- końcówka czerwca 1971 -
Szpital św. Munga
Lojalność. To była idea, którą wpajano Stanleyowi odkąd się urodził. Zresztą nie tylko jemu. Wszystkim Borginom tłumaczono jakie zasady panują w ich rodzinie i czego należy się spodziewać, a czego wystrzegać. Można śmiało stwierdzić, że mieli pewien kodeks rodzinny, który większość zaakceptowała i przestrzegała.
Znalazło się jednak kilku śmiałków, którzy mieli czelność podnieść rękę na ogólnie przyjęte normy i zdradziły swój ród. Takie osoby nie mogły liczyć na nic innego niż kara. Tym bardziej jeżeli za wszelką cenę próbowały jej uniknąć. Dla nich nie było mowy o żadnym przebaczeniu. Każdy odnaleziony zdrajca musiały przypłacić najwyższą cenę za swoją niesubordynację - własne życie.
Stanley pomimo swojego wyjścia na prostą, po utracie matki, nadal borykał się z problemami ze snem. Bez odpowiednich leków lub specyfików, nie potrafił przespać w spokoju prawie żadnej nocy. Cały czas nękały go koszmary lub tragiczne wizje, które sukcesywnie uniemożliwiały mu zmrużenie oka. Nie mógł tego już dłużej wytrzymać.
W takiej sytuacji nie miał innej możliwości jak udanie do szpitala św. Munga, gdzie otrzymałby fachową poradę dotyczącą swojego stanu. Prawdę mówiąc, nie zależało mu na żadnej terapii, a jedynie na jakimś środku, który złagodzi jego stan. Na kurację pod okiem specjalisty nie miał ani czasu, ani pieniędzy.
Młody brygadzista umówił się na konsultację u jednego z lekarzy, którzy przyjmowali w tej placówce. Nie zapamiętał jednak nazwiska osoby do której miał się zgłosić. Jedyną rzeczą jaką kojarzył ze swojej zaplanowanej wizyty to numer pokoju. Zaczął krążyć po piętrze na którym powinien znajdować się gabinet numer 204.
Stanley mimo swoich najszczerszych starań nie potrafił odnaleźć docelowego pokoju. Nie wiedział czy to przez swoje zmęczenie czy fakt, że mógł poszukiwać go w złym miejscu. Miał świadomość, że bez pomocy kogoś kto tutaj pracuje, nie będzie wstanie dotrzeć na swoją wizytę. Na całe szczęście zauważył jakąś młodą dziewczynę w jednym z bocznych korytarzy. To była jego jedyna szansa ratunku.
Nie potrzebował specjalnego zaproszenia. Sprawnym krokiem ruszył w jej kierunku - Ekhhem… Przepraszam… - odchrząknął, aby zwrócić jej uwagę, a następnie zbliżył się na odległość kilku kroków. Na pierwszy rzut oka wydawało mu się, że skądś ją kojarzył. Może nie na tyle, że była dla niego kimś bliskim, członkiem najbliższej rodziny lub znajomym. Bardziej jakby gdzieś usłyszał czyjś opis do którego idealnie wpasowywała się stojąca przed nim lekarka - Szukam… - rozpoczął ale nie dokończył. Zjeżył brwi, ponieważ jego uwagę przykuła jej plakietka - Menodora Crawley - stażystka.
Uważnie to przeczytał, aby mieć pewność, że się nie pomylił. Nie było tutaj mowy o żadnej pomyłce lub zwidach. To musiała być ona. Szukam w zasadzie Ciebie… Kiedy tylko połączył wszystkie fakty, jego twarz się rozpromieniła, a kąciki jego ust poszybowały do góry. Uśmiechnął się zawadiacko - A więc tutaj się ukryła nasza zguba - stwierdził pocierając ręce o siebie - W życiu bym się nie spodziewał, że tutaj można Cię spotkać. Tyle lat poszukiwań na marne, a wy po prostu chowaliście się w Mungu? No ładnie, ładnie - wyciągnął w jej stronę palec, którym następnie zaczął lekko poruszać - Całkiem sprytnie to sobie wymyśliliście. W końcu najciemniej pod latarnią - takiego obrotu spraw nie był w stanie przewidzieć nawet w swoich najskrytszych snach. Najchętniej wymierzył by jej sprawiedliwość w tym momencie. Niestety byli w szpitalu. Stanley wiedział, że nie będzie mógł tego dokonać teraz. Nie zamierzał się tym jednak przejmować. Powiadomi odpowiednie osoby ze swojej rodziny, które zaopiekują się ich zgubą...
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972