• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[2.06.1972] 0°C Like my heart

[2.06.1972] 0°C Like my heart
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
07.09.2023, 11:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.01.2025, 23:57 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Atreus Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

0°C Like my heart

Laurent zapowiedział się odpowiednio wcześniej, że wpadnie. Niekoniecznie do całej rodziny Bulstrodów, a konkretnie do samego Atreusa. Kolejnej ofiary przekleństwa, którą wywołało Beltane. Magia tego, że dobrzy ludzie wpadali w sidła ciemności była ciężka do przyswojenia, bo trudna w akceptacji. Wmawiasz sobie na co dzień, że nie ma ciemności bez światła, że nie mogłoby istnieć dobro, gdyby nie było zła, że ten świat został tak ukształtowany, żeby coś ciepłego i wspaniałego mogło jaśnieć w oczach, ale potrzebowało po prostu do tego tła. Potrzebowało czerni. I cóż, miało to pomagać? Miało sprawiać, że nagle wszystko było o wiele bardziej lekkie, łatwiej przyswajalne? Nie było. Tragedia tego świata polegała na tym, że nie możesz zrezygnować z jednego elementu, żeby wziąć tylko ten drugi. I to było straszne. Ludzka bezsilność przed tym, że nawet kiedy bardzo się starałeś to nie byłeś w stanie ochronić swoich bliskich przed całym złem tego świata. A to zło czuło się ostatnio bardzo dobrze w otaczającej ich rzeczywistości.

Wyłonił się w kominku znanego mieszkania od razu przesuwając różdżką w powietrzu, żeby wszystko przywrócić do porządku, żeby nawet najmniejszy pyłek nie wydostał się z paleniska do wnętrza domu. Jeszcze Florence by tędy przeszła i potem spoglądałaby na niego... albo i na nich oceniającym wzrokiem. Albo i nie oceniającym. Florence miała w swoim spojrzeniu taką siłę, że nawet nie musiała oceniać - wystarczyło, że spoglądała. I już stawałeś na baczność, żeby czasem to spojrzenie nie przeszło w jakieś bardziej krytyczne nuty. Patrząc na to przez palce było to nawet zabawne, szczególnie, że przecież Florence dbała o swoją rodzinę, była dla nich absurdalnie kochana i miła w porównaniu z tym, jak potrafiła z dystansem traktować całą resztę świata. Wracając jednak do porządku... ubrany w białą koszulę i jasne spodnie również nie chciał zresztą mieć na sobie niepotrzebnego brudu.

Lubił to miejsce. Czuł się tutaj o wiele bardziej w domu niż... w domu. Nie tym w New Forest, nie, choć tam i tak przestał się czuć bezpiecznie w ostatnim czasie. Chodziło o dom rodzinny, gdzie siedziała dumna głowa rodziny Prewett ze swoją małżonką. Mieszkanie Bulstrodów kojarzyło mu się z ciepłem, bezpieczeństwem. Z miejscem, gdzie jesteś zawsze mile widziany i gdzie nie ważne, co zrobisz, to ci pomogą, ochronią. Zamkną w ramionach. Czasami jednak bywały takie chwile, gdzie to Laurent miał ochotę ich w swoich ramionach zamknąć. Nawet jeśli nie były wcale silne.

- Dzień dobry. - Ciepły głos i uśmiech jak wyrwany z nieba promień słońca posłany w kierunku Atreusa. Laurent należał do tych dzieci, które były brzydkimi kaczątkami, które wyrosły na łabędzia. Łabędź - jak blisko to romantyczne zwierzę stało obok Laurenta to chyba mogli pomyśleć tylko ci, którzy go nie poznali. A zazwyczaj i tak przywodził skojarzenie z aniołem, który sypał wokół biały, miękki puch. I rzeczywiście przynosił do ludzi odrobinę światła. Przynajmniej starał się to robić. I chociaż spodziewał się, że pewnie temat bycia Zimnym Atreus miał przerobiony wzdłuż i wszerz... ach. Laurent wiedział sporo. Wiedział w zasadzie bardzo dużo. Czego jednak nie wiedział to tego, jak mężczyzna sobie z tym radzi, jak naprawdę się czuje. I czy nie potrzebuje towarzystwa chociaż na parę chwil. Nawet jeśli Laurent nie był żadnym towarzystwem do picia czy do prawdziwie "męskich gadek". - Mam nadzieję, że to jeden z tych dni, w których Florence zaraz nie wyskoczy zza winkla, żeby się upewnić, że niczego nie kombinujemy? - Zażartował delikatnie. Czasami Florence miała dniówki, czasem siedziała po nocach. A czasem to nawet sam nie wiedział, jak funkcjonowała jej doba, bo akurat zajmowała się czymś innym poza szpitalem. No i, SZOK, miewała nawet wolne! Spoglądał teraz na niego starając się ocenić, jak ten mężczyzna się czuje, jak się trzyma. Czy sobie z tym radzi. Wyciągnął do niego ręce, by się przytulić - nie bojąc się jego zimna. Było nieprzyjemne, ale... każdy człowiek przecież potrzebował czułości, tak? Nawet taki wspaniały samiec jak Atreus.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#2
13.09.2023, 03:43  ✶  
Laurent był zawsze mile widziany w ich kamienicy. I to wcale nie tylko dlatego, że zaliczał się do rodziny. Znaczy, definitywnie mu to we wszystkim pomagało, ale było w nim coś takiego, co nieco zmiękczało człowieka. Albo doprowadzało do szaleństwa - zależało od dnia, tak naprawdę.
Na całe szczęście też, Prewett nie musiał przejmować się Florene i jej złowrogim spojrzeniem, wpędzającym w poczucie winy. Była zajęta... czymkolwiek tam w sobie wymarzyła. Atreus złapał się na tym, że w sumie od rana jej nie widział, więc założył że zwyczajnie wyszła do pracy i znajdowała się teraz w Mungu. Mieli więc kamienice dla siebie i jeśli chcieli, mogli się wygłupiać ile tylko im się mogło zamarzyć.
- A dzień dobry - odezwał się do gościa Bulstrode, w połowie tego zdania ziewając. Miał tego dnia wolne i postanowił sobie pospać, a mimo tego kiedy sen już przyszedł, był ciężki i nieprzyjemny, przez co teraz czuł się nie aż tak rześko. Brennę znowu gdzieś nosiło, ale był na tym etapie że zaczął już chyba rozróżniać po skrętach żołądkach, ich częstotliwości i nasileniu, w jakim rodzaju niebezpieczeństwa się znajdowała. Próbował więc ratować się meliską, tak samo dnia poprzedniego, jak i teraz, bo stała na niskim stoliku ustawionym między fotelami i kanapą.
Atreus odłożył na rzeczony stolik gazetę, którą trzymał i leniwie przeglądał do tej pory, a potem podniósł się z teatralną boleścią wypisaną na twarzy. Jeśli Atreus był był jakimś zwierzęciem, to w tym momencie był to chyba opos, bo czuł się, jakby ktoś go nie tak dawno wyciągnął ze śmietnika. Miał wrażenie, że zmęczenie z ostatniego miesiąca dodawało się do siebie coraz bardziej i zastanawiał się, kiedy przekroczy jakąś krytyczną masę.
- Mam wrażenie, że ma dyżur - wzruszył ramionami, chociaż po jego minie było widać, że nie był tego w stu procentach pewien. Co do Oriona był pewien - ten siedział w biurkiem w ministerstwie, bo znał jego grafik prawie tak samo dobrze jak swój własny.
Przywitał się z Laurentem chętnie, nie wzbraniając od chwilowej bliskości i klepiąc go serdecznie po plecach. Nie był fanem szeroko pojętych czułości, ale przy niektórych zwyczajnie nie zwracał na nie uwagi.
- Chcesz coś do picia? Herbaty? Czegoś mocniejszego? A może coś do jedzenia? W kuchni pewnie powinien być jeszcze jakiś obiad - zapytał, jak na dobrego gospodarza przystało, przyglądając się Prewettowi uważnie. Niektórzy wzdrygali się na jego bliskość. Temperatura, jaką aktualnie posiadało jego ciało, nie należała do tych zachęcających do bliskiego kontaktu i ludzie zwyczajnie się jej nie spodziewali. Wzdrygali, odsuwali pośpiesznie. On jednak wydawał się niewzruszony.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
13.09.2023, 13:33  ✶  

Przytulanie się do tego okropnie zimnego ciała nie było przyjemne. Nawet kiedy Laurent się przygotowywał mentalnie i próbował uzbroić swoje ciało to za każdym spotkaniem z tym chłodem było to tak samo wstrząsające. Pojawiał się dreszcz, nad którym już kontroli żadnej nie było. Był odruchem bezwarunkowym, a to, jak ciepłe lato się trafiło w tym roku, jakby na przekór wszystkim wydarzeniom, wcale niczego nie ułatwiało. Tym nie mniej - tak, był gotów i tak, całkowicie celowo nie stronił od tego kontaktu. I tym bardziej się pilnował, żeby właśnie ta głupia reakcja ciała nie była przykrym doświadczeniem dla drugiej strony. Owszem, Atreus nie zaliczał się do tych osób siedzących w kącie i biedujących nad własnym losem. Nawet nie zaliczał się do osób, które siedziałyby na kanapie i zalewały żalami, chociaż nie istniał człowiek, który nie miał chwil słabości. Niektórzy to maskowali po prostu lepiej od innych. To jednak, że Atreus nie był lepiony z plasteliny, która rozpłynęłaby się między palcami nie oznaczała, że to wszystko było dla niego lekkie.

- Ciężka noc? - Spoglądał na minę mężczyzny, na jego zaspaną, zabójczo przystojną twarz i na rozmemłane ubranie. Spał tutaj jeszcze przed chwilą. Noc? A może ciężka dobra? Tydzień? Miesiąc. Na szczęście na tę bolączkę, która nie pozwalała mu spać, a które imię zaczynało się na B a kończyło na "renna" niedługo miał pojawić się lek. Jeszcze tylko trochę, tylko chwila. I o tej przypadłości też Laurent nie miał pojęcia, więc pierwsze, o czym pomyślał, to że Atreus po nocy uganiał się za jakimiś złolami i wymierzał słuszną sprawiedliwość temu miastu. Głowa selkie nosiła w sobie mnóstwo barwnych i bogatych wizji dotyczących różnych osób, w większości wyolbrzymionych i przekoloryzowanych. Dla niego ci ludzie byli w większości bohaterami. I w razie czego mógł je zawsze opowiedzieć, żeby drugą stronę rozbawić tymi bajkami, które chował pod platynową czupryną. Gdyby się dowiedział, że Atreus go okłamał to miałby mu to za złe. Bo jednak dla niego przemilczeć, a drugie - skłamać. Przynajmniej w jego pojęciu tej całej moralności, która ponoć miała w pełni estetyczne zasady i walory. Zmiażdżysz karalucha - jesteś bohaterem. Zabijesz motyla - jesteś złoczyńcą.

- Mocniejszego na pewno nie, chyba że masz ochotę, żebym przelewał się przez twoje ramiona na kanapie. - Zażartował delikatnie wracając spojrzeniem z pokoju na samego Atreusa. Wyglądał na zmęczonego. Bardzo zmęczonego. Czego jednak szukał w jego jasnych oczach? Fałszywego błysku? Lustereczka rozbitego przez złego maga jak w bajce Królowej Lodu? Sam nie wiedział. Ale spoglądał na niego wielkimi oczyma jakby chciał od niego zabrać część tego brzemienia i przenieść na siebie samego. A nie mógł. Mógł tylko starać się i próbować wygładzić jego życie, jak głaszcze się kota razem z włosem, żeby przez moment mógł przymrużyć ślepia i zamruczeć. Uśmiechnął się z rozczuleniem. - Nie podejrzewam ciebie o dołączenie do grona Florence czy Pandory, ale ostatnio tyle słyszę "zjedz coś", że apetytu mi ubywa. - To było tak pół żartem, bo tak jak powiedział nie sądził, żeby Atreusowi włączyło się matkowanie, po prostu Laurent czasami nie mógł uwierzyć w to, ile instynktu opiekuńczego wzbudzał w ludziach dookoła siebie. Nawet w tych, po których by się tego nie spodziewał. I nawet to rozumiał. Zdawał sobie sprawę, że widać było po nim, że jest już niezdrowo chudy, nawet jeśli działo się to na przestrzeni długiego czasu, nie z dnia na dzień. - Herbaty, chętnie. - Zdecydował się w końcu i poszedł za Atresem do kuchni. Nie czuł się tutaj jak gość honorowy, właściwie to czuł się w tym miejscu prawie jak u siebie. Często tu bywał, często spędzał tu czas wśród jego mieszkańców. Nawet jeśli odkąd już otworzył rezerwat i stał się za niego odpowiedzialnym to zdecydowanie tego czasu na to mu ubyło.

- Widzę, że nie czujesz się najlepiej, więc może pominę pytanie o te oczywistości, żebyś nie musiał mnie okłamywać... - Nie powiedział tego z wyrzutem, w żadnym wypadku. Żeby usłyszeć wyrzuty z jego ust, żeby usłyszeć, że się na kogoś denerwował... och, na to naprawdę trzeba było zapracować. Krążyły legendy o tym, że Laurent kiedyś naprawdę się wkurwił i kogoś okrzyczał. A z legendami to jest tak, że w każdej jest ziarno prawdy, ale większość to mit i bajka. - Zapewne też się już nasłuchałeś pytań o Zimnych i różnych komentarzy... - Widział, jaki szum się zrobił wokół Zimnych, nie łudził się, że Atreusa to mijało łukiem. - Nie owijając w bawełnę przyszedłem, ponieważ wszedłem w posiadanie ważnych informacji dotyczących twojej przypadłości. Zimnych. Jestem w stanie wyjaśnić ci, co się z tobą dzieje. Jeśli chcesz wiedzieć. - Wyparcie - problem, z którym bardzo wiele osób się spotykało. A on naprawdę nie miał pojęcia, jak przeżywa to Atreus. Nawet jeśli wydawało się, że pozornie całkowicie... normalnie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#4
14.09.2023, 22:11  ✶  
Ciężka noc, ciężki tydzień, ciężki miesiąc. Wszystko się w sumie zgadzało, chociaż Atreus mimo wszystko nie powiedziałby chyba, że nawet jeśli najcięższe, to doświadcza te były najgorsze.
- Można tak powiedzieć - pokiwał głową nieco ospale. Nie mógł tak zwyczajnie przyznać się do tego, że czuł się jakby coś go połknęło i przeżuło, a potem jeszcze wypluło. To zwyczajnie nie leżało w jego charakterze, ale minimum co już mógł, to nie zaprzeczyć wprost.
Bulstrode był zwyczajnie wdzięczny, że Laurent starał się, żeby go ten kontakt nie odrzucił. Początkowo bowiem wydawało mu się, że bycie zimnym nie wiązało się z żadnymi negatywnymi pochodnymi, może mimo tego chłodu, który ział gdzieś w środku i którego on sam nie mógł się nijak pozbyć, nijak rozproszyć. Z czasem jednak uświadomił sobie, że jednak mu to przeszkadzało. Że zauważał te mimowolne drgnięcia, kiedy kogoś dotykał. Te szybkie spojrzenia wędrujące do miejsca, gdzie skóra się stykała, jakby zdziwione i skołowane, że to nie był jakiś przedmiot, a faktyczny człowiek. Czasem może nawet też pojawiało się obrzydzenie, bo takie temperatury nie były naturalne. Kojarzyły się ze zmarłymi, a spotkać nieżywego nie leżało zwykle na listach rzeczy do zrobienia przed śmiercią.
Gdyby więc czegoś miał się już Bulstrode pozbywać, to niekoniecznie byłaby więź która łączyła jego i Brennę, a raczej właśnie te niskie temperatury, jakie generował. Ten nieznośny chłód, który ciągnął się za nim niczym za zjawą, kiedy nawiedzała dane miejsce.
- Zawsze mogę cię na niej położyć i tam zostawić do późniejszego znalezienia przez Florence - odpowiedział z niewzruszoną miną, machając na niego ręką i podążając do kuchni. - Ah, nie mów tak nawet. Ostatnie czego w moim życiu pragnę to zrzędzić jak moja siostra, ale z drugiej strony udusiłaby mnie za to, gdybym nie spytał. Czasem mam wrażenie, że skrzaty jej skarżą. - obejrzał się na Prewetta konspiracyjnie, chcąc ewidentnie wmówić mu, że jest to jak najbardziej prawda. Kiedy dotarli do kuchni wstawił czajnik z wodą na herbatę, a sam sięgnął do szafki skąd wyciągnął szklaneczkę i butelkę ognistej whisky. Nalał sobie trochę, a potem zajął miejsce przy kuchennym stole, pozwalając Laurentowi dalej już zająć się samemu sobą. W końcu hej, czuł się u nich jak w domu, więc nie miał zamiaru stać mu na drodze do zachowywania się w tenże sposób.
- O, widzisz, tym sposobem zyskałeś właśnie moją absolutną, niepodzielną uwagę. Słucham cię zatem.
W sumie to bardzo dobrze, że postanowił sięgnąć po alkohol, bo jak mieli rozmawiać teraz akurat o jego byciu zimnym, to zdecydowanie mu się to od życia należało.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
14.09.2023, 23:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.09.2023, 08:48 przez Laurent Prewett.)  

Tak, Atreus nie należał do tych osób, które były wylewne, żaliłyby się i płakały na ramieniu. Nie należał też do tych osób, które powiedziałyby ci szczerze, co je boli, nawet gdybyś je zapytał. Trzeba było mu truć, cisnąć... a Laurent nie zawsze czuł się na miejscu, żeby to robić? Nie chciał tego robić? Wystarczy, że Florence na pewno to robiła. Chciał więc być... jakąkolwiek ostoją, która nie jest zwariowanym morzem bujającą łajbą na wszystkie strony. Chciał... czasem nawet sam nie wiedział, co chciał od siebie i czego chciał od Atreusa. Wyszli ze szkoły, Laurent nie był już tym zaciskającym mocno pięści dzieciakiem, bezradnym na dokuczliwe komentarze, który zaczepiał "kolegów", żeby potem chować się za Atreusem i pokazywać palcami, kto znowu chciał mu dokuczać. Atreus też już nie był dzieckiem, które tak łatwo pakowało się w kłopoty. Teraz był mężczyzną, którego kłopoty zazwyczaj odnajdywały same. Nie było od strony selkie ciśnięcia czy dalszej serii pytań. Skinął jedynie głową, opuszczając na kilka chwil zmartwione spojrzenie. Można tak powiedzieć. Więc tak, Laurent ostał się w swoich myślach przy stwierdzeniu, że to był bardzo ciężki miesiąc. I nawet w połowie nie zdawał sobie sprawy z tego JAK bardzo.

Wchodząc do kuchni rzeczywiście skierował się do szafek, wyciągnął sobie kubek, wybrał sobie mieszankę herbacianą z jednego słoiczka - rozpoczął proces przygotowania herbaty do zaparzenia, tak po prostu. Atreus nie musiał słać tutaj specjalnego zaproszenia, żeby sam się obsłużył, bo już mieli to chyba opanowane. Co w rodzinie - to w rodzinie.

- Brakowałoby ci tego. Gdyby nie zrzędziła. - Odparł miękko, już sobie wyobrażając minę Florence, która wchodzi do ich domu a tam pijany Laurent wyłożony na kanapie. Niemal oczywiste by było, że poleciałaby pewnie pytać Atreusa, co się tu stało a potem - kto go upił. Bo sam by się do takiego stanu nie doprowadził. Uśmiechnął się pod nosem na tę wizję, choć mijały minuty - a jemu coraz mniej było do śmiechu. To zimno docierało do jego serca - i wcale nie chodziło o kontakt ze skórą Atreusa. Ogarniał go jakiś kataklizm i przytłoczenie tą ilością zła, jaka pozbierała się na tym świecie. Element po elemencie docierało to do niego i miał wrażenie, że jeśli tylko zrobi kilka nieuważnych ruchów, to jak laleczka z porcelany przewróci się - i rozbije na tysiące kawałków. - Wyobrażasz sobie jej minę, gdyby znalazła mnie pijanego na kanapie? - Przedstawił mu tę katastrofalną wizję przed oczami ze słyszalnym, choć delikatnym, rozbawieniem w tonie.  Laurent nie obrócił się przodem do Atreusa kiedy usłyszał o tym pełnym zainteresowaniu. Jego dłonie odnajdywały bezsensowne zajęcie w przesuwaniu łyżeczką po ziołach w słoiczku, zamiast po prostu wsadzić je do zaparzacza.

- Czy kiedy byłeś w Limbo - spotkałeś się z kimś? - Z "kimś" było bardzo szerokim pojęciem. Laurent nie miał pewności, czy to zawsze miał być krewny, stracony przyjaciel, czy może przypadkowa osoba. - Przygotowałem sesję spirytystyczną dla jednego Zimnego. Ciebie nie dotykają wspomnienia, więc sprawa jest o wiele prostsza. Nie cierpisz na wszystkie objawy, które dotykają... nie wiem, czy wszystkich. Ale na pewno niektórych. - Choć w przypadku Atreusa to zawsze było "trudne się wylosowało". Z prostego powodu - ten człowiek naprawdę prawie niczego sam z siebie nie mówił. Więc w domyśle było "chyba że o czymś nie wiem". Ale nawet jeśli - nie musiał, wolą Atreusa już było spowiadanie się. Tym nie mniej niee czekał tutaj na reakcję, po prostu kontynuował zgodnie z tym. - Zimny, z którym pracowałem, spotkał się w Limbo z duchem, od którego przejął część wspomnień. Dosłownie przejął - duch te wspomnienia utracił. Zimni są na pewno żywi. Straciłeś jedynie część energii, która została uzupełniona czymś innym. Czymś związanym z Limbo. Jak mniemam energię tą można też uzupełnić. - Na moment przerwał. Przypadek Atreusa był nieco inny od tego, który badał z Victorią. - I wiem na pewno, że jest to proces odwracalny. Kwestia znalezienia sposobu. Innymi słowy - ten stan na pewno da się wyleczyć, musisz po prostu... chwilę wytrzymać. - Woda się zagotowała i Laurent w końcu zalał tę herbatę, odłożył słoik i z kubkiem przeszedł do stolika, żeby usiąść obok Atreusa. W końcu na niego spojrzał. - Daj mi swoją dłoń. - Nie sprawdzał tego z Victorią, ponieważ nie miał wtedy sił, sesja go okropnie zmiotła z nóg. Ale teraz... teraz mógł spróbować. Przymknął oczy, ujmując dłoń Atreusa i używając zaklęcia Enerwate. Przelewając na niego te siły życiowe, które utracił w Limbo. Swoje siły życiowe. Było chyba zupełnie oczywistym, że nie było to coś, co powinno wyjść poza ten pokój. Ten eksperyment jednak nie przyniósł do końca spodziewanego efektu, co nie znaczyło, że Laurent nie był gotów próbować dalej... ale to już zależało od Atreusa. Bo ten poczuł się lepiej. O wiele lepiej. Zniknęło zmęczenie, zastrzyk energii był całkowicie przyjemny. Niestety chłód pozostał.


Rzut PO 1d100 - 66
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 48
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 27
Akcja nieudana


○ • ○
his voice could calm the oceans.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#6
15.09.2023, 21:43  ✶  
Oczywiście, że by mu tego brakowało, dlatego też wywrócił na Laurenta oczami. Bo miał rację, ale Atreus absolutnie nie zamierzał przyznawac tego na głos.
- Właśnie w tym rzecz, ja bardzo nie chcę nawet sobie wyobrażać jej miny - rzucił tonem ktory można było odbierać dwojako. Z jednej strony zdawał się żartować. Kąciki ust uniosły się nawet nieco, układając w charakterystyczny dla niego uśmiech. Z drugiej jednak, w żartobliwym tonie dało się wyczuć nutkę powagi. Tak na prawdę nie musiał sobie niczego wyobrażać, bo znał to spojrzenie. Widział je parę razy, kiedy razem z Seraphine kończyli pod stołem.
- No... z Mavelle Bones, Patrickiem Stewartem i Victorią Lestrange - zmarszczył lekko brwi, nie rozumiejąc do czego Prewett mógł zmierzać. Te nazwiska były znane każdemu, kto czytał gazety, albo chociaz spoglądał na pierwsze okładki przechodząc obok kiosków. Zaraz jednak jego twarz nieco się rozświetliła i pstryknął palcami. - No i tam był ten cały Lord Voldemort i jakieś jego podnóżki. O to ci chodzi? - przyglądał się kuzynowi uważnie i widać było, że jeszcze się zastanawia. Nie podejrzewał, że Laurentowi chodziło o martwą babę na kłodzie, albo jej dziwaczne... pieski? Zakładał, że jeśli pytał o kogoś to chodziło mu o ludzi z krwi i kości.
- Wspomnienia? Jakie wspomnienia? - odchylił się na krześle, spoglądając na swoją szklankę i obracając ja przez chwilę miedzy palcami. - W sumie jak tak myślę, ktoś po święcie wysłał mi sowę. Była anonimowa i mówiła, że niektórzy co doświadczyli Limba mogą doświadczyć wspomnień nienależących do nich. O to ci chodzi? - przekręcił lekko głowę na bok, spoglądając na Laurenta uważnie. Może nawet nieco podejrzliwie. Ale jego dalsze słowa odpowiadały na pytania, które chciał zadać dalej. Milczał więc, słuchając uważnie dalej.
- Brzmi świetnie - oznajmił wyraźnie zaintrygowanych, chociaż gdzieś za tym czaiły się wątpliwości. To brzmialo tak prosto, kiedy nic związanego z Limbo takim się nie wydawało do tej pory. - Skąd wiesz, że da się go wyleczyć? - zapytał tylko, chętnie wyciągając w jego stronę dłoń, kiedy ten o nią poprosił. Jasne spojrzenie opadło w dół, na ich złączone dłonie, przez moment zwyczajnie chłonąc bijące od Prewetta ciepło. Czasem miał wrażenie, że chłód w nim był okropnie łapczywy, a jednocześnie nigdy niezaspokojony. Nie wzruszył się jakoś specjalnie na to, co właśnie odczuwał. Nie znaczyło to jednak, że nie miał pojęcia co kuzyn właśnie robił. Bo czuł się świetnie. Fenomenalnie wręcz.  Zmęczenie zniknęło nagle i przyszło przyjemne orzeźwienie, które zmieniło się w nadmiar energii. Atreus mimowolnie uśmiechnął się,  szeroko i wyraźnie zadowolony. Szybko jednak ten wyraz zmalał, kiedy uświadomił sobie, że wciąż jest mu cholernie zimno.
- Mam nadzieję, że to specjalne traktowanie i nie chodzisz po obcych - rzucił zaczepnie, chwytając za szklankę i upijając z niej łyk. - Jeśli mówisz że energia została zastąpiona, to może ją podmienić?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
15.09.2023, 22:17  ✶  

Czasami miał wrażenie, że są z Atreusem siebie warci. Tak samo zamiast sięgać po pomoc i wychodzić z problemami do ludzi to kisili je w sobie. Jak ogórki. Były niektóre osoby, które hodowle ogórków upodobały sobie szczególnie mocno. Żeby potem chociaż coś dobrego z tego wychodziło... Zosie-samosie? Ha... Przy czym z ich dwójki to jednak Laurent był skłonny biegać i o tę pomoc prosić. Bo sobie nie radził z bardzo wieloma rzeczami. Bo za często był zwyczajnie bezbronny. Pod stołem jeszcze z Atreusem nie miał okazji siedzieć, a na pewno byłoby to bardzo dobre doświadczenie. Może poza tym jednym razem, kiedy Laurent cichutko sobie usiadł jako dzieciak pod stołem i zaczął rozbierać Florence parkiet i układać go po swojemu, a Atreus przybiegł się schować przed nią, bo znowu coś nabroił. Nie zaliczyłabym tego jednak, siłą rzeczy, do tych spotkań jakie Atreus zaliczał tam z Seraphiną. Taak, ona lubiła się bawić. I potrafiła się bawić świetnie.

- Nie. Nie chodzi mi o żywych. Mówię o zmarłych. O duchach. - Tak, to było tych kilka osób, które były na ustach wielu. W gazetach, wywiadach, chciano się do nich dostać, poznać, zobaczyć. To to, co zakładał - że Atreusowi również nie było z tym łatwo i lekko. Właściwie nie miał pojęcia, jaki... kontakt ze sobą miała ta grupa, dlatego nie chciał mówić bezpośrednio, że chodzi o Victorię. To nie była w sumie jego sprawa, jeśli kontakt mieli to i tak się jakoś porozumiewali. Jak nie to pewne sekrety po prostu muszą pozostać prywatnymi. - Ciekawe, że nikogo nie spotkałeś... - Ciekawe, czy Mavelle i Patrick, których nie znał, mieli okazję duchy spotkać. Jeśli tak - czyje? Ale to naprawdę był "problem z głowy". Laurent raczej sądził, że mówiąc "problem nie dotyczy" mówi to o czasie do tego punktu, do tej pory. Że pewnie zaraz przyjdzie mu powiedzieć, że te wspomnienia mogą zacząć się aktywować, że to jest ciężkie i... ach, cała pogadanka, którą układał sobie w głowie i która była najcięższą częścią tego wszystkiego. Tymczasem proszę bardzo. Ale jeśli on nie spotkał się z duchem, nie miał żadnych wspomnień a i tak był Zimnym... to znaczy, że to nie duchy to powodowały, jak mu się wydawało. Energia... Limbo i energia... Przez moment bardzo intensywnie się na tym skupił, na tej myśli, a takie skupienie zawsze było widoczne na jego twarzy. Może i nie marszczył nosa, nie ściągał brwi, zmarszczki nie powstawały na jego twarzy - ale jego oczy nabierały tego specyficznego wyrazu. Trwało to krótko, bo Atreus go wyrwał z tego swoim głosem. - Tak, mówię o tym. Chociaż nie wiedziałem, że pojawiła się taka poczta. - Niepokojące tak w zasadzie, ale było minęło. - Wiem, że przynajmniej jedna osoba spotkała się z duchem, przejęła jego wspomnienia i doświadczanie tych wspomnień jest bardzo intensywne. Prawdę mówiąc sądziłem, że to właśnie wymieszanie energii z bytem z Limbo jest główną przyczyną tego stanu. Wychodzi na to, że przyczyna leży w samym Limbo. Czy ty czegoś tam dotykałeś? Coś spotkałeś? - To nie tak, że w zasadzie Laurent nawet chciał się tym zajmować - to jakoś samo się na niego wepchnęło przez Victorię i Atreusa. I tak jakoś... poszło. Albo może po prostu coś zrobił?

- Ponieważ, jak mówiłem, wywołałem ducha, który bezpośrednio przekazał część siebie Zimnemu. Zdradził tych kilka tajemnic na ten temat. Pewnie nie muszę tego mówić, ale niech kwestia sesji spirytystycznej pozostanie między nami. - Laurent nie lubił tego robić, nie lubił chodzić po Limbo, nie lubił trzymać duchów. To nie było miłe uczucie. - Wiem, że nie kłamał. - Zresztą... ten duch powiedział wiele więcej ciekawych i strasznych rzeczy, alee te nie dotyczyły akurat bycia Zimnym.

Spodziewał się trochę tego, a trochę był zawiedziony. Odetchnął, ale dłoni nie cofnął, dopóki Atreus tego nie zrobił. Przynajmniej dobrze było widzieć, że kuzyn lepiej się poczuł. Natomiast Laurent był zdziwiony, że z takim zmęczeniem kuzyn się w ogóle podniósł z łóżka, bo sam miał ochotę do niego teraz wrócić i zakopać się pod grubym kocem.

- Ach, wiesz, lubię czasami pochwalić się nekromancją na prawo i lewo. - Uśmiechnął się, splatając palce na kubku herbaty, podłapując żarcik. - Owszem, tak podejrzewałem. A tego już zrobić nie jestem w stanie. - To jest - podmienić energię. Zabrać, żeby dać. Mógł tylko mu ją ofiarować. - Być może da się podmienić całą, by proces cofnąć. Taką przynajmniej stawiam na ten moment tezę do podważenia. Tylko... - Lekko wzruszył ramionami z bezradności. Chciał pomóc. Bardzo chciał. Był ograniczony własnymi możliwościami. Na moment zamilknął. - Podoba mi się, jak nazywasz sługi Czarnego Pana. - Cicho się nawet zaśmiał, uzmysławiając sobie, co tak naprawdę Atreus powiedział. Był tak skupiony na temacie, że jakoś to do niego nie dotarło wcześniej. - Cieszę się... naprawdę się cieszę, że chociaż efekt tych wspomnień możemy wykreślić. - Odetchnął z faktyczną ulgą, powietrze z niego uszło... przymknął oczy, wdychając zapach herbaty. Gdyby tylko dało się to szybko zrobić...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#8
17.09.2023, 23:07  ✶  
To wcale nie było tak, że Atreus nie chciał prosić o pomoc... No dobrze, to było dokładnie tak i w sumie wynikało to z czystej przekory. W pewien sposób przyzwyczaił się, że w niektórych momentach owa pomoc pojawiała się jeszcze zanim musiał o nią poprosić. Zawsze miał pod ręką starszą siostrę i brata, ktorzy nie rzadko ruszali mu z pomocą. Był zwyczajnie rozpieszczony pod tym względem, a przez to usilnie próbował być samowystarczalny, żeby tylko udowodnić wszystkim którym tylko mógł, że był dzielnym chłopcem.
- To nie. Widziałem różne rzeczy, ale ducha zdecydowanie nie - chociaż nie był pewien czy martwa kobieta nie zawierała sie w tej kategorii. Ale nie wyglądała przecież jak duch. Jej ciało wyglądało całkiem... realnie? Bulstrode nie był pewien czy tego słowa akurat szukał, ale nie mial innego.
- Pomyślmy. Jeśli ci to pomoże, mogę opowiedzieć ci wszystko. No więc, ognisko było portalem. Kiedy do niego wszedłem pojawiła się ciemność i spadałem. Tak okropnie długo, a jednocześnie nie miałem pojęcia ile czasu faktycznie upłynęło. A potem usłyszałem kobiecy głos, który dość odkrywczo mówił mi, że nie powinno mnie tam być, a jednak byłem - skrzywił się z dezaprobatą. Kimkolwiek była, była absolutnie niepomocna. - Potem jeszcze chwilę spadałem, a na koniec uderzyłem w wodę. To był jakiś strumień czy inny potok, a kiedy wyszedłem z niego i podążyłem za śladami reszty, spotkałem jakąś kobietę. Wyglądała na martwą i leżała na jakimś omszałym posłaniu z dziwacznymi psami z drewna obok siebie. Powiedziała... poczekaj... - zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć. Sięgnął w tej przerwie do szklanki, żeby upić z niej parę łyków i na moment krzywiąc się, kiedy alkohol zapiekł w gardle. Odkręcił butelkę i dolał sobie, zanim zaczął mówić dalej. - Coś na zasadzie że czuje mój ból i to nie jest mój czas. I że czuje jak moja dusza... pulsuje? Cokolwiek to znaczy. Powiedziała mi, żebym zawrócił, ale jeśli mam być szczery, to absolutnie nie miałem konceptu jak niby miałbym to zrobić, a ona nie wydawała się zbyt pomocna w tym temacie. A i powiedziała jeszcze, żebym się pospieszył zanim ostatnia próba sprawi, że nigdy nie wrócę do tego co zostawiłem za sobą. Ale jak widać wróciłem, więc nie wiem o co jej chodziło. O samo bycie zimnym? - podrapał się po głowie, bo zwyczajnie nie rozumiał. W tamtym momencie zwyczajnie ją zignorował i poszedł dalej, nie wiedząc o co jej chodzi, ale może powinien sobie uciąć z nią dłuższą pogawędkę? - Wiesz, jak tam byłem to nic mi nie było. Wszedłem w ten ogień już poparzony, z połamaną ręką, ale tam na dole byłem caly. No, tylko było mi tak cholernie słabo. Czułem, jak ucieka ze mnie życie.
W miarę jak mówił i mówił, jego spojrzenie stawało się coraz bardziej odległe. Początkowo patrzył na kuzyna, ale po tym jak się napił, jego oczy spoglądały tylko w obejmowaną palcami szklankę. Oddalał się, częściowo próbując przypomnieć sobie co wtedy się wydarzyło, a częściowo zwyczajnie dystansując dla własnego komfortu. To nie był koniec wydarzeń, ale dalej był już tylko Voldemort i ten gorejący krzew, który wabił i oferował spokój. Wiekuiste spełnienie, które wydawało się takie obiecujące.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
18.09.2023, 11:39  ✶  

Uścisk kochających rąk potrafił być jak klatka. Niby je kochasz, niby się przyzwyczaiłeś, ale ptak urodzony w klatce zaczyna myśleć, że latanie to choroba. Jeśli się w niej nie urodziły i zostały weń wetknięte to zaczynają rozpychać się skrzydłami i zrobić sobie chociaż trochę miejsca na własne potrzeby. Przecisnąć się przez ramkę, wyrwać na powietrze i..! Błękit nieba wydawał się być kuszący, ale ostry wiatr potrafił znosić nawet najbardziej wytrawnych lataczy. Mimo to chcesz lecieć. Udowodnić coś innym, może nawet samemu sobie. Głównie samemu sobie. Samodzielność to odpowiedzialność, tak mówił każdy dorosły człowiek, który miał już parę lat na karku dobrych i złych doświadczeń. Odpowiedzialność to cena, jaką musisz płacić za swoje przewiny. Jeśli upadniesz i złamiesz swoje skrzydło kogo będziesz mógł winić oprócz samego siebie? I co powiedzą ci wszyscy, którzy chcieli cię sztucznie unosić w powietrzu, żebyś cieszył się pozorem lotu, ale za to był bezpieczny od upadku? To było kompromitujące. Prowadziło do zaciskania zębów, pięści i brnięcia do przodu nawet w najgorszy sztorm. Kiedy się okazywało, że przetrwałeś tę burzę to nagle... spadał na ciebie blask. Cena okazywała się dodatnia, nie było złamań, nie było zmartwionych spojrzeń. Była tylko twoja duma i pierś wypełniająca się przeświadczeniem, że naprawdę cię na to stać. Zapracowałeś na to, włożyłeś w to wysiłek i się opłaciło. Może straciłeś parę piór, może nawet bolało, zostało kilka szram na ciele - ale dotarłeś tam, gdzie chciałeś. Sam. Nie było niczego bardziej budującego i uskrzydlającego. Laurent to rozumiał, jedynie zazdrościł Atreusowi, Pandorze czy Seraphinie jak i wielu innym siły, którą posiadali, żeby walczyć o te skrzydła, samodzielność i lot do celu. Zazdrościł, podziwiał i pragnął być taki jak oni. Walczący o samych siebie.

Słuchał i to, co słyszał, było dla niego całkowicie niezrozumiałe. Albo raczej - rozumiał słowa, rozumiał zdania, ale sam przekaz był zupełnie rozmyty. Niepojęty. Nie układał się odpowiednio w jego głowie i tak, jak Atreus zdawał się powoli odpływać im bardziej zagłębiał się w swoją własną opowieść, tym bardziej rosło wrażenie Laurenta, jakby on oddalał się od Atreusa. Albo Atreus - od niego. Niby nic się nie zmieniało. Przecież ciągle siedzieli w tej samej kuchni, a w absolutnej ciszy Laurent aż drgnął, kiedy stuknęła butelka o blat, gdy mężczyzna skończył sobie dolewać alkoholu. Kolejna szklaneczka. Która to już? Ile ich wypił? Czy to ciągle była trzeźwość czy już rozwiązanie języka przez rozluźnienie mięśni spowodowanych napływem procentów do krwi? Obraz się nie zmieniał, a jednak dziwnie oddalał. Rozmywał w swoich krawędziach, jakby patrzeć na to wszystko przez okrągłe szkiełka, które manipulowały tym, co widzisz. To nie były okulary, które można było po prostu zdjąć. Atreus nie był przykryty płaszczem, który wystarczyło zdjąć z jego ramion, żeby te barki odciążyć. Wydawał się teraz taki... wrażliwy. Taki podatny na obrażenia, na wszystko, co mogłoby w niego uderzyć w tym momencie. Z zakluczonej księgi, jaką świadomie z siebie tworzył, stał się dziennikiem, w którym rozczytywał się wiatr, przeczesując jego strony. Gdzie przeglądała się jego pismu sama Pani Los, albo Matka Natura, z której łona powstała esencja człowieka. Laurent nie chciał na to patrzeć. Nie chciał, żeby wiatr czytał dziennik Atreusa ani żeby jakakolwiek istota tego świata czyniła go takim... bezbronnym. Nie potrafił tego nazwać, nie potrafił tego określić, ale miał to poczucie, że Atreus nie chciał być takim. Nie chciał się rozpływać w swoich własnych ramach i chciał, żeby ta opowieść należała tylko do niego samego - przytulona do piersi z uśmiechem szelmowskim na ustach, żeby mógł dalej biec, żeby Florence mogła go gonić załamana i... żeby wszystko było prostsze dla tego człowieka. Zaczął się bać tego odpływającego spojrzenia i coraz bardziej zjeżdżającego w dół i w ciszę głosu. Jakaś absurdalna myśl, że Atreus zaraz sam z powrotem wpadnie w tę nicość nawiedziła go gwałtownie i zjeżyła włoski na jego skórze.

Może to było absurdalna reakcja, ale Laurent zerwał się z krzesła i zaraz znalazł się przy Atreusie, żeby go przytulić. Znów. Tym razem jednak zamknął ramiona na jego plecach tak, jakby naprawdę się bał, że mężczyzna się przez nie wyślizgnie. To jego lodowate ciało, które w zetknięciu z jego ciepłym powodowało dreszcze.

- Już dobrze... - Musiał go o tym zapewniać? Normalnie powiedziałby, że nie, oczywiście, że nie. Ale tu było... inaczej. - Przepraszam, że pytałem. Nie mów dalej, nie kontynuuj. Nie musisz. - Czy to miało pomóc albo mogło pomóc? Na pewno Laurent nie zamierzał tego zupełnie zostawić, ale nie był osobą o odpowiednich kompetencjach, żeby wiedzieć tyle o Limbo i zrozumieć dokładnie, co się wydarzyło. Powoli puścił Atreusa, trochę zażenowany teraz swoją intensywną reakcją. I tak, teraz jej absurdalność do niego dotarła. Odsunął się. - Postaram się... poszukać informacji. - Obiecał tylko tyle, bo więcej nie mógł. Że na pewno znajdzie odpowiedź? Ach... prędzej zwróci się do kowenu. - Wszystko w porządku? - Teraz musiał o to zapytać. Bo naprawdę nie rozumiał, co się działo i czy to czasem nie było związane z Zimnymi jako tako. Czy może to była kwestia stanu psychicznego, a nie paranormalnego wpływu. - Czy ty sobie radzisz z tymi pytaniami? O Zimnych i wszystko, co dotyczy tych ognisk? Mam na myśli to, czy radzisz sobie z prasą i tym zainteresowaniem. - Nie spodziewał się usłyszeć odpowiedzi "nie radzę". To był w końcu Atreus. Ale... kto wie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#10
18.09.2023, 19:41  ✶  
Porównanie do ptaka mogło być całkiem trafne. Szczególnie takiego, który całe życie spędził w klatce. Nawet jeśli jego rodzina nie chciała źle i sam Bulstrode nie postrzegał ich opiekuńczych rąk jako coś złego, kiedy tylko odkrył czym może być samodzielność, zachłysnął się tym uczuciem kompletnie i bezgranicznie. Było w tym coś absurdalnie wręcz niezdrowego, co definitywnie pociągnęło go w chętne sięganie po używki różnej maści i hazard. Czasem zwyczajnie nie był w stanie się powstrzymać, a brak tych rzeczy, tej jego furtki do świata wolności, gdzie nie musiał się niczym przejmować, a gdzie tylko dryfował na jakiejś miękkiej chmurze utkanej ze zniekształconej rzeczywistości, wydawał się czymś niewyobrażalnym. Czymś, co zwyczajnie złamałoby mu serce.
Pewnie gdyby był świadomy tego, że Laurent mu zazdrości, to byłby z siebie naprawdę dumny, nawet jeśli w głębi siebie miał wrażenie, że wcale o siebie nie walczył. Że wybierał tylko najłatwiejszą ścieżkę, odcinając się niemal całkowicie od pewnych aspektów rzeczywistości. Może właśnie dlatego, kiedy miał tak okropny problem jak bycie zimnym, niezbyt wiedział co powinien zrobić.
Tu na nic mogły mu się przydać pięści, a to przecież nimi rozwiązywał najwięcej swoich problemów. Zaklęcia też raczej nie miały racji bytu, a jeśli już to te niezwykle specjalistyczne, których on nie posiadał w swoim arsenale. Był absolutnie bezradny i ta bezradność jednocześnie wpędzała go w rozpacz, a z drugiej strony podburzała w ten nieprzyjemny, agresywny sposób.
To był chyba jego największy strach. Właśnie ten moment, kiedy czuł się kompletnie zagubiony, bez sił na osiągnięcie celu. Bez jakiegokolwiek pomysłu jak go osiągnąć. Nie chciał też, żeby ktokolwiek go takim widział, a mimo to odpływał na oczach Laurenta, coraz głębiej i głębiej wewnątrz samego siebie. Na całe jednak szczęście, to była jego pierwsza szklanka whisky tego dnia. Ba, jakiegokolwiek alkoholu, bo wcześniej, siedząc na kanapie, z uporem maniaka starał się myśleć o zupełnie innych rzeczach. Teraz jednak nie miał wyboru. Powoli zaczęła wzbierać w nim złość. Nie, nie na kuzyna, a na własną niemoc. Gdyby tylko mógł, gdyby tylko ktoś powiedział mu że tam prowadzi droga, że tam znajdzie odpowiedzi, gotowy byłby własnymi rękoma i z całą wściekłością wykopać przejście z powrotem do Limbo
Widocznie się wzdrygnął, kiedy Prewett nagle poderwał się z miejsca, ewidentnie nie spodziewając się po nim takiej reakcji. Oboje usłyszeli nagły trzask pękającego szkła, kiedy palce jego dłoni, do tej pory powoli zaciskające się na szklance, w końcu wygrały. Skorupy upadły na stół, a whisky popłynęła po blacie, mieszając się z krwią.
- Cholera - syknął, na moment zastygając i z pewną niespodziewaną delikatnością odpychając od siebie Laurenta, o ile ten sam nie zareagował instynktownie na pękające naczynie. - Przepraszam cię, musiała być nadtłuczona - zmarszczył brwi, samemu nie zdając sobie chyba sprawy z tego, co właściwie się stało. Podniósł się gwałtownie, sięgając do ścierki wiszącej na uchwycie jednej z szafek i rzucając ją na stół, żeby prowizorycznie opanować bałagan. Sam czym prędzej pochylił się nad zlewem, wysypując do niego szkło, które zostało w dłoni, a potem odkręcił wodę, by obmyć ranę.
- To nie twoja wina - powiedział wreszcie, patrząc jak woda zmywa krew, jak rozmywa się po okręgu w zlewie, aż w końcu znika w odpływie. W pewien sposób ten ból przynosił mu ukojenie. Miał swoje źródło, które mógł łatwo określić, w przeciwieństwie do tego, co działo się w jego głowie.
- Początkowo myślałem, że to nic takiego. Bycie zimnym, ale kiedy oprócz pełnych zainteresowania spojrzeń zaczęły pojawiać się te inne... przede wszystkim zdziwione, kiedy komuś udało się mnie dotknąć. Czasem może obrzydzone, bo przecież jak można nie porównywać kogoś tak chłodnego do trupa. Jeszcze te drobne uwagi, przed którymi niektórzy nie są w stanie się powstrzymać. Wiesz jak to odstrasza panny? - przez jego głos przebił się wymuszony żart, kiedy spojrzał na Laurenta. Zaraz jednak prychnął. - Nie zrozum mnie źle, jestem zachwycony popularnością. Z nią mi absolutnie do twarzy, ale powód? Sama wizyta w limbo i jej konsekwencje? Niech sczeznę, zrobiłbym to jeszcze raz i żałowałbym tego od nowa. Ale zdecydowanie wolałbym nie być zimny.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Atreus Bulstrode (4476), Laurent Prewett (6981)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa