• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[7.07.1972] Rejs Rodziny Crouch - Baby, i'm dead inside

[7.07.1972] Rejs Rodziny Crouch - Baby, i'm dead inside
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
30.08.2023, 14:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.04.2024, 14:26 przez Eutierria.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Philip Nott (Piszę, więc jestem), Laurent Prewett (Aleksiej Wroński)

Oh shit, it's complicated
I think that you will find
True love is overrated
Baby, I'm dead inside

Złap oddech. Głęboki. Napełnij powietrzem morskim płuca. Pozwól sobie na cieszenie się tym, co masz blisko siebie, co pod ręką, co cieszy najbardziej. Czyli co? Morze. Leżące jak dywan przed oczami, szumiące cicho, spokojnie, delikatnie. Otwarte morze i ani śladu lądu. Podobno łatwo było zapomnieć się w widokach, kiedy nie potrafiłeś odróżnić nieba od tafli, która je odbija. Z morzem nie było tego problemu. Zawsze poruszała się tafla, nigdy nie była stała. Cóż, może czasem. W bardzo, bardzo rzadkich chwilach. Ale teraz płynęli. Sunęli po morzu i przecinali to odbicie nocnego nieba. Czy też - wieczornego. Lipcowe wieczory nadal były bardzo długie, ale dopiero moment, kiedy ostatnie promienie słońca chowały się za horyzontem wszystko stawało się bardziej spokojne. Zatopione w krainie snów, jak zatapiali się w niej ludzie. Jak topielcy, którzy na tafli utrzymać się nie potrafili niby gwiazdy zawieszone pod sufitem świata. Mógł spoglądać na ten widok tysiąc pierwszy raz i nigdy mu się nie nudził. Tak samo jak nie nudziły mu się wschody i zachody słońca, ani nie nudziła mu się codzienność, gdy nie działo się nic specjalnego. Można było po prostu łowić spojrzeniem i zgadywać, gdzie kończy się niebo, a gdzie zaczyna morze.

Przebywanie wśród ludzi potrafiło być naprawdę męczące. Miłe, zabawne, ale męczące. Potrzebował obecności innych równie mocno, jak potrzebował chwil spokoju i oddechu. Nie, nie nazwałby siebie samego samotnikiem. Zbyt często i zbyt chętnie szukał towarzystwa innych osób, chociażby wybierając możliwość wypicia kawy w kawiarni w Londynie, a nie u siebie w domu. Laurent obejrzał się na towarzystwo pojedynczych osób, które teraz przewijały się w tej części pokładu. Ilu z nich już było pijanych, ilu dopiero zamierzało się spić? Kto zamierzał jeszcze przetańczyć całą tę noc, żeby rankiem obudzić się z obolałą głową? Odwrócił wzrok z powrotem do morza. Tu i teraz panowała chociaż chwila ciszy i spokoju, nim jutro znów zaczną się atrakcje, zacznie grać muzyka, rozpocznie zamieszanie. I dobrze, przecież po to tutaj przyszedł. Żeby nie mieć czasu myśleć, zastanawiać się. Żeby się nie przejmować. Kilka oddechów. Kilka nut ciszy. Wszystko, żeby zaprzedać to za jutrzejsze doznania. To chyba nie była równa wymiana, ale nie miała taka być. W końcu to był naprawdę trudny miesiąc.

Oparł się o barierkę burty, splatając ze sobą palce dłoni. Chłodny wiatr sprawił, że przeszedł go dreszcz, ale po ciepłym dniu był on nawet pożądany, chciany. A w końcu zaraz i tak miał uciec do swojego pokoju.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Lew Salonowy
Seeking to be whole
Driven by passion
Philip to mierzący 173 cm wzrostu wysportowany mężczyzna. Niebieskooki blondyn, którego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach i promienny uśmiech. Jego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach oraz promienny uśmiech. Przywiązuje dużą uwagę do swojego wizerunku, dopasowując swój ubiór do każdej sytuacji. Roztacza wokół siebie aurę niezachwianej pewności siebie.

Philip Nott
#2
30.08.2023, 19:18  ✶  

Nawet taki lew salonowy, jak on, potrzebował wymknąć się ze złotego pawilonu, w którym przebywał. Nie nazywał tego złotą klatką, ponieważ czuł się tam nad wyraz swobodnie poza tymi momentami, w których twarze wszystkich uczestników danego przyjęcia zaczynały przypominać bezkształtną masę, wymienianie uścisków dłoni i uśmiechanie się stanowiło prawdziwy maraton. Taki moment nadszedł właśnie teraz i dlatego postanowił wyłączyć się ze wszystkich atrakcji oferowanych przez organizatorów tego rejsu. Podążył w stronę burty, z zamiarem oparcia się o osadzoną na niej barierce. Nie byłoby w tym nic niewłaściwego, gdyby nie to, że nogi poniosły go w kierunku postaci wpatrzonej w morską toń.

— Cześć. — Zagadnął do Laurenta. Planował w najbliższym czasie nawiązać z nim kontakt, w dogodnym dla siebie momencie. Nie spodziewał się tego, że on będzie uczestniczyć w tym rejsie. Podchodząc do niego nie miał nawet pewności, czy ten mężczyzna będzie chciał z nim porozmawiać. Po miesięcznym braku kontaktu ze sobą może być im trudno znaleźć wspólny język. Pewna prawidłowość została zachowana. Wpadali na siebie w najmniej spodziewanych momentach, zupełnie jakby to była niepisana tradycja. W rzeczywistości to był kaprys przewrotnego losu, który zdawał się realizować swój własny plan względem nich.

— Porozmawiamy? — Pytając o to liczył się z odmową ze strony młodszego mężczyzny.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
30.08.2023, 20:12  ✶  

Przewrotność pojęcia "częsty" kontakt oraz jego norm zależała zawsze od tego, jak się te normy ustaliło. Mówienie (w tych normach) o tym, że brak kontaktu raz na miesiąc jest przesadą to chybaa... chyba była przesada. Tylko czym były dla nich teraz normy? Mówienie, że przesadą jest odezwanie się do kogoś po miesiącu od wielkiego obwieszczenia "muszę to przemyśleć" już rzeczywiście mogło być mało uprzejme. Tylko znów - kto na to patrzył? Czas w tych niebieskich jak morskie fale oczach potrafił być okrutnym panem, ale również tym, który pomaga. Przecież on rozumiał. Dostał wytyczne, oczekiwanie było jasne, albo raczej - oświadczenie było jasne, przez które chyba oczekiwanie się prześlizgnęło. Że niby ma poczekać, skoro Philiop miał sobie poukładać i że go "nie odwiedzi do tej pory". Nie powiedział niby, że Laurent ma go nie odwiedzać, skoro miałby być tym diabłem z cyrografem w dłoni. Te wszak pilnowały każdego punktu, każdego niedomówienia. Z Laurenta jednak diabeł był tylko w kuszeniu. Przecież zdecydowanie bardziej pasowała mu rola anioła. Koniec końców - Laurent nie czekał. Zajął się własnym życiem i żyło mu się zdecydowanie bardziej zdrowo, kiedy Nott nie domagał się atencji ze swoim problemem, który wpływał dziwnie destrukcyjnie na niego samego. Dziwnie? W zasadzie nie, nie dziwnie. Laurent w końcu szukał kochanków, ale nie szukał osób, które przylecą jak mają zły nastrój, bo im dziewczyna dała w papę, przelecą i polecą dalej. Miał do siebie jeszcze jakiś szacunek. Ten minimalny. I nie zamierzał pozwolić się traktować jak... no właśnie. Więc tak - tak było lepiej. Dopóki Philip nie wiedział, czego dokładnie chce, czego potrzebuje i czego oczekuje. Bo blondyn miał naprawdę wiele czasu i jego drzwi byłyby otwarte, gdyby w końcu gwiazda quidditcha chciała się wyspowiadać ze swoich przemyśleń.

Tylko czemu wzięło go na to akurat na statku?

- Dobry wieczór. - Zerknął na blondyna, który podszedł spokojnym krokiem, by zaraz odwrócić od niego spojrzenie. I znów - czy ta cisza była dziwna? Dla niego nie. Dla niego była dobra. Bo wcale cicho nie było. Pojedynczy śmiech poniósł się po deskach, skrzypiał statek, mruczało drewno, szumiały fale przecinane przez dziób. Kolejny dreszcz. - Nie wiem. To ty mi powiedz: porozmawiamy? - Nie był to wyraz największej grzeczności z jego strony, ale Laurent spuścił konwenanse, skoro byli aktualnie w miarę sami w tym zakątku świata. W tym konkretnym punkcie statku. Laurent był naprawdę zmęczony tym miesiącem i tak po prawdziwie zarówno poczuł się bezpieczniej, że Philip tu jest jak i niekoniecznie miał ochotę drążyć... w zasadzie to nawet nie wiedział, czego się spodziewać. Czy jakiejś marnej próby wdrożenia nowego postępowania przy ludziach, czy może już naprawdę wszystko przemyślał? Nie zamierzał mu jednak tego utrudniać. Oparł się przedramieniem na barierce i obrócił przodem do Notta sugerując, że słucha. Cokolwiek by nie miało teraz paść z jego ust. I to może też był błąd. Bo Philip mógł go jeszcze zaskoczyć.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Lew Salonowy
Seeking to be whole
Driven by passion
Philip to mierzący 173 cm wzrostu wysportowany mężczyzna. Niebieskooki blondyn, którego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach i promienny uśmiech. Jego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach oraz promienny uśmiech. Przywiązuje dużą uwagę do swojego wizerunku, dopasowując swój ubiór do każdej sytuacji. Roztacza wokół siebie aurę niezachwianej pewności siebie.

Philip Nott
#4
30.08.2023, 22:42  ✶  

Postanowił to, co postanowił i to było konieczne. Potrzebował tego. Przez ten czas Laurent nie narzucał mu się w żaden sposób. To, że każdy z nich żył swoim życiem, było tym, co znał i co znacząco upraszczało tak wiele rzeczy. Postanowił w końcu poszukać pomocy uzdrowiciela i klątwołamacza. Na szczęście udało się mu uniknąć konsultacji z magipsychiatrą, któremu musiałby opowiedzieć o wszystkim, czego doświadczył do tej pory. Barman był w stanie wysłuchać go za pół darmo, bez zbędnych pytań i jeszcze dbać aby w jego szklance nie zabrakło alkoholu, jeśli tego akurat potrzebował.

Podjęcie tej rozmowy podczas przebywania na statku w trakcie trzydniowego rejsu nie było dobrym pomysłem, ale odwlekanie tego w nieskończoność byłoby gorszym. Odwlekanie wielu istotnych spraw przychodziło mu z łatwością. Potrafił czerpać pełnymi garściami z życia, kiedy było to dla niego dogodne. Świadome rzucenie się na głęboką wodę bez koła ratunkowego wydawało mu się za trudne. Tym bardziej, że niedawno zdołał odbić się od dna oceanu własnego przygnębienia i wypłynąć na powierzchnię spokojnego morza.

— Tak. — On również wsłuchiwał się w szum fal, ciche skrzypienie statku i pomruki drewna. Dobiegający jego uszu śmiech był niczym zaproszenie do zabawy, z którego prędzej czy później skorzysta. Nie oczekiwał grzeczności ze strony Laurenta. Podobnie jak nie oczekiwał, że będą mogli porozmawiać w cztery oczy. Oczekiwał jedynie, aby nikt im nie przeszkodził. Popularność, którą się szczycił, odzierała go z prywatności. Sam Laurent miał swoich znajomych i przyjaciół oraz nadopiekuńczą siostrę. Bardzo lubił Pandorę, jednak liczył na to, że ona zajmie się swoimi sprawami zamiast zamajaczyć gdzieś na pokładzie w poszukiwaniu swojego brata.

Najchętniej odbywałby tę rozmowę stojąc twarzą zwróconą do morza, jednak to nie morska toń miała go wysłuchać. Dlatego sam odwrócił się przodem do młodszego mężczyzny, splatając obie dłonie za plecami. Wziął głęboki wdech, wypełniając swoje płuca morskim powietrzem.

— Postanowiłem w końcu poszukać pomocy u uzdrowiciela i klątwołamacza, ale też naprawdę przemyślałem wszystko to, co miałem przemyśleć. Przez to wszystko, także za sprawą Twoich rad... muszę poszukać czegoś nowego dla siebie. Będę w tym okropny... bo dotychczas tego nie szukałem. Zdążyłem Cię naprawdę polubić. — Postanowił wszystko mu to wytłumaczyć półgłosem, starając się aby to wszystko wyszło prosto. Prawdopodobnie to bardziej skomplikował doborem użytych słów, zamiast po prostu to uprościć do granic możliwości i powiedzieć wprost, co chodziło mu po głowie. Wszystko, czego istnienie zdołał odkryć w ostatnim czasie, a co było sumą wszystkich miłych gestów i tego dziwnego splotu wydarzeń, w którym się znaleźli. Wszystkie wypowiedziane przez niego słowa nie oddawały tego, co powinien powiedzieć. W stosunku do niektórych wniosków pozostawał całkowicie pewien, niektórym natomiast brakowało śmiałości.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
30.08.2023, 23:34  ✶  

Unikanie kontaktu wzrokowego mogło wskazywać na kilka emocji, jaka targała stroną przeciwną. Najbardziej popularnym był wstyd. Przed powiedzeniem głupot, przed ośmieszeniem się, przed samym sobą - bo poczucie, że staniesz się gorszy, jak tylko będziesz rozmawiać o uczuciach było, jak Laurent miał wrażenie, chorobą społeczną mężczyzn. Społeczną? Psychiczną? Ach, jakkolwiek by tego nie określać... nie tylko mężczyźni mieli z tym kłopot. Oni po prostu mieli większy. Laurent nie był w tym jakimś wybitnym protoplastą, który wynalazł wspaniały sposób na wyłażenie ze swojej skóry, żeby się zwierzać. Och nie, on był już w ogóle paskudną Puszką Pandory, nie odbierając niczego jego siostrze. Ilość ponurych i przykrych myśli, jaka kryła się w jego głowie i nigdy nie została wypowiedziana do kogokolwiek przytłoczyłaby wielu. I zazwyczaj szokowała, kiedy już się pojawiała ich część. Unikał relacji bardziej skomplikowanych niż przyjaźnie, czy przyjaźnie z benefitami. Zakochiwał się na jeden dzień, jedną noc - nie dłużej. Laurent nawet nigdy nikogo nie pokochał. Jakby był martwy w środku. A przecież nie był. Potrafił odczuwać wręcz za dużo - za siebie i za wszystkich dookoła, kiedy chłonął jak gąbka emocje zewsząd. Kontakt wzrokowy mógł też sugerować kłamstwo. Ukrywanie czegoś - emocji na przykład. Rzadko oczy kłamały, ale niewielu wiedziało, że cała sztuka rozpoznawania kłamstwa leżała w śledzeniu ruchów. Fałszywych gestów, nerwowych tików. W sprawdzaniu, czy oddech przyśpieszał. Philip Nott jednak mimo swojej niechęci do nawiązywania kontaktu wzrokowego, który był prawdziwą sztuką, kontakt ten nawiązał. Laurent więc nie miał okazji zastanowić się, co też takiego ten mężczyzna próbował ukrywać i co znowuż będzie przed nim kombinować.

Och tak, to zdecydowanie będzie poważna rozmowa. Widział to już po postawie, jaką przybrał mężczyzna. Jakby stanął na podium, gdzie zaraz będzie wygłaszał jakieś swoje oświadczenie. Oświadczenie..? Czemu akurat to słowo przyszło mu do głowy? Chyba przez to, że tak się przygotowywał do tej chwili, myślał i myślał przez ten miesiąc... Myślał naprawdę? To nie tak, że Laurent się nie martwił wcale o tego człowieka, ale tak naprawdę sądził, że to mogło pójść w kilka stron. Wyglądało zresztą na to, że rytuał z Beltane był możliwy do przełamania, zdziwiłby się, gdyby się temu nie poddał, skoro to była klątwa. Tak to zdaje się określili w Proroku? Zaraz zresztą jego podejrzenia miały zostać potwierdzone, a wszelkie wątpliwości rozwiane.

Takim sposobem Philip zaczął mówić, stojąc tak jak dumny mąż, kiedy Laurent całkowicie swobodnie opierał się o barierkę. Rozpięty garnitur, brak krawata, rozpięte dwa górne guziczki koszuli - najlepszy dowód na to, że wieczór toczył się swobodnie i pewne konwenanse również zostały trochę rozluźnione. Powinien zatrzymać dech w piersiach, o tak. Zamiast tego oddychał spokojnie. Zaczęło się w końcu całkowicie niewinnie. Laurent skinął głową ze dwa razy na uznanie, że to był dobry pomysł, dobry wybór. Bez sensu w końcu było się męczyć. Był w zasadzie całkiem ciekaw, co się stało po przełamaniu skutków tego rytuału. Wszystko przeszło, zniknęło? Czy coś zostało? Czy pozostawiło go odmienionego i teraz stał przed nim ten sam i niezmienny Philip? Nie... na pewno nie. "Tamten" Philip nie robiłby takiej, hm... pajacerki? O zgrozo, Laurent naprawdę nie wiedział nawet, jak to nazwać i określić, ale był w pełni wyrozumiały. Szczególnie, że był też trochę zaskoczony tą oficjalną postawą, która tak mocno kłóciła się z jego ściszonym głosem. I tak sobie Philip mówił i... i... wypowiedział ostatnie zdanie i...

Laurent zamrugał. A potem poruszył lekko głową w swoistym i'm sorry - what? Ostatnie zdanie zresetowało jego zdolność myślenia, zrobiło fikołka jego mózgiem i postawiło go z powrotem na nogi w dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał. Powiedziało: siema, teraz sobie radź! i odpłynęło w siną dal. Przysięgam, że odpłynęło, widziałam osobiście. Tak, cisza. Kilka sekund ciszy, zanim blondyn pozbierał swój mózg z podłogi, wsadził go do czaszki. Po tym "i..." następuje więc: i nabrał głębokieeego oddeeechu. Nie, jeszcze do Laurenta nie dotarło, co mu Philip próbował przekazać. Albo po prostu nie chciał do siebie tego dopuszczać.

- Cieszę się, choć w zestawieniu z tymi wcześniejszymi słowami brzmi to strasznie... wyrwane z kontekstu. - Uśmiechnął się lekko. - Odczucie jest wzajemne. To całkiem zabawne, jak wiele to już lat i jak wiele nas jednocześnie dzieli. - Powiedział to lekko, choć myślał, że to w zasadzie nie powinno być zabawne - powinno być smutne. Ale tak im odpowiadało. Ponieważ wiedza budowała przywiązanie. A to... cóż, nie mógł powiedzieć, że nie przywiązał się do Philipa. Był to jednak zupełnie inny rodzaj przywiązania, lepszym słowem było: przyzwyczajenie. Był oswojony. - Gdybyś nie był takim chamem dla większości ludzi miałbyś więcej bliższych znajomości wokół siebie, zapewniam. - Powiedział to troszkę ze śmiechem w głosie, ale się nie zaśmiał. Cóż, to był fakt. Fakt, z którego akurat Philip sobie sprawę zdawał. - Niepokoi mnie prawie, jak mieliłeś moje rady w swojej głowie. Nie jestem żadnym magipsychologiem, Philipie. W każdym razie, co więc w końcu wywnioskowałeś?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Lew Salonowy
Seeking to be whole
Driven by passion
Philip to mierzący 173 cm wzrostu wysportowany mężczyzna. Niebieskooki blondyn, którego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach i promienny uśmiech. Jego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach oraz promienny uśmiech. Przywiązuje dużą uwagę do swojego wizerunku, dopasowując swój ubiór do każdej sytuacji. Roztacza wokół siebie aurę niezachwianej pewności siebie.

Philip Nott
#6
31.08.2023, 02:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.08.2023, 05:12 przez Philip Nott.)  

Dopiero w ostatnich miesiącach został przymuszony do emocjonalnego ekshibicjonizmu, bo przed tegorocznym Beltane potrafił sobie ze wszystkim poradzić. Na swój sposób, zamiatając to wszystko pod dywan czy chowając to do szafy, nierzadko pod przeznaczonych dla innych ludzi stertą kłamstw, jeśli tego wymagała sytuacja. Szczerości podczas naprawdę poważnych rozmów nie dało się w żaden sposób wyuczyć. Znacznie łatwiej przychodziło mu bycie bezpośrednim, wręcz grubiańskim, kiedy postanawiał kogoś zmieszać z błotem. To mu wychodziło nad wyraz dobrze. Gdyby w chwili, w której Loretta oddawała mu swój wianek, był w stanie przewidzieć to, jak to wszystko się potoczy to nie zamierzałby go przyjąć. Gdyby miał tę świadomość, jak bardzo to eskaluje to dużo wcześniej poszukałby pomocy u specjalisty zamiast próbować uporać się z tym na własną rękę.

Ogrom zmian, jakie zaszły w nim samym w tak krótkim czasie, zdawał się przytłaczać w pierwszej kolejności jego samego. Otwarcie się na nowe perspektywy nie sprawiało, że od razu stanie się lepszym człowiekiem, że wyzbędzie się wszystkich najgorszych przyzwyczajeń i stanie się pozbawionym wad ideałem. Wiedział dobrze, co zostało z nim i co odeszło bezpowrotnie. Podejmując tę rozmowę, chciał oczyścić atmosferę. Do powiedzenia zostało trochę ważnych rzeczy. Pierwsze podejście, którego się podjął, najwyraźniej spaliło na panewce.

— W mojej głowie brzmiało to lepiej. — Przyznał z zażenowaniem i ciężkim westchnięciem. Powinien był sobie to napisać na pergaminie, przeczytać kilka razy i w ten sposób dojść do wniosku, że nie powinien tego powiedzieć. Uśmiechnął się przelotnie; z dołeczkami w policzkach. Pozostawał świadom tego, jak długo trwała ich znajomość i jak bardzo się od siebie różnili. Powinien ucieszyć się z tego, że jest lubiany, jednak nie do końca tak było. Coś wisiało w powietrzu i chociaż morze wydawało się spokojne, to wszystko wskazywało na zbliżający się sztorm. Posiadane przez niego niedobre przeczucia zwiastowały nagłe serc ukłucia.

— Chcesz coś jeszcze dodać? — Skwitował po tym jak usłyszał słowa swojego towarzysza. To, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, w tym przypadku z opanowanego do perfekcji bycia chamem (czego echo wybrzmiało w tym pytaniu), to jedno. Drugie to usłyszenie tego od kogoś. Tak został ukształtowany. W świecie showbiznesu sława i pieniądze nie chodzą pod rękę z przyjaźnią. Okazywanie słabości było niebezpieczne. Ten delikatny, ciepły uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca krótkiemu grymasowi niezadowolenia. Pomimo prawdziwości tych słów, w drodze wyjątku nie spłynęły one po nim jak woda po kaczce. Przyniosły ze sobą napięcie, widoczne w jego sylwetce. W tym momencie również oparł się przedramieniem o barierkę, odwracając na moment wzrok w stronę morza.

— To, że nie możemy tego dłużej ciągnąć. — Pierwsza próba podjęcia tego tematu nie poszła po jego myśli przez to, gdyż w swoim odczuciu nie został zrozumiany. Podczas drugiej próby starał się przekazać temu mężczyźnie swoją decyzję w zgoła odmienny sposób. Nie zamierzał się dwa razy powtarzać, bo nic by to nie zmieniło. To, co musiało zostać przemilczane to wrażenie, że zaczynało mu zależeć, że kogoś naprawdę polubił na przekór wszystkim swoim zasadom albo, co bardziej prawdopodobne, że po prostu zdał sobie z tego sprawę w trudnym dla siebie czasie. Oczywiście, popełniał błąd, poddając się temu.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
31.08.2023, 09:36  ✶  

Szczerość była dziwką, którą należało traktować wyjątkowo ostrożnymi dotykami. Jeden zły ruch i mogła się śmiertelnie obrazić, a to groziło spotkaniem z osobami, które nie lubiły, kiedy dziewczynki pod ich opieką były źle traktowane. Mogła być też jednak dumą i piękną damą poza zasięgiem pełnych pożądania, męskich rąk. Ktoś mądry kiedyś napisał, żee bolesna prawda jest taka, że prawda boli. Tak jak bolała szczerość. Mogła być ujęta na wiele różnych sposobów, zapodana w ślicznej serwetce, przyozdobiona tasiemką z karteczką "kocham cię", ale kiedy zbyt gwałtownie pociągniesz wstążkę czar mógł prysnąć. Z czym wtedy zostawałeś? Z rozczarowaniem i opakowaniem po rozpakowanym prezencie w dłoni? Taka to była właśnie pannica zwana Szczerość. A jednak byli ludzie, którzy bardzo źle tolerowali próby owijania w bawełnę. Laurent preferował szczerość ponad słodkie pitu-pitu. Proces spoglądania na taki prezent i przyglądania się jego pięknu, nie ważne, jakby został nie przyozdobiony i nawet gdyby dodać jego ukochane kwiaty, zawsze go stresował. Zaczynały się w nim zbierać nerwy, niepewność, stawał się przez to nieuważny. Nie chciał przechodzić przez proces rozpakowywania. Chciał dostać to, co miał dostać, prosto do rąk. Nawet jakby miał to być nóż z dopiskiem "wsadź go sobie w serce". To nie on jednak wychodził z ranami po takich rozstaniach. Z jego słodkich, przynoszących miód słów padało raczej "przykro mi, ale wiedziałeś, jaki był układ". I było mu przykro, ale nie miał złamanego serca. Przykro, bo żal mu było tej osoby, która poczuła do niego coś więcej i chciała od niego coś więcej.

W mojej głowie brzmiało to lepiej. Ładnie zapakowany prezent. Chciał dać ładnie zapakowany prezent. Philip był bardzo nieudolny w takich relacjach, tak było i tak pewnie będzie. Nie, człowiek nie zmieniał się od razu. Powiem więcej - ludzie nigdy się prawie nie zmieniali w takim pojęciu, jak w romantycznych książkach to pokazywali. Owszem, dojrzewali, wraz z tym dojrzewały ich emocje, poglądy. Przeżywali chwile, które odmieniały ich spojrzenie na pewne sprawy - jak Philip je przeżył. Mimo to człowiek nagle nie stawał się innym człowiekiem. Laurent był romantykiem i marzycielem, ale zachowywał te wizje dla siebie albo dla ludzi, którzy chcieli słuchać o utopijnym świecie, gdzie wszystko było słodkie. Nie wierzył jednak ani w swój romantyzm ani w to marzycielstwo. Takim był przegranym człowiekiem. Mrugnął kolejny raz, ale nie zmieniło się to, co zostało powiedziane ani postawa blondyna. Ładny prezent. Niepokój zakradł się do wnętrza Laurenta, poprawił się trochę, stanął bardziej prosto. Przestał być tak rozluźniony. Niepewność zamierzała się w jego wnętrzu rozgościć.

- Mógłbym dodać jeszcze wiele elementów, znam chyba twój zestaw cech lepiej niż ty sam. Ale nie. Widzę, że nawet to, co nosisz jako broń na swoich ustach jest dla ciebie trudne do przełknięcia. - Tak, Laurent się teraz wyprostował, chociaż nadal nie w pełni. Podpierał się o barierkę, ale jego spojrzenie się zmieniło - było uważne, przenikliwe. Czekał. Nawet go nie dziwiło to, że Philip tak zareagował, albo raczej - nie powinno dziwić. Bo nie spodziewał się, że wywoła taką reakcję. Ten człowiek w końcu nie nawykł do tego, żeby ktoś mu dawał tę prawdę prosto do dłoni. Dla niego nawet nie było ładnych opakowań. Dla niego prawdy nie było w ogóle, chyba że ktoś chciał się z nim pokłócić. Laurent tego nie chciał. Mogło mu się znów nie podobać to, co powiedział, ale to była szczera prawda. Tak, to ta panienka. Powierzył jej dłoń Philipowi, ale ten niekoniecznie chciał ją przyjmować.

Potem padły słowa prosto z mostu zimnym kubłem na jego twarz.

Tak, owszem, sam zamierzał to powiedzieć, jak Philip już sobie poukłada wszystko w głowie, choć zdecydowanie nie tak. Nie sądził, że będzie niemożliwe ciągnięcie dalej "tego", po prostu wymagało to pewnych poprawek. Po raz drugi nastał moment ciszy, kiedy Laurentowi kompletnie mowę odjęło. A to też był wyczyn, swoją drogą, takie zatykanie go, żeby nie miał żadnej pyskówki czy czegoś mądrego do powiedzenia.

- Rozumiem. - Padło w końcu w odpowiedzi. Albo nie, w zasadzie to nie rozumiał. Wypowiedział to, ale w sumie nie do końca rozumiał. Chyba lepszym słowem byłoby "akceptuję". - Cóż, w takim razie... dziękuję za wspólnie spędzony czas? - Uśmiechnął się łagodnie, choć ciągle trochę zdziwiony. Ale jeśli to miało jakiś odnośnik do wcześniejszych słów to... Laurent wyprostował się całkowicie i niemalże zbladł. - Nie. - To nie było to stanowcze "nie", raczej "nie" wypowiedziane w formie nadziei, że źle myśli. - Zaraz, Philipie... co ty próbujesz mi powiedzieć? - Nie jesteś gotów na odpowiedź - nie pytaj.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Lew Salonowy
Seeking to be whole
Driven by passion
Philip to mierzący 173 cm wzrostu wysportowany mężczyzna. Niebieskooki blondyn, którego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach i promienny uśmiech. Jego znakiem szczególnym są dołeczki w policzkach oraz promienny uśmiech. Przywiązuje dużą uwagę do swojego wizerunku, dopasowując swój ubiór do każdej sytuacji. Roztacza wokół siebie aurę niezachwianej pewności siebie.

Philip Nott
#8
31.08.2023, 20:05  ✶  

Niedopełniony rytuał z dawną kochanką zapoczątkował przełomowy moment w jego życiu, spóźniony o całe lata proces dojrzewania emocjonalnego. Przez długi czas chciał to cofnąć. Nie było to możliwe w żaden sposób i po prostu musiał temu poddać. Gdzie i kim będzie, jeśli zdoła go ukończyć? Tego nie potrafił przewidzieć. Podobnie jak nie potrafił przewidzieć tego, jak podjęte przez niego w ostatnim czasie decyzje wpłyną przede wszystkim na jego życie.

Spoglądając na Laurenta dostrzegał w nim ten wzbierający niepokój, wkradającą się niepewność. Go natomiast nie opuszczało to napięcie i niezadowolenie, wywołane niewygodną prawdą na swój temat i równie prawdziwym stwierdzeniem, że ktoś zna go lepiej, niż on sam siebie samego. Było to niezwykłe zjawisko, stawiające go w pełnej gotowości do ataku. Najlepszą obroną był atak. Pokłócenie się z kimś przychodziło mu z łatwością. Przez wzgląd na swój udział w tym trzydniowym rejsie wolał uniknąć głośnych scen ze swoim udziałem. Wszystko to miało się odbyć przy zachowaniu dyskrecji.

— Masz rację, mógłbyś. Nie muszę Ci mówić, żebyś sobie darował. — Rzucił w odpowiedzi na pierwsze słowa młodszego mężczyzny. W ostatnich Laurent nie powiedział mu nic, czego sam by nie wywnioskował na podstawie swojej reakcji na to poprzednie stwierdzenie o byciu chamem.

Nie pierwszy raz wylewał na kogoś kubeł zimnej wody. Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Jak teraz właśnie. Co prawda, mógłby z tym poczekać do zakończenia tego rejsu, jednak kolejne dni spędzone w swoim towarzystwie niczego by nie ułatwiły. Sprawiłyby tylko, że odłożyłby w czasie moment odbycia się tak poważnej rozmowy. Po zakończeniu rejsu ich drogi ponownie rozeszłyby się do kolejnego odległego w czasie spotkania. Nie przerywał ciszy, która zapanowała pomiędzy nimi. Pozostawił to Laurentowi, który najwyraźniej uszanował podjętą przez niego decyzję. Dziękuję za wspólnie spędzony czas. Doskonały sposób na podsumowanie trwającej tyle lat znajomości.

— Ja również dziękuję. — Przytaknął. Wydawać by się mogło, że skoro wszystko zostało powiedziane, to ta rozmowa miała dobiec już końca przez co mogli się rozejść. Każdy w swoją stronę, ewentualnie mogli pozostać w przyjaźni z wyłączeniem swoich regularnych schadzek. Niefortunnie powiedział siostrze tego blondyna, że są przyjaciółmi. Nagłe ochłodzenie ich stosunków mogłoby się rzucić w oczy tej kobiecie. Zdążył się przekonać, że najbardziej czarująca czarownica w Wielkiej Brytanii jest zaskakująco dociekliwa, jeśli chodzi o swojego brata. Wolałby uniknąć niewygodnych pytań ze strony kobiety.

— Nie? — Zapytał w swoim nagłym niezrozumieniu. Został nagle zaskoczony, wręcz zbity z tropu. Laurent niemalże pobladł, jakby zobaczył swój największy koszmar albo jego oczom ukazał się najstraszniejszy duch w Hogwarcie, czyli Krwawy Baron. Choć zdaniem niektórych to Jęcząca Marta przez to, że nawiedzała jedną ze szkolnych toalet. Mógł być bardziej konkretny, zamiast kazać mu rozważać wszystkie możliwe znaczenia tego "nie".

Na to, o co teraz pytał Laurent, nie było dobrych słów w słowniku Philipa. Nie zawierał on tych wszystkich wzniosłych wyrażeń. Chciał to uprościć do granic możliwość, jednak to sam Laurent wprowadził ich na niepewny grunt. Starał się to racjonalizować przez pryzmat do niedawna łączącego ich układu i obowiązujących w nim zasad. Starał się racjonalizować to, że okazywana komuś sympatia może być wynikiem tego, że ktoś zawsze jest na wyciągnięcie ręki, nawet w tych trudnych momentach, powstałego w ten sposób przyzwyczajenia i pełnych złudnej słodyczy gestach.

To był dobry moment na odejście, zanim nabierze się co tego pewności i dobry moment, aby doświadczyć tego na zupełnie neutralnym gruncie, z kimś innym. Postępował w ten sposób, jako ktoś posiadający wprawę w zadawaniu innym ran prosto w serce. Zmarszczył znów czoło, splatając ramiona na klatce piersiowej. Stał wyprostowany, przyjmując niemalże obronną postawę niczym lew w obliczu zagrożenia. Przemknął nerwowo językiem po dolnej wardze. Wolałby tego nie mówić. Nie tylko przez swoją nieumiejętność poruszania się po meandrach relacji międzyludzkich, które wykraczało poza seks.

— Próbuję powiedzieć, że nie możemy tego dłużej ciągnąć... takie układy zawsze się kończą, kiedy jedna ze stron zaczyna myśleć, że lubi drugą za bardzo — Po dłuższej chwili milczenia, kilku głębszych wdechach powiedział to półgłosem, uzurpując sobie prawo do zakończenia tego układu w takim właśnie momencie zanim to zabrnie za daleko. Opierał się o swoje doświadczenia i zarazem wyświadczał Laurentowi przysługę. Czy to było świństwo z jego strony? Niekoniecznie.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
31.08.2023, 23:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.09.2023, 00:05 przez Laurent Prewett.)  

Nie, nie musiał mówić, żeby tego Laurent nie dodawał. Nie dodał. Nawet już niczego nie odpowiedział na te słowa, czując się zwyczajnie zagrożonym. Bo nie był nikim specjalnym. Jeden z wielu, ot co, po prostu obu im pasowało przez tak długi czas, żeby na siebie "wpadać" na balach, żeby się umawiać na jakąś słodką noc, a czasami na jakiś parudniowy wyjazd. Ot - znajomi w oczach publiki, nic więcej. Przecież nawet ze sobą za bardzo nie korespondowali. Przecież nie spotykali się po to, żeby pogawędzić, ot tak, co słychać w życiu i co tam u mamy, a czy ta wierzba koło ogrodu została w końcu podcięta i nie wchodziła nad oczko wodne, żeby nie sypać tam jesienią liści. Nie było tego. Niczego między nimi nie było. Taka była prawda. I przy całkowicie zdrowych zmysłach Laurent powinien był sam powiedzieć: dzięki, nara, było miło. Jak powiedział teraz - było miło. Dokładnie - jak wszystko, co miłe tak i to musiało mieć swoje zakończenie. Pozytywem jest tutaj tylko to, że to, co negatywne, też w końcu musiało mieć swój kres. Kłótnie i wyzwiska lecieć potrafiły sprawnie z ust tego złotowłosego bożka, a on nie chciał się na to narażać. Nie chciał go nawet prowokować, nie wiedział, co mu odwaliło, że w ogóle rzucił takim tekstem - chyba bez żadnego pomyślunku, bo nie widział w tym sensu. Bezpieczniej więc było niczego nie dodawać i ewentualnie przeprosić... ale tym razem Laurent nie przeprosił, jak to miał w zwyczaju. Nie opuścił nawet spojrzenia. Wpatrywał się w milczeniu i rosnącym napięciu w niebieskie oczy.

Nie, to nie był dobry sposób na podsumowanie znajomości, która trwała tyle lat. Ale chyba nie było dobrych słów na podsumowanie tego chorego związku, jaki ze sobą mieli. Związku, który nie miał niczego wspólnego z miłością, nawet nie był przyjaźnią, chociaż w swojej głowie Laurent tak nazywał Philipa - przyjaciel. Kompletnie odstający od przyjaciół, którzy go otaczali, takich jak Florence chociażby. Owszem, była to jego rodzina, ale w rodzinie można mieć również wrogów jak i przyjaciół. Nie chodziło o więź krwi - chodziło o więzi emocjonalne. Wypowiedz się ładnie na zakończenie czegoś, co przecież nie byłoby ładne, gdyby rzucić to na te piękne, nakryte stoły pańskie, nad którymi zachwycali się goście tego rejsu. Ale dla Laurenta to... to było ładne. To było cenne. I gdzie logika kłóciła się jak zawsze z marzeniami, tam były rzeczy śliczne, jak perły w pootwieranych muszlach na brzegach rafy koralowej. Ktoś by mu powiedział, że był nienormalny, ale jemu podobały się te chwile, które mieli okazję dzielić. Były tymi perełkami, z których nigdy nie miał nosić naszyjnika. I teraz schowa go do szkatułki, a szkatułkę pod te zniszczone deski podłogi. Przynajmniej teraz wiedział, do czego była ta dziura w ziemi. Ach, no przecież. To tam schowany był Gral.

I wtedy to powiedział.

Rzecz, której nie chciał usłyszeć, ale która nie zabrzmiała aż tak strasznie, jak mogła zabrzmieć ujęta w... znacznie inne słowa. Zbudował wokół tego taką atmosferę... nie, albo tak? Ktoś może mniej go znający, mniej obserwujący, mniej łączący wątki by to przeoczył. Te subtelne zmiany, jakie sobą prezentował, to, że się powstrzymał nawet przy dość złośliwej uwadze ze strony Laurenta, to, jak nagle się starał, jak główkował, a musiał nad tym główkować długo i teraz wyraźnie wprawiało go to w stres. I chociaż nie zabrzmiało to wcale tak strasznie to jednak Laurentowi zrobiło się słabo. Coś tutaj nie grało. Coś było nie tak. Nie wierzył w to, co słyszy. A najbardziej nie rozumiał, czemu w zasadzie tak mocno go to przeraziło. Co nim prowadziło i... ach, może to wynik jego ostatnich napadów panik. Laurent zaczął oddychać trochę głębiej, starając się ten oddech unormować, żeby nie przyszło to do niego teraz. Ale to miejsce, kolejne z wielu, do którego po prostu uciekł, teraz wydawało mu się straszne, nieprzyjemne i kompletnie niegościnne. Jak zostać odepchniętym w jednym zdaniu i jednocześnie usłyszeć, że chyba było w tym coś więcej - Philip Nott mógłby napisać całą książkę.

Na razie jednak Philip pewnie musiał się martwić tylko tym, czy Pandora nie zechce go jednak utopić.

- Zdecydowanie. Cieszę się, że to rozumiesz. - Uspokoił oddech z dłonią ułożoną na klatce piersiowej, wymusił na swoim ciele posłuszeństwo, uśmiechnął się nawet, choć bardziej można było to nazwać smirkiem niż uśmiechem per se. Prawdziwa miłość jest przereklamowana. Kochanie, przecież jestem martwy w środku. Nie powiedział tego na głos. Nie powiedział tego, bo nie chciał ranić Philipa, ciesząc się, że obrał jakąś lepszą ścieżkę życia i ktoś będzie z nim szczęśliwy. Nie chciał go zrażać. - A teraz przepraszam. Miłego wieczoru. - Powiedział spokojnym tonem, zamierzając stąd wyjść z pełną klasą. Tylko on sam wiedział pod swoją dłonią, jak nieprzyjemnie telepało mu się serce.

Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Philip Nott (1828), Laurent Prewett (3219)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa