Jeśli połączyć to ze słowami „mały wypadek” i „biuro aurorów” sprawa dostawała dodatkowe punkty w rankingu zmartwienia. Ojciec Florence był aurorem. Bracia Florence byli aurorami. Jej najlepszy przyjaciel był aurorem. Tu więc wkraczała kolejna prawda uniwersalna: aurorów nie angażowało się w przypadku „małych wypadków”. Aurorów angażowało się, kiedy w powietrzu zaczynała unosić się woń spalenizny, zwiastująca użycie czarnej magii.
Wyrzucała sobie, że gdy Laurent napisał jej, że czuje się obserwowany, nie uparła się bardziej, aby nocował u nich.
Dlatego panna Bulstrode po raz kolejny przeorganizowała harmonogram zaplanowanych na ten tydzień czynności i znów wybrała się do New Forest. Tym razem zapowiedziała swoje przybycie, nie fatygowała się więc Błędnym Rycerzem – były jakieś granice poświęcenia, nawet wobec rodziny, a korzystanie z komunikacji publicznej drugi raz w ciągu tygodnia już niebezpiecznie się do nich zbliżało.
Wkrótce po tym, jak list dotarł do Prewetta, Florence wyłoniła się więc z kominka wraz z chmurą popiołów. Pierwszym, co zrobiła, było oczywiście sięgnięcie po różdżkę – i najpierw bardzo staranne oczyszczenie swojej ciemnej sukienki, a potem usunięcie każdej drobiny popiołów, które mogłyby zdecydować się opuścić palenisko. Kolejny ruch ręki wygasił ogień, bo czerwiec zdecydowanie nie był porą odpowiednią do palenia w kominku za dnia.
A potem zmierzyła Laurenta bardzo uważnym spojrzeniem jasnych oczu. Od stóp do głów, jakby – ponownie! – oceniała, czy jest poważnie ranny i czy powinna naciskać na natychmiastową wizytę w Mungu, najlepiej z nocowaniem.
Oczywiście, jak zwykle, była starannie ubrana, starannie uczesana. Nieumalowana, bo malowała się dość rzadko – na pewno nie do pracy i do wizyt u krewnych. Przez ramię przerzuciła sporą torbę. W jednej ręce trzymała różdżkę, w drugiej kopertę, którą Prewett przysłał jej tego dnia.
- Dobry wieczór, Laurencie – przywitała się, bo Florence zazwyczaj pamiętała o dobrych manierach, także w takich sytuacjach. I nie, nie zaczęła krzyczeć, bo zawsze uważała, że jeżeli krzyczysz zbyt chętnie i zbyt często, to przestaje robić wrażenie. Krzyki chowała na specjalne okazje i w przeszłości, a teraz to już szczególnie. Wszak wszyscy byli dorośli: nie krzyczysz na innych dorosłych bez powodów. Właściwie na dzieci też nie powinieneś. Zresztą, najpierw należało przekonać się, co takiego się stało, że Laurent Prewett musiał zgłosić się do Biura Aurorów, podczas gdy nie chciał iść do Brygadzistów nawet, kiedy omal nie zginął. – Bardzo chciałabym usłyszeć, jakim drobnym wypadkiem zainteresuje się biuro aurorów – dodała zaraz uprzejmym tonem, unosząc dłoń, w której trzymała list.