![]() |
[6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Wersja do druku +- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Poza schematem (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29) +--- Dział: Wyspy Brytyjskie (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=30) +--- Wątek: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. (/showthread.php?tid=4442) Strony:
1
2
|
[6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Ambroise Greengrass - 02.02.2025 06.07.1972, wczesny poranek, Koci Azyl Figgów w Little Whinging
Wydawało mu się, że jest zdecydowanie później... ...albo wcześniej? Tak właściwie to, gdy obudził się nieco zbyt mocno poskładany na kanapie w salonie Nory (rzecz jasna za krótkiej, bo jakżeby inaczej) za cholerę nie miał pojęcia, która jest godzina. Mogło być równie dobrze długo po zachodzie słońca jak i tuż przed samym wschodem. Gdzieś pomiędzy piciem bimbru, paleniem zielska a dyskusjami, zdecydowanie zagubił się również w czasie i przestrzeni. Co dziwne, nie miał nawet śladu kaca. Tak właściwie to nie dałby sobie głowy urwać (nigdy, choć dosłownie wczoraj niemalże zrobiła to samowolnie mandragora), ale chyba w dalszym ciągu był nieco pijany. Nawet jak na własne standardy. Powoli podnosząc się do siadu, wyprostował zesztywniałe plecy, dochodząc do wniosku, że prawdopodobnie czeka go cały dzień chodzenia z zesztywniałą szyją, ale przynajmniej nie bolała go głowa. Tak właściwie to miał nawet wyjątkowo dobry humor. Powiedziałby, że wręcz wyśmienity, zwłaszcza że nieważne, jaką mieli obecnie porę dnia, nie czekały go ani dzień, ani nocka w pracy, więc mógł całkowicie swobodnie dysponować całym czasem oraz tym, w jaki sposób powinien go wykorzystać. Chyba pierwszy raz od dawna dochodząc do kuszącego, choć może nie do końca racjonalnego wniosku. Nie zamierzał walić klina na kaca, którego nomen omen nie miał, ale skorzystanie z pozostałej im resztki konopnego suszu wydawało się wręcz wyśmienitą okazją. Co prawda nie zamierzał tego robić w półmroku saloniku tudzież kuchni Nory, w razie gdyby miała na ten dzień (nadchodzący? odchodzący? może nie ten a przyszły?) jakieś poważne plany zawodowe. W końcu w dalszym ciągu rozkręcała swój coraz bardziej kwitnący biznes, więc nie chciał potencjalnie robić jej pod górę, nawet jeśli mieli czasy jakie mieli i korzystanie z dobrodziejstw natury nie było niczym przesadnie zdrożnym. Zamiast tego wymknął się na tylne podwórko między budynkami, przysiadając w ukryciu na niewielkich schodkach i korzystając z rześkiego powietrza. Zdecydowanie odchodzącej nocy, o czym świadczyła charakterystyczną poranna łuna na niebie. Niedługo miał rozpocząć się kolejny nowy dzień. Czy lepszy od poprzedniego? Cholera wiedziała, ale z dużym prawdopodobieństwem tak. W końcu chaos chaosem, ale nawet w tych czasach ataki nekromantycznych mandragor nie były stałym elementem codzienności. Raczej podczas spotkania Towarzystwa Herbologicznego po prostu wylosowało im się trudne. Nadciągający świt miał całkiem słodkawą woń konopii i ciastek, których intensywny zapach poniósł się po podwórku, gdy drzwi na zaplecze zostały ponownie uchylone. Reszta? Reszta była historią. Całkiem porypaną, zawiłą, trudną do ogarnięcia historią prowadzącą ich ku miejscu, w którym Ambroise zarzekałby się, że nigdy nie postanie nawet najmniejszy palec jego stopy. Tymczasem jakimś cudem znaleźli się z Norą w kocim azylu. Słońce dopiero co wzeszło i zdecydowanie nie świeciło tak jasno jak jego towarzyszka, która była niepokojąco podekscytowana. W przeciwieństwie do niego. On był... ...no cóż, po prostu upalony. RE: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Nora Figg - 02.02.2025 Wieczór okazał się być dość intensywny. Nie piła może bimbru jak Ambroise, ale wlała w siebie sporą ilość tych jego przepysznych, przesłodkich drinków, one potrafiły być zdradliwe, bo nie czuć było, że jest w nich alkohol. Była bardzo drobna więc powinna uważać na ilość trunków, które w siebie wlewała, no ale towarzyszył jej Roise, była w swoim domu, nie musiała się martwić, że coś złego jej się przytrafi. Wieczór upłynął im na rozmowach o głupotach, ale nie tylko, spożywaniu trunków i paleniu dziwnych rzeczy, nie pamiętała, czy w końcu sięgnęła po te jego magiczne papierosy, wolała w sumie nie ustalać tego faktu. Obudziła się w swoim własnym łóżku, w swojej sypialni, nie miała pojęcia jednak jak właściwie się tam znalazła, podejrzewała, że