26.10.2022, 20:26 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.03.2023, 17:39 przez Morgana le Fay.)
Lipiec, 1969
Większość młodych dziewczyn mogłoby mieć coś przeciwko temu, by w ich domu zamieszkała cała gromadka obcych osób. Zwłaszcza gromadka, której istnienie trzeba było ukrywać i która przez jakiś czas rzadko wychodziła z domu.
Brenna Longbottom była pod tym względem wyjątkiem. Zapewne w dużej mierze dlatego, że posiadłość rodowa była na tyle duża, aby nie odczuła tego jakoś szczególnie. Swoje robiło jednak także wychowanie oraz charakter, pogody z natury. Czasem można było odnieść wrażenie, że Brenna upiła się jakimś eliksirem, wywołującym zbytnią gadatliwość oraz dodającym energii. Praca w BUM oraz coraz więcej problemów, piętrzących się za rządów Nobby’ego Leacha, może i trochę przytępiły jej naiwność, ale nie mogły cudownie odmienić charakteru. A przynajmniej robiła wszystko, aby nie pokazać po sobie, jak to na nią wpływało. Nie na co dzień.
Dlatego jedyny jej problem, gdy pod ich dachem pojawili się Crawleyowie, to było, w jaki sposób im pomóc – bo obdarowywanie czekoladą zdawało się trochę niewystarczające. I tak, jak lubiła Dorę, wtedy jeszcze dzieciaka, tak lubiła ją i teraz, nawet jeżeli widywały się głównie w wakacje.
- …podobno są duchy. To znaczy nie tak do końca duchy. Właściwie nie wiem, jak to działa, ale słyszałam, że to przodkowie Greengrassów, chociaż mam ogromną nadzieję, że to nieprawda. Wydaje mi się to trochę straszne, zamienienie się po śmierci w drzewo i tak rośnięcie, aż zeżrą cię korniki. Może to po prostu magiczne drzewa, zasadzone na grobach i stąd te wszystkie opowieści? – paplała Brenna radośnie, jakby miała nie dwadzieścia cztery lata, a czternaście. Korzystając z tego, że Menodora była akurat na letnich wakacjach, a ona miała dzień wolny w pracy, wybrały się na długi spacer, aż zostawiły za sobą wszystkie zabudowania i zagłębiły w las, otaczający Dolinę Godryka. Brenna przystanęła na wzgórzu, osłaniając oczy dłonią przed słońcem, patrząc w stronę, gdzie zaczynała się Knieja Godryka.
Wiatr szarpał ciemne, niezbyt długie włosy. Brenna ubrała się tego dnia jak mugol, wszak przechodziły przez „mieszaną” część miejscowości, w jeansy o szerokich nogawkach i kolorową koszulkę.
- Gdy byłam mała, często tutaj chodziłam. To znaczy wtedy, kiedy udało mi się wymknąć mamie, bo twierdziła, że w lesie jest niebezpiecznie. Chociaż pewnie przesadzała, nic mi się nie stało. Próbowałam gadać do drzew, ale jakoś nigdy żadne nie odpowiedziało.
Większość młodych dziewczyn mogłoby mieć coś przeciwko temu, by w ich domu zamieszkała cała gromadka obcych osób. Zwłaszcza gromadka, której istnienie trzeba było ukrywać i która przez jakiś czas rzadko wychodziła z domu.
Brenna Longbottom była pod tym względem wyjątkiem. Zapewne w dużej mierze dlatego, że posiadłość rodowa była na tyle duża, aby nie odczuła tego jakoś szczególnie. Swoje robiło jednak także wychowanie oraz charakter, pogody z natury. Czasem można było odnieść wrażenie, że Brenna upiła się jakimś eliksirem, wywołującym zbytnią gadatliwość oraz dodającym energii. Praca w BUM oraz coraz więcej problemów, piętrzących się za rządów Nobby’ego Leacha, może i trochę przytępiły jej naiwność, ale nie mogły cudownie odmienić charakteru. A przynajmniej robiła wszystko, aby nie pokazać po sobie, jak to na nią wpływało. Nie na co dzień.
Dlatego jedyny jej problem, gdy pod ich dachem pojawili się Crawleyowie, to było, w jaki sposób im pomóc – bo obdarowywanie czekoladą zdawało się trochę niewystarczające. I tak, jak lubiła Dorę, wtedy jeszcze dzieciaka, tak lubiła ją i teraz, nawet jeżeli widywały się głównie w wakacje.
- …podobno są duchy. To znaczy nie tak do końca duchy. Właściwie nie wiem, jak to działa, ale słyszałam, że to przodkowie Greengrassów, chociaż mam ogromną nadzieję, że to nieprawda. Wydaje mi się to trochę straszne, zamienienie się po śmierci w drzewo i tak rośnięcie, aż zeżrą cię korniki. Może to po prostu magiczne drzewa, zasadzone na grobach i stąd te wszystkie opowieści? – paplała Brenna radośnie, jakby miała nie dwadzieścia cztery lata, a czternaście. Korzystając z tego, że Menodora była akurat na letnich wakacjach, a ona miała dzień wolny w pracy, wybrały się na długi spacer, aż zostawiły za sobą wszystkie zabudowania i zagłębiły w las, otaczający Dolinę Godryka. Brenna przystanęła na wzgórzu, osłaniając oczy dłonią przed słońcem, patrząc w stronę, gdzie zaczynała się Knieja Godryka.
Wiatr szarpał ciemne, niezbyt długie włosy. Brenna ubrała się tego dnia jak mugol, wszak przechodziły przez „mieszaną” część miejscowości, w jeansy o szerokich nogawkach i kolorową koszulkę.
- Gdy byłam mała, często tutaj chodziłam. To znaczy wtedy, kiedy udało mi się wymknąć mamie, bo twierdziła, że w lesie jest niebezpiecznie. Chociaż pewnie przesadzała, nic mi się nie stało. Próbowałam gadać do drzew, ale jakoś nigdy żadne nie odpowiedziało.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.