• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[13.06.72, po zmierzchu] Głosy umarłych

[13.06.72, po zmierzchu] Głosy umarłych
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
27.09.2023, 17:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:28 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

Światy żywych i umarłych nie powinny się ze sobą stykać.
Brenna nie była pewna, czy przeczytała to zdanie w jednej z książek, w których grzebała w poszukiwaniu odpowiedzi, co spotkało Mavelle, Patricka, Victorię i Atreusa, czy powstało gdzieś w jej niespokojnym umyśle. Prześladowało ją, kiedy szykowały się do wyjścia z domu i kiedy już dotarły do punktu aportacyjnego New Forest. Przeczuwała, że nie powinni zakłócać spokoju wuja - i że próba przywołania jego ducha przyniesie tylko cierpienie.
Myślała o baśni o trzech braciach, o kamieniu wskrzeszeń i o tym, że kontakt ze zmarłą ukochaną przyniósł Pavarellowi tylko cierpienie. To była historia, którą opowiadała jej matka, część dziedzictwa Potterów. Bajka, owszem, ale też wskazówka i przestroga.
A jednocześnie Limbo i świat żywych zdawały się zbliżać do siebie tak bardzo, tak wiele granic naruszono, że Brenna ostatecznie nie odrzuciła propozycji Laurenta. Cienie poruszające się po Kniei, mugole zapatrzeni w niebo, widma przemierzające Dolinę...
Musieli szukać różnych dróg.
Uprzedziła Mavelle, by wcześniej przemyślała pytania, jeżeli chciała jakieś zadać. I że powinny uważać, bo chociaż Brenna miała słabość do Prewetta od dziesięciu lat, i widziała w nim dobre serce, musiały zachować ostrożność. Stała czujność, jak mawiał Moody. Prowadziła teraz Bones, zaciskając palce na jej zimnej dłoni, przez New Forest, które o tej porze zaczynało już tonąć w ciemnościach, tak że w pewnej chwili wyjęła różdżkę, by oświetlić sobie drogę lumos. 
Gdzieś w oddali nawoływały ptaki, drzewa szumiały im nad głowami. To było piękne miejsce - i może miło byłoby wpaść tutaj w innej sprawie niż próby morderstw albo przywoływanie duchów.
To był długi dzień. Wczoraj wstała przed świtem, a leśna przygoda z Victorią pozostawiła po sobie sporo roboty papierkowej, przesłuchań, kilka siniaków, teraz blednących pod ubraniem po wypiciu eliksiru i rozcięcie na twarzy, powoli się zaleczające, skryte całkiem skutecznie pod pudrem podkradzionym matce. Jutro też czekała ją pobudka na długo przed tym, jak wstanie słońce. Powinna odczuwać zmęczenie, a jednak to rozpływało się, może pod wpływem myśli o tym, co planowali zrobić.
- Jeżeli zmieniłaś zdanie, możesz zawrócić - powiedziała jeszcze do Mavelle, bardzo spokojnie. Całe zdenerwowanie i wszystkie swoje obawy Brenna bardzo starannie spakowała i ukryła gdzieś głęboko, by Bones przypadkiem ich nie dostrzegła. Bo dla niej to, co planowały, miało bez wątpienia być trudniejsze.
Kierowała się tam, gdzie miał czekać Laurent Prewett.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#2
30.09.2023, 18:36  ✶  
Podjęcie tej decyzji nie było łatwe, a jej utrzymanie – jeszcze trudniejsze. Mimo wszystko, wciąż miała wątpliwości; to naprawdę nie była losowa, bezimienna dusza, tylko ktoś, kogo znała całe swoje życie – i do kogo wspomnień miała wgląd. Co nie było szczególnie komfortowe i wiązało się z poczuciem przekraczania granic.
  A nawet gdyby faktycznie była to losowa dusza – to też, zapewne, miałaby nadal problem. Bo zmarli mimo wszystko powinni zaznawać spokoju, a nie być z niego odzierani. Jednakże… w pewnym sensie znajdowali się pod ścianą. Szukała jakiegokolwiek tropu, wskazówki odnośnie tożsamości mordercy (a to, co widziała, dawało w sumie jedno, wielkie nic), a poza tym… cóż, mogli się dowiedzieć, być może, czegoś więcej.
  Może jakimś cudem uda się odnaleźć sposób na odwrócenie zmian, jakie w niej zaszły. Może uda się wyłuskać cokolwiek, co będzie pomocne w ogarnięciu całego chaosu, jaki ich otaczał.
  Może.
  Szła obok Brenny, ściskając jej dłoń i chłonąc sygnały płynące z otoczenia. Tak, niewątpliwie piękne miejsce i niemalże wręcz żałowała, że przyszła tu w konkretnej sprawie, zamiast móc po prostu skorzystać z uroków. Może kiedyś, może się uda… ale równie dobrze przyszłość mogła nie nadejść nigdy.
  Toteż nawet nie próbowała w tej chwili snuć dalekosiężnych planów, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że w obecnych czasach nić życia mogła zostać banalnie łatwo zerwana. Chyba żeby postanowiła się zaszyć w jakiejś dziurze – ale nie, nie planowała tego robić. Jakżeby mogła? To zdecydowanie kłóciło się ze wszystkim, czym w zasadzie była.
  - Nie zawrócę, Brennie – odparła łagodnie, bez wahania. Tak, to było trudne. Ale czy oznaczało to, że miała odpuszczać tylko z tego powodu, iż coś nie było łatwe do wykonania?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
01.10.2023, 12:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.10.2023, 12:31 przez Laurent Prewett.)  

Czy to w ogóle było poprawne? Laurent stał w swoim salonie, spoglądając na krąg wyrysowany kredą, który miał mu ułatwić kontrolę nad duchem. Ostatnio to nie skończyło się przyjemnie i Prewett czuł gniotący go stres i strach przed powtórzeniem tego procesu w przeciągu dwóch tygodni. Robiło mu się słabo na myśl, że będzie rozdrapywał rany, które nie powinny być rozdrapane i im bliżej było umówionej godziny tym bardziej wątpił w poprawność tego wszystkiego. Podważał samego siebie, bo dla niego to było nieprzyjemne, a dla Brenny? To chyba był jakiś koszmar i fakt, że się na to zgodziła, było absurdalnym szaleństwem. Czy to widma zabiły jej wuja? A jeśli nie widma - to kto? Rozmowa z prababką Victorii przyniosło jej ulgę, ale to chyba był zupełnie wymiar rozmowy. Ona nie chciała szukać odpowiedzi na pytania jej śmierci. Chciała się upewnić, tak jak i on chciał pomóc jej się w tym upewnić, że nie zwariowała. Że to naprawdę jej babka w Limbo, że wymieniła się z nią wspomnieniami, albo raczej - pochłonęła część jej wspomnień.

Nie mogąc patrzeć na ten krąg czekający tylko na to, żeby dodać do niego świecie wyszedł na taras, żeby zaczerpnąć morskiego powietrza w płuca. Chłód wieczoru płynący od strony szumiącego, huczącego dziś wręcz morza z porywistym wiatrem targał koszulą, włosami. Tak, to zdecydowanie było coś innego niż przywoływanie ducha z Victorią, której przede wszystkim o wiele bardziej ufał, była mu bliższa, nie szukali okrucieństwa i brutalności w tych odpowiedziach. Oszalałem. Jego własną myśl przeciął przenikający serce, choć cichy i krótki śpiew, który w połączeniu z zimnym wiatrem spowodował gęsią skórkę na jego skórze. Uniósł jasne, zaklęte w morskie fale oczy na siedzącego na gałęzi drzewa lasu feniksa, którego czarne, mądre oczy spoglądały na niego niemal ze zmartwieniem. Ach, ten dzielny obywatel, któremu próbował znaleźć dom, a który zadomowił się w odmętach lasu, w miejscu przygotowanym specjalnie dla niego i wcale nie chciał się nigdzie wybierać. Czasem tylko dawał się na kilka chwil wyciągnąć poza jego obręb, czasem przychodził jakby go odwiedzić. Też sądzisz, że oszalałem? Nie tylko z wywoływaniem ducha - ze wszystkim. Z uganianiem się za widmami, ze swoją walką wytoczoną Ministerstwu, ze wszystkim, w co nagle wpakował swoje życie i to ruszyło jak szalone z kopyta. Bardziej odpowiednim byłoby porównanie to do kuli, która toczyła się z góry i zbierała wszystko po drodze, żeby nabrać rozpędu. Ptak zsunął się z gałęzi i zniknął w odmętach ciemnego lasu, a on przez moment wpatrywał się w miejsce, gdzie zniknął, nim w końcu zobaczył światło jego zaproszonych gości. Sam zaś był doskonale widoczny - dom był rozświetlony, a on sam przecież na nie czekał.

- Dobry wieczór. - Chciał zabrzmieć całkowicie spokojnie, całkowicie ciepło i sympatycznie, a jak to wyszło - nie wiedział sam. Nie potrafił pozbyć się zmartwienia o te dwie kobiety, nawet jeśli Mavelle była mu zupełnie nieznana. Och, znana tyle, że była rodziną Brenny i wspominali o niej w gazetach. Jedna z Zimnych. Wyciągnął do niewiasty dłoń na powitanie, przygotowując się na zimno jej skóry, bo choć było ono nieprzyjemne, to nie potrafiłby zepchnąć zimnej na kraniec marginesu społeczeństwa czy traktować ją jakkolwiek inaczej tylko z powodu tego dyskomfortu. - Miło mi poznać, Laurent Prewett. - Co prawda to była raczej formalność, ale zdaniem Laurenta miła. Wprowadzająca jakąś normalność do zwariowanego świata. Brennę zaś objął na powitanie, choć krótko. - Dziękuję, że przyszłyście. Zapraszam. - Dziękuję za odwagę, za... na pewno powinien był im dziękować? Sądził, że tak. Sam mógł przywoływać duchy, a nigdy nie sięgnął po rozmowę z własną matką. Mądrym był ten, który powiedział, że spokój zmarłych nie powinien zostać naruszony.

Gotów był wziąć od kobiet płaszczyki czy cokolwiek miały na sobie, by je odwiesić i poprowadził je do przygotowanego już salonu. Dom koło New Forest, z którego tarasu rozciągał się widok na morze, był mały. Idealny dla jednej osoby, z pokojem gościnnym - było tutaj wystarczająco przestrzeni, ale na dom rodzinny się to miejsce nie nadawało. Pełne było drobnych pamiątek z różnych przygód, kwiatów, tak jak i pełen kwiatów był ogród przed tarasem. Salon, kuchnia i jadalnia były połączone w jedną izbę, bo i kuchnia nie zajmowała zbyt wiele miejsca. Wśród książek na półkach królowały głównie tytuły o magicznych stworzeniach, roślinach, czy atlasy świata, ale i grecka czy włoska architektura, filozofia i nawet poezja.

- Zrobić wam kawy, herbaty? - Bo niczego mocniejszego nawet nie zamierzał proponować w tych warunkach. Wskazał zachęcająco przygotowane dla nich poduszki na podłodze, by usiąść przy kręgu. Sam krąg wyrosowany był przed kominkiem - teraz wygaszonym, bo w samym domu było ciepło. - Brałyście już udział w sesji spirytystycznej? - Wolał zapytać, bo niektóre rzeczy, w jego mniemaniu, wymagały wyjaśnienia. Albo ostrzeżenia.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
01.10.2023, 13:00  ✶  
Czy to było szaleństwo?
Brenna nawet się nad tym nie zastanawiała. I starała się nie rozmyślać nad tym, co skłoniło Laurenta do złożenia tej propozycji. Żyli w szalonych czasach, i pozostawało tylko się do nich dostosować, nierzadko podejmując nieracjonalne decyzje. Nie, nie była obłąkana – przez jakiś czas po Beltane tak właśnie sądziła, bała się, że te przeżycia i coś w ogniu poprzestawiało jej w głowie, ale teraz wiedziała, że pozostaje w pełni zdrowych zmysłów.
Co nie oznaczało, że jej wybory będą dobre. Tyle że teraz nic nie było gorsze niż bezczynność. Musiała podejmować trudne decyzje, ze świadomością, że te mogą sprowadzić na manowce nie tylko ją, ale i innych, a potem żyć z konsekwencjami. To dlatego po kilku godzinach bicia się z myślami uznała, że spróbuje – i dlatego poprosiła o zgodę Mavelle i Danielle. Poza tym wiele wskazywało, że to właśnie Prewett odprawił seans dla Victorii, więc nawet jeżeli nie była do końca pewna, na ile mu zaufać… to jeżeli była skłonna z kimś spróbować, to tylko z nim. Choć wciąż nad pytaniami myślała długo, obracając je w głowie nieskończoną ilość razy.
Nie o wszystko mogły w końcu zapytać przy Laurencie. Nie wszystko chciałyby mu zdradzić.
– Cześć, Laurent – przywitała się, a kiedy Prewett wyciągnął rękę do Bones, puściła jej dłoń. Jej własne palce były teraz chłodne, jakby coś wyżarło z nich całe ciepło, ale Brenna przywykła do tego uczucia i poza tym prawdziwy chłód, ten, który stanowił jakikolwiek problem, tkwił gdzieś w niej. – Mam nadzieję, że wszystko w porządku – powiedziała, ściskając go, mocno i krótko, po czym weszła za nim do środka.
Rozejrzała się raczej w głęboko wyuczonym odruchu niż z prawdziwej ciekawości, bo myślała bardziej o seansie niż otoczeniu. Była tu już i doskonale „poznała” kuchnię, ale wtedy była zmęczona i pochłonięta myślą o koszmarach i mordercach. Teraz wyszukiwała okna, drzwi, przejścia, patrzyła na przedmioty, wiele mówiące o właścicielu. Brenna Longbottom była gliną aż do szpiku kości, i zwracała uwagę na takie drobiazgi już nie tylko wtedy, gdy znajdowała się na miejscu zbrodni czy gdzieś, gdzie kogoś przesłuchiwała, ale i na co dzień. Pomyślała, że ten niewielki dom na styku morza i lasu pasował do Laurenta. Granice światów, zwierzęta i morze, szum drzew i szum fal. Miejsce gdzieś na krańcu świata, z dala od wielkiej polityki, od małych wojenek rodów i od tej większej wojny, nadciągającej nad Londyn. Dom, który tak bardzo odstawał od tego, co lubiła większość Prewettów, w którym nie umiałaby wyobrazić sobie jego ojca, siostry ani kuzynostwa. Nawet na wakacjach, nie wspominając już o mieszkaniu tu na stałe. A potem zastanowiła się mimowolnie, czy szukał tu spokoju, czy ucieczki.
Jak bardzo Laurent Prewett, bękarci syn, dziecko lądu i morza, czuł się nie na miejscu w świecie czystokrwistych? Może ten dom i to miejsce mówiły o nim więcej niż zachowanie na przyjęciach i na stadninach... a może Brenna dopatrywała się czegoś, czego zupełnie tu nie było.
– Nie trzeba – podziękowała, bo to nie tak, że nie byłaby gotowa poświęcić paru chwil, aby napić się kawy z Laurentem. Ale teraz ta kawa smakowałaby zdenerwowaniem i niepewnością, i to prawdopodobnie dla całej ich trójki. Chociaż Brenna tego zdenerwowania i niepewności po sobie nie pokazywała: uśmiechnęła się do Prewetta, całkiem zwyczajnie, a potem otoczyła palcami przedramię Mavelle. Przez materiał koszuli tylko chłodne, nie tak zimne, jak sama skóra. Prosty gest, jakby chciała powiedzieć jestem tutaj.
Bo po tym ostatnim wspomnieniu, o którym opowiedziała Mavelle, Brenna wierzyła, że wujek jest gdzieś tam, po drugiej stronie, ale przecież nie mogła być tego całkowicie pewna. Jeśli się myliły… Jeżeli się myliły, to nigdy nie wybaczy sobie, że przyprowadziła tutaj Bones.
– Obawiam się, że nigdy. A przynajmniej… nie w takim jak tutaj – sprostowała zaraz dla uczciwości, bo to, co stało się w podziemiach Ministerstwa Magii z kryształową czaszką, było zupełnie inną sprawą. – Jeżeli masz jakieś wskazówki, chętnie ich wysłucham. Nad pytaniami myślałyśmy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#5
06.10.2023, 11:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.10.2023, 13:22 przez Mavelle Bones.)  
Twierdziła, że nie zawróci – ale mimo wszystko, jeszcze się zawahała, gdy przed oczyma zamajaczyła sylwetka Laurenta. Ostatni dzwonek na wycofanie się…
  … pewnie nawet by nie zauważył, że tu była. Była i zniknęła. Dom – oświetlony. One – tam, gdzie mrok obejmował świat w swoje władanie, będąc rozpraszany przez jedno światełko. Jedno. Łatwo by było wyrwać dłoń z uścisku, cofnąć się, uznać, że „bawcie się w to sami”. Ale nie, nic z tego; powiedziała już „A”, więc miała zamiar rzucić również i „B”. A nawet „C”.
  Cały pierdolony alfabet, jeśli tylko uzna, że sytuacja tego wymaga i że to w ogóle do czegokolwiek doprowadzi, do czegoś, co da konkrety do ręki. Konkrety i odpowiedzi na wiele pytań – a te miały mimo wszystko tendencję do mnożenia się na potęgę. Ale nie powiedziała ani słowa, nie zatrzymała się choć na chwilę – odsunęła wątpliwości (a tych tak znowu mało nie było) na bok.
  Przed oczyma miała dość konkretny cel i mimo wszystko, tego się trzymała. W najgorszym razie będzie musiała zmierzyć się z bezsennymi nocami, a to już teraz nie było czymś takim znowu niezwykłym.
  - Cześć – przywitała się z Laurentem, nie bawiąc się w bardziej, hm, oficjalne formy. Uścisnęła wyciągniętą dłoń, ignorując tu pewne niuanse etykiety, które zostały naruszone – ale i też nie przywiązywała do niej specjalnie wielkiej wagi. Zwłaszcza że to spotkanie było bardzo, bardzo nieformalne, więc znów, czym się tu przejmować? W każdym razie, uścisk Mavelle należał do grona tych twardszych, stanowczych i… oczywiście bardzo zimnych, zimniejszych niż tych z gatunku „ale piździ za oknem”. Uśmiechnęła się blado.
  - Mavelle Bones. Również mi miło. – dopełniła formalności. Podziękowania nie uszły jej uwadze – i wiązało się to z pewnym… uch. Aż przelotnie zaczęła się zastanawiać, komu tu bardziej zależało na kontakcie z drugą stroną; dość szybko jednak odsunęła te myśli na boczny tor, dochodząc do wniosku, że jednak to nie jest chwila na roztrząsanie tego. Że wycofywanie się z powodu tych słów – mogło być reakcją przesadzoną. I że może po prostu już było na to za późno.
  Przekroczyła próg domostwa, dość dyskretnie przyglądając się temu, co ich otaczało. Mały dom na końcu świata, idealne miejsce na schowanie się przed wszystkim i wszystkimi, przemknęło przez myśl. Nie znała jednak Laurenta, nie osądzała właściciela tego miejsca pod tym kątem, po prostu…
  … mimo wszystko, aż takiej ciszy i spokoju nie uświadczyło się w Warowni, pełnej przecież życia. Tak, miała swoje zakątki, w których dało się zaszyć. Ale i też ciągle pozostawała gdzieś świadomość, że przecież tylko wystarczy wystawić nosa i już, nie będzie się samemu. A tu… tak, to miejsce pachniało odosobnieniem.
  I niezrobioną kawą.
  - Dziękuję, nie trzeba – odparła na propozycję. Nie przyszła tu na pogawędki, zresztą… czy w ogóle byłaby w stanie cokolwiek przełknąć, kiedy już-zaraz mieli zakłócać spokój zmarłych? To się tak trochę jakby nie godziło. Choć też może miałaby inne podejście, gdyby chodziło o jakiegokolwiek innego ducha, niebędącego członkiem rodziny. Znanym, kochanym, po którym pozostała dziura w sercu, wciąż krwawiąca. Posłała blady uśmiech Brennie, gdy wyczuła jej palce. Tak, bliskość kuzynki podnosiła na duchu i… chyba nie była do końca taka pewna, że zdecydowałaby się na to w momencie, gdyby Brenny nie było. Choć może?
  Pokręciła głową, siadając na wskazanym miejscu. Nie odzywała się już, skoro Brenna praktycznie odpowiedziała również i za nią, więc… niemniej, tak, wskazówki będą bardziej niż przydatne.
  Bo może mogła mieć jakieś mocno ogólne pojęcie, co z czym, to jednak „no, trzeba krąg i spirytysty” nie oddawało sedna sprawy i niuansów, na które należało zwrócić uwagę.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
06.10.2023, 17:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.10.2023, 17:30 przez Laurent Prewett.)  

Dzięki Merlinowi, że Mavelle była wyrozumiała. A może nie była? Może po prostu trafiło również u niej ta cecha charakteru, że kiedy przyciska cię do ziemi stres i zmartwienie to przestajesz przejmować się formalnościami, formułami, bo nagle traciły na znaczeniu? Laurent nie chciał wypaść źle przed... osobą, która wiedział, że jest zimna i że jest blisko Brenny. To jest cała wielka tajemnica, jaką znał o tej kobiecie. Innymi słowy - jedno wielkie nic. A teraz nawet, tak jak miał w zwyczaju, nie badał jej reakcji, nie sprawdzał nastroju - nie chodziło o to, że się nie przejmował. Po prostu w obliczu tego, czego dokonać mieli, to pewne konwenanse wydawały się wręcz śmieszne i takie... nikomu niepotrzebne. A jednak pamiętał o tym, że gościom warto zaproponować kawę. Kawą, którą to miejsce nie pachniało, nie. Pachniało morzem, sosnowym zagajnikiem, przy którym stał i stojącymi w wazonie na stole kwiatami, jeśli tylko ktoś miał na tyle czuły węch, żeby to wychwycić. Nad stołem zaś jadalnianym wisiał specyficzny żyrandol - dość nisko zawieszony, z wkomponowanym weń wiecznie kwitnącym wieńcem. Ten akurat Brenna mogła całkiem łatwo rozpoznać. W środku nie panował idealny ład, ale był tu porządek. Prewett był do porządku przyzwyczajony i sam go pilnował.

- Tak... już tak, dziękuję. - Ślady po duszeniu, paskudne krwiaki na jego szyi, zdążyły zniknąć, choć jeszcze wczoraj rano ich pozostałości zdobiły jego szyję na tyle, że chował je przed swoim ojcem. I przed resztą mieszkańców i służby w Keswick. Był to mizerny skutek, bo niestety Edward Prewett nie miał w zwyczaju "przechodzić nad tematem do codzienności", chyba że było to coś, co go nie interesowało. Laurent nie miał odwagi go zapytać, czy robi taki szum tylko dlatego, że "należy do rodu Prewett", czy rzeczywiście prowadzi go miłość. Poza tym tak - czuł się lepiej. Ciągle mając czekoladki pod ręką, gdyby cokolwiek się działo z nim złego, starając się przejść do codzienności nad tym, że ktoś próbował go zarżnąć. Był winien Brennie coś więcej. Zdecydowanie nie byli kwita.

Potarł nerwowo swoje dłonie, starając się opanować. Jedna, druga sekunda... Spojrzał na Brennę dużymi oczami, potem na Mavelle. I opuścił ręce wzdłuż ciała, żeby zaraz wyciągnąć rękę do Brenny.

- Daj mi proszę świece i to, co należało do pana Longbottoma. - Świętej pamięci. Jeśli je dostał zaczął ustawiać świeczki w kręgu po swojemu, tak i położył przed sobą to, co do mężczyzny należało i w tym czasie mówił dalej. - Gdyby cokolwiek złego się działo wokół nie reagujcie, ewentualnie się cofnijcie. Cokolwiek by się też nie działo ze mną - nie przerywajcie mi. - Podał podstawową instrukcję. Bo czasem mogło to wyglądać dziwnie, groźnie, mogło być nieprzyjemnie, ale dla Prewetta jeszcze gorszy był gwałtownie urwany kontakt. - Tylko ja będę słyszał to, co duch będzie mówił, tak i raczej tylko on będzie słyszał mnie. W idealnej formie powinno wyglądać to dla was tak, jakby nic się nie działo. - Z nim, z rozmową, z... czymkolwiek w otoczeniu. Ale to w idealnym rozdaniu. - Będę was słyszał, dlatego prosiłbym o zachowanie możliwego spokoju. Zwykła wymiana zdań między wami nie będzie mi przeszkadzała. - Uściślił, żeby wszystko było jasne. - Zadawajcie pytania, będę je powtarzał na głos, żebyście miały pewność, co się dzieje, potem powtórzę wam odpowiedź... mam nadzieję, że powtórzę. - Tak, miał nadzieję, no właśnie. Miał nadzieję, że dusza ich wujka odpoczywała w Limbo, a nie została... pochłonięta przez to przerażające tałatajstwo, które latało po Kniei Godryka.

- Jeśli nie macie pytań... Będziemy mogli zaczynać. - Laurent usiadł, kiedy wszystko było gotowe i spojrzał na te przedmioty ze smutkiem w oczach, czując nieprzyjemny dreszcz przebiegający po plecach. Uniósł na moment jedną dłoń i ułożył ją na sercu, nim odetchnął głęboko i wzniósł różdżkę, by rozpalić świece. Zamknął oczy.

Rzeczywiście początkowo brzmiała tylko cisza. Szumiały drzewa i morze, których dźwięki wdzierały się przez okno. Odzywały się pojedyncze ptaki z New Forest. Do momentu, kiedy świece delikatnie przygasły, zamigotały, by znów zyskać stabilną formę. Laurent nabrał głębokiego wdechu i spokojnie wypuścił powietrze nozdrzami, czując ten nieprzyjemny chłód przebiegający po jego ciele.

- Kim jesteś? - Rozbrzmiał spokojny głos Laurenta. Oczy miał ciągle zamknięte i siedział w tej samej pozycji. Zawsze zadawał to standardowe pytanie. Ale co się zmieniło to to, że na twarzy Laurenta pojawił się jakiś spokój, jakaś ulga. Nawet delikatny uśmiech przyozdobił jego twarz. Udało się.

- Derwin Longbottom. - Odparł duch.

- Panie Longbottom. Przyszła do mnie Brenna i Mavelle. Zechce pan odpowiedzieć na parę ich pytań? - Laurent otworzył oczy i skinął głową w kierunku Brenny i Mavelle, czując przyzwolenie ducha. - Wasza obecność bardzo go ucieszyła. - Zwrócił się tutaj już do samych kobiet. - Możecie pytać.


Rzut Z 1d100 - 99
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 35
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 65
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
06.10.2023, 17:48  ✶  
Spojrzenie Brenny na moment zatrzymało się na wieńcu.
Tak, to była jedna z tych rzeczy z wystroju, które wiele mówiły o człowieku.
Brenna wcale nie była pewna, czy dobrze zna Laurenta i czy go rozumie. Przyjaźnili się w Hogwarcie, ale jakiś czas po szkole ich drogi się rozeszły i nie wiedziała zupełnie, co działo się wtedy w życiu Prewetta. Gdy ścieżki znów zaczęły się stykać, zdawało się jej, że wcale się nie zmienił... ale to przecież nie było możliwe, bo ludzie dorastali, a poza murami Hogwartu ich życie ulegało drastycznym zmianom.
Pewne rzeczy dostrzegała doskonale, innych wcale. Na ich podstawie mogła wysnuwać pewne wnioski, bliskie lub dalekie prawdy. Były w wizerunku Prewetta pewne dysonanse, ale i Brenna nauczyła się, że każdy człowiek składał się z różnych barw, czasem pozornie do siebie nie pasujących. Laurent z jednej strony był kobieciarzem (i ogólnie flirciarzem, chociaż jego męskich podbojów nie miała okazji odnotować) i zdawał się niezmiernie czarujący, pewne siebie w towarzystwie, a z drugiej to wszystko było jakby podszyte pewną niepewnością. Tą, która ujawniała się, gdy pytał, czy zasługuje na życie, gdy pisał, że nikt w niego nie wierzy, gdy odwracał się do nich plecami mówiąc, że nie będzie już przeszkadzał. Miał dobre serce, a jednocześnie nie brakowało mu przebiegłości. Można by powiedzieć, że był miękki, a potem wchodził do lasu pełnego widm.
I raczej przeczuwała niż naprawdę wiedziała, że potrzebował upewnienia, że znaczy cokolwiek sam w sobie. I być może dlatego ten wieniec tu zawisł – nie dlatego, że wysłała go ona, a dlatego, że posłała go wyłącznie po to, żeby się uśmiechnął. Bez żadnych innych intencji.
Nie skomentowała jednak tego, zmarszczyła tylko lekko brwi na instrukcje Prewetta. Tu też się nie odezwała, chociaż cofnięcie się, niezależnie od tego, co działoby się z nim… jak niby miałaby to zrobić? Wolała jednak nie dzielić się tymi wątpliwościami.
– Świece – powiedziała, wyciągając z torby pudełeczko z zawartością przygotowaną przez Jamila Anwara. – A tutaj… jego zegarek i odznaka – dodała cicho, podając te przedmioty Laurentowi jakby z odrobiną ociągania.
To były w tej chwili jedne z najcenniejszych pamiątek rodzinnych. Zegarek z popękaną tarczą i porysowana odznaka aurora. Ale też jeśli coś mogło go tutaj ściągnąć, to Brenna sądziła, że właśnie to.
– Wszystko rozumiem. Możemy zaczynać – dodała, wciąż starając się nie dać poznać po sobie zdenerwowania. Gdyby je pokazała, dla Mavelle byłoby to tylko trudniejsze. Nie wspominając o Laurencie, który sam chyba też trochę stresował się całą procedurą, a Brenna nie miała pojęcia, jakie miał w tym doświadczenie.
Usiadła w pobliżu, chcąc mieć na niego oko. Milczała, nie chcąc go rozpraszać…
Nie zdołała jednak powstrzymać drgnięcia, kiedy Laurent powiedział „Panie Longbottom”. Wstrzymania oddechu, gdy powiedział, że ich obecność go ucieszyła.
Był tutaj.
Nie znikł, oddając wspomnienia Mavelle.
Nie dopadły go widma.
O ile w słowach Laurenta była prawda… ale o ile Brenna zwykle była sceptyczna… to jednak Prewettowi do pewnego stopnia ufała.
Z pewnym trudem oderwała spojrzenie od Laurenta, by spojrzeć na Mavelle.
Możecie pytać…
Ale tym, o czym myślała, nie były pytania, tylko…
Przepraszam.
To słowo cisnęło się Brennie na usta. Przepraszam, że poprosiłam, żebyś tam był, przepraszam, że nie trzymałam się wystarczająco blisko, przepraszam, że wyciągam cię z Limbo. Ale nie wypowiedziała go, bo wujek tak naprawdę nie potrzebował usłyszeć tych przeprosin, a nie przywoływali jego ducha dla spokoju Brenny. I bo tych przeprosin na pewno nie powinni słyszeć Mavelle i Laurent.
– Wujku – powiedziała w końcu cicho, bardzo miękko, chociaż duch przecież i tak jej nie usłyszy, każde słowo zostanie mu powtórzone przez Prewetta. Robiła co mogła, aby głos jej nie zadrżał. – Czy podczas Beltane… albo potem… w Limbo… widziałeś widma? Istoty jak cienie, które zdają się przypominać dementorów.
Pytała o Limbo, bo… w końcu wszystko na razie sugerowało, że wyszły stamtąd. Wszystkie informacje, jakie zgromadzili.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
07.10.2023, 14:51  ✶  
Zegarek i odznaka. Poczuła lekki ucisk w gardle. Najcenniejsze pamiątki, jakie po nim pozostały – nie licząc oczywiście najróżniejszych drobiazgów w domu. Ale to… uch. Miała tylko nadzieję, że w żaden sposób nie zostaną zniszczone, w efekcie rytuału, jaki mieli przeprowadzić.
  Skinęła głową na znak, że wszystko rozumie. Dzieje się coś złego – nie reagować, nie ruszać, nie przerywać. Czyli: być tylko widzem, nie uczestnikiem. Jakby… jakby siedziała z książką w ręku, śledząc tok wydarzeń. Tylko tyle i aż tyle.
  Pytań nie miała, więc znów, milczała. Czekała.
  Czekała niepewna, czy nie okaże się zaraz, że jej przypadek znacznie różnił się od tego Victorii. Bo co, jeśli zaczerpnęła jednak nie tylko część? Jeśli tam w Limbo zaszło coś o wiele, wiele gorszego? I nie, nie będzie sobie mogła wtedy tego wybaczyć, a nieświadomość znaczenia własnych poczynań naprawdę nie stanowiłaby usprawiedliwienia.
  W życiu by sobie tego nie darowała, gdyby sprawiła, iż egzystencja Derwina, a raczej tego, co z niego zostało, została wymazana z jej winy. Bo z całą pewnością zasłużył na zaznanie spokoju, a nie na utknięcie w nie swoim ciele, nie swoim życiu, tutaj. Ze świadomością (?) tego, co się wokół działo, bez możliwości (?) zareagowania w jakiś sposób.
  Przymknęła oczy, gdy usłyszała w końcu panie Longbottom. Ulga. Czyli jednak… jednak. Jednak tam był. Przetarła dłonią oczy, po czym zerknęła na Brennę i posłała jej blady uśmiech. Udało się – a wujek nadal wciąż tam był, gdzieś. Choć też od razu pojawił się mocniejszy wyrzut sumienia, iż zakłócały mu spokój.
  I choć niby wiedziała, o co chciała spytać, tak teraz… teraz chciała przekazać tylko jedno. Twoje dziewczynki dają sobie radę bez ciebie, nie musisz się o nie martwić.
  Ale…
  Może nie wszystko naraz.
  Widma były niemałym problemem i to raczej bardziej palącym niż jej własne, z którymi się mierzyła. Bo te nie zabijały niewinnych ot tak.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
07.10.2023, 20:41  ✶  

Jeśli to intuicja prowadziła Brennę to prowadziła ją bardzo dobrze. Rzeczy, które tutaj się znajdowały, nie leżały na swoich miejscach, dlatego że przyniosła je konkretna osoba. Bo nazywała się tak a tak, bo tak bardzo wypadało, bo była droga i miała się rzucać w oczy. Wieniec nie wisiał dlatego, że przysłała go właśnie Brenna. Wisiał tam, bo był symbolem tego, że na tym świecie zdarzały się rzeczy bardzo dobre i zdarzali się w nim też bardzo dobrzy ludzie. Bo tego, że naprawdę przyśle te kwiaty, zupełnie się nie spodziewał. A jednak zrobiła to - razem z ciastkami, które były żartem. Mimo tego, że martwił się o Brennę. O to, jak chodziła wokół jakby nigdy nic, jak normalnie żyła swoim życiem, mimo tych okrucieństw, które ją dotknęły, jak się uśmiechała i mówiła, że wszystko jest w porządku. Nie wierzył jej. Nie mogło być wszystko w porządku, bo gdyby było to musiałaby być osobą o kamiennym i zimnym sercu. Może w jej życiu przytrafiło się tyle nieszczęść, żeby naprawdę do tego doprowadzić. Ale teraz siedziała tutaj z Mavelle i ściskała jej dłoń. Mavelle, która wydawała się bardzo spięta. Albo to już on przekładał swoje napięcie na osoby, które w zasadzie miały o wiele większe prawo przejmować się tym wszystkim, niż on.

Nie było od kobiet żadnych pytań, ale dał im moment na ich zadanie, nim ułożył różdżkę obok siebie, zamykając oczy. Powtórzył pytanie, jakie padło od strony Brenny - w zasadzie powtórzył słowo w słowo, jakby to ona się do niego właśnie zwracała. Czy duch słyszał - nie wiedział. Jak sam wcześniej im mówił zdarzały się podczas tych seansów różne dziwne rzeczy. I to głównie dlatego każdy seans okupował stresem, związanym żołądkiem i zawsze rozmyślał, czy nie lepiej po prostu uciec i nie obcować ze zmarłymi, którzy zmarli powinni pozostać.

- Widma? Nie, nie było żadnych "widm" na polanie. Na brodę Merlina, tylko dementorów by tam brakowało..! Ale... jakie widmo, o co mnie pytasz, Brenno? - Laurenta zmroziło. Napiął się i wyprostował jak struna, nieprzyjemny dreszcz powędrował po całych jego plecach. On nie wie. Oczywista myśl uderzyła do jego głowy, kiedy całym sobą wyczuwał zmieszanie ducha uwięzionego teraz w zegarku należącym do zmarłego, z którym i Laurent był obecnie połączony. Co by się stało, gdyby teraz zegarek zniszczyć, albo zrobić jakąś równą głupotę? Nie wiedział. Nie próbował i nie chciał się dowiedzieć. Nawet się nad tym nigdy nie zastanawiał. Teraz ogarnęła go tylko groza, której nie chciał przekazać duchowi, więc skupił się na tym, co robi, na tej linii komunikacji. Zamilkł. Na dłuższy moment zamilknął, nie dając paniom odpowiedzi. - Jakie Limbo? - Zadał pytanie duch, tracąc trochę na swoim spokoju.

- On... Pan Longbottom nie zdaje sobie sprawy z tego, że umarł. - Powiedział bardzo cicho, znów otwierając oczy, żeby ze współczuciem spojrzeć na obie kobiety. Może z przeprosinami. Może... naprawdę nie powinni byli tego robić. Może to był błąd. Czy naprawdę duch mógł zdawać sobie sprawę z tego, że zmarł? Przechodząc już na drugą stronę, do Limbo? - Czy chcecie, żebymmm? - Go oświecił? Żeby co? Powiedzieć mu, że był martwy, a jego ciało w okropnym stanie... Och nie... Laurent wziął nierówny, głęboki wdech i ułożył dłoń na poziomie serca. - Co chciałybyście przekazać albo o co jeszcze zapytać? - Dokończył, albo zmienił swoją myśl. Spojrzał najpierw na Mavelle, potem znowu na Brennę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
07.10.2023, 21:10  ✶  
W świecie, w którym żyli, wiele rzeczy nie było w porządku. Ale Brenna po prostu wiedziała, że nie może sobie pozwolić na to, by się w nich zapaść. Wiedziała to od lat - jeszcze przed wojną, gdy patrzyła w twarze umarłych, oglądając ich wspomnienia, gdy spoglądała na najpaskudniejsze zbrodnie w kręgu widmowidza. A potem uśmiechała się, brała na ręce Mabel, ciągnęła gdzieś za ręce kuzynki i plotła głupoty dla przyjaciółek. I teraz, podczas wojny to było tylko wyraźniejsze. Wynikało to i z pogodnego charakteru, i z tego, że chciała szukać momentów radości... i że po prostu skoro zawsze była taka, mogłoby być trudniej innym, jeśli nagle pokazałaby, że coś jest nie tak.
Nie chciała, by tego zobaczyli.
Nie była może doskonałą aktorką, ale za to nikt nie snuł półprawd tak pięknie jak Brenna.
Sięgnęła ponownie ręką ku Mavelle, wyłapując jej reakcję. Ot chcąc delikatnie dotknąć ramienia. Miała chęć przygarnąć ją po prostu, ale Bones mogła nie życzyć sobie takiego kontaktu - nie podczas wywoływania duchów, nie gdy obok był Laurent.
– Były tam… tam na końcu… za płomieniami… musiał ich nie widzieć – wyszeptała Brenna, bardziej do Mavelle i siebie niż Laurenta i wuja. Zerknęła na Bones. Bo przecież Brenna patrzyła na jego śmierć w widmowidzeniu: i widziała istoty na tle ognia.
Wzdrygnęła się lekko, a jej palce mocniej zacisnęły się na palcach Bones.
Co działo się z duszami po drugiej stronie, skoro po oddaniu tych dwóch ostatnich wspomnień Mavelle Derwin Longbottom nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie żyje?
– Tak… chyba tak. Ale może jeszcze nie w tej chwili. Cholera, jeśli nie wie, że jest w Limbo, to wiele pytań traci sens – powiedziała, przez moment zagubiona, bo cała ta sytuacja cholernie ją przerastała, a teraz jeszcze musiała szybko przefiltrować listę pytań, jaką miały do wujka. A skoro Bones nie pytała, bo Brenna musiała to zrobić, póki utrzymywało się połączenie.
- Czy wśród twoich wspomnień są takie, których... nie można odczytać, zobaczyć? Nie pytam, jakie to wspomnienia i dlaczego je zablokowano - powiedziała cicho. Dla Prewetta mogło to być pytanie szaleńcze, ale dla Brenny było najważniejsze na świecie, bo przynajmniej dawało pewną wiedzę na temat tego, co może przytrafić się Mavelle. "Tak" albo "nie" w zupełności wystarczyło, o nic więcej nie prosiła ani teraz, ani wcześniej Godryka.
Kto cię zabił?
Pytanie zatańczyło na końcu języka, ale było kolejnym, którego nie zadała. Mavelle przecież tę scenę przeżyła, a Brenna ją zobaczyła. Wujek jakimś cudem nie zobaczył nic przydatnego.
Tylko niepotrzebnie dręczyłaby go, nawet po śmierci.
Nie bez powodu prowadząc dochodzenie w sprawie śmierci raczej nie wzywali duchów ofiar. Miały prawo spoczywać w spokoju.
Poza tym... skoro nie wiedział, że umarł, jaki to miało sens?
– Nie spotkałeś… żadnych widm… Tam gdzie poszedłeś? Czy... pamiętasz twoje ostatnie spotkanie z Mav? – spytała cicho, formułując to tak, aby przypadkiem Laurent nie zrozumiał za wiele. Chociaż: wiedział, że Zimni napotkali duchy. Victoria mu o tym powiedziała. Ba, powiedziała o tym całemu światu. Przywoływał babkę Victorii. To naprawdę sugerowało pewne rzeczy i sprawiało, że nie było co robić wielkiej tajemnicy z całej sprawy. – Wiesz coś o sposobie, w jaki można odwrócić to, co ją tam spotkało?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3034), Mavelle Bones (2130), Laurent Prewett (4229)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa