05.04.2025, 14:34 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.04.2025, 16:17 przez Alexander Mulciber.)
Alexander Mulciber wpatrywał się w ogień, próbując wyczytać przyszłość z płomieni trawiących szczątki jednego z tych miejsc, które kiedyś były domami. Sam podpalił te domy. Teraz zostały po nich tylko puste fasady – nadpalone maski domostw, które już dawno straciły swoje twarze. Kryły się za nimi tak jak kryli się Śmierciożercy. Kryły się ze swoją trupiością i ohydą za zasłoną dymu, tak jak Alexander krył się pod płaszczem w cieniu zaułka.
Obok znajdowała się księgarnia, przed którą usypano stos z książek. Część wciąż jeszcze płonęła. Patrząc w płomienie, patrzył w przyszłość, rozedrganą jak powietrze nad żarem ogniska. Książki umierały w ciszy, niewinność ich białych kartek splamiona czernią węgli. Nie był w stanie rozpoznać tytułów na nadwęglonych okładkach, tak samo jak nie był w stanie rozpoznać twarzy księgarza, którego zmaltretowane zwłoki wieńczyły pogrzebowy stos. Sam podpalił ten stos, przypomniał sobie, wychnąwszy z cienia. Stos usypany rękoma Naśladowców, którzy przemocą wywlekli przedsiębiorcę z jego przybytku kiedy noc była jeszcze młoda, chcąc uczynić go przykładem dla każdego, kto znajdował upodobanie w mugolskiej myśli literackiej.
Alexander schylił się, aby sięgnąć po jedną z nadpalonych przez ogień książek, nie zważając na węgle, tlące się w żarze niedogaszonego ogniska. Dym wdzierał mu się do nosa i gryzł w oczy, ale nie robił na nim wrażenia. Nic już nie robiło. Nawet ofiara całopalna ulatująca wraz z dymem ku niebu.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie podłożyć książki jako podpałki, aby podtrzymać płomię. Zastanawiał się, czy nie podpalić stosu na nowo. Alexander przechylił głowę, jak pies, który przechyla łeb, słysząc znajomy głos, choć jedynym, co był w stanie usłyszeć, był cichy trzask płomieni i pękającego belkowania. Czekał, choć nie do końca wiedział, na co czeka, a czekając, przetarł rękawicą sztywną od zaschniętej krwi okładkę, którą pokrywał popiół.
Złote tłoczenia liter tytułu lśniły jak ognista łuna płonącego Londynu. "Hrabia Monte Christo" – litery tańczyły w jego oczach jak płomienie, które nie chcą umierać.
Alexander podniósł skrytą za maską twarz, aby spojrzeć w ogień. Już wiedział, na co, a raczej, na kogo czeka.
Obok znajdowała się księgarnia, przed którą usypano stos z książek. Część wciąż jeszcze płonęła. Patrząc w płomienie, patrzył w przyszłość, rozedrganą jak powietrze nad żarem ogniska. Książki umierały w ciszy, niewinność ich białych kartek splamiona czernią węgli. Nie był w stanie rozpoznać tytułów na nadwęglonych okładkach, tak samo jak nie był w stanie rozpoznać twarzy księgarza, którego zmaltretowane zwłoki wieńczyły pogrzebowy stos. Sam podpalił ten stos, przypomniał sobie, wychnąwszy z cienia. Stos usypany rękoma Naśladowców, którzy przemocą wywlekli przedsiębiorcę z jego przybytku kiedy noc była jeszcze młoda, chcąc uczynić go przykładem dla każdego, kto znajdował upodobanie w mugolskiej myśli literackiej.
Alexander schylił się, aby sięgnąć po jedną z nadpalonych przez ogień książek, nie zważając na węgle, tlące się w żarze niedogaszonego ogniska. Dym wdzierał mu się do nosa i gryzł w oczy, ale nie robił na nim wrażenia. Nic już nie robiło. Nawet ofiara całopalna ulatująca wraz z dymem ku niebu.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie podłożyć książki jako podpałki, aby podtrzymać płomię. Zastanawiał się, czy nie podpalić stosu na nowo. Alexander przechylił głowę, jak pies, który przechyla łeb, słysząc znajomy głos, choć jedynym, co był w stanie usłyszeć, był cichy trzask płomieni i pękającego belkowania. Czekał, choć nie do końca wiedział, na co czeka, a czekając, przetarł rękawicą sztywną od zaschniętej krwi okładkę, którą pokrywał popiół.
Złote tłoczenia liter tytułu lśniły jak ognista łuna płonącego Londynu. "Hrabia Monte Christo" – litery tańczyły w jego oczach jak płomienie, które nie chcą umierać.
Alexander podniósł skrytą za maską twarz, aby spojrzeć w ogień. Już wiedział, na co, a raczej, na kogo czeka.
Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat