• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 … 14 Dalej »
[30.05.1971] Problemy w Portsmouth | Laurent, Olivia

[30.05.1971] Problemy w Portsmouth | Laurent, Olivia
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#1
31.10.2023, 15:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.11.2023, 13:15 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Olivia Quirke - osiągnięcie Piszę, więc jestem

30.05.1971


Wydawać by się mogło, że czarujące i niezwykle miłe spotkanie sprzed ponad dwóch tygodni przejdzie bez większego echa. Olivia i Laurent powrócili do swoich zajęć, zajęli się własnymi sprawami. Każde było pochłonięte sobą i być może w przypadku jednego z nich myśli co jakiś czas powracały do 14 maja tego roku. Nie dało się jednak żyć w zawieszeniu wiecznie, chociaż dla niektórych na pewno byłoby to lepsze rozwiązanie.

Laurent dostał list. Duża sowa płomykówka przysiadła na parapecie 29 maja, z samego rana. Z irytacją zastukała dziobem w szybę okna, strosząc piórka w oburzeniu, że musi tyle czekać. Nie miała przy sobie woreczka na monety - nie była to sowa, dostarczająca gazety. Wydawała się być oburzona, że ktoś ośmiela się tak piękne zwierzę wykorzystywać do tak trywialnych spraw, jak dostarczanie poczty. A może po prostu była głodna? W każdym razie z ogromną łaską upuściła list w eleganckiej kopercie na dłonie Laurenta, a potem skrzeknęła, jakby w pozdrowieniu, by rozpostrzeć skrzydła i przekrzywić głowę. Musiała zostać poinformowana o możliwej szybkiej odpowiedzi.

Sz.P Laurent Prewett,
New Forest

Szanowny Panie Prewetcie,

Ministerstwo Magii uniżenie prosi o pomoc w relokacji trzech młodych hipogryfów i odpłatnym zaopiekowaniu się rannymi młodymi, by po ich wyzdrowieniu móc przetransportować je do rezerwatu.

W Portsmouth ktoś lub coś zaatakowało zwierzęta. Część jest w opłakanym stanie i nie jesteśmy w stanie zapewnić im należytej opieki. Młode wymagają natychmiastowej pomocy i spokoju, którego nie będą w stanie zaznać w Portsmouth.

Czekam na Pańską odpowiedź, dołożymy wszelkich starań finansowych by pokryć niedogodności, które mogą wyniknąć z tak prędkiego terminu. Prosiłbym o stawienie się w Portsmouth przy nabrzeżu jutro z rana, lub polecenie osoby, która będzie w stanie Pana zastąpić.

Uniżenie,
Magnus Quirke


_______

Portsmouth było miejscem iście magicznym - zarówno dla czarodziejów, jak i mugoli. Oczarowywało swoją niepowtarzalną atmosferą i malowniczymi krajobrazami, które podbijały serca każdego, kto postanowił spacerować blisko brzegu. Wysokie klify, niskie plaże - i przede wszystkim lekka majowa bryza, która postanowiła dzisiaj delikatnie muskać włosy i twarze przechodniów przy akompaniamencie szumu fal.

Do maja 1971 roku wybrzeże Portsmouth było oazą dla miłośników przyrody i magicznych zwierząt. Znajdowała się tu jedna z lepszych w Anglii hodowli hipogryfów oraz pokrewnych stworzeń - sama w sobie była nie lada atrakcją, ale i punktem biznesowym. Do 30 maja szum lasu tworzył harmonijną symfonię dźwięków, a pośród bujnej zieleni rozwijały się kolorowe kwiaty, które dodawały uroku temu miejscu. I owszem, teraz też tak było, jednak atmosfera, która tu panowała, zmieniła się diametralnie.

Mimo słonecznego poranka wydawało się, że nad Portsmouth zawisły czarne, ciężkie chmury. W okolicy zagrody nie słychać było bawiących się na plaży dzieci czy szczebioczących kobiet, które postanowiły wybrać się na piknik. W promieniu kilku kilometrów od hodowli nie było widać żywej duszy.

Laurent, który dotarł tu za pomocą Fiuu, gdyż poproszono go o jak najszybsze stawienie się na miejscu, został wyrzucony z kominka dokładnie cztery kilometry od zagrody. Kwestie bezpieczeństwa, o których został poinformowany przy okazji kolejnej odpowiedzi na list. Miał na niego czekać ktoś, kto zawiezie go do hodowli o wdzięcznej nazwie Duma Hipogryfa.

Gdy szmaragdowe płomienie w końcu przestały smagać jego ciało i ubranie, dostrzegł drzwi. Znalazł się w niewielkiej chatce przejściowej, służącej jako punkt podróży - nic więcej. Przez okno dostrzegł sylwetkę o płomiennie rudych włosach, czekającą przy chyba powozie. Była jedyną osobą, którą dostrzegał przez mleczną szybę. Wokół panowała nieprzyjemna cisza, przerywana nieśmiałym trelem ptaków.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
02.11.2023, 09:59  ✶  

Miał plany. Marzenia. Wizje. Niektóre spełniał ciężką pracą i latami, choć niektórym mogłoby się wydawać, że przyszło mu to łatwo i naturalnie, a może nawet samo. Rodzina dała, on tylko wziął. Pozostało jedynie dbać o to, żeby New Forest nie upadło. Nie było żadnej potrzeby, żeby się chełpił i żeby nie przywiązywał się do rodowego godła Prewettów. Ba! Nawet nie było to wskazane. Nawet jeśli New Forest nie miało niczego wspólnego z Prewettami i nie skapnęła z ich kierunku nawet jeden galeon. Dopiero decyzja o tym, aby odciążyć hodowlę abraksanów i tym również się tutaj zająć. Na lwią część tych marzeń składała się jedna potrzeba: spokój. Aby nic ci nie wierciło dziury w brzuchu, żebyś mógł śnić snem sprawiedliwych, bez szarpanin, bez przykrych zdarzeń, tylko poprawnie słodkie życie, w których nie ma burzliwych wydarzeń i nie wdziera się doń ogień ani pożoga. Pełne marzeń myślenie o tym, co mogłoby się przysłużyć każdemu człowiekowi w tych niepewnych czasach. Nie łudził się jednak, że Ciemność każdego mogła dosięgnąć.

Kiedy sowa dotarła z listem do jego biura nawet dobrze nie zdążył postawić paru więcej kroków we własnym dobytku. Była wiosna, właściwie już lato, abraksany dawno zostały przez pracowników wypuszczone na łąkę, po placu kręciła się pierwsza osoba, kolejne miały dopiero przybyć. Coraz dłużej było widno, a to wprawiało w pozytywny nastrój. Zniknęła z pamięci szaruga deszczy, jaka potrafiła zawisać nad Anglią. Chciałabym napisać, że ogarnęło go duże zaskoczenie, kiedy list odczytał. Że się tego nie spodziewał i że myśli wręcz kuły w kamiennej tabliczce, że to niemożliwe. Niestety - możliwe było. I niestety nie był to pierwszy list tego typu, który otrzymał. Nie był też ostatnim, co do tego się nie łudził. Nawet nie przysiadł do biurka, żeby napisać odpowiedź. Złapał za wolny pergamin leżący na blacie i szybko odpisał zgrabny list, że pojawi się niezwłocznie. Portsmouth było na tyle niedaleko, że nawet nie sprawdzał mapy - doskonale wiedział, gdzie znajduje się miejsce, o którym wspominał list i jak tam dotrzeć. Oddał list sówce i sam wypadł ze swojego gabinetu wołając Alexandra i wręczając mu list od pana Quirke, który otrzymał instruując, żeby przygotował abraksany i wóz do transportu tych stworzeń i przybył na miejsce jak najszybciej. Jeśli komuś mógł powierzyć to zadanie to aktualnie właśnie jemu, żeby móc wyruszyć przodem i zadbać o hipogryfy zanim coś złego im się stanie. Zabrał parę podręcznych medykamentów i eliksirów na uspokojenie, zawołał Dumę i razem z nim ruszył prosto do kominka fiuu.

Powinno być w tym coś pokrzepiającego, jak natura odbierała krzywdy i śmierć. To nie były jej tragedie. Dla Ziemi to był tylko, albo AŻ, cykl. Ktoś musiał umrzeć, aby na jego miejsce narodziło się nowe życie. Musiało pojawić się życie, by potem zabrała je śmierć. Nie było się nad czym rozczulać i nad czym ronić łez, a jednak nawet zwierzęta wykazywały ogromny smutek z tęsknoty i żalu przez utratę. Ptaki śpiewały tego dnia jednak tak samo i tak samo szumiało morze, choć kiedy Laurent wyszedł z niewielkiego domku, w którym znajdowała się sieć, wcale nie wydawało mu się, żeby wszystko brzmiało tak samo. Człowiek nie był stworzony do obojętności, a jednak nawet tutaj natura wtrącała swoje cztery grosze. Tak jakby nie mogła uczynić świata po prostu dobrego i spokojnego. Gdzie byłoby twoje zło, gdyby nie moje dobro..? Jedno nie mogło istnieć bez drugiego, choć Laurent żałował. Było mu naprawdę żal, że te wszystkie przykre zdarzenia tworzyły serię ludzkich nieszczęść. Nie tylko zresztą ludzkich.

- Olivia? - Zaniepokojony wyraz twarzy Laurenta zmieszał się ze zdziwieniem, kiedy ją tu zobaczył. Przejęty treścią listu zupełnie nie zaskoczył umysłem na odpowiednie miejsce. I dopiero teraz, kiedy wypowiedział jej imię, połączył nazwiska i przypomniał sobie... to nie było wcale takie dziwne, że kobieta się tutaj znajdowała. - Gdzie moje maniery, dzień dobry... - Chciał powiedzieć, że miło ją widzieć (bo było miło), ale wydało mu się to zupełnie nieodpowiednie. Niewskazane. Głównie dlatego, że miło byłoby ją widzieć, gdyby spotkali się w innych okolicznościach. Wielkie psisko, które szło obok Laurenta, szczeknęło cicho i wyszło wesoło naprzeciw kobiecie, machając ogonem, żeby go pogłaskać. - Przybyłem od razu po otrzymaniu listu, wóz do transportu niedługo dotrze do rezerwatu. - Pewnie zaraz będzie to powtarzał jej ojcu. - Cieszę się, że cię widzę, choć wolałbym się spotkać na kawie czy herbacie, nie przy tak przykrej sytuacji. - Uśmiechnął się delikatnie, choć uśmiech ten okrojony był przez smutek w jego oczach. Spojrzał na wóz, gotów do niego wsiąść, żeby udać się na miejsce bez niepotrzebnego zwlekania.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#3
02.11.2023, 16:30  ✶  
Olivia stała oparta plecami o wóz, i nerwowo skubała zębami skórkę przy kciuku. Ubrana była podobnie jak przy ich ostatnim spotkaniu - nie przepadała za noszeniem szat, gdy nie było to konieczne. Plątały się jej między nogami, a szerokie rękawy utrudniały pracę. A że teraz czekała ją masa pracy, wolała nie ryzykować. Powycierane dżinsy w jasnym kolorze wpuściła w wysokie botki, które kiedyś zapewne były piękne, lecz teraz składały się głównie z błota. Podobnie zresztą jak spodnie - na nich widać było bure plamy ziemi. Gdy Laurent się zbliżył dostrzegł siłą rzeczy więcej szczegółów. Czyste dłonie, lecz ziemia pod paznokciami. Na skroni trochę błota, rude włosy potargane. Podkrążone oczy i nieco rozbiegany wzrok, większa niż zwykle bladość piegowatej cery. Bluzka była pomięta, acz czysta, jakby Olivia tuż przed przyjazdem postanowiła się przebrać, by sprawiać chociaż jako takie wrażenie. Na widok Laurenta odetchnęła z wyraźną ulgą i rozluźniła się, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Również niebieskie oczy się rozjaśniły, a nieobecne spojrzenie zyskało na ostrości.
- Cześć, cieszę się, że jesteś - powiedziała ciepło, nachylając się by podrapać Dumę za uchem. - Ciebie też miło widzieć, mały.

Wyprostowała się i rozłożyła ręce, by krótko uścisnąć Laurenta na powitanie. Była spięta, co widać było po jej ruchach oraz czuć było w mięśniach. Niby nic dziwnego, że tu była, ale chyba jednak nie za często jeździła z ojcem na takie... interwencje, skoro tak mocno ją cała sytuacja dotknęła. Chociaż być może było gorzej niż Laurent sądził, a to Olivia trzymała się dobrze? Może nie docenił ogromu zła, które się tu zadziało?
- Wsiadajcie, opowiem wam wszystko po drodze. Przekażę żeby wpuścili wóz, cały teren jest otoczony magiczną barierą - pozwoliła Laurentowi wsiąść jako pierwszemu, a dopiero później sama wpakowała się obok. Wóz był odkryty, malutki, ale bez problemu pomieścili się we trójkę z Dumą, jeśli pies będzie wolał wejść. Quirke cmoknęła na dwa konie, a te ruszyły powoli dobrze znaną sobie drogą. - Dobrze, że wziąłeś Dumę, bo to nie wygląda jak atak zwykłego zwierzęcia. Ojciec podejrzewa, że ktoś kosztem zwierząt chciał zaszkodzić panu Abby'emu, właścicielowi. Od wczoraj jest straszne zamieszanie, padają różne oskarżenia, a zwierzęta są w coraz gorszym stanie.

Olivia starała się mówić powoli i wyraźnie, lecz głos jej drżał, podobnie jak umyte na szybko ręce. Ruda zerknęła w bok, na krajobraz, który odrobinę się zmienił, gdy z każdą minutą zbliżali się do celu. Mieli jeszcze z dobre pół godziny, konie dopiero się rozpędzały, ale miały fizyczne ograniczenia - nie mogły pędzić szybciej. Raz, że wóz, dwa - że nierówna droga.
- Kominki w gospodarstwie zostały zablokowane, przepraszam za to. Ale nie chcieli, żeby ktokolwiek się tu dostał, obojętnie czy odwiedzający, czy potencjalny kupiec - wyjaśniła po chwili milczenia, powracając spojrzeniem do Laurenta. Na jej ustach pojawił się przepraszający uśmiech. - Przede wszystkim musisz wiedzieć, że większość hipogryfów została już opatrzona, ale sporo z nich padło. Ojciec uważa, że zadane rany pochodzą od wilkołaka. Ale pełnia ma być dopiero w czerwcu, więc nie wydaje mi się to prawdopodobne. Pan Abby słusznie zauważył, że równie dobrze mógł to być animag lub zauroczony wilk. Dlatego te wszystkie środki ostrożności - bo jeśli to prawda, to ktoś ewidentnie chciał mu zaszkodzić kosztem zwierząt.
Recytowała niemal na jednym wydechu, przytrzymując się krawędzi wozu, gdy raz po raz najeżdżali na jakiś kamień. Kusiło spowolnić konie, ale liczyła się każda sekunda - jeśli dotrą później niż wóz z abraksamami, to po prostu tu nie wlecą.
- Padły dwie z trzech matek - powiedziała w końcu, wolną ręką próbując wygładzić rude włosy. - Dlatego poleciłam, by ojciec napisał do ciebie. Widziałam tę, która została - jest wycieńczona. Młode potrzebują opieki, lgną do niej i domagają się pokarmu, na który nie jest w stanie zapolować, bo sama została ranna. Na szczęście są jajorodne i nie potrzebują mleka, ale nie chcą jeść nic, co im podają. Nie poradzi sobie, w tym stanie to będzie cud, jeśli odchowa jedno. Ratujemy ją eliksirami wzmacniającymi, ale co potem? Nie wydaje się chętna do opieki nad cudzymi młodymi. To cud, że w ogóle udało mu się w niewoli rozmnożyć te zwierzęta - to niebywałe osiągnięcie. Wydaje mi się, że ktoś zazdrosny próbował go ukarać za sukces.
Hipogryfy wciąż były dla Olivii zagadką. Wydawać by się mogło, że skoro były to zwierzęta stadne, to nie będzie problemu z przejęciem młodych. Ale coś sprawiło, że matka odrzucała pozostałą dwójkę młodych. Czy to rany? Brak sił? A może coś innego? Tu byli kompletnie bezsilni, potrzebowali pomocy. Nie wiadomo czemu Olivia od razu pomyślała o Laurencie - być może dlatego, że od kilku dni zaprzątał jej głowę? Ale też pewnie dlatego, że ze swoim podejściem wydawał się jej osobą odpowiednią do tego zadania. Chociażby do transportu, żeby uratować pozostałą dwójkę.
- Pan Abby mówi, że odda dwa młode skoro nie ma szans na przyjęcie ich do stada, i opłaci leczenie. To biznesmen, ale kocha zwierzęta. Wie, że tu są nikłe szanse, że przeżyją. Ja z kolei pomyślałam... - Olivia przełknęła ślinę, robiąc pauzę. Musiała zebrać myśli i spróbować tak ułożyć zdania, by nie zabrzmiało to pretensjonalnie ani w żaden sposób napastliwie. - Znasz się na zwierzętach, może uda Ci się im pomóc? Ojciec miota się pomiędzy sprawdzaniem oskarżeń Abby'ego, podobnie jak reszta pracowników, a jest ich "aż" dwójka. Pracownicy Abby'ego z kolei nie są w stanie podejść do hipogryfów i je nakarmić czy opatrzeć. Są wściekłe, nie dopuszczają nikogo do młodych. Pomyślałam, że tobie zaufają. Ja również mam problem, żeby do nich podejść. Nie da się ich nawet złapać, od razu atakują.
Dokończyła w końcu, wyrzucając z siebie potok dość chaotycznych, lecz nie tak głupich jak mogło się wydawać słów. Olivia nie wydawała się pokiereszowana, ale to by tłumaczyło, skąd ta ziemia i błoto. Najpewniej pozostała po kolejnej próbie podania leków. Jeżeli pracownicy faktycznie nie chcieli pomóc ze strachu, to była tylko ona i najwyżej jeden pracownik Ministerstwa do pomocy - zdecydowanie zbyt mało, by opanować rozszalałego hipogryfa, który odmawia przyjęcia leków. Nie było nawet jak zacisnąć pętli na nogach czy szyi w dwie osoby.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
03.11.2023, 15:24  ✶  

Nie mógł powiedzieć, żeby znał Olivię z czasów szkolnych na tyle, żeby mówić kiedy subtelne zmiany przynosiły wiadomości o jej stanie emocjonalnym. Natomiast ktoś w takiej kondycji i formie, w jakiej Quirke była teraz, każdy ślepy by wiedział, że nie tylko COŚ jest nie tak, ale wręcz WSZYSTKO jest nie tak. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że go to nie zaalarmowało bardziej, niż już był wyczulony na to, co się działo aktualnie w świecie. Objął ją ostrożnie, jakby była kruchą porcelaną, która mogłaby się rozpaść w jego ramionach. Mogłaby? Na pewno nie. Przecież Olivia ze szkła nie była, a mimo to zdawała się teraz przejrzysta, niepewna i podatna na wszystkie obrażenia, jakie tylko mogłoby się na jej ciele podziać. Nie miał nawet takiej siły, żeby ją uszkodzić, a mimo to w jego ruchu była ta doza ostrożności sugerująca, że jej stan nie przeszedł obojętnie przez jego umysł. Bo nie przeszedł. Alarm pocztą to jedno. Widząc kogoś tak zestresowanego i niemalże ocierającego pot z czoła - drugie.

- Dobrze się czujesz? - Zapytał, kiedy się odsuwał i jeszcze przez moment zatrzymał dłoń na jej ramieniu, żeby się upewnić. Nie, nie żeby się upewnić. Żeby JĄ upewnić w tym, że tu jest, że może się podeprzeć na jego ręce, jeśli tego potrzebowała, niezależnie czy w tej danej chwili czy może za minut pięćdziesiąt, kiedy już będą na miejscu pomagać poturbowanym zwierzętom. Ocena psychicznych możliwości drugiej osoby była czymś koniecznym, według Laurenta, żeby mówić o dalszej pracy. Ktoś wykończony nie powinien być wysyłany tam, gdzie mogła go spotkać krzywda, albo gdzie to napięcie mogło przejść na zwierzęta. Trochę to okrutne, ale niestety taka była prawda. Przesunął palcami po jej barku i wsiadł do wozu, skinąwszy głową na znak, że to prawda - nie ma na co czekać. Zaraz za nim wskoczył Duma.

- Nie wybieram się do takich miejsc bez niego. - Można uznać, że to było trochę lakonicznie powiedziane. Bo było. Nie chciał odmawiać Olivii wyjaśnień, nie miał nic przeciwko opowiedzeniu jej, ale teraz były rzeczy jego samego bardziej interesujące, więc przyjacielskie pogawędki o tym, dlaczego Laurent się nie ruszał bez Dumy do pracy, szczególnie takiej, gdzie skrzywdzono zwierzęta, mogli odbyć jak już wszyscy będą bezpieczni. Wszyscy - włączając w to te majestatyczne stworzenia, które potrzebowały pomocy. Mógł nawet zabrzmieć przy tym odrobinie zdystansowanie, ale to przez skupienie, które w niego wstąpiło i zaalarmowanie powagą sytuacji. Przyglądał się przez moment kobiecie, żeby się upewnić, czy nie ma żadnych skaleczeń. Nie chciał usłyszeć, że toczyła się tu prawdziwa wojna, a on przyjechał zbierać jej okruszki.

- Wilkołaka? - Powtórzył, choć nie był fanem takich troszkę niemądrych powtórzeń. Tym nie mniej to był wyraz niemal szoku, kiedy to powiedziała, a jemu oczy z orbit wyszły. Odzyskał w mig rezon, cicho odchrząknął, przesunął niespokojnie wzrokiem z boku na bok, pod rozwianymi, platynowymi włosami już latały wszystkie informacje, które miał o tych stworzeniach i próbował dopasować prawdopodobność do powiedzianych przez Olivię scenariuszy, pozwalając jej skończyć. Nieuprzejme było wszak wtrącanie się w połowie zdania. Nie zamierzał tutaj dawać popisu niepewności z własnej strony. Bo to nie tak, że się bał czy niepewny był tego, po co tu przybył, natomiast siłą rzeczy martwił się o kobietę, która teraz tymi brudnymi dłońmi ściskała ręce. W końcu wyciągnął dłonie do jej, położył swoje palce na jej drobnych dłoniach, uspakajająco i zachęcił ją do tego, żeby puściła. Żeby nie zaciskała tak mocno tych mięśni, żeby pozwoliła odetchnąć skórze. Zabrał lejce - jeśli tylko na to pozwoliła. - Ocenię, kiedy zobaczę obrażenia. - Odpowiedział na końcu, bo nie było sensu robić tutaj założeń do spekulacji. Natomiast przyjął do wiadomości i zamierzał te elementy wziąć pod uwagę.

Hipogryfy w niewoli. Hodowla hipogryfów była czymś, co było dla Laurenta ciężkie do pojęcia. Nie dlatego, że to było niemożliwe - hodować je. Natomiast - niewolić? Widać było na jego twarzy niezadowolenie i dezaprobatę do tego, co słyszał, zmarszczył brwi, zastanawiając się już nad tym, w jaki sposób pomóc młodym, bo rzeczywiście - niekoniecznie samica będzie chętna do zajęcia się cudzymi młodymi, ale jednocześnie hipogryfy były niesamowicie inteligentnymi stworzeniami. Zapewne ta niewola, jakkolwiek była tu prezentowana, odbijała się na stanie psychicznym tej istoty. I na pewno to, że straciła partnera. Rany dodawały swoje i oto było stworzenie, które już nawet nie do końca chciało walczyć, nawet jeśli instynkt nakazywał przeżyć. Przerażające. Gdyby nie to, że wiedział, że Abby ma serce po właściwej stronie to Duma nie szukałby wilków, tylko hodowca zostałby nim poszczuty. Kiedy przychodziło do dobra zwierząt Laurent zaczynał być nieufny co do ludzi - wszystkich, którzy mieli z nimi styczność. Może nawet oskarżenie go o pewne zadufanie byłoby na miejscu? Oczywiście nie to, że uważał, że wszystko zrobi lepiej sam, albo że nikt nie da rady się odpowiednio nimi zająć. Natomiast to, czego dokonał Abby to rzeczywiście było nietypowe i Laurentowi wydawało się, że te stworzenia naprawdę musiały mu UFAĆ. W każdym razie szanował go zawsze za jego wiedzę na tym polu. Dlatego nie zamierzał też wysuwać posępnych wniosków, mimo wszystko, a raczej założyć, że stało się tutaj coś naprawdę paskudnego... coś, co sprawiło, że istoty magiczne przestały ufać jemu i ludziom wokół.

- Olivio. - Znów to zrobił. Wypowiedział jej imię jak zaklęcie, z uwagą, z odpowiednim akcentem i skupionym tonem. Obrócił twarz w jej kierunku. - Spokojnie. Zadbam o to, żeby ani młodym, ani matce, nic się nie stało. Chciałbym, żebyś poszła do domu, przygotowała letnią wodę, ręczniki i dwa prześcieradła, dobrze? Tylko powoli. Nie śpieszy się. Pamiętaj, żeby obmyć ręce i twarz, żeby nic się nie zabrudziło i pozostało higieniczne. - Mówił do niej bardzo spokojnie, z delikatnym uśmiechem na ustach i ciepłem w oczach, ale jednak było to spojrzenie w pewnej dozie wymagające, żeby tak uczyniła, jak powiedział. Czy tego potrzebował? W zasadzie to nie. Chciał za to dać kobiecie zajęcie, wymóc na niej odrobinę ogarnięcia się i przez to uspokojenia. Więc tak prawdę powiedziawszy to wymyślił cokolwiek. - Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy? Stworzenia czują. To, co im przynosisz, musi być czyste. - I nie może być stresem ani nerwami. To jednak również nie brzmiało jak przygana, a niemal jak słodkie "dobranoc", które wypowiadało się z czułością przed snem. Jego uśmiech przez moment pogłębił się, nim obrócił głowę w kierunku drogi. Dojeżdżali.

Laurent wyskoczył z wozu, gestem zatrzymując Dumę, który również ruszył za nim.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#5
03.11.2023, 16:29  ✶  
Olivia czuła się dobrze, jednak widać było, że coś ją martwi. Mówiła dużo, chaotycznie, ciągle miała rozbiegany wzrok. Jakby w jej umyśle powstała narracja, że właśnie ponieśli porażkę - a raczej że ona poniosła porażkę. Bo w końcu powinni sobie poradzić, prawda? Hipogryfy były jednak zbyt inteligentne i zbyt dumne, musiały więc skojarzyć pewne fakty i teraz w ogóle nie dawały do siebie podejść. Na szczęście nie mogły też odlecieć, czy to z powodu młodych, czy z powodu odniesionych ran. Inaczej by ich nie wyłapali.
- Tak, naturalnie. Musisz najpierw zobaczyć - powiedziała powoli, jakby zaczęło do niej w końcu docierać, że wymaga od Laurenta wiedzy, której jeszcze nie posiada. Uśmiechnęła się więc przepraszająco i w odpowiedzi na jego ściśnięcie ręki odwzajemniła uścisk. - Przepraszam. Po prostu jest tyle teorii, również tych nieprawdopodobnych, że głowa pęka od nadmiaru informacji.
Puściła wodze i pozwoliła mu przejąć wóz. Potarła odruchowo dłońmi o spodnie, jakby chciała przywrócić w nich krążenie. Nie martwiła się o ojca, umiał radzić sobie z takimi jak Abby i jego gniew na cały świat. To nie był zły człowiek, ten Abby, dbał o zwierzęta i chyba nawet lubił je bardziej niż ludzi. Ale właśnie przez tę nienawiść do ludzi mocno utrudniał im pracę. Rzucał coraz to nowsze tropy, jednocześnie psując postępy nad tymi sprzed kilku chwil, że jeszcze jedna doba, i wrócą do punktu wyjścia. Olivia wiedziała, że mężczyzna robi to z troski, ale na brodę Merlina - powinien był trochę pomyśleć! Dłonie Olivii na powrót zacisnęły się w gniewie, tym razem na kolanach.

Laurent miał w sobie coś, co uspokajało. Nic dziwnego, że zwierzęta go kochały - ale co zadziwiające, kojąco potrafił wpływać na ludzi. Gdy wypowiedział jej imię, drgnęła i na powrót się spięła, jakby oczekiwała reprymendy. Ale słysząc konkretne zadania, pokiwała tylko głową. Na spokojnie i bez pośpiechu... To może być wyzwanie.
- Dobrze - powiedziała tylko, zerkając na Laurenta z cieniem uśmiechu na twarzy. I w oczach. Zadziwiające, że już przy drugim spotkaniu jej oczy potrafiły wyrażać tyle uczuć, podczas gdy zwykle pozostawały chłodne i zdystansowane, nawet pomimo uśmiechu na twarzy. - To tam.
Uniosła rękę i wskazała na powiększający się powoli punkt na horyzoncie. Minęli drzewa, przy których stało dwóch mężczyzn. Na widok wozu machnęli różdżkami, tworząc przejście, którym mogli swobodnie przejechać na teren hodowli. A był to teren ogromny, naprawdę imponujący - ze sporym kawałkiem lasu, łąk i w oddali widać było urwisko. Wszystko, czego w teorii hipogryfy potrzebowały. Ogrom przestrzeni.
- Za niedługo będzie tu wóz, ciągnięty przez abraksamy. Będziemy transportować młode - wychyliła się do jednego z mężczyzn w śliwkowopurporowej szacie i wskazała na niebo, by nie było wątpliwości. Mężczyzna tylko machnął ręką w odpowiedzi, co mogło oznaczać tak "nie ma problemu", jak również "nie zawracaj mi głowy".

Gdy dojechali na miejsce wydeptaną, utwardzoną ścieżką, Olivia zeszła z wozu i niemal od razu pokazała na zagrodę, oddaloną o kilkadziesiąt metrów od domu. Przypominała raczej ogromną klatkę.
- To tymczasowe rozwiązanie, normalnie jej tu nie ma, przynajmniej tak mówią. Zagonili je w jedno miejsce i stworzyli klatkę, żeby nie odleciały. Idę po te prześcieradła - sięgnęła do nadgarstka i na szybko związała rude włosy w krzywą kitkę, jednocześnie znikając w budynku. Laurent z kolei już od razu widział trzy sylwetki przy klatce. Jedna właśnie upadła, jakby coś odrzuciło ją z ogromną siłą. Trójka mężczyzn, z czego dwóch w czarnych szatach, a jeden - w pokrwawionej (albo po prostu miała taki dziwny wzór) koszuli i czarnych spodniach. Abby'ego szło rozpoznać z daleka, nigdy nie nosił szat i zawsze nosił białe koszule, wpuszczone w spodnie. No i te obrzydliwe buty ze szpiczastymi noskami. Laurent nie musiał patrzeć na twarz mężczyzny, by wiedzieć że to on właśnie pomaga jednemu z czarodziejów w szatach wstać.
- Mówiłem, żeby zaczekać - gderał, podczas gdy - sądząc po wieku - ojciec Olivii polewał czymś rany na klatce piersiowej swojego towarzysza. - Ciesz się, że nie chciała zabić, bo gdyby chciała, to by to zrobiła. Mówiłem, że tu trzeba ostrożnie, a nie z pętlą!
W przeciwieństwie do Laurenta pan Abby nie miał żadnych oporów, by chełpić się swoją wiedzą i opierniczać innych, nawet jeśli ci inni chcieli dobrze. Jak na ten przykład mu pomóc.
- Prewett, doskonale, w samą porę, jak zawsze. Powiedz im, że nie znają się na swojej robocie! Ty jeden mnie rozumiesz! - Abby rozłożył ręce tak, jakby chciał Laurenta uściskać, jednak w porę się opamiętał. I tak, to była krew na koszuli - pytanie tylko czyja.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
04.11.2023, 12:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.11.2023, 12:44 przez Laurent Prewett.)  

Gdyby skowronek nosił w sobie strach to miałby właśnie oczy Olivii Quirke. Nie ten pierwotny, co nakazuje uciekać, który zamartwia cię o życie własne, gdzie ból i wizje śmierci opętują umysł i zniewalają ciało. Już wtedy pozostawało myśleć o wielkimi niczym, bo jedyną słusznością było znalezienie się jak najdalej od tego, co ci zagraża. Zmartwienie - oto, co rodziły te obawy. Przysiadający więc obok niego skowronek martwił się i smucił, myślał i drżał, a myśli te ganiały ją po dzikich drogach porośniętych ostrokrzewami i ostami. Po drodze mogłaby wpaść pomiędzy piekące liście pokrzyw i nawet nie zauważyłaby tego na swoich skrzydłach - dopiero po tym szalonym locie zorientowałaby się, jak czerwona i bolesna jest jej skóra. Dynamika tych wydarzeń wytrącała z codzienności. Co tutaj jednak robiła osoba, która przedstawiała się jako alchemik? Pracująca w sklepie z eliksirami i tworząca takie rzeczy? Gdyby nie znał chociaż trochę bardziej sytuacji i sam już nie brał udziału w niejednej akcji ratunkowej pomyślałby, że przecież w Ministerstwie nie może być aż tak źle, żeby osoby z nim niezwiązane były angażowane. Może. Natomiast Olivia znała się na eliksirach, była córką osoby zaangażowanej i tak na dobrą sprawę momentami potrzebne były wszystkie ręce, które tylko miały jakiekolwiek możliwości pomocy. Wolontariusze, którzy byli w stanie za pół darmo, albo i nawet naprawdę za darmo, wspomóc elementy, w których nie była potrzebna chociażby wielka wiedza. Bo do tego, żeby coś przewieźć, przenieść, pomóc przeprowadzić nie było wiele trzeba. Dopóki sytuacja się nie ogniskowała - jak tutaj.

- Bardzo się cieszę, że nic ci się nie stało. Mam nadzieję, że nikomu na miejscu również nie. - Nie wyglądała na ranną, kiedy tak wcześniej się jej przyglądał i teraz miał tego w zasadzie pewność. Nawet trochę wydawała się uspokojona. Nie wątpił, że napięcie w niej pozostawało. Pozostanie tam, dopóki cała sytuacja nie będzie po kontrolą, a przynajmniej tak zakładał. Kobieta wydawała się niezwykle empatyczna i wyczulona - przynajmniej na zwierzęta. Względem ludzi nie potrafił jeszcze do końca stwierdzić.

Spoglądał na te zabezpieczenia, które zostały utworzone - bardzo odpowiedzialnie i przemyślanie. Biorąc pod uwagę niepewność tego, co się wydarzyło, czy to było dzikie zwierzę czy naprawdę wilkołak lepiej było dmuchać na zimne. Nie wspominając już o tym, że goście mogli chcieć przyjść jakimkolwiek innym środkiem trnasportu niż sieć fiuu, która została odcięta. Nie było tutaj za co przepraszać więc w niedogodnościach, bo takich Laurent nie odczuwał. Lubił konie - nie tylko abraksany. Te mądre, pamiętliwe stworzenia były pełne dumy, wdzięku i siły, a brak skrzydeł nie był tutaj żadną ujmą. Szczególnie, że nie każdy mógł sobie na takiego abraksana pozwolić.

- Olivio. - Zwrócił się jeszcze do niej, kiedy już znaleźli się na miejscu. - Nie śpiesz się. Nie potrzebuję tego od razu. - Przypomniał jej i posłał jeszcze uspakajający uśmiech - a przynajmniej miał nadzieję, że tak wypadł, nim obrócił się w kierunku klatki. Zrobił dwa kroki w tamtym kierunku, kiedy ta mała tragedia rozegrała się przed jego oczami sprawiając, że automatycznie się zatrzymał w szoku, robiąc wielkie oczy. Po sekundzie już ruszył w tamtym kierunku, przechodząc przez wejście do tych zabezpieczeń. To było mądre, mimo tego, że musiało dodatkowo stresować hipogryfy. Gdyby stado odleciało ranna samica mogłaby chcieć lecieć z nimi i szarpałaby się przy tym okropnie. Choć... tak prawdę mówiąc Laurent nie sądził, żeby odlatywać chciały. Były bardzo rodzinne i z tego co zrozumiał z opowieści Olivii - gotowe w dodatku bronić rannego członka stada za wszelką cenę.

- Nie krzycz. - Upomniał go dość szorstko, spoglądając na Abby'ego ze zmarszczonymi nieco gniewnie brwiami. Co on tutaj słyszał, pętla? Na hipogryfa? Owszem, dało się siłowo obezwładnić każde stworzenie, ale... ach. Nieco się wstrzymał ze zbliżaniem, kiedy hodowca tak chętnie otworzył ramiona i gestem dał mu znać "stop". Żadnego przytulania, kiedy ten był cały umazany we krwi. Pomińmy moment, w którym Laurentowi zrobiło się niedobrze na sam widok tego, jak mężczyzna się prezentuje. Spojrzał za niego, na rannego towarzysza, ale chyba nie był on poważnie ranny... tak czy siak trzeba było się tym zająć. - Dzień dobry. - Odezwał się dopiero teraz, po krótkich oględzinach całej sytuacji mężczyzn, grupy wrogo nastawionych hipogryfów i przestrzeni wokół. - Zabierz ludzi i wyjdźcie stąd. - Biorąc pod uwagę, jak to wyglądało, to mogło tutaj już dotrzeć do ostatecznej konieczności - paraliżowanie hipogryfów. Wydawały się naprawdę rozjuszone... wystraszone. Laurent nie zamierzał się teraz bawić w konwenanse grzeczności, skinął mężczyzną tylko głową. O tym, kto na czym się zna będą mogli porozmawiać później. - Być może będę potrzebował, żebyście otworzyli klatkę, dam wam znać gestem. - Rzucił jeszcze tylko i odetchnął głęboko, spoglądając w kierunku hipogryfów. Krew. Brzydka, szkarłatna krew, piski przerażonych młodych, leżąca na ziemi ofiara tego wszystkiego i czujne spojrzenia hipogryfów wokół. Laurent wyszedł w ich kierunku i pokłonił się głęboko na zielonej trawie, by rytuałowi stała się zadość, by następnie przykucnąć na ziemi na jedno kolano, unosząc wzrok na hipogryfy. Nie odezwał się jednak od razu. Trwał tak minutę, dwie, pięć, spoglądając na to, jak hipogryfy powoli, pomalutku się trochę rozluźniają, jak zaczynają go traktować jak element tego otoczenia, który nie próbuje wkroczyć w ich bezpieczną przestrzeń. Choć w istocie próbował to zrobić.

- Ona jest bardzo ranna. - Odezwał się łagodnym, cichym głosem. - Boli ją. Potrzebuje pomocy. Jeśli jej nie pomogę, nigdy więcej z wami nie poleci. Młode również. - Jeden z hipogryfów przechylił swój łeb, wydając z siebie specyficzny dźwięk, inny przestawił nogi z miejsca na miejsce. - Jest coraz słabsza i w końcu zabraknie w niej sił. - Do niektórych stworzeń potrzeba było o wiele bardziej skomplikowanych metod niż przemawianie do ich rozsądku. A i tutaj było to trudne przy poziomie nerwów, jakie szarpały ich ciała. - Pomogę ci. - Zwrócił się do ostatniej samicy w stadzie, która też czujnie go obserwowała. Ciężko było opisać, co dokładnie się działo w tym kontakcie, ale to było jak czar, kiedy Laurent delikatnie poruszał dłonią przy trawie, kucając na jednym kolanie jak poddany przed królową. - Pomogę wam. Jesteście bezpieczne. Nic wam już nie grozi. Zaopiekuję się wami. Możecie mi zaufać. - Obrócił się do Abbyego i skinął mu głową, by ten otworzył klatkę, nim znów spojrzał na stworzenia. Uśmiechał się do niej, do nich, łagodnie i czule. Dwa młode hipogryfy wygramoliły się spomiędzy nóg starszych popiskując i podskakując, a jeden z nich wyrwał do przodu, ku oburzeniu starszych i dopadł do Laurenta, wskakując na niego i uczepiając się dziobem jego koszuli. Memłając ją, jakby była czymś do jedzenia. Zdziwiony nieco blondyn złapał szkraba ostrożnie, ignorując drobne zadrapania jego pazurów na swojej skórze. Podniósł się z malcem w ramionach i spojrzał na hipogryfy.

Stado przez moment stało niewzruszone. I w końcu się rozstąpiły.

Laurent podszedł powoli do nich, przekroczył między nimi i przykucnął przy rannej samicy, wypuszczając młodego ze swoich ramion.

- Shhh... wszystko będzie dobrze... nic ci się nie stanie. Jesteś taka piękna, tak dzielnie sobie poradziłaś... Podziwiam twoją siłę. - Kontynuował swoją mantrę z czułością, choć w tym wypadku mantra nie polegała na powtarzaniu słów. Jeden z samców pochylił łeb w kierunku samicy, węsząc, by potem spojrzeć na niego i zaśpiewać cicho, jakby pytająco. - Nie martw się, przyjacielu. Nic jej nie będzie. - Wyciągnął dłoń, do niego, by dotknąć jego łba. Hipogryfy zaczęły spoglądać na otwartą teraz przestrzeń klatki i jeden z nich z orlim śpiewem wydobytym z gardzieli rzeczywiście wzbił się w powietrze, odprowadzany wzrokiem pozostałych. Reszta jednak została. Powoli kojone gestami i głosem Laurenta ranne osobniki nawet same ułożyły się na ziemi zaraz obok niego.


Rzut PO 1d100 - 99
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 49
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#7
05.11.2023, 16:07  ✶  
Odpowiedź na rozmyślania Laurenta była niezwykle prosta - ktoś musiał zostać w sklepie, a kto inny dostarczyć eliksiry. Reszta wynikała po prostu z charakteru dziewczyny i faktu, że nie potrafiła stać z założonymi rękami. Dlatego też, gdy dostarczyła to, co miała, zdecydowała się zostać. Nie było jej pomysłem, by ściągać tu Laurenta, jednak ochoczo pomysł ten poparła, gdy pan Abby zdecydował się przełknąć dumę, a godność schować do kieszeni. To ona jednakowoż zaoferowała się, że wyjedzie po Prewetta i wprowadzi go w sytuację. Czy słusznie - nie była pewna, ale patrząc na to, co się działo w prowizorycznej zagrodzie, to chyba dobrze zrobiła. Ona sama nijak by się przydała w użyciu siły przeciwko zwierzętom, a najpewniej również by przeszkadzała, uważając że nie jest to dobre rozwiązanie.

Podobnie jak Laurent. Z tym, że miał on dużo większe doświadczenie. Widział tylko, że Olivia zniknęła w domu i tyle ją widział. Chyba jednak go usłyszała, bo nie wybiegła od razu, potykając się o własne nogi. Mógł w spokoju podejść do ogrodzenia, które coraz bardziej przypominało mu ptasią klatkę. Dla bardzo dużych ptaków lub, tak jak w tym przypadku, dla zwierząt latających. Czy był to dobry ruch ze strony pracowników Ministerstwa - tego miał się dopiero dowiedzieć.
- Jak zwykle do rzeczy, co? - burknął, urażony tym dystansem, którym cisnął w niego młody Prewett. Lecz gdy tylko wzrok jego samego podążył za wzrokiem Laurenta, pan Abby się zakłopotał. No tak, krew. Dużo krwi. Kto chciałby przyjacielskiego przytulasa od takiego kocmołucha? Tłumacząc sobie to właśnie w ten a nie inny sposób (przecież każdy go lubił i szanował, Laurent nie mógł być tu wyjątkiem i kropka), odsunął się, pozwalając Prewettowi wejść do zagrody. Razem z panem Quirke podnieśli leżącego dotychczas na ziemi mężczyznę do siadu. Na "trzy" przerzucili sobie jego ręce przez przedramiona, by móc odciągnąć kolegę w bok, jak najdalej od zamknięcia klatki. Patrzyli jednak z niepokojem na to, co mężczyzna wyprawia. Nieomal wpadł do klatki rozjuszonych hipogryfów - wyglądało to trochę jak samobójstwo.

Scena, jaka się przed nimi rozegrała, naprawdę zakrawała o cud. Laurent nie słyszał szeptów, jakie między sobą wymieniali mężczyźni. Słyszał jednak charakterystyczny jęk kraty, który zwiastował jej otwarcie. Mężczyźni odsunęli się, wpadając na wracającą z dużą miską letniej wody. Omal jej nie wylała. Jej pisk sprawił, że hipogryfy gwałtownie odwróciły głowę, lecz nie ruszyły się z miejsca. Podobnie jak Olivia, która musiała wyglądać... Zabawnie. Nawet dla zwierząt. Przez oba ramiona miała przerzucone czyste prześcieradła, na głowie zaś - ciemne ręczniki. Dłonie miała zajęta wielką miską, którą właśnie odbierał od niej jej ojciec. Szeptali coś między sobą, lecz nie ruszali się, uznając że tak będzie lepiej. Chcieli poczekać na znak Laurenta. Nie do końca wiedzieli czy mają usunąć klatkę, czy może spowoduje to więcej zamieszania. Na wszelki wypadek jednak pan Quirke wyciągnął z kieszeni fiolkę, która cudem się nie stłukła. Zaiste, dzisiejszy dzień był pełen cudów.

Samica hipogryfów była dość mocno pokiereszowana. Przede wszystkim miała całkowicie rozorany bok, a także szramę, przechodzącą przez prawą stronę głowy. Wyglądało to tak, jakby naprawdę duże zwierzę pokroju przerośniętego wilka zaatakowało całe stado. Częściowo to mu się udało, pozostałe samice padły pod wpływem ran. Ta jednak miała albo dużo szczęścia, albo coś sprawiło, że napastnik przestał atakować. Dzięki temu rany były poważne i zwierzę traciło dużo krwi, ale jeśli opatrzą ją w porę - powinna się z tego wylizać. Laurent dostrzegł na szyi ślady po zębach, które widać było przez całe garście wyrwanych piór. Okropny widok. To, co zaatakowało stado, musiało być cholernie zajadłe i chyba mieć w tym jakiś cel. Chyba że się broniło.
- Laurencie, mam to o co prosiłeś - Olivia starała się mówić spokojnie, ale musiała odrobinę podnieść głos. Hipogryfy rzuciły jej ostrzegawcze spojrzenie, dlatego też ruda postanowiła nie podchodzić do stada, którego najwyraźniej Laurent stał się częścią.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
06.11.2023, 17:25  ✶  

Przypałętanie się tutaj wilka byłoby dziwne. Bardzo dziwne. Te tereny nie sprzyjały naturalnemu występowaniu tych stworzeń. Dzikie psy? O, to już bardziej. Tylko nawet jeśli byłyby tak zdesperowane, żeby porywać się na baraszkowanie w takim miejscu, na terytorium silnych drapieżników, to Laurent nie widział tego, żeby aż tak skutecznie stawiły opór hipogryfom. Ale może jeszcze znajdą ciała martwego stada psów? Bo to musiałoby być stado. Czy nikt by nie słyszał ujadania tych kundli? Nie zareagował? Taki prosty ciąg rozumowania składał się na wnioskowanie tworzące teorie do potwierdzenia. Wydawałoby się, że nie ma różnicy, nie ma znaczenia, że teraz już jest po sprawie. Ale to miało znaczenie. Bardzo duże znaczenie. Odkrycie tego, co się stało, albo przynajmniej znalezienie jakichś domnienań pozwoli na określenie, czy w ogóle było się czego jeszcze bać. Czy to, co się tutaj wydarzyło, może się powtórzyć czy jednak stado jest już bezpieczne. Laurent był odrobinę zirytowany tym, że tamci zamiast próbować się w tym orientować to tkwili na bezpiecznej granicy i spoglądali na to, co się dzieje. Byłby zirytowany naprawdę, gdyby nie poświęcał całej uwagi hipogryfom i przemyśleniom na temat tego, co widział. Niestety nie był medykiem, więc nie mógł opatrzyć samicy, mógł tylko przynieść jej chwilową ulgę, wlewając do jej dzioba eliksir leczniczy. Przez chwilę przeszło mu przez głowę, żeby może podtrzymać jej zdrowie, ale przekazanie jej energii groziło tym, że straci nad nią kontrolę. Nagły przypływ sił, gdyby coś poszło nie tak, mógłby ją naprawdę spłoszyć.

Jeden z małych hipogryfów skakał mu na plecy, aż jeden z samców zirytował się i naskrzeczał na młode, łapiąc go dziobem. Dla kogoś nieobeznanego mogło to wyglądać wręcz niebezpiecznie, jakby hipogryf chciał pisklęciu zrobić krzywdę, szczególnie przy pisku, jaki z siebie nieopierzony jeszcze malec wydał. Ale to było zwykłe upomnienie. Przywołanie młodego do porządku, w które selkie nawet nie zamierzał ingerować. On został w końcu ledwo dopuszczony do tego stada i zaakceptowany, to prawie tak jakbyś zaprosił gościa - owszem, może być to twój dobry znajomy, przyjaciel nawet, ale kiedy wtykał swój nos w wychowywanie dzieci (gdy dziecku żadna krzywda się nie działa, po prostu robiło sceny) to nie było to dobrze traktowane, prawda? Laurent obrócił się w kierunku Olivii, kiedy ta się odezwała. Musiało to śmiesznie wyglądać, bo w sumie odwrócił głowę razem z resztą hipogryfów. Jeden z nich zarył pazurem w ziemię i zaklekotał dziobem. Blondyn wstał i pogładził stworzenie uspakajająco po szyi, nim wyszedł w kierunku kobiety.

- Dziękuję. Jak się czujesz? - Miał nadzieję, że trochę to ogarnięcie się jej pomogło. Gdyby miał mówić od swojej strony... to wyglądała, jakby dostała nieco nowych sił. - Abby, potrzebuję magizoologa. - Przesunął wzrokiem po panach tutaj się znajdujących mając nadzieję, że medykiem jest nie osoba, która została ranna i powinna odpoczywać. W New Forest nie miał żadnego weterynarza na stałe, również prosił takowych o przyjście, kiedy coś się działo. Innymi słowy - wraz z wozem, który powinien się tutaj niedługo zjawić, nikt nie przyleci. Wspominali zaś, że opatrywali hipogryfy i samice również chcieli opatrzeć, dopóki nie stał się ten... dopóki stado nie zrobiło się aż nadmiernie protekcyjne. No właśnie... czemu one były tak protekcyjne? Czemu nