Od ogłoszenia postulatów Czarnego Pana minęło dobre pół roku. Nie było raczej osoby, której ta informacja mogłaby przejść obok nosa. W końcu oddziaływała na wszystkich i to w każdej dziedzinie życia. Wojna wisiała na włosku, chociaż jakby wziąć pod uwagę pierwsze ataki, które już miały miejsce, to owa batalia już się rozpoczęła. Walka o lepsze jutro, o nowy świat, o nowy porządek - każdy mógł sobie nazywać to jak chciał czy pragnął.
Jednak czy z czystym sumieniem można było to nazwać pełnoprawną wojną? Czy może raczej dopiero rozpędem do biegu? Prawda była taka, że w świecie czarodziejów tkwiła jedna, wielka beczka prochu czekająca na swój zapalnik. Każda ze stron szykowała się do tego starcia na swój sposób. Ministerstwo Magii miało przewagę w tej kwestii - dysponowało dobrze wyszkolonymi i zgranymi oddziałami Grupy Uderzeniowej Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów. Nie wspominając już nawet o całej zgrai Aurorów, którzy byli dużo lepsi w tej klocki i również na każde kiwnięcie. Te dwie grupy powodowały, że wszystko wskazywało na dominację dotychczasowego ładu i brak jakichkolwiek szans na podjęcie rękawicy przez popleczników Toma Riddle'a.
Nic nie było jednak jeszcze stracone. Zrekrutowanie osób o odpowiednich umiejętnościach, talentach czy chociażby zaangażowaniu i postawie, pozwalało wzmocnić szeregi zwolenników przetasowania w magicznym świecie. Jak wszyscy wiedzą, podstawą każdej armii jest silne i solidne zaplecze. Nic więc dziwnego, że Śmierciożercy próbowali rekrutować do siebie ludzi pożytecznych - lekarzy, medyków, zielarzy oraz wielu, wielu innych o podobnych możliwościach. Bez nich nie było mowy o jakiejkolwiek walce. No bo jednak ktoś musiał być w stanie ich poskładać po ciężkich bojach.
Stanley dostał wiadomość, swego rodzaju cynk o osobie, która mogłaby się okazać przydatna w ich szeregach. Wystarczyło tylko wybadać jak ten osobnik zapatruje się na kwestię ewentualnej współpracy. I właśnie w ten sposób, Borgin znalazł się przez gabinetem Fawleya. Wymówkę na swoją wizytę miał dobrą i skuteczną - w końcu od niemal pół roku cierpiał na bezsenność, a że akurat kończyło mu się remedium na tę dolegliwość to musiał złożyć wizytę u jakiegoś specjalisty.
Zapukał do drzwi, które po chwili otworzył - Pan Harlan Fawley? - zapytał, przyglądając się starszemu od siebie mężczyźnie - Dobrze trafiłem? - zmrużył lekko oczy aby mu się przyjrzeć, oczekując tym samym odpowiedzi na swoje pytanie.
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972