzie, chociaż czy musiał się przed kimś albo przed czymś ukrywać?

Kiedy Cynthia podeszła i wręczyła szklankę, a wręcz wymusiła przejęcie szkła z jej dłoni, przeniósł wzrok na moment na zawartość. Kusiło, aby to po prostu wylać do ognia by następnie obserwować jak alkohol jest trawiony przez żar. Patrząc na ten ognisty taniec, malujący się po ściankach szkła i rąbek sukienki Thii, Stanley, chciał aby czas się zatrzymał. Aby mogli tak postać minutę, dwie... kwadrans, godzinę... całą wieczność?

- Nie - odparł szybko, niemal automatycznie lub jakby miał odpowiedź na to gotową od zawsze - Nigdy w to nie wątpiłem bo zawsze prezentowałaś sobą poziom wyżej - dodał, nie pozwalając jej na jakiekolwiek niedopowiedzenia w tej kwestii - Byłaś niczym bankiet na który, my, nie mieliśmy wstępu - przejechał dłonią po twarzy - Sprawdzałem po prostu czy nadal tak jest... - stwierdził, unosząc na chwilę głowę w kierunku jej twarzy ale czym prędzej wrócił do szklanki z wódką. Zupełnie jakby to ona stanowiła gwóźdź tego wieczora. Jakby była jakimś rozjemcą.

Dopiero niejaki taniec Thii sprawił, że podniósł swój wzrok ponownie, a może wręcz odpowiedział na jej wezwanie. A może po prostu przegrał próbę ucieczki na bok lub nie było to w jego stylu? Bacznie przyglądał się jak uniosła szklankę, a następnie przygotowuje się do wzięcia łyka. Borgin nie odpowiedział tym samym - stał niczym wryty i przyglądał się temu co ona robi - Tak - zgodził się - Nie - zaprzeczył po chwili - Nie wiem - pokręcił przecząco głową z bezradności ale podniósł szklankę do swoich ust, chociaż wprawne oko zauważyło by, że był to raczej automatyczny ruch, wymuszony przez ośrodkowy układ nerwowy, niż własną wolę. Wódka była paskudna nawet schłodzona. Nie smakowała, nie miała w sobie nic z gracji czy damy. Była najzwyklejszą szmatą wśród alkoholi i to też robiła z ludźmi - sprowadzała ich na manowce, niszczyła ich życia.

- Będziemy się teraz zastanawiać co powinniśmy zrobić kilka lat temu, a czego nie zrobiliśmy? - zapytał, przejeżdżając językiem po ustach, aby pozbyć się tego ohydnego smaku z ich powierzchni. Dlaczego to w ogóle wybrałeś? Co Ci padło na ten durny łeb? zastanawiał się, nie mogąc pojąc swojego procesu decyzyjnego. Lewa brew uniosła się tak jak to miała w zwyczaju kiedy o coś pytał albo coś go dziwiło. Westchnął i raz jeszcze pokręcił głową z dezaprobatą, by ponownie zamoczyć usta w tym płynnym paskudztwie - Widzisz Thia... Ta wódka... - zakręcił lekko dłonią, aby wprowadzić trunek w ruch - Jest niczym gorycz, która została i teraz musimy ją pić - dodał, pozostawiając jej te słowa do własnej interpretacji. Była bardzo mądrą i inteligentną kobietą, więc wierzył w jej zdolności. Wiedział, że da radę, że zrozumie o co mu chodzi.