Ambroise musiał ją tam zanieść, bo wlała w siebie takie ilości alkoholu, że raczej nie byłaby w stanie sama tam trafić. Obudziła się bardzo wcześnie, jak to miała w zwyczaju, ciastka w końcu same się nie upieką, czy coś. Pamiętała jak przez mgłę o tym, że rozmawiali i kotach, zamierzała wykorzystać swoją szansę i zaprowadzić dzisiaj Greengrassa do kociego azylu, taka okazja mogła się nie powtórzyć, podejrzewała bowiem, że on też była raczej wczorajszy i nie będzie jeszcze myślał jasno. Pojawiła się przed przyjacielem świeża i pachnąca, nie widać było po niej w ogóle tego, że spożywała z nim alkohol do godzin nocnych. Ubrana w jedną ze swoich landrynkowych kreacji, które ledwie zakrywały jej zadek, oczywiście w tych niebotycznie wysokich szpilkach. Byli gotowi do drogi. Nie miała pojęcia, czy Roise ogarnął po co zabrała go ze sobą do kociego azylu, właściwie może nawet lepiej by było, gdyby nie ogarniał, to łatwiej będzie mu wcisnąć jednego z kotów. Tak, Figgówna w ogóle nie zakładała innej opcji, niż ta, że jej przyjaciel zaadoptuje jednego z azylowych kociaków. Podjęła tę decyzję za niego. Teleportowali się do Little Whinging, Norka zdążyła poinformować rodziców o swojej obecności, a później, później mogli wejść do azylu. - Zobaczysz, jakie są urocze, każdy z nich wyjątkowy na swój sposób, w dużej mierze są to kotki, które nie miały lekkiej przeszłości. - Figgowie ratowali te słodkie istotki przed złem, które robili im nieodpowiedzialni ludzie. Może te koty nie były takie, jak te ich, bo nie gadały, ale z drugiej strony wiedziała, że dla większości osób to było raczej zaletą. Czasem trudno było znosić humory tych zwierzaków, zwłaszcza, gdy miało się pod swoim dachem nie jednego, a trzy gadające koty. - Oprowadzę Cię, może któryś kociak zwróci Twoja uwagę. - Tak, zamierzała pokazać Ambroisowi wszystkie koty, które mieszkały w azylu, liczyła na to, że znajdzie się jakiś który faktycznie mu się spodoba. Dosyć szybko jeden z kociaków zaczął się do niego łasić, może to akurat będzie ten? RE: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Ambroise Greengrass - 02.02.2025 Nora... ...dziamdziała. Dziamdziała zdecydowanie bardziej niż zazwyczaj, choć jeszcze kilka chwil wcześniej Ambroise naprawdę nie sądził, że było to fizycznie możliwe. Z technicznego punktu widzenia, struny głosowe miały swoją maksymalną wytrzymałość, czyż nie? W medycznej teorii można było wydobyć z siebie ograniczoną ilość słów w bardzo konkretnym natężeniu zanim nie dostawało się chrypki. Następnym etapem była zaś utrata głosu i pisanie na kartce zanim eliksiry nie zaczynały działać. To powinna być normalna kolej rzeczy. Tyle tylko, że wtedy pojawiały się ewenementy na miarę Eleonory Figg czy Corneliusa Lestrange'a, które codziennie, raz za razem dokonywały niemożliwego. Przekraczały granice logiki, robiąc przy tym trzy salta i przez cały czas wyrzucając z siebie kolejne wypowiedzi. Prawdę mówiąc, im bardziej się nad tym zastanawiał, spędzając przy nich obojgu już całkiem sporo lat (czasami wydawało mu się, że nawet zbyt dużo jak na jego bębenki uszne) coraz bardziej skłaniał się ku powoli wysnuwanej teorii. Głosiła ona (uroczy dobór określenia - tak), że ludzie tacy jak ta dwójka wykształcili w sobie coś w rodzaju naturalnego talentu do wysysania wcześniej nienaruszonych pokładów słów z innych czarodziejów. W kontaktach z jednym czy drugim, Roise łapał się bowiem na kiwaniu głową i jeszcze głębszym milczeniu niż zazwyczaj. A to samo w sobie było dosyć znaczące, bo na co dzień i tak nie był przesadną gadułą, gdy nie musiał tego robić. Potrafił się odezwać. Zdecydowanie miał całkiem długi język w gębie. Po prostu nagle zaczynał się zawieszać, odpływać myślami w zupełnie innym kierunku i przytakiwać na te wszystkie wypowiedzi czynione w tematach, które ani trochę go nie interesowały. Uwielbiał Norkę - naprawdę. Była jego przyjaciółką a nawet kimś znacznie bliższym. Od dekad traktował ją jak młodszą siostrę. Miał do niej olbrzymi szacunek, uważał ją za naprawdę fascynującą osobę. Ciepłą, inteligentną, umiącą wypowiedzieć się na wiele istotnych kwestii. Tyle tylko, że jednocześnie miał z nią chyba dokładnie to samo, co z jego faktyczną siostrą. Wyłączał się. Nie z braku zainteresowania. Nie z niechęci. Po prostu bywały takie momenty, w których instynktownie to robił. Zaliczając jeden z dwóch trybów: tego bieżącego (wyglądam, jakbym cię słuchał, ale w istocie mogłabyś mi powiedzieć, że sama jesteś w połowie kotem a ja bym ci przytaknął) albo bardziej ostentacyjnego (zamilcz, proszę, albo idź tam dalej i pogadaj z kotem). Odkąd pojawili się w kocim azylu, witając się z rodziną Nory, dziewczynie dosłownie nie zamykały się usta. Była tak cholernie podekscytowana możliwością pokazania mu swoich kiciuchów, że nie zamierzał psuć jej tego momentu powtarzaniem wypowiedzi o tym, że naprawdę nie przepadał za tymi zwierzętami. Za to przynajmniej mógł się wyłączyć, gdy stawiali kolejne kroki w Futerkolandii. Bycie na haju zdecydowanie mu to ułatwiało. Prawdę mówiąc, gdy jakiś mruczek zaczął ocierać mu się o nogę, Ambroise nawet się nie wzdrygnął. Nie zareagował alergicznie na sierść pozostawianą na nogawce jego drogich, szytych na miarę spodni. Nawet odruchowo nachylił się, żeby spróbować podrapać kota za uszami... ...ani trochę nie spodziewając się tego, że ten uzna to za zaproszenie na niemal błyskawiczne wskoczenie mu na ramiona, wcześniej kopiąc go łapką w czoło i prawie ześlizgując mu się po koszuli. Roise nawet nie próbował się wyprostować. Stanął jak wryty, odzywając się pierwszy raz od dłuższej chwili. - Weź... ...go... ...zabierz - Wymamrotał, niemalże nie poruszając przy tym ustami, jakby to mogło wyłącznie pogorszyć sytuację. !kotyfiggów RE: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Pan Losu - 02.02.2025 Lilia Średnich rozmiarów kotka o dużych uszach i fioletowych oczach. Jej futro jest średniej długości i bywa nieco szorstkie, a co więcej ma różowy kolor. Lilia przed przyjęciem do Azylu została ofiarą zaklęcia, które permanentnie zmieniło barwę jej umaszczenia. Nie lubi hałasów i tłumu, woli spędzać czas na zapleczu lub w spokojniejszych zakamarkach głównej izby Azylu. Lubi być głaskana i przytulna. Przez właścicieli Azylu opisywana jako łagodna, acz nieśmiała i nieco bojaźliwa. RE: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Nora Figg - 02.02.2025 Nora znalazła się w swoim rodzinnym królestwie, jak mogłaby nie dziamdziać? Naprawdę Roise miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Nie mogła przestać gadać, najchętniej opowiedziałaby mu historię każdego kota, który znajdował się w tym miejscu, ale zdecydowanie nie mieli, aż tyle czasu. Była zadowolona z siebie, tak bardzo dumna, że jakimś cudem udało jej się wczoraj, a może jeszcze dzisiaj (tego nie była pewna), namówić Greengrassa, aby znaleźli się w tym miejscu, żeby mógł chociaż zobaczyć te słodkie, małe kiciusie. No przecież nic mu się nie stanie, jeśli tylko na nie spojrzy. Tak naprawdę to zakładała, że któryś z nich wpadnie mu w oko i faktycznie postanowi zabrać go ze sobą do domu. Sprytny plan, bardzo prosty, musiał być skuteczny! Nie widziała nawet innej możliwości. - One przeżyły swoje, ale nie mają problemu z zaufaniem, wiesz, moja rodzina dba o to, aby nie bały się ludzi. To są naprawdę urocze stworzonka, które potrzebują po prostu kogoś, kto się nimi zaopiekuje, nie wymagają wiele uwagi, na pewno będą w stosunku do Ciebie wdzięczne, jeśli zdecydujesz zabrać się któregoś do domu. Obdarzą Cię zaufaniem i będziesz ich najlepszym człowiekiem. Zbliża się jesień, taki kociak przyjdzie do Ciebie położy Ci się na kolanach, od razu zrobi ci się cieplej na sercu, ale nie tylko! - Nie widziała żadnych minusów w adopcji kotów, dlatego też żadnych nie wymieniała, zamierzała zareklamować je jak najlepiej potrafiła, a że kochała te stworzenia całym sercem, to wcale nie było dla niej takie trudne. Mogłaby mu mówić o zaletach posiadania kota godzinami, byleby tylko chciał jej słuchać. Otworzyła ze zdumieniem oczy, kiedy zobaczyła kotkę, która znalazła się na ramionach Roisa. - Ostrożnie, ona jest bardzo nieśmiała, to, aż dziwne że postanowiła się tutaj pojawić. - Nie spodziewała się, że akurat ta kotka postanowi przymilać się do Ambroisa, może coś w nim dostrzegła? Na pewno, skoro postanowiła zwrócić jego uwagę. - To ona, nie on, zresztą jest prześliczną kotką, uwielbia pieszczoty, nie będzie ci sprawiać żadnych problemów, no nie bój się, możesz ją pogłaskać. - Miała wrażenie, że Ambroise zamarł, kiedy kot wskoczył mu na ręce. - Trochę odwagi Ambroise, na pewno nie pożałujesz. - Tak, zamierzała go zachęcić do tego, aby nieco otworzył się przed zwierzęciem, wierzyła, że gdy już to zrobi i zobaczy, jaki wspaniały egzemplarz mu się trafił nie wypuści tej pannicy z rąk. Norka nachyliła się, aby pogłaskać kocura, który się do nich zbliżał. Wyciągnęła dłoń, aby przejechać nią po jego miłym, ciepłym futerku, nigdy nie miała dość kotów, miała na ich punkcie prawdziwego fioła, to było rodzinne, takie małe zboczenie Figgów. - Co słychać słodziaku? - Mruknęła cicho do zwierzaka, nie przestając go przy tym głaskać. RE: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Ambroise Greengrass - 03.02.2025 Może nie zdawał sobie z tego sprawy, jednak najwidoczniej permanentny brak czasu wolnego, na jaki cierpiał zarówno on jak i Nora, pierwszy raz od dawna przed czymś go uratował. Nie mieli dostatecznej ilości godzin, które mogliby przeznaczyć na przeprowadzenie tylu niezmiernie interesujących rozmów i wysłuchanie historii każdego kota znajdującego się w tej chwili w kocim azylu. To z pewnością byłoby fascynujące. Oczywiście, tak, jasne, bez dwóch zdań. Bez jednego zdania. Bez jakichkolwiek faktycznych wypowiedzi na temat zwierząt zamieszkujących ochronkę Figgów. Ambroise naprawdę nie potrzebował aż tylu informacji na temat czegoś, co robił wyłącznie po to, aby poprawić przyjaciółce dzień. Nie był w stanie dłużej uciekać przed zostaniem przyciągnietym w to miejsce i aż nazbyt dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Prawdę mówiąc, wiedział to już od zeszłego wieczoru, kiedy to nieopatrznie palnął o kilka słów za dużo. Już sam nie do końca wiedział jak wtedy dokładnie brzmiały, ale ich sens w dalszym ciągu brzmiał w jego głowie. Tak właściwie to nie jest tak, że nie lubię kotów. Jasne, na pewno bywają świetne. Po prostu nigdy nie czułem potrzeby przebywania w ich towarzystwie. To był początek końca. Nieświadome pisanie się na to, aby jednak trochę z nimi poprzebywać, bo przecież nie można mówić, że nie lubi się zapachu gruszkowych tartoletek, jeśli nigdy się ich nie wąchało, prawda? No, coś mniej więcej w tym rodzaju. Tamtego porównania też nie pamiętał aż tak dokładnie. Liczyło się wyłącznie to, że jego przyjaciółka znalazła i wyciągnęła (dosłownie z dupy ze swojej kuchni) argument, któremu Roise nie był w stanie zaprzeczyć. Jasne, mógł próbować szukać nań kontrargumentów. Potrafił być naprawdę zacistrzewiony i wyjątkowo uparty, gdy nie chciał gdzieś iść, czegoś robić czy z kimś się widzieć. A jednak jakimś cudem wyciągnęła od niego tę wstępną zgodę. Niechętne, raczej dosyć unikowe machnięcie ręką, kiwnięcie głową i stwierdzenie, że wobec tego kiedyś na pewno będą mieć okazję, aby wybrać się w odwiedziny do jej bliskich i do futrzaków trzymanych w kocim azylu. Nie mógł temu zaprzeczyć - dał swoje słowo a ono przecież znaczyło dla niego cholernie dużo. Tyle tylko, że raczej nie miał przy tym na myśli niemal natychmiastowej wizyty w Little Whinging. Pojawienia się tam dosłownie następnego dnia po wykazaniu niezbyt entuzjastycznej chęci poddania się przekonywaniom i wymazania cukierniczych porównań raz a dobrze. Najlepiej na zawsze. Zamierzał powąchać te gruszkowe ciastka tylko po to, aby pokiwać głową sam do siebie i stwierdzić, że przecież od samego początku wiedział jak to się skończy. Że nie trzeba próbować lubić wszystkiego. Że czasami sama niechęć do gruszki jako do owocu wystarczy, aby zdawać sobie sprawę z tego, że tartoletki z nią nie będą zbyt kuszące. Że tak właściwie to przejdzie się obok nich z co najmniej obojętnością, jeśli nie jawną niechęcią. Choć prawdę mówiąc chyba zdecydowanie wolałby wąchać wyroby cukiernicze aniżeli pchać się do miejsca, które w jego oczach miało pachnieć co najmniej średnio. Może czysto, bo nie wątpił, że kto jak kto, ale Figgowie dbają o swoich podopiecznych. Nie mieli uświadczyć tu intensywnego zapachu kociej kuwety czy zwierzęcego moczu na podłodze. Jednak w oczach Roisa (a może raczej w jego nozdrzach) koty zawsze miały swój specyficzny zapach. Nawet najbardziej precyzyjnie wylizywane futerko miało swoją charakterystyczną nutę zapachową. Jasne, tak samo wyglądała sprawa w przypadku psów. Tam w dodatku mokre włosie potrafiło wręcz niesamowicie śmierdzieć. A jednak jakoś instynktownie wybierał je ponad zapach kociej rybnej puszki docierający z otwartego kociego pyszczka. - Hola, hola, jesień czy nie, nie zamierzam zabierać żadnego kota do domu - niemal otworzył usta, aby ukrócić trochę zapędy Figgówny, jednak w ostatniej chwili postanowił skwitować to prostym uniesieniem wzroku w kierunku sufitu. Bardzo lekko pokręcił głową, tłumiąc westchnienie. Aż za dobrze wiedział, że jakiekolwiek uściślenia, co do jego planów i przywołanie powodu ich wizyty odbiłyby się od Nory niczym od ściany. Spłynęłyby po niej niczym woda po kaczce, bo dziewczyna zdecydowanie znajdowała się teraz w swoim gadatliwym żywiole. Odezwanie się do niej oznaczałoby reakcję. Natomiast reakcja byłaby tożsama z nawiązaniem dialogu. Zaś od dialogu blisko było do dyskusji. Od dyskusji do pertraktacji i argumentów. Może potrafił się usrać i trwać przy swoim postanowieniu, jednak w tym wypadku trafiłby na naprawdę mocnego oponenta. W dodatku na jej własnym terenie. Dosłownie obleganym przez miniaturową armię Figgówny, zapewne gotową zeżreć go w każdej chwili, gdyby tylko coś im się nie spodobało. Bowiem czyż nie to właśnie robiły koty? Nie żarły swoich właścicieli? Był niemal pewien, że słyszał o tym co najmniej raz czy dwa przy okazji jakiegoś artykułu w prasie leżącej w szpitalnej kafeterii. Agresywny kot wpadł swojemu panu pod nogi, zrzucając go ze schodów i skręcając mu tym kark
Mimo to Ambroise w pierwszej chwili postanowił zaryzykować bliższe spotkanie z jakimś całkiem niewinnie wyglądającym futrzakiem. Z kłakami na nogawce i mokrym noskiem zostawiającym ślady na dłoni. Nigdy bowiem nie spodziewałby się, że ta drobna interakcja skończy się w ten sposób.a zaraz potem głodny kocur zjadł twarz martwego właściciela. Znaleziono go dopiero po tygodniu. Kot na niego wskoczył. W myślach już zapewne wbijał mu się małymi ostrymi ząbkami w kark, wkładając całą swoją siłę w to, aby dostać się do samej kości. Przegryźć ją, naruszając mu rdzeń kręgowy. Paraliżując go do końca jego życia. Zapewne całkiem krótkiego. Dobierając mu się do twarzy, może jeszcze w ostatnich sekundach jego przerażająco trzeźwej świadomości. Nie. Stwierdzenie, że nie przepadał za aż tak gwałtownym i niespodziewanym naruszaniem jego przestrzeni osobistej byłoby rażącym niedopowiedzeniem. On tego kurwa nie trawił. W przeciwieństwie do kota, który już zdążył musnąć go nosem w szyję, zapewne testując zbitość karkówki. - Nie boję się jej - rzucił niemal od razu, na moment zapominając o sytuacji, w jakiej się znalazł i prostując ramiona; o dziwo, kot się na nich utrzymał. Stwierdzenie, że miałby się obawiać stworzenia było czymś, co w życiu nie przeszłoby mu przez myśl ani tym bardziej przez usta. Teraz wygięte w czymś na kształt wymuszonego uśmiechu towarzyszącemu łypnięciu wzrokiem na Norę zajmującą się głaskaniem jakiegoś innego kota. - Mimo to niezmiernie bym docenił, gdybyś raczyła ją ze mnie zabrać - jeśli to rzeczywiście był jeden z najbardziej nieśmiałych kotów w azylu to... ...cholera, Figgowie mieli tu zwierzęcy odpowiednik cyrku Bellów. On zaś zdecydowanie trzymał na barkach naczelnego akrobatę specjalizującego się w chodzeniu na wysokościach. Kotka bowiem zdecydowanie ani myślała zeskoczyć mu z ramion, balansując na nich, o dziwo, bez wbijania w niego swoich pazurów. Jeszcze nie próbowała zmiękczyć go na obiad. RE: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Nora Figg - 03.02.2025 Norka była raczej rozczarowana tym, że nie mogła się podzielić z przyjacielem historiami wszystkich zwierząt, które znajdowały się w kocim azylu. Było naprawdę wiele opowieści, które mogłaby mu przedstawić. Większość z nich bardzo smutna i okropna. Panna Figg nie miała pojęcia, jak to możliwe, że niektórzy ludzie traktowali zwierzęta w taki okrutny sposób. Na całe szczęście jej rodzina starała się ograniczać ich krzywdy, mimo wszystko wiedziała, że nie są w stanie uratować wszystkich zwierzaków, które tego potrzebowały, bo bo to nie było możliwe, a szkoda. Robiło jej się smutno na samą myśl o tym, ile innych kotów potrzebuje pomocy ile z nich aktualnie cierpi. Nie miała innego wyjścia, jak nadal angażować się w tę rodzinną misję, pomagać tym, które trafią na jej drogę, chociaż zawsze było jej mało. Szukała domów dla kotów, które mieszkały w azylu, wiadomo, że to miejsce nie należało do najgorszych, było ich tymczasowym domem, ale nigdzie nie będzie im tak dobrze, jak u ludzi, którzy naprawdę chcieli się nimi zaopiekować. Wiedziała, że czarodzieje lubili koty, w końcu te zwierzęta niemalże od zawsze były kojarzone z czarownicami, więc wcale nie tak trudno jej było namówić znajomych na to, aby zaadoptowali jednego, czy drugiego zwierzaka. Roisa urabiała od lat, jak do tej pory nigdy jednak nie udało jej się dojść do momentu, w którym trafiłby z nią do azylu, żeby przyjrzeć się bliżej zwierzakom. Taka okazja mogła się więcej nie powtórzyć, dlatego też zamierzała ją wykorzystać, póki faktycznie istniała. Musiała działać szybko, bo była szansa, że niedługo przestanie być wczorajszy, i wtedy nic nie uda jej się zdziałać. Panna Figg wzięła na ręce czarnego kocura, który znalazł się przy jej nogach. Przytuliła go do swojego policzka i przymknęła na dłuższą chwilę swoje zielone oczy. Najchętniej każdego z tych kociaków obdarzyłaby chociaż drobnym, czułym gestem, ale wiedziała, że nie ma szans, aby obskoczyła je wszystkie. Na szczęście w ciągu dnia kręciło się tu wielu członków jej rodziny, oraz wolontariusze, więc mogła zakładać, że na pewno każdy zwierzak zostanie odpowiednio wyprzytulany i pogłaskany. Szkoda, że ostatnio miała tak dużo pracy, że nie mogła pojawiać się tutaj tak często, jak chciała. Przeszywała wzrokiem Ambroisa, który twierdził, że nie boi się kota, coś nie do końca mu w to wierzyła, wyglądał na dość niepewnego. Pewnie nigdy nie miał do czynienia z kotem, a przynajmniej tak wyglądał. Czy to w ogóle było możliwe? - Wyglądasz, jakbyś się jej bał, jesteś jakiś, taki, taki? sztywny? - Byli w końcu przyjaciółmi, nie zamierzała udawać, że tego nie widzi. Oczywiście mogła się mylić, przecież taki rosły mężczyzna jak Ambroise nie powinien się bać tej małej, słodkiej, różowej kotki, prawda? Nie powinien. Odstawiła na ziemię czarnego kota, pogłaskała go jeszcze po łebku, gdy znalazł się na ziemi, po czym zbliżyła się do Ambroisa i zatrzymała tuż przed mężczyzną. Uniosła głowę wysoko do góry, bo przecież przyjaciel był od niej ponad czterdzieści centymetrów wyższy. Jasne, mogła mu powiedzieć, że zdejmie tego kota, tyle, że to wcale nie było takie proste, jak się mogło wydawać. - Jesteś duży Roise. Nie ściągnę jej, musisz się nachylić, żebym mogła to zrobić, ale na Merlina jeśli ją przy tym zrzucisz, to skopię Ci zadek. - O tak, zamierzała go ostrzec przed tym co może się wydarzyć, jeśli nie do końca będzie panował nad swoimi ruchami. Miała nadzieję, że się zrozumieli. RE: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Ambroise Greengrass - 03.02.2025 Należało być zupełnie szczerym - zabranie akurat jego w takie miejsce miało być równie skuteczne, co próba przesadzenia stuletniego drzewa w wąską doniczkę z kokardką i umieszczenia go w kawalerce przy Pokątnej. Niby można było spróbować, ale po co? Jasne, przy odpowiednim obcięciu większości korzeni, gałęzi i pnia, z pomocą magii roślina miała dać się przetransferować w ziemię ogrodniczą w ceramicznej misie. Tak i on w końcu przecież zgodził się tu pojawić. Jednak tak przygotowane drzewo nie miało dalej rosnąć. A on nie miał zmienić zdania na temat przygarnięcia kota (bo rosnąć już nomen omen nie potrzebował). Nie planował być wyższym człowiekiem. Większym też nie. Mógł co najwyżej sypnąć trochę galeonów do skrytki w banku u Gringotta, która należała do ochronki Figgów. Nie był aż takim nieczułym skurwysynem. Widział tę absurdalną ilość kotów i zdawał sobie sprawę, choćby z tego, ile ta hałastra musiała żreć (i srać; żwirku też pewnie kupowali przemysłowe ilości). Z uwagi na to mógł dorzucić swoją cegiełkę do sprawy. Tyle tylko, że inna cegiełka sama się na niego rzuciła. Średnia, dosyć lekka, niby nieśmiała i bojaźliwa (gdzie i kiedy dokładnie?) cegiełka, której nie miał nawet okazji bardziej się przyjrzeć, dorzuciła się jemu na barki. Jeszcze tego potrzebował. Zupełnie tak, jakby nie nosił tam dostatecznego ciężaru odpowiedzialności. W dodatku Nora nie chciała mu tak po prostu pomóc. Zamiast tego zaczęła sugerować naprawdę niestworzone rzeczy. Że niby on? Że niby się bał? Nie no, bez przesady. Za cholerę nie miało to żadnego związku z prawdą. Nawet tego nie skomentował, zamiast tego posyłając jej karcące spojrzenie. - Chciałbym zobaczyć jak tak wysoko sięgasz kolanem - odmruknął praktycznie odruchowo, jak najbardziej zamierzając odpyskować tym Norze, bowiem raczej nie sądził, aby była w stanie spełnić swoją groźbę. Musiałaby naprawdę mocno unieść swoją krótką nóżkę, nawet mając na sobie te absurdalnie wysokie szpilki, na których (należało być w tym po prostu szczerym) nawet bez takich akrobacji raczej się chybotała. Nie stała zbyt stabilnie na obu nogach, więc co dopiero mówić o jednej, podczas gdy druga wykonywałaby przy tym czynność wymierzania w dupę. - Może jeszcze z półobrotu? Chciałbym to zobaczyć - powtórzył, mimowolnie unosząc kąciki ust, które nieco mu przy tym zadrżały. Nie uśmiechnął się szeroko. Nadal był raczej poważny, zachowując to całe fizyczne zesztywnienie i wbrew pozorom nie zamierzając wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Może deklarował chęć przetestowania tego, czy jego droga przyjaciółka rzeczywiście byłaby w stanie wygiąć się w taki sposób, żeby trafić mu kolanem w tyłek. Nie zamierzał jednak celowo narażać przy tym kota, który w gruncie rzeczy niczym sobie na to nie zasłużył. Przynajmniej jeszcze. Poza tym, Roise sądził, że z realistycznego punktu widzenia to zwierzak osobiście byłby w stanie wyrządzić mu większą szkodę niż Figgówna. Z tymi swoimi masywnymi udami, była raczej przystosowana do trzymania ich przy ziemi, co chyba dostatecznie udowodnili podczas tego nieszczęsnego spotkania Towarzystwa Herbologicznego. Za to mruczki? Mruczki były giętkie, zwinne i miały niezmiernie ostre, chwytliwe pazurki. Nawet jeśli ten konkretny jeszcze ich nie użył. O dziwo, bo przecież nagle znalazł się niemalże dwa metry nad ziemią. Mogłoby się zdawać, że zareaguje na to wręcz momentalną paniką. Tym bardziej, jeśli kocurka rzeczywiście była tak bojaźliwa i nieśmiała jak to opisywała Nora... ...w co Ambroise jakoś niespecjalnie wierzył. Mruczka zachowywała się bowiem nad wyraz towarzysko. Wpierw bez jakiegokolwiek zawahania, zupełnie bez pardonu wskakując mu na ramiona. Teraz? Zamiast wyrazić chęć zejścia na ziemię, drapać, przytrzymywać się go pazurkami za koszulę, ona po prostu siedziała. Ba! W pewnym momencie poczuł nieoczekiwane ciepło i szorstkawą miękkość futerka tuż przy samym karku. Powstrzymał się przed drgnięciem, w dalszym ciągu stojąc w tym samym miejscu, gdy kot tak po prostu oparł się o jego szyję. Już nie siedział. Wydobywając z siebie pierwsze purr ułożył się w najwidoczniej całkiem wygodnej pozycji, spuszczając mu tylną łapę po obojczyku, wąsami łaskocząc go w ucho. - Zajebiście - nie, to zdecydowanie nie brzmiało, jakby cieszył się z tego faktu. Po prostu go raczej... ...zaakceptował? Posłał Norze niezbyt przekonane, raczej posępne spojrzenie, bardzo nieznacznie kręcąc przy tym głową. - Gdzie mam ją odnieść? Jest jakiś drapak czy coś, na co sama zejdzie? - Spytał, częściowo pogodzony z faktem, że kot nie chciał tak po prostu z niego zeskoczyć, więc pochylenie się ku Figgównie raczej też by nic nie dało. Wobec tego chyba trzeba było znaleźć miejscówkę w głębi azylu. Na tyle wysoką, aby mruczka sama zechciała opuścić jego barki. Do miski albo czegoś w tym rodzaju. Nie wiedział, nie znał się na kotach. Czuł tylko, że robi mu się gorąco w szyję, choć w gruncie rzeczy było to całkiem miłe uczucie. Jak ciepły kołnierz. RE: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Nora Figg - 04.02.2025 Mimo tego, że Ambroise opierał jej się przez lata Figgówna wyczuwała nadzieję, że skończy się jej zła passa. Miała wrażenie, że jest to ten dzień, gdy w końcu jej gadanie przyniesie jakiś sens. Nie wiedzieć czemu nie zakładała, że może być inaczej, była raczej pewna swego. Zwłaszcza, że udało jej się przyciągnąć Greengrassa do azylu, a od tego już był naprawdę bardzo drobny krok do tego, aby wyszedł z tego miejsca z kotem. Mało kto tak robił. Gdy przekraczali próg tego miejsca przepadali. Tak to już działało, nie sądziła, że mogłoby być inaczej i że magia azylu nie zadziała i tym razem. - Nie wierzysz mi na słowo, jasne, oczywiście, powinnam się spodziewać, że nie obejdzie się bez demonstracji. - Nie ma szans, żeby sięgnęła do jego zada kolanem, nawet się nie łudziła, że to kiedykolwiek mogłoby się wydarzyć, ale chciała go nastraszyć - ta, jasne. Landrynka była najstraszniejszą osobą na świecie... Zdarzały się oczywiście takie momenty, gdy potrafiła zrobić poważna minę i skarcić w odpowiedni sposób ludzi w swoim otoczeniu, ale to nie był jeden z tych momentów. - Jeśli się przy tym zabiję, to ty przekażesz tę informację mojej córce. Powiesz jej, że podpuściłeś do tego jej matkę i przez Ciebie została sierotą, pasuje? - Nie ma się, co oszukiwać. Norka nie była szczególnie zwinna, wręcz przeciwnie, w jej przypadku niemalże każdy ruch wiązał się z ryzykiem wywalenia się na twarz, co dopiero takie dziwne akrobacje o których mówił. Na pewno by się przy tym przewróciła na twarz, nie było nawet innej opcji. Była o tym święcie przekonana. Spoglądała na mężczyznę, nie do końca wiedziała, jak niby ma mu pomóc, a chyba tego właśnie potrzebował, chociaż, czy na pewno? Kotka zdecydowanie nie potrzebowała pomocy, bo całkiem wygodnie owinęła mu się wokół jego szyi, to był całkiem uroczy widok, ten słodki, różowiutki kotek na ramionach tego wielkiego typa. Uśmiechnęła się sama do siebie, gdy na nich patrzyła, na pewno szybko nie pozbędzie się tego widoku z głowy. - Słodko razem wyglądacie. - Oczywiście nie mogła powstrzymać się przed komentarzem. Nie sądziła, że Greengrassowi akurat zależy na tym, żeby słodko wyglądać... ale takie były fakty. - Ona wygląda, jakby już znalazła swoje miejsce docelowe, nie sądzę, że szybko będzie chciała je zmienić. - Dodała jeszcze nie sądząc, że Ambroise zdawał sobie z tego sprawę, chyba powinien zacząć to robić. - Możesz spróbować pójść z nią głębiej, ale gwarantuje Ci, że na pewno się jej nie pozbędziesz. - Tak, może to było trochę wymuszanie... ale czy się tym przejmowała, no nie, nie do końca. - Weź ją po prostu do domu i będzie po problemie. - No, wtedy stanie się jego problemem, ale wydawało jej się, że jest w stanie sobie z nim poradzić. RE: [6.7.72] I co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Początek kociej inwazji || A.G. & N.F. - Ambroise Greengrass - 04.02.2025 Dla niego zdecydowanie to nie był ten dzień. Ani żaden inny też nie miał nim być, zupełnie szczerze mówiąc. Ambroise nie zamierzał się łamać, wychodzić stąd z kotem, przekonywać się do brania odpowiedzialności, uczyć się kocich zwyczajów i tak dalej, i tak dalej. Nora mogła go tłuc do woli. Go albo mu. W dupę albo do głowy. Nie znaczyło nie. Koniec, kropka. Szczególnie, że nie wierzył w siłę demonstracji praktycznie tak samo jak w siłę jej wczorajszego machania patelnią. - Weź się wcześniej zapisz na jakieś sporty walki - brzmiało niemal dokładnie tak jak: skończże, waćpanno, wstydu oszczędź, padając wraz z nieznacznym uśmieszkiem pojawiającym mu się na ustach; gdy tak to ujmowała. - Niech ci będzie. Nie tylko przekażę jej te wieści... ...wiesz, że jestem lekarzem, nie?... ...potrafimy radzić sobie z takimi kwestiami - przykre, choć w tym momencie miało raczej zabawne brzmienie, ale bez wątpienia prawdziwe. - Ale nawet obiecuję, że wezmę ją na swoje barki. Będzie mieć naprawdę doskonałą opiekę. Wychowam ją na hedonistkę i sekutnicę, za to całkiem bogatą. Z dobrego drugiego domu - odparł, bezbłędnie się przy tym uśmiechając. Mieli umowę, nie? Mała Mabel miała mieć naprawdę wyjątkowo barwne życie, w razie gdyby jej matka zabiła się na szpilkach, tłukąc wuja kolanem po dupie. - Tylko uprzedzam: mam ją naprawdę twardą - dupę, rzecz jasna, w dalszym ciągu chodziło mu o dupę, w którą zamierzała go walić. Może trochę poobijaną od tego, co stało się podczas spotkania Towarzystwa Herbologicznego, być może nawet z lekko opuchniętą albo przynajmniej posiniaczoną okolicą kości ogonowej (tym bardziej, że nie miał jak tego sensownie posmarować maścią; zdecydowanie nie zamierzał prosić o to kogokolwiek, nawet z bliskich), ale w dalszym ciągu twardą. Czy to od ćwiczeń siłowych, przysiadów, łażenia po oddziale, kopania w ogródku i takich tam. Czy to od tych wszystkich ciosów zadawanych mu ostatnio przez życie. Raczej nie sądził, że od kija od miotły trzymanego wewnątrz albo pomiędzy pośladkami. Ten potrafił rozpoznać pośród innych ludzi biorących udział w nieszczęsnym spotkaniu i raczej znał jego objawy. Prawdę mówiąc, otwarcie subiektywnie miał się za całkiem wyluzowaną osobę. Przynajmniej tam, gdzie mógł sobie na to pozwolić. Zwłaszcza w chwilach takich jak ta teraz, kiedy może z początku trochę się spiął, ale teraz zdecydowanie nie miał już problemu z tym, aby ruszyć się o dwa kroki i stanąć bliżej Figgówny. Tak właściwie to niemal się nad nią pochylając. - Wypluj te słowa - furknął, choć wyłącznie z najczystszego poczucia konieczności, nie z tego, że faktycznie uraziło go wykorzystane przez nią określenie. Za to te kolejne zdania, jakie padły z ust Nory? Niemal gwałtownie potrząsnął na nie głową. Każde następne stwierdzenie brzmiało wyłącznie coraz bardziej abstrakcyjne. Przekraczało granice absurdu. Bez cienia wątpliwości. - Wykluczone - odparł krótko, jednocześnie machnięciem ręki wskazując w stronę, w którą chyba powinni się kierować, tak? - Abstrahując od tego, co już ci mówiłem... ...powtórzę ci to, co już ci mówiłem - bo to było bardzo logiczne postępowanie, nie? - Jestem uzdrowicielem. Poza Mungiem mam też prywatną praktykę. Więcej mnie nie ma w domu niż jestem. Mieszkam sam. To nie są warunki na żadne zwierzaki - koty, psy, fretki, papugi, żadne, zupełnie żadne zwierzaki. Kiciuch musiał zaakceptować ten fakt. Nora również. |