Secrets of London
[7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena główna (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5)
+--- Dział: Klinika magicznych chorób i urazów (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=18)
+--- Wątek: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! (/showthread.php?tid=521)

Strony: 1 2


[7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Florence Bulstrode - 16.11.2022

Rozliczono - Florence Bulstrode - Piszę, więc jestem.


Zaniepokojony czarodziej trzymał mocno za kostkę u nogi swoją małą córeczkę, która fruwała wokół jego głowy, trzepocąc olbrzymimi skrzydłami, wyrastającymi jej z dziecięcego kombinezonu.
Harry Potter i Zakon Feniksa


Jedna z ulubionych mantr Florence Bulstrode brzmiała: tylko spokój może nas uratować. Zdawała się jej szczególnie adekwatna, gdy pracowało się w Świętym Mungu i miało do czynienia nie tylko z cierpieniem, chorobą i śmiercią, jak w każdym "zwykłym" szpitalu, ale też wszelkimi - mogłoby się wydawać nieraz niewyobrażalnymi - konsekwencjami używania magii. Zachowywała więc ten spokój: gdy na oddział przywożono masowo ofiary ataku śmierciożerców, kiedy pacjent, chory na umyśle ją lżył, gdy jeden z uzdrowicieli pobił się z pacjentem z powodu różnicy zdania w kwestii ulubionej drużyny quidditcha...
...i teraz, kiedy nie mogła udzielić pomocy pacjentce, bo ta dosłownie wyfrunęła z sali, gdy uzdrowicielka do niej wchodziła, i szybowała teraz ponad głowami pacjentów i magomedyków na korytarzu. Pacjentką była - na oko - trzy lub czteroletnia dziewczynka, która ćwierkała zamiast mówić, i z której pleców wyrastały olbrzymie, orle skrzydła. Florence w normalnych okolicznościach podejrzewałaby zapewne rodziców o jakieś eksperymenty, ale w tym przypadku dziecko bardzo nieudolnie usiłował ścigać zaniepokojony ojciec, a jego dwóch synów, starszych braci Zdumiewająco Latającej Dziewczynki, miało bardzo podejrzane miny. Jeden z nich zdawał się wybitnie zadowolony z siebie, drugi - był trochę przerażony i strzelał spojrzeniami na boki.
Żaden z nich nie był jeszcze w wieku, w którym powinien chodzić do Hogwartu, ale obaj wyglądali na dość dużych, aby magia już się przebudziła i byli skłonni do eksperymentów. W dodatku uważne oko uzdrowicielki dostrzegło pióra, wystające spod rękawa jednego z nich...
- Fernah! - zawołała Florence, wychodząc ze swojego gabinetu w ślad za całą tą kompanią: ulatającą dziewczynką, ojcem, który albo zapomniał, że jest czarodziejem, albo nie zabrał różdżki i chłopcami. Spojrzała w korytarz, którym frunęło dziecko, a wypatrzywszy jedną ze stażystek, machnęła ręką w stronę okna na końcu korytarza. - Bądź tak uprzejma, i zamknij to okno, inaczej pacjentka nam odleci!
Tak. Spokój. Żelazny spokój. Dlatego głos jej nawet nie drgnął, a twarz uzdrowicielki niewiele wyrażała. Jakby sytuacja była czymś absolutnie normalnym.
I w Mungu do pewnego stopnia była...


RE: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Fernah Slughorn - 16.11.2022

Fernah zmierzała właśnie do recepcji szpitala, kiedy nad głową przeleciała jej dziewczynka. Może i latające osoby nie były rzeczą niezwykłą w świecie magii. Jednak dziecko ze skrzydłami orła, ścigane przez swoją rodzinę, budziło już pewne wątpliwości.

Zareagowała natychmiast na polecenie Florence i biegiem rzuciła się we skazanym kierunku. Wyprzedziła ćwierkającą dziewczynkę, bo chociaż ta miała skrzydła, to niezbyt nad nimi panowała. Uchyliła się przed zapewne niezamierzonym kopniakiem ze strony dziecka i dopadła do okna, w mig je zamykając.

– Już! – odkrzyknęła i z wewnętrznej kieszeni szaty, wyciągnęła różdżkę.
Dziecko nie mając możliwości wyfrunięcia ze szpitala, zaczęło krążyć pod sufitem i tym głośniej ćwierkać, jakby chciało wyrazić swoje niezadowolenie.
– Mirabel! Złaźże stamtąd, ale już! Słyszysz, co do ciebie mówię?! – wywrzeszczał czerwony, jak burak ojciec. – Na brodę Merlina, co takie się jej stało? Proszę coś zrobić!

Zatrzymał się tuż obok Ferny i to do niej skierował swoją prośbę, jak i błagalne spojrzenie. Stażystka skinęła głową, bo co też innego miała uczynić, po czym wycelowała różdżką w latającą dziewczynkę.

Carpe Retractum było nieszkodliwym zaklęciem, które przywoływało magiczny sznur. Otaczał on wskazany przez czarodzieja obiekt i przyciągał go do niego. To właśnie z myślą o takim działaniu, czyli by ściągnąć dziewczynkę w dół i złapać, nie czyniąc jej przy tym krzywdy, wybrała to zaklęcie.


[roll=N]


RE: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Florence Bulstrode - 16.11.2022

- ĆWIR! – dobyło się z ust… czy raczej dzióbka dziewczynki, bo jak się okazało, transformacja nie tylko przyprawiła ją o olbrzymie skrzydła, którymi zaczęła bić wściekle, gdy magiczna lina oplotła się wokół jej kostki i zaczęła przyciągać dziecko ku Fernah. Ta zdawała się niezbyt zachwycona takim obrotem spraw. Dała temu wyraz głośnym ćwierkaniem, a także… atakiem na ręce panny Slughorn, bo najwyraźniej bardzo chciała ją podziobać.
Florence tymczasem nadciągnęła korytarzem. Nie rzuciła się od razu w stronę ojca i latającej córki, bo jeden z chłopców podjął próbę czmychnięcia na bok. Dłoń uzdrowicielki zacisnęła się bezlitośnie na jego karku.
- O nie, młody człowieku, ty idziesz ze mną. Obaj idziecie ze mną – oświadczyła stanowczo, jedną ręką ciągnąc za sobą chłopca, a drugą chwytając za kołnierz drugiego, który – oczywiście – widząc, że pochwycono jego brata, również podjął próbę ucieczki. Jakiś pacjent wyjrzał z pokoju, zwabiony zamieszaniem i teraz chichotał złośliwie. Uzdrowicielka, przechodząca obok, przyspieszyła, rzucając coś o tym, że bardzo się spieszy, pewnie nie chcąc być wciągniętą w tę całą absurdalną sytuację.
Dziecko – ptak atakowało Fernah. A Florence z pewnym trudem starała się utrzymać dwóch chłopców, nie mogąc przez to pomóc stażystce. Jeden z nich nawet w swoich staraniach wymierzył kopniaka uzdrowicielce, czym doczekał się jeszcze mocniejszego chwytu. A panna Bulstrode pogratulowała sobie w duchu, że nie zgodziła się na żadne aranżowane małżeństwo i nie miała dzieci. Doprawdy, chyba sam Merlin ją ustrzegł…
– Jeśli się nie uspokoisz, zaraz cię sparaliżuję – ostrzegła, w ostatniej chwili unikając próby ugryzienia, czym ściągnęła na siebie uwagę ojca.
– Proszę nie grozić moim dzieciom! Powinna pani pomagać mojej córce, a nie grozić jeszcze synowi! Wy pewnie nawet nie wiecie, co się jej stało?!
– Jestem pewna, że pański syn może udzielić odpowiedzi na to pytanie… – Ostatecznie Bulstrode podjęła trudną decyzję i wypuściła jedno dzieciaka, który nieomal natychmiast zanurkowała do sąsiedniego pomieszczenia. Drugiemu za to – mimo jego protestów – uniosła rękaw, ukazując tym samym… pióra.
Orle pióra pokrywały już całą rękę.
– Taaaato, bo ja nie chciałem! Nie oddawaj mnie tym wiedźmom! – zawył dzieciak.
Florence zaś wolną ręką sięgnęła po różdżkę, celując w „ptaszka”, próbując powstrzymać ją przed dziobaniem Fernah, choć niestety, z uwagi na to, że wyjący chłopiec się jej wyrywał, a dziewczynka machała skrzydłami, to unosząc się, to opadając, wycelowanie nie było łatwe - spudłowała więc i zaklęcie przemknęło ponad głową dziecka, bez żadnego efektu.

[roll=N]


RE: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Fernah Slughorn - 16.11.2022

Pierwszy cios dzioba był na tyle niespodziewany, że odruchowo zasłoniła się ręką. Dźwięk dartej tkaniny, zapewne rękawa szaty, utonął pośród całego tego świergolenia, skrzeków i krzyków. Zaraz też nadeszły kolejne ciosy, mniej lub bardziej celne, ale tak samo zajadłe.

Jasna cholera pomyślała Fernah, wycofując się krok za krokiem, aż nie poczuła za plecami zimnej ściany. Oznaczało to, że nie miała drogi ucieczki, a pomoc, chociaż chętnie by ją teraz przyjęła, nie nadchodziła. Czemu? Nie miała możliwości sprawdzić i spojrzeć w stronę Florence, bo otworzyłaby się wtedy na trafienia dzioba. A wystarczało, że dziewczynko-ptaszor dorzucił jeszcze niespodziewanie potężne, jak na siebie, uderzenia skrzydłami.

Złapała pewniej różdżkę, która cudem nie wypadła z jej lewej dłoni. Prawą wyciągnęła przed siebie, by zrobić sobie miejsce na rzucenie czaru i tym samym odwrócić uwagę na wpół przemienionej Mirabel.

– Immobulus! – warknęła, czując, jak ostry dziób rozcina skórę po wewnętrznej stronie jej dłoni.

Mdławy snop światła przeciął powietrze tuż nad lewym skrzydłem i trafił w sufit, nie czyniąc ani nic dobre, ani nic złego. Dziecko-ptaszysko zatrzymało się na sekundę i  zaraz zaatakowało stażystkę ze zdwojoną mocą. Fernah zagryzła zęby z bólu i zakryła twarz dłonią z różdżką, chwilowo nie mając pola do dalszego manewru.

[roll=N]


RE: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Florence Bulstrode - 16.11.2022

Były takie dni, gdy nic nie wychodziło. Ze względu na zdecydowaną nadaktywność transmutowanego dzieciaka, dwa zaklęcia chybiły celu, a Florence nawet przez ułamek sekundy przeszło przez myśl, że może należało dać jej wyfrunąć przez to okno… chociaż tak naprawdę nigdy by czegoś tego nie zrobiła.
- Zróbcie coś! Moja córka! Moja córka! Ta wariatka rzuca zaklęcia w moją córkę! - zaczął krzyczeć nieszczęsny ojciec dziecka, podskakując i wymachując rękami. Przy okazji zagradzając Florence drogę do nieszczęsnej stażystki, która usiłowała bronić się przed atakami dzioba. Mirabel najwyraźniej bardzo nie chciała dać się schwytać. Szarpała nóżką, z całej niewielkiej siły, tkwiącej w drobnym ciałku, wymachiwała skrzydłami, i próbowała udziobać pannę Slughorn...
Bulstrode, nie mając większych szans na zrobienie dwóch rzeczy na raz, wypuściła chłopca. Ten na szczęście nie rzucił się do ucieczki. Zamiast tego usiadł pod ścianą i zaczął wyć głośno, że "on wcale nie chciał" i "to Marcus chciał zamienić ją w ptaszka, żeby odleciała i żeby był z nią spoookój".
- Proszę się odsunąć, już! - nakazała ostro Florence, bezceremonialnie przepychając się obok mężczyzny.
Machnęła ponownie różdżką, tym razem starając się rozproszyć magię, która wyposażyła dziewczynkę w ostry dziób. Zdecydowanie wolałaby zrobić to w gabinecie, po odpowiednich badaniach, łącząc rozproszenie z transmutacją, ale to, że Fernah najwyraźniej działa się krzywda, skłonił ją do bardziej zdecydowanych działań. Tylko ona mogła krzywdzić swoich stażystów.
- Finite!
Dziób znikł nagle - i tym razem w ramię Fernah uderzyła tylko mała główka, nagle znów dziecięca, chociaż skrzydła wciąż wyrastały z pleców dziecka. Ptasi, ostry dziób znikł bez śladu.
[roll=PO]


RE: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Fernah Slughorn - 16.11.2022

Cyrk na kółkach przy całej tej sytuacji był niczym kurort wypoczynkowy dla emerytowanych magów. Latająca dziewczynka, próbujące wydziobać oczy stażystce. Ojciec i brat przemienionej drący się w niebogłosy, każdy o czym innym. Nic tylko zapraszać dziennikarzy z Proroka Codziennego, by napisali kolejny artykuł o niesamowitych przypadkach w świętym Mungu.

Kiedy kolejny cios nie okazał się tak bolesny, jak poprzednie, Fernah i jej mała przeciwniczka, wpadły w konsternację. Panna Slughorn wyjrzała zza trzymanej gardy i zobaczyła, że po dziobie nie został nawet ślad. Dziewczynka również zastygła, ale prędko zdała sobie sprawę, że właśnie została pozbawiona jedynej broni.

Zamachała skrzydłami, chcąc uciec przed kolejnymi zaklęciami, ale zapomniała o jednym. Dziecięcą kostkę nadal oplatał przywołany przez stażystkę sznur. Paprotka wręcz przeciwnie, od razu wyciągnęła rękę i chwyciła linę, nie pozwalając Mirabel odlecieć.

– Wystarczy! – rzuciła stanowczo, dziwiąc samą siebie i dziewczynkę. – Wystarczy tego…

Postąpiła krok do przodu, odklejając się od ściany i spojrzała w kierunku Florence.

– Panno Bulstrode… – skinęła głową, na znak, że jest gotowa, by wesprzeć uzdrowicielkę przy odczynianiu zaklęcia.

Jednak po spojrzeniu swojej przełożonej wniosła, że prezentuje raczej mizerny widok. Rozczochrane na wszystkie strony włosy, poznaczone czerwonymi śladami ręce i przedramiona, które gdzieniegdzie krwawiły. Nie wyglądała zbyt przekonująco ani profesjonalnie. Podjęła próbę uporządkowania swojego ubrania, bo i tylko tyle mogła zrobić w tym momencie. Poprawiła szatę, odgarnęła włosy z twarzy i wyprostowała się, ponownie spoglądając na Florence.




RE: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Florence Bulstrode - 17.11.2022

Usta dziewczynki wygięły się w podkówkę, gdy odkryła, że to koniec świetnej zabawy, jaką było dziobanie kobiety. Jej ojciec, zobaczywszy, że mała znowu ma normalną twarz, na moment zamarł... a potem zaczął pokazywać swoje dziecko palcem.
- Ciągle ma skrzydła! Proszę ją natychmiast odczarować!!! Natychmiast!!!
Florence na moment zacisnęła wargi w wąską linię. Miała wielką chęć rzucić silenco na chłopca, wciąż wyjącego gdzieś w tle, że on przecież wcale nie chciał, a na nadpobudliwego ojca jakieś zaklęcie unieruchamiające.
Niestety, to było to, co nazywano niewłaściwym podejściem do pacjentów.
Rozluźniła więc mięśnie twarzy i zmierzyła Fernah uważnym spojrzeniem. Gdyby ta pojawiła się tak na zmianie normalnie, prawdopodobnie Bulstrode zademonstrowałaby ogólne potępienie wobec takiego zachowania, ale teraz - poniekąd - sama była winna jej stanowi.
- Trzymaj ją na linie, Fernah i zabierz do mojego gabinetu. Zaraz zajmiemy się twoimi ranami. Panie Friskey, pańska córka padła ofiarą niewprawnej transmutacji i jeśli spróbuję odczarować ją tutaj, na szybko, może to wywrzeć efekty uboczne. I byłabym bardzo wdzięczna, gdyby zabrał pan syna z sąsiedniego pokoju.
Firskey otworzył usta - sądząc po tym, jak czerwony był na twarzy, wyjaśnienia Florence nie zrobiły na nim wrażenia i zamierzał krzyczeć dalej - gdy zdał sobie wreszcie sprawę z tego, że stan dzieci trochę się mu nie zgadza. Mianowicie jednego brakowało. Z pewną paniką wbiegł więc ostatecznie do pokoju, który wskazała mu uzdrowicielka.
- Niektórzy ludzie nie powinni być rodzicami - mruknęła do panny Slughorn, po czym sama podeszła do chłopca. Ten wtulił się w ścianę, najwyraźniej w obawie, że Florence znów spróbuje go pochwycić.
Bulstrode przekrzywiła lekko głowę, jakby czegoś nasłuchiwała, a potem powiedziała:
- Rozumiem, że chciałbyś pozbyć się tych piór, prawda? Jeśli tak, zapraszam do mojego gabinetu, to powinno zająć tylko sekundę.
- Aleeeee czy...
- Nie, nie wyrosną ci skrzydła.
- Ale...
- Babcia nie wyrzuci was z domu
- zapewniła, kryjąc zniecierpliwienie. A sens tej rozmowy? Ot, Florence, mając nieco dość sytuacji, by sobie pomóc "uruchomiła" jasnowidzenia. Umiejętność, o której raczej nie opowiadała i która mogłaby się wydawać zbędna uzdrowicielce... ale bywała w takich sytuacjach bardzo przydatna. - Chodź. Panie Friskey! Chłopiec jest pod drugim łóżkiem od okna!

[roll=Z]


RE: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Fernah Slughorn - 17.11.2022

Chwila ciszy i zaraz znowu ojciec zaczął wrzeszczeć, by odczarowano jego córkę. Fernah miała niesamowitą chęć potraktować go zaklęciem petryfikującym, ale powstrzymywała ją od tego przede wszystkim obecność Florence.

– Oczywiście, co do mnie, to nic wielkiego się nie stało, zajmijmy się najpierw pacjentami. – odparła i spojrzała w kierunku latającego dziecka.

Mirabel zawisła nad ich głowami, trzepocząc skrzydłami. Widać było, że ma coraz większą wprawę w lataniu, co Paprotka skwitowała zdawkowym uśmiechem.

– Na pewno powinni się dwa razy zastanowić, nim się na nie zdecydują. – westchnęła i pociągnęła fruwającą dziewczynkę niczym balonik na tasiemce.

Ta chwilę się boczyła, ale Fernah zdobyła się na ton, którym zwykle zwracała się do młodszej siostry i powiedziała do niej:

– Mirabel, co powiesz na to, żeby twoi bracia pierwsi zostali odczarowani? Chociaż dzielni pacjenci dostają niespodziankę, a ty przecież na pewno jesteś dzielniejsza niż oni. Jak teraz pójdziemy razem, to zdradzę ci, co takiego jest tą niespodzianką, co ty na to?

Oczy czterolatki rozszerzyły się jak spodki i zabłysły ciekawsko. Strzepnęła skrzydłami i kiwnęła głową, na znak, że się zgadza.

Rozmowa Florence z bratem pacjentki nie uszła uwadze Ferny, chociaż skupiła się głównie na jej końcówce. Stażystka pomyślała, że uzdrowicielka musi znać tę rodzinę, skoro wiedziała o babci i tym, czego chłopczyk się obawiał. Z drugiej jednak strony nie dokończył swojego pytania, a panna Bulstrode już znała odpowiedź.

Z rozmyślań wyrwał ją  pan Friskey, który dołączył do nich z ciągniętym za sobą drugim dzieckiem. Podobnie jak tata był cały czerwony, ale to pewnie od płaczu, bo całą twarz miał we łzach, a z nosa spływały mu smarki.

– Wrócimy do domu, to popamiętacie, smarkacze! Obaj dostaniecie szlaban na najbliższy rok! Zero fasolek, żadnych kart, a o Łapaczu znicza, to już w ogóle możecie zapomnieć!

Na wzmiankę o popularnej grze dla dzieci, która była planszową imitacją Quidditcha, chłopiec trzymany za rękę cicho załkał. Fernie zrobiło się go szkoda, więc spróbowała załagodzić sytuację.

– Panie Friskey myślę, że nie ma sensu teraz mówić o karach, na które na pewno zasłużyli. Skupmy się na odczynieniu zaklęcia, dobrze?

– Skupmy się?! – pan Friskey nabrał powietrza i znowu zaczerwieniał. – Pani niech się skupi na odczarowaniu moich dzieci. Co to ma w ogóle być? Obie panie rzucałyście tymi zaklęciami na prawo i lewo, i żadna z was nie mogła trafić! Co z was za uzdrowicielki w ogóle?!

Fernah zaczerpnęła powietrza w płuca, by odeprzeć zarzuty, ale się zawahała. Zerknęła na Florence, nie będąc pewną, co powinna dokładniej powiedzieć.




RE: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Florence Bulstrode - 17.11.2022

- Powiedziałabyś to samo pacjentowi? – spytała krótko Florence na słowa Fernah o tym, że nie stało się jej „nic wielkiego”. Ten dziób wyglądał na bardzo ostry, a chociaż uzdrowicielka nie miała teraz możliwości dokładnie obejrzeć ran panny Slughorn, to krew była już ciężka do przegapienia. Nawet jeżeli dało się je załatwić za pomocą prostego Episkey albo kropli eliksiru, musiały w tej chwili boleć jak jasny szlag.
Wiedziała, że stażystka nie jest głupia i rozmowa z dzieckiem może wydać się jej dziwna. Ale też nie przejmowała się tym przesadnie, bo chociaż o jasnowidzeniu wiedzieli głównie bracia (którzy w dzieciństwie stawali się jego ofiarami bardzo regularnie), to i nie planowała strzec tego sekretu niby domu pod Fidelusem. Dla niej była to umiejętność przydatna w szpitalu i kropka. A zasadniczo wszystkie swoje umiejętności oceniała głównie w tej kategorii.
Jeżeli coś nie mogło się przydać w Mungu, było bezużyteczne.
Z pewną ulgą odnotowała, że Fernah zdołała przekonać dziewczynkę, aby przestała próbować odlecieć i machać skrzydłami. Sama w sali usadowiła chłopca na łóżku i odciągnęła jego rękaw, ukazując masę różnokorolowych piór. Może nawet by go odczarowała, gdyby nie ojciec dzieci.
Jego krzyki wywołały ból głowy jeszcze na moment przed tym, jak się zaczęły, najpierw odbijając się echem w jej głowie. Milczała przez moment, powtarzając sobie w duchu… że tylko spokój może je uratować. Wyrzucenie pana Friskeya przez okno nie pomoże.
- Z pewnością zaklęcie mojej stażystki byłoby dużo bardziej celne, gdyby pańska córka nie próbowała wydziobać jej oczu – odparła z żelaznym spokojem. – Nawiasem mówiąc, gdzie jest pańska różdżka, panie Friskey? Nie zdaje sobie pan sprawy z tego, że dawanie jej do zabawy dzieciom jest z a k a z a n e? Rozumiem, że powinniśmy powiadomić BUM? I nie. Naprawdę, proszę darować sobie grożenie mi swoją matką, mam trzydzieści dwa lata, to mogłoby zadziałać, gdybym miała dwanaście.
Mężczyzna nie próbował pochwycić córeczki za pomocą żadnych zaklęć. A chociaż objawienie mocy dziecięcej bywało bardzo spektakularne, to do aż takich efektów zdaniem Florence przydałaby się różdżka. A domniemanie wysoka pozycja pani Friskey naprawdę zupełnie, ale to zupełnie jej nie interesowała…
- Fernah, znajdziesz w szafce eliksir na skutki potransmutacyjne? – poprosiła, sama najpierw próbując pozbyć się piór za pomocą rozproszenia magii.
Aż sama się zdziwiła efektem, bo pióra znikły natychmiast, wszystkie, mimo tego, że musiały pokryć sporą część ciała chłopca. A była pewna, że część z nich przyjdzie im wyrywać...


[roll=PO]


RE: [7.03.72] Uważaj, bo odleci! - Fernah Slughorn - 17.11.2022

Na pierwsze pytanie chciała odpowiedzieć przecząco, ale Florenc raczej pytała retorycznie. Z tego powodu skinęła tylko głową i wspólnie powędrowały do gabinetu uzdrowicielki.

Mina, jaką zrobił ojciec trójki łobuzów, wynagrodziła Fernie cały ból i doznane cierpienie. Mianowicie pan Friskey poczerwieniał jeszcze bardziej, choć myślała, że już wcześniej dotarł do granic swoich możliwości, otworzył usta i… Panna Bulstrode ubiegła go ponownie, tym samym wywołując wewnętrzną salwę śmiechu u Paprotki.

Ponieważ ukrywanie rozbawienia było coraz trudniejsze Fernah z ulgą przyjęła polecenie przełożonej. Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała, co takiego ma zrobić i podeszła do wspomnianej szafki. Poszukiwania zajęły jej chwilę, ale na tyle krótką, że pan Friskey nie zdążył nawet zacząć kolejnej tyrady o niekompetencji pracowników świętego Munga.

– Proszę. – podała fiolkę eliksiru Florence i odwróciła się do zataczającej koła nad ich głowami czterolatki. – Widzisz Mirabel, nawet jedno piórko nie zostało. Co powiesz na to, żebyśmy zniknęli i twoje skrzydła?

Ćwierkanie, jakie dobyło się z ust dziewczynki, mogło wyrażać jednocześnie zgodę, jak i jej brak. Panna Slughorn postawiła jednak na to pierwsze i delikatnie pociągnęła za sznurek, aż dziwny ptaszek nie zniżył lotu. Kiedy to się stało, pochwyciła ją w ramiona i jednocześnie poczuła, jak do nozdrzy wdziera się zapach pierza. Przełknęła głośno ślinę i lekko pobladła, bo i natychmiast skojarzyła tę woń ze swoją przypadłością. Zemdliło ją, a skóra na plecach, jak na złość zaczęła lekko szczypać. Czym prędzej posadziła dziewczynkę obok brata i spoglądając na Florence, spytała:

– Czy mogłabym spróbować odczynić zaklęcie?

Wystarczy, że odciągnę myśli i powinno być wszystko w porządku, pomyślała.