Secrets of London
[11 kwietnia 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Wyspy Brytyjskie (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=30)
+--- Wątek: [11 kwietnia 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel (/showthread.php?tid=601)

Strony: 1 2 3 4 5


[11 kwietnia 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 06.12.2022

Rozliczono - Fergus Ollivander - osiągnięcie "Piszę, więc jestem"

Fergusa zastanawiało, jak bardzo będzie go bolało spojrzenie Cynthii, kiedy ta zorientuje się, do jakiego stanu doprowadził jej książki. Z drugiej strony to jej wina, że wciąż nie nauczyła się, że nigdy nie otrzyma ich z powrotem w stanie nienagannym. Kiedy mu je dawała, wyglądały, jakby nigdy ich nie przeczytała (w co wątpił, bo spędzała w bibliotekach więcej czasu niż on, a to raczej trudne do dokonania). Teraz jednak dało się od nich wyczuć dość mocne aromaty: w przypadku jednej była to kawa, a nadal nieco wilgotne strony tylko przypominało o bliskim starciu pergaminu z kubkiem ciemnego trunku, drugiej z kolei towarzyszyła woń spalenizny, zdecydowanie świadcząca o tym, że woluminowi zrobiło się wieczorem dość chłodno i postanowił ogrzać się przy kominku. Zbyt blisko wręcz paleniska. Ale to przecież nie wina Fergusa, że przysnął na dywanie, a książka omsknęła mu się z ręki i wylądowała kawałek dalej, budząc Ollivandera zbliżeniem pierwszego stopnia z płomieniem.
Cynthia go zabije. Chyba że po prostu odeśle jej te książki sową, licząc na to, że ona pożyczy mu kolejne, zanim odzyska te dwie? Z drugiej strony już tu był, a skoro się pofatygował, głupio było się wycofać.
Byle tylko nie potraktowała go w ten sam sposób, co on jej własność. Kawą by nie pogardził, nawet jeśli dostałby nią prosto w twarz. Gorzej z płomieniem, bo nie dość, że był zbyt dumny ze swoich włosów, to jeszcze na dodatek założył nową kurtkę i nie chciałby jej stracić po jednym noszeniu. W pracy nie wypadało mu nosić mugolskich ubrań. Pokątna miała swój prestiż, a nawet bycie w terenie zmuszało go do kontaktów z czystokrwistymi czarodziejami, których tego typu przebieranki niekiedy odstręczały. Teraz jednak nikt na niego nie patrzył, więc posiadał pełną swobodę.
Nadal czuł lekkie mdłości po teleportacji, ale powoli wracał do siebie. Powietrze zdawało się tu czystsze niż w mieście, a to pomagało w rekonwalescencji. Odetchnął głęboko i zapukał do drzwi, modląc się w duchu, żeby Flintowie mieli skrzata domowego i obyło się bez spotkania z Cynthią. Sam nie wiedział, czemu jej surowe spojrzenie tak go przerażało. W szkole potrafili być dla siebie wredni i wdawać się w pyskówki, ale teraz. Może miało tu coś do rzeczy to, że nie musiała czuć ciężaru odznaki prefekta i mogła go pierdzielnąć jakąś klątwą między oczy.
- O, Castiel – powiedział nieco zdezorientowany, gdy w końcu ktoś mu otworzył. Jego towarzystwo by nie zaszkodziło, bo jeśli rzeczywiście jego siostra trzaśnie Ollivandera klątwą, istniały jakieś szanse na przeciwzaklęcie. – Jest Cynthia?
Proszę, powiedz, że nie. Proszę, nie.
Poprawił trzymane pod pachą książki, starając się ukryć pod rękawem spaleniznę.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 06.12.2022

Frustracja. Przez ostatnie na twarzy miał wymalowaną frustrację, a wraz z tą mendą przychodziło poirytowanie i zniecierpliwienie. Chyba przechodził jakiś kryzys osobisty, trudno stwierdzić. Można rozpoznać rodzaj jego "problemu" poprzez liczbę zwiniętych, pogniecionych i podartych rulonów pergaminów porozrzucanych w kącie salonu. Wypełniony nim był kosz, siedemdziesiąt pięć procent obszernego dywanu z frędzlami, biurko a i nawet fotel. Pięć połamanych orlich piór, dłonie brudne od atramentu, siedemnaście książek ułożonych w mądrą piramidkę stało na parapecie, a dwie lewitowały w powietrzu. Przy tym pognieciony kołnierzyk, poczochrane włosy i spięte mięśnie żuchwy mogły spokojnie zdradzać, że miał czegoś ewidentnie dość. Nie zwracał uwagi na kręcących się członków rodziny, nie rejestrował aby ktoś wchodził, wychodził albo co więcej, coś do niego mówił. Jeśli tak, to musiał odpowiadać zbywająco. Nie słyszał też pukania do drzwi; dopiero ojcowski wrzask "OTWÓRZ W KOŃCU TE DRZWI!" wyrwał go z zamyślenia. No tak, głowa rodu szykowała się znów do wypłynięcia i lepiej było mu nie przeszkadzać jeśli nie chciało się zostać zaprzęgniętym do naprawiania sieci, tachania beczek czy co więcej do pracy fizycznej w stoczni. Westchnął głęboko, odryknął "OTWIERAM!" i podniósł się zza biurka. Ociężałość mięśni zdradzało jak długo siedział w jednej pozycji. Przeciągnął się, poprawił włosy, koszulkę i poczłapał boso do bardzo wąskiego korytarzyka zwieńczonego ciasnymi drzwiami o klamce z grawerem kotwicy. Uniósł brwi na widok "podejrzanego dryblasa siostry", z którym lubiła się "prowadzać".
- Wyglądasz i brzmisz jakbyś się zgubił. Cześć. - wyciągnął do niego rękę ale zatrzymał ją w połowie kiedy zobaczył jaka brudna jest od atramentu. Posłał Fergusowi przepraszające spojrzenie i cofnął brudną rękę. Uch.
- Nie wiem. Wchodź do środka. - cofnął się, robiąc mu miejsca, odwrócił się w kierunku najbliższego portretu, stryjecznej ciotki Felicii. - Jest w domu Cynthia? - zapytał i został ofukowany przez wychudzoną wiedźmę, że po raz kolejny jest oderwany od świata i nie wie o takich ważnych sprawach, poza tym jak on wygląda, powinien jeść więcej liści... zanim się dowiedział czy Cynthia jest w domu (nie, nie było jej) to musiał powtórzyć pytanie trzykrotnie. Odwrócił wzrok do Ferugsa.
- Jak widzisz, nie ma jej ale chodź, napijesz się czegoś, żeby potem mi nie zarzuciła, że cię stąd wyrzuciłem czy coś. - skinął na niego i człapał w drogę powrotną. Przez okres szkolny nie potrafił polubić Fergusa. Coś w jego postawie i podejrzliwym typie twarzy powstrzymywało go przed zaprzyjaźnieniem się. Trzymał wobec niego rezerwę, która niekiedy mogła być mylona z chłodem i wyniosłością. Darował sobie nawet uprzejme zapytanie czy ma czas, ochotę się napić. Po prostu mu to oznajmił, ot. To dowodzi, że nie traktował go jako kogoś obcego przy którym trzeba się "pilnować". Przetarł twarz kiedy weszli do salonu.
- Nie widzisz tego syfu, mam rację? - rzucił na niego okiem i poczłapał po różdżkę, której trzy inkantacje sprawiły, że cały ten bałagan stał się tymczasowo niewidzialny. Oczywiście wciąż można było wdepnąć w rozlany atrament czy stos papierków ale nie gryzło to tak w oczy. Wskazał mu ręką dowolne miejsce do siedzenia.
- Skoro pytasz czy Cynth jest w domu to znaczy, że nie umawialiście się na spotkanie. Coś mi świta, że na dniach miała być dobę w pracy, może to być nawet i dzisiaj. Co chcesz pić? - oparł się pośladkami o biurko i knykciem rozmasowywał powiekę.
- Grzecznej herbaty, mrożącego krew w żyłach soku, solonej wody z kostkami lodu, grzańca na bazie ognistych nasion...? - lista była długa, mógł sobie wymarzyć jakiś napój, a możliwe, że chociaż część tego znajdzie w przepastnych szafkach kuchennych i salonowych. Wyczarował sobie w dłoni ręcznik, potraktowany wilgocią i począł żmudnie wycierać ręce z atramentu. Zatrzymał pytający wzrok na Fergusie.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 06.12.2022

Coś w tym miejscu sprawiało, że czuł się, jakby stał w rozpadającej się chałupie na małej wyspie pośrodku wzburzonego morza. Patrząc na Cynthię i na to, co wspominała o swojej rodzinie, kiedy naszła ją na to ochota, można nawet uznać ten opis za jak najbardziej trafny. Fergus zdecydowanie miał wrażenie, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu o jeszcze gorszej porze, jednak zobowiązania tego od niego wymagały, a skoro i tak zalegał Flintównie z jej książkami, nie mógł tego dłużej przekładać. Była jak jego prywatna biblioteka, w której brakowało tylko pobierania opłat za niedotrzymywanie terminów. A że Ollivander miał naprawdę sporo na głowie, czasami zapominał o tym, jak się nazywał, a co dopiero o zwrocie pożyczonych od kogoś innego przedmiotów. Brakowało mu tego, że nie mógł już tak bardzo polegać na Norze i jej przypominaniu mu o wszystkim, co się wokół niego działo. Może nie powinien tak bardzo traktować ludzi jak przedmiotów? Biblioteczka, kalendarz. Wróć na ziemię, Ferg.
- Żałuję, że tak nie jest – mruknął, nim zdołał ugryźć się w język. Nie czuł jednak oporów przed mówieniem tego, o czym myślał. A już zwłaszcza po ostatniej kłótni z ojcem, która skończyła się trzaskaniem drzwiami i wyjściem z domu, żeby to wszystko utopić w alkoholu. Jak każdego dnia zresztą. Kawa, papierosy, whisky. I tak w kółko, aż w końcu nie zostanie mu nic innego.
Prychnął pod nosem, obserwując walkę Castiela z namalowaną ciotką i tym bardziej doceniając, że jego ojciec wywalił najbardziej uparte portrety na strych. Przodkowie nie postarali się na tyle, żeby zapobiegawczo skorzystać z zaklęcia trwałego przylepca. I dzięki Merlinowi za to, bo Fergus skończyłby z wujem Geraintem nad łóżkiem. Doprawdy doborowe towarzystwo, zwłaszcza w takim miejscu.
- Prędzej zarzuci mi wpraszanie się do was – zauważył Fergus, podążając za Castielem. – Ale jak już proponujesz…
Rozejrzał się wokół, nieprzyzwyczajony do tego, żeby przebywać w tym miejscu na tyle długo, by mieć do tego okazję. Zazwyczaj Cynthia prowadziła go prosto do regału z książkami, pozwalając wybrać sobie kolejne tytuły, ale jednocześnie pilnując swojej prywatności. Spotykali się na neutralnym gruncie, żeby nie wchodzić sobie w drogę. Sam już do końca nie wiedział, co mu strzeliło do głowy, żeby tu przychodzić. Możliwe, że to przemęczenie. Albo zupełnie wyleciało mu z głowy, że smok przepalił mu czaszkę. Właściwie, nawet można by to wytłumaczyć brakiem jakiejś części mózgu, ale raczej zauważyłby ślady spalenizny i wypływające wnętrzności. Nie, smok zdecydowanie odpadał.
Zdziwił go widok rozgardiaszu w pomieszczeniu. Bardziej spodziewał się ustawionych przed kominkiem harpunów i martwych ryb zawieszonych na ścianach jak trofea. Ewentualnie kałamarnicy podwieszonej pod sufitem niczym bożonarodzeniowa girlanda.
- Syfu? Jakiego syfu? – zdziwił się nazbyt teatralnie, chociaż musiał przyznać, że w porównaniu z domem, czy sklepem Ollivanderów, tutaj było stosunkowo czysto. – Skoro jej nie ma, to odwleka moją śmierć w tragicznych okolicznościach – westchnął i rzucił książki na najbliżej stojący fotel, opierając się o niego. W razie czego wolał znajdować się w pozycji ułatwiającej ucieczkę, nawet jeśli sam Castiel nie wyglądał groźnie. Nie mógł tego samego powiedzieć o pozostałych Flintach, skoro większość z nich znał wyłącznie z opowieści.
- Masz może menu? – zapytał całkiem poważnie, słysząc wszystkie te wymieniane trunki. Nie był do końca pewien, czy mężczyzna żartował i wymyślał to na poczekaniu, czy może rzeczywiście posiadali cały barek opisany tymi nazwami. - Wystarczy piwo – bąknął w końcu, dochodząc do wniosku, że skoro już mógł skorzystać z napicia się za darmo, ciężko było odmówić.
Przesunął książki i usiadł w fotelu, czując pod stopami chrzęszczenie czegoś niewidzialnego, co – miał taką nadzieję – było jedynie złamanym piórem, a nie jakimś martwym stworzeniem.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 06.12.2022

Szczerze mówiąc to nawet nie orientował się w stopniu zażyłości relacji swojej siostry. Dosyć mocno pilnowała swojej prywatności. Kiedy kogoś zapraszała to w głównej mierze w tym czasie Castiel był gdzieś zajęty. Nie należał do najbardziej towarzyskich osób i poznawanie nowych przychodziło mu z trudem. Pozostało więc odnosić się do relacji sprzed lat jeśli rozmawiał z Fergusem. Mógł wyglądać podejrzanie, mógł mieć coś za uszami ale nie obchodziło go dopóty dopóki Cynthia dominowała w tej relacji. Nie miał ku temu żadnych wątpliwości skoro nawet w relacji ze swoim starszym bratem bliźniakiem była tą "silniejszą".
- Nie rozumiem. - odpowiedział wprost na ten jego wyrwany komentarz. Mózg miał zbyt ociężały, może to wina długiej pracy, pogody, zamknięcia w czterech ścianach, braku nawodnienia, słońca, morza... trudno stwierdzić. Nie ocknął się jeszcze z tego marazmu więc obecność Ferugsa była oczekiwaną przerwą. Jeśli przeniesie myśli na inne tory to może go olśni w sprawach pracy?
- Prawidłowa odpowiedź. - aż się uśmiechnął do niego, chyba pierwszy raz od paru lat. Nie pamiętał aby w ich luźnej relacji występowało cokolwiek poza spokojną mimiką i gestykulacją w trakcie krótkich i sporadycznych rozmów. Nigdy nie kwapił się aby poznać go lepiej bo też Fergus "należał" do grona znajomych jego siostry. Nie żeby teraz zapałał ku temu wielką chęcią ale kulturalnie zaprosił do środka, napoi, pogawędzi i dopiero wypuści, a następnie zanurzy się ponownie w swojej frustracji. Obaj ewidentnie mieli kiepskie dni, widać to było po ich znużonych twarzach.
- Ona cię lubi, naprawdę sądzisz, że będzie próbowała cię za cokolwiek zabić? Przecież ją znasz. - wzruszył ramionami ale powiódł wzrokiem za rzuconymi książkami.
- Wyglądają kiepsko. Jeśli to mojej siostry to może weź je machnij paroma zaklęciami... - uniósł brew bo jednak książki dla bliźniąt były jednak istotnym elementem pracy i posiadali w sobie wrażliwość na ich estetykę. Mógł robić bałagan wokół siebie ale o rzeczy własne dbał. Spojrzenie miał takie, że mógłby "rzucić na nie okiem"... jeśli zostanie do tego przekonany.
- Nie ma menu ale do piwa go nie potrzeba. - wyszedł na moment z salonu wąskim korytarzem do kuchni. Wrócił po dwóch minutach a w ręku trzymał już schłodzone zaklęciem dwie ciemne butelki korzennego piwa. Podał Fergusowi jedno i usiadł na kanapie z ciężkim westchnięciem.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio byłeś w naszym domu. - stwierdził kiedy tylko otworzył butelkę. Położył stopę na kolanie drugiej nogi i w tak swobodnej pozycji taskował spojrzeniem Fergusa.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 07.12.2022

Zażenowanie. To słowo było kwintesencją tego, jak Fergus czuł się w tej sytuacji. Chciał tylko zostawić te cholerne książki, może podenerwować trochę Cynthię i wrócić do domu, zaszywając się gdzieś poza zasięgiem sokolego wzroku ojca. Nie znał Castiela. Poza jakimiś suchymi faktami, jak nazwisko, data urodzenia (tylko dlatego, że znał Cynthii) czy miejsce pracy i zamieszkania nie posiadał o nim specjalnie przydatnych informacji. I zapewne vice versa. Krótkie pogawędki w szkole czy uwagi na temat pogody, kiedy mijali się w drzwiach tego domu nie sprawiały zaraz, że byli zażyłymi przyjaciółmi. Nic więc dziwnego, że czuł się trochę nieswojo. Jednak gościnności Flintom nie można było odmówić.
- Szczerze, ja też nie – mruknął, wzruszając ramionami. Zdecydowanie był przemęczony i wyrzucał z siebie słowa bez ładu i składu, nie zastanawiając się nad ich sensem, ani tym bardziej powodem ich użycia. Najwyraźniej Castiel był w podobnym stanie, co oznaczało, że do niczego konkretnego w ewentualnej dyskusji nie dojdą. A może wręcz przeciwnie, skoro wyszliby poza ramy zwyczajowego myślenia?
Może oderwanie od pracy by mu nie zaszkodziło? W gruncie rzeczy nawet jeśli nie siedział w sklepie, pracował nad książkami, a to też męczyło zarówno umysł, jak i ciało. Nie dawał sobie chwili wytchnienia poza tymi wieczorami, które spędzał u Nory, narzekając na sens istnienia i swoją rodzinę.
Miał ogromną ochotę zapalić, ale chyba nie wypadało tego robić w czyimś domu. Musiało poczekać.
- No właśnie, znam ją – na swój sposób – odpowiedział, śmiejąc się, na co mógł sobie pozwolić tylko dlatego, że bliźniaczki Castiela nie było w pobliżu. Nie miał pojęcia, jak zachowywała się przy swoim rodzeństwie i pewnie była to jakaś nieznana Fergusowi wersja tej kobiety, łagodniejsza i swobodniejsza. Ollivander jednak uruchamiał w niej coś, co tylko go nakręcało, by sprawić, żeby w końcu wybuchła. – Chciała mnie kiedyś przerobić na galion, cokolwiek to jest.
Miał dziwne wrażenie, że to dotyczyło czegoś związanego ze statkami, ale równie dobrze mogło być pojęciem medycznym. Ciężko mu było stwierdzić, bo akurat te dwie dziedziny niespecjalnie go interesowały, więc nie poświęcał im w ogóle uwagi. A może to jakaś wyspiarska potrawa nieznana zwykłym szczurom lądowym? Merlin jeden wiedział.
- Zaklęcia czyszczące to nie moja bajka – przyznał, nie spuszczając wzroku z książek. Czy jeśli będzie im się przyglądał wystarczająco długo, przetransmutują się w nowiuteńkie egzemplarze? – Mydliny raczej nie współgrają z papierem.
Z drugiej strony papier to drewno, a z tym potrafił pracować. Gdyby poświęcił temu choć odrobinę czasu, może cokolwiek by z tego wyszło? Szkoda, że nie wpadł na to wcześniej. Naprawdę potrzebował odpoczynku, skoro tak banalne w swej prostocie pomysły przychodziły mu do głowy grubo po fakcie.
- Z pół roku temu? Jak nie dłużej – odpowiedział mu, przyjmując butelkę. – Ale pierwszy raz zostałem wpuszczony do salonu – dodał jeszcze i ponownie rozejrzał się zaciekawiony po magicznie oczyszczonym pomieszczeniu. – Zabawne te wasze ciotki. Macie ich tu więcej? – dodał, nawiązując do portretu, z którym wcześniej walczył Castiel. Upił łyk piwa korzennego, czując na języku cierpki smak. Tego właśnie potrzebował.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 07.12.2022

Obaj potrzebowali rozrywki i chociaż żaden nie powiedział tego na głos to ewidentnie potrzebowali męskiego towarzystwa, dobrego piwa i odpoczynku. Może to nie jest taki zły pomysł? Przez swoją pracę nie udzielał się towarzysko. Tę domenę wypełniała głównie Brenna i czasami Layla. Przyda się odmiana, co nie?
- Naucz się alfabetu morsa i jeśli moja siostra na coś cię przerobi to wystukaj sygnał "sos" to cię odczaruję.- zaproponował uprzejmie bo nie miał nic do niego. Może nie mieli zbyt zażyłej relacji i przez lata nie kwapili się do lepszego zaznajomienia ale zawsze mógł liczyć u niego na tą podstawową uprzejmość.
- Jeśli wylejesz na to mydliny to zostanie z tego paćka. W niektórych księgarniach można wykupić usługę naprawczą. - podsunął propozycję choć Fergus wyglądał na takiego, co wolał mieć już to wszystko za sobą. Przeszedł z piwem przez połowę salonu i rozsiadł się wygodnie na kanapie. Pod jego stopami zaszeleściły niewidzialne kulki pergaminu a on taktownie udawał, że nic się nie dzieje. Upił łyk alkoholu i odetchnął z ulgą. Tego potrzebował.
- Myślałem, że jesteście przyjaciółmi. Wychodzi na to, że macie jakąś dziwną relację.- popatrzył na niego podejrzliwie, lekko mrużąc przy tym oczy. Może powinien wykazywać większe zainteresowanie relacjami Cynthii… co prawda dziewczyna nigdy w życiu nie pozwoli wtrącać się w swoje życie prywatne. Miał na to sposób, a zwał się on "jestem twoim bliźniakiem". To zazwyczaj działa. Miał przewagę, a co.
- A, ciotki. Tak, mamy klika. Trzy przetrzymuję w piwnicy a pozostała szóstka siedzi w dokach. - postanowił zażartować ale zapomniał się uśmiechnąć, zmienić ton głosu…. brzmiał poważnie, można było zastanawiać się czy przypadkiem nie jest obłąkany.
- Dobre piwo?- zapytał wymownie, unosząc lekko brwi. Kąciki jego ust drgały od powstrzymywanego uśmiechu. Czy Fergus da się nabrać na psychodeliczne zapędy obecnego gospodarza?


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 08.12.2022

- A jeśli zmieni mnie w kamień? – zapytał z przerażeniem, chociaż nie był pewien, czy byłaby w stanie to zrobić. Ale mogłaby go spetryfikować, żeby się nie poruszał, a to już by ograniczało umiejętność posługiwania się tym alfabetem. – Ale SOS akurat potrafię, przydawało się na transmutacji, kiedy McGonagall rozsadziła mnie z Norą.
Zastanowił się przez chwilę, próbując sobie przypomnieć, czy Esy i Floresy miały usługę, o której mówił Castiel i czy istniała możliwość wykonania jej dla Fergusa. Za nic nie potrafił przypisać twarzy sprzedawcy do tego konkretnego miejsca, ale jeśli ten ktoś przyjaźnił się z jego ojcem, szanse były raczej marne, bo musiałby się tłumaczyć staremu, czemu szlaja się po Pokątnej w godzinach pracy. Kusiło go zapytać Flinta, czy może zakraść się na jakiś ich statek i popłynąć na inny kontynent, ale z drugiej strony nie potrafiłby zostawić Nory, zwłaszcza teraz, kiedy miała tyle spraw do ogarnięcia i potrzebowała wsparcia.
- To bardziej skomplikowane, niż się może wydawać – próbował wyjaśnić, chociaż sam do końca nie rozumiał tego, co łączyło go z Cynthią. – Lubimy się, ale czasem mamy ochotę zrzucić się nawzajem z klifu.
Z ich charakterami nie było innego wyjścia, a biorąc pod uwagę, że ta relacja zaczęła się od narażenia na szlaban i dobrej woli Flintówny przed uchronieniem Fergusa od wywalenia ze szkoły, no cóż… Łatwe to nie mogło być i zapewne nigdy nie będzie.
- Trzymacie swoje portrety w porcie? – zdziwił się, nie wyłapując żartu z powodu poważnego tonu Castiela. W przypadku tej rodziny i tak by go to nie zdziwiło. Różni czarodzieje mieli różne zwyczaje. Ostatnio kot zmusił go do kupienia ciasta, więc czemu Flintowie nie mieliby ukrywać portretów w dokach?
- Eee…tak? – mruknął, zbity z tropu i spojrzał na butelkę z lekkim przerażeniem. To było uprzejme pytanie, czy podchwytliwe? Wiedział, że Cynthia babrała się w eliksirach, co narodziło w jego głowie myśl, że może przekonała brata do pomocy w zemście. Miał zginąć na środku ich salonu? A może wyrosną mu dodatkowe nóżki i zostanie żukiem gnojarzem? Przemieni w kijankę i zostanie wrzucony do morza, gdzie zginie pod naporem zbyt rozległej fali? Żaby żyły w morzu? Chyba nawet nie. Merline Najjaśniejszy, a co, jeśli naprawdę testują na nim mikstury? Może nie było za późno? Wziął ledwie dwa łyki. - Co to właściwie jest? - zapytał w końcu, obracając butelkę w dłoni.
- W sumie to nad czym pracujesz? – zapytał, próbując zmienić temat i nawiązując do syfu, o którym miał udawać, że nie istnieje. Castiel wydawał się wyrwany z rzeczywistości, zupełnie jak Fergus, kiedy zabierał się za coś interesującego. A robota łamacza klątw interesowała go nadal, nawet jeśli zaprzepaścił swoje szanse na rzecz przekładania na niego ambicji jego ojca.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 08.12.2022

- W cokolwiek cię zamieni to znajdziesz jakiś sposób na sygnał "SOS". - wzruszył ramionami i upił kolejny łyk piwa, czując wewnętrzną potrzebę oderwania myśli od swojego życia. Pijał od czasu do czasu, w głównej mierze namawiając do tego brata kiedy problemy zajmowały zbyt wielką przestrzeń umysłu.
- To ja mam identyczną relację z kuzynką. Podzielam twoje cierpienie. Zdrówko. - uniósł butelkę w jego stronę na znak pomniejszego toastu i równocześnie z nim dodał do poprzednich łyków jeszcze kolejną falę gorzkiego piwa. Pijał go odkąd ukończył siedemnasty rok życia. Trudniejsze trunki tylko przy większych okazjach. Na palcach jednej ręki policzy momenty kiedy przesadzał z alkoholem. Należał do osób bardzo spokojnych, które bardzo rzadko się denerwują. Niełatwo było wytrącić go z równowagi, lubił harmonię, porządek myśli... zdecydowanie nie można było nazwać go "szalonym". Być może zbyt długo żyje już w cieniu nie tylko swego ojca ale i o dziwo, siostry.
Machnął ręką kiedy zapytał o portrety. Tknęło go uczucie żalu, że żart się nie udał ale co tu ukrywać - nie był dobrym mówcą, a zabawianie towarzystwo było dlań katorgą. Niby dlaczego proponował picie i być może później, jedzenie? Wszystko po to, aby towarzystwo było zajęte jedzeniem a nie rozmawianiem. Odwlekał jak tylko się dało moment, w którym jego rozmówca zorientuje się z jakim nudziarzem ma do czynienia. Wzdrygnął się od tej krytycznej myśli. Zdecydowanie potrzebował zmienić otoczenie, zaczynał popadać w przygnębienie. Wystarczająco ponury był ten świat żeby teraz samemu siebie kopać.
- To zwykłe korzenne piwo, wszystko masz na etykiecie. - zmarszczył brwi kiedy padło kolejne uprzejme pytanie.
- Dobra, Fergus, ale nie ma sensu gadać o byle czym. Nie musimy trzymać etykiety, nie jesteśmy na bankiecie. - podniósł się z kanapy, opróżnił jeszcze trochę butelkę - odrobinę zbyt szybko - i odstawił ją dosyć głośno na stolik.
- Ten dom doprowadza mnie do szału. - przyznał spokojnym tonem co wskazywało jak mocno tłumił w sobie różne odczucia. Skierował różdżkę w kierunku dywanu i przechodząc trzy kroki, zamachnął ramieniem półkole i kończąc na wysokości swojej twarzy rzucił kilka drobnych czarów.
- Idę pływać. Łodzią, nogami, na krakenie, plumpkach... cokolwiek się napatoczy. - przylewitowała do niego torba sportowa i kurtka przeciwdeszczowa.
- Możesz tu zostać i czekać na gniew Cynthii albo zostawić to i iść ze mną. - nie oglądając się na niego zniknął w wąskim korytarzu po to aby założyć dwa wielkie buciory. Na myśl o wysiłku fizycznym i kojącej wodzie od razu się ożywił. Sznurowadła w jego butach same się powiązały gdy tylko się wyprostował. Sięgnął ramieniem po brzęczące i chichoczące klucze.
- Jaka decyzja? - zawołał przez korytarz bo zamierzał zaraz stąd się deportować.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 08.12.2022

- W takim razie muszę mieć tylko nadzieję, że będziesz tam, żeby mnie uratować – powiedział, dopiero po fakcie dochodząc do wniosku, jak kretyńsko to zabrzmiało, więc od razu zamilkł. Nie był przecież księżniczką zamkniętą w wieży, która potrzebowała ratunku przed złą wiedźmą albo rogogonem węgierskim. Z dwojga złego wolałby chyba smoka. Na dodatek nie mógł tego zrzucić na alkohol, bo spożył go stosunkowo niewiele. W ilościach – można by rzec – degustacyjnych. Podczas gdy z Norą potrafił obalić całą szklankę whisky jednym haustem. Alkohol nijak nie grał z jego charakterem. Fergus nijak nie zachowywał spokoju. W krytycznych sytuacjach trzaskał drzwiami, krzyczał, rzucał przedmiotami. Potrafił być bardziej dramatyczny niż horoskop noworoczny w tygodniku Czarownica. A to wszystko jeszcze na trzeźwo. Wypicie czegokolwiek ciągnęło go w dwie strony: albo był nazbyt energiczny i zbyt łatwo dało się go wytrącić z równowagi, albo zmieniał się w płaczliwą kluskę przypominającą konsystencją nażartego gumochłona. Lepiej dla nich obojga, żeby do tego nie doszło.
Obrócił piwo etykietą do siebie, chyba z samego przyzwyczajenia do tego, że kiedy każe mu się coś przeczytać, automatycznie to robi. Zmrużył oczy, przyglądając się niewielkim literkom, aż w końcu dał sobie spokój, powracając spojrzeniem do swojego rozmówcy.
- Efekt twojego zaklęcia sprawia, że właśnie tak się czuję – prychnął, omiatając ręką salon. – Za czysto tu.
Fergus lubił chaos, otaczał się chaosem. Wolał krzywo powieszony obraz od idealnie prostej ramy. Był koszmarem dla osoby z nerwicą natręctw i nawet sprawiało mu przyjemność przyglądanie się, jak jego matka dostawała szału, wchodząc do jego pokoju, kiedy był młodszy. W końcu przestała to robić, co przyjął z niemałą ulgą, bo lubiła przestawiać mu książki ułożone w konkretne stosy na podłodze.
Uwierz, że mnie powoli też. Nasunęło mu się na myśl, ale przynajmniej powstrzymał się przed powiedzeniem tego na głos. Chociaż Castiel nie był swoją siostrą. Nie zwróciłby mu uwagi na brak manier, prawda? Nie wiedział tego tak do końca i nie był pewien, czy kiedykolwiek się dowie. Z pewnością nie, jeśli zostanie tutaj w oczekiwaniu na Cynthię.
- Macie tutaj krakena? – zawołał, widocznie się ożywiając. Zawsze się zastanawiał, czy wyglądałby jak ogromna kałamarnica, czy byłby czymś zupełnie innym? Jeden z chłopaków z dormitorium, którego rodzice są mugolami, opowiadał mu kiedyś o czymś człekopodobnym z głową ośmiornicy. Jakimś bóstwie z niemagicznych książek i czasami właśnie w ten sposób próbował sobie wyobrazić krakena. Pewnie tylko by się zawiódł, gdyby okazało się to nieprawdą. Ale raczej marne szanse, ze w ogóle spotka to stworzenie. Castiel tylko żartował.
- Nigdy nie pływałem, nie licząc tych razów w szkole – przyznał, podnosząc się z fotela. Nie był nawet pewien, czy Flint go słyszy, a tym bardziej czy w ogóle słucha. Zbierał się chaotycznie, próbując jak najszybciej wydostać z tego miejsca. – W sumie to bez sensu, cała ta ceremonia przydziału i gadanie, że nasz dom to nasza rodzina. Bo potem kończysz szkołę i wszyscy cię mają w dupie.
Sam nie był pewien, co go wzięło na ten wywód. Chyba wspomnienie tych przeklętych szkolnych łódek. I prób wypchnięcia się nawzajem, kiedy gajowy nie patrzył. Ot tak, dla żartu. Co to w ogóle za pomysł, żeby wcisnąć grupkę dzieciaków do maleńkich łódek na środku głębokiego jeziora? Chrzanić to.
- Poczekaj na mnie – zawołał za nim Ollivander, przyspieszając kroku, bo blondyn zniknął mu z pola widzenia, omal się z nim nie zderzając, gdy wpadł do korytarza. – Oczywiście, że z tobą idę. Chcę zobaczyć, jak pływasz na plumpce.
Wyszczerzył się do niego i poprawił rękawy skórzanej kurtki. Czy słona woda współgrała z takim strojem?


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 08.12.2022

- Będę pamiętać żeby następnym razem nie zasłaniać bałaganu.- zapisał sobie to w pamięci, mimowolnie poznając trochę cechy charakteru Fergusa. Wystarczyło zostawić ich dwóch samych w jednym pomieszczeniu, dać możliwość pogadania o wszystkim i niczym a chcąc nie chcąc, dowiadywali się czegoś o sobie. Może całe te ekstrawertyczne nawiązywanie relacji z obcymi osobami nie jest takie trudne jak się wydaje? Może to zasługa tego pojednawczego piwa albo faktu, że Fergusa widywał często w czasach szkolnych i przynajmniej raz na miesiąc w okresie dorosłości? Może już na tyle się oswoił z jego twarzą, że teraz łatwiej jest po prostu rozmawiać? Trudno dociec ale nie było to teraz ważne. Obudził się w nim głód ruchu i przyspieszenia krążenia krwi. Jest już kwiecień, czas najwyższy wrócić w regularne pływactwo i sporadyczną żeglugę.
- Znajdziesz tu krakena, trytony, syreny… co sobie wymarzysz… - szerszy uśmiech zdradzał, że sobie z niego żartował. Naprawdę uwierzył, że w okolicy trzymają na smyczy krakena? Nowe domowe zwierzątko? Sąsiedzi mugole padliby martwi jak muchy na ten widok i trudno stwierdzić czy z szoku czy z powodu procesów trawiennych żołądka krakena.
- Nie martw się, przypomnę ci jak się pływa!- zawołał z korytarza i ubierał kurtkę. Sięgnął do najwyższej półki po czapkę młodszego brata. Niemal się zderzył z Fergusem kiedy odwracał się, żeby mu ją podać. Skąd się on u licha wziął tak szybko za jego plecami?!
- Włóż to bo na wodach jest zimno. - a nawet okazał trochę empatii, tak odświętnie i to wobec przyjaciela siostry.
Przerwał zapinanie kurtki i popatrzył na niego zdezorientowany. Nie miał pojęcia skąd wzięła się w tej rozmowie wzmianka o przynależności do hogwardzkich domów. Dziwnymi torami szły jego myśli.
- To była tylko szkoła, Fergus. Patroni mieli pielęgnować nasze najbardziej wyraziste cechy charakteru… w tamtych czasach. Myślisz, że teraz ktokolwiek rozpoznałby we mnie Puchona?- uniósł brwi i zarzucił torbę na ramię. Miał w niej nie tylko kombinezon pływacki ale też kilka innych małych popierdółek przydatnych na łódce. Tak, były tam dwie puszki piwa ale też i nawet ręcznik. Priorytety, prawda?
- Jeśli złapiesz mi tę plumpkę to na niej popłynę. - roześmiał się, zauważając w nich momentalne ożywienie na myśl, że zaraz zmienią otoczenie. Zacisnął palce na różdżce.
Gdy tylko Fergus się ubrał, znienacka chwycił go mocno za ramię.
- Trzymaj się!- i wbijając palce w rękaw jego odzienia teleportował ich z progu domu Flintów.


Teleportacja trwała kilkanaście sekund a w kanale teleportacyjnym obrócili się zaledwie trzy razy i znaleźli się kilka kilometrów dalej, za dokami. Wylądowali dosyć głośno, a przynajmniej Castiel, który bez problemu zachował równowagę. Lubił tę formę przemieszczania się i był w niej naprawdę dobry. Nie zdarzyło się aby miał zgubić choćby kawałek naskórka. Zdmuchnął z krańca różdżki niewidzialny dymek i wsunął ją za lewe ucho.
- Gotowy? Idziemy wyciągać łódź. - poklepał go po ramieniu i szeroko uśmiechnięty ruszył żwawo przed siebie, machając ręką na Olivandera by się pospieszył. Znajdowali się w porcie ale dostatecznie daleko od zadokowanych statków i samego domu Flintów. Budynek było widać z oddali, tak samo jak maszty. Wszędzie wokół znajdowały się beczki, skrzynie, sieci, sznury, kotwice, łódki rozmaitej wielkości i wątpliwej jakości. Unosił się zapach bryzy, octu i ryb. W tych rejonach było zdecydowanie zimniej i bardziej wilgotno. Wiatr wpadał z impetem w morskie wody, a ich fale rozbijały się leniwie o kamień. Wody były spokojne, a do zmierzchu mieli jeszcze kilka godzin. Utrzymał żwawe tempo , stawiał długie kroki i prowadził ich na krótkie molo przy którym przymocowanych było wiele łódek. Zatrzymał się dopiero przy siódmej. Czarodziej rozpozna, że ta lśniąca poświata na dziobie łódeczki zdradza jej delikatne umagicznienie - ot, mugole nie wpadali na pomysł aby do niej wsiadać. Rzucił torbę do Ferugsa, wołając jedynie "łap" i w ciągu czterech minut odcumował łódkę. Była dwuosobowa, drewniana i dla normalnego oka zwyczajna. Flintowie wiedzieli jednak, że łódź była zrobiona z najlepszego ciemnego drewna, zabezpieczona zaklęciami przed przeciekaniem wody i śliskością. Na kładce wewnątrz łódki widać było wyryte czymś ostrym imiona Flintów - od dziadkowych po najmłodsze pokolenie. Wszedł do łódki, a jej zachwianie się nie zakłóciło jego równowagi. Ot, przypięte wiosła odbiły się lekko od drewnianych pali molo.
- Wskakuj. Plumpki czekają aż je złapiesz. - nie siadał jeszcze, stał w lekkim rozkroku i czekał. Popatrzył na Olivandera te kilka sekund dłużej w oczekiwaniu na całkowicie normalne "przytrzymaj mnie albo tę łódkę".