Secrets of London
[18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Wersja do druku

+- Secrets of London (http://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena główna (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5)
+--- Dział: Ulica Pokątna (http://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=19)
+--- Wątek: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku (/showthread.php?tid=835)

Strony: 1 2 3 4


[18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Sauriel Rookwood - 21.01.2023

adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange (Tuż za Dziurawym Kotłem).

I have a problem that I cannot explain
I have no reason why it should have been so plain
Have no questions but I sure have excuse
I lack the reason why I should be so confused…

System Of A Down - Roulette

Już to pisane było wielokrotnie, ale powtórzę. Sauriel nie był dżentelmenem. Albo chociaż nie był dżentelmenem z wyboru, bo zasady etykiety miał wpojone. Był nim, kiedy był pod czujnym okiem rodziny, albo żeby czasem nikt potem nie poleciał i nie powiedział, że zachowywał się jak prosie. Już i tak był solą w oku z powodu niektórych swoich akcji. Nie chodziło o to, żeby nie dokładać rodzinie, skądże! Chodziło o to, żeby nie dokładać za bardzo sobie. Bo ta zła plotka, co docierała do złych uszu, zawracała do tego samego punktu - problemów z rodziną. Tych już miał ponad miarę, a przez swój paskudny charakter czasem i tak nie potrafił sobie odpuścić. Było jak było. I było też tak, że ta relacja z Victorią stała się naprawdę miła po tamtym tygodniu. Po tym spotkaniu, gdzie każdy dobrze się bawił, chociaż mogło się zakończyć na nieprzyjemnym rozstaniu. Zostawiłoby to niedobry posmak w ustach, wiedział to. Jego impulsywność jednak zazwyczaj nie pozwalała patrzeć zanadto w przód. Aaalbo jednak? Skoro wtedy dał temu szansę, to może nie powinien być dla siebie taki surowy?

Chyba zaczynał wierzyć w to, że teraz cotygodniowe spotkania będą absolutną normą i na nic innego nie powinni się przygotowywać. Ewentualnie co dwa tygodnie? Pocieszenie było takie, że teraz te spotkania wcale nie bolały, a on nie szedł na nie ze zbolałą miną. Teraz myślał, że okej - może być. Mogą porozmawiać i w sumie to chętnie z nią pogada. Znacie to uczucie, kiedy nie jesteście pewni, czy w ogóle będzie jakikolwiek temat do rozmów? Że nie chcecie siedzieć w ciszy, bo może być głupio? Albo na ostatnim spotkaniu zrobiliście coś takiego, że teraz, kiedy do następnego przychodzi, nie jesteście pewni, jak będzie reagować na was druga strona? Podobne uczucie towarzyszyło Saurielowi. Nie było mocne, ledwo trochę brzęczało i gdyby tego potrzebował to by ciężko wzdychał. Chodziło głównie o to ostatnie spotkanie. O to, że teraz miał różową poduszkę w pokoju i koronę. I był chyba za miły. No nie był za miły? Trochę był. Wychodziło na to, że żałował, że był miły. Jednocześnie nie żałował, bo było fajnie, bo przecież i tak musieli się dogadać. Cóż, cokolwiek nim rządziło z uczuć to wywoływało frustrację, że nie potrafił tego wyciszyć. Więc koniec końców może i nie przyszedł zły czy zmuszony do restauracji, ale od razu było widać, że ma ponurą minę.

Mimo wspomnianego nie bycia dżentelmenem i ponieważ właśnie dżentelmenem był tam, gdzie należało potraktował Victorię tak jak zawsze. Pomógł jej zdjąć płaszcza, odsunął krzesło i tak dalej, i tak dalej. I siadł po drugiej strony, standardowo całkowicie poluźniając krawat. I powstrzymując rękę, żeby nie roztrzepać włosów. Nie dało się nie zauważyć, że siedzi mu coś na łbie i że zamiast spoglądać na Victorię to patrzył w bok - jakby naprawdę go interesował wystrój tej restauracji.




RE: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Victoria Lestrange - 21.01.2023

Akurat ostatnie co by o Saurielu pomyślała to: dżentelmen. Akurat to, jak jej się pokazał, od jakiej strony dał się poznać to było wszystko tylko nie dżentelmen. Too, że czasami miał gest i jej odsunął to krzesło nie oznaczało od razu, że wylewa się z niego szarmanckość. Bo nie wylewała. A czy ona tego oczekiwała…? By był dżentelmenem? Cóż… Nie miałaby nic przeciwko, naprawdę. Użeranie się z chamem to niekoniecznie było to, co chciałaby robić na co dzień i zresztą panienka też już pokazała rogi – jak po zniszczonym wieczorze sylwestrowym narzekała rodzicom… Tamta machina nakręciła się sama. I poleciało gładko. Efekt był taki, że poniekąd musiała z Sauriela wyciągnąć co jest grane i… Cóż. Wiedziała, że nie będzie się na niego już skarżyć, żeby nie dodawać mu zmartwień, ale to oznaczało również, że i ona nie będzie się gryzła w język, jeśli trzeba go będzie usadzić, bo sobie za mocno pan zaczyna poczywać. Póki co jednak… Jakoś tak było znośnie. Lepiej. Milej. Trudno powiedzieć z jakiego powodu… Czy dlatego, że Sauriel się otworzył i przestał być taki oporny na wszystko? Czy może się poddał i dotarło do niego, że ten opór nie ma sensu i po prostu bardziej sobie tym szkodzi? Czy może to wizja bata nad karkiem tak go trzymała w ryzach…? Victoria chciała wierzyć, że to było szczere. Że między nimi było coś może małego, ale autentycznego, a nie tylko sztuczne uśmiechy i wymuszone rozmowy.
Dość spokojnie przyjęła to, że mają się regularnie widywać – i to niekoniecznie na swoich własnych zasadach. Tutaj ciągle sięgały macki rodziców i zdaje się, że Isabella i Anna zamierzały regularnie ich gdzieś umawiać, żeby spędzili ze sobą trochę czasu. Jeśli do tego spotkają się gdzieś sami, bez nich – tym lepiej, ale te regularne spotkania miały być. Z tego, co matka powiedziała Victorii, to na dobre zajęły się planowaniem oficjalnych zaręczyn, więc… nie bardzo było od tego ucieczki. Tak czy siak, Victoria przyjęła to ze spokojem – może właśnie ze względu na ich ostatnie spotkanie, to sprzed dwóch tygodni, kiedy przez cały wieczór (i kawałek nocy) robiła dokładnie to, co sobie Sauriel wymyślił. I na szczęście nie było to nic strasznego – a mógł przecież wymyślić najróżniejsze cuda! Nie wspominała tego źle, nie.
Tyle, że teraz faktycznie nie bardzo wiedziała czego ma się po tym spotkaniu spodziewać…
Tak czy siak – początek był standardowy. Dzisiaj to ona najpierw pojawiła się w domu Rookwoodów, gdzie Anna życzyła im miłego wieczoru; jakiś czas później byli na Pokątnej i wchodzili już do restauracji, gdzie mieli stolik zarezerwowany na nazwisko Sauriela. Nie mieli za bardzo czasu na wielką interakcję, chociaż Victoria podskórnie już wyczuwała, że coś jest nie tak. Zwalmy to na karb zmysłu aurorskiego, czy po prostu kobiecą intuicję. Ale może jej się tylko wydawało? Pozbyła się płaszcza, kelner zaprowadził ich do stolika, usiedli. Póki co nie działo się nic nadzwyczajnego, ot – Sauriel poluzował krawat. Ona dzisiaj nie ściągała biżuterii, bo i nie miała na sobie nic ciężkiego, ledwie naszyjnik, koronkową sukienkę, którą niedawno sobie kupiła, a na którą jej matka kręciła nosem, ale ostatecznie właśnie tak Tori wyszła. Wzięła do ręki kartę i przeglądała ją spokojnie – ale jedno nie pasowało. Ta cisza. I kiedy Lestrange uniosła wzrok znad menu, ale tylko wzrok!, to zobaczyła, że Sauriel nie patrzył ani na nią, ani w kartę, ani nic. Tylko w bok. Cisza i wzrok w bok. Taaaaaak.
- No dobra. O co chodzi? – nie wytrzymała w końcu, odkładając kartę płasko na stół i splotła ze sobą swoje dłonie.


RE: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Sauriel Rookwood - 21.01.2023

Najgłupsze było w tym wszystkim to, że Sauriel doskonale sobie zdawał sprawę, że tego nie ukryje. Nie muszę mówić, że to dolewało oliwy do ognia, tak? Miętolił to wszystko w swojej głowie i miętolił, a myśli narastały i przybywało tylko złości na samego siebie i na nie, że nie jest w stanie ich poukładać. Wizja spotkania nie była straszna, tak? I że w zasadzie spoko było się spotkać, tak? Jakoś tak to ujęłam. No więc - jednak okazało się, że jest totalnie dziwnie. I jednak była straszna. Przemalowując rzecz jasna, bo czarnowłosy po prostu nie wiedział, ciągle nie wiedział, gdzie ma w swoim świecie Victorię usadzić. Jak ją traktować, jak się do niej zwracać i kim ma dla niego być. Czy faktycznie ją lubi? Poczuł do niej sympatię. Więc co, znajoma? Nie, wiedział, jak ją tytułować, a przynajmniej jak będzie ją tytułował niedługo. Narzeczona. Już w sumie ją tak nazywał, bo jak inaczej? Przyrzeczona? Jakoś tak by to chyba było. Tym nie mniej nie rozpierdalał się na takie drobnostki. Tytulatura to jedno, a ustawienie takiej osoby w swojej głowie - drugie. Absurd polegał na tym, że już zaczął samego siebie zwymyślać, bo skoro był wtedy za miły to co? Ma wrócić do rzucania kłód pod nogi, wszystko ma stać się cięższe, bardziej toporne i nie do przełknięcia? W końcu by się pokłócili zupełnie i miałby z tego wroga. Albo przynajmniej osobę zupełnie niechętną do pozytywnych interakcji. Brzmiało to też strasznie, bo znowu tak, jakby myślał tylko o jakimś zysku. Widzicie, jak to się napędzało samo z siebie, prawda? A to był tylko zalążek wszystkiego, co przechodziło mu przez umysł.

Zgodnie z przewidywaniami pytanie padło, tylko bardzo szybko i bardzo dosadnie. W sumie to okej, może niekoniecznie się spodziewał samego pytania, ale tego, że nie uda mu się zgrabnie ukryć swojego nastroju już tak. Dejm, to było wręcz oczywiste! Czego tu się spodziewać! Zazwyczaj nosił swój nastrój jak zbroję - bo zazwyczaj był to nastrój paskudny i odstraszał większość ludzi. Więc tak, chowanie go nie przychodziło zbyt... naturalnie. Słysząc odkładaną kartę zwrócił na nią swojego spojrzenie. Zaintrygowane? Zainteresowane? Złe? Jaki wyraz twarzy nosiła, albo może raczej - co nosiła za wyraz POD powierzchnią. Mógł się przejrzeć teraz w jej oczach. Zobaczyć cień swojego odbicia.

- Nic poważnego, i mean it. - Zaczął i przechylił głowę na ramię, spoglądając teraz bardziej na złączenie sufitu ze ścianą. Nie lubił mówić o emocjach. Naprawdę nie lubił. Więęc postanowił to ująć po swojemu. - Dziwnie cię nie-nie lubić. - Uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na kobietę.




RE: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Victoria Lestrange - 21.01.2023

Sauriel chyba po prostu za dużo się zastanawiał i przy tym za mało cokolwiek robił. A zastanawianie napędzało zastanawianie, myśli myśli poganiały i nagle okazywało się, że lądował na jakiejś bezludnej wyspie, z której nie miał się jak wydostać. A był tam ze swojej, i tylko swojej winy. Zamiast się zatrzymać i przestać uciekać na oślep, nie wiem, kurwa, poprosić o pomoc, to Zosia-samosia robiła wszystko sama, a potem był płacz i zgrzytanie zębów. I zamiast po prostu zachowywać się wobec swojej, heh, PRZYRZECZONEJ tak jak dwa tygodnie wcześniej, to sobie coś w tej głowie wymiksował i sam tworzył tą dziwaczną atmosferę – tak trudną dla niego i jednocześnie niezbyt zręczną też dla niej. Bo nie byli jeszcze na tym etapie, by dobrze się razem milczało. Łatwo było odnieść wrażenie, że kiedy coś już wypracują, że są na jakiejś dobrej drodze i nagle… puf. Cofają się dwa kroki i Sauriel z niewiadomego powodu wybiera ten zakręt, który prowadził w ciemny las, a który mieli przecież ominąć. I ominęliby, gdyby nie to, że nagle robił w tył zwrot.
Mogła udawać, że nie widzi jego grobowej miny, ale z drugeij strony – po co? Wychodziłaby znowu z siebie, żeby nawiązać jakieś porozumienie tylko po to, żeby jej starania były rzucane na ścianę jak groch. Tylko by się zdenerwowała. A potem przeszłaby do planu B, który już na nim kiedyś zastosowała i poinformowała go co będzie, jeśli dalej będzie ją obrażać. Wydawało jej się, że bardzo jasno wtedy nakreśliła mu pewną granicę jej wytrzymałości. Więc mogła udawać, ale uznała, że szkoda na to jej czasu, dlatego pytanie, które przecięło tę ciszę pomiędzy nimi było bardzo bezpośrednie. Bardziej się chyba nie dało. Nie była zła. Póki co raczej była zainteresowana tym co się dzieje, bo nie rozumiała. Znowu zrobiła coś nie tak? Z jej powodu ktoś mu coś zrobił? Chciała wiedzieć, chciała zrozumieć, chciała móc się poprawić.
Albo nakierować jego, o ile w ogóle będzie chciał jej pomocy. I mógł sobie nie lubić rozmawiać o emocjach, ale jak nie zaczną się ze sobą komunikować to będzie po prostu źle – Victoria zdawała sobie z tego sprawę, ale czy Sauriel również?
- Nic poważnego? Widzimy się od dziesięciu minut i oprócz „dobry wieczór” nie powiedziałeś do mnie ani słowa, aż do teraz. Poza tym unikasz kontaktu wzrokowego, udajesz, że nagle tak super cię interesuje wystrój tamtej ściany i nawet nie udajesz, że wybierasz coś z menu – miała go punktować dalej? No bo mogłaby. Kolejna w klejce była jego ultraniezadowolona mina, która z kilometra krzyczała, że pan Sauriel Rookwood nie ma nastroju i wolałby posiedzieć w domu. - Sauriel. Minął miesiąc od naszej pierwszej cywilizowanej rozmowy, a potem nawet wytrzymałeś ze mną wieczór z graniem w szachy i pieczeniem babeczek. Nie uważasz, że trochę to za dużo czasu na dziwienie się?
Bo to był miesiąc. Miesiąc! Przez ten miesiąc pomagał jej się włamać do własnego pokoju, rozmawiali o różdżkach, utknęli w ścianie, widziała jak kogoś atakuje i pije z niego krew, a ona z jego powodu dwóm osobom wyczyściła pamięć. I w ciągu tego miesiąca robili różne dziwne rzeczy – z wyczarowywaniem różowej podusi i korony na czele. A ten teraz się dziwił i robił fochy jak księżniczka. No nie zniesę…


RE: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Sauriel Rookwood - 21.01.2023

Sauriel był jak dzieciak. Dzieciak z patologicznej rodziny. Patologicznie wychowany, przez co w niektórych sprawach był dojrzały, a w innych... aaa podchodził do tego dokładnie tak, jak teraz. Czyli - że niby problemu nie ma. Łatwo tak powiedzieć, że gdyby komunikacja istniała to byłoby łatwiej, fakty przemawiały też za tym, że łatwiej by było, ale pozostawała praktyka pokazująca, że niektóre rzeczy ciężko jest przeskoczyć i jednak łatwiej o nich nie mówić niż otwierać książkę na odpowiedniej stronie i odczytywać jej treść. Co innego odbierał i co innego pałętało się w jego wnętrzu, niż czysty rozsądek przeciętnego człowieka podyktowałby do zrobienia. Ten krok w przód był trochę straszny. Nie powinien? Pewnie nie. Ale był. I kiedy zrobiony został to najpierw było fajnie, słonko świeciło, wszyscy zadowoleni. Potem jednak dotarła realizacja tego, co się dzieje, kot zobaczył, że znalazł się na innym terenie i faktycznie - puf! Podskoczył, zjeżył się i skoczył dwa susy do tyłu. Irracjonalne, zabawne wręcz, gdyby to faktycznie był kot. Dla niego to nie było ani zabawne, ani... no dobra, zdawał sobie sprawę, że to niemądre. Jednak mówienie sobie, że to faktycznie niemądre było, wcale nie pomagało. Działało w sumie w stronę odwrotną, bo jak wspominałam - faktów nie da się uniknąć. Były zaś takie, że uciekanie przed pewnymi rzeczami i problemami wcale nie sprawi, że znikną. Tylko co z tego, że posiadasz o tym wiedzę, skoro nie potrafisz jej odpowiednio przerobić i wykorzystać?

- To tylko dziesięć minut, nie przesadzaj. - To było takie straszne? Tak, pewnie mogło być. Skoro zupełnie nie wiedziała, co się dzieje... tak, to na pewno było dziwne. Niekomfortowe, bo sam wiedziałeś najlepiej, jak myśli potrafią gnać, kiedy ktoś ewidentnie ma zły humor. Skrzywiłeś się z niezadowolenia. - Nie uważam. - O, tutaj już zmienił mu się ton. Mógł się dziwić, kiedy miał ochotę i na co miał ochotę, ot co. Ugryzł się w język, żeby nie wylać z siebie teraz wiadra sarkazmu, ale spiął się. Nie lubił się bronić. Wolał atakować. A czuł, że się bronić powinien, bo jest atakowany. - Nic.Się.Nie.Stało. Po prostu mam gorszy humor. Tak mam. Po prostu. - Jak miał jej to wytłumaczyć? Pewnie było to ciężkie do uwierzenia, no bo tak, nie kłamał. Nic się nie wydarzyło, tylko nakręciła się pozytywka w jego głowie i grała jak chciała, kiedy już palce się ześlizgnęły z pokrętła.

Ale tak patrząc na nią jakoś uszło z niego powietrze. Bo w końcu nie pytała dlatego, że chciała źle, prawda?

- Nie lubię, jak ludzie mają wobec mnie jakieś oczekiwania. Dlatego nie lubię być miłym gościem. Bo jak jesteś miły, to ludzie zawsze czegoś oczekują i czegoś od ciebie chcą. Po ostatnim spotkaniu to jest dziwne. I nie, to nie jest za dużo czasu na dziwienie się. Bo pewnie będę się dziwił przez następne lata, że muszę zmienić swoje życie, żeby żyć z kimś w zgodzie. Na co dzień. Na stałe.




RE: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Victoria Lestrange - 22.01.2023

Z facetami to cholera jasna zawsze jest problem, albo po prostu ona trafiała na jakichś zwichrowanych. Jeden peplał jedynie o tym co uważa jego matka (aż jej się rzygać chciało, słowo), a drugi prawie w ogóle nie gadał i trzeba było z niego rzeczy wyciągać niemalże siłą. Rzeczywiście – prawie jak z dzieckiem. Tylko takim trochę większym, bardziej upartym i zdecydowanie bardziej niebezpiecznym niż pięciolatek, którego Victoria bardzo szybko by spacyfikowała i ustawiła do pionu. Sauriel to w ogóle inna gadka – jej prywatne zadanie domowe, które musiała rozwiązać, a nie będzie na to miała całego czasu świata. Prawdę mówiąc to tego czasu było coraz mniej z każdym dniem i co zrobisz krok, to cofasz się o dwa i w rezultacie jesteś bardziej w tyle niż na samym początku. To było frustrujące. Starasz się, dwoisz i troisz i w efekcie… jest no co. I jeszcze masz świadomość, że gdyby nie te starania, to w ogóle byliby daleko w tyle za mugolami.
Spojrzała na niego tak, ale to tak kiedy stwierdził, ze to tylko dziesięć minut i że przesadza. No dobrze, czyli czas na rundę drugą.
- Nie przesadzam. Masz minę jakby ci skunks nasikał do butów, a nie potrafisz użyć celnego Chłoszczyść, żeby się wyczyścić, więc wyszedłeś na spotkanie ze smrodem. Ogólnie to chcę powiedzieć, że nawet ślepy by zauważył, że przyszedłeś tu jak na ścięcie – tak, to było straszne. Bo Victoria miała wrażenie, że zaraz będą mieli tutaj powtórkę z sylwestra, a ona nie miała na to ochoty. Siłę miała, jeszcze, ale nie zamierzała się z nim bawić w kotka i myszkę, bo dojdą w ten sposób donikąd. I naprawdę nie wiedziała co się dzieje. I dlaczego. I tak się składało, że w tym wagoniku Sauriel nie siedział sam, więc miłoby jej było, gdyby mogli jakoś… pracować nad tym wszystkim… we dwoje. A nie osobno. I to przeciwko sobie, a nie razem jak należało.
- Zaczynam podejrzewać, że masz go za każdym razem kiedy mnie widzisz – powiedziała z goryczą i teraz to ona odwróciła od niego wzrok. Zrobiła zgrabny unik. Bo ostatnio, podczas tego zakładu, też mu się nagle popsuł humor i co… Zupełnie nie miała pomysłu jak miała sobie z nim radzić kiedy wpadał w ten nastrój. Ani co jest powodem tez nie wiedziała, chociaż teraz naprawdę powiedziała to, co myślała: że to jej wina.
I nie, nie pytała dlatego, że chciała źle. W ogóle nie chciała źle. Chciała dobrze. Ale w jedną osobę się nie dało dobrze.
- Zapominasz tylko, że czy będziesz miły czy nie to akurat w tym wypadku oczekiwania zawsze będą – skrzywiła się wyraźnie i westchnęła, teraz już ściągając dłonie ze stolika i chowając je na udach, żeby Sauriel nie widział, że choć miała je splecione, to ze zdenerwowania aż je zaciskała z dużą siłą. - Przykro mi, że przez lata będziesz się musiał do mnie przyzwyczajać. Ale tak się składa, że ja muszę do ciebie i nie jest to proste, bo jak już myślę w którym kierunku iść to ty tak gwałtownie go zmieniasz, że trudno mi nadążyć. Nie jesteś tutaj sam, wiesz? – a miała wrażenie, że o tym zapomniał. Że pan książę nie jest tutaj jedyną osobą, która musi to jagoś ogarnąć, przyzwyczaić się i… żyć z tym. A najgorsze było to, że… w sumie to ją zabolało to, co powiedział.
Niepotrzebnie robiła sobie nadzieję na jakąkolwiek normalność. Ale czy to źle marzyć?


RE: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Sauriel Rookwood - 22.01.2023

Była to w zasadzie gruba przesada, bo daleko było Saurieliowi do aż takiego niezadowolenia jakie opisywała to Victoria, ale tak naprawdę punkt widzenia zależał od punktu siedzenia. Rzeczy, a tym bardziej ludzi, odbierało się w końcu różnie. Dla niego to była gruba, gruba przesada, ale niej... No cóż, tak to widziała. Chociaż jego mimika faktycznie była daleka od tego co było na początku.
- To nie patrz. - Skoro tak jej przeszkadzała jej mina i to, że ma gorszy humor to nie musiała mu się przyglądać. Naprawdę nie lubił ludzi, którzy cisnęli i nie docierało do nich to, że NIC SIE NIE DZIEJE. To była jego sprawa. Jeżeli zamierzała tak do wszystkiego wtykać nos... A zamierzała. Albo w końcu przestanie się odzywać. W zasadzie to ta druga opcja była gorsza. W końcu dlatego próbowali się dogadać.
- Skoro tak uważasz. - Uniósł brwi i w jego głosie pobrzmiało rozbawienie. Jeżeli nie widziała że jednak też dokładał do tego cegiełki to co miał robić? - To najwyraźniej nie widziałaś mnie naprawdę nie zadowolonego. - A widziała. Wtedy kiedy ojciec przyprowadź go do jej biura, między innymi. - A widziałaś. - Dodał, bo co prawda nie uważała żeby to wymagało dopowiedzenia, ale wolał to dla spokoju dodać. Bo ewidentnie Victoria coś sobie dziennego ułożyła w głowie.
- Cóż zrobię, ludzie już mają mnie za skurwiela. - Przypatrywał się jej. Nie zapominał, ale skąd ona mogła o tym wiedzieć. Zresztą pasowało mu granie tego złego. Czuł się wtedy o wiele bardziej pewny siebie i u orzyskowiowej kontroli, której nie czuł inaczej przy Victoriii. I to też wprawiało go w niepewność.
- Lubię cię, Tori. - Dodał, bo kobieta wydawała się naprawdę zraniona w tym momencie. Nie, była zraniona. Więc obszedł dookoła to, że odbiła sobie to na nim tworząc dziwne historie i w zamian ciosając jego samego. Dobrze, że ta księżniczka i fochy pozostawały tylko w jego głowie. Bo były krzywdzące as fuck i zupełnie niezgodne z rzeczywistością. - Spotkania z tobą traktuję jako przyjemność. I biorę pod uwagę więcej niż ci się wydaje. I jest to dość oczywiste gdybyś spojrzała na początek naszej znajomości, skoro muszę już to punktować.


RE: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Victoria Lestrange - 22.01.2023

Głównie chodziło o całokształt. O jego minę, zachowanie po drodze i zachowanie już tutaj, kiedy usiedli. O tę niezadowoloną minę i unikanie wzroku. Tak jakby trudno było na nią patrzyć, nie była miła dla oka i ogólnie psuła wystrój tej restauracji swoją osobą. No przepraszam, że nie jestem w twoim guście - zdawała się mówić, ale na pewno nie na głos.
To nie patrz. Och, jakież to dojrzałe! Jakie sprytne! Nie patrz! Tak jak i on nie patrzy, co? Mówił z własnego doświadczenia?
- Tak jak ty? – i właśnie dlatego wyciągała takie a nie inne wnioski. Bo nie patrzysz na to, co cię denerwuje, ewentualnie na to, co ci się nie podoba. That’s the point. Oczywiście mogła objąć jego taktykę – i już widziała oczyma wyobraźni to spotkanie. Unikanie się wzrokiem i siłą rzeczy ciszę. Naprawdę – dwa kroki wstecz. Albo i nawet trzy. Nie wiedziała o co mu chodzi i tak, trudno było na słowo uwierzyć, że „nic się nie stało”, bo cała jego mowa ciała sugerowała coś innego. No a poza tym – nie rozumiała, a bardzo zrozumieć chciała.
Widziała, że coś tak dokładał, to nie tak, że uważała, że wszystko jest na jej ramionach. Jednak odnosiła wrażenie, że gdyby nie jej upór, to wyglądałoby to zupełnie inaczej; dużo gorzej.
- Widziałam. Ale uznałam, że do tego nie wracamy – za to widziała niezadowolenie teraz. Zupełnie dla niej niezrozumiałe i to sprawiało, ze sama gubiła poczucie pewności siebie, przez to nie wiedziała jak ma się zachować i czego spodziewać. To nie było dobre ani dla jednej ani dla drugiej strony. I tak, kobiecy umysł posiadał te umiejętności, że z błahej rzeczy rodziło się coś dziwnego i urastało do rangi wielkiego problemu. Jak tutaj teraz.
A wystarczyło po prostu ze sobą rozmawiać. Wyrzucić z siebie tych kilka dodatkowych słów, tych które we własnej głowie narażały na śmieszność, a efekt mógł zadziwić. Tyle, że nic takiego nie miało miejsca. Bo Victoria nie wiedziała, że on się przy niej czuje niepewnie, że mu brakuje kontroli, że zdaje sobie sprawę, że dla niej to też nie może być proste. Ale ona tego nie wiedziała. Sądziła, że on ma to wszystko gdzieś – bo się na tego dupka kreował. I choć był dla niej kilka razy, to były momenty, że naprawdę nie wiedziała czy to była po prostu gra, żeby nie poskarżyła się więcej rodzicom, czy raczej prawda.
- Mają cię za takiego, bo chcesz, żeby cię za takiego mieli – bo chciał taki być. A nie było człowieka, który zawsze dla wszystkich tym skurwielem jest. Były osoby, dla których nawet największy dupek jest całkiem kochany i to z różnych powodów.
Stwierdzenie, że ją lubi nie poprawiło sytuacji diametralnie. Ona czuła teraz, że jest dla niego solą w oku i że w ogóle lepiej, gdyby jej nie było. Cóż – pewnie lepiej i dla niego i dla niej, ale niestety nie mieli takiego luksusu. Zakładała, że powiedział tak tylko dlatego, żeby nastrój pomiędzy nimi nie pogorszył się jeszcze bardziej. Naprawdę traktował to jako przyjemność? Jakoś dzisiaj tego nie zauważyła.
- Może jest to oczywiste dla ciebie – bo dla niej jakoś nie było. Ale może faktycznie powinna wszystko porównywać do samego początku, gdzie oboje na siebie warczeli. Chociaż to wydawało się być kiepskim źródłem referencyjnym.


RE: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Sauriel Rookwood - 22.01.2023

Nie da się odebrać dobrych wniosków, kiedy się kogoś nie zna, to bardzo proste. Tak jak on nie wiedział, jak ją obsługiwać, tak naturalnie - ona nie wiedziała, jak jego. To, że byli tak skrajnie inni niczego nie ułatwiało. To, że Sauriel był taki trudny w obejściu, bo tego nie dało się ukryć, też było pod górkę. Nie robił tego celowo. Nie chciał tego utrudniać. Ale emocje przelewały się falami i kolejny fakt - nie potrafił ich ukrywać. Prawdę powiedziawszy to on chyba zawsze miał zły humor. Czasami tylko się przejaśniało to niebo, ale chmury wcale nie znikały. O, jak tydzień temu. Przecież to było dobre spotkanie.

Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc tego pytania, którym odpowiedziała. Ale to dawało do myślenia.

- Co? Nie patrzę na ciebie nie dlatego, że nie lubię na ciebie patrzeć. - Co ona sobie w tej głowie poukładała? Na pewno wszystko nie tak. Spojrzenie na świat oczyma drugiej osoby było naprawdę ciężkie. Ale jej mina, jej ton, hmm... brzmiał w nich chyba żal, tak to odczytywał przynajmniej. Rozproszyło go to nieco. Zmieniło przede wszystkim pogląd na tę rozmowę, w której dotarło do niego, że to naprawdę nie był z jej strony żaden atak. To była zwykła próba zrozumienia tego, co się dzieje. A jednocześnie sama sobie w głowie ułożyła odpowiedź na to, co się dzieje. Nie wiedział, co źle przekazał czy powiedział, że doprowadziło ją to do... tego też nie wiedział, do czego. Ale wyglądało to opinię o tym, że robi jej jakoś po złośliwości, czy coś w ten deseń. I że naprawdę jej nie lubi albo cholera jasne wie, co w tym tonie i kierunku. Kobiety były skomplikowane i myślały dziwnymi kategoriami, na szczęście Sauriel był hipokrytą i nie widział, że jego tok rozumowania jest równie mętny. "Na szczęście".

- Przecież nie wracam. - O chuj jej w zasadzie chodziło? - Kobieto, zwolnij, bo chyba ułożyłaś sobie jakąś drugą historię do tego, co tu się dzieje. - Zaufanie to była bardzo trudna rzecz i nie było niczego dziwnego w tym, że Victoria mogła wątpić w jego słowa i jego szczerość. Sauriel przecież też ciągle dopatrywał się tego samego w drugą stronę, nie do końca wierząc, że ona faktycznie może chcieć dobrze. Brał pod uwagę, że musi ją dopuścić bliżej, jeśli nie chce z nią drzeć ciągle kotów, a to było, prawdę mówiąc, przerażające. Jego przerażało.

- Chcę. - Przyznał bez żadnego bicia, bo nie była to tajemnica. - Już powiedziałem, dlaczego. I wyjaśniliśmy sobie, że chcemy jakoś tę znajomość zbudować. Normalnie powiedziałbym już sporo niemiłych rzeczy, a potem wyszedł. Jeśli muszę ci streszczać wszystko, co bym zrobił, gdybym jednak nie próbował. - Bo zaczynał myśleć, że potrzebowała jakichś porównań. Oczywiście byli różni ludzie i na różnych ludzi reagował na inne sposoby. Nie wiedział, od czego to do końca zależało. Po prostu - było. Tak jak nie wiedział, jakby się z Victorią dogadywał, gdyby nie felerność ich pierwszego spotkania.




RE: [18 marca 1972] Proszę dopisać do rachunku - Victoria Lestrange - 22.01.2023

Przy Saurielu, kiedy byli sam na sam, starała się nie uciekać do oklumencji i nie ukrywać swoich emocji. Właśnie dlatego, że wiedziała, że to tylko utrudniłoby komunikację pomiędzy nimi. Dlatego, że dopiero wprawiałoby w zakłopotanie i wysyłałaby kompletnie nieprawdziwe sygnały tego, co się właściwie dzieje. A Merlin jej świadkiem, że chciała. Cholernie chciała. Czuła się taka… obnażona. Kiedy była wystawiona na to, że on mógł oglądać, że czuje się taka niepewna, że jest w niej jakaś nuta żalu i skrzywdzenia. Wyobraźmy więc sobie sytuację, w której ona dzisiaj ukrywała te wszystkie uczucia, pozostawiając Saurielowi do wglądu ledwie gładką, niewzruszoną maskę. Jakie byłyby jego wnioski? Że robi to złośliwie. Że chce się na nim wyżyć, bo być może sama ma zły humor. Że pokrzyżował jej jakieś plany. Ale przecież nie pokrzyżował, bo zaczęła go uwzględniać gdzieś tam w swoim życiu. Brała pod uwagę, że rodzice wyślą ich na jakieś kolejne spotkanie, albo sami uznają, że mają do siebie jakiś tam interes.
- Nie? – a przysięgłaby, że tak. Ale to prawda – nie rozumiała, próbowała, ale nie rozumiała i ku jej własnemu nieszczęściu mózg od razu szukał wytłumaczenia, stąd tak bardzo zły wniosek. Bo lukę trzeba było czymś przecież zapełnić, a jej własne wnioski były przecież najlepsze... Chyba, że nie były. Tak jak w tym wypadku. A teraz z kolei, kiedy stwierdził, że to nie dlatego, to wydała się być skołowana.
- Po prostu… staram się zrozumieć – zwolniła zgodnie z „prośbą”, ale nadal unikała jego wzroku, tak jak on wcześniej orientując się, że coś w tej ścianie jest takiego frapującego, że warto się jej przyglądać. Prawdą było jednak to, że miała już w głowie ułożoną całą historię na to, dlaczego on się tak wobec niej zachowuje, a słowa, które już padły wcześniej, wcale nie pomagały wyciągnąć innych wniosków. - A ty tego nie ułatwiasz – bo zamiast powiedzieć, to robił uniki. Bo zamiast z nią porozmawiać, to milczał.
No wiedziała, że chce. Wiedziała też dlaczego – dlatego bez sensu było się powtarzać, to niestety jeśli chodziło o ich relację, to oczekiwania będą i to z dwóch stron i należało się z tym pogodzić. Że od teraz pewnie wcale na długi czas nie będzie łatwiej, póki sobie wielu rzeczy nie poukładają. Wiedziała mniej-więcej jak to jest z różnymi parami, ba, wiedziała z autopsji, że to bywa naprawdę różnie. Że początkowy neutralny ton może się przerodzić w totalne zmęczenie i myśl o tym, że nie wytrzymasz z drugim człowiekiem za nic i skończy się to klątwą pozbawienia ust. To co tutaj działo się pomiędzy nią a Saurielem było z kolei kompletnie inne i póki co nie miała ochoty zapieczętować go w tej piwnicy, w której mieszkał.
- Trudno to będzie zrobić, jeśli nie będziemy ze sobą rozmawiać – bo sama deklaracja, ze chce się coś z tym zrobić, to było po prostu trochę za mało.