Secrets of London
[25-29.06.1972r.] Zakończyć jeden etap - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Reszta świata i wszechświata (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=26)
+--- Wątek: [25-29.06.1972r.] Zakończyć jeden etap (/showthread.php?tid=2892)



[25-29.06.1972r.] Zakończyć jeden etap - Richard Mulciber - 13.03.2024

25-29 czerwca 1972r. - Norwegia: Oslo i Tromso
Dom Mulcibera / Chata Larsena / Norweskie Ministerstwo Magii


25 czerwca 1972r.


Jeszcze dnia poprzedniego, Richard był świadkiem niespodziewanej sceny w gabinecie brata, która głębiej nie została poruszona. Skończyło się jedynie na upomnieniu i przypomnieniu, żeby brat uważał co robi w tym domu. O ile byli dorośli, Richarda zaniepokoiło zachowanie Roberta względem Rodolphusa. A może odwrotnie? Jakby Robert dał się zmanipulować młodszemu od siebie chłopakowi. Czy robił to z troski, bezpieczeństwa, zazdrości, wiedział tylko Richard. Jeszcze tego dnia, kiedy zapytał brata czy coś potrzebuje, ten jednak nie był na to przygotowany od razu, aby przekazać listę potrzeb. Ale na bliskości to już czas znalazł.

Z powrotem na swoje norweskie ziemie, Richard musiał poczekać do samego wieczora, aż brat ogarnie się w sprawie braków asortymentu sklepowego lub innych rzeczy. W między czasie, Richard udał się jeszcze do Olibanum, aby zabrać kilka rzeczy, kadzideł, świec wykonanych przez brata i bratanicę. Mogą się przydać choćby na wymianę towaru, informacji, lub nawiązać jakiś korzystny interes, kontakt.

Jeżeli było coś, co młodszy Mulciber miał załatwić dla starszego w Skandynawii, zanotował, albo zabrał przygotowany spis rzeczy. Tego dnia postanowił jeszcze zostać. Miał jedną rzecz do zrobienia z samego rana. I tą uczynił. W obawie o bezpieczeństwo Roberta, zanim wyruszył w podróż, napisał list z prośbą do bratanka i wysłał przez swoją sowę, dołączając także świstoklik. Poczekał aż Sigurd wróci, aby mieć pewność, że wiadomość została dostarczona. Dopiero wtedy, pożegnawszy się z bratem, zabrał swój bagaż i przez świstoklik, wrócił do swojego domu. W Oslo.


Odpowiednim towarzyszącym mu dźwiękiem, pojawił się w swoim salonie. Nikogo jednak nie było. Poza skrzatem, który zarejestrowawszy hałas, postanowił pojawić się w pomieszczeniu.

- Panie Richardzie. Witamy z powrotem.
Przywitał go Agnarr. Po długich nieobecnościach, tak był Mulciber witany. Richard rozejrzał się po salonie, jakby badał teren, czy jest wszystko na swoich miejscach i zadbane. Czysto. Skrzaty to pomocne i przydatne stworzenia.
- Działo się coś pod moją nieobecność?
Zwrócił się w końcu do skrzata. Przenosząc na niego swoją uwagę spojrzeniem.
- Nie Panie.
Odpowiedział skrzat. Richard pokiwał głową.
- To dobrze.
Odpowiedział zadowolony. Nie uśmiechało mu się rozwiązywać jeszcze konfliktów czy innych problemów w tym kraju, jeśli nie w domu. Kiedy potrzebny był teraz w innym miejscu.
- Wracaj do swoich zajęć.
Polecił mu. Nie potrzebował teraz skrzata, wezwie go później. Agnarr ukłonił się i zniknął.

Richard skierował się do swojego pokoju, gdzie rozpakował rzeczy. W zamyśle miał zacząć od sprawy związanej z odwiedzinami swojego dawnego znajomego, u którego załatwiał parę spraw na lewo. Ich współpraca trwa już dobre kilkanaście lat. Odkąd tutaj zamieszkał. Myśląc o nich, miał właśnie w rękach swoją odznakę aurora. Nie uda się do Ministerstwa Magii z wypowiedzeniem pracy, jeżeli nie będzie miał duplikatu. Nie mając pewności, czy uda mu się zostać aurorem w Brytyjskim Ministerstwie Magii, chciał mieć coś, co przyda mu się jako as w rękawie. Legalny w nielegalnym, czy zaś odwrotnie. Mając wybity swój numer służbowy. Spojrzał w kierunku okna jakby oceniał pogodę. Porę dnia. Zastanawiając się, czy nie lepiej odwiedzić go wieczorem. Tak pewnie postąpi. Schował odznakę do tylnej kieszeni. Sięgnął po papierośnicę i odpalił sobie papierosa. Tę rzucił na razie do torby. Skierował się na parter do swojego gabinetu. Pierwsze co go przywitało to piętrzące się na stoliku kawowym, trochę gazet z prasy norweskiego magicznego codziennika. Choć były starannie poukładane, na sam ich widok westchnął ciężko. Proroka Codziennego zdążył w Londynie wstrzymać prenumeratę, jako że na bieżąco czytał już u brata. Tutejszą prasę, będzie musiał nadrobić. Jak mu czas pozwoli. Najwyżej pobieżnie przeleci po nagłówkach i zatrzyma się przy interesujących artykułach. Być może powinien do nich napisać, aby tym razem przekierowali na inny adres.


W Norwegii, szczególnie na jej samej północy, panował inny klimat i system biegunów polarnych. W tym miesiącu trwał letni polarny. Nie zapadała noc w określonym kwartale miesięcy. Zatem niezależnie od wybranej pory dnia dzisiejszego, czy to będzie popołudnie, wieczór, było cały czas jasno. W Oslo tego problemu nie było. Gdyż system dnia i nocy funkcjonował jak w Londynie. Tego nie można było powiedzieć o Tromso. Miasteczka, do którego miał się udać Richard. Nic więc dziwnego, że jego brat nie znosił tutejszych warunków pogodowych.

Na odwiedziny znajomego, Mulciber postanowił udać się jednak późnym wieczorem, nawet jeżeli ten zapadający zmierzch był widoczny w Oslo, tak niekoniecznie w Tromso. Jego znajomy norweg właśnie nie mieszkał w stolicy kraju, ani na jego obrzeżach. Również warunki klimatyczne w tym kraju, były inne, jeżeli porównać do Brytyjskich, do których Mulciber zdążył się przyzwyczaić.

Na podróż ubrał się cieplej. Zamiast iść w koszuli, w której przybył z Londynu, założył zwyczajny granatowy sweter i brązowy ciepły płaszcz. Najważniejsze także było zmienić obuwie na dostosowane do tutejszych, górskich warunków. Tam, gdzie musiał się udać, było chłodniej. Dosłowna północ Norwegii. Tromso.

Upewniwszy się, że ma ze sobą odznakę, dokumenty, pieniądze, papierosy, różdżkę i inne podręczne rzeczy, mógł ruszać w drogę. Teleportował się w okolice czerwonej chaty, oddalonej od miasteczka, znajdującej się na wzgórzu. Samotnie stojącej. Zmianę klimatu dało się odczuć. Niby było ciepło, ale nie na tyle, żeby chodzić w krótkim rękawku, czy w jednym z długim. Ktoś by powiedział, że było tutaj nieco chłodniej niż w południowej części tego kraju. Dla Richarda to już totalne przeciwieństwo tego, co odczuł we Francji.

Ruszył w kierunku małego domostwa, mając nadzieję zastać swojego znajomego, podszedł do chaty i zapukał. Drzwi otworzyła mu młoda kobieta. Córka Haralda. Znała Mulcibera, przez co zaprosiła go do środka. Umiejętność komunikacji w języku norweskim pomogła się porozumieć. Dziewczyna poinformowała, że ojca nie ma i jest na polowaniu. Niebawem powinien wrócić. Richard został ugoszczony, aby mógł poczekać na powrót Larsena.

Samo wnętrze domostwa było zwyczajne, drewniane, nie rzucające się w oczy podejrzeniami, że tutaj może mieszkać czarodziej. A nawet i jego rodzina. Harald był myśliwym, rzemieślnikiem. Tworzył meble, polował na zwierzynę, sprzedawał skóry. Jego żona zajmowała się tkactwem. Posiadał także cztery córki, gdzie jedną wydał już za mąż. Miał pecha, że nie udało mu się jeszcze posiąść syna. Mógł jednak jeszcze próbować. Larson wiekowo był nieco starszy od Mulcibera, dobrze zbudowany, z ciemno brązową brodą i włosami związanymi w kucyk. Na pierwszy rzut oka, mógł mieć korzenie dalekich przodków wikingów.

Richardowi nie było dane na szczęście zbyt długo czekać. Może ponad pół godziny, a właściciel wrócił już ze zwierzyną. Córka poinformowała ojca, że ma gościa, oczekującego w salonowej części domu.
Kiedy Harald przeszedł do salonu, zauważając znajomą mu osobę, wyszczerzył się w zadowoleniu.

- Mulciber!
Richard nie ukrywał, że także cieszy się na jego widok. Richard wstał, aby się porządnie przywitać wyciągając dłoń.
- Larson.
Odparł w odpowiedzi Richard. Powitanie nie skończyło się tylko na samym uścisku dłoni, ale i męskim przytulasu, jakby byli kumplami od bardzo dawnych lat.
- Nie spodziewałem się Ciebie tutaj. Co Cię sprowadza?
Gospodarz zadał od razu pytanie, odsuwając się i zdejmując z siebie odzienie wierzchnie, oddając córce, aby odłożyła. Bronią zajął się sam.
- Odwiedziny starego znajomego, muszą do czegoś sprowadzać? Ale tak. Będę miał do Ciebie pewną prośbę.
Bez owijania w bawełnę, ale z uśmiechem Richard odpowiedział. Nie widział powodu, dla którego w tej chwili miałby ten temat od razu poruszać. Mógł to zrobić nieco później, ale koniecznie dzisiaj.
- Zostaniesz na kolacji? Dziewczyny coś zaraz przygotują. A my porozmawiamy gdzie indziej.
Zaproponował Harald, zaś Richard nie miał powodu, aby odmówić tej gościnności, zostania na kolacji. Nie widzieli się dość długo. Warto z tego skorzystać. A może i od niego dowie się czegoś godnego uwagi.
- Z przyjemnością zostanę.
Mulciber zgodził się.

Panowie przeszli zatem do innego pomieszczenia, małego ale nie tak, żeby nie dało się pracować przy biurku, które stanowiło biuro dla samego Haralda. Ktoś, kto miał klaustrofobię, mógłby źle się tutaj czuć.

- Siadaj.
Zalecił Larson. Wskazując wolne krzesło obite skórami owczymi. Sam zaś zasiadł na swoim fotelu za dębowym biurkiem. Co na pierwszy rzut oka można było zauważyć dzieło ręcznie wykonane.

Richard zajął wskazane miejsce i za pozwoleniem, zapalił papierosa. Przy okazji wyjął swoją legitymację i odznakę. Położył je na biurku, co pewnie zaciekawiło samego Larsona. Lecz nie pytał słownie, ale spojrzeniem.

- Nie wiem, jak dalekie i zaufane masz znajomości. Ale potrzebuję tego duplikat dla siebie. To oryginały. Moje.
Norweg pochylił się i sięgnął po przedmiot, oglądając go dokładnie.
- Skoro masz oryginał, po co Ci duplikat?
Zapytał w między czasie. Z dokumentami problemu nie będzie, ale przedmiot. Może wymagać więcej czasu.
- Wracam do Anglii. Co zmusza mnie do rezygnacji z pracy w tutejszym Ministerstwie. Nie wiem, ile będę miał szans i szczęścia dostać się do Brytyjskiego Ministerstwa. Być może nie będzie mi potrzebne, ale wolałbym mieć choćby na pamiątkę. Nie może to być duplikat magiczny. Zaklęcia mają ograniczony czas działania.
Wyjaśnił i zaznaczył. Bez wchodzenia głębiej w szczegóły. Jedynie na tyle, ile mógł sobie pozwolić, aby wtajemniczyć znajomego. Aby zechciał mu załatwić wykonanie tego duplikatu. Wyglądającego jak prawdziwy. Już samo to zlecanie może rodzić więcej tajemniczych pytań.

Harald dokładnie obejrzał przedmiot. Pod względem wykonania. Nie wyglądał na takiego, jakby uważał to za coś niemożliwego.

- Być może będę wstanie Ci pomóc, ale usługa nie będzie tania. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Uprzedził, przenosząc na niego poważne spojrzenie, jeżeli Richard pamiętał, jak się prowadziło nielegalne usługi. Załatwiania czegoś na lewo. Pracowali ze sobą od lat. W przeszłości sobie wzajemnie pomogli, co zaowocowało współpracą na długie lata.
- Zapłacę każdą sumę.
Richard był na to przygotowany. Być może nawet gotów na pewne negocjacje, propozycje. Z tym zapewne poczeka do wykonania duplikatu.
- W porządku. Potrzebuję na to, co najmniej dwa dni. Jeżeli ma zostać to dokładnie wykonane. A dokładność się ceni.
Nie bardzo to Richardowi pasowało. Co znaczyło, że sprawy związane z Ministerstwem, będą musiały trochę poczekać.
- Zależy mi pilnie na czasie. Ale niech będzie.
Zgodził się. Wierzył, że Harald wywiąże się ze swojego zadania. Ten interes mieli już omówiony. Larson zgarnął legitymację Richarda jak i odznakę, chowając w bezpieczne miejsce. Mulciber wewnętrznie odczuwał trochę ból, zostawiać swoją własność w obcym miejscu, ale to była w tym momencie konieczność. Wróci po to, w ustalonym terminie.
Harald podsunął mu popielniczkę, z której Richard skorzystał, aby strzepnąć popiół z papierosa.
- Swoją drogą. Słyszałem, że grasuje na południu kraju banda zwolenników tego całego Czarnoksiężnika od was z Anglii.
Poruszony został inny teraz temat, który zaskoczył w sumie Mulcibera.
- Mówisz o Lordzie Voldemorcie?
Zapytał dla jasności. Nie mając oporu nazywania Toma Riddle’a jego jednym z pseudonimów. Ludzie co się go bali, określali mianem "Ten, którego imienia nie wolno wymawiać". Harald pokiwał głową potwierdzająco, jakkolwiek się ten typ nazywał.
- Twoi koledzy złapali paru z nich. Nie wiedziałeś?
Sam Harald był zaskoczony, że Mulciber nic nie wiedział. Richard sam nie miał o tym pojęcia. A podobno nic się nie działo, rzucającego w oczy. Może sprawę wyciszono? Harald miał swoich informatorów?
- Nie było mnie tutaj dwa miesiące.
Wyjaśnił Richard, zaznaczając przy tym swoją nieobecność w ostatnim czasie, marszcząc brwi. Jakim cudem Śmierciożercy tutaj? A może to nie oni? Harald wstał i podszedł do komody, na której leżało kilka numerów codziennika norweskiego. Wyjął jeden, odszukał artykuł i podał Mulciberowi. Richard odebrał, trzymając papieros w ustach. Przeczytał artykuł, który nawiązywał bardziej do określenia zwolenników, niżeli śmierciożerców. Mrocznego znaku nie mieli. Ale zaczęli też jawnie działać na innym terenie kraju, gnębiąc mugoli. Brali przykład z wydarzeń w Anglii? To dopiero ciekawe.
- Przyznam, że jestem zaskoczony.
Co więcej miał dodać? Temat pewnie by rozwinęli, gdyby nie pukanie do drzwi. Harald wstał i podszedł do nich, otworzył, zastając najmłodszą córkę, która chciała jedynie coś zakomunikować. 
- Kolacja podana.
Rzekła, trochę obawiając się, że mogła przeszkodzić w ważnej sprawie.
- Zaraz przyjdziemy.
Odparł czarodziej i zamknął drzwi. Niby przyjacielski, ale może córki traktował trochę jak służbę? Nie Richardowi to oceniać. Nie jego dom, nie jego zasady.

Richard chwilę jeszcze przyglądał się artykułowi, aż ostatecznie odłożył i dopalił papierosa. Gasząc go w popielniczce. Panowie wymienili się jeszcze swoimi spostrzeżeniami, po czym udali na obiecującą kolację. Mięsną z warzywami, norweskiej kuchni.

Po całej przyjemnej i towarzyskiej kolacji, Richard wrócił do siebie. Noc spędził w gabinecie, przeglądając całą zaległą prasę codziennika norweskiego, w poszukiwaniu wszystkich ważnych artykułów. Aby odszukać te, o czym mówił mu Harald. Złotem było wykuć się w komunikacji, piśmie i czytaniu po norwesku. Znajomość dodatkowego języka bardzo ułatwiała życie.


27 czerwca 1972r.


W ostatnim dniu, Richard zajął się sprawami interesu rodzinnego handlu i sklepu, który prowadzi z bratem w Londynie. Nie bez powodu zabrał kila produktów, wykonanych u nich, w celu dokonania sprzedaży u tutejszych klientów. Tym samym dokonał zakupu potrzebnych składników, jakie wypisał mu Robert. W podanej także ilości. Również zakupił brakujące produkty, na uzupełnienie półek w sklepie, jako ekskluzywne towary zagraniczne. Świece czy kadzidła, opakowania, akcesoria. Niby receptury bardzo podobne, to niektórzy dali skusić się na pochodzenie. Wygląd opakowania. Podobnie było w drugą stronę, gdzie angielskie sprzedawał tutaj. Po znajomości.

Rozkładając sobie na poszczególne dni zadania, był wstanie odpowiednio wszystko załatwić. Jeżeli dobrze pójdzie, zdąży wrócić do Londynu na czas. Nim udał się na odebranie zamówienia, przygotował odpowiednią sumę galeonów w ramach zapłaty. A co za tym szło, musiał także odwiedzić bank.

Dzisiejszego wieczora, podobnie jak ostatnim razem, udał się do Haralda, zastając go w chacie. Uprzejmie się przywitali i od razu Richard został zaproszony do znanego małego gabinetu. Zajął swoje miejsce jak wcześniej, z kolei Larson pierw wyjął mały pakunek z szafki. Postawił na biurku przy Richardzie, zachęcając do zajrzenia. Wtedy usiadł na swoim miejscu za biurkiem.

Otworzywszy małe pudełko, Richardowi ukazały się dwa komplety. Odznaka i legitymacja uprawniające do wykonywania legalnie zawodu aurora. Jego oryginalny zestaw i drugi jako duplikat. Fałszywka. Idealnie odwzorowane. Obie odznaki wziął w dłonie i zaczął uważnie się im przyglądać. Szukać różnic. Nie było niedokładności. Idealnie taka sama. Różnicą może mógł być najwyżej materiał wykonania. Ale duplikat, wyglądał jak oryginał. To się liczyło.

- Idealnie.
Skomentował Richard, najwyraźniej zadowolony z usługi. Harald uśmiechnął się, widząc to zadowolenie u Mulcibera.

W dalszej części auror skupił się na przyjrzeniu dokładności wykonania swojej legitymacji. Tutaj również nie miał uwag. Zebrana kwota za usługę była jedna tego warta. Jako auror, zdecydowanie dużo zarabiał, miał duże też oszczędności. Mógł sobie pozwolić.

- Zadowolony?
Zapytał go Larson.
- Tak, zadowolony.
Mulciber w odpowiedzi również uśmiechnął się i wyjął małą sakwę z odliczonymi galeonami. Postawił na blacie biurka i podsunął Haraldowi. Norweg przyjął zapłatę i jeszcze przeliczył sobie kwotę, kiedy Richard postanowił spakować wszystko z powrotem do opakowania.
- Zgadza się?
Dopytał auror dla pewności. Norweg pokiwał głową potwierdzająco.
- Tak. Tylko pamiętaj. Tutaj nadal obowiązuje zasada przysługa za przysługę, poza zapłatą. Będę coś potrzebował, odezwę się do Ciebie.
Przypomniał. To, że było dobrze płacone, jeden drugiemu, to jeszcze mieli umowę słowną na zasadzie przysług.
- Pamiętam. Interesy z Tobą to przyjemność.
Zapewnił. Richard o tym bardzo dobrze pamiętał. Co też zapewnił słowami.

Długo nie zostawał w chacie. Po odebraniu zlecenia, wrócił do siebie. Musiał teraz przygotować się na pojawienie w Ministerstwie. Kwestia czasu, aż oni sami zaczną go ścigać listami. A urlop, kończył mu się niemiłosiernie.


28 czerwca 1972r.


Przygotował odpowiednie dokumenty, mundur i wyposażenie do oddania. Także odznaka i legitymacja. O ile łatwiej było powiedzieć, tak jednak ciężko było do tego się zabrać. Na ostatnią chwilę. Nie miał wyboru. Obiecał Robertowi, że wróci. A jeszcze chyba nie zdarzyło się, żeby zawiódł brata. To był może już ten czas, aby zaczęli naprawdę sobie pomagać, pracować. Na miejscu. Nie na odległość.

Zabrawszy wszystko co niezbędne, udał się do Norweskiego Ministerstwa Magii w cywilu. Nie da się ukryć, że był przez stęsknionych kolegów i koleżanki przywitany i zasypany pytaniami, co się właściwie z nim działo. Co miał im odpowiedzieć? Rzekł tylko, że sprawy rodzinne. Pojawiły się problemy, przez które był koniecznie potrzebny w Londynie. Każdą ściemę, kłamstwo by kupili. Był w tym przecież dobry. Choćby choroba brata lub śmierć jego nienarodzonego dziecka. Czy zaś problemy z interesami rodzinnymi związane z prowadzeniem sklepu, bo brat nie dawał rady. A może był zjazd rodzinny, wymagający obecność każdego Mulcibera? Wszystko. Kto będzie go sprawdzał? Nikt.

Nie było go dwa miesiące. Czuł, że będzie musiał się swojemu szefowi z tego wytłumaczyć. Rozmowa mogła być trudna. Ale konieczna. Nie chcąc jednak definitywnie zamykać tego rozdziału, chciał zostawić sobie jakąś furtkę powrotu. Nawet, jeżeli zmuszony będzie zaczynać od nowa. Jak w Brytyjskim Ministerstwie Magii. Złożył rezygnację. Chcąc, aby to poszło za ugodą obu stron. Przyznał, że ta jego ostatnia nieobecność, nie była zaplanowana. Wyszła spontanicznie. Każdy przecież ma rodzinę, powinien wiedzieć, że liczyła się na pierwszym miejscu. Nie my decydujemy o losach innych. Szefowi rezygnacja Richarda nie była na rękę. Cenił sobie jego umiejętności i zaufanie. Jak każdego doświadczonego aurora. Lecz musiał zrozumieć, że mężczyzna miał potrzebę wrócić do swojego kraju. Przyjął jego dokumenty, które jeszcze przejrzał od razu. Wiedząc także, jaka mogła panować sytuacja w Wielkiej Brytanii, która przez Departamenty Międzynarodowe rozprzestrzeniały wieści ze świata i prasę, Richard mógłby być zdecydowanie tam potrzebny.

Mulciber oddał wszystko, co musiał związanego ze swoją pracą. Odznakę, legitymację, mundur. Szef jeszcze tego samego dnia przygotował mu rozwiązanie umowy, którą obie strony podpisały. Dla formalności. W między czasie, przygotowywania umowy rozwiązania, Richard musiał opróżnić swoje biuro, w między czasie wdając się w rozmowę ze swoimi kolegami. Wypytując przy okazji o jedną z ciekawych spraw, dotyczącej zwolenników Czarnego Pana. To się dowiedział tyle, że była to grupa młodych anglików, którzy przyjechali uczyć się do wyższych szkół, ale jednocześnie zaczęli siać propagandę. Głosząc ideologię Lorda Voldemorta. Gnębiąc mugoli. Pokazali mu ukradkiem nawet teczkę z tematem sprawy, z którą zdążył się zapoznać. Poprosił jednak o zrobienie dla niego kopii. Przysługa koleżeńska, być może naruszająca zasady "nie wynosimy spraw poza biuro". Kolega się zgodził, choć było widać po nim, że miał wątpliwości. Richard zapewnił go, że to będzie między nimi.

Gdy formalności z podpisaniem umowy rozwiązującej były zakończone. Mulciber pożegnał się z kolegami i koleżankami, z którymi pracował przez długie lata i krótkie z tymi, którzy dołączali później. Prywatnych rzeczy nie miał za wiele. Zabrał co prawda wszystko, co do niego należało. Zostawiając pusty dosłownie mebel, chowając wszystko do zabranej ze sobą torby. Zamienił z niektórymi jeszcze kilka słów, aż w końcu przyszedł moment, że musiał opuścić Ministerstwo.
Na zewnątrz zapalił sobie papierosa.

- Jeden etap zakończony.
Stwierdził z westchnięciem. Nie oglądał się za siebie. W bezpiecznym miejscu, z dala od oczu mugoli, wrócił do domu, aby przygotować się do powrotu do Londynu.

Poprzedniego dnia, Robertowi wysłał list o treści: ”Najpewniej wrócę na czas. Udało mi się załatwić to, co zaplanowałem. W dniu terminu będę z rana. Richard.”. Bez zbędnych szczegółów dat. Umówieni byli na dwudziestego dziewiątego czerwca, gdzie Robert zaplanował spotkanie w sprawie ich zadań. Wyrobił się.

W domu swoim, podjął się spokojnego spakowania najpotrzebniejszych rzeczy, ubrań, a nie na szybko jak to miało miejsce pierwszego maja, kiedy dostał list od Selar. Na wspomnienie o tej chorej akcji, aż pokręcił głową. Zabierając kosmetyki z łazienki, spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Już widział minę brata, jak zobaczy go z zarostem. Trudno. Ogoli się jutro i najpewniej zrobi to jak wróci do ich kamienicy rodzinnej. Wieczorem miał jeszcze spotkanie z aurorem, którego poprosił o kopię sprawy związanej z bandą młodzieży, głoszącej prawa czystości krwi nad wszystkimi. Umówili się w znanym sobie pubie, gdzie dyskretnie doszło do przekazania dokumentacji. Wróciwszy po tym do swojego domu, pozwolił sobie na przestudiowanie jej i spisanie na czysto tłumacząc na język angielski. Podobnie zrobił z jednym z artykułów, znalezionym w prasie. Nie był pewny, czy to Roberta zainteresuje, ale może jako ciekawostka?

Dnia kolejnego, zgodnie z zapowiedzią, Richard zjawił się z samego rana w salonie ich rodzinnej kamienicy, korzystając ze świstoklika. Zabierając ze sobą bagaż i dokumenty.


Koniec sesji