• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[3.06.1972] Got a secret

[3.06.1972] Got a secret
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
21.08.2023, 14:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.06.2024, 09:08 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic
Why do you smile
Like you've been told a secret
Now you're tellin' lies
'Cause you have sworn to keep it

Czuł się o niebo lepiej w porównaniu do tego, jak czuł się wczoraj. Jego nieobecność przez cały wieczór i noc na szczęście nie wywołała jakiegoś wielkiego poruszenia. Nie to, że żadnego. Nocą po prostu miejsce i tak nie funkcjonowało, a zostało zamknięte, zanim sam ruszył do Little Hangleton załatwiać swoje sprawy. Wyrwał się z Munga z samego rana, kiedy tylko miał taką możliwość. Bo wczoraj już się nawet nie miał siły kłócić z kuzynką. Został przeniesiony na salę, gdzie już był w stanie przynajmniej stanąć na nogi, choć nie bez asekuracji i pomocy, kiedy przenosił się na przydzielone mu łóżko, zmieniając ciuchy na podarowaną pidżamę. Prawdę mówiąc nawet nie narzekał na materiał, że kłujący, że nie taki, że księżniczka przywykła do wyższej jakości materiałów. Nie kłócił się, nie jęczał, nie marudził. Położył się i zasnął jak niemowlę. Tylko nocne mary dręczyły i drapały jego umysł wizjami walących się budowli i zgniatających do żywcem. Kiedy się obudził to chciał wrócić do domu jak najszybciej. Z licznych powodów. Chociażby dlatego, żeby uciec od niewygodnych pytań, albo od tego, że przecież na dzisiaj też byli poumawiani ludzie, musiał się zająć swoimi obowiązkami, nie mógł bez słowa tego wszystkiego zostawić, bez instrukcji, które przesyłane pocztą byłyby zwyczajnie niewygodne. Nawet nie chodziło o próbę ucieczki przed rozmową z Florence. Aż za dobrze wiedział, że to akurat było nie do uniknięcia.

Pojawił się więc na swoich włościach, ale daleko mu było do czucia się jak król. Czuł się bardzo słabo i na jego widok Alexander, jego prawa ręka, jeśli chodzi o zarządzanie tym miejscem, od razu do niego podszedł, żeby złapać go za ramię i poprowadzić do jego domu, sadzając na tarasie. Wypytywał, co się dzieje, dlaczego go nie było, że się martwił i tak dalej... I przede wszystkim zapewnił, że Laurent niczego nie musi dzisiaj robić. Że on się wszystkim zajmie, żeby on odpoczął.

Prewett nie byłby jednak sobą, gdyby rzeczywiście wszystko zostawił.

Spodziewał się wizyty Florence, tylko nie bardzo wiedział, kiedy. Nie sądził, a przynajmniej taką miał nadzieję, że nie urwie się z pracy tylko po to, żeby przeprowadzić z nim pogawędkę. Ta przecież nie ucieknie. Zjadł z trudem przygotowane śniadanie przez skrzata, podziubał, ze świadomością, że coś musi jeść, inaczej z rekonwalescencji może wiele nie wyniknąć. Potrzebował i tak chwili czasu dla siebie. Musiał się umyć, przebrać, poprosić o naprawienie szat skrzata (tak, bo Laurent należał do tych osób, które srzkaty proszą) i poszedł dopilnować, że dzisiejszy oczekiwany gość, który miał przybyć z rodziną na przejażdżkę zostanie godnie przyjęty. Aleksander go zdecydowanie posadził na trawie nieopodal stajni, przyniósł wody w szklance i chociaż wiedział, kto tutaj jest szefem i że Laurent nie lubił naruszania jego autorytetu to nakazał mu wręcz siedzieć. A Laurent... cóż. Tym razem Laurent tylko odetchnął ciężko i posłuchał. Pozwolił Aleksandrowi przejąć wodzę i pokierować tym zamieszaniem z jego drobniejszymi instrukcjami. Potem już tylko wyczekiwał przyjścia gości. Państwo Avery przybyli trochę spóźnieni. Laurent wstał ze swojego krzesła i założył na twarz ten sam uśmiech, wyprostował się, nie pozwolił sobie na okazanie słabości i zmęczenia. Powitanie, małe, przykazane kulturą rozmówki, wymiana uprzejmości - wszystko to się podziało, a z każdą minutą blondyn miał wrażenie, jak siły z niego uciekają.

- Panie Laurent, proszę... zajmę się państwem, nic się nie stanie. Może mi pan zaufać. - Szepnął Aleksander do swojego pracodawcy, kiedy Averowie byli zajęci akurat doglądaniem swoich koni. I może nawet by Laurent się zgodził, a może zaprzeczył, gdyby nie to, że w jego polu widzenia pojawiła się znajoma sylwetka.

- Zostawię państwa w rękach Alexandra. Życzę miłej przejażdżki. - Uśmiechnął się pięknie do Averych. Ale kiedy tylko się obrócił - po uśmiechu nie było ani śladu. - Nie krzycz. Proszę. - Zwrócił się do Florence, wychodząc jej na spotkanie, żeby zaraz gestem wskazać swój dom bliżej brzegu morza.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#2
21.08.2023, 15:19  ✶  
Florence faktycznie nie pojawiła się od razu. Przełożyłaby dyżur, gdyby Laurent był umierający albo miała pewność, że ktoś czyha na jego życie. Ze względu jednak na to, że sytuacja nie była aż tak poważna, spokojnie odrobiła swój dyżur i w podczas jego trwania skupiała się tylko na pacjentach oraz papierach.
Wyszła jednak z kliniki punktualnie, co do minuty, choć miała w zwyczaju zostawać zwykle nieco dłużej – czasem godzinę, jeśli akurat było wielu pacjentów albo zdarzył się poważny przypadek, czasem tylko kwadrans, aby upewnić się, że w jej gabinecie panuje należyty porządek. Nie posłużyła się też wyjątkowo siecią Fiuu, a wsiadła do Błędnego Rycerza – choć nie cierpiała i publicznej komunikacji, i szaleńczego stylu jazdy młodego kierowcy. Wysiadła tuż przed rezerwatem i powędrowała ku miejscu, gdzie jak sądziła, znajdzie Prewetta. (Który, oczywiście, wypisał się na własne życzenie, i jeszcze pewnie zajął się pracą. Mimo tego, że Rhynda na pewno doradzała mu spędzenie jeszcze dnia i nocy w klinice!)
Wyglądała tak jak niemal zawsze: nienagannie, choć niezbyt efektownie. Florence stawiała na prostotę i skromną elegancję, bo o aparycję bardzo dbała, ze względu na charakter i przekonanie, że jak cię widzą, tak cię piszą, ale i nigdy nie chciała specjalnie rzucać się w oczy. Poły ciemnej spódnicy powiewały na wietrze, błękitna koszula z krótkim rękawem była pozbawiona zdobień, a torebka i buty zostały rzecz jasna do siebie starannie dobrane.
Była nieco wzburzona całą sprawą i przeczuwała, że to nie będzie miła rozmowa, ale to nie usprawiedliwiało niechlujstwa.
Uzdrowicielka już z daleka dostrzegła Prewetta. Dalej byli chyba państwo Avery – kiwnęła im głową, na wypadek, gdyby została zauważona. Szła bez pośpiechu, dostojnym krokiem, bo Florence nie lubiła biegać, przynajmniej dopóki ktoś w pobliżu właśnie nie umierał na skutek paskudnej klątwy. Zatrzymała się w końcu przed kuzynem i przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce, od stóp do głów. Nie wyglądał jeszcze całkiem dobrze, ale też nie wydawało się, że jest szczególnie źle.
Był chyba najbardziej uroczym z Prewettów. Zdawał się czasem najbardziej niewinnym: niemalże aniołkiem. Był też wrażliwy i Florence wiedziała, że ma dobre serce. Ale nie była naiwna ani ślepa i wiedziała, że pod anielską skórą czasem krył się diabeł – a może raczej… wąż? Że potrafił wpakować się w kłopoty albo robić rzeczy, których nikt nie spodziewałby się na widok złocistej czupryny i błękitnych oczu.
- Nie zamierzałam krzyczeć – poinformowała go bardzo spokojnie. – Krzyczenie publicznie jest w bardzo złym guście.
A wszak w pobliżu był jego pracownik oraz goście. Jeszcze nie na tyle daleko, by dało się założyć, że niczego nie usłyszą, jeżeli podniesie głos. Nawet gdyby czuła niepowstrzymaną ochotę, aby na niego nawrzeszczeć (a jeszcze nie zdecydowała, czy na to zasługuje), z pewnością nie zrobiłaby tego przy nich. Nie zamierzała podważać autorytetu Laurenta wobec podwładnego ani ryzykować, że w świecie czystokrwistych zaczną się rozchodzić plotki o jej gwałtownej naturze i nieodpowiednim zachowaniu.
Dlatego, kiedy chłopak wskazał na dom, kiwnęła głową, a następnie ruszyła w tamtym kierunku.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
21.08.2023, 15:39  ✶  

Nie było potrzeba wiele, żeby dojrzeć jego drugą naturę. Starał się zachowywać swój wizerunek, jakiego się trzymał. To cud, co potrafiło robić jedno spojrzenie, jeden uśmiech. Ludzie, nawet ci, którzy znali plotki i mieli o nim gorsze mniemanie, jakoś o tym potrafili zapominać, kiedy tylko się z nimi parę słów zamieniło, albo celowo darowali sobie spoglądanie przez pryzmat tego, co podpowiadał rozsądek. Czemu? Kłamstwo było peonem wynoszonym na diabelskich skrzydłach. Najlepiej zaś okłamywało się siebie samego. Nie potrzeba kogoś słowem przekonywać o tym, jaki to jesteś - ludzie sami sobie dopisywali, albo wręcz nadpisywali informacje względem tego, jak cię odbierali. Ktoś inny odebrał tę osobę inaczej, w porządku - ja w nim widzę coś innego. Nowego! Ktoś się pomylił w swoim osądzie. Poświęcał wiele chwil na próbę zrozumienia tego fenomenu. Szukał powodu, dla którego niektórzy machali ręką. I nie potrafił znaleźć reguły. Nie widział zasady. Nie satysfakcjonowała go odpowiedź "bo tak jest". Ludzie byli sztuką, którą pragnął zagłębiać, a to znowu pchało go często do bardzo głupich, emocjonalnych odruchów i decyzji. Niestety mimo tego, że nie czuł się wśród Prewettów jak ryba w wodzie to jednak tym Prewettem był. I tak samo, jak kochał konie, tak samo zamoczył swoje palce w rzeczach, których nie pokazywało się światłu dziennemu. Nawet jeśli ze strachu wyrodziła się odwaga, żeby te palce wyciągnąć. Było już za późno na to, żeby nie zostały żadne ślady. Blizny niewidoczne gołym okiem tętniły wraz z rytmem serca.

Gdyby temu spotkaniu dopisywał lepszy nastrój to pewnie by zażartował, że w takim razie lepiej będzie im zostać tutaj - przynajmniej będą mieli wymuszony spokój. Nie dopisywał mu jednak dobry nastrój. To, że zachowywał spokój nie oznaczało, że spokojny jest. Florence była jak uderzenie sędziowskiego młota. Nie chodziło o to, że powie prawdę o nieodpowiedzialności za chowanie trupów po szafach, albo że drżał ze strachu przed jej osobą. To nie do niej należał ten młotek - to on sam go dzierżył. Nikt inny tylko on sam wpakował się w tę kabałę. Teraz musiał się z tego tłusto i grubo tłumaczyć.

- Dzień dobry, Pani Bulstrode. - Uśmiechnął się Aleksander do kobiety i pokłonił, ściągając czapkę z głowy. To był szczery uśmiech. Aleksander był prostym mężczyznom, któremu wystarczyło wiedzieć, że Florence była kimś, kto zaprowadzała porządek u Laurenta. Laurent zaś był dla niego kimś odrobinkę więcej niż tylko pracodawcą. Po prostu dobrze wiedział, że nie można łączyć jakichkolwiek prywatnych zażyłości z tym, kim jest dla ciebie "szef".

- Powinnaś rozważyć założenie ogródka z ziołami do twoich magicznych specyfików. Ziemi jest tutaj pod dostatkiem. - I oczywiście on mógłby go doglądać, co z tego, że już miał roboty po łokcie, bo oczywiście wszystkiego musiał doglądać i dopilnowywać sam. I sam również tutaj mieszkał. Zawsze tak samo cichy, pusty dom. Tylko jurczak, czarny jak noc, o krótkiej sierści, czasem przecinał ciszę głośnym szczekaniem. Ale wyłącznie, gdy coś się działo. Teraz wielkie bydle wyrwane z piekła rodem podniosło łeb, nastroszyło szpiczaste, nietoperzowe uszyska i spojrzało czujnie na gościa, który przestąpił furtkę ogrodu prowadzącą do posiadłości. A kiedy zobaczył, że to znajoma twarz, położył się znowu na trawie. - Przepraszam za wczoraj, ja... - Ja co? Nie byłem w stanie samemu dojść do domu? Cię nie martwić? Zachować klasę? Sam w zasadzie nie wiedział, co chciał powiedzieć. Jego oczy przez moment latały na boki, jakby ta odpowiedź miała się pojawić zapisana na murawie. Nie pojawiła. Westchnął ciężko i wskazał stolik na tarasie, odsuwając Florence krzesło. Piękny, letni dzień. Aż szkoda go marnować w domu. - Dziękuję. - Że tego nie zgłosiła. Że stanęło na "wypadek". Zastanawiał się tylko, jak powinien podziękować tamtej kobiecie... Elaine.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#4
21.08.2023, 15:56  ✶  
Florence bliżej było do Bulstrodów niż Prewettów: była spokojna, odpowiedzialna i skupiona na pracy, podobnie jak jej brat Orion. Ale wiele czasu spędziła pośród Prewettów i doskonale znała swoją matkę. Nie musiała uczyć się, że ludzie mają wiele twarzy i co kryje się za uśmiechami albo urokiem – bo wiedziała to od zawsze. Dorastała w takim otoczeniu. Była pełna kokieterii Seraphina, która za bielą sukienek chowała przebiegłość i pamięć absolutną, był Atreus, czarujący chłopak, noce spędzający na hazardzie i był wreszcie Laurent, ten uroczy, spokojny młodzieniec, który chodził krętymi ścieżkami.
A ona pozostawała tego świadoma. Może łatwiej było jej to wszystko zaakceptować, bo ostatecznie ten świat był i jej światem, nawet jeżeli ją na rodzinnym obrazie malowały zupełnie inne kolory.
Nie sądziła, że przestraszy Laurenta ani że występuje tu w roli służebnicy Temidy. Te czasy, gdy mogła osądzać, co zrobić ze sprawą kradzieży ciasteczek albo wyrwania piór z ogona abraxana, minęły wiele lat temu. Mimo to przyszła tutaj zadać parę pytań i w swoim wrodzonym uporze chciała odpowiedzi. I jak na córkę Prewettówny przystało, była skłonna zagrać najlepszą kartą, jaką dysponowała.
A tą kartą było: daj mi powód, abym nie poszła do biura Brygady zgłosić, że na progu szpitala pojawił się ktoś ewidentnie zaatakowany. Bo tak, nie zgłosiła tego jeszcze, skoro ją o to poprosił, ale wciąż jeszcze mogła to zrobić.
Nie zamierzała jednak jej wyciągać bez potrzeby – w końcu asa z rękawa nie wyjmujesz na początku gry.
– Dzień dobry, Alexandrze – przywitała Florence pracownika, na moment odrywając spojrzenie od kuzyna. Na moment jednak tylko, bo jasne, bystre oczy Bulstrode zaraz powróciły do Laurenta. – To miłe z twojej strony, ale uprawianie ziół nigdy nie było moim powołaniem. Chyba nie mam do tego talentu.
Florence uczyła się zastosowania ziół bardzo pilnie i wiedziała, herbatkę z jakimi zaordynować pacjentowi na ból głowy, a jaki zapach polecić na bezsenność. Ale zawsze nie cierpiała tych części, w których musiała zakładać ochronny strój i walczyć z kąsającą kapustą albo wyrywać z ziemi mandragory.
Przeszła za Laurentem do jego domu, cichego budynku, tak blisko morza. Jego zapach i szum dotarły do niej jeszcze na długo nim je zobaczyła. Nie dzielili tej miłości do fal, morskiej piany: on miał to we krwi, ona lubiła na morze patrzeć, ale nigdy by się do niego nie zbliżyła. Podziękowała, kiedy Prewett odsunął dla niej krzesło, usiadła na nim i odruchowo wygładziła spódnicę, by ta się nie pomięła.
– Nie musisz mnie przepraszać za to, że trafiłeś do szpitala, mój drogi – powiedziała, wciąż śledząc go uważnym spojrzeniem, jakby chciała wyłapać najdrobniejszy grymas, każdą zmianę mimiki, wszystko, co mogłoby pojawić się w oczach, choć nie oddadzą tego słowa. – Natomiast chciałabym wiedzieć, dlaczego musiałeś do niego trafić. Oboje chyba doskonale wiemy, że to nie był żaden wypadek. Dlaczego ukrywasz tych mężczyzn, którzy cię zaatakowali?
Nie, sam fakt jej nie dziwił. Był Prewettem. Ona miała w sobie ich krew. Interesy jej rodziny często wykraczały poza granice legalności – i było coś ironicznego w tym, że jej dwa bracia zostali aurorami, ale czy tacy jak Prewettowie nie lubili mieć swoich ludzi… w różnych miejscach? Florence, która sama potrafiła iść do profesora z testem zdanym na sto procent i prosić o inny zestaw pytań, bo przewidziała odpowiedzi, wbrew pozorom doskonale wiedziała, że pewne rzeczy muszą pozostać w cieniu.
Ale czy powinna tam pozostać ta? I czy nie wciągnie w ciemność Laurenta, skoro już raz omal nie doprowadziła go na drugą stronę istnienia?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
21.08.2023, 16:24  ✶  

Nie docenianie Florence było bardzo szybką droga do tego, żeby przekonać się, jaki to był błąd. Jak to w ogóle możliwe, że pewne rzeczy przekazywane były we krwi..? Przecież ilekroć Laurent sprawdzał ta zawsze była tego samego koloru. U wszystkich. Nawet jego własna krew, gdy czasem na nią patrzył, nie różniła się zupełnie niczym od krwi wszystkich wokół. A doszukiwał się tej różnicy zbyt często. Tak jak różnicy w swoim odbiciu w lustrze. Dlatego wolał przeglądać się w oczach osób takich jak Florence. Kiedy w nie spoglądał, jej zwierciadła duszy, widział siebie jako kogoś zupełnie normalnego, kto coś osiągnął, kto mógł spokojnie żyć swoim życiem i nie przejmować się przy tym niczyją opinią. Chciał chłonąć jej mądrość, jej spokój i jednocześnie jej zdecydowanie. Czego na pewno nie chciał to wkraczać z nią na ścieżki, gdzie się ścinali. Fakt, przeminęły czasy, kiedy biło się po rączkach. Bo nawet własna matka musiała w końcu przyznać, że dzieci dorastają i przestają być zależne od jej decyzji. Laurent bardzo szybko odciął się od rodzinnego domu i bardzo szybko uciekł do tego miejsca. Swojej samotni, w której mógł głęboko oddychać. Nie nie doceniał Florence. Nigdy nie chciał nawet próbować ważyć tego, co mogłoby się stać, gdyby się z nią pokłócił. Nie chciał się kłócić, przecież nawet tego nie lubił. Tylko problem pojawiał się tam, gdzie nie chciał o wszystkim mówić - nawet jej. We wszystkich tych ekscesach, jakie czynić potrafił albo problemach, przy których przychodził do niej się zwierzyć, nawet jeśli miała mu dać po przysłowiowych łapach, zganić, ten należał do serii, którą chciał trzymać głęboko w szafie. Szafę postawił na strychu, strych zaklął zaklęciami, zamknął, zamek miał zaklęty alarm, by nawet wył, kiedy sam spróbuje to otworzyć. Stał teraz pod tym wejściem na strych i patrzył na kłódkę. Stara kłódka patrzyła zaś na niego. Mrugała. Albo migotała piekielną drogą. Zabawne... bo przecież ile osób określało go aniołem zrodzonym w Piekle. To przez pokusę. Jak wąż owinięty wokół Drzewa Prawdy. Taaak, dokładnie tak. Wąż.

Nie odwzajemniał jej spojrzenia. Spoglądał na trawę, kiedy usiadł obok i przygryzał paznokieć kciuka. To nawet nie było zamyślenie, to był impas. Ani on nie chciał sięgać do kłódki, ani kłódka nie chciała być dosięgniętą. A więc? Jak wyjaśnić coś tak, żeby otwierać Puszki Pandory? Najlepiej byłoby kupić sobie jeszcze trochę czasu. Zaproponować herbatę, kawę. Może wina? Po alkoholu przecież wszystko było o wiele bardziej proste i bardziej przyswajalne. Dlatego w tym wahaniu i tym napięciu, jakie coraz mocniej go nachodziło, nie pojawiła się odpowiedź od razu. Cisza się przewlekała, plotła swoje nici, osiadała coraz mocniej... dość. Uniósł głowę i opuścił rękę od ust, zakładając nogę na nogę, żeby podnieść oczy na morze. To, które kochał i które zawsze do niego wołało. To, w którym mógł spędzać całe godziny i wypływać na całe dni. Tak sobie trochę to wyobrażał - że jak tutaj zamieszka to będzie spędzał każdą chwilę w wodzie, którą tak uwielbiał. Tymczasem najczęściej w wolnych chwilach ledwo moczył w nim nogi. W tej zimnej, ale dla niego przyjemnie zimnej, wodzie.

- To były tylko pionki. Gdyby sprawa wyszła to pewnie znaleźliby tylko ich... - słowo "zwłoki" ciężko przechodziło przez jego gardło - znaleźliby ich martwych. Nie chcę bardziej prowokować osoby, dla której pracowali. - Okrążył temat. Dotknął jego wierzchołka, który wczorajszego wieczoru się na niego zwalił i bardzo wyraźnie ominął epicentrum. Nie chciał Florence niczego ściemniać, dlatego nie grał teraz za zakryte karty. Szanował jej czas, jej inteligencję. To, że się dla niego starała i że wiedział - chciała dla niego jak najlepiej. Zacisnął jedną dłoń w pięść i zamknął ją w drugiej dłoni na swoim udzie. Napięty. - Nie chcę też, żeby to wychodziło na światło dzienne i nie chcę, żeby ktokolwiek się tym zainteresował. Ta osoba... ja... - Starał się, żeby dłonie mu nie drżały. Ale zadrżały. - Ja wydałem na nią wyrok śmierci. - Zamknął oczy. Śmiertelnie poważny. Dłonie mu zadrżały, więc teraz pilnował, żeby nie drżał mu głos. - Ukradłem pieniądze, zostawiłem go zabójcy i za te pieniądze założyłem to miejsce. - Ale to nadal były tylko wierzchołki bardzo głębokiego bagna, w jakie Laurent wdepnął. Wolał jednak, żeby Florence miała go za mordercę, ni żeby poznała całą historię. Choć... i tak wiedział, że Florence nie uwierzy, że mógłby kogoś zabić dla pieniędzy. Ale chwilowo przestał mówić, starając się opanować.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#6
21.08.2023, 17:12  ✶  
Dla Florence Laurent zawsze był normalny. Składał się z bieli i odcieni szarości, jak niemal każdy człowiek – i dopóki czerń nie zaczynała pochłaniać wszystkiego, po prostu to akceptowała. Miał w żyłach krew morskich stworzeń, ale był też Prewettem, przyjęto go do rodziny i to również przyjmowała do wiadomości. Zbudował miejsce, o którym marzył i z sukcesem je prowadził – i tak, na pewno pochodzenie mu to ułatwiało, ale jednak zrobił to pracą własnych rąk.
Laurent był po prostu Laurentem.
Przesunęła palcami po skroni, jakby rozbolała ją głowa, kiedy chłopak wspomniał, że „to były tylko pionki”, „znajdą ich martwych”. Milczała, nie wtrącała się, czekając aż zostanie opowiedziana cała historia – a raczej ta jej część, którą Prewett zechciał się z nią podzielić, bo nie była tak naiwna, by sądzić, że powie wszystko.
A potem milczała dalej. Długą, długą chwilę wpatrywała się w morze, jakby liczyła, że z nadmorską bryzą, uderzającą ją w twarz, nadlecą także odpowiedzi: co zrobić dalej, co mu powiedzieć, jak zareagować. Bo nie, nie wierzyła, że Laurent ot tak zabił kogoś dla złota – mógł przecież poprosić o nie rodzinę i ktoś by zainwestował. Sprawa musiała być bardziej skomplikowana, przynajmniej Florence chciała w to wierzyć. Ale była też z pewnością paskudna, a Laurent ubrudził sobie ręce.
I to wszystko, co ich otaczało, nagle wydało się jej trochę mniej piękne, kiedy zrozumiała, ile tajemnic skrywa jego powstanie.
Odetchnęła w końcu, głęboko wciągnęła powietrze, głośno wypuściła je z płuc, nim przeniosło wzrok na Laurenta.
- Rozumiem – powiedziała w końcu. Nie, nie zamierzała iść do Brygady. Ani wspomnieć o tym braciom, bo nie byłaby pewna, czy nie postanowiliby czegoś z tym zrobić służbowo. Gdyby chodziło o kogoś obcego, pewnie już stałaby na progu Biura, bo dla Florence zawsze liczyła się uczciwość.
Ale rodzina liczyła się bardziej.
– Jeżeli jednak ten atak był ostrzeżeniem, nastąpi prawdopodobnie kolejny – podjęła. Laurent pewnie zdawał sobie z tego sprawę. Nie był głupi. Dlaczego więc to mówiła? By rzucić mu to w twarz. Zmusić do stawienia czoła sytuacji, a nie próby odsunięcia od siebie czarnych myśli, bo może będzie dobrze. Był w niebezpieczeństwie. Świadomość tego ani trochę się jej nie podobała, bo to zagrożenie wczoraj przybrało bardzo materialną formę. – Mogą zaatakować nie tylko ciebie. Mogą pojawić się na przykład tu i podpalić lasy. Wytruć zwierzęta – kontynuowała, beznamiętnym głosem. – Przemyśl więc, co z tym zrobić i kogo poprosić o pomoc. Jestem pewna, że wśród Prewettów są osoby, które cię wesprą.
Ostatecznie w tym rodzie wspólna krew wiele znaczyła, nawet jeżeli zawsze wyglądała tak samo.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
21.08.2023, 17:36  ✶  

Zastanawiał się zawsze i pytał samego siebie, czemu nie jest tu szczęśliwy. Czemu coś, o czym opowiadał z takim błyskiem w oczach nie sprawiło, że rozkwitł. Osiadł tutaj i zamiast promienieć ciepłem i szczęściem pogrążał się coraz mocniej w ciężarze świata. No, dalej. Śmiało! Zgaduj zgadula, dlaczego coś, co miało być czystym, pięknym snem wcale nim nie było? Laurent otworzył w końcu oczy, które skierował na fale głaszczące jego niespokojne myśli. Serce uderzało mu szybko, wyczuwał każde jego uderzenie w klatce piersiowej. Morze szeptało: będzie dobrze. Szeptało mu to codziennie. Mówiło też, że nigdzie nie będzie lepiej niż w jego morskich objęciach. Tylko że Laurent nie czuł się w pełni częścią morza. A na pewno czuł się mniej jego częścią niż częścią życia, które prowadził do tej pory. Było tu tyle osób, których nie chciał opuszczać. Tyle rzeczy, które chciał zrobić. Chciał żyć. Na pewno nie chciał, żeby jego ręce były czarne. Skoro były czarne w jego oczach to musiał ukrywać prawdę, by nie stały się czarne w oczach wszystkich dookoła... prawda?

Nie wiedział, czego się spodziewać po Florence. Jakie słowa padną, jak się zachowa, jak go oceni. Nie był już dzieckiem, które można za karę zaciągnąć do matki za ucho i nakazać mu przyznać się do wszystkiego, bo kłamstwo i manipulacje nie są dobre. Nie były. Rozumiał to doskonale. I przecież nie chciał dla nikogo źle, nie chciał niczyjej krzywdy. Bogowie, nawet nie potrafił życzyć źle Dantemu - jego czarnej stronie medalu, która prześladowała go za popłenione w dawnych latach grzechy. Tylko że nikogo to nie obchodziło, bo koniec końców liczy się to, co zrobisz. Nie to, co sobie zażyczysz czy pomyślisz.

Laurent skurczył się, jak złożona harmonijka. Zakrył twarz palcami, zaciskając je na twarzy, burząc uczesane włosy. Zatrzymując dech w klatce piersiowej. Wszystko mogło prysnąć. Wszystko mogło zniknąć... przez jeden błąd, przez jedną słabość. Ale nie było co się nad sobą użalać. Uderzała go ta myśl, że nie ma co się nad sobą użalać. To się stało, mleko zostało rozlane. Tylko że Laurent wiedział, na czym najbardziej mu zależało. I to nie był New Forest.

- Kocham cię, Florence. Ciebie, Pandorę, Atreusa. Kocham was. - I przecież nie tylko ich. - Jeśli to, co zrobiłem... jeśli to się wyda... wolę, żeby to wszystko poszło z dymem niż narazić reputację rodziny. - I wszystkich osób, które pokazały mu tak dużo miłości i dobra. Zacisnął zęby. Spokój. Zachowaj spokój - powtarzał sobie. Nie płacz, nie ma nad czym płakać. Pociągnął nosem, ocierając łzy z policzków kciukami. - Ja... ja się... - Nie potrafił dokończyć tego zdania. Znów, ze wstydu, zanurzył swoją twarz w dłoniach, nie potrafiąc już panować nad płaczem. - Nie chciałem, Florence. Ja naprawdę nie chciałem...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#8
21.08.2023, 17:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.08.2023, 18:47 przez Florence Bulstrode.)  
Florence lubiła samą siebie uważać za nieomylną, ale nawet ona nie potrafiłaby odpowiedzieć Laurentowi. Dlaczego nie był szczęśliwy, gdy osiągnął swój cel? Może dlatego, że wciąż wisiało nad nim widmo przeszłych grzechów. Może bo w głębi serca dalej był skrzywdzonym dzieckiem, które za szybko straciło matkę i nie dostał szansy, aby to z siebie zrzucić. Może bo nie znalazł jeszcze tego, czego naprawdę szukał.
A może coś jeszcze zupełnie innego.
Nie mogłaby mu odpowiedzieć zwłaszcza, że sama przecież była zadowolona ze swojego życia, właściwie na tyle, na ile było to możliwe. I nawet jeżeli czasem w jej głowie szeptały teraz płomienie Beltane, opowiadając, że brak w tym życiu paru elementów, umiała znaleźć w nim satysfakcję i poczucie sensu. Tyle że ona miała dość zrównoważony charakter, normalne dzieciństwo, a przy tym nie słyszała wezwania morza.
Wyraz jej twarzy złagodniał, gdy padły kolejne słowa. Chciałaby – bardzo by chciała – zapewnić go, że wszystko będzie dobrze. Ale to byłoby kłamstwo, a Florence nie chciała okłamywać Laurenta. Nie był już dzieckiem, które dałoby się chronić, a ludzie, z którymi zadarł, mieli w sobie mnóstwo czerni. I sam również popełnił jakiś błąd. Poważny błąd. Nie mogła udawać, że nie powinien zmierzyć się z jego konsekwencjami.
– Chodź tutaj, mój drogi – powiedziała, przysuwając się do niego i wyciągając ręce, by go objąć. – Ja i Pandora też cię kochamy, i zapewniam, że reputacja rodziny znaczy dla nas obu mniej niż twoje bezpieczeństwo.
Malfoyowie, Blackowie, Crouchowie, dla nich reputacja była wszystkim. Dla niektórych Prewettów także… chociaż niekoniecznie pragnęli tej nieskazitelnie czystej reputacji. Ale na pewno nie dla niej. Tak, dbała o opinię rodziny, ale bardziej dbała o tych, którzy tę rodzinę tworzyli.
Milczała przez chwilę, chcąc po prostu pozwolić mu się wypłakać, i na tarasie domu słychać było jedynie szum fal, raz za razem uderzających o brzeg. Florence czasem bała się, że pewnego dnia Laurent posłucha ich zewu: że morze go zabierze. Teraz zaczęła się obawiać, czy nie będzie musiał wbiec pomiędzy fale nie podążając za wodnym zewem, a w ucieczce przed niebezpieczeństwem na lądzie.
Nie bała się o siebie. Nie bała się i o braci. Byli aurorami i nikt o zdrowych zmysłach nie próbowałby ich skrzywdzić, aby dać ostrzeżenie Laurentowi, a ona wszak wciąż mieszkała w ich domu. Nie miała też w sobie wiele lęku o Pandorę – kto zechciałby napadać na dziedziczkę Prewettów, ryzykować zemstę? Ale Laurent… on był w niebezpieczeństwie. Może wiedzieli, że nie zechce prosić o pomoc, a może chodziło jeszcze o coś innego.
Nie chciała, by spotkało go coś złego. Nie chciała, by stracił New Forest. Ale i nie chciała, by sprawa wyszła na jaw, bo to mogłoby go zniszczyć. Nie reputację rodu - ale jego samego.
– Nie będę wypytywać, jeśli nie chcesz mówić, ale nie mogę ci pomóc, jeżeli nie wiem, co się dzieje – powiedziała po dłuższej chwili, odsuwając się od niego.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
21.08.2023, 18:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.08.2023, 18:56 przez Laurent Prewett.)  

Nie chciał płakać. Nie chciał prosić nikogo o pomoc. Tak, w tym się nie mylili - Laurent nie chciał prosić. Nie chciał prosić o pieniądze na spełnienie swoich marzeń, nie chciał prosić o pomoc w wybudowaniu tego wszystkiego, nie chciał prosić o pomoc, by poradzić sobie z problemami. Już i tak czuł się wystarczającym nieudacznikiem. Bo co z tego, że wszystko to miał, skoro to było jak tron ze szkła? Szklana korona i szklane berło, które niczemu nie służyło prócz udawania zdrowego życia. Ale to też nie tak, że był zupełnie nieszczęśliwy. To wszystko przesuwało się po nim i po jego życiu jak fale. Ocean nigdy nie był stały - i nie było też stałości w nim, nawet kiedy jego życie biegło najbardziej utartym schematem. Wstaję, doprowadzam się do porządku, pracuję, spać. Dzień za dniem, by zamienić je w tygodnie. Udekorować przyjęciem, albo dwoma, wystawą w galerii sztuki albo wyścigami konnymi. Nie, Laurent naprawdę lubił swoje życie, tylko... tylko coś było z nim nie tak. A on nie potrafił znaleźć odpowiedzi na pytanie, co. Chyba dlatego, że to po prostu nie była jedna rzecz, którą można było wskazać palcem. Podłożyć pod ten sąd, skoro już go pod niego sprowadzono. Jak dobrze, że ława oskarżających była taka milcząca, a na sali nie było żadnych gapiów. Była Florence, która... nie osądzała. A może powinna? Nie, nie chciał tego. Nie chciał być osądzony. I jednocześnie czuł, że powinien być.

Przechylił się do Florence i schował w jej ramionach, płacząc jak dziecko. Mimo tego, że naprawdę nie chciał. Chciał być niezależny, chciał stać na swoich nogach i pokazać, że ze wszystkim sobie poradzi, że nad wszystkim może panować. Kuło go to, że miałby znów, znów na kimś polegać. Chował się w szkole za plecami innych, ale był wtedy ledwo dzieckiem. A chowanie się za plecami nie sprawiało, żeby ludzie patrzyli na niego z podziwem, czego zawsze pragnął. Może to po prostu jego ambicja pozostawała nienażarta. Albo to, że chciał stanąć w blasku fleszy, pokazać się w gazetach, ale nie mógł. Bo za bardzo się bał. Im większy rozgłos tym większa szansa na to, że to wszystko, co takie brudne i schowane w jego przeszłości, wyjdzie na wierzch.

Przelało się wiele fal przez złocisto-zieloną plażę, zanim zabrakło łez w morskich oczach. I dopóki go nie odsunęła, trwał w jej objęciach - tej cichej wody, która, jak zawsze, próbowała zaradzić na każdy jego ból.

Otarł policzki i wziął głębszy wdech, próbując jakkolwiek ogarnąć swoją twarz. Jurczak, Dumah, siedział teraz przy jego boku i trzymał łeb na jego udzie, piszcząc cicho i patrząc na niego z niepokojem, smutnymi oczami. Laurent uśmiechnął się delikatnie do zmartwionego zwierzęcia, które nie wiedziało, co się dzieje i wyciągnął do niego dłoń, żeby pogłaskać go po głowie. Chyba znowu by się rozpłakał - ale nie miał na to sił. Był otoczony naprawdę wspaniałymi ludźmi i wspaniałymi stworzeniami. I był za to naprawdę cholernie wdzięczny. Spojrzał w bok, w oczy Florence. Zmartwione, poważne, skupione. Chcące pomóc. Ale on nie chciał, żeby pomagała. Nie chciał jej kłopotać, kolejny raz. Nie chciał zabierać jej czasu, zajmować myśli... łatwo mówić. Teraz już i tak było chyba za późno. I tak się będzie martwiła.

Trigger warning: przemoc seksualna

- Ja... - Zaczął i znowu urwał na moment, uciekając spojrzeniem w bok. - zaplątałem się w kiepskie towarzystwo i... - jak to powiedzieć? Wprost? Nie chciał. Kłódka pękła, a na strychu już grzmiały ryki potwora. Był obrzydliwy. Potwór, którego zostawił zamkniętego w lustrzanym odbiciu, jak kiedyś Dorian zamknął swoją szkaradę w obrazie. - Uzależnili mnie od siebie. Dodali czegoś do drinka. Nie potrafiłem potem przestać. Wracałem ciągle i ciągle i byłem... robiłem prawie wszystko, żeby go dostać. A jak dostawałem to odpływałem. - Mówił prawie szeptem, napinając znowu. Dumah, bo tak na  imię miał jurczak, polizał jego rękę. - Ja się dla nich kurwiłem. Puszczałem się dla tego narkotyku. - Nazwał w końcu rzecz po imieniu. Bestia w lustrze była... naprawdę obrzydliwa. A przecież była nim samym. Ściągnął dłoń z głowy psa i objął się ramionami.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#10
21.08.2023, 19:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.08.2023, 19:15 przez Florence Bulstrode.)  
W milczeniu wydobyła z kieszeni spódnicy chusteczkę i podała ją Laurentowi. Obracała jego słowa w głowie, całą tę brzydką historię, sekret, który faktycznie był brudny. Gdyby wiedziała wcześniej, kiedy to wszystko trwało (dlaczego nie wiedziałaś, Florence? Jak mogłaś to przegapić?), pewnie faktycznie wrzeszczałaby na niego, może kazała dokonywać wyboru, a może nawet wreszcie, wbrew swojemu zwykle zrównoważonemu podejściu, poszukała w jego przyszłości właściwych miejsc i twarzy, a potem wparowała tam po prostu, gotowa pociągnąć na wojnę cały klan Prewettów.
Ale wtedy nie wiedziała i to miało już utkwić w niej jak zadra.
Powinna przecież wiedzieć.
Powinna była zrobić coś wcześniej.
Teraz, kiedy najwyraźniej to było już za nim, za to cień tamtych wydarzeń wciąż go ścigał, nie była pewna, co zrobić ani co powiedzieć. Krzyki nie pomogłoby, nie zmieniły sytuacji, nie sprawiły, że wyrzuty sumienia Laurenta stałyby się większe. Okazanie wstrętu czy złości, na pewno nie sprawiłoby, że nagle poszedłby w jakąś lepszą stronę. Chciała pomóc – i nie doszukiwała się w tym słabości, bo po to była rodzica, by pomagać sobie nawzajem i Florence też poszłaby do rodziny, gdyby czuła, że pomocy potrzebuje. Ale nie była pewna jak. Mogła zaleczyć rany fizyczne, te tkwiące w sercu i duszy były jednak dużo głębsze. Nie umiała i ochronić chłopaka przed tymi ludźmi… ale być może mogłaby zrobić to ich rodzina, nawet jeżeli nie chciał o to prosić.
Laurent, jak mogłeś to zrobić? Nawet jeżeli taka myśl przeszła jej przez głowę, nie wypowiedziała jej. Poza tym przecież mogła się domyśleć, jak to wszystko się stało, jak zastawiono na niego sidła i że właściwie on był tu ofiarą.
Właściwe pytanie, dręczące ją o wiele bardziej, brzmiało jednak: dlaczego nie czułeś, że możesz z tym do nas przyjść?
– Jak bardzo są bogaci i wpływowi? Ile osób wie? – zapytała rzeczowym tonem, nie, nie ze strachu przed konsekwencjami, ale dlatego, że to warunkowało dalsze poczynania, ograniczało albo poszerzało pole manewru. Jak wiele oblivate trzeba by rzucić, jak wiele pieniędzy wydać? A może co ustalić z aurorami, na kogo donieść, co powiedzieć? – I czego dokładnie od ciebie chcą? Czy wczoraj próbowali cię zabić, czy tylko sytuacja wymknęła się spod kontroli?
W jak dużym był niebezpieczeństwie? To też miała znaczenie. Chociaż tu nie chodziło tylko o Laurenta, to była cała przestępcza siatka… w której cierpieli też na pewno inni ludzie. Mierziło ją to, co robili. Na litość Bogini Matki, Florence miała wielką nadzieję, że przynajmniej Prewettowie nie przekraczali tej granicy: nie rozprowadzali narkotyków. Bo tak, wtedy z pewnością doniosłaby na własną rodzinę.
Miała nadzieję, że nie był już uzależniony. Mówił w końcu w czasie przeszłym. Nie spytała o to: nie chciała zadawać nazbyt wielu pytań, gdy Laurent zdawał się w takim stanie.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (5194), Florence Bulstrode (3525)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa