• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[06.06.1972] Like an open book

[06.06.1972] Like an open book
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#1
31.03.2024, 01:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.01.2025, 23:59 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Lorraine Malfoy - osiągnięcie Piszę więc jestem
Rozliczono - Atreus Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Ostatni miesiąc zwyczajnie dał mu kość i Bulstrode sam nie był pewien, kiedy ostatni raz czuł się aż tak przytłoczony wszystkim, co działo się dookoła niego. Nawet, jeśli wrócił do pracy całkiem szybko, głównie na własne życzenie i za cichym przyzwoleniem siostry, to przez większość maja czuł się nie na miejscu. Organizm, nawet jeśli wyleczony eliksirami w mgnieniu oka, wracał do siły w swoim tempie, jakby podróż do limbo to było coś, czego nie dało się tak zwyczajnie przeskoczyć końską dawką uwarzonego syropku. Wyniki badań Florence i Cynthii nie powiedziały zbyt wiele - był zdrowy. W pełni sił i cholernie zimny, ale oprócz odpowiedniej temperatury ciała nic nie stało mu na drodze, by dalej podbijać świat. Szkoda tylko, że nie tylko jego stan fizyczny stanowił dla niego problem, bo każdy kolejny tydzień po Beltane zdawał się stawiać jakieś nowe wyzwania czy przeszkody. Najpierw był powrót do zdrowia, potem gorączkowa praca związana z pokłosiem święta, który wydawała się nigdy nie kończyć, jakby im dalej od pamiętnej daty, tym więcej dokumentów piętrzyło się na biurkach nie tylko aurorów, ale także brygadzistów. Potem były widma, które wreszcie na tyle naznaczyły swoją obecnością Knieje, że nie dało się ich dalej ignorować, albo podejrzliwie zastanawiać się, jakie dzikie zwierzę grasuje po Dolinie. Sprawa morderstwa na polu, którą zajmował się z Orionem, wciąż wisiała gdzieś w niebycie, bo Departament Tajemnic chyba do niczego sensownego nie doszedł, pomimo tego że rozłożyli się na pikniku na Polanie Ognisk. Do tego jeszcze przesłuchania aurorów i brygadzistów, którzy brali udział w ochranianiu sabatu, a wisienką na torcie była sama Brenna i to, co połączyło go z nią poprzez rytuał. To chyba najbardziej wybijało go z rytmu, bo fascynacja brygadzistką przykrywała wszystko to, co buzowało w Atreusie po zerwaniu zaręczyn z Elaine.

Był zwyczajnie zmęczony i miał wrażenie, że każdy kolejny dzień nie zbliżał go, a oddalał od poznania jakichkolwiek konkretnych odpowiedzi, a to dodatkowo irytowało go, nie pozwalając skoncentrować się na czymś na dłużej. Teraz stał pod ścianą w pokoju Lorraine, przyglądając się fotografiom, które przyczepione były do tapety. Przyjemny kolaż wszystkich wspomnień, które Malfoy uznawała za wystarczająco ważne, by chcieć na nie patrzeć każdego dnia.

Odwrócił twarz w jej stronę, wyjmując papierosa z ust i uśmiechając się do niej przekornie, kiedy popukał palcem w jedno ze zdjęć.  Jego ostatni rok w Hogwarcie na wiosnę, kiedy wracali z resztą przyjaciół przez błonia. Powiedział jej wtedy coś głupiego, już nawet nie pamiętał co, a ona odsunęła się od niego oburzona tylko po to, żeby złapał ją zaraz w pasie i przyciągnął do siebie, całując w szyję. Magiczna fotografia zapętlała się zaraz po tym jak Lorraine łamała się i wybuchała śmiechem, a potem znowu wracali do pozycji wyjściowej, a on zaczynał gadać swoje głupoty.
- Wiesz, zawsze uważałem, że do twarzy było ci w tym szkolnym mundurku, ale mimo wszystko wolałem cię bez niego.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#2
06.04.2024, 17:29  ✶  
- Po prostu przyznaj, że wolałeś mnie, kiedy nosiłam krótkie spódniczki.

Nikt nie będzie się z ciebie śmiał, że nosisz przykrótki mundurek, jeżeli tylko będziesz udawać, że skróciłaś go celowo, stwierdziła w przypływie nagłej desperacji nastoletnia Lorraine, próbując opanować atak paniki, zamknięta w jednej z kabin damskiej toalety.

Zemdliło ją, kiedy podczas śniadania musiała wysłuchiwać opowieści o tym, gdzie to nie były na wakacjach jej koleżanki. Miała dosyć recytowania wyuczonych, wymijających odpowiedzi na pytania o to, jak spędziła ostatnie lato. A już na pewno nie dała dłużej rady udawać, że interesuje ją zapowiedź jesiennej kolekcji u Madame Malkin: Lorraine nie wystarczyło w tym roku nawet na kupno nowego mundurka, więc widok katalogu z frywolnymi szatami inspirowanymi najnowszą modą mugolską przeważył szalę goryczy, zwłaszcza, że cały ranek spędziła skubiąc nieco powyciągany już sweter z wełnianych paprochów - a ten i tak wyglądał koszmarnie w porównaniu z tym, co miały na sobie inne ślizgonki - już czuła na sobie te wzgardliwe spojrzenia innych dobrze urodzonych, popularnych i przede wszystkim bogatych koleżanek…

Nie miała pieniędzy na nowy mundurek, więc musiała rozwiązać ten problem inaczej.

Kiedy co rozsądniejsze uczennice patrzyły z powątpiewaniem na to, jak Lorraine dokonuje poprawek krawieckich w dziewczyńskiej toalecie w przerwie między lekcjami, podwijając już i tak przykrótką spódnicę w sposób, którego nie przewidywał szkolny regulamin, ta uśmiechała się tylko słodko, i szczebiotała, obrzydliwie lepkim tonem “zakochanej na zabój” nastolatki: mojemu chłopakowi się podoba…, co owocowało powszechnym chichotem, i tym, że temat mundurka znikał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Wolała być wtedy zdzirowatą dziewczyną Atreusa Bulstrode’a, która znowu dostała szlaban za nierespektowanie szkolnego dress code’u, niż “tą biedną Malfoyówną” bez knuta przy duszy, którą ledwo stać na podręczniki.

Odkąd skończyła szkołę, wiele się jednak zmieniło. Co prawda, Atreus przyniósł jej dzisiaj jedną sukienkę w prezencie, więc specjalnie, żeby zrobić mu przyjemność, przebrała się w nią teraz - choć ta, jak większość sukienek od niego, odbiegała od jej codziennego stylu, bo Lorraine nosiła teraz skromne, raczej konserwatywne suknie, które nie odsłaniały ciała - kiedy stanęła w drzwiach sypialni, uśmiechnęła się więc z lekkim przekąsem, podchwyciwszy jego spojrzenie… Ale idąc w stronę mężczyzny, nie mogła się powstrzymać, żeby się nie obrócić, jak w tańcu - tylko po to, żeby się mu pokazać.

Taca z kawą i ciastkami z cichym szczeknięciem opadła na niewielki stolik ustawiony na środku pokoju, kiedy Lorraine machnęła różdżką. Zaraz podążyła spojrzeniem za ręką Atreusa, który pokazywał na ich stare zdjęcie. Jutro miało zniknąć z jej ściany, podobnie jak reszta fotografii: w tym te pochodzące z fotobudki, którą odwiedziła z Maeve w tę niedzielę, zawieszone najbliżej wezgłowia łóżka.

Lorraine przeprowadzała się, choć nie było tego widać po wnętrzu mieszkania, ale to była u niej norma. Nie rozpakowała walizki od przeszło ośmiu lat. Zdjęcia, zdobiące ściany, były jedynym wykładnikiem tego, czy zostawała gdzieś na dłużej, czy znów zbierała się do drogi.

- Za to ja lubiłam cię zanim zostałeś najbardziej pożądanym kawalerem w Wielkiej Brytanii. - Na ustach Lorraine zaigrał słodki, i tylko troszkę ironiczny uśmieszek, kiedy odniosła się do artykułu z dzisiejszego wydania Proroka. Przyciągnęła Atreusa za pasek od spodni, bliżej - miała nadzieję, że nie zostanie jej to poczytane w poczet reszty przestępstw ciążących jej na sumieniu (na przykład jako zamach na godność przedstawiciela sił aurorskich Ministerstwa Magii) - naśladowała tym poniekąd jego gest ze zdjęcia, na którym jego dłonie zawędrowały na jej biodra - tylko troszkę prowokując mężczyznę do tego, by wziął ją w ramiona.

W końcu tak długo się nie widzieli, a te ich wieczne podchody - bezczelny flirt, głupie odzywki i niekiedy subtelne czułości - były niczym więcej, jak zdjęciem zawieszonym na jej ścianie: wspomnieniem przeszłości, niewinną reminiscencją, dla niego pozbawioną znaczenia. A dla niej…

Cóż, była pewna jednego: Atreus zawsze stawiał siebie i własną korzyść na pierwszym miejscu - w tym byli sobie podobni - i, paradoksalnie, właśnie dlatego czuła się w jego towarzystwie bezpiecznie: Bulstrode gardził ślepym poddaństwem, ona nade wszystko pragnęła być niezależna, oboje zaś byli szarym moralnie, skończonymi oportunistami. Jesteś dobry, ale nie jesteś dobrym człowiekiem, powiedziała mu kiedyś, uśmiechając się doń czule, choć tak do końca nie wiedziała, czy odebrał to tak, jak powinien to odebrać - jako komplement. Właśnie z tego konkretnego powodu, Atreus był w jej mniemaniu jednym z niewielu prawdziwych ludzi, jakich znała - on nie udawał kogoś, kim nie był, nie silił się na bycie świętym; nie kreował swojego kodeksu moralnego podług jakichś sztucznych zasad, ale też i nie ulegał ludziom, którzy chcieli go sprowadzić na manowce - Bulstrode mógł mieć uśmieszek kanciarza i niespokojne palce hazardzisty, ale Lorraine bardziej ufała jego rozbuchanej dumie aniżeli świętym naukom kowenu.

Może właśnie to w nim lubiła - tę ambicję, która zawsze kazała mu szukać czegoś więcej, jego arogancję i ten jakże wstrętny, choć i godny podziwu egoizm - może nawet kochała... Chociaż nie zamierzała uzewnętrzniać się przed Atreusem ze swoich skomplikowanych uczuć względem jego osoby.

To, co czuła do Atreusa Bulstrode’a, było tylko i wyłącznie jej sprawą.

Teraz zakręciła się wokół niego świadomie, wiedząc, że kiedyś lubił ją taką - kiedy zrzucała maskę opanowania i otwarcie domagała się od niego uwagi oraz uczuciai - i że lubi ją dalej… A przynajmniej zainteresowanie wili pochlebia mu na tyle, że ją toleruje.

Inaczej by tu nie przychodził: nie, kiedy jedynym, co miała mu do zaoferowania, była przyjacielska rozmowa.

Lorraine oparła głowę o ramię Atreusa. Nie przejmowała się bijącym od niego zimnem. Zimniejszy wydawał się te kilka lat temu, kiedy łamał jej głupie, nastoletnie serce.

Zimno jej nie przeszkadzało: on mógł być przeklęty, ale to Lorraine miała serce z lodu.

Miała jednak nadzieję, że to coś - ten przejmujący chłód - nie sprawia mu bólu. Różni ludzie różnie reagowali na klątwy, a to, co czytała w gazetach i to, co zdążył już powiedzieć jej w listach (które po Beltane pisywała częściej, co bodło w jej kobiecą dumę), nie musiało odpowiadać prawdzie. W końcu zawsze tak bardzo lubił zgrywać bad boya...

- Patrz - jacy byliśmy kiedyś beztroscy - a teraz? Zamiast cieszyć się nokturnową sielanką, muszę nieustannie klepać "zdrowaśki" do Matki, bo ty ciągle tylko ryzykujesz życiem… - jej szept był doskonale obliczony na efekt. - ...mój ty bohaterze.

Czy wreszcie zebrał wystarczająco siły, by podzielić się z nią swoimi cennymi myślami? Miała taką nadzieję.


Yes, I am a master
Little love caster
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#3
24.04.2024, 01:08  ✶  
Atreus uśmiechnął się do Lorraine przekornie, ale nic nie powiedział. To, że krótkie spódniczki mu się podobały to była jedna rzecz, ale fakt z jakich powodów blondynka je skracała, to była już zupełnie inna kwestia, którą on z kolei zawsze starannie starał się przemilczeć.

Kupowanie jej ubrań wtedy, było zwyczajnie niewykonalne. Z resztą - czy naprawdę musiał to robić, skoro na dobrą sprawę, gdyby tylko jakiś inny chłopak próbował się do niej przyczepić, zwyczajnie dostałby w mordę? Obietnica wpierdolu była tym większa, że przecież Bulstrode należał do całego stada chłystków, którzy o wiele chętniej jak rozumu używali pięści. Jedna para rąk bolała, ale kiedy kolejna przytrzymywała cię w miejscu, nie było już tak łatwo uciec od zasłużonej kary.

- Bardzo ładnie - pokiwał głową, przyglądając się jej małemu pokazowi właśnie sprezentowanej przez niego sukienki. Zawsze, no dobrze - prawie zawsze, przychodził do niej z prezentem, chociaż nigdy nie uważał że robił to, żeby kupować jej względy, jak pewnie ktoś mógłby mu zarzucić. Jakaś jego część, ta zupełnie niepomna na to, jak ona może do tego podchodzić, wychodziła z prostego założenia, że skoro i tak ma pieniądze, to czemu ich nie wydawać.

Było coś pocieszającego w tym, że te zdjęcia wciąż wisiały na ścianie. Był już w wielu jej mieszkaniach, bo co chwile znajdowała sobie nowe, a on nigdy w pełni nie zrozumiał dlaczego. Jeśli potrzebujesz ochrony, to można coś zaaranżować, mówił jej nie raz, ale Lorraine była Lorraine i czuła nieprzebraną potrzebę bycia niezależną, tak jakby odrobina wsparcia miała zaowocować długotrwałą chorobą. Kiedyś nawet pytał ją, co tym razem zmusiło ją do spakowania walizek, ale w pewnym momencie przestał to robić, znudzony a może też zmęczony jej niebezpośrednimi odpowiedziami, które miały na celu odsunięcie go od tematu. Nokturn to nie był jego cyrk i rozumiał, że sam niewiele mógł zrobić, żeby jakoś ułatwić jej życie. Ale zawsze mógł poprosić Borgina.

- O widzisz. A podobała ci się fotografia, którą wrzucili w gazecie? Bo moim zdaniem mogli wybrać coś lepszego. Nie wiem, wolę swój lewy profil, albo en face, a oni dali od prawej... - zaczął narzekać, z pewnym drwiącym uśmiechem błądzącym po ustach, bo nie mógł przecież być w tym momencie poważnym. Ani tym bardziej w tym temacie.

Nawet przez chwilę nie opierał się jej, kiedy przyciągnęła go do siebie, obdarzając ją w tym momencie delikatnym, nieco szelmowskim uśmiechem. Zawsze w ten sposób do siebie podchodzili, bezustannie na przestrzeni lat wtłaczając w poświęcone sobie gesty jakieś wspomnienia tego, co kiedyś między nimi było. Teraz, w odpowiedzi na jej gest, jego dłonie oparły się początkowo na jej biodrach, niby w poufałym geście, ale Lorraine mogła poczuć, że mimo wszystko stawiały jej opór. Ale wyraz jego twarzy nie zmienił się, przynajmniej w ten sposób nie pozwalając jej z łatwością dojść do tego, dlaczego właściwie ją zatrzymał, kiedy w zazwyczaj w takim momencie otaczał ją ramionami, przyciskając do siebie.

Wiążąca go magia pociągała delikatnie za więź, która łączyła go z Brenną, nakładając na niego ograniczenia i wiążąc mu ręce. Skoro już wiedzieli, że działało to w dwie strony, nie mógł w tym momencie nie zastanawiać się mimowolnie, co właściwie Longbottom uważała za zdradę. Czy taka poufałość już napychała jej płuca płatkami, nawet jeśli dla niego nie było to nic wielkiego ani czym by się przejmował, gdyby robiła coś podobnego na jego miejscu?

Nigdy nie ukrywał przed nią, że to co w pierwszej chwili zwróciło w niej jego uwagę, był urok wili, jaki ją roztaczał. Byli dzieciakami i oboje nie panowali nad swoimi zdolnościami tak, jak powinni, ale gdzieś na przestrzeni lat spędzonych w Hogwarcie, Malfoy zdążyła go zachwycić w zupełnie inny sposób. Taki, którego tylko on mógł doświadczyć. Kiedy na nią patrzył, nie widział tylko roziskrzonej łuny, która oczarowywała ludzi, ale także feerię barw, która świadczyła o prawdziwej Lorraine. Jego trzecie oko patrzyło głębiej, sięgając po to co ukryte było pod powierzchownością, którą odgrywała dla innych. Lubił te kolory, zmieniające się niczym obrazki w kalejdoskopie i pozwalające mu poukładać sobie w głowie to co o niej myślał, jeszcze zanim pierwszy raz przyciągnął ją do siebie, targując się o buziaka.

Mimowolnie, kiedy na nią spoglądał, zastanawiał się ile ludzi tak naprawdę widziało prawdziwą Lorraine Malfoy. On? Chyba tylko dlatego, że patrzył na to, co ona często starannie omijała swoim zachowaniem. Bo w końcu była ponad rozmawianie z nim o swoich uczuciach. Maeve? Widział, jak otaczające Lorraine barwne halo drgało, kiedy znajdowała się w obecności Chang i nie potrzebował nawet umiejętności dostrzegania nici, żeby podchwycić to, co je faktycznie łączyło. Lorraine była wtedy aż słodka z miłości, dokładnie tak samo jak kiedyś była dla niego. Dokładnie tak samo, jak wciąż była dla każdego, kogo kiedykolwiek kochała.

Rytuał Beltane nie był jedyną rzeczą, która powstrzymywała go od dania jej nieco więcej czułości, bo nawet jeśli blondynce nie przeszkadzał bijący od niego chłód, on nie mógł o nim zapomnieć. Podarowane mu przez Cynthię eliksiry zdążyły się skończyć i powinien zamówić nową partię, bo przeszywające go zimno zdawało się dotykać go przez kości, przenikając nawet duszę. Dotyk był dla niego jednym z fundamentalnych sposobów komunikacji, a teraz, kiedy ludzie wzdrygali się od kontaktu z nim, często mimowolnie, tym bardziej go to raniło.

Dlatego zawsze, kiedy trzymał Brennę, niby z ociąganiem puszczał jej dłoń. Owszem, do leniwości tych gestów przyczyniała się także łącząca ich magia, ale wygrywała w tym zwykła ludzka potrzeba, stojąca bardziej u podstaw. Pewnie też teraz, nawet jeśli w pełni nie zbliżył się do Lorraine, z satysfakcją czuł jej ciepło rozlewające się po dłoniach.
- Ktoś musi, bo ja niestety nie mam na to czasu - rzucił przekornie, ujmując ją za dłoń i przelotnie całując jej wierzch. - Nic tylko dziękować temu jak dzielnie składasz je do modlitwy, bo biorąc pod uwagę że jeszcze żyję, musiałaś porządnie się za mną wstawić - posłany jej uśmiech był nieco cyniczny, bo Atreus nigdy specjalnie nie wierzył w sprawczość tych zdrowasiek i innych modłów. Bogowie pewnie mieli lepsze rzeczy do roboty, niż zajmowanie się sprawami śmiertelników. Puścił ją, cofając się do okna i przysiadając opierając się o parapet. Niby przypadkiem, niby w ten zblazowany, rozluźniony sposób, ale była w tym zwyczajna kalkulacja, by nie mogła tak po prostu wdrapać mu się na kolana, by z pieszczotliwą delikatnością włamać mu się do głowy.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#4
20.05.2024, 23:04  ✶  
- Podobała. - Lorraine wyciągnęła rękę, tak, jak gdyby chciała pieszczotliwie pogłaskać Atreusa po policzku, ale tylko przebiegła palcami w powietrzu, nie muskając nawet skrawka jego skóry. - Ale wolę, kiedy uśmiechasz się naprawdę... - Powiodła lekko dłonią nad ustami mężczyzny, wykrzywionymi w kpiącym uśmiechu, wędrując dalej, w górę, przez sklepienie kości policzkowych, aż po zmęczone powieki. - ...Oczami. Niespokojne palce Malfoy były nieustannie w ruchu. Tańczyły w niemej inkantacji, jakby rzucała na Bulstrode'a czar za pomocą magii bezróżdżkowej; czar ochronny, który miał go bronić przed wszelkim niebezpieczeństwem. Nawet przed jego własną ambicją.
- Narzekasz tylko dlatego, że nie jesteś pierwszy na liście - szepnęła mu do ucha, wiedziona kobiecą przekornością.

Coś było nie tak. Widziała to w jego ruchach, poznała to po manierze, z jaką wcześniej zapalał papierosa. Czuła to po sposobie, w jaki ją dotykał. Lorraine nie sądziła, że to jej palce - jeszcze przed chwilą rozedrgane, jak gdyby grała na niewidzialnym pianinie - zdołały nieopatrznie szarpnąć za struny wrażliwego serca Atreusa; że to ona sprowokowała ten jego wewnętrzny dysonans; nie, Bulstrode był przyzwyczajony do jej frywolnych czułostek i teatralnych gestów. Do przenikliwego spojrzenia, które przeszywało go teraz równie ostro, co wspomnienie chłodu Limbo, również.

Lubiła prawdziwego Atreusa. Tego, którego tak rzadko widywała ostatnimi czasy. Tego, który skradł jej kiedyś serce. Lubiła go, kiedy pokazywał się bez maski cynizmu, buńczucznej pozy aurora, bez cwanego uśmieszku pokerzysty. Z brwi i ramion mężczyzny znikało wówczas napięcie, a z twarzy tchnęła łagodność, przydająca delikatności rysom: wyglądał wtedy młodziej, niewinnie wręcz, choć psotne iskierki w jego oczach szybko zadawały temu kłam. Atreus był jednym z tych ludzi, którzy, pozwalając sobie na szczerość, nie sprawiali wrażenia słabych; przeciwnie, biła od niego dziwna intensywność i przekonanie, że to, co skrywa w swoim wnętrzu, nie stoi absolutnie w rozdźwięku z tym, co prezentuje na zewnątrz.

Lorraine nie przeszkadzało zimno, który biło ze skóry Atreusa, nigdy nie mogła natomiast znieść chłodu w jego głosie, kiedy mówił jej "nie". Pewnie właśnie dlatego oszczędzał jej kolejnego zawodu, mamiąc w zamian słodkimi słówkami. Oboje nawykli aż za bardzo do tej gry.

Dotyk był sposobem na pokazanie, że jej zależy. Dotykiem zawsze wyrażała wszystkie uczucia, dlatego nie cierpiała, kiedy ktoś naruszał jej przestrzeń bez jej zgody. Co za ironia losu: wila, która wzdragała się przed dotykiem... Łaknęła go i bała się go. Ciało Lorraine potrafiło bowiem powiedzieć prawdę, kiedy jej twarz i słowa kłamały. Atreus wiedział, kiedy może ją dotknąć, a kiedy powinien odpuścić. Zawsze tak irytująco trafnie potrafił odgadnąć jej nastrój; dlaczego i teraz nie mógł się domyślić, o co chciała zapytać?

Co się stało, wypytywała w listach, raz po raz, nigdy nieusatysfakcjonowana jego zdawkowymi odpowiedziami, które brzmiały jak powtórka tego, co wyczytała w prasie. Jesteś ranny? Co ci jest? Jak się czujesz? Kolejne listy, kolejne pytania, ukryte między wierszami. Czy coś ci grozi przez tę klątwę? Jak radzą sobie z tym inni aurorzy? Czy jest coś co mogłabym zrobić? Przed wysłaniem, krytycznie wykreślała ponad połowę z tego, co napisała, i przepisywała list na czysto. W końcu Bulstrode był tak zajęty pracą, że nie odpisałby na coś, co ma więcej niż kilka cali pergaminu. Rzadko pozwalała też sobie pisać wprost o swoich obawach - nie zamierzała wyjść przed nim na histeryczkę - nie wytrzymałaby też, gdyby ją wyśmiał - nie, ona po prostu musiała wiedzieć, że wszystko jest okej, żeby spać spokojnie.

Spać? Och, nie, Lorraine nie śniła - ona rozmyślała.

Nie nalegała na Atreusa bardziej tylko dlatego, że już dawno nauczyła się, że on I Maeve są cholernie podobni w swoim uporze: że więcej zdziała z każdym z nich po dobroci, niż po złości.

Dobrze zrobiła. Wiedziała, co próbuje teraz zrobić.

Unikał tematu. Tak, jak zawsze robiła to Lorraine, kiedy to Atreus próbował zaangażować się bardziej w jej życie.

Ciekawe, jak długo[/i], pomyślała.

Martwisz się o mnie?, pytała wtedy figlarnie, jak gdyby Bulstrode powiedział coś szalenie flirciarskiego. Poradzę sobie, jak zawsze; przecież wiesz, że to jest dla mnie nic, uspokajała miękko, kiedy pytał, dlaczego znowu się przeprowadza. Nie potrzebuję twojej łaski, wysyczała mu raz, tylko raz, gniewna i drżąca z tłumionej wściekłości, bo znowu coś poszło nie tak - znowu była bez pieniędzy, w sytuacji bez wyjścia, sama - miała ochotę wyć, bo nie wiedziała, co dalej. To nie była wina Atreusa. Po prostu nie mogła znieść jego spojrzenia. Dbała o to, by nigdy więcej nie zobaczył jej w takim stanie. Miała w końcu swoją dumę. Kiedy za jakiś czas wysłała mu kolejny adres, przeprosiła, choć przecież robiła to tak rzadko. Po co mi ochrona, skoro mam ciebie, mówiła czasem, przymilnie, wtulając się w Atreusa z jakąś dziwną desperacją, i długo nie pozwalała mu wypuścić się z objęć, jakby sam jego dotyk miał rozwiązać wszystkie jej niewypowiedziane problemy. Tak łatwo byłoby mu na to pozwolić, jej odważnemu księciu na białym koniu - choć nigdy nie nauczył się poprawnie szarżować skoczkiem w szachach - ale wtedy nie byłaby przecież sobą.

W końcu przestał pytać.

Kiedy chciał, potrafił być diabelnie inteligentny.

Nie chciała być od niego gorsza. Nie on jeden miał ambicje, by być kimś w życiu. Lorraine zawsze żyła bardziej przyszłością niż teraźniejszością, a Hogwart opuszczała z przeświadczeniem, że osiągnie sukces: nie została jednak ani profesjonalną pianistką, ani mistrzynią eliksirów, pogrążała się natomiast coraz głębiej w życiu Podziemia. Zastanawiała się, czy Atreus widział w niej kobietę upadłą. Czy jebana jałmużna w postaci drogiego prezentu i resztek atencji miała satysfakcjonować jego aurorski kompleks bohatera? Czy była tylko wygodną informatorką, którą łatwo manipulować? Zastanawiała się, czy nią pogardzał, kiedy pojawiał się na Nokturnie. Musiał dobrze chować tę pogardę w swoim umyśle, kiedy do niego zaglądała, bo jeszcze jej nie dostrzegła. A może po prostu nie chciała widzieć.

Dlaczego się opierał? Dalej przeżywał Elaine? Czy może ta jebana sukienka źle na niej leżała? Czy to wina tego chłodu? Czy on... W miejsce irytacji nagle poczuła obezwładniający przypływ czułości do swojego słodkiego chłopca. Czy naprawdę myślał, że ona odsunęłaby się od niego z obrzydzeniem? Po tym, jak pomógł jej w pełni zaakceptować to, że jest wilą? Zapomniał, jak trzymał ją w ramionach, a ona bezwiednie wtulała się w niego, bo jego pierś była najbezpieczniejszym miejscem na świecie?

Pozwoliła mu ucałować swoją dłoń.

To wszystko dlatego, że wolisz spędzać czas w kasynie, niż w kowenie, chciała go skarcić, ale przez chwilę nie była w stanie przywołać na twarz uśmiechu. Przypatrywała się Atreusowi z nieprzeniknioną twarzą.

- Nie powinieneś całować mojej dłoni - stwierdziła łagodnie. - Moje dłonie są bezużyteczne. - Dlatego, że nigdy nie potrafiły porządnie utrzymać różdżki, czy dlatego, że teraz nikogo nie dotykają? Złożyła je na podołku, zasiadając w otwartym oknie. Patrzyła na wydelikacone, kościste palce, smukłe przeguby, wiotkie nadgarstki. Dłonie pianistki, nie morderczyni. Nie powinna tego mówić, zdała sobie sprawę. Nierozsądnym było przyznawać się do słabości, nawet przed nim. Obrzuciła Atreusa uważnym spojrzeniem spod opuszczonych rzęs.
- Powinieneś całować moje usta, bo to one szepczą modlitwy.

Była okropna.

To jej głos miał siłę sprawczą; jej głos, czysty, wyraźny, i hipnotyzujący, i słowa - starannie dobrane, eleganckie, tchnące pewnością - były zdolne zmienić bieg rzeczy. - Przepraszam, że to nie wystarczyło. - Za mało. Wciąż za mało. Nawet w oczach swojej bogini nie była nigdy wystarczajaca. W tym momencie nie potrafiła mu wytknąć nawet cynizmu. Bogowie byli okrutni, i wszystkie jej życzenia i ambicje obracali w niwecz. To była kara za to, że chciała tak wiele. Zawsze zbyt wiele, pomyślała, czując znajome ściskanie w piersi.

- Ale co innego mogę zrobić? - zapytała, zsuwając się z parapetu, tylko po to, by stanąć przed nim, i ująć jego zimne dłonie. Splotła ich palce razem, zanim zdążył zaprotestować. - Nie wiem, co się dzieje, bo nic mi nie mówisz. Martwię się o ciebie - powiedziała z mocą. - W listach, między słowami, po twojej twarzy i gestach, widzę, jak to wszystko cię dręczy, ale jak chcę pomóc, ty... - Zacisnęła usta. Bała się odstraszyć go kakofonią wyrzutów. Nie chciała, żeby zostawił ją z jej pytaniami samą. Nie chciała, żeby wziął jej troskę za pretensję.

Przechyliła lekko głowę, uważnie mu się przypatrując.

- Czasem myślę, że robisz to specjalnie.

Uśmiechnęła się łagodnie, z dziwną czułością.

- Chcesz sobie zapewnić dobrą wymówkę, alibi, w razie, gdyby ktoś cię tutaj przyłapał. Powiedzieć, że cię uwiodłam, omotałam urokiem.

Lorraine, choć zwykle ślizgała się na granicy flirtu i sugestii, potrafiła być szalenie bezpośrednia. Chyba właśnie wtedy była najbardziej szczera: kiedy porzucała przesycony słodyczą, ironiczny ton, by z precyzją - zakrawającą wręcz o zdystansowanie - przedstawić swoją analizę sytuacji z rozbrajającym spokojem i powagą kogoś, kto zdecydowanie zbyt wiele czasu spędzał w swojej głowie.

- Czekasz, aż ci ulegnę, i sama użyję legilimencji, bo mam dość tych sekretów... To, jak się czujesz, to teraz też tajemnica państwowa? - Słowa zaczęły padać z ust Malfoy szybciej, bardziej gwałtownie, jak gdyby nie mogła się powstrzymać przed ich wypowiedzeniem; nie było w niej jednak gniewu, czy urazy... Tylko pośpiech. Czyżby obawiała się, że nie zechce jej wysłuchać? Odetchnęła głośno, szybko się opamiętawszy.

- Proszę... - szepnęła Lorraine. Jej oczy zalśniły. - Chcę ci się odwdzięczyć.

Uklękła przed nim, powoli - ani na chwilę nie opuszczając głowy, kiedy zniżała się na kolana - wszystko, byleby móc dalej trwać zapatrzoną w oczy Atreusa. Nie puściła jego ręki. Kiedy jej dotykał, nie wzdragała się przed jego dłońmi, przed ich trupim zimnem, chłodem, który przenikał ciało. Nie, Lorraine chciala go przyciągnąć bliżej - jakby jej własne ciepło miało pomóc Atreusowi wrócić do życia - tak, jakby miała go wyrwać z objęć samej śmierci. Będę bardzo, bardzo delikatna, wyszeptałaby mu wtedy na ucho dobrze znaną obietnicę. Początkowo chciała poprowadzić jego rękę tak, by mógł ją wplątać w jej długie włosy - lubiła, kiedy robiła to Maeve, delikatnie, ale z pewną pożądliwą stanowczością, jak wtedy, gdy Lorraine z jękiem odchylała głowę, odurzona jej pocałunkami - ale pamiętając o wahaniu mężczyzny, tylko niewinnie przytuliła się policzkiem do jego dłoni.

- Nie przeszkadza mi to - powiedziała cicho, gdyby Atreus dalej miał wątpliwości. Wiesz, dlaczego Pani Księżyca zesłała ci kotwicę w tamtej wróżbie?, wyjęczała wczoraj nieprzytomnie do szyi Maeve - naga i drżąca - zbyt upojona bliskością kobiety, by móc walczyć z zalewającą ją falą uczuć i namiętności. Bo ja jestem twoją przystanią, Maeve. W moich ramionach możesz przeczekać każdy sztorm. Było coś syreniego w Lorraine, w jej głosie, ruchach i spojrzeniu, kiedy błagała Chang, by ta zarzuciła tę swoją kotwicę w jej sercu. Proszę, zostań, mówiła.

Niewyraźne echo tego samego sentymentu mógł usłyszeć teraz także Atreus.


Yes, I am a master
Little love caster
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#5
05.06.2024, 00:42  ✶  
Uśmiechnął się znowu, ale tak samo jak wcześniej - wyraz ten nie sięgał jego oczu. Lorraine mogła go w tym momencie zaklinać, ale jej słowa i gesty nie były w stanie wiele zmienić. Od Beltane Atreus uśmiechał niezwykle rzadko w ten szczery, prawdziwy sposób. Jeśli to natomiast robił, często był to grymas smutny, zbyt zmęczony by uderzyć w jasne struny radości. Był zimny, tak samo jak jego skóra, niezdolna do podtrzymania przyjmowanego ciepła nawet na chwilę.

To był teraz prawdziwy Atreus. Prawda była taka, że tym rozwrzeszczanym szczeniakiem już nie był od dawna. Niektóre maniery pozostały z nim do dzisiaj, owszem. Wciąż potrafił być tak samo arogancki i nonszalancki, z radością sięgający po pięści, nawet jeśli równie dobrze rozwiązać konflikt bez krwi, ale coś w środku nieznośnie bolało i krwawiło. Tak jakby widok prawdziwej krwi miał nieco ulżyć temu, co działo się w środku. Ale równie dobrze mógłby się zastanawiać, czy Lorraine w ogóle była w stanie odróżnić w jego przypadku to co było prawdziwe, a co było sprawnie nasuwaną maską.

Wszystko było nie tak. To zdanie przychodziło do niego często w chwilach zawieszenia. Podróż do limbo okazała się cięższa, niż ktokolwiek mógł się tego spodziewać, a to co z nimi zostało nie chciało odpuścić. Bardzo szybko doszedł do wniosku, ze to nie minie. Nie samo i nie bez ich aktywnych starań by poznać odpowiedzi, ale im więcej pytań zadawali tym odpowiedzi zdawało się być mniej.

Starał się nie wzdrygać, kiedy czuł jej dotyk na swojej skórze. Z pewnym zdziwieniem też zauważał, jak pierwszym odruchem była chęć wycofania się, nawet jeśli po ciele rozchodziło się przyjemne ciepło, którego jego organizm tak łaknął. Jej to zimno mogło nie przeszkadzać, ale Atreus zdążył już zauważyć i nauczyć się, jak inni reagowali na tę temperaturę. Uzdrowiciele cofali się mimowolnie myśląc o ostygłych ciałach z kostnicy. Podobnie robili jego przyjaciele czy rodzina. Cholera, tak zareagowała Florence, drgając niespokojnie kiedy dotknęła go za pierwszym razem. On z jakiegoś powodu zwyczajnie nie chciał się narzucać. Jakby zmuszanie kogoś do stłumienia naturalnego odruchu to było dla niego zbyt dużo. A może zwyczajnie chodziło tutaj do jakiegoś niewerbalnego podzielenia się problemem.

Z jakiegoś powodu w samym środku tego tkwiła Brenna, której obecność zakrzywiała to co chciał i to co robił. Negowała odruch, bo kiedy chwytał ją za dłoń, chciał trzymać jej rękę jak najdłużej. Wiążąca ich więź ciągnęła ich do siebie i Bulstrode nie wątpił, że rozkwitała najsilniej w tej chęci do bycia z nią blisko. Ale dlaczego to musiała być ona. Dlaczego nie mógł upleść wianka z jakąś inną dziewczyną. Z jakąś którą znał i nawet lubił zanim to wszystko się stało. Nie miał nic do Brenny, ale teraz zwyczajnie nie był pewien co było prawdą, a co wtłaczanymi w nich przez Beltane uczuciami. Czy rodząca się między nimi sympatia była autentyczna czy może rozpłynie się kiedy tylko wiążąca ich magia zniknie.

Na listy Lorraine odpowiadał trochę niechętnie; nie chciał jej martwić tak samo jak i zwyczajnie nie miał czasu się nad nimi rozdrabniać. Ich życia zostały wyraźnie rozdzielone, kiedy on opuścił próg szkoły i nawet jeśli po latach wciąż lubili swoje towarzystwo i dzielili się wyważonymi sekretami, pewnych rzeczy nie byli w stanie nadrobić. Szanował ją, ale jakaś jego część wciąż uważała ją za dziewczynę, która nie dostrzegała swojej prawdziwej wartości i która pozwalała innym sobą pomiatać. Była kobietą, która sama siebie wtłaczała z rozmysłem w formę, którą podsuwało jej społeczeństwo i to to gorszego sortu. Nie wątpił, że ona sama uważała że kierowała się sprytem, może chciała zapewnić sobie bezpieczeństwo, ale dla niego była w połowie pusta - zwyczajnie przestała mieć pełną wartość.

- To raczej rola Maeve - rzucił w odpowiedzi, ani trochę nie zmieszany jej komentarzami. Nie ważne ile osób by się nie modliło, Atreus podejrzewał ze niewiele by to zmieniło w ich sytuacji. Ważne, że żyli, ale teraz wszystko zależało od nich, od zimnych, a nie od pustych modlitw wznoszonych do Matki. Nie był łaskawy, jeśli chodziło o podejście do religijności, traktując ją czasem jako niewygodny element, bo rządzące nią prawa wydawały się czasem zwyczajnie problematyczne. Tak samo jak problematyczni byli oddani jej ludzie.

- Nie ma niczego co mogłabyś zrobić - rzucił poważnie. Nawet gdyby przeszukała cały półświatek wzdłuż i wszerz, nie znalazłaby w nim nikogo, kto podzieliłby się z nią informacjami na ten temat. Musiałaby wbić się w kogoś w szeregach śmierciożerców, a do tego w taki sposób by trafić na osobę która najlepiej w tym Limbo była. Musiałaby znaleźć kogoś, kto rozmawiał z Czarnym Panem, bo Atreus nie wątpił, że jeśli któryś z jego podnóżków ucierpiał, to rozmowa z Voldemortem była pierwszym co zrobił by ratować skórę.

Nie mogła tego zrobić. Prawda?

Jeśli mogła, to w ogóle nie powinno go tutaj być.

- Co ty... - pierdolisz, przeszło mu przez głowę, kiedy wyrzuciła z siebie coś o alibi. Nie potrzebował niczego takiego na spotkania z nią. Ani w tym momencie, ani kiedyś, ani w przyszłości. Wyplótł swoje dłonie z jej uścisku, jakby nagle niezadowolony z tego, co właściwie mówiła.

- Co ty odpierdalasz - syknął, kiedy przed nim uklękła. Pochylił się nad nią, złapał za ramiona i praktycznie pociągnął ku górze, stawiając ją na nogi. A kiedy już była w pionie, natychmiast ją puścił. Teraz nawet bijące od niej ciepło nie było w stanie go utrzymać blisko. - Chcesz mi się odwdzięczyć dlatego coś takiego odstawiasz? Po prostu wejdź do mi do głowy, weź co chcesz i miejmy to już za sobą - warknął praktycznie, zapominając całkowicie po co właściwie tutaj przyszedł. Delikatna złość położyła się na jego twarzy, pobudzona jej bezsensownym, rzuconym jakby na pokaz poddaństwem. Nie był nikim przed kim powinna była klękać. Ba, to o co prosiła mogła zwyczajnie wziąć bez pytania, tak jak zawsze. Jedyną różnicą było teraz to, że nie chciał jej aż tak blisko siebie fizycznie. Nie na kolanach, nie w jego objęciach. Nie chciał, żeby tak czule trzymała go za rękę, ani z tą nieumierającą miłością patrzyła mu w oczy. Kochał ją, ale kiedyś i we wręcz boleśnie świadomy sposób wiedział, że ona wciąż gdzieś hołubiła to stare uczucie. I wciąż nie był pewien jak się z tym czuje. Szczególnie teraz.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#6
05.06.2024, 18:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.06.2024, 18:15 przez Lorraine Malfoy.)  
Kochał ją w odpowiednim momencie jej życia, i dlatego miał jej wieczną lojalność. On, Maeve, nawet cholerny Otto - wszyscy, którzy dali jej to uczucie, którego tak desperacko pragnęła, wszyscy, którzy zbliżyli się do niej tak jak Anthony, którzy byli cały czas wiernie gdzieś obok, jak Ambrosia, jak jej rodzina - oni wszyscy nie rozumieli, że w oczach Lorraine podpisali cyrograf. Cyrograf, który zapewniał im nietykalność. Miłość Lorraine, którą Atreus widział jako nieśmiertelną, a raczej nieumarłą, była w istocie czymś dalece mroczniejszym, bardziej pierwotnym. Lorraine nie była nawet pewna, czy to była właściwie miłość. To był czysty instynkt.

Bogini Matka mogła jej odmawiać, kiedy klękała, ale Lorraine nie podejrzewała Atreusa o podobną obojętność. Nie, kiedy zawsze tak chętnie wpuszczał ją do wnętrza swojej głowy. Jej twarz tchnęła spokojem, ale tak naprawdę czekała w napięciu, próbując uspokoić rozpaczliwie bijące serce, że można czasem sobie pozwolić na utratę kontroli: przecież właśnie tego nauczyła ją relacja z Bulstrode'm. Nie przemyślała do końca tego ruchu - starała się ignorować wstydliwe pieczenie policzków, tak kontrastujące z chłodem bijącym od dłoni mężczyzny - nie zamierzała jednak niczego żałować. Jeżeli Atreus i tak zgodziłby się na to, żeby użyła legilimencji, dostał właśnie darmowe przedstawienie. Jeżeli nie... Liczyła na to, że jej wybuch szczerości go przekona.

Gdyby był innym mężczyzną, doprowadzona do ostateczności, po prostu by się przed nim rozebrała. Czar wili załatwiłby resztę. Jego umysł niczym nie różniłby się wtedy od otwartej książki, z której mogłaby wyczytać wszystkie sekrety. Tylko że gdyby był innym mężczyzną, wcale by jej na tym wszystkim nie zależało.

Zawsze zostawały łzy, choć nie chciała, by widział ją zapłakaną. Co by wtedy powiedział? To nie w twoim stylu, Lorraine, zakpiłby pewnie, zawsze taki nonszalancki i odległy - choć nigdy zimny, pomyślała - może by nawet wyszedł, trzaskając tymi cholernymi drzwiami, uciął temat z typową dla siebie stanowczością, zostawiłby ją z echem kłamstw pomieszanych z półprawdami. Pomyliłaś role, powiedziałby, a wtedy wszystkie swoje pytania musiałaby spakować do walizki, tak jak to robiła z całą resztą swojego życia, i uciec, by przeczekać najgorsze.

To chyba rola Maeve. Uniosła gniewnie brwi, kiedy wytarł sobie gębę imieniem jej kochanki. Zachowywał się tak jak gdyby słodka Maeve była jedynie marnym substytutem na to, co kiedyś miała z nim, a nie równoważną osobą w życiu Lorraine. Pod wieloma względami oboje byli podobni, owszem, ale przywołanie Chang w tej dyskusji było poniżej pasa. To, że Atreus z taką obcesowością, tak bezpośrednio mówił o ich relacji - jak gdyby wiedział, co się działo w jej sercu - przeraziło ją, i zirytowało: Lorraine nie wypominała mu jego licznych kochanek, i nie sugerowała, którą powinien posuwać w jakiej konfiguracji. Słysząc obojętny ton mężczyzny, w pierwszym odruchu miała ochotę po prostu wyjść, ale natychmiast zdławiła w sercu tę chęć. Maeve nie była kimś, kto miał naprawić Lorraine. Maeve była czymś więcej.

Już ustaliliśmy, że jesteś człowiekiem małej wiary, pomyślała, wciąż poirytowana, słysząc jego zdawkowy ton, wyrażający powątpiewanie, czy coś da się zrobić. Zawsze było jakieś wyjście, Lorraine wiedziała to lepiej niż ktokolwiek inny.
- Nie wiesz, co jestem w stanie dla ciebie zrobić - głos Malfoy był stanowczy. Nagle pożałowała, że wylewała na siebie tyle słodkich perfum, by zatuszować swąd czarnej magii, który przywodził skojarzenie z zapachem popiołu. Może to by go otrzeźwiło, pomyślała desperacko, choć prędzej by mnie potępił, niż zrozumiał.

Bo to była teraz prawdziwa Lorraine. Kiedy patrzyła w lustro, widziała studium przetrwania: chude, wysmukłe knykcie, wystające żebra, kanciaste kształty obleczone w sukienkę, która kosztowała pewnie tyle, co jej roczny czynsz, tak, była jak poperfumowana padlina, ale jaka piękna padlina, jak wyelegantowany przez tantatokosmetologa trup, chociaż jej objęcia były ciepłe, nie tak jak dłonie Atreusa. Oboje nauczyli się doskonale udawać, a te słodkie wspomnienia z czasów młodości, owszem, były między nimi, ale bardziej przez kontrast: od dawna grali ze sobą o wyższą stawkę, a przecież oboje zawsze lubili grać, ona ostrożnie, z chłodnym wyrachowaniem i obawą, on pokrętnie, pewną ręką rozdając karty.

- Skoro nie chcesz, żebym błagała, dlaczego zawsze każesz mi żebrać o każdy okruch twojego życia? - Patrzyła na Atreusa z poczuciem krzywdy wypisanym na twarzy, może w lekkim szoku, bo nie rozumiała: nie rozumiała jego złości, zwyczajowej drwiny w jego głosie, jego pragnienia, żeby była jednocześnie łagodna i delikatna, ale i stanowcza na tyle, by poskromić to, z czym on nie wydawał się sobie radzić. - O każdy gest, o każde słowo - o każdą, przeklętą, myśl? - Klatka piersiowa Lorraine zafalowała gwałtownie pod jej przyspieszonym oddechem. - Ty naprawdę myślisz, że wszystko co robię, to manipulacja. A co ty cały czas robisz? Przychodzisz tutaj, i smęcisz tak długo, dopóki nie złamię się, i nie wejdę do twojej głowy. Czym ty różnisz się ode mnie w tej chwili?
Nie brzmiała na złą. Bardziej na... Zdziwioną. Ona manipulowała nim, bo on manipulował nią. On manipulowała nią, bo ona manipulował nim. Nagle przestał mu przeszkadzać ich układ? Nie rozumiała.
- Ja zawsze hamuję przy tobie swoją złość. Gryzę się w język, zamiast wypowiedzieć swoje wyrzuty. Dostosowuję swój obraz do twoich oczekiwań, bo ty nie potrafiłbyś znieść prawdziwej mnie - nigdy nie potrafiłeś - tak jak nie możesz znieść tego, że mam jakiekolwiek oczekiwania od naszej relacji. - A ty nawet nie możesz nie być przy mnie wulgarny, pomyślała ze wstrętem, a może raczej ze smutkiem, bo złość na jego twarzy, kiedy pozostawała wycelowana w jej osobę, była po takich wyznaniach, jakie padły z jej strony, naprawdę nieznośna.

Po głowie Lorraine krążyły jeszcze inne myśli: ale już nie śmiała ich przy nim wypowiedzieć, choć bardzo chciała. Unikałeś spotkania cały miesiąc, i dalej próbujesz bezczelnie uciszyć moje pytania o Beltane prezentami, a ja... Ja po prostu się o ciebie martwię, Atreusie. Chociaż wiem, jakie to głupie z mojej strony.

Ale dzisiaj nie musiała już nic mówić, dzisiaj to on powiedział jej wszystko: wszystko, co tylko potrzebowała usłyszeć. Dopiero teraz dotarły do niej jego słowa.

Po prostu wejdź do mi do głowy, weź co chcesz i miejmy to już za sobą.

Zgasło w niej wszystko.

Najgorsze było to, że wiedziała to od samego początku. Atreus tylko potwierdził jej najgorsze przypuszczenia: Lorraine była kimś, kim on pogardzał. Na początku chciała mu wykrzyczeć w twarz, żeby przynajmniej jej dotknął, skoro zamierza mówić do niej jak do taniej kurwy. Ale tylko rozchyliła lekko usta, i zaraz je zamknęła.

Popatrzyła tępo na Atreusa.

Nie wiedzieć kiedy, stała się swoją matką.
Matką, która legilimencją wyciągała ze swojego męża sekrety, by przeżyć, raz po dobroci, raz po złości, aż oboje skakali sobie tylko do gardeł. Weź co chcesz, kpił ojciec Lorraine, gdy na siebie krzyczeli. Czy on też trzaskał drzwiami, jak wychodził? Nie pamiętała.

Zawsze chciała stać się kimś na podobieństwo swojej matki - legilimentki, pianistki, damy - ale teraz, kiedy wreszcie jej się to udało, czuła tylko pustkę. Absolutną nicość.

Weź, co chcesz? Tak, bo ty już sobie wziąłeś to, co chciałeś. Ty bierzesz, Atreusie, zawsze bierzesz, i myślisz, że jesteś w stanie uniknąć konsekwencji, pomyślała, nerwowo obracając w palcach stalowy naszyjnik od niego, który założyła specjalnie na dziś, że wszystko będzie tak, jak było z Maeve i ze mną, że możesz mieć tę starą bliskość, jednocześnie nie musząc się mierzyć z tymi wszystkimi emocjami... Kto tu kogo wykorzystuje?

Nie chciał, żeby udawała, nie chciał, żeby zasypywała go swoimi problemami, nie chciał, żeby go dotykała, nie chciał zrywać ich relacji, nie chciał jej kłamstw, nie chciał jej prawdy... To czego ty, kurwa, ode mnie chcesz?, pomyślała z rozpaczą.

Weź, co chcesz. Przecież jedyne, czego chciała, to wiedzieć, wesprzeć go w tych jego cholernych marzeniach, tak jak on kiedyś wspierał ją w smutkach. Spróbuj tylko nie zostać tym aurorem, powiedziała mu kiedyś, bezczelnie wodząc ustami po jego szyi w poszukiwaniu najbardziej odpowiedniego miejsca, gdzie można zostawić pocałunek, choć - biorąc pod uwagę zapobiegliwość Atreusa - może szukała raczej wrażliwego punktu, w którym mogłaby przegryźć mu gardło, wyczuwszy słabość, i wychłeptać jego gorącą krew, gorętszą niż jego temperament, bo była głodna, tak cholernie głodna miłości. Wtedy musiałabym wyrzucić cię z łóżka, bo nie pociągają mnie mężczyźni bez ambicji, dodawała zamiast tego, lekko znudzonym tonem. Mówiła czasem najgorsze rzeczy z łagodnym uśmiechem, jak gdyby to miało uczynić je znośniejszymi. Nawet nie musieli wtedy ze sobą sypiać. Dwuznaczności zawsze pozostały między nimi, jak gdyby każdy wyraz sympatii troski o tę drugą osobę musieli sprowadzać do seksualnego żartu. Chcę, żebyś był szczęśliwy i osiągnął w życiu to, co sobie wymarzyłeś, za wszelką cenę brzmiało przecież tak, kurwa, patetycznie i głupio, prawda?

Przez chwilę stała po prostu, blada, milcząca, nieruchoma.

Kiedy zaczęła znowu mówić, brzmiała obco.

- Mówiłam ci rzeczy, których ludzie bali ci się powiedzieć, rzeczy przez które wychodziłeś, trzaskając drzwiami, jakby to był pokój w burdelu, ale ja wiedziałam, że potrzebujesz tej gorzkiej prawdy, więc właśnie to ci dawałam. Wspierałam cię przez te wszystkie lata. Kiedy nie mogłam stać obok ciebie, stałam za tobą. Zaglądałam tyle razy do twojego umysłu. Zawsze obiecywałam, że będę delikatna. - Znów przyłapała się na zabawie wisiorkiem. - Chciałabym, żebyś choć raz to ty taki był. - Utkwiła swoje puste spojrzenie w oczach Atreusa. - I nie mówię o... O tym, co czuję do Maeve. - O tym wszystkim, czego ty się zawsze bałeś powiedzieć wprost. - Nigdy tego nie oczekiwałam od ciebie. - Zawahała się. - Jesteś egoistą. Ja zresztą też. Ale Atreusie, myślałam... - skupiła na nim spojrzenie - ...Myślałam, że możemy mieć nasz wspólny egoizm.
Przymknęła na oczy. Gdyby teraz na niego spojrzała, łzy niechybnie popłynęłyby jej z oczu.
- A ty mnie, kurwa, odepchnąłeś. - wyszeptała, ledwo słyszalnie, jak gdyby właśnie to było dla niej najbardziej szokujące: to, że nie chciał, żeby go dotykała.

Odetchnęła szybko. Uniosła jakby odruchowo dłonie w uspokajającym geście - trochę jakby chciała go zatrzymać w miejscu, trochę jakby pokazywała, że jest nieuzbrojona, bo przecież różdżkę dawno gdzieś rzuciła, a trochę tak jakby fizycznie chciała osłonić się przed tym, co jej powie - ale zaraz cofnęła ręce, by ostatecznie spleść je przed sobą, i zaczęła nerwowo skubać skórki paznokci.

- Usiądź. Proszę. Wypij herbatę. Nie martw się, nie ma w niej veritaserum, nie zrobiłabym ci tego. - Głos Lorraine był cichy, ostrożny, jakby badała teren między nimi. - Ochłoń. Nie chcę, żebyś pokazał mi w emocjach coś, czego będziesz żałował. - Proste słowa bez podtekstu, transakcyjna wymiana przysług, i żadnych emocji, jak nigdy. Oczy wili były idealnie puste. Nawet nie patrzyła na Atreusa. Poruszyła się wreszcie. Chciała umknąć do sąsiedniego pokoju, choć drżące nogi nie do końca jej słuchały.

Zapłaciłeś, więc będzie dokładnie tak jak sobie życzysz. Szybko i bezosobowo, Lorraine, Elaine, co za różnica?

- Przyjdź do salonu, jak tylko będziesz gotowy. - Nie mogła na niego patrzeć, kiedy na ścianie za jej plecami wisiały stare zdjęcia ze wspomnieniami, które to, po konfrontacji ze słowami mężczyzny, w oczach Lorraine stały się nagle dziwnie wyblakłe, a w uszach Malfoy huczały nieustannie słowa, które Bulstrode rzucił jej tak, jakby zaciskał zęby kochając się z brzydką kurwą: miejmy to już za sobą.

Dobrze, że jutro się stąd wyprowadzała. Nie zamierzała mu tym razem mówić, dokąd.
A może po prostu wyśle mu bilecik z adresem burdelu. Cholera, znowu zbierało jej się na płacz.


Yes, I am a master
Little love caster
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#7
06.06.2024, 01:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.06.2024, 02:34 przez Atreus Bulstrode.)  
Kiedy ona uniosła gniewnie swoje brwi na wspomnienie Maeve, on nawet nie drgnął. W swojej głowie Atreus już dawno zdążył poukładać sobie pewne rzeczy i dla niego Chang znajdowała się dla Malfoy na pierwszym miejscu. A przynajmniej powinna. To nie jego rolą było całowanie jej ust, bo obie kobiety w swojej obecności wręcz błyszczały od miłości. Może ta sama w sobie jako emocja nie istniała, ale charakterystyczne kłębowisko kolorów w ich aurach jasno potrafił dać do zrozumienia, co do siebie czuły. A on nie był ślepy, tak samo jak nigdy nie próbował porównywać swojej relacji z nimi do tego, co teraz miały między sobą.

Miał wrażenie, że Lorraine zawsze tkwiła gdzieś pomiędzy. Za jej prawdą zawsze kryło się kłamstwo, a za kłamstwami ukryta była prawda. Wszystko oblekała w nieznośne maniery, które wmówiła sobie że od niej wymagał. A on z kolei uważał, ze tworzona przez nią fasada była czymś, czego potrzebowała.

Kiedyś o wiele bardziej się nią przejmował. Kiedyś o nią dbał. Kiedyś pytał, martwił się, chciał jej bezpieczeństwa. Ale ona skutecznie go zbywała, powtarzając sobie że nie był w stanie znieść prawdziwej jej. Szkoda tylko, że nigdy nie dała mu nawet szansy zmierzyć się z tym twarzą w twarz.

Ale jak długo można próbować przebić się przez coś, co druga osoba stale nadbudowywała i podtrzymywała. Atreus może i miał tendencje do walenia głową w mur, jakby czasem spodziewał się innego efektu po tych samych akcjach, ale nawet on miał swoje limity.

Dlatego przestał.

I jakimś cudem to on był wszystkiemu winny.

Nigdy jej tego nie powiedział, tak samo jak i nigdy nie dopuścił ją do wspomnień tego kiedy dowiedział się o Otto. To było już po tym kiedy przestali ze sobą być. Kiedy szkolna miłostka wygasła pod wpływem jego pracy i pragnień o spełnieniu oczekiwań wobec ojca. W końcu zawsze chciał być taki jak on, dlaczego miał nie wskoczyć w to z pełną swoją ambicją? A mimo to fakt, że znikała w objęciach Degenhardta kiedy jeszcze z nim była, uderzył w niego niczym młot, niemal zmiatając z nóg.

Nigdy nie chciał patrzeć na nią w sposób, w który ona patrzyła na siebie. Nie chciał dostrzegać w niej tylko wili, która swoim urokiem oplatała sobie ludzi wokół palca, kusząc swoim ciałem i w cielesności też odnajdując jakieś spełnienie. Z przyjemnością spoglądał w jej roziskrzoną aurę, widząc jak faktycznie na niego reaguje i dopatrując się w tym nie magicznej manipulacji, a szczerych uczuć. Ale Otto? Otto wydawał się zaprzeczeniem wszystkiego co o niej wcześniej myślał. Otto był wszystkim tym, czego nienawidziła w sobie Lorraine.

Doskonale wiedział, że potem nic nie mogło być takie samo, ale wciąż go kochała. Widział to przecież jak na dłoni i odpowiadał na to z właściwą dla siebie manierą blagiera, który chciał ugrać jak najwięcej. Ale przede wszystkim, nie chciał jej złamać serca. Jak na kogoś kto z łatwością żerował na ludzkich uczuciach i wykorzystywał fakt, że je dostrzega, jednocześnie z uporem próbował w niektórych sytuacjach zachowywać się aż nadto zapobiegawczo. Dbać o odczucia innych, podtrzymywać ich złudzenia czy manewrować meandrami ich emocji tak, by poczuli się lepiej.

Ale ona? Ona była teraz zwyczajnie niewdzięczna.

Atreus mimowolnie wyprostował się, kiedy zaczęła swój pusty monolog. Odsuwała się, osuwając w otchłań swoich złudzeń, najwyraźniej nie dostrzegając czegokolwiek co działo się dookoła. Nie tylko teraz, ale od samego początku. A on był tak cholernie zmęczony.
- Każę ci? - zapytał, nawet nie będąc specjalnie złym. Jego ton był szorstki, owszem, ale oprócz tego wyzuty z innych emocji. - No zmuszam cię po prostu. A powiedz ty mi Lorraine, kiedy ty byłaś ze mną ostatni raz faktycznie szczera. Kiedy przestałaś chować się za swoimi dwuznacznymi manieryzmami? - dla niego ich biznesowe spotkania były wbrew pozorom przykładem szczerości, bo może i z wyczuciem chował się za faktem, że to ona wchodziła mu do głowy, ale odkrywał przed nią te karty dość chętnie. Tam, w jego głowie, mogła z łatwością posmakować prawdy i doświadczyć razem z nim tego, co wydarzyło się w jego życiu. Nie lubił mówić o swoich problemach, ale był w stanie je pokazywać - tak było łatwiej. A ona...? - Mówisz tak, jakbyś mnie w ogóle nie znała. Teraz. Kiedyś. Jakbyś mówiła o jakieś wyśnionej wersji, która ledwo co stała obok. I po co niby gryziesz się w język, po co próbujesz dostosować się do moich oczekiwań, które ewidentnie są głównie twoimi potrzebami? Chcesz kłamać - fantastycznie, jeśli tego potrzebujesz, droga wolna, ale nie wmawiaj mi że robisz to dla mnie. Nie wmawiaj tego sobie. - skrzywił się lekko, przyglądając jak bawi się swoim naszyjnikiem. Sam jej go z resztą dał i nagle, kiedy tak na nią patrzył, zwyczajnie drażniło go to, jak odstawiona była w prezenty od niego. Nie potrzebował tego. Nie musiał jej oglądać za każdym razem w czymś, co od niego dostała. A mimo tego za każdym razem to robiła, jakby chciała mu udowodnić, że te drobne upominki miały rację bytu i były czymś czego faktycznie chciała.

Ale było coś jeszcze, powoli rozpychające się w jego świadomości. Obraz, który początkowo był przemykającą między palcami monetą. Metal przesuwał się po skórze, ale od powtarzanej nieustannie sztuczki nie był aż tak chłodny w dotyku. Przylegał do do dłoni matki z łatwością, aż wreszcie podrzuciła przedmiot i złapała go zgrabnie.
- Teraz twoja kolej. Jeszcze raz - rzuciła z zaczepnym uśmiechem, jakby rzucała synowi wyzwanie. Lubiła uczyć go grać w te wszystkie swoje gry, ale też pokazywać mu jarmarczne sztuczki, które wydawały się jej zwyczajnie zabawne. Gładko przemykająca między palcami moneta, w jedną i drugą stronę, była sztuczką stosunkowo łatwą, ale młodemu chłopcu sprawiała pewne trudności. Nie był aż tak skoordynowany, a moneta wydawała się nieco za duża na jego drobne palce, ale mimo to podniósł przedmiot z dłoni matki z zaciętą miną. Był uparty, jak zawsze z resztą. Enida powtarzała, że tę cechę odziedziczył akurat po ojcu, ale miał wrażenie że zawsze robiła tym mężowi grzeczność.
Moneta poruszyła się, nieco może niezgrabnie, ale o wiele sprawniej niż przy poprzednich próbach. Z każdą kolejną szło mu coraz lepiej i za każdym razem widział tak samo zachęcające, jak i bardziej zadowolone spojrzenie matki. Przedmiot przesunął się po palcach w jedną i drugą stronę parę razy, tym razem nie lądując na podłodze.
- Ha! Wygrałam, Percivalu! - pani Bulstrode rzuciła radośnie przez salon w stronę swojego męża, który westchnął zrezygnowany. - Zdolny chłopiec - pochyliła się jeszcze nad synem, całując go w czoło.

Jak mógł o tym zapomnieć? Wspomnienie wydawało się tak żywe i dokładne, że pamiętał dokładnie wyraz twarzy matki czy nawet ojca, który siedział w fotelu w drugim końcu pokoju. Czuł temperaturę monety, kiedy ta przesuwała się po jego skórze, a jednocześnie to było tak, jakby wcześniej nie istniało. Zapomniał? Ale przecież doskonale wiedział z jaką wytrwałością ćwiczyli tę sztuczkę raz za razem.

Mrugnął, odnajdując się w ciszy, którą otoczyła ich Lorraine, wytrącona z równowagi zbyt pochopnie rzuconymi przez niego słowami. Uniósł dłoń, na moment ściskając nasadę nosa, trochę zbity z tropu własnym doświadczeniem sprzed chwili, a trochę zwyczajnie spodziewając się co zwiastowała ta pauza.

Kolejne bezsensowne pretensje. I chłód.

Doświadczyć ją w takim wydaniu zawsze było cholernie dziwnie, a mimo tego nie oponował.
- Widzę, że jeśli nie porównasz się do kurwy w burdelu to rozmowa stracona - rzucił pusto, dokładnie tak samo jak ona obdzierała swój ton z emocji. - Co ty właściwie chciałabyś ode mnie usłyszeć? Prawie mnie zabili i źle się z tym czuję? Jest mi tak cholernie zimno i z tego też powodu zajebałem parę dni temu kuzynowi, bo też chciał zrozumieć? Domyślanie się rzeczy i dopowiadanie sobie tego czego brakuje zawsze wychodziło ci tak dobrze, a teraz nagle ci się to nie podoba. Nie podoba ci się, kiedy ktoś traktuje cię jak wyciągniętą z zamtuza wilę, ale kiedy ktoś nie chce żeby go dotknąć to dla ciebie największa obraza. Nie jestem cholerną Matką, Staruchą czy Dziewicą, żeby o cokolwiek prosić na kolanach - stał przed nią, tak samo wyprostowany jak wcześniej. Tak samo sztywny, z rękoma spuszczonymi wzdłuż ciała, niby to spięty, ale jednocześnie daleko mu było do gniewnego, wściekłego Atreusa. Daleko mu było do trzaskania drzwiami, tylko kciuk prawej dłoni przeskakiwał po wnętrzu dłoni, jakby licząc palce dla spokoju.

Nie pierwszy raz się od niej odsuwał. Robił to za każdym razem, kiedy pojawiała się w jego życiu nowa kobieta, zwykle jednak robił to o wiele subtelniej, ale też tłumaczył jej dlaczego to robił. Bo wbrew pozorom, wbrew manieryzmowi podrywacza, daleko mu było do kogoś kto bawił się w zdrady. Teraz jednak wszystko było nie tak. Na związanie rytuałem Beltane w ogóle nie był gotowy. Tak samo jak na to, jak bardzo zaburzy to jego relację z Elaine, która rozpadła się i przeleciała przez palce. Emocje piętrzyły się, sprzeczając ze sobą i pozostawiając w impasie, bo z jednej strony zżerał go żal; wbrew pozorom jakaś jego część wierzyła w to, że to mogło się udać, ale z drugiej? Z drugiej był zadowolony, bo przecież pojawiła się Brenna.

Trochę go ciekawiło co właściwie ona na to, że był z nią teraz tylko połowicznie. Że nawet jeśli stał przed nią i z nią rozmawiał, w głowie miał inną kobietę i rozmowę, którą odbył z nią poprzedniego wieczoru. Wiele nadziei, które mimo wszystko Brenna w nim zasiała, bo nawet jeśli magia połączyła ich na siłę, było coś pocieszającego w tym że nie odpychała go raz za razem. Że mogli porozmawiać. Że mógł uwierzyć, że nawet jeśli odpowiedzi dla zimnych nie szuka specjalnie dla niego, to jeśli tylko coś odkryje zamierzała się tym z nim podzielić.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#8
06.06.2024, 10:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.06.2024, 11:00 przez Lorraine Malfoy.)  
Myślisz, że jesteś lepszy od Otto, ale ty też mnie wykorzystujesz, po prostu na inny sposób.

Wiedziała, że zawsze prowokuje ją, by użyła legilimencji, żeby uniknąć ewentualnej odpowiedzialności w Ministerstwie, ale nigdy - aż do dzisiaj - mu tego nie wypominała, przeciwnie, znajdowała pewien urok w tym, jak chwalił się przed nią kolejną rozwiązaną sprawą, jak kusił ją, by zechciała zobaczyć, co też kłębiło się wśród jego myśli, czarował tak, jak ona czarowała jego, wszystko, byle przepchnąć winę w jej stronę, gdyby ktoś kiedyś odkrył to, co robi pokątnie na Nokturnie. Czekasz, aż ci ulegnę, i sama użyję legilimencji, bo mam dość tych sekretów, zawisło między nimi. Atreus mógł zaprzeczać, ale Lorraine znała brzydką prawdę, znała ją od lat, a ostatecznie, i tak zawsze szeptała cicho: legilimens. Robiła to w pełni świadoma konsekwencji. Robiła to, bo była uzależniona od czułości rozlewającej się w jej ciele, kiedy ktoś odsłaniał przed nią najskrytsze zakamarki duszy, kiedy z bliska oglądała wszystkie jego wspomnienia i myśli. Nigdy nie czuła bliżej z drugim człowiekiem niż wtedy. Myślała, że Atreus też to lubi. Zawsze bardzo się starała, żeby czerpał z tego tyle samo przyjemności, co i ona.

Szanowała jego granice. Wiedziała, że pokazuje jej drobny ułamek swoich wspomnień zaledwie. Nie mógłby jej oszukać: walczyła o dominację na polu umysłu z oklumentami, a przy nich Atreus nie był żadnym przeciwnikiem. Nie, ona po prostu szanowała jego granice. Szanowała jego prywatność, bo z autopsji wiedziała, jak to boli, kiedy ktoś wydziera z twojej głowy coś na siłę, obcesowo, tak jak zawsze robiła to jej matka.

Dlatego Lorraine zawsze obiecywała mu, że będzie delikatna.

Mogłaby przecież wniknąć do jego wspomnień tak głęboko, że te później długo migałyby mu przed oczami - tak głęboko, że dowiedziałaby się wszystkiego, czego by tylko chciała - ale nie zrobiła tego. Mogłaby wyciągnąć na wierzch wszystkie najgorsze momenty jego życia, wszystkie destrukcyjne emocje - drążyć zadawnione traumy tak długo, że uwolniony spod wpływu jej uroku, oszalałby, nie potrafiąc znieść konfrontacji z samym sobą - ale nie zrobiła tego.

Lorraine nie potrafiła wykorzystać Atreusa.

Zbyt wiele czuła w stosunku do Bulstrode'a: zawsze zaślepiały ją uczucia, kiedy chodziło o najbliższych. Lorraine pozwalała im wykorzystywać swoją ślepą lojalność. Przeklinała swoje cholerne skrupuły, kiedy Atreus odmawiał jej podzielenia się z nią jakimiś informacjami z biura aurorskiego, wymawiając się troską o swoją karierę, a jednak, wciąż dbał o to, by nikt niepowołany nie zainteresował się jej działalnością, a kiedy Malfoy odpowiednio go podeszła, bywał też skłonny podzielić się z nią wieloma ciekawymi informacjami. Lorraine, tak samo jak i on, była daleka od tego, by dzielić się tymi najbardziej pikantnymi szczegółami dotyczącymi - głównie swoich własnych - interesów, chociaż często podsuwała mu odpowiednie tropy, by ten mógł się wykazać w pracy: czasem to były informacje istotne, czasem takie mniej znaczące, ale zawsze miała coś dla niego. Lorraine lawirowała doskonale między lojalnością wobec półświatka, a lojalnością wobec aurora. Wiedziała, że to Atreus ma z ich biznesowej relacji więcej korzyści niż ona. Ale czasem nie potrafiła mu odmówić.

- A co ty właściwie chciałeś kiedykolwiek usłyszeć ode mnie, że mi zarzucasz nieszczerość? - Kiedy zaczął mówić, wreszcie zwróciła na niego oczy, pełna nadziei, że powie coś więcej. Ale Atreus tylko kpił. W oczach zaraz stanęły jej łzy zawodu, które jednak otarła wściekle wierzchem dłoni. Nie miała na nie czasu. - Chciałbyś, żebym ponarzekała ci na rodzinę, była smutną dziewczynką, która nadal nie może sobie poradzić z tym, że jej mamusia umarła? Żebym mówiła o tym, co muszę robić, żeby zyskać tutaj szacunek, o tym, że zakład pogrzebowy to najlepsze, co mnie spotkało, bo kiedy widzę dookoła śmierć wcale się nie wzdrygam? Że nie śpię, bo drżę, że wpadnę, że służby zapukają do moich drzwi - ale drżę też, że w końcu przestaną - ty przestaniesz - pukać, bo... - bo będziesz leżał gdzieś martwy, a ja dowiem się o tym z jebanej gazety. Nie dokończyła. Nie odważyła się. A on mówił dalej. Przymknęła oczy, znużona.

- Mogłabym zedrzeć kolana, bylebyś wreszcie zrozumiał - rzuciła ostro na wspomnienie imienia Matki. - Ryzykuję dla ciebie, wiesz. - Słowa wyrwały się jej z piersi zanim zdążyła je powstrzymać. Zamilkła na chwilę. - Tak bardzo zaślepiły cię moje manieryzmy, że nie widzisz, co dla ciebie robię? Może po prostu jestem lepsza w czynach niż w słowach. Może po prostu lepsza ze mnie partnerka w zbrodni niż kochanka. - Przeraziło ją to, że pamięta żarty, które padły między nimi lata temu. - Może choć raz to ty zaryzykuj. Dla mnie. - Wiedziała, że nigdy nie potrafił odrzucić wyzwania. - Bo czym ty niby ryzykujesz? Karierą? Reputacją? Ja ryzykuję dla ciebie życiem. - Nie patrzyła na niego. Patrzyła w ścianę.

- Więc zaryzykuj. Bądź nieostrożny. Bądź samolubny. To akurat powinno przyjść ci z łatwością. Bądź tym mężczyzną, którego pokochałam, i użyj słów, by powiedzieć, czego ode mnie chcesz. - Głos Lorraine drżał coraz bardziej w miarę mówienia. - Bo nie będę wiedziała, jak ci mogę pomóc, dopóki nie powiesz mi, co ci jest - wykrztusiła w końcu. - Bo nie czytam ci w myślach - dokończyła gorzko. - I, prawdę mówiąc, nie wiem, czy chcę. Bo czuję się tak, jakbym wiecznie cię do czegoś zmuszała. Najpierw do bycia ze mną, potem do listów, potem... Do tego wszystkiego, co mamy teraz.

Nie podoba ci się, kiedy ktoś traktuje cię jak wyciągniętą z zamtuza wilę, ale kiedy ktoś nie chce żeby go dotknąć to dla ciebie największa obraza. Objęła się ramionami, bo nagle zrobiło się jej zimno, bardzo zimno. Może gdyby nie usłyszała wcześniej tego, co usłyszała, uniosłaby się dumą. Udało mu się jednak ją sprowokować. Znów na niego spojrzała, prosto w oczy.

Chciała go przez chwilę spoliczkować. Ale przecież nie mogła, przypomniała sobie. Nie chciał, żeby go dotykała, prawda?

- Jak możesz się oburzać o te porównania do burdelu, skoro swoim zachowaniem sam je prowokujesz. - Mówiła cicho, szybko, jak maszyna. - Miesiąc. Tyle ci zajęło przyjście tutaj. Nie nalegałam. Przecież nie lubisz tak bardzo kobiecej nachalności, przecież zawsze musisz ukrywać wszystko w sobie, a ja, jak głupia, nigdy nie oczekiwałam, że dasz mi z siebie coś realnie, po prostu zawsze zaglądałam ci do głowy, żebyś mógł być dalej tym silnym, milczącym mężczyzną, który działa, zamiast się roztkliwiać nad sobą. Ale ja, ja jestem tylko kobietą.

On był stanowczy, wyprostowany, a ona drżała teraz pod jego spojrzeniem, i nie mogła przestać. Zacisnęła dłonie w pięści.

- Miesiąc, Atreusie. Twoje wybiegi były okrutne. "Ale ty nigdy nie byłeś okrutny", oszukiwałam się. Więc domyślałam się. Dopowiadałam. Dalej to robię. Bo wiedziałam, że wystarczy jedno słowo pretensji, żebyś stąd wyszedł. Nie od razu. Wiedziałam, że zostawisz drogi prezent, i ochłap uwagi, może jedno skromne wspomnienie - wystarczające, żeby rozbudzić moją ciekawość - niewystarczająco ważne, by przejmować się, że je widziałam, by martwić się, że mogę je wykorzystać - niewystarczająco intymne, żeby znaczyło cokolwiek. Więc powiedz mi, Atreusie: kiedy ty ostatni raz byłeś ze mną szczery? - Bezczelnie powtórzyła jego własne słowa. - Naprawdę szczery, a nie na tyle, żeby móc potem robić mi wymówki, samemu zgrywając świętego?

W pewnym sensie było między nimi tak, jak kiedyś: podchodziła do ich relacji bez żadnych oczekiwań. Ale wtedy była zbyt młoda, zbyt okaleczona emocjonalnie, by posiadać zresztą jakiekolwiek, wiedziała tylko jedno: że kocha go odkrywać. Atreus był pełen niespodzianek: uśmiechała się dumnie, pełna satysfakcji, kiedy zaskakiwała go czymś nowym, jakąś rewelacją o nim samym - bo przecież zawsze była dobrą obserwatorką, a on tylu rzeczy zdawał się w sobie nie zauważać: tego, jak nabożnie skupiona stawała się jego twarz, kiedy czytał aury, tego, że miał dziesięć różnych uśmiechów, i tylko jeden szczery - kiedy rzucała coś z bezwstydną bezpośredniością, a on milkł, jakby ostra żarliwość Lorraine stopiła jego złote usta. Wygrałam, szeptała mu wtedy przekornie, nigdy nie precyzując, co właściwie ma przez to na myśli. Nie musiała. Jednocześnie panikowała wewnętrznie, kiedy to on odkrywał coś o niej. Bo czasem to było zbyt wiele, zbyt szybko. Lorraine zawsze uważała, że to, co ukrywa pod doskonale piękną powierzchnią jest złe. Gromadziły się tam wszystkie brzydkie, niewłaściwe rzeczy, których się wstydziła, zwłaszcza jej szaleńcza złość, którą prawie nauczyła się kontrolować, dopóki nie wybuchła mu nią prosto w twarz. Niewinne "wszystko dobrze", "nie martw się", "to nic", zastąpił płacz, i gniewne słowa: stwierdziła, że oszukiwała go cały czas, że cała ich relacja to pewnie kłamstwo, bo tak jak wszyscy uległ czarowi wili. Długo bała mu się powiedzieć, kim jest. Ale dla niej to, co było między nimi, było prawdziwe, więc musiał się dowiedzieć, nieważne, że oczekiwała, że będzie chciał przez to zakończyć ich relację. Ale on już dawno wiedział. Wiedział, że jest wilą od samego początku, a nawet i wcześniej. Nie jesteś zły? Nie brzydzisz się mną? Nie przestałeś mnie kochać? Sądziła, że on dalej pamiętał tę szesnastolatkę, która po tamtej kłótni zarzuciła go takimi pytaniami. A ona... Ona już dawno nie była tą dziewczyną.

Ale skąd niby mógł o tym wiedzieć.

Każda deklaracja z przeszłości wydawała się zresztą bez znaczenia w obliczu świadomości, że zawsze była dla niego tylko wilą. Nic nie znaczyło, że mu pomagała, że zawsze była obok, że, kiedy trzeba, opierdalała go za głupią brawurę, to znów starała się go pocieszyć, jak gdyby to, że wybrał kiedyś karierę ponad nią - jak gdyby musiał wybierać między jednym a drugim - spowodowało, że Lorraine skupiła się wyłącznie na tym, by mu w niej pomóc, nie przejmując się zanadto takimi błahostkami jak uczucia. Aż do teraz.


Yes, I am a master
Little love caster
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#9
06.06.2024, 21:56  ✶  
Im więcej Lorraine wyrzucała z siebie żali, tym bardziej nie mógł jej słuchać. Drażniło go to, tym bardziej że jej słowa ocierały się o prawdę, ale w ten niechlujny, nieuważny sposób. Nie wybrzmiewały w pełni, a najważniejsze elementy umykały gdzieś, przez co nie dało się z nich stworzyć pełnego obrazu. W głowie ze znużeniem wręcz pytał cały czas sam siebie gdzie popełnił błąd. Który moment w ich życiu sprawił, że aż tak zaczęła zachłystywać się wszystkim, co chciała uroić sobie w głowie. Bo przecież nie był w stanie uwierzyć, że zrobiła to przypadkowo; dla niego wręcz z rozmysłem musiała karmić siebie kłamstwami, póki nie wydały się jej prawdą. Pewnie gdyby była w stanie wypunktować go w odpowiedni sposób, wreszcie oddałby się całkowicie złości, ale zamiast tego był tylko rozczarowany.

I z tym rozczarowaniem patrzył teraz na nią.

Jedyne czego teraz tak naprawdę potrzebował to chociaż trochę cierpliwości. Ale kiedy tylko postawił jej granicę, a potem od niej odsunął kiedy zrobiła kolejny krok do przodu, słusznie wzburzony, ona uderzyła w pretensjonalne tony. Przyszedł tutaj z całkiem szczerymi intencjami, z pół uchylonymi drzwiami do prawdy która kryła się za nimi, ale ona nie była w stanie czekać. Uderzyła w nie niczym fala, zamiast otworzyć je szerzej to zamykając gwałtownie. A podobno tak zależało jej zawsze na tym żeby być delikatną.

Dla niej najwyższą formą poświęcenia najwyraźniej było oddanie za kogoś życia, ale on szafował swoim co chwila. Ryzykował je w pracy i był gotowy oddać je jeśli tylko zmusiłaby go do tego sytuacja. Życie było tanie.
- Kiedy niby tego od ciebie zacząłem wymagać? To twoje życie i robisz z nim co chcesz, nie oczekuję od ciebie że będziesz nim dla mnie ryzykować. Nie potrzebuję tego. Nigdy nie potrzebowałem przychodzić do ciebie tylko dlatego, żebyś wpełzła mi do głowy i wzięła co chcesz. Nigdy nie przychodziłem tutaj tylko dlatego, żebyś w zamian powiedziała mi co tam ostatnio słychać w tych zaszczanych zaułkach. Tak to widziałaś od samego początku? Tym to dla ciebie było? A teraz próbujesz mi wmówić, że to moja wina? - zapytał, kręcąc głową w niedowierzaniu.

- Mężczyzna którego pokochałaś? Kiedy on użyłby jakichkolwiek słów żeby powiedzieć co czuje? Czy ty faktycznie kiedykolwiek ze mną byłaś, skoro mówisz takie rzeczy? -  Czy może zbyt zajęta byłaś włażeniem do łóżka Otto, że zaczęło ci się mylić kto jest kim? - Czy może żyłaś tylko w swojej głowie, tak samo jak żyjesz teraz w głowach innych?

- Nie masz pojęcia jak to było znaleźć się w Limbo i z niego wyjść. Jak to było się obudzić ze świadomością, że powinienem nie żyć. Mówisz, jakby cię to obchodziło, ale czy tak rzeczywiście było? Jeśli próba poukładania sobie tego wszystkie w głowie zanim zrzuciłem to na kogokolwiek innego to dla ciebie bycie okrutnym - dobrze, niech będzie że jestem okrutny - machnął lekko ręką, sygnalizując że nie ma nic więcej do powiedzenia w tym temacie. Wyminął ją bez dalszych słów i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#10
09.06.2024, 14:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.06.2024, 14:44 przez Lorraine Malfoy.)  
Wiem, kiedy kłamiesz: wystarczy spojrzeć, czy twoje usta się ruszają, tak zwykł żartować ojciec. Lorraine myślała czasem, że całe jej życie jest kłamstwem: była córką kłamcy i zjawy, której sama egzystencja miała na celu zwodzić zmysły, wychowaną pośród obłudy - chętniej niż w grze na fortepianie kształcąc się tylko w grze pozorów - a każde jej słowo, każdy gest, zdawały się być przesiąknięte fałszem, nawet wtedy, kiedy jej intencje były dobre. Atreus zarzucał jej nieszczerość, ale prawda była o wiele prostsza. Nikt nie musiał znać prawdziwej Lorraine Malfoy. Nie wiedziała, czy taka w ogóle istnieje, i czy kiedykolwiek istniała. Jak zresztą mogła po tym wszystkim być z nim szczera? Musiałaby nie mieć instyktu samozachowawczego, by pozwolić mu wzgardzić swoim sercem po raz kolejny. Każde jego słowo tylko utwierdzało ją w tym przekonaniu. Miejmy to za sobą, czyż nie?

- Nie. Tym to było dla ciebie. - Popatrzyła na Atreusa z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. - Próbujesz wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? Taki jesteś biedny, wzgardzony - "wzięłaś, co chcesz" - och, Atreusie, gdybym wzięła, co chcę, nic by z ciebie nie zostało - warknęła ostro, przywołując na usta okrutny uśmiech. Od dłuższej chwili opierała się plecami o ścianę, tuż obok wejścia do salonu, gdzie stała, jak wmurowana - nogi odmówiły jej posłuszeństwa, kiedy Atreus zaczął przerzucać się z nią argumentami - chciała od niego odejść, chciała wyciszyć się, zniknąć - by choć na chwilę przestali się prowokować pretensjami - ale im więcej słów padało, tym bardziej narastała w niej złość, I w końcu nie mogła tak po prostu wyjść, darować mu, odpuścić.
- I wiesz co? - Zbliżyła się do Atreusa, choć nogi miała jak z waty: na szczęście,  długi materiał sukienki zakrył dygoczące kolana. - Wygrałeś. - W żadne słowo w całej rozmowie nie włożyła tyle jadu, jak w to jedno wyznanie. - A raczej ja przegrałam. Przez własną głupotę. Bo dla mnie, to było coś więcej niż interes. Bo, chcesz czy nie, w miejsce tamtego uczucia, które nas kiedyś łączyło, masz moją lojalność - zaśmiała się gorzko. - To co, po co dziś przyszedłeś? Po plotki z zaszczanego zaułka czy wieści z obsranego ścieku? Bo po co tu w ogóle przychodzisz? Bo ci na mnie niby zależy? - westchnęła pogardliwie. - Chcesz kłamać, bardzo proszę, ale nie wmawiaj mi, że robisz to dla mnie, i nie wmawiaj też tego sobie.

Poczuła pewną satysfakcję, mogąc rzucić mu jego własnymi słowami prosto w twarz.

Niemożliwe, przyszedłeś bo chcesz porozmawiać? Ze mną?
A nie, zaraz: ty nie rozmawiasz ze mną; jak chcę usłyszeć coś prawdziwego, to muszę sama wyciągnąć to z twojej głowy.
A nie, chwila: przecież przeszkadza ci nagle, że tam "wpełzam" i "biorę co chcę". Ale kiedy odpowiednio poproszę, wpuścisz mnie, prawda?
A nie, zaraz: odpychasz mnie, kiedy proszę, bo uważasz, że tobą manipuluję...


Jak na kogoś, kto z łatwością żerował na ludzkich umysłach - wykorzystując fakt, że ma dostęp do najskrytszych ich uczuć i wspomnień - Lorraine z uporem powtarzała: "będę bardzo delikatna", jakby na przekór praktykom zmarłej matki. W niektórych sytuacjach pohamowywała instynkt i nie szła dalej, nie zagłębiała się w kuszące meandry wspomnień, nie eksplorowała: wykorzystywała swój dar, by pomóc innym oczyścić ich umysły - podtrzymywać złudzenia czy manewrować mendrami ich myśli tak, by poczuli się lepiej - tak, jak sądziła, że pomaga Atreusowi. Bo w końcu był ponad rozmawianie z nią o swoich uczuciach.
A on? On był zwyczajnie niewdzięczny. Nie chciał nawet przyznać, że jej uzależnienie od legilimencji jest mu w tej sytuacji na rękę.

To, co miała z Otto, nie było - przynajmniej w początkach ich relacji - do końca zdrowe. Była młoda, bardzo młoda - za młoda - kiedy spotkali się po raz pierwszy, ale przyszła do niego przecież z własnej, nieprzymuszonej woli. Znalazła schronienie w jego ramionach, kiedy nie miała nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować. W pewnym sensie, Degenhardt ją wtedy uratował, choć sam o tym nie wiedział. Zrobił to przypadkiem: po prostu był przy niej w odpowiednim momencie. To, co ich łączyło, choć kiedyś było zgoła nieodpowiednie, teraz było dobrze działającym układem dwojga dorosłych ludzi, którzy wiedzieli, czego od siebie chcą. To było więcej niż mógł jej dać niezdecydowany Atreus.

Bo kiedy został postawiony przed jedną próbą, jednym wyzwaniem, on to wszystko, co mieli, odrzucił, zdeptał -  stwierdził, że ich głupia, szkolna miłostka nie ma sensu - i zostawił ją. Zawsze tylko ją zostawiał. Najgorsze było to, że była niesprawiedliwa, kiedy myślała o tym w ten sposób. Bo przecież zawsze był taki cholernie czuły, taki delikatny, kiedy jej odmawiał, łagodząc ból rozczarowania i nieodwołalność decyzji, którą sam podjął. Dlatego mu nie wierzyła. Dlatego nie potrafiła mu zaufać tak do końca. Zresztą, kiedy ona oczekiwała od niego miłości? Lorraine Malfoy trochę głupiała, kiedy w grę wchodziły jej uczucia - do Atreusa, do wszystkich ludzi, których kochała - ale najgłupsza była i tak, kiedy chodziło o jej dumę. Duma była dla niej wszystkim. Z końcem ich związku przestała więc liczyć na jakąkolwiek wzajemność. Oczekiwała tylko tego, co mógł jej dać - tego, co sam lubił mieć na wyciągnięcie ręki, te ich stare sentymenty - odrobina czułości, odrobina uwagi, odrobina uśmiechu.

Odrobina cierpliwości. Tak, jedynie czego teraz tak naprawdę potrzebowała to chociaż odrobina cierpliwości. Ale on tylko ustawił jej kolejną granicę: Lorraine nie rozumiała, dlaczego Atreus mógł stale negocjować nowe warunki - nie pytaj o to, nie dotykaj mnie, nie proś tak - a ona nie mogła liczyć na choćby słowo wyjaśnienia. To nie było sprawiedliwe.
Czekała na niego że szczerymi intencjami,
Lorraine nie chciała półotwartych drzwi. Chciała by je przed nią otworzył, i puścił ją przodem. Zbyt często pchała się tam przez dziurkę od klucza.
A podobno tak mu zawsze zależało na tym, żeby zmierzyć się twarzą w twarz z jej problemami. Nigdy tego nie chciała: z problemami zawsze radziła sobie sama. Chciała, by zmierzył się z nią.

Nie wiedział, ile siły wymagała od niej delikatność, którą mu zawsze okazywała. Nie tylko w legilimencji - kiedy każda jej cząstka aż rwała się do eksploracji umysłu, chcąc iść głębiej, i głębiej - ale także w życiu. Zwłaszcza w życiu. Tak, Lorraine potrzebowała tej starannej fasady, ale Atreusowi również była ona niezbędna, choć oskarżał, ją że tylko sobie to wmawia.  Tak samo jak potrzebował alibi: może nie na same spotkania z nią - choć i w to zaczynala wątpić - ale na pewno, gdy chodziło o legilimencję. Kolejna prawda, której nie chcial słyszeć z jej ust: oboje wyrażali na to dorozumianą zgodę, więc, w mniemaniu Atreusa, nie było o czym rozmawiać. Nie lubił, widać, że ktoś mu przypominał, ze nie jest taki sprytny, jak myślał. To, że Lorraine zaczęła o tym mówić naruszało ustalone kiedyś granice. Tak jakby to, że on zaczął mówić o jej "manieryzmach" nie naruszało granicy. Atreus burzył się, kiedy to Lorraine nakładała maskę, ale sam taką nosił: zaczął jej nawet zarzucać, że go nie zna, że nigdy go nie znała, jakby chciał przetestować, czy dalej rozróżnia Atreusa od Atreusa.

I może to był właśnie ich problem. Bo Lorraine chciała żyć na swoich zasadach, tak jak Atreus chciał żyć na swoich.

Chciała dojść do wszystkiego sama, żeby nikt nie mógł jej tego nigdy odebrać. Kiedyś Atreus chciał szansy, by zmierzyć się z jej problemami twarzą w twarz. Nigdy mu jej nie dała. W końcu przestał pytać, ale dalej widziała czasem jego rozczarowane spojrzenie, które napawało ją smutkiem, a w głowie słyszała wtedy wszystkie argumenty Anthony'ego o tym, że marnuje swoje talenty, marnuje swój potencjał, marnuje swoje życie. Ale to było właśnie jej życie - małe, gówniane, ale jej - jakże nienawidziła tego nokturńskiego ścieku, jakże go kochała. Była wolna. Dlaczego miałaby się tego wstydzić? Dlaczego miałaby pozwolić się komukolwiek ratować? Dlatego, że kiedyś Atreus chciał poprawić sobie samopoczucie jej kosztem, udowodnić, jakim to jest dobrym człowiekiem? Czy on faktycznie kiedykolwiek z nią był, skoro myślał, że ona chce tego wszystkiego?

- Zaczynam w to wątpić - stwierdziła zimno. - A ty, pamiętasz, jak to chciałeś mnie kiedyś uratować? - wysyczała. - Ciekawe, jak, skoro rozmowa ze mną cię przerasta. Mój ty bohaterze. - Chciała go sprowokować. Chciała, żeby ją uderzył, tak jak swojego kuzyna - bo wtedy by jej dotknął - bo wtedy przynajmniej miałaby poczucie, że przebiła się przez jego twardy czerep. Ale jak długo można próbować przebić się przez coś, co druga osoba stale nadbudowywała i podtrzymywała. Lorraine może i pogrążała się coraz bardziej w chorobliwej potrzebie przeszukiwania umysłów ludzi dookoła, ale nawet ona wierzyła, że nie wszystko dało się rozwiązać za pomocą legilimencji. Chciała po prostu porozmawiać. I jakimś cudem to ona była nagle wszystkiemu winna. - Myślałeś, że uratowałbyś mnie przede mną samą? - zaśmiała się tylko. - Tak, masz rację, oczywiście, że masz rację: to nie był mężczyzna, który nie używał żadnych słów, by powiedzieć jak się czuje. To był tylko chłopiec. - Uniosła dumnie podbródek. - Spytałam jak się czujesz, żebyś nie potraktował tego jak zawsze: jako próbę wyłudzenia od ciebie jakże tajnych i cennych informacji Biura Aurorów. Przepraszam, następnym razem po prostu poproszę cię o raport, jaki napisałeś dla przełożonych. Mam nadzieję, że to będzie dla ciebie wystarczająco bezosobowe, w piśmie urzędowym nie ma w końcu miejsca na zbędne emocje. - Bo w końcu był ponad rozmawianie z nią o swoich uczuciach.

Bolała gorzka prawda o legilimencji, bolała do żywego. Bo Atreus przecież nie wiedział o tym, do czego jest zdolna: nie wiedział, że zniszczyła kilka umysłów do tego stopnia, że ludzie, którzy padli ofiarą jej uroku, nigdy nie odzyskali pełni świadomości. Na przenajświętsze łono Matki, gdyby wiedział... Za pierwszym razem wpadła w panikę, powitana przez nieobecne spojrzenie i rękę powoli wędrującą do jej gardła - niepewnie, jakby starzec nie był do końca świadomy, czy ma do czynienia z przyjacielem czy z wrogiem - próbowała to naprawić, ale każda kolejne zanurzenie się w odmęty wspomnień mężczyzny tylko pogarszało sprawę. Złamała go. Ale przecież wcale tego nie chciała, nic nie mogła na to poradzić - zbyt silnie się opierał, zapewne miał pewne doświadczenie z oklumencją - próbowała mu opowiadać o najpiękniejszych momentach jego życia, trzymała go za rękę, gdy przypominała te najgorsze, popłakała się tam, nieprzygotowana na widok ruiny, ale nie potrafiła naprawić wyrządzonej przez siebie krzywdy. Następnym razem nie uroniła ani jednej łzy. W końcu, zrobiła to w pełni świadomie. Potem tylko czytała w gazetach ich nekrologi, a jednej z kobiet nawet zorganizowała pogrzeb, po cichu, bo rodzina nie chciała mówić głośno o tym, że seniorka rodu popełniła samobójstwo. Atreus mógł codziennie szafować swoim życiem, ale tu chodziło o coś więcej niż życie: powinien spojrzeć w oczy tych ludzi, którzy przecież żyli, ale życie nie tliło się już w ich oczach. Lorraine codziennie widziała śmierć - śmierć pachniała azaliami i popiołem, miała wypomadowane włosy i sztucznie uróżowione policzki - to nie śmierć napełniała ją obawą, tylko to, co się z nią wiązało. Bezsilność. Ostateczność. Brak możliwości wyboru.

Atreus nie chciał jej dopuścić do choćby możliwości pomocy.

- Nie. Nie mam pojęcia. Bo mi nie powiedziałeś. - Uśmiechnęła się złośliwie, i zamrugała gwałtownie, by powstrzymać łzy. Nie zamierzała dawać Atreusowi więcej satysfakcji. Za wiele razy oberwałeś w głowę, że nie możesz rozumiesz, że właśnie o to cię cały ten czas proszę? Powiedz mi, pokaż mi, podziel się tym ze mną... - Najpierw mówisz, że domyślam się i dopowiadam sobie rzeczy - a chwilę później chcesz, żebym się domyślała i dopowiadała sobie rzeczy, bo jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby... - Urwała, kiedy dotarło do niej znaczenie kolejnych jego słów. Nie mogła uwierzyć w to, co padło właśnie z ust Atreusa. Dlaczego uważał, że jej troska jest kłamstwem? "Nie wmawiaj mi że robisz to dla mnie. Nie wmawiaj tego sobie". Tego nie rozumiała najbardziej ze wszystkiego. Dlatego zaczęła mu mówić o poświęceniu - dlatego chciała przypomnieć, ile dla niego zrobiła i wciąż może zrobić - ale Atreus pozostał niewzruszony, jakby to wszystko nie miało dla niego żadnego znaczenia. Może rzeczywiście nie miało, pomyślała Lorraine, może zawsze była tylko... dystrakcją. Jego "miejmy to już za sobą" nabierało wtedy jeszcze gorszego wydźwięku. Zabolało ją to. - "Czy tak rzeczywiście było?" - powtórzyła głucho. Zacisnęła palce na metalowym naszyjniku, który podarował jej dawno temu: od dłuższego czasu bawiła się jego zapięciem, jak zawsze, kiedy była zdenerwowana, więc nawet nie zarejestrowała, w którym momencie zsunął się jej z szyi. Zimny metal był rozgrzany ciepłem jej ciała. - "Czy tak rzeczywiście było?" Jak w ogóle śmiesz w to wątpić. Jak śmiesz. Po tym wszystkim...

Rzuciła w niego tym przeklętym naszyjnikiem, oczywiście, nie trafiając. Szybko tego pożałowała, bo nie miała już czym zająć znerwicowanych palców. Ale on już szedł do wyjścia.

- Tak, idź. Idź sobie cierpieć w milczeniu, jak my wszyscy, skoro tego właśnie sobie życzysz. Uciekaj - cedziła, idąc za nim - płynęła w powietrzu jak skrzydlata furia, gnana chyba tylko czystym gniewem, bo ledwo trzymała się na nogach po ich wyczerpującej dyskusji - smagając go wyrzutami aż do drzwi frontowych.
- Jaka szkoda, że nie możesz uciec przed tym, co jest w twojej własnej głowie, Atreusie.

Otworzyła drzwi, które przed chwilą zamknął, i trzasnęła nimi z całej siły. Skoro on tego nie zrobił, ona musiała dopełnić rytuału.

Poczuła się jeszcze gorzej.

Nie było sensu podchodzić do okna - Atreus zapewne teleportował się prosto z klatki schodowej, żeby nikt nie widział bohatera z Beltane pośród slumsów Nokturnu - tak, jak sama mu zawsze przypominała, skupiona na tych wszystkich drobnostkach, które mogłyby zaszkodzić jego wizerunkowi, jej wizerunkowi, rzucić podejrzenia na łączącą ich relację - ale i tak wyjrzała na ulicę, dłuższy czas obserwując wyjście z kamienicy. Próbowała się uspokoić. Kiedy rozwarła stare okiennice, porywisty wiatr uderzył ją w twarz, rozwiewając włosy. Grzmiało.

Taki piękny dzień kończył się burzą.

Lorraine chciała cyklonu. Chciała burzy, która dorównałaby gniewu, jaki teraz czuła. Chciała, żeby deszcz zalał jej dom, całą dzielnicę, cały, pieprzony Londyn, i wypłukał wszystkie jego nieczystości. By obmył także i ją: zabrał całą jej wściekłość, i został czystszą od łzy na środku pobojowiska. Jestem twoją przystanią, Maeve. W moich ramionach możesz przeczekać każdy sztorm. Lorraine wierzyła, że jest w stanie znieść absolutnie wszystko. Nie zawsze zdołała jednak znieść to z godnością czy właściwą powagą. Była wściekła, więc wybuchła.
To nie była opanowana, pewna siebie Lorraine, która kilka dni temu wręczała Saurielowi uporządkowaną listę kontaktów i schludny plan działania: jej emocje były teraz jak kłębiące się nad miastem burzowe chmury - ciemne, niechlujne, chaotyczne, przesłaniające klarowny błękit nieba - to była Lorraine, którą władały wszystkie najgorsze emocje, gwałtowne, niszczące wszystko dookoła. Tak jak zawsze chciała być córką swojej matki, tak, ostatecznie, zawsze była bardziej córką swojego ojca.

Wiedziała, że powinna przemilczeć wszystkie swoje wyrzuty, że powinna odpuścić - wbrew temu, co jej wyrzucał Atreus, powinna się ugryźć w język i powinna dostosować się do jego oczekiwań, jeżeli ten miał się z nią czymkolwiek podzielić, co tylko udowodnił, wychodząc - ale dzisiaj nie mogła odpuścić.
Może to dlatego, że przedwczoraj była taka szczęśliwa z Maeve. Przyznała się jej do wielu rzeczy: podzieliła się z nią wątpliwościami, i została wysłuchana, więcej, została zrozumiana, i nagle poczuła, że może wszystko. Wystarczy, że wypowie swe pragnienia na głos. Bo Lorraine była kochana, bo miała w sobie ciepło, które zalewało ją od środka, i chciała się nim podzielić z Atreusem: bo kiedy przypominała sobie, że jest obok niej ktoś, komu na niej zależy, kto się od niej nie odwraca, nagle na nowo budziła się w niej gorąca potrzebę, by zrobić wszystko dla ludzi, których kochała.

Wiedziała, że wszystko naprawi. Nie kłócili się w końcu pierwszy raz. Dawno jednak nie nikomu nie udało się sprowokować jej do wybuchu. Przyszedł zatem czas na ocenę zniszczeń po innego rodzaju burzy: mętlik w głowie, dwa kubki z niedopitą kawą, papieros w popielniczce, nowa sukienka, którą szybko ściągnęła przez głowę, i zdjęcia, wciąż wiszące na ścianie, chociaż powinna je zdjąć już wczoraj, ale nigdy nie lubiła spać bez tych szczęśliwych talizmanów obok. Podniosła też metalowy naszyjnik, który leżał smętnie na podłodze w salonie, i zapięła go z powrotem na szyi. Metal znowu był zimny w dotyku, tak jak dłonie Atreusa. To był jeden z pierwszych prezentów od niego, taki, który rzeczywiście chętnie nosiła. Przejrzała się krytycznie w rozbitej tafli lustra, a jej odbicie zalśniło tysiącem wersji jej pokawałkowanej twarzy: każda nieco inna, każda równie nieprawdziwa, każda jednak składająca się na Lorraine Malfoy.

Jaka szkoda, że nie możesz uciec przed tym, co jest w twojej własnej głowie, Lorraine.

Na szczęście mogła uciec z tego mieszkania.
Wychodząc, cicho zamknęła za sobą drzwi.

Koniec sesji


Yes, I am a master
Little love caster
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Atreus Bulstrode (4613), Lorraine Malfoy (8877)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa