Laurent zapowiedział się odpowiednio wcześniej, że wpadnie. Niekoniecznie do całej rodziny Bulstrodów, a konkretnie do samego Atreusa. Kolejnej ofiary przekleństwa, którą wywołało Beltane. Magia tego, że dobrzy ludzie wpadali w sidła ciemności była ciężka do przyswojenia, bo trudna w akceptacji. Wmawiasz sobie na co dzień, że nie ma ciemności bez światła, że nie mogłoby istnieć dobro, gdyby nie było zła, że ten świat został tak ukształtowany, żeby coś ciepłego i wspaniałego mogło jaśnieć w oczach, ale potrzebowało po prostu do tego tła. Potrzebowało czerni. I cóż, miało to pomagać? Miało sprawiać, że nagle wszystko było o wiele bardziej lekkie, łatwiej przyswajalne? Nie było. Tragedia tego świata polegała na tym, że nie możesz zrezygnować z jednego elementu, żeby wziąć tylko ten drugi. I to było straszne. Ludzka bezsilność przed tym, że nawet kiedy bardzo się starałeś to nie byłeś w stanie ochronić swoich bliskich przed całym złem tego świata. A to zło czuło się ostatnio bardzo dobrze w otaczającej ich rzeczywistości.
Wyłonił się w kominku znanego mieszkania od razu przesuwając różdżką w powietrzu, żeby wszystko przywrócić do porządku, żeby nawet najmniejszy pyłek nie wydostał się z paleniska do wnętrza domu. Jeszcze Florence by tędy przeszła i potem spoglądałaby na niego... albo i na nich oceniającym wzrokiem. Albo i nie oceniającym. Florence miała w swoim spojrzeniu taką siłę, że nawet nie musiała oceniać - wystarczyło, że spoglądała. I już stawałeś na baczność, żeby czasem to spojrzenie nie przeszło w jakieś bardziej krytyczne nuty. Patrząc na to przez palce było to nawet zabawne, szczególnie, że przecież Florence dbała o swoją rodzinę, była dla nich absurdalnie kochana i miła w porównaniu z tym, jak potrafiła z dystansem traktować całą resztę świata. Wracając jednak do porządku... ubrany w białą koszulę i jasne spodnie również nie chciał zresztą mieć na sobie niepotrzebnego brudu.
Lubił to miejsce. Czuł się tutaj o wiele bardziej w domu niż... w domu. Nie tym w New Forest, nie, choć tam i tak przestał się czuć bezpiecznie w ostatnim czasie. Chodziło o dom rodzinny, gdzie siedziała dumna głowa rodziny Prewett ze swoją małżonką. Mieszkanie Bulstrodów kojarzyło mu się z ciepłem, bezpieczeństwem. Z miejscem, gdzie jesteś zawsze mile widziany i gdzie nie ważne, co zrobisz, to ci pomogą, ochronią. Zamkną w ramionach. Czasami jednak bywały takie chwile, gdzie to Laurent miał ochotę ich w swoich ramionach zamknąć. Nawet jeśli nie były wcale silne.
- Dzień dobry. - Ciepły głos i uśmiech jak wyrwany z nieba promień słońca posłany w kierunku Atreusa. Laurent należał do tych dzieci, które były brzydkimi kaczątkami, które wyrosły na łabędzia. Łabędź - jak blisko to romantyczne zwierzę stało obok Laurenta to chyba mogli pomyśleć tylko ci, którzy go nie poznali. A zazwyczaj i tak przywodził skojarzenie z aniołem, który sypał wokół biały, miękki puch. I rzeczywiście przynosił do ludzi odrobinę światła. Przynajmniej starał się to robić. I chociaż spodziewał się, że pewnie temat bycia Zimnym Atreus miał przerobiony wzdłuż i wszerz... ach. Laurent wiedział sporo. Wiedział w zasadzie bardzo dużo. Czego jednak nie wiedział to tego, jak mężczyzna sobie z tym radzi, jak naprawdę się czuje. I czy nie potrzebuje towarzystwa chociaż na parę chwil. Nawet jeśli Laurent nie był żadnym towarzystwem do picia czy do prawdziwie "męskich gadek". - Mam nadzieję, że to jeden z tych dni, w których Florence zaraz nie wyskoczy zza winkla, żeby się upewnić, że niczego nie kombinujemy? - Zażartował delikatnie. Czasami Florence miała dniówki, czasem siedziała po nocach. A czasem to nawet sam nie wiedział, jak funkcjonowała jej doba, bo akurat zajmowała się czymś innym poza szpitalem. No i, SZOK, miewała nawet wolne! Spoglądał teraz na niego starając się ocenić, jak ten mężczyzna się czuje, jak się trzyma. Czy sobie z tym radzi. Wyciągnął do niego ręce, by się przytulić - nie bojąc się jego zimna. Było nieprzyjemne, ale... każdy człowiek przecież potrzebował czułości, tak? Nawet taki wspaniały samiec jak Atreus.