Dom Laurenta nie był wielki. Nie zaliczał się nawet do dużych. Był idealny do tego, żeby jedna osoba miała tutaj dużo przestrzeni i żeby w jadalni pomieścić nawet ósemkę osób przy stole. Ale to w jadalni. Nie brakowało pokoju dla gości schowanego w dalszej części domu, tak w razie czego. Czasami chociażby Florence lubiła się tutaj zatrzymać i go pilnować... nie wiedzieć czemu. Teraz jednak nie było tutaj nikogo. No, oprócz "psa", jeśli tak można było nazwać wielką bestię z piekła rodem, jaką Duma był. Jarczuk, bo nie był to zwykły pies, został jednak zamknięty na ogrodzie, na swoim dużym wybiegu. Laurent wolał nie ryzykować jego spotkania z Elaine i to nie dlatego, że nie ufał swojemu psu. Nie miał zaufania do tej kobiety, która nie wiedział, czy miała jakiekolwiek pojęcie o tym, czym była ta istota magiczna i czy czasem nie chciałaby psa głaskać, bawić się z nim albo cokolwiek innego. Pokazała już, że nie dostała wykształcenia magicznego i chociaż wygląd psa mówił to swoje to pokazała również, że jej ciekawość prawdopodobnie granic nie miała. Wypadkom trzeba zapobiegać, wtedy nie trzeba było ich leczyć. Chooć... czasem Laurent potrafił podejmować ryzyko. W jego mniemaniu - wykalkulowane ryzyko. Tak więc - kobietę przywitało mieszkanie przestronne w środku. Kuchnia połączona z salonem i jadalnią, która to jadalnia zresztą dzieliła te dwie przestrzenie, a wyjście z nich prowadziło prosto na taras z wielkimi oknami prowadzącymi na morze i wydmy. Bo dom stał przy samej plaży, w cieniu niemalże drzew New Forest. Jeśli ktoś kochał morze to widok był malowniczy. Ale byli tacy, którzy woleli miejskie alejki. Salon składał się z kanapy, dwóch foteli i kominka, przed którym były ustawione. Nie brakowało małego barku, choć sam blondyn był prawie że niepijący, o czym wiedziała większość jego znajomych.
- Mam nadzieję, że będziesz się czuła swobodnie. - Zaprosił kobietę do wnętrza, gestem wskazując jej kuchnię. Niedużą, bo sam Laurent nie gotował, nie miał rodziny i co było widać w zasadzie gołym okiem - nie planował mieć. A przynajmniej nie większej, bo dwie osoby jeszcze tutaj mieszkać mogły wygodnie i swobodnie, ale dziecko? Albo i dwójka? Och, cóż... blondyn nie sądził, żeby tknęło go na miłość. I nie sądził, żeby jego rodzina szukała mu drugiej połówki. Wkroczył zaraz w zasadzie za nią, jeśli potuptała prosto do kuchni. - Poznaj, proszę, Migotka. Migotku, poradzimy sobie, dziękuję. - Migotek, bo tak na imię miał skrzat z jednym okiem, który pojawił się na krześle przy barku kuchennym, kiwnął głową.
- Dzień dobry panienko. Gdyby Migotek był potrzebny, proszę Migotka zawołać. - Skrzat się pokłonił i jeśli Elaine go nie zaczepiała to zniknął. Wątpliwe, żeby akurat skrzata wcześniej nie widziała, choć kto wie? Skrzat był gotów poodpowiadać na jej pytania, gdyby tylko takowe miała, a Laurent nie zamierzał jej przeszkadzać w... zabawie? Nauce? Obu? Miło było tutaj przyjść z nią, biorąc pod uwagę fakt, że niekoniecznie teraz spędzał tutaj noce od felernego "małego wypadku".
- Nie spodziewałem się, że taki anioł uratuje mnie w nocy, żeby potem przyjść i zrobić mi szarlotkę. - Uśmiechnął się ciepło, przyglądając się teraz Elaine bardzo dokładnie. Ale subtelnie. Spoglądał na jej odsłonięte ramiona, po których błąkały się pukle włosów, na jej odsłonięte nogi, gdy poruszała się z taką gracją i lekkością, jakby miał przed sobą rudego kociaka, który chciałby się pobawić. A Laurent miał ochotę puścić w jego kierunku włóczkę i przekonać się, jak miękki był w dotyku. Choć na razie była to głównie wdzięczność. A choć Elaine Bell była delikatną i drobną kobietą - to bezpieczeństwo również.