I still can't figure you out
You're the kind that drives me mad
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Przychodziło mu pracować z różnymi ludźmi z różnych okazji. Nie zajmował się fizyczną pracą, co to to nie. Natomiast czasami potrzebne było ustalenie różnych rzeczy związanych czy to z roślinami czy też ze zwierzętami. Że zaś Laurent znał się na obydwu to, za odpowiednią opłatą, wyświadczał ludziom przysługi, bez których wszystkie prace rozwlekałyby się niemiłosiernie. Najpierw czekając na sprawdzenie Ministerstwa, przydzielenie tam pracownika, załatwianie dokumentów, a zanim on by to zrobił, a zanim by złożył... Bardzo dużo akcentów składało się na to, że Laurent co prawda brał spore pieniądze za swoje usługi, ale całość zamiast wstrzymywać prace takie jak ta na najbliższe dwa lata przy odrobinie szczęścia przeradzała się w kwestia załatwienia sprawy w miesiąc. On, w przeciwieństwie do osób z Ministerstwa, pracował w końcu dla siebie, a nie robił dla jakiegoś... większego dobra. O tym już mówił, prawda? Materializm. Laurent lubił pieniądze i niekoniecznie też lubił je przetracać. Więc tak się stało też, że 24 maja Laurent zjawił się w bajecznym miasteczku Newquay kawałek drogi od swojego domu. Z własną ekipą, z własnymi papierami i wprowadził swoje własne zamieszanie w ład, jaki mieli tutaj archeologowie i wszystkie osoby za ten projekt odpowiedzialne. Żeby zrobić to tak, by nie stopować prac, choć oczywiście - część terenu została zablokowana. Najpierw trzeba było się upewnić, co to za stworzenia sobie tutaj gniazdko uwiły, czy to może tylko jakieś przechodem, czy to na pewno zagrożony gatunek i tak dalej, i tak dalej. I jak niestety się okazało - zagrożony. Więc pozostała kwestia dopatrzenia formalności. Czy naprawdę muszą tutaj kopać, jeśli muszą, to na pewno nie uda się tego załatwić szybko, że przesiedlenia to problemy, bla, bla, bla... i że w ogóle uzyskanie zgody na przesiedlenie może nie pyknąć, bo czasem nawet budowy trzeba było inaczej rozplanować, jak akurat jakiś nawiedzeniec się uwziął. Tak, nawiedzeniem. Laurent rozmawiał z ludźmi rzeczowo i był ostatnią osobą, o jakiej by się powiedziało, że ma "pasje". Że mu bardzo zależy na tych istotach i że naprawdę jest w stanie zrobić wiele, żeby im pomóc. Ano bo chociaż żal mu było tych stworzeń, to nie wyznawał czegoś takiego, jak niektóre świry - że trzeba przerwać budowę szpitala albo w ogóle go nie budować, bo tam akurat żabki sobie skaczą i im dobrze. To było wariactwo. Natomiast rzeczywiście próbował przekonać osobę odpowiedzialną za te prace, żeby pozostawić teren tych płazów w stanie nienaruszonym na tyle, na ile to możliwe. Że jeśli będą współpracowali to usta się oddzielić za pomocą transmutację to, czego oni szukają od tego, jak te stworzenia żyją. I to był właśnie powód, dla którego już od dwóch dni tutaj siedział.
Codziennie towarzyszył osobom zajmującym się tym miejscem, sam dbał o część zaklęć, codziennie tkwił po kilka godzin w tym słońcu, które naprawdę się rozchulało przy lecie. A nie miał najlepszego zdrowia. Czy musiał tutaj tkwić? Nie. Każdy wiedział, co miał robić, mógł to zostawić i zająć się papierami, które wypełniał i przyjmował swoją śliczną, białą sowę to wysyłał ją z powrotem z listami czy dokumentami w rozstawionym namiocie. Ale wolał mieć na to oko. Bo akurat nie było dla niego odkryciem, że kiedy ludzi spuszczałeś z oczu to potrafili odpierdalać manianę. Zrobić, ale się nie narobić. To go nie satysfakcjonowało.
Z ogromną ulgą przyjmował każdy wieczór. I ten przyjął z taką samą. Siedząc na plaży przy zachodzie słońca, z wyciągniętymi przed siebie nogami tak, że muskały je ledwo morskie fale. Morze było spokojne. Powietrze odprężające. Romantyk, co? Laurent był przegranym romantykiem. Uwielbiał wszystkie te drobne gesty, nawet jeśli w logicznym rozumowaniu były niewygodne. Jak przyniesienie kwiatów na spacer przed kolacją. No przemiłe! Tylko co potem z kwiatami zrobić, skoro zaraz zwiędną niesione w rękach? To była jego klątwa. Dusza romantyka zamknięta w ciele z logicznym mózgiem. Aż przechodziły go dreszcze od przyjemnie chłodzącego po całym dniu powietrza. Kilka chwil spokoju, zanim dotarga się do łóżka i zaśnie jak dziecko.