• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[4.06.1972] Nie zamykaj oczu

[4.06.1972] Nie zamykaj oczu
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
22.08.2023, 18:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:06 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Laurent Prewett - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III


Quiet, how quiet is the night
Someone switched me off, but now I'm back

Move, take your bag and start to run
There is someone hiding in the dark


Obiecał Florence, że jeśli cokolwiek się będzie działo to do niej przyjdzie. Że nie będzie już czekał, że nie będzie próbował całkowicie samemu sobie z tym radzić. Obiecał. Problem był w tym, że nic się nie działo. Zupełnie nic. Tymczasem on chodził po Londynie i trząsł się jak galareta, nie mogąc od siebie odeprzeć tego wrażenia, że jest obserwowany. To było głupie. Irracjonalne. Parę razy nawet przystanął, żeby rozglądnąć się wokół, ale zupełnie nic się nie zmieniało. Nic się nie działo. Nie dostrzegał niczyich ocząt, które by się w niego z nadmiarem wpatrywały, nie widział ludzi, którzy znikaliby dziwnie w alejkach, przyczajonych za rogiem. Nie ważne, czy był w Ministerstwie, czy właśnie wkraczał do kawiarni, żeby uraczyć się czarną kawą przed odwiedzinami u krawca, by odebrać od niego garnitur na rejs Crouchów. Nie był nawet pewien, czy chce wracać do swojego domu. Jeśli nawet miasto wydawało się nieswoje... ale przecież w mieście dziać się mogły przeróżne rzeczy. Po głowie tłukło mu się podejrzenie, że jest śledzony przez czarodziei, który nie ujawniali się tak łatwo, jak zwykły, niedoświadczony podlotek. Nie chciał się nawet pytać, kto mógłby go śledzić ani po co. Odpowiedź znał, a nie chciał jej wysnuwać. Niech zostanie gdzieś z tyłu, nie była mu potrzebna. Pozostawał przy tym, że to byle urojenia. Aby te urojenia nie okazały się prawdziwe (bo gdyby je zbył, to chyba byłyby tylko przewidzeniami?), dokładnie obszedł dom kilka razy. Poprosił nawet Aleksandra o pomoc, żeby się upewnić, że wszystkie zabezpieczenia New Forest stoją i mają się dobrze, że nikt przypadkowy się tu nie dostanie. Duma również niczego nie wyczuwał. Był spokojny, zupełnie niezainteresowany światem, chociaż Laurent czuł ciągle jego wzrok na sobie. Kiedy leciał powozem w powietrzu, kiedy był w londyńskich uliczkach, teraz, kiedy był już zmierzch i siedział na plaży, oglądając zachód słońca. Czuł to cały czas. Może naprawdę powinien uciekać..? Napisać sowę do Florence zanim coś się wydarzy? Czy jemu już całkowicie odbijało? I czy jego rodzina mogła go zamknąć, jeśli oszaleje? A może już bezpieczniej byłoby go wsadzić w cztery ściany, blisko siebie, żeby przestał wariować? Ach, uciekał tak daleko, prawie na drugi koniec Anglii od rodziny, a teraz wszystko miałoby się obrócić. Przewrócić. Niepewność go zżerała. I tak mijały minuty, które przeradzały się w godziny, a ciśnienie rosło. Wysłać list? Nie wysłać? Co, jeśli Florence powie, że powinien do niej przyjechać? Albo ona stwierdzi, że przyjedzie do niego..? Nie chciał takiego obrotu spraw, nawet jeśli czułby się wtedy bezpieczniej. Ostatecznie mógł poprosić Aleksandra, nawet jeśli było to dziwne. Choć w sumie chyba nie aż tak od czasu Beltane. Wstał z piasku i skierował się do stajni, żeby złapać tam jeszcze mężczyznę i poprosić go o zostanie z nim, że przygotuje mu pokój. Wyjaśnił to dziwne przeczucie i obawy. Mężczyzna znał swojego pracodawcę na tyle, że aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że do najbardziej odważnych nie należy. W końcu się na to zdecydował, żeby posłać też wiadomość do ciotki.  Krótką, treściwą i zapewniającą, że wszystko jest w porządku, a jednak. Chyba tym sposobem czuł, że będzie najbardziej w porządku przede wszystkim wobec niej. Mimo wszystko... trzymała ten sekret dla niego.

Spodziewał się problemów z zaśnięciem. Spoglądał na rozjaśnione gwiazdami niebo i myślał, że nawet nie zmruży oczu. Nie wiedział nawet kiedy zamknęły mu się oczy i kiedy poduszka stała się tak miękka.


Czarna tapeta z bogatym, granatowym zdobieniem ornamentalnym, który trochę pobłyskiwał w mętnym świetle światła kontrastowała z bordowo-złotym wystrojem wnętrza. Bogatym i pełnym przepychu. Próżno tu było szukać okien. Jedna para ciemnych, hebanowych drzwi stała przed Laurentem jak samotna sylwetka czekająca, aż wyciągniesz do niej dłoń. Za jego plecami były następne. I nie miał pojęcia, dokąd prowadziły. Intuicja podpowiadała mu, że wystarczy przekroczyć próg drzwi, które miał przed sobą, żeby stąd wyjść. Zamrugał kilka razy i rozejrzał się po przestronnym pomieszczeniu. Na szerokich narożnikach siedzieli mężczyźni i kobiety - drogie garnitury, maski przysłaniające górną część twarzy, wino w trzymanych lampkach. To nie były grzeczne pogawędki. Rozpusta spływała z każdego ruchu, lepka i przylegająca do ciała. Lepkie pocałunki dotykały skóry, gdy ciało kleiło się do ciała, jakby wszyscy tutaj zaklęci byli w uroku czarownika. Niczym węże zamknięte w kubłach, kiedy czarodziej zaczyna grać na flecie. Głęboka muzyka, która membraną muskała ściany wpełzała pod nogawki Laurenta, ale jednocześnie nie potrafił jej namierzyć ani skupić na niej swojej uwagi. Butelki stały na stole, część pusta, część wypełniona. Nie panował tu porządek. Rozsypany tytoń, porozrzucane papierosy. Zapach dymu był drażniący i Laurent zakaszlał, odruchowo machając dłonią przed twarzą, żeby się od tego opędzić.  Taak, znał to miejsce. Pamiętał je. Choć... nie wyglądało tak, jak naprawdę je zapamiętał. Zmarszczył brwi i zrobił delikatny krok w tył, z jakiegoś powodu zwracając na siebie kilka spojrzeń, zaskarbiając sobie kilka uśmiechów. Zawsze pragnął uwagi, atencji. Ale teraz była ona dla niego całkowicie niekorzystna. Ich uwagi nie chciał. Spojrzał na siebie samego - na swoją rozpiętą koszulę, na spodnie, na swoje buty depczące po czerwonym dywanie. Brudno. Tu było brudno i wręcz przeciwnie - chciał stąd jak najszybciej uciec, a nie skupiać na sobie czyjąkolwiek uwagę.

Obrócił się gwałtownie i uderzył nosem w coś... w kogoś.

- Och... przepraszam... - Odbił się jak piłka od kamiennego ciała, automatycznie robiąc dwa kroki w tył i przykładając dłoń do swojego nosa. Jego wzrok padł na twarz... na twarz, która sprawiła, że otworzył szerzej oczy i strach zmroził go całego. Zanim cokolwiek zdążył powiedzieć został rzucony jak lalka na stół, a dłonie mężczyzny, jak żelazne okowy, zacisnęły się na jego szyi. Uderzył plecami o stół, przyciśnięty do niego. Butelka wina spadła na podłogę, wylewając swoją zawartość, a pod jego ciężarem trzasnęło kilka kieliszków - jedne potoczyły się po blacie, inne przewróciły. Lampka z winem rozbiła, zostawiając ostre odłamki na stole. W pierwszym odruchu zacisnął swoje drobne, przy dłoniach mężczyzny, na jego przedramionach, chcąc je od siebie oderwać, odciągnąć. W drugim już poszedł po rozum do głowy i chciał sięgnąć po różdżkę, która przecież powinna być w jego spodniach. Towarzystwo zaśmiało się perliście, jakby obserwowali najpiękniejszy w ich życiu spektakl. Laurent żałośnie zamachał nogami i spróbował odciągnąć od siebie jego ręce, uderzyć go, dostać się do jego twarzy. Cokolwiek. Cokolwiek...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
22.08.2023, 18:49  ✶  
Sen.
Sny Brenny zwykle nie różniły się jakoś bardzo od tych, jakie miewali inni ludzie – a przynajmniej inni Brygadziści. Najczęściej były to po prostu zlepy obrazów i dźwięków. Czasem koszmary, w których wywlekała z wody martwych ludzi, biegła po Kniei za płaczącym dzieckiem, stała nad grobem wuja i odkrywała, że pojawiły się na nim nazwiska i jego córek… i tak dalej: lista była długa. Rzadko – od kiedy zapanowała nad talentem bardzo rzadko – wspomnienia, związane z jej sypialnią, z jej poprzednim lokatorem, który zmarł, nim ona przyszła na świat.
W tych snach nie wiedziała zwykle, że śni ani nie czuła, że coś jest nie tak. I tym razem też nie miała pojęcia, że to sen, może dlatego, że wszystko było tak strasznie realne – śmiechy, muzyka i głosy rozbrzmiewały w uszach, zapach dymu oraz perfum, każdy szczegół pięknych sukien. Spojrzenia, jakie rzucano zza masek, elementy dekoracji, każdy szczegół zdawał się prawdziwy. Nie, nawet nie przyszło jej do głowy, że to wszystko to sen. Za to stojąc w rogu pomieszczenia, oszołomiona Brenna miała przedziwne poczucie niewłaściwości. Dręczyło ją przeczucie, że coś jest nie tak. Zastanawiała się, dlaczego właściwie tu przyszła – bo to nie tak, że widoki ją szokowały, że nigdy w takich miejscach nie bywała… tyle że bywała w nich zwykle, aby kogoś aresztować.
Pewnie dziś też miała kogoś tutaj dopaść. Taka myśl obijała się po głowie Brygadzistki, problem w tym, że za żadne skarby nie mogła przypomnieć sobie kogo. Czy płonęły tu jakieś kadzidła, które mąciły zmysły? A może ją zaćmiło i sięgnęła po podanego jej drinka, choć tak pilnie unikała alkoholu od ładnych paru lat, co najwyżej grzecznościowo mocząc usta w szampanie albo winie? A w tym drinku było… coś?
Ruszyła w końcu do przodu, bo nie mogła tak po prostu tkwić, w kącie pomieszczenia, niby nieśmiała dziewczynka, która czeka aż wzbudzi czyjeś zainteresowanie. Rozglądała się, szukając znajomych twarzy. Z trudem powstrzymała chęć sięgnięcia po różdżkę: mogłaby tych ludzi sprowokować. Stąpała po popiołach (ich woń tak bardzo przypominał zapach magii i może przez to jej instynkt szalał, krzycząc o niebezpieczeństwie), po rozlanych alkoholach. Chyba musiała stąd wyjść. Znaleźć kogoś z pracy. Bo coś z nią było nie tak, skoro nie wiedziała, co się dzieje.
W momencie, gdy postanowiła ruszyć do drzwi, dostrzegła jednak obrazek, który niósł ze sobą przedziwne wrażenie deja vu. Dwa obrazy, ciemnowłosy mężczyzna duszący blondyna, ciemnowłosy mężczyzna duszący drobną dziewczynę, przez moment zlewały się ze sobą. Nie zrozumiała, jeszcze nie, co dokładnie to oznacza, zbyt pochłonięta przez sen, aby pamiętać wszystko, co działo się na jawie. Mimo to ręka Brenny już sięgała po różdżkę, i znów to było deja vu, bo zrobiła dokładnie to samo…
- Depulso! – zawołała, celując w człowieka, a czar pchnął go w stronę okna. Brenna runęła biegiem w stronę Laurenta, po drodze przeskakując przez stolik.
I nikt nie zareagował, nikt kogo mijała, nikt kto siedział przy stoliku, przez który przeskoczyła, i tylko nie słyszała już śmiechów. Może umilkły. A może zagłosiło je szaleńcze bicie serca, gdy rzucała się ku Prewettowi, aby sprawdzić, czy jest żywy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
22.08.2023, 20:13  ✶  

Powietrze. Potrzebował powietrza. Rozchylił usta, chcąc go nabrać, ale silny nacisk wcale nie zmalał na jego szyi. Nie mógł nabrać powietrza. Patrzył wielkimi oczami prosto w oczy swojego kata. Dlaczego? Przecież wiesz, dlaczego. Testament spisany przez Niebo, podpisany ręką Diabła - zostawisz wszystko, co ukradłeś, co zdobyłeś, a czego nie powinieneś mieć. Każdy grzech, każde bluźnierstwo - oto Twój Rachunek Sumienia. Przecież Bóg ostrzegał, czego wystrzegać się powinien człowiek. Owieczki Boże stąpały ścieżką światła, nie kryły się po kątach i nie chodziły po cieniach. Nie udawały, nie kradły i nie łgały. Nie uwodziły, żeby potem zostawić gorzki posmak. Albo i nawet słodki - przecież nie miało to znaczenia. Już żaden zapach nie docierał do jego nosa, kiedy próbował rozpaczliwie złapać powietrze ustami. Jak ryba rzucona przez wędkarza od niechcenia na ziemię, bo nie nadawała się do zabrania do domu. Wrzucać jej do rzeki zaś się wędkarzowi już nie chciało. Okropne były te oczy, w których Rachunek i Testament spisano. Nie fantazjował o śmierci, bo nie chciał umierać, ale zdecydowanie nie to chciał widzieć w swoich ostatnich chwilach. I nie w tym miejscu chciał umierać. Nie tu, to gdzie? No gdzie, panie Prewett! Niedobrze było tu, w miejscu ostemplowanym grzechem twoim, niedobrze było też w ciemnej uliczce Little Hangleton. Więc gdzie? We własnym łóżku? Och, jak bliskie prawdy byłoby to życzenie...

Siła tych palców wręcz gniotła mu gardło. Ręce zaczęły mu słabnąć, choć potrafił powietrze wstrzymać na więcej czasu, niż przeciętny anglik nie mający z pływaniem niczego wspólnego. Kim był? Czy przyszedł jako kat Dantego? A może to była tylko jakaś chora gra, zabawa? Znów dotknął nogami ziemi, przynajmniej częściowo i kiedy już myślał, że to po wszystkim, że zostanie mu po prostu stracić przytomność i opaść tu bez sił - uścisk puścił całkowicie.

Odrzucony zaklęciem mężczyzna wpadł na drugi ze stolików. Siedzące tam osoby nawet nie zareagowały, gdy stół się przewrócił, gdy rozlany został na nich napój, nie zwrócili uwagi, kiedy niedopałki i popiół z fajki posypały się na dywany. Już się nie śmiali. Napastnik zebrał się szybko - o tak, Brenna. Osoba, którą już poznawał. I z którą nie zamierzał wchodzić w szranki. Szarpnął stół, żeby posłać go w kierunku Brenny i zająć jej cenną chwilę na obronę siebie. Albo może przede wszystkim Laurenta, który zsunął się ze stołu niemalże bez życia, łapiąc łapczywie powietrze i krztusząc się nim. Wręcz kuło. Morderca przeskoczył przez kanapę i wypadł na zewnątrz przez drzwi, znikając.

Laurent złapał się palcami Brenny, czując, że znowu łzy, te wyciskane przez strach, czynią jego policzki mokrymi. Znowu? Chyba płakał. Kiedy? Chciał coś powiedzieć do Brenny, ale nie był w stanie, z całych sił starając się złapać jak najwięcej powietrza. Minęło parę chwil, nim jego płuca przestały tak mocno walczyć z jego ciałem.

- Co ty... co ty tu robisz? - Tak jakby to było najważniejsze pytanie na świecie. Ale nie rozumiał. Nie miał pojęcia, co właśnie robił w ramionach Brenny, trzymając się jej kurczowo. Dopiero teraz spojrzał na swoją dłoń, na której perliły się czerwone krople i wyciągnął z niej kawałek szkła trzęsącą się dłonią. - Co ja tutaj robię? - Bo nie chciał tu być. Chciał stąd uciec, przecież już uciekał! Podniósł się, z pomocą Brenny lub sam, spoglądając na znajomą salę. Teraz całkowicie pustą. Odszukał dotykiem rękę Brenny. I chciał powiedzieć, że muszą uciekać, ale... w zasadzie to dokąd? Przez tamte otwarte drzwi, które ziały teraz jak gardziel smoka? Przez te drugie? Jakoś nie widział żadnej nieprawidłowości w tym, że jeszcze przed chwilą miejsce było pełne i głośne, a teraz tylko kieliszek po winie zadzwonił cicho, kończąc swoją drogę na nodze od kanapy.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
22.08.2023, 20:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.08.2023, 22:48 przez Brenna Longbottom.)  
wiadomość pozafabularna
Sen przejęty po ustaleniu z graczką.

Musiała zrobić unik, tracąc w ten sposób cenne sekundy. Napastnik znikł, a chociaż coś w niej wyrywało się do pogoni, zamiast tego uklękła obok Laurenta, nie zwracając uwagi na to, że wokół leży potłuczone szkło. Objęła go lewym ramieniem, gdy do niej przylgnął – żywy, na szczęście żywy, nie spóźniła się – bo palce prawej dłoni wciąż zaciskała na różdżce. Jej wzrok przesunął się po sali. I chociaż była gotowa poderwać Laurenta na nogi, pchnąć do drzwi, gdyby ktoś jeszcze zaatakował… to atak nie nastąpił. W pomieszczeniu nikogo już nie było, chociaż w nozdrza wciąż uderzały zapachy: popiołu, alkoholu, perfum.
I krwi.
- Nie jestem pewna – powiedziała, pomagając się mu dźwignąć. Kiedy chwycił ją za rękę, mocno zamknęła palce na jego dłoni, i usłyszała w głowie echo własnego głosu nie puszczaj mojej ręki. Nie dostrzegała już zagrożenia, ale to nie oznaczało, że go tu nie było. Kiedy już upewniła się, że w żadnym kącie nie czai się morderca, przeniosła wzrok na Laurenta, lustrując jego obrażenia: ślady na szyi dopiero miały się w pełni objawić, ale już był pokaleczony…
– Chyba powinniśmy stąd wyjść – mruknęła, odwracając znów spojrzenie od Prewetta i…
…świat wokół nich, stracił barwy, a potem wybuchł feerią nowych kolorów i dźwięków.
*
- …i jak myślisz, który z nich wygra wyścig? Och, ten biały. Popatrz, ten biały, jest taki majestatyczny, prawda?! On na pewno wygra.
Panna Genevieve Rosier ściskała dłoń Laurenta jedną ręką, a drugą przytrzymywała kapelusik, udekorowany niedorzeczną wręcz ilością kwiatów. Wokół nich znajdował się cały tłum ludzi. Prewett rozpoznawał niektóre twarze stałych bywalców albo ludzi, których oglądało się na pierwszych stronach gazet. Rozbrzmiewał gwar, tu i ówdzie śmiechy, gdzie indziej podniesione głosy, gdy na trybunach żartowano, flirtowano i przede wszystkim: omawiano, który z abraksanów wygra dzisiejszy wyścig. W pobliżu pewien mężczyzna palił papierosa, wzrok utkwiwszy w zwierzętach, przygotowujących się do wyścigu. Sztywność jego ramion, wyraz twarzy, to wszystko Laurentowi podpowiadało od razu, że sporo postawił na jednego z zawodników… i nie była to kwota, na stratę której mógł sobie poradzić.
Atmosfera jedyna w swoim rodzaju, panująca na torze wyścigowym Prewettów tuż przed najważniejszym wyścigiem roku. Gdy za kulisami przewalały się pieniądze, gdy ludzie tracili albo wygrywali majątki, kiedy mężczyźni zakładali się pomiędzy sobą, a niektóre pary grały w swoje własne gry na trybunach.
– Lauri? Słuchasz mnie? – spytała Genevieve nadąsana, mocniej ciągnąć go za rękę. Poczuł ból: zdał sobie sprawę z tego, że z jakiegoś powodu boli go gardło, że trudno my wydobyć głos. Że po jednej z jego dłoni ścieka krew.
A potem dostrzegł, że przez tłum przepycha się ku niemu ktoś, w czyim ręku błyszczał nóż.
*
– Nie waż się uciekać potem przez okno.
– Tak, mamo.
– Mówię poważnie, Brenno. Jeżeli znowu zrobisz spróbujesz tego samego…
– Nie mam już piętnastu lat, mamo – mruknęła Brenna, zastanawiając się, czy matka naprawdę aż tak boi się jej ucieczki, że musi ściskać ją za rękę. Elisa Potter Longbottom zawsze była osobą niezwykle zdecydowaną i zawsze bardzo zależało jej na opinii, jaką cieszy się rodzina. I Brenna, mimo swojej całej paplaniny i tego, że na tle innych czystokrwistych, młodych dam, wypadała bardzo blado, naprawdę to rozumiała. Umiała zachowywać się w towarzystwie i nawet nie musiała szczególnie się starać: to nie była z jej strony gra, bo Brenna równie swobodnie czułaby się pewnie w mugolskiej knajpie, w pałacu Buckingam na herbatce z królową i weselu czystokrwistych.
Ale teraz czuła się jakoś niespokojnie, gdy wodziła spojrzeniem po tłumie. Miała wrażenie, że powinna kogoś tutaj poszukać.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
22.08.2023, 21:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.08.2023, 21:11 przez Laurent Prewett.)  

Mrugnął.

Gwar dźwięków owinął się wokół jego głowy i uderzył w uszy. Tłum łączył ze sobą słowa, zdania, krzyki i śmiechy. Nie brakowało gwizdów, bo przecież niektórzy musieli się zachowywać jak wypuszczone z klatek świnie, które pierwszy raz widzą pastwisko. Nie bardzo to lubił. Kakofonia dźwięków, trąby z wyścigów, krzyki i wszystko inne były głośne, gwałtowne, a on musiał przy tym się uśmiechać i być grzecznym dzieckiem. Nie to, że chciał być niegrzeczny. Ale chciał... wolałby teraz być gdzieś indziej. Wszyscy ci ludzie, którzy wydawali się tacy agresywni w swoich skandach, unosili ręce, pięści, dopingowali swoich idoli. Gdzieś obok przeszedł bukmacher nawołujący do zbierania zakładów, trzymający swoją wielką księgę jak księgowy londyńskiej firmy, której nie starczy dwóch kartek A4 na liczenie dziennych przychodów. Zmarszczył brwi, próbując przyzwyczaić oczy do tego słońca, które lało się z nieba - a na niebie ani jednej chmurki. Co to za angielska pogoda? Czemu od paru dni było tak ciepło? - przemknęło przez jego myśli. Niektórzy ludzie w tym miejscu ważyli swoją przyszłość. Nie trzeba było być specjalnie wielkim empatom, żeby wycenić, że przynajmniej jedna osoba tutaj mogła wyjść z wielkim majątkiem, albo skończyć zupełnie z niczym. Tylko moment... Wyścigi. Tak, wyścigi. Miał się skupić na wyścigach i na... Panienka Rosier sama się dopytała, czy jej słuchał. Chciał odpowiedzieć, niezgodnie z prawdą, że tak, jak najbardziej... ale czy mogłaby powtórzyć? Potem chyba by się poprawił, że nie, że odleciał myślami. Że chyba przez moment po prostu się wyłączył, może to słońce tak źle dzisiaj na niego działało? W końcu, przecież wiedziała, nigdy nie był najlepszej kondycji. Oczywiście, że wiedziała. W końcu była dla niego... Kim? Dźwięk nie wydobył się z jego gardła, bo paskudnie zabolało. Ugrzązł w nim i odruchowo Laurent sięgnął do gardzieli, przymykając z bólu oczy. A kiedy je otworzył spoglądał na rękach swojej białej marynarki, która przesiąkała właśnie krwią. Na swoje palce, wcale nie tak blade, z których skapywały szkarłatne krople. Zrobiło mu się słabo. Zazwyczaj na widok krwi robiło mu się po prostu słabo. A to była jego krew. Skąd? Przecież się nie zranił. Coś mu się przewidziało? Chciał o to zapytać kobietę obok siebie, podniósł na nią nierozumiejący niczego wzrok. Jedynie musnął ją spojrzeniem. Jego uwagę skradła nieznajoma (na pewno?) sylwetka z nożem w ręku.

Stał jak zaklęty. To przecież niemożliwe - szeptał jego umysł. To nie ma żadnego sensu, nie może być prawdziwe. Gardło pewnie go pobolewa od... od zimnego soku, a ręka to pewnie... coś mu się wydaje. Nie piekła go skóra, nic się nie działo, zupełnie nic. Mężczyzna nie może tutaj nieść noża, bo przecież nikt by go nie wpuścił. A jednak Laurent zwątpił, kiedy on szedł dalej, pewnym krokiem. I zrobił kilka krok w tył, przerażony. To nieprawdziwe. Kim on jest? I czemu miał tak skupione spojrzenie na nim? Laurent nie miał odwagi się nawet obejrzeć za siebie, robiąc kolejne, struchlałe kroki.

- S-stój... - Ledwo wychrypiał przez ściśnięte gardło. Nie stanął.

Laurent obrócił się i rzucił do ucieczki przez trybuny.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
22.08.2023, 22:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.08.2023, 22:49 przez Brenna Longbottom.)  
– Czasem o tym łatwo zapomnieć – westchnęła Elisa. – Czy odpisałaś na zaproszenie pani Slughorn?
– Tak, mamo – mruknęła Brenna, trochę nieuważnie. I wtedy w tłumie mignęła jej znajoma sylwetka.
Ciemnowłosy, krępy mężczyzna, szedł przez tłum. Nie przepychał się, a szedł właśnie, ludzie zdawali się przed nim rozstępować, niczym morze przed Mojżeszem. To jeszcze nie zdziwiło Brenny, ale tym razem jego widok przywołał wspomnienie, wspomnienia.
Mrugnięcie.
Victoria przyparta do ściany, ręce zaciśnięte na jej gardle.
Mrugnięcie.
Duszony Laurent.
Mrugnięcie…
Laurent przepychający się przez trybuny… jego jasna głowa mignęła Brennie w oddali, gdy i on przepychał się przez tłum. Ale ludzie nie umykali mu z drogi, ten i ów zaklął na niego, kiedy próbował przejść obok, jakaś kobieta krzyknęła z oburzeniem, gdy zawartość trzymanej karafki trysnęła prosto na jej sukienkę. Dwóch mężczyzn zastąpiło mu drogę: rozmawiali ze sobą i zdawali się ignorować Laurenta, ścigającego go człowieka, nóż w jego ręku. Morderca o ciemnych włosach zmniejszył odległość i nóż ciął Prewetta głęboko w ramię. Uniósł ostrze, by zadać kolejny cios…
W tej samej chwili Brenna zdołała przedrzeć się pomiędzy ludźmi. Nie używała czarów: w tłumie prawdopodobnie zresztą by nie trafiła. Zamiast tego wpadła na mężczyznę z rozpędu, a nóż wypadł mu z dłoni. Oboje uderzyli o barierki, ale impet uderzenia ich rozdzielił i ciemnowłosy znikł w tłumie.
Brenna obejrzała się na Laurenta, ale…
…wszystko ściemniało.
*

Było ciemno: jedynym źródłem światła stawały się błyskawice, raz za razem przecinające niebo. Co gorsza lał deszcz, utrudniając widoczność. Ubrania Laurenta były już przemoknięte, ciężkie od wody. Bolało go gardło. Bolało go ramię. Przez huki słyszał i morze: ale dziś było wściekłym żywiołem, który wszystko pochłonie. Choć jeszcze nie widział brzegu, znajdował się na klifach, a pod jego stopami ślizgały się kamienie, mokre od deszczu, śliskie, wiedział, że trwa straszliwy sztorm. Sztorm, podczas którego nawet selkie z pewnością chowały się w podmorskich grotach, by fale nie zniosły ich na skały i nie roztrzaskały, bo i magiczna istota mogła ucierpieć podczas takiego szkwału.
I pamiętał.
Pamiętał, że próbowano go udusić.
Pamiętał, jak cięto go nożem.
Nie widział mordercy, ale czuł całym sobą, że on gdzieś tutaj jest, czai się gdzieś w tej ciemności i czeka tylko na okazję. A w tym hałasie, na który składał się huk grzmotów, wściekłość morza, szum deszczu, gdzieś w oddali ktoś wzywał rozpaczliwie jego imię.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
22.08.2023, 22:43  ✶  

Wpadł na pierwszego człowieka, potrącając go ramieniem, choć jeszcze przed chwilą dłoń Genevieve puściła go w zasadzie sama. Wyślizgnęły się ich wspólne palce, nie było żadnego oporu, nie było protestu. Kobieta w ogóle nie zareagowała na to, że ją puścił, że ktoś tu szedł. Zachował równowagę od uderzenia. Oburzony mężczyzna zlustrował go spojrzeniem, ale zaraz poszedł dalej, zapominając o sprawie. Miał ważniejsze rzeczy do roboty. Miał zakłady do wygrania. Laurent obejrzał się przez ramię, na Genevieve, chciał do niej krzyknąć, żeby też uciekała. Chciał krzyczeć, żeby wszyscy uciekali. Ale ani ci "wszyscy" nie byli zainteresowani mordercą, ani morderca nie był zainteresowany tymi wszystkimi. Jego oczy, te żarzące się oczy, gorętsze bardziej niż dzisiejsze słońce, widziały tylko jedną osobę. Jego. No ale przecież to się zgadzało! Chociaż jedna osoba z oczami tylko na tobie, ach, no tak powinno być! Jeszcze chwila i będziesz w centrum uwagi, jeszcze tylko kilka chwil i scena będzie tylko twoja. Z jakiegoś powodu nie przynosiło to ulgi i ukojenia.

Odbił się od jakiejś kobiety, która krzyknęła i prawie się przewróciła razem z nim. Nie tracił nawet czasu na przepraszanie. Przechylił się do przodu, odzyskał kontrolę nad błędnikiem i pobiegł dalej. Podobno nie powinien się odwracać. Tak? Nie powinien? Tracił czas, a przecież mógł go zyskać na ucieczkę?

- Pomocy... - Niech ktoś mi pomoże..! - Patrzył na tych ludzi z przerażeniem, którzy tylko z niezadowoleniem rzucali swoje komentarze, zajęci byli przypatrywaniem się koniom, zastanawianiem się, czy jutro też będzie tak gorąco. Spojrzał znów za ramię. Mężczyzna nawet nie biegł. A jednak odległość między nimi tak nieznośnie się zmniejszała. I chyba rzeczywiście nie powinien był się obracać. Wpadł na dwójkę mężczyzn, którzy tego nawet nie zauważyli. Zawisnął na nich, bo ani obok, ani z tyłu - nigdzie nie było przejścia. Mógł skakać po głowach ludzi na ławkach, nawet gotów był się przepychać... ale krzyk wydarł się z jego gardła. Zdarty, okropny krzyk z bólu, kiedy nóż zagłębił się w jego chude, mizerne ciało. Paraliżujące zimno stali było jak żądło wbite w skórę. Ale to nie było wąskie, małe żądełko. To nie było ukąszenie osy. To był kawał stali wbity z rozmachem. Niemal czuł, jak ostrze zgrzyta na kościach. Nogi się pod nim ugięły i tylko dłońmi jeszcze złapał się koszul nie zwracających na niego uwagi mężczyzn. To koniec..? Spojrzał na czerwone od krwi ostrze i na uniesione ramię z załzawionymi oczami. Ono zaraz opadnie. To będzie...

Brenna wpadła w mężczyznę z impetem i poleciała z nim na ludzi. Powiódł za nią wielkimi oczami i wyciągnął do niej rękę...

... która nigdy jej nie dosięgnęła.

Jego ręka przesunęła się po ciemności wichury, jaka objęła w posiadanie świat.

Objął się ramionami, dygocząc ze strachu i z zimna. Jak i kiedy się tutaj znalazł - nie wiedział. To było tak naturalne, jakby był tutaj od... od chwili. Od chwili, kiedy biegł przez ten las, starając się uciec przed szaleńcem, który z jakiegoś powodu chciał go zabić. Trząsł się jak galareta, spoglądając na wzburzone morze, które tak kochał. Ale dziś Matka Woda była gniewna. Dziś nie kochała nawet swoich syrenich cór i synów. Nie, to nie był dzień, w którym jakakolwiek selkie o zdrowych zmysłach zanurzyłaby się w falach.

Zdradliwe kamyczki osunęły się spod jego stóp, kiedy chybocząc się odsunął od urwiska i zrobił parę kroków ku nicości. Błyskawica przecinająca niebo podkreśliła widok na las. Bolała go ręka. Bolała tak mocno, że nie był pewien, czy dałby radę nią cokolwiek złapać.

- Przestań... proszę... przestań... - Nie było takiej możliwości, żeby jego żałosny głosik, wyduszony z trudem i bólem, był słyszalny dla kogokolwiek. Ale może on słyszał. Blondyn nie miał odwagi zrobić kolejnego kroku w przód. Spoglądał po otoczeniu, szukając sylwetki. Czując całym sobą, że jest tutaj na widoku jak łeb jelenia wywieszony nad kominkiem. Piękna zdobycz - wystarczyło dopełnić rytuału. Laurent panicznie wodził spojrzeniem po otoczeniu, ale widział tyle, co nic. Postawił kolejny chybotliwy krok w stronę lasu. I w końcu ruszył do niego biegiem. Na oślep. Bo przecież nie mógł tu czekać, aż łowca sam do niego przyjdzie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
22.08.2023, 22:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.08.2023, 23:11 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna też biegła.
Potykała się na wilgotnych skałach, raz czy dwa nawet upadła. Rozpaczliwie nawoływała imię Laurenta, bo i ona pamiętała: wszystko. Nie tylko dwa poprzednie sny, ale też sny Victorii, słowa Stanleya, mężczyznę ze strzelbą, który nawiedził ją samą gdzieś na granicy snów i jawy. I wiedziała, że jeżeli nie zdąży, jeżeli się spóźni, Prewett zginie.
Przemieniła się w wilka, bo tak mogła poruszać się szybciej, czuła więcej… ale nie mogła złapać tropu. Może przez tę deszcz, przez wszechobecną wilgoć, może bo to był sen, a może spóźniłaś się już Brenno, znowu się spóźniłaś – tak jak wtedy, gdy duch na rozstaju wspomniał, że gdzieś tam, na północy, umiera dziecko, a gdy Brenna wyskoczyła spomiędzy drzew, zastała tylko kolejnego ducha i dużo krwi.
A potem niebo rozświetliły kolejne błyskawice, cała seria piorunów, raz za razem uderzająca w drzewa w lesie, ku któremu biegł Laurent. Straszliwą noc rozjaśniła łuna pożaru. W jego świetle Prewett zobaczył sylwetkę mężczyzny, który tam na niego czekał – jakby od samego początku wiedział, że właśnie tutaj Laurent skieruje swoje kroki. Albo że świat, wszystko, co ich otacza, popchnie młodzieńca w tę stronę.
Bo przecież to ciemnowłosy był tutaj panem.
Trzymał w ręku różdżkę i błysk czerwieni pofrunął ku Prewettowi. Siła zaklęcia rzuciła go na ziemię.
Tyle że Brenna w blasku ognia też wypatrzyła obie postacie. Z wilczego pyska wydobył się warkot, kiedy rzuciła się na człowieka i zatopiła kły w jego przedramieniu. Niestety lewym. Rzucony czar ją odrzucił na moment, a choć natychmiast znów była na nogach, gotowa do kolejnego skoku – on już biegł do lasu, biegł… wprost w płomienie?
I znikł, jakby nigdy go nie było.
Wilczyca rzuciła się ku Laurentowi, przemieniając w pół ruchu, tak że w jednej chwili widział zwierzę, w drugiej kobietę, która padła na kolana w błoto, tuż przy nim. Brenna chwyciła Laurenta za ramię – to zdrowe, nie naznaczone czerwonym śladem ostrza – i pociągnęła, zmuszając, by usiadł.
- Obudź się! – krzyknęła mu prosto w twarz i bezlitośnie potrząsnęła, niby szmacianą lalką… w panice, bo przecież nie było mowy, aby potrząsanie czy szczypanie wystarczyło, by wybudził się z tego koszmaru. Wszak duszono go, dźgano nożem, rzucano w niego zaklęcia. Ale Brenna też nie myślała jasno, spanikowana, bo widziała czerwień na jego ubraniach i wiedziała, że jeżeli znów ich przerzuci… to może nie zdążyć. Bogowie, mało brakowało, a teraz też by nie zdążyła. I ten człowiek sięgał po wciąż nowe sztuczki, ledwo co wciągnął ją w sen, a tutaj tak ciężko było znaleźć Prewetta… – To sen! Musisz się obudzić, inaczej znowu cię dopadnie!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
22.08.2023, 23:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.08.2023, 23:33 przez Laurent Prewett.)  

Jego nogi ślizgały się na kamieniu, który łączył się z błotem i mizernymi śladami trawy. Może nawet zdobiła ten klif wiosną, może była piękna, zielona, bo taką mieli teraz porę roku? Tak, wiosna. Nie. Lato. Nic nie było wystarczająco piękne, kiedy deszcze siekał w policzki, a twoje ciało rwała seria bólu. Przecież dopiero co był bliski śmierci. Pamiętał to teraz tak bardzo wyraźnie. Dopiero wyciągała go jakaś nieznajoma spod zawalonej części budynku i prowadziła go do Munga, więc czemu... czemu teraz wyciągnęli go tutaj, zadali sobie tyle trudu. Był bliski tego, by w histerii paść na kolana i po prostu prosić, żeby to się już skończyło. Tylko adrenalina utrzymywała go na nogach i tylko instynkt nakazywał jeszcze biec. Bo przecież mimo tego strachu - nie chciał umierać. Pomimo rozpaczy, jaka rozsadzała jego słabe serce i ciało, chciał walczyć na tyle, na ile miał sił. Czyli prawie wcale. Bo z jakiegoś powodu nie było różdżki u jego boku. Ale nawet gdyby ją miał... czy naprawdę zdołałby ją unieść? Na pewno. Przecież on miał tylko nóż. Tylko swoje ręce... prawda?

Laurent zatrzymał się tak gwałtownie, że wyrżnął na ziemię, gdy pioruny błysnęły tuż przed nim i wdarły się do lasu gwałtem i przemocą, rozrywając zdrowe, silne drzewa i krzesając iskry, które zajęły nawet mokre igliwie. Zdarte kolana i dłoń na dłoniach to był i tak najmniejszy problem - bo odruchowo wyciągnął ręce, żeby się nimi podeprzeć przed sobą, co posłało falę mroczącego bólu przez jego głowę. Płomienie powstały jak czerwona kurtyna teatru, która zasłania zacienione deski, by zrobić miejsce głównemu scenarzyście. On, wychodząc właśnie przed przygotowaną scenę, zaraz oznajmi, co będzie głównym motywem tego scenariusza. Kto w nim wystąpi, jakie przydzielono role? Starał się przecież niezwykle. Z taką pieczołowitością dobierał eksponaty, przygotowywał ozdoby! Dbał o to, żeby ofiara nie zmarła od razu, żeby poczuła, że Śmierć po nią idzie. W najlepszym wydaniu by spoglądać, jak życie ucieka z oczu, kiedy brakuje już tlenu. Lukrecja podniósł się powoli i w końcu swoje spojrzenie na oświetloną teraz sylwetkę. Nie miało znaczenia, czy płakał, czy nie, bo deszcz i tak zmywał wszystkie łzy.

- Proszę... - Ile razy mógł powtórzyć to magiczne słowo? Tyle razy, ile było to konieczne. Mógł prosić, błagać, mógł zaoferować niemal wszystko, byle tylko dał mu żyć. Bo nawet jeśli nie prowadził godnego życia, nawet jeśli popełnił wiele błędów i na pewno jeszcze sporo ich zrobi to nie chciał, żeby to wszystko się tak skończyło. Tutaj. Chciał jeszcze zobaczyć Florence. Chciał zobaczyć Pandorę. Było tyle osób, na które chciał jeszcze spojrzeć i do których chciał się szczerze uśmiechnąć. I nic go teraz nie obchodziło, jak żałosny w tym wszystkim był. Że nie był taki twardy, jak Florence. Nie miał takiego charakteru, jak Pandora. I nie miał takiej odwagi, jak Brenna. Był tylko żałosnym skrawkiem człowieka, którego ktoś usilnie chciał pozbawić jego równie żałosnego życia.

Różdżka została uniesiona a Laurent jeszcze próbował przesunąć się krok w tył, szukając chociaż cienia szansy w tym, że zostanie mu okazana litość. To koniec. Po prostu koniec. Brenna znalazła go raz, drugi. Ale tu? W tym deszczu? Błysnęło czerwone światło i Laurent upadł na ziemię, na bok, czując ból klatki piersiowej.

Na kilka sekund świat mu się całkowicie wyłączył. A gdy został załączony z powrotem, trzymała go już Brenna. Nie, nie trzymała. Potrząsała nim. Tylko co ona mówiła..? Obudzić..? Jak miał się obudzić, przecież przed chwilą się chyba obudził..? Krew rozmywała się w deszczu. Laurent zamknął oczy.


Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (3422), Brenna Longbottom (1922)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa