Secrets of London
[11 kwietnia 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Wyspy Brytyjskie (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=30)
+--- Wątek: [11 kwietnia 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel (/showthread.php?tid=601)

Strony: 1 2 3 4 5


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 16.12.2022

Jedną z niewielu zasad przetrwania, jakie wpoiła mu Cynthia, było słuchanie mądrzejszego od siebie w danej dziedzinie. Normalnie pewnie by ją zlał, ale z racji tego, że sama ocaliła go przed wylaniem ze szkoły, nie miał powodu, by to robić. I w tym też wypadku doszedł do wniosku, że Castiel mógł mieć choć trochę rozumu, nawet jeśli zabrakło mu go w momencie, gdy wciągał Fergusa do wody.
- Kiedyś cię zaskoczę, zobaczysz – odparł, siląc się na pewność siebie po prostu z czystej przekory, bo był świadom tego, że nigdy nie przebije żadnego Flinta w kwestiach związanych z wodą. Brakowało mu grubo ponad dwudziestu lat doświadczenia, bo podczas gdy oni byli szkoleni w wiosłowaniu i machaniu łapami w jeziorze, on ścierał kurze z tysięcy patyków na zapleczu starego sklepu albo przypatrywał się wycince drewna. Oj, jak bardzo kusiło go, żeby przerobić tę łódkę na trociny, ale musieli jakoś wrócić na ląd. Poza tym obawiał się, że była zaklęta na tyle dobrze, że poraziłoby go błyskawicą. Z tego, co było mu wiadome, elektryczność i wilgoć totalnie ze sobą nie współgrały. Równało się to usmażeniu organów wewnętrznych, a z nimi był całkiem dobrze zaprzyjaźniony, nawet jeśli w rzeczywistości mogły chcieć się na nim zemścić za wszelkie używki.
- W końcu znajdę jakiś powód i nie będziesz mógł mi odmówić – odpowiedział, uśmiechając się w sposób, który rzeczywiście mógł trochę przypominać poltergeista. – Mam dobrą pamięć, równie dobrze mogę ci dopiec za kilka miesięcy, jak już dawno o tym zapomnisz.
Nic nie mógł poradzić na to, że w głębi duszy zawsze był złośliwy, więc niezależnie od tego, czy czuł się wściekły, czy bardziej rozluźniony, radził sobie naigrywaniem się z ludzi. Na tym budował swoją pewność siebie, choć niektórzy mogliby bez ogródek uznać, że bywał po prostu wredny. Ollivander ukrywał się po prostu za swoimi komentarzami, odgradzając od ludzi, którzy zbyt łatwo mogliby go oceniać. Jeśli miał pokazać komuś swój świat, to tylko na swoich własnych warunkach.
- Zwykle nie jest łatwo, ale wystarczy po prostu brak zagrożenia życia – odparł, wzruszając ramionami. Szczur lądowy mimo wszystko wolał suchość i ciepło. Od tej całej wilgoci skręcały mu się włosy, wiatr smagał pokrytą kroplami wody twarz, a palce zesztywniały na tyle, że nie był pewien, czy byłby w stanie zacisnąć pięść.
Prychnął niczym rozjuszony kot, chociaż słuchał wszystkich tłumaczeń Castiela. Nie byłoby problemu, gdyby ten nie wrzucił go do wody. Ale tym bardziej nie mieliby teraz kłopotu, gdyby Fergus posłuchał się go wcześniej i przebrał w ten przeklęty strój. Dlaczego musiał być aż tak bardzo uparty? To zdecydowanie była cecha Ollivanderów i – chcąc, nie chcąc – musiał przyznać, że był aż nadto podobny do reszty swojej rodziny. Banda osłów, którzy za nic nie potrafili się dogadać. Nic dziwnego, że jedyną osobą, której słuchał, była Nora, która dawała uczucie, że nie można jej niczego odmówić. Nie wiedział, jak ona to robiła i czy to była po prostu jej tajna moc. Czasem po prostu czuł się przy niej dziwnie mały i miewał wrażenie, że Salem dostaje więcej luzu od niego.
- Twój wrzask usłyszę nawet w czasie sztormu – odparował, znów uśmiechając się złośliwie. – To by była nawet wystarczająca zemsta, bo rzeczywiście miałbym materiał do pieśni na twój temat.
Przyglądał się, jak Flint wdrapuje się na łódź, uznając, że sam nie potrafiłby tego zrobić z taką łatwością. Nawet wsiadanie z pomostu było nieco utrudnione, bo szalupa poruszała się. Ale teraz, kiedy ledwo czuł ręce, jakakolwiek wspinaczka nie wchodziła w grę. Dlatego też pozwolił się pociągnąć, odpychając przy tym w górę, by jak najszybciej wydostać się z wody. Oczywistym było, że nie będzie w tym żadnej gracji. Wylądował na Castielu, przygniatając go ciężarem ciała i ociekając gigantyczną kałużą wody.
- Przepraszam – stęknął, podpierając się na zdrętwiałych rękach, by przekręcić się na plecy tuż obok niego. Niebo nijak nie zwiastowało tego, jak zimno było tam w dole. Słońce raziło w oczy, dając choć trochę ciepła na twarz. Woda z włosów spływała mu po twarzy, pozostawiając lodowate smugi.
- Skoro chciałeś, żebym się rozebrał, wystarczyło ładniej poprosić, a nie próbować mnie utopić – mruknął w odpowiedzi na pośpieszanie, odwracając głowę, by na niego spojrzeć. W końcu jednak westchnął zrezygnowany i podniósł się, ściągając koszulkę, którą dałoby się bez problemu wycisnąć jak mokrą szmatę. – Okej, to teraz mnie zabijesz – dodał jeszcze, czując przystawioną do karku różdżkę, co zazwyczaj wiązało się dla niego z jakąś groźbą. Jednak zamiast klątwy czy morderczego zaklęcia, otrzymał przypływ ciepła, które spływało po jego ciele powoli, kropla po kropli. Schylił się, by rozwiązać buty, co było trudne, ponieważ mokre sznurówki się skleiły. Po przechyleniu ich za burtę wyleciało z nich trochę wody. Miał tylko nadzieję, że nie rozkleją się na amen, bo nijak nie podobała mu się ani perspektywa naprawy, ani tym bardziej zakupów.
- Castiel? – zagaił, odwracając się do niego. – Nie znam się na zaklęciach medycznych, ale wydaje mi się, że Cynthia kiedyś wspominała, że nie powinno się rzucać tych rozgrzewających na samego siebie, bo można sobie zaszkodzić – ciągnął dalej, nie spuszczając oczu z jego twarzy. – Wiatr nie ułatwia rozgrzania się, zamarzniesz, jak będziesz tu siedział – skończył i wykorzystując jego nieuwagę, popchnął go do tyłu, z powrotem wpychając do wody. Szalupa przechyliła się niebezpiecznie, więc przesunął się w miarę możliwości, by ustabilizować ją i tym samym samemu znów nie zanurkować. Dzięki temu miał też więcej miejsca dla siebie. Ściągnął dżinsy, rzucając je na bok, by też ociekły z nadmiaru wody, jednocześnie rechocząc ze swojego jakże durnego pomysłu. Zemsta, co nie? Im cieplej mu było, tym bardziej mógł sobie pozwolić na złośliwości, a Flint zdecydowanie na to zasłużył.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 16.12.2022

- Mnie nie da się zaskoczyć.- prychnął. Było to wierutną bzdurą ale o tym Fergus nie musiał widzieć. Nie da się zaskoczyć, będzie czujny przy każdym spotkaniu z Olivanderem. Tymczasowo zawiesi zaufanie względem własnej siostry w obawie, że wkręci ją w zemstę. Myślał, że tak łatwo się mścić na Castielu? Roześmiał się z lekką kpiną.
- Oj, Fergus. Nie brzmisz nawet trochę groźnie bo cały czas zdradzasz mi swój plan. - drugi raz wskazał mu ten widowiskowy błąd. Skoro już ma zamiar się mścić to powinien zrobić to w taki sposób aby Cas nie miał szans tego przejrzeć. Tymczasem tylko pomagał mu zakotwiczyć (o ironio) myśl o pilnowaniu się w jego towarzystwie.
- Jakiś ty pewny siebie. Znasz dobrze moją siostrę ale nie mnie. Musisz się postarać żeby mi dopiec. - tak, teraz przemawiała przez niego zarozumiałość i niesamowita pewność siebie, że nie da się ani zwabić ani oszukać ani omotać. Z drugiej strony był straszliwie ciekawy co Fergus wykombinuje skoro zadanie miał już od początku utrudnione.
- Nic ci tu nie grozi.- machnął ręką, całkowicie bagatelizując jego zamarzanie i obiecane zakwasy i bóle z samego rana.
- Zwykły wrzask jako zemsta? Liczyłem na coś więcej.- kpił sobie trochę z niego bo to był ten moment kiedy znajdował się jeszcze w wodzie. Wystarczy być zamoczonym do połowy ciała a zachowywał się inaczej. Może faktycznie miał coś w sobie z wodnego demona? Naprawdę czuł się wyśmienicie kiedy mógł pływać.
Niestety, ale opuszczenie ulubionego środowiska przypomniało mu jak szczeniacko się zachowuje. Powinien z politowaniem spojrzeć w swoje odbicie i przywołać się do porządku. Nie może mu tak odbijać przy "obcych" osobach. To czysty przypadek (a zarazem fenomen) że rozluźnił się przy Olivanderze na tyle aby być bezlitosnym sobą. Może to wina alkoholu…? Nie, za mało wypił aby cokolwiek miał poczuć, wszak wielu Flintów miało metabolizm krakena.
Wciąganie Fergusa na łódź nie było proste, zwłaszcza kiedy na niego wpadł. Zachowanie równowagi graniczyło z cudem. Mimo, że facet był imponująco lodowaty to zderzenie ich było bliższe ciepłu niż zamarznięciu. Nie wiedział dlaczego tak to odczuł. Fakt faktem upadł na łódź, która aż zaskrzeczała od tak brutalnego traktowania.
- Topienie jest bardziej ekscytujące.- dźgnął go łokciem w żebra w ramach małej zemsty za takie słowa. Nie patrzył mu w oczy ani w ogóle na jego całokształt. Kierował wzrok tylko tam gdzie prowadziła różdżka. W pewnym sensie wciąż tkwiło w nim zawstydzenie swoim zachowaniem a może… po prostu zawstydzenie.
- Nie lubię zabijać. - nieznacznie nachylił się bliżej jego ucha. Tylko ten jeden cal.
- Wolę składać szczury lądowe w ofierze krakenowi.- odbiło mu. Naprawdę mu odbijało. Pozwalał Fergusowi prowokować się do coraz gorszych tekstów i odzywek. Ledwie był skrępowany swoim zachowaniem a wystarczył ten jeden prowokacyjny ton w głosie Fergusa i od razu odpowiadał mu z nawiązką. Nie potrafił okazać pełnej skruchy, nie umiał. Nie przy Olivanderze. Uniemożliwiał trwałe poczucie winy, wprowadzał chaos do jego myśli i odczuć. Może to było od razu jego celem? Burzył jego jednolitość.. jak mógł? Przez niego Cas nie panował nad językiem.
- Co?- zapytał sucho, odsuwając różdżkę od jego karku. Nagle nie spodobało mu się, że stoją tak blisko siebie. Nie wiedział czemu. Wolał cofnąć się o dwa kroki ale szalupa miała bardzo wąskie granice. Najwyraźniej Fergus umiał też czytać w myślach i postanowił zrealizować jego nagłą potrzebę cofnięcia się. Nie zrozumiał ani słowa z jego monologu bo nie trzymało się to kupy ale fakt faktem, nie spodziewał się popchnięcia. Nie był na to przygotowany, nie był też na tyle wysportowany aby złapać równowag , rzucić jakieś zaklęcie czy chociażby deportować się za jego plecy. Z dzikim pluskiem i okrzykiem zdziwienia walnął plecami w toń wody. Nałykał się jej dosyć solidnie zanim udało mu się zamknąć usta i uratować te resztki tlenu w płucach. Zimna woda zasłoniła go całego, choć w pierwszej kolejności głowę i tors a na końcu nogi. To cud, że trzymał różdżkę w ręku, jakby to był jedyny ratunek, jego… "brzytwa", której nie puści choćby miał zginąć. Cóż, zginie bez niej. Fergus też. Oj będzie cierpiał. To oznaczało wojnę. Całe poczucie winy uleciało z niego wraz z największą bańką powietrza wyplutą z płuc. Dopadła go złość, ale zabarwiona tak wielkim rozbawieniem, że siebie nie poznawał. Flint, urodzony w wodzie, wychowany w wodzie, wrzucany do wody od trzeciego roku życia… obrócił się w podwodnej toni i szybciej niż kiedykolwiek dotąd ruszył w kierunku powierzchni. Dążył nie tylko do odzyskania tchu ale też do wytarcia z ust Fergusa uśmiechu. Nie widział go jeszcze ale czuł, że woda drży od jego histerycznej radości. Wypłynął, kilkanaście metrów od łódki. Złapał łapczywie powietrze i nawet nie patrzył na twarz swojego nietypowego oprawcy. On tylko uzupełniał zapas powietrza w płucach i przyczepiał różdżkę z powrotem do paska na nadgarstku. Jego wzrok płonął, płonął czymś intensywnym, niestabilnym, nienormalnym. Uśmiechnął się demonicznie, skoro już okazało się, że takowym musi być. Nabrał powietrza do płuc i zanurzył się z powrotem pod ciemną toń. Teraz mógł zademonstrować swoje umiejętności. Rozpędził się, jak najszybciej potrafił płynął z rękoma wyciągniętymi przed siebie, z bąblami powietrza otaczającymi jego twarz. Płynął pod wodą, tak cicho i tak mocno napędzany chęcią odpłacenia się pięknym za nadobne. Każdy Flint wiedziałby co się teraz stanie, ale nie biedny Fergus. Jak przypierdzielił z rozpędu rękoma w bok szalupy to aż fale zadrżały. Z całej siły ją popchnął, aby uniosła się na tyle by Ferugs (i sama łódź) straciły równowagę i się wywrócili do góry nogami. Nie obchodziła go ta szalupa. Chciał Fergusa. Gdy tylko zobaczył kawałek jego ręki pod wodą to z impetem wpłynął w niego, łapiąc go w pół i odpychając ich od łódki. Wykorzystał resztę impetu i powietrza aby oddalili się od niej. Fergus taki rozebrany… teraz poczuje jaka woda jest przyjemna skoro żadne ubranie mu nie ciąży. Wynurzyli się z głośnym odetchnięciem. Puścił go i zgarnął włosy z czoła i oczu.
- Jeszcze chcesz mnie prowokować? Jesteś pewny? To mój żywioł. Nie ręczę za siebie.- wycedził na wydechu ale jego oczy płonęły szczerą kwintesencją radości. Chciał więcej. Znacznie więcej. Teraz, właśnie w tym stanie mógł być okrutny, pozbawiony skrupułów i bardzo pewny siebie. Adrenalina zaczęła buzować i był pewien, że teraz absolutnie żadna cudza złość go nie stłamsi. Po nudziarzu nie było śladu. Co przewiduje następny punkt przedstawienia? Zastanówmy się!


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 16.12.2022

Uśmiechnął się do niego tajemniczo.
- A może na tym właśnie polega cały mój misterny plan? – zadrwił. Podpowiadać mu mnóstwo sposobów na zemstę, aż w końcu będzie się jej dopatrywał w zwykłej filiżance herbaty. Podczas gdy Fergus nie zrobi zupełnie nic, całą robotę za niego wykona ludzka psychika. Najprostszy i najskuteczniejszy sposób, żeby kogoś pokonać. Chociaż Castiel wydawał się zbyt inteligentny, żeby dać się w to wciągnąć, a to wróżyło jedynie więcej wysiłku ze strony Ollivandera.
- Okej, uznajmy to zatem za wstęp do zemsty – prychnął, niepocieszony tym, że Flint postanowił sobie z niego kpić w podobny sposób. Nie spodziewał się tego po człowieku, który otworzył mu drzwi ich domu. To, jak bardzo się przeistoczył w ciągu tych kilku godzin było niesamowite. Pozostawała tylko kwestia, jak to się stało? Fergus lubił zagadki, skomplikowane wzory i pytania, na które odpowiedzi trzeba szukać w trudnodostępnych miejscach. Nigdy jednak nie traktował drugiego człowieka jak łamigłówki, a najwyraźniej Castiel Flint właśnie taką był. A on miał wielką ochotę ją rozwiązać. Wróć, chyba nie powinien myśleć w ten sposób o bracie przyjaciółki. Zwłaszcza że tylko umilał mu czas przed oczekiwaną śmiercią ze strony Cynthii.
- Widzę, że fascynuje cię ludzkie cierpienie – zauważył cierpko, gdy oberwał łokciem w żebra. Ból był o tyle silniejszy, że całe jego ciało było zmarznięte i odrętwiałe. Jakby ktoś mu wbijał igiełki w skórę. Dopiero zaklęcie Flinta miało sprawić, że będzie lepiej.
Zamarł na moment, słysząc jego głos tak blisko. Poczuł oddech Castiela na swoim uchu, a przez jego ciało przeszedł ciepły dreszcz. To tylko zaklęcie, prawda? Tak sobie tłumaczył, nie do końca wiedząc, czego się spodziewać po uroku, chociaż jedno i drugie uczucie mimo wszystko różniło się od siebie. Nie chciał jednak tego roztrząsać, a kolejne słowa blondyna sprawiły, że odciągnięcie uwagi przyszło mu bez problemu.
- Czyli jednak na serio macie krakena! – Roześmiał się i szturchnął go w ramię. Nie byłby najsmaczniejszym posiłkiem dla przerośniętej ośmiornicy. Sama skóra i kości, na dodatek przemoknięte, choć bardzo powoli wracające do prawidłowej temperatury.
Triumf z wrzucenia Castiela do wody nie mógł trwać długo. Śmiał się, nie zwracając uwagi na to, co robił Flint, jedynie awaryjnie chwytając w rękę różdżkę, na wypadek gdyby ten postanowił się zemścić. I tak pewnie nie miałby refleksu, by ocalić się jakimś zaklęciem, ale wolał też nie stracić swojego jedynego zabezpieczenia. Wytłumaczenie się rodzinie z tego, że utopił rodzinną pamiątkę, byłoby najgorszą możliwą dla niego karą. Ale tego brat jego przyjaciółki wiedzieć nie musiał.
Skłamałby, gdyby przyznał, że mógł się przygotować na kolejne podtopienie. Nie był w stanie przewidzieć, kiedy to nastąpi. Castiel pływał zbyt szybko, a Fergus był zbyt rozkojarzony, by zwracać uwagę na poruszanie się wody. Nie była też na tyle czysta, by mógł go bez problemu pod nią dostrzec. Łupnięcie w szalupę pozwoliło mu jedynie mocniej chwycić różdżkę, nim łódź przechyliła się, posyłając go w wodę. Flint szarpnął go pod wodę, ciągnąc gdzieś za sobą. Znów nie zdążył zaczerpnąć powietrza, płuca paliły go niemiłosiernie i jedyne o czym marzył, to powietrze.
Wynurzyli się kawałek dalej. Odzyskał dech, oczy szczypały go lekko od słonej wody, więc je przetarł, przy okazji zaczesując dłońmi włosy do tyłu, by nie przesłaniały mu twarzy. Choć po powrocie do szalupy miał wrażenie, że zaśnie, unosząc się połową ciała na wodzie, znów poczuł się dziwnie pobudzony. Tym razem zdecydowanie zasłużył sobie na podtopienie w wodzie. Na dodatek dzięki wcześniej rzuconemu zaklęciu nie przemarzał do szpiku kości. Po prostu się roześmiał, unosząc się częściowo nad wodą i nie spuszczając wzroku z Castiela, na wypadek gdyby ten postanowił znowu go gdzieś pociągnąć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że gdzieś po drodze upuścił swoją różdżkę, która teraz zapewne zdobiła dno akwenu. Będzie się grubo tłumaczył.
- Moim żywiołem jest chaos – odpowiedział mu, próbując powstrzymać śmiech, bo utrudniał mu dryfowanie. Skupił się na twarzy Castiela, na iskrze w jego oczach. Oczach koloru wody, w której się teraz znajdowali. W tej zdecydowanie pozwoliłby się utopić z własnej woli. Szlag, o czym on w ogóle myślał? Zagapił się o kilka sekund za długo, brnąc w część umysłu, w której brakowało racjonalności. Spuszczenie wzroku z oczu blondyna na jego usta zdecydowanie nie pomogło. Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło, parę godzin temu nawet by nie pomyślał, że byłby skłonny to zrobić. Stracił resztki rozumu, godności i jakiejkolwiek moralności, po prostu na niego patrząc.
Podpłynął bliżej Castiela, opierając dłoń na jego ramieniu i pocałował go, nim ten pomyślałby choćby o odsunięciu się. Odbiło mu, oszalał. Prowokacja, huh?


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 16.12.2022

A może to rodowa tajemnica - każdy Flint w kontakcie z wodą spoglądał w oczy przeznaczeniu. Tylko garstka osób widziała go w takiej odsłonie - pełen energii, śmiałości, taki niepoważny i chętny do utrudniania życia innym. Zawodowo zajmował się odwrotnością - ułatwianie trudu życia zmożnego klątwami a teraz… tak, w jakiejś części jestestwa oglądanie cudzego "cierpienia" sprawiało mu przyjemność lecz tylko wtedy kiedy sam był tego autorem… oraz przede wszystkim kiedy znajdował się w okolicy jakiegokolwiek zbiornika wodnego. Na lądzie był zbyt spięty aby działać tak śmiało jak teraz.
Uśmiechał się na te wszelkie obietnice zemsty i starał się aby nawet powieka nie drgnęła kiedy to Fergus niemal zasiał w nim ziarno trwałej niepewności. To było cwane, może go nie doceniał? Ktokolwiek zadaje się z jego siostrą musi mieć coś w głowie bo ta nie interesuje się głupcami. Za długo siedzieli już w wodzie. Nie byli w zażyłej relacji, za bardzo odsłaniał się przed "tym obcym". Nie potrafił tego jednak zahamować bo dobrze się bawił. Mimo zmęczenia czuł się zrelaksowany. Cały dzień siedział za biurkiem więc teraźniejsze szaleństwo było niczym remedium na największy ból. Mógł zapomnieć o niepowodzeniach i frustracji, a także o cichym domu kiedy to większość jego rodziny była ulokowana po całym Londynie.
- Pamiętaj, jeśli jesteś w wodzie to cały czas bądź w ruchu bo inaczej kraken zwróci na ciebie uwagę i zaprosi do swojej gardzieli.- skoro Fergus tak bardzo "wierzył" to z uśmiechem na ustach ciągnął ten niemożliwy żart. Wyobrażał sobie miny rodziny gdyby usłyszeli co mu opowiada. Nazwaliby go infantylnym a on po prostu się przekomarzał. Wcale nie chciał go topić. Zemścił się, później tego żałował a w następnej kolejności zastanawiał się po co była cała ta skrucha skoro Fergus od początku knuł. Był nieobliczalny! Nigdy nie wiadomo co zrobi w następnej sekundzie a warto nastawiać się na coś, czego najmniej się spodziewasz. Wyglądał na zbyt zmarzniętego aby rzucać Castielem do wody. Z tego powodu został zaproszony do ponownego podtapiania się. Miał nadzieję, że Fergus będzie się opierał a był niczym taka plumpka wrzucana do wody - całkowicie się temu poddał. A gdzie tu walka? Gdzie dalsza część adrenaliny?! Stracili wszystkie rzeczy poza różdżkami (nie wiedział, że Olivander swoją zgubił) i lada moment będą musieli wracać na ląd bo inaczej zrobi się zbyt ciemno i zimno aby było wciąż bezpiecznie. Kiedy się wynurzyli na powierzchnię to spodziewał się grymasu złości a tym razem widział powstrzymywany uśmiech. Potrząsnął głową i parsknął śmiechem. Dopiął swego.
- A nie mówiłem, że będziemy pływać? Nie pytałeś czy łodzią czy osobiście.- wyszczerzył się i rozłożył ręce na tafli wody, przebierając przy tym nogami aby tylko nie opaść na dno. Serce biło głośno w jego trzewiach, krew szumiała i choć skórę miał zimną to gotów był zostać w wodzie jeszcze dobrą godzinę. Liczył na rywalizację, może zawody ale coś zmieniło się w spojrzeniu Fergusa co zatrzymało na nim jego wzrok.
- Przyszła głowa rodu Flintów uprasza o nie wywoływanie sztormu swoim chaosem.- wciąż zażartował i chlapnął w jego stronę wodą ale na tyle słabo, że żadna kropla nie miała jak do niego dotrzeć. Kilka mrugnięć później Fergus podpływał bliżej ale za nic w świecie nie umiał odgadnąć jego intencji. Jego spojrzenie było takie dziwne, intensywne, jakby podejmował jakąś bardzo ważną decyzję - czy zabić go i udawać, że się nie widzieli czy może grzecznie się poddać…? Na jego twarzy pojawiła się konsternacja, zaczął formułować pytanie "co jest grane" gdy bliskość jego twarzy osiągnęła apogeum. Serce mu zamarło, a powieki opadły od jego pocałunku. Był bardzo niespodziewany więc nie miał jak się przygotować, co myśleć, co robić… co czuć? To było kilka sekund, długich niczym szarżujące tsunami a on, w powoli oplatającym go przerażeniu odważył się ten jeden jedyny raz zamknąć ich usta w pojedynczym małym pocałunku. Własna reakcja przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Coś w nim wybuchło, coś piekielnie gorącego rozpływającego się niczym lawa po jego żyłach. O Merlinie, trwało to tak krótko a jakże intensywnie, bardziej niż cokolwiek czego doświadczył w życiu. To go brutalnke ocuciło, oderwał się, odpychając się od Fergusa i Fergusa od siebie. Pobladł choć policzki miał czerwone. Popatrzył na niego ze zdumieniem, potem na siebie, znów na niego aż zacisnął nagle szczękę tak mocno, aż jej linia wyraźnie się zarysowała. Jak to możliwe… jak…?!
-Ty… ty… - w zrywie gniewu(?) dopłynął do niego z głośnym uderzeniem rąk o wodę, chwycił go w żelaznym uścisku za ramiona i z całej siły naparł na niego, wciskając go całego pod linię wody. Wyglądało to jakby chciał go utopić ale w takim razie dlaczego sekundę później zanurzył się razem z nim? Czemu, gdy tylko woda ich całkowicie otoczyła a świat stał się szumem, przysunął się do jego twarzy i na rozchylonych z zaskoczenia ustach oddał pocałunek? Ten dotyk był gorący choć woda niwelowała większość różnic. Ponownie coś w nim wybuchło, dokładnie to samo co chwilę wcześniej, z taką samą intensywnością. Czuł jakby woda w których pływali (tonęli?) miała się wokół nich zagotować. Identycznie jak chwilę wcześniej dopadł go nagle lodowaty strach, który uwolnił Fergusa z jego uścisku i obecności bowiem z przerażeniem odpłynął, jakby sam smok deptał mu po piętach. Wynurzył się by złapać oddech i po prostu płynął, płynął jak szalony w kierunku szalupy. Nie obejrzał się, choć powinien sprawdzić czy Fergus żyje. Bał się odwrocić bo jeśli będzie martwy… to znaczy, że go zabił. Nie zachowywał się dojrzale i odpowiedzialnie, stchórzył. Odbił się ramieniem od łodzi kiedy do niej dotarł. Próbował ją podnieść ale panika ściskała jego mięśnie i po prostu nie miał sił. Zanurzył się i schował pod łódką, w tej szczelinie nad linią wody gdzie miał trochę powietrza. Czubkiem głowy dotykał drewna. Tu znajdowała się idealna kryjówka gdzie może przeczekać swój zawał serca. Jeśli Ferugs się nie odezwie to znaczy, że utonął. Cholera, zabił go. Ale żeby w taki sposób… jego twarz płonęła, a epicentrum tego ognia tkwiło w mrowiących ustach. Do jasnej avady, zabił Olivandera. Nawet nie ma odwagi sprawdzić czy jego ciało opada na dno czy bezwładnie dryfuje na powierzchni. Zbyt mocno bał się tego, co się między nimi stało. Mógł zatem udawać, że jest tutaj bardzo zajęty… w myślach błagał całą magię świata aby Fergus żył. Cynthia go zabije.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 16.12.2022

Gdyby tylko wiedział, czego chwilę później się dopuści, pożarcie przez krakena byłoby najśmielszym marzeniem. Ziszczeniem wszystkich snów i przede wszystkim spokojem dla jego duszy. Ale teraz?
Za późno, przemknęło mu przez myśl, choć wspomnienie o byciu głową rodziny dziwnie go ukłuło. To przez przypomnienie o jego własnych obowiązkach, czy coś innego? Może tylko mu się wydawało. Przecież już postradał wszelkie zmysły. Zamieniał się w jednego z tych szaleńców zamkniętych na najwyższym piętrze Munga albo szwendających się bez ładu i składu po Nokturnie. A może jeszcze gorzej?
Nie myślał, kiedy do niego podpływał, więc nie wiedział też, skąd wzięła się jego odwaga. Nie planował tego, nie rozważał w głowie za i przeciw, bo gdyby tak się stało, nigdy by się tego nie dopuścił. Po prostu to zrobił, ogarnięty chęcią sprawdzenia, jak smakują jego usta. Zatracił się w tym cieple i adrenalinie buzującej w żyłach, przez tych kilka sekund istniał tylko ten mały gest i zapach morskiej soli. Aż w końcu Castiel go odepchnął, metaforycznie sprowadzając z powrotem na ziemię.
Zmroziło go, gdy dotarło do niego, co się właściwie stało i że wszystko to z jego winy. Przerażenie sprawiało, że nie potrafił się ruszyć, ani tym bardziej spojrzeć na Flinta, który coś powiedział, ale słowa niekoniecznie chciały do niego dostrzec. Wpatrzył się w pofalowaną wodę, tylko po to, by zaledwie dwie sekundy później poczuć gwałtowny ruch i zostać wciągniętym pod wodę.
Gdyby blondyn tego nie zrobił, Ollivander w końcu sam postanowiłby się utopić. Zimna woda przywróciła mu racjonalność, ale jednocześnie narodziła w nim uczucie wstydu. Czy właśnie w taki sposób miał zginąć? Woda dostawała mu się do płuc, oczy miał szeroko otwarte z przerażenia, choć normalnie zamknąłby je po zanurzeniu się w toni. Ale to, co nastąpiło chwilę później… całkowicie zbiło go z tropu. Przez moment miał wrażenie, że to umysł podsyła mu obrazy w chwili śmierci, te piękne obrazki, którymi karmi wszystkich literatura. Tyle że śmierć nie jest otuleniem przez wodę. Nie jest pocałunkiem, który sprawia, że serce bije jak szalone i nie liczy się nic poza uczuciem ciepła rozchodzącym się po ciele i chęcią dotknięcia tej drugiej osoby. Więc nie umierał. To się działo naprawdę. A potem zniknęło jak od pstryknięcia palcami.
Wypłynął na powierzchnię, by złapać oddech, nim woda przytłoczyła go na tyle, by pociągnąć go na dno. Dlaczego Flint tego nie zrobił? Mógł po prostu przytrzymać go dłużej pod powierzchnią. Nawet by się nie opierał, zżerany od środka przez wstyd swojego czynu.
Kurwa, to pierwsze, co pomyślał, a potem walnął pięścią w taflę, szukając jakiegoś pocieszenia w bólu. Nic mu to jednak nie dało, bo gdy tylko jego dłoń dotknęła wody, zanurzyła się w niej. A jego towarzysz, nieszczęsna ofiara jego własnej głupoty, gdzieś zaginął.
- Castiel? – zapytał cicho zachrypniętym po bezdechu głosem. Odkaszlnął, starając się wrócić do normalności. – Hej, gdzie jesteś? – zawołał jeszcze, nagle ogarnięty strachem, że może z jego winy się utopił. Przeraził go tak bardzo, że ten zemdlał i przez to nie mógł się wynurzyć. Ewentualnie po prostu go unikał, za co go nie winił, ale nie był pewien, czy pozostanie w tym miejscu w tak wielkim szoku było dobrym pomysłem.
Co on najlepszego zrobił? Przecież Cynthia go zabije, jeśli się dowie, że przyprawił jej starszego brata o zawał serca. Ale… Castiel odwzajemnił ten gest, gdy znaleźli się pod wodą. Czyli też dostał nagłego zaćmienia umysłu. Mogli to wytłumaczyć w ten sposób. Nadmierne emocje, zmęczenie, euforia spowodowana wielokrotną wywrotką do wody.
Rozejrzał się, szukając gdzieś Flinta, ale nigdzie go nie dostrzegał. Złapał powietrze do ust i zanurzył się, próbując znaleźć go pod wodą i dostrzegając ledwie zarys poruszenia się gdzieś w okolicy, gdzie znajdowała się szalupa. Znów się wynurzył, nie będąc zbyt doświadczonym nurkiem, któremu zbyt szybko zabrakło powietrza. Przynajmniej miał świadomość tego, że Castiel żył.
Zaczął płynąć w jego stronę, topornie i powoli, bo jego żołądek zawiązał się w nieprzyjemny supeł z powodu zdenerwowania. Co on właściwie miał mu powiedzieć. Hej, nic się nie stało? Gdyby tylko miał pewność, że to wystarczy.
- Nic ci nie jest? – zapytał, stukając w łódkę, gdy tylko się do niej zbliżył. Wolał dać Flintowi jego własną przestrzeń, najlepiej już nigdy nie pokazywać mu się na oczy, gdy tylko ten odstawi go do portu. Pomijając fakt, że stracił wszystkie swoje rzeczy, łącznie z różdżką. Podpadł, przepadł. Wszystko jedno. Ogłupiał na starość, kierowany wyłącznie instynktem jak zwykły dzieciak, którym przecież już nie był. Powinien wiedzieć, że tak się nie robi. Zastanowić się, co pomyślą inni… W sumie w dupie miał teraz, co pomyślą inni. Był tylko przerażony, że rozwalił całkiem prosperującą znajomość przez swoją podsycaną ciekawością bezmyślność.
- Castiel, przepraszam – jęknął, opierając się o łódkę, która wciąż była śliska jak uprzednio. – Nie wiem, co myślałem. Właściwie to nie myślałem. Możemy o tym zapomnieć?
Przynajmniej umownie, bo miał wrażenie, że wessie mu się to w umysł i będzie przypominało w najmniej oczekiwanych momentach. Zwłaszcza to uczucie ciepła na ustach nawet pod lodowatą wodą.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 16.12.2022

Strach jest taki ludzki ale nigdy nie doświadczył go o takim natężeniu. Nie wiedział czego tak dokładnie się bał. Prawdopodobnie swojej reakcji i tego, co poczuł. Nie spodziewał się tego po sobie a skoro dał się sobie tak zaskoczyć to czy mógł sobie jeszcze ufać? Spanikował bo pierwszy raz w życiu nie mogła go ocalić ani magia ani rozsądek. Chciał schować się w okowach wody, zamknąć oczy i pozwolić jej łaskotać nagrzaną skórę, dryfując na wznak przez morza i oceany. Zdać się na los, zaufać żywiołowi i pozwolić aby to on decydował. Rozsądek mówił, że zachowali się bardzo źle. Zrobili coś skrajnie negatywnego za co można stracić nie tylko pracę ale i rodzinę. Z drugiej strony sygnały płynące z ciała mówiły, że to co najbardziej zakazane jest właściwie najmocniej pociągające. Nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy bo był w tej sytuacji pierwszy raz. Teraz się bał i uciekał, chował. Nie umiał znaleźć w sobie odwagi o którą należy podejrzewać następcę głowy rodu. Ten dotyk… to było jak odkrycie nowego koloru, nowego kontynentu, wyspy, czaru, genetyki, niesamowicie skomplikowanej klątwy, która aż prosiła się o rozpracowanie, badania, analizy, wnioski… to go przyciągało, dlatego gdy tylko zaczął podtapiać Fergusa to uzmysłowił sobie, że nie chce go zabić a schować przed światem. Tylko woda jest w stanie zachować dla siebie myśli, słowa i gesty. Tylko w jej odmętach mógł sprawdzić jak bardzo pociąga go ta ciepła temperatura męskich ust. Niestety, ale dosyć solidnie, na tyle, że uciekł. Łapczywie łapał oddech, chował twarz w dłoniach i starał się odzyskać rezon. Nic się właściwie takiego nie stało, prawda? To mógł być przypadek. Zaćmienie myśli. Może ktoś rzucił na nich czar. Może… nawdychali się czegoś. O Merlinie, jak on próbował wmówić sobie kłamstwo. Ciemność i cisza pod przewróconą szalupą uspokoiła panikę. Nauczył się od nowa oddychać. Dostał gęsiej skórki kiedy Fergus zapukał z drugiej strony łódki. Nie widział go ale wiedział, że był blisko. Słyszał wyraźnie choć dzieliła ich ściana szalupy. Dopadło go głębokie zmęczenie. Oparł czoło o śliskie drewno, zapewne po drugiej stronie znajdowała się głowa Fergusa. Jego zbolały głos zdradzał, że czuł coś podobnego - ten lodowaty strach przed tym, co zrobili i czego nie da się już cofnąć. Milczał, nie odpowiadał. Czy to niemądre, że przez chwilę chciało mu się płakać z bezsilności? Potarł swoje czoło, nabrał powietrza do płuc i zanurzył się na kilka sekund, aby wypłynąć już na zewnątrz, zaskakująco blisko ramienia Fergusa. Nie patrzył na niego. Oparł potylicę o łódź i cierpiał od podrażnionego solą gardła i piekących oczu. Słychać było jedynie jego oddech i lekki szum fal. Słońce powoli opadało ku zachodowi, boja odpłynęła na swoje prawowite miejsce a ich wioseł jak nie było tak nie ma. Zaginęły, tak samo jak ich rozbawienie i pragnienie zemsty. Milczał jedną minutę, dwie, trzy. Oswajał się z tym, że Fergus jest obok, żywy, ciepły. Skąd wiedział, że ciepły? Trzymał się szalupy ale musiał poruszać stopami aby nie opaść na dno więc mimowolnie kilka razy otarł się o niego ramieniem. Uzmysłowił sobie, że Fergus nie ma na sobie ubrań i musi piekielnie marznąć. To go ocuciło.
- Musimy wracać.- wychrypiał, nie mając odwagi mówić o tym, co się stało. Bał się, że jeśli będą to omawiać to znów coś się wydarzy. Nie wierzył, że może sobie ufać a co dopiero Fergusowi. Tamten moment wybudzania się w nim lawy był tak niesamowity, że chciał go znów, znów i znów. To było złe więc musieli się ruszyć z miejsca. Dobrze, że Fergus żałował tego pocałunku. Żałował, prawda? Zapewniał, że to bez sensu. Nic takiego. Prawda? Musi tak być!
- M-mogę nas deportować… chyba, że zależy ci aby… aby… no wiesz. - ścisnął mocno dwa palce u nasady nosa. Nie umiał się wysłowić, stresował się. Był spięty, zesztywniały i zmarznięty. Zaczynał trząść się z zimna.
- Odkupię ci t-te ubrania… a po ł-łódź kogoś wy-wyślę.- wydusił i za nic w świecie nie miał odwagi na niego spojrzeć. Tyle dobrego, że minęła już potrzeba ucieczki. Dopadł go dziwnego rodzaju smutek. Nic z dzisiejszego dnia nie rozumiał i miał to wprost wymalowane na twarzy. Co się u diabła stało? Co teraz?


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 17.12.2022

Woda obijała się o ściany szalupy, poruszając zarówno nią, jak i ciałem Fergusa, który wciąż starał się przytrzymać drewna. Westchnął i oparł głowę o śliską, wilgotną deskę, wiedząc, że Castiel jest tam po drugiej stronie. Był przerażony, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż chciał go mieć tuż obok siebie, a chociaż to dawało mu jakieś pozory bliskości. Nie odpowiadał mu, a to bolało bardziej niż jakiekolwiek słowa. Mając go tam po drugiej stronie nawet nie wiedział, w jakim stanie był teraz Flint. Przestraszony, wściekły, lodowato ponury? A może wręcz przeciwnie? Nienawidził nie mieć odpowiedzi tuż na wyciągnięcie ręki, ale tym razem obawiał się je zdobyć. Nie powinien odbierać mu tej prywatności po drugiej stronie drewnianej ściany, dopóki on sam nie będzie na to gotowy. To trudne, ale chyba całkiem oczywiste w sytuacji, w której zmąciło się porządek świata. Nawet jeśli ten świat ograniczał się do dwóch osób i łódki między nimi.
Niebo przybierało pomarańczowy kolor, barwiąc wodę na podobny odcień i Fergus mógłby nawet stwierdzić, że to całkiem ładny widok, gdyby w ogóle był w stanie zwrócić na niego uwagę. W jego oczach jedynie się ściemniało, zarówno na zewnątrz, jak i w jego umyśle. Czuł pustkę, która ogarniała go w całości. Strach przed konsekwencjami tego, co się stało. Nie tylko w kontekście samego Castiela, ale wszystkiego wokół. Jeśli ktoś by się dowiedział, narobiłby kłopotów nie tylko sobie, ale również jemu. Jedną decyzją mógł zniweczyć wszystko, na co Flint pracował. Swoją robotę i rodzinę miał właściwie w poważaniu, chociaż gdyby stanęli przeciwko niemu na dobre, pewnie i tak by go to zabolało. Nie chciał jednak niszczyć życia komuś innemu. Nie jemu. Ale stało się, nim w ogóle na to wpadł. Gdyby nie emocje, pewnie do niczego by nie doszło. Gdyby Cynthia była w domu, nawet nie zwróciłby uwagi na jej brata. Powinien w ogóle zrzucać winę na nią? Tak wydawało się łatwiej, mimo że nie mogła o niczym wiedzieć. Ale chociaż pierwszy pocałunek był decyzją Fergusa, drugi należał do Castiela. Dlaczego tak bardzo przejmowali się wszystkim wokół?
Castiel wynurzył się tuż obok niego, sprawiając, że znów na moment zamarł. Był zbyt blisko, na tyle, że gdyby wyciągnął rękę, bez problemu mógłby go dotknąć. Nie patrzył na niego, więc nie mógł dostrzec uniesionej dłoni Fergusa, którą w końcu zrezygnowany opuścił, nie chcąc pogarszać i tak trudnej już sytuacji. Wpatrywał się w niego, po prostu czekając, aż sam ostatecznie spuścił wzrok na swoje ręce. Im dłużej mu się przyglądał, tym więcej natrętnych myśli piętrzyło mu się w głowie. Nie powinny wydostać się na zewnątrz. Nie w momencie, gdy jedynym, co powstrzymywało go przed samowolnym utopieniem się, była obecność Castiela, ciepło jego ciała stykającego się ze skórą Fergusa. Powstrzymałby go?
Przytaknął tylko, gdy Flint w końcu się odezwał, wyrywając z zamyślenia. Częściowo nawet był mu wdzięczny, że nie ciągnął tematu. Gdyby zapytał go, co sobie myślał, nie potrafiłby odpowiedzieć nic, poza przyznaniem, że gdyby tylko mógł, spróbowałby znowu. Czy żałował? Skłamałby, że tak, choć zżerałoby go to od środka do usranej śmierci.
- Mam gdzieś te ubrania – powiedział szorstko, słuchając, jak Castiel szczęka zębami. Nawet on nie był niezniszczalny. Zimno rozchodzące się po kościach Fergusa było dziwną ulgą. Pozwalało zapomnieć o tym, jak komfortowo czuł się w momencie, gdy śmiali się z ponownego wpadnięcia do wody. – Ale zgubiłem różdżkę. Zresztą, nie przejmuj się, mam sklep pełen różdżek, jakąś sobie znajdę – dodał, próbując opanować zirytowany ton. Dlaczego tak się zezłościł? Może jednak liczył na to, że Flint coś powie? Cokolwiek. Tylko że nie chciał słuchać o tym, jakim błędem było doprowadzenie do tego. Nie powinien się tak przejmować, nie powinien czuć tylu emocji naraz. Co z nim było nie tak? Dlaczego wszystko musiało się tak pochrzanić? Nie poznawał sam siebie.
- Wróćmy na ląd – powiedział już spokojniej. – Proszę.
Czy jeśli wyjdą z wody, wszystko opadnie w zapomnienie, tak jakby utopiło się w myślodsiewni? Wątpił, ale modlił się w duchu, by właśnie tak było. Żeby Castiel go nie znienawidził za jeden bezmyślny czyn, choć tak cholernie niewskazany i niebezpieczny.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 17.12.2022

Tym razem cieszył się, że łódka jest przewrócona do góry dnem. Dzięki temu ma możliwość ukrycia się przed wzrokiem Fergusa. Kierowała nim ciekawość i chęć odkrywania, nawet tego co zakazane. Dotychczas ograniczało się to do życia zawodowego a właśnie przed paroma chwilami odkrył, że i w życiu… prywatnym? stosuje identyczny schemat. Potrzebował dłuższej chwili i przede wszystkim zainteresowania Fergusa aby opuścić swoją kryjówkę. Kiedy największy szok opadł to zrozumiał zmęczenie jakie na niego spadło. Na szczęście ograniczało się ono jedynie do sił witalnych bo jego głowa… w niej wrzała ekscytacja, zaciekawienie, przerażenie, niedowierzanie. Zimna woda nie ostudziła jego myśli. Nie wiedział gdzie podziać oczy więc patrzył w toń. Nie wiedział co zrobić z rękoma więc ukrył je tuż pod wodą. Gardło miał zbyt ściśnięte aby od razu się odezwać. Co miałby powiedzieć? Z żałosnym śmiechem zapewnić, że nic się nie stało? Właśnie, że dużo się stało - pocałował faceta. Ba, ten facet to zaczął a Castiel skończył. To jest coś wielkiego, coś co wpędza w trwogę ale… ale nie podobała mu się jeszcze większa ciekawość jaką ten pocałunek wzbudził. Uch. Popaprana sprawa. Dobrze, że mieli ze sobą łódź.
- Co?!- z szoku aż na niego spojrzał, prosto w oczy. - Zgubiłeś różdżkę i mam się tym nie przejmować? Merlinie, zaraz jej poszukam. Jesteś… jesteś gościem Cynthii, masz wyjść z domu najedzony, ugoszczony i przede wszystkim nieokradziony z ubrań i różdżki. - tłumaczył to jemu i przede wszystkim sobie. W mocno zaciśniętej szczęce miał wyrytą upartość. Nie zmieni zdania choćby nie wiadomo co Fergus miał powiedzieć.
- Wystarczająco dużo już straciłeś przeze mnie.- może nawet radość ze spotkania, dokuczania sobie i srogich obietnic zemsty? Wszystko. Z widoczną nerwowością objął palcami różdżkę i zaklęciem zapalił na niej jasnoniebieskie światło.
- Nie ruszaj się stąd. - brzmiał oschle choć nie było to jego celem. Nabrał powietrza do płuc i zanurkował. To pochłonęło sporo czasu i sił. Nie miał już tej werwy co dwie godziny temu więc pływał znacznie wolniej. Co jakiś czas wracał się po świeży zapas tlenu ale uparł się, że znajdzie chociaż różdżkę. Przyświecał sobie wodną toń lecz zachodzące słońce utrudniało zadanie. Po jakichś dwudziestu minutach zakończył zaklęcie i niewerbalnie stosował czar przywołujący. Oj, ile musiał podjąć prób! Mniej więcej wiedział w jakim obszarze powinien jej szukać więc zaklęcie ponowił osiem razy zanim zagubiona różdżka poderwała się z ziemi i z trudem płynęła w jego stronę, ciągnięta tylko i wyłącznie zaklęciem. W końcu trzymał ją w dłoni ale był przy tym wymęczony jak nigdy. Samo podpłynięcie z powrotem do szalupy nieznośnie go zmęczyło. Musiał odpocząć bo w takim stanie nie będzie mógł ich teleportować. Z ostatkami sił dopłynął z powrotem do Fergusa a oczy miał przy tym przekrwione.
- Trzymaj i nie zgub jej więcej.- podał mu przemoczoną różdżkę i… przytrzymał się jego ramienia. Oparł głowę o łódź i łapał oddech.
- Zdołasz ją odwrócić? Nie mam sił. - zapytał cicho bo marzył o tym aby się położyć na dnie i tak poczekać do momentu aż mięśnie przestaną palić. Podświadomie jednak odkładał powrót na ląd. Organizm chciał do ciepła ale umysł wiedział, że gdy tylko wrócą do rzeczywistości to będą innymi ludźmi. Nie będą wtedy na siebie patrzeć, przynajmniej nie Castiel, ten nudziarz, tchórz.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Fergus Ollivander - 17.12.2022

Zaśmiał się drętwo, sam już nie wiedział, czy ze zmęczenia, czy z ironii wobec całej tej sytuacji. Gościem Cynthii, wypuszczonym najedzonym i nieokradzionym? Jeśli w ten sposób Flintowie gwarantowali spełnienie tych próśb, to raczej kiepsko im szło. Był głodny, tak cholernie spragniony tego dotyku, który okradł go z resztek rozsądku. Nie tego oczekiwał po propozycji wspólnego pływania. Właściwie spodziewał się, że od wielu godzin będzie w domu, czytając nowe książki od przyjaciółki, o ile zdecydowałaby mu się je pożyczyć. Ale chyba to wymodlił. Nie chciał, żeby była w domu i w zamian dostał Castiela. Człowieka, który w ciągu jednego dnia potrafił wydobyć z niego całą gamę emocji: tych, do których już przywykł i całkiem nowych, z którymi do tej pory nie wiedział, że chciałby się zaznajomić.
Fergus wystarczająco dużo stracił. Phi. To on obdarł Castiela z przyzwoitości, ot tak, przez zwykłą prowokację i chwilę zapomnienia. Przestraszył go, wywołał niechęć. Nic nowego w przypadku nowych znajomości, których nie potrafił długo utrzymywać. Ludzie mówili, że był złośliwy i dziwny. Może właśnie wyjaśniło się, dlaczego? I ten jeden, jedyny raz, kiedy wydawało mu się, że pomimo przytyków i grania sobie na nerwach coś mogło by z tego być, powaliło go i wszystko zepsuł. Co on w ogóle sobie myślał? No dobra, zacznijmy od tego, że resztki mózgu najwyraźniej wypłynęły mu uszami, kiedy Flint wciągnął go pod wodę.
- Daj spokój, nie szukaj jej – burknął, ale nim zdołał się zreflektować, mężczyzna już nurkował pod powierzchnią. – Castiel! – wrzasnął za nim, chociaż nie było szans, że usłyszy go przez szum wody. Zaczerpnął powietrza i zanurzył się, próbując go odnaleźć. Było już jednak zbyt ciemno, a w przeciwieństwie do niego nie mógł posiłkować się zaklęciem rozświetlającym.
- Odpuść! – krzyknął, gdy ten wynurzył się na moment, by złapać trochę tlenu. Miał wrażenie, że Flint robił to specjalnie, tylko po to, by się od niego uwolnić. Z drugiej strony gdyby tak mu na tym zależało, już dawno by się deportowali, prawda? Po co szukał tej przeklętej różdżki? Fergus już miał pomysł na kilka wymówek względem ojca, a nawet wizję odtworzenia tej durnej mahoniowej różdżki w taki sposób, żeby rodzina się nie zorientowała. Nie zdziwiłby się, gdyby ta cudowna, święta pamiątka już dawno była jedynie podróbką po tym, jak ktoś z jego przodków ją rozwalił.
Minuty dłużyły się, a Ollivander był coraz bardziej przerażony zaparciem Flinta, by znaleźć tę jedną rzecz. W gardle czuł nieprzyjemną gulę na samą myśl, że blondyn się wykończy tylko i wyłącznie przez to, jak bardzo był uparty. Nie dał się za nic powstrzymać.
Naprawdę był zaskoczony, kiedy Castiel wcisnął mu jego różdżkę w ręce. Nie spodziewał się, że ją znajdzie. Wydawało mu się, że będzie nurkował, aż straci wszystkie siły i opadnie na dno, a wtedy Fergus się załamie, bo w ciemności nie będzie mógł go odnaleźć. Byłby martwy następnego ranka, gdy Flintowie dowiedzieliby się, że zabił ich głównego dziedzica przez durny pocałunek. Odwrotność księżniczek w bajkach, prawda? Kiedy książę całował księżniczkę, powracała do życia, a królestwo ogarniało wieczne szczęście. Dlaczego zatem, kiedy książę miał się zbliżyć do księcia, wszyscy padali trupem? Taka kolej rzeczy, co nie?
Zaparło mu na chwilę dech w piersi, kiedy Castiel się o niego oparł, wyczerpany i drżący z zimna i przemęczenia.
- Postaram się – odpowiedział, odsuwając się od niego i ciągnąc go za łokieć, by i on oddalił się na moment od łódki. Przemoczona różdżka nie chciała zbytnio współpracować, efekt zaklęcia unoszącego szalupę był raczej toporny. Szło to tak wolno, że w końcu zdenerwował się i pchnął łódkę, by przyspieszyć czar. Zakołysała się i z głośnym pluskiem walnęła w wodę, przykrywając ich na moment falą. Wychylił się spod tafli, plując wodą i rozejrzał za Castielem, gotowy mu pomóc, gdyby tego potrzebował. Może wzbranianie się przed wysiłkiem miało jakiś sens? Gdy Flint tracił siły, Fergus nadal jakoś sobie radził. Nieprzywykły do pływania, ale rozgrzany wcześniejszym zaklęciem i ocucony nagłą, przerażoną reakcją na to, co się między nimi zadziało.
Wdrapał się na łódkę, uderzając z gruchnięciem o jej dno i zaraz wychylił się z wyciągniętą ręką, by pomóc wdrapać się blondynowi. Oddychał ciężko, marząc jedynie o tym, żeby położyć się i odpocząć, nawet w zimnie i przemoczeniu. Wystarczyła myśl, że obaj żyją i nie znajdują się już w wodzie.
- Nigdy więcej tak nie rób – powiedział ostro, dźgając go palcem w bok, nim zdołał pomyśleć, że tak właściwie nie powinien go teraz dotykać bez żadnej przyczyny. – Nie warto.
Nie dla mnie, dodał już w myślach, naprawdę zaskoczony tym, ile czasu Castiel dla niego poświęcił.


RE: [kwiecień 1972] Sobie wiosłujesz, czy mi? | Posiadłość Flintów | Fergus & Castiel - Castiel Flint - 17.12.2022

Różdżka to przedłużenie ręki. Bez niej czarodziej niewiele mógł zrobić. Musiałby nauczyć się magii bezróżdżkowej ale to była domena dla tych potężniejszych czarodziejów. Nie był pewien czy się do tego grona zaliczał. Fakt faktem nie pozwoli Fergusowi więcej stracić. Zabrał mu już dużo, jakby spojrzeli na niego ludzie gdyby wypuścił go z wizyty półnagiego i bez najważniejszej rzeczy - różdżki? Nie umiałby sobie wybaczyć więc popłynął jej szukać. Być może potrzebował oderwać się i zmęczyć na tyle aby przestać myśleć o pocałunku. To byłaby taka miła odmiana aby przestać się katować tym wspomnieniem. Niestety, ale nawet szukając igły w stogu siana czuł w kościach to, co się wydarzyło. Uparł się i nie umiał inaczej. Od dzieciaka mówili, że jest uparty niczym najgorszy tebo na świecie. Nie dało mu się przemówić do rozumu kiedy już sobie coś ubzdurał. Ignorował nawoływania. Z zawziętością szukał różdżki aż w końcu ją znalazł. Gotów byłby przeszukać całe dno, podnieść każdy kamień, narazić się na podgryzanie plumpek… zapewne jak tylko zapadnie zmrok to wypłyną chmarami na żer. Nie planował tak długo pływać więc naprawdę muszą się stąd zabrać. Sęk w tym, że zmęczył się na tyle aby uniemożliwić im wspólną teleportację. Musiał odpocząć, nie było innego rozwiązania. Przekazał zgubę i po prostu dryfował w jednym miejscu, patrząc na plecy i przemoczone włosy Fergusa kiedy ten użerał się z łódką. Nie miał sił mu pomóc. Na szczęście poradził sobie i w końcu mogli się wgramolić do środka. Chwycił jego rękę na wysokości przegubu i trzymając się burty wspiął się, lecąc brzuchem na dno łódki. Zanim się odwrócił na plecy stęknął jakieś trzy razy. Dopadło go zimno choć nie takie jakie musiało męczyć Fergusa.
- Czego… czego dokładnie mam nie robić?- zapytał trochę zaczepnie, zerkając na niego kątem oka. Łapał oddech i ociekał wodą. Mięśnie paliły i wiedział, że nie ruszy się stąd przez najbliższe pół godziny. Niebo było już wściekle pomarańczowe a oni na szczęście leżeli na schnącej łodzi. Miała na sobie małe zaklęcie wysuszające, rzucone przez brata jakieś parę miesięcy temu. Leżał w bezruchu dobre trzy minuty aż oddech się uspokoił. Odwrócił wzrok od nieba i popatrzył na Fergusa trochę posępnie. Westchnął i setny raz odpiął różdżkę z paska.
- Ręka.- zażądał wyciągając dłoń po jego rękę. Zniecierpliwionym tonem ponowił nakaz, ewidentnie nie mając ochoty na przekonywanie do jego spełnienia. Czy Fergus współpracował czy nie, sięgnął po jego rękę, a dokładniej po przegub. Nie podnosząc się do siadu przytknął kraniec różdżki do jego nadgarstka i wypowiedział inkantację czaru rozgrzewającego. Nie był to czar zbyt mocny, Cynthia nazywałaby to poziomem beznadziejnym jednak fakt faktem było to jakieś źródło ciepła… dla Fergusa. Oparł swoją rękę i jego przegub tak na wysokości swojego brzucha. Zamknął oczy bo trząsł się i z zimna i z tego co się w nim kotłowało. Przy okazji odpoczywał, nie patrzył w oczy towarzysza i jako tako zachowywał resztki koncentracji na regularnym ponawianiu zaklęcia. Wymagania zadbania o gościa były minimalnie wypełnione. Jest szansa, że się nie rozchoruje a Castiel przeżyje starcie z rodziną jeśli dowiedzą się co zrobił z gościem - wywiózł na środek wód, podtopił, pozbawił ubrań, pocałował a potem zamęczył niemal na skraj śmierci.
- Muszę popracować nad gościnnością.- odezwał się znienacka z suchym śmiechem, do swoich myśli i po to aby przerwać ciszę. Przegub Fergusa był ciepły, nagrzewał się od czaru choć zaklęcie stopniowo słabło, aż w ciągu dwóch minut miało zostać przerwane. Castiel też korzystał z tego układu, wewnątrz rozlewało się w nim przyjemne ciepło jakby ktoś podtrzymywał czar rozgrzania na jego mostku. Nie otwierał oczu, słuchał szumu wody, wiatru i oddechu. Jeszcze chwila i nadejdzie brutalny moment teleportowania się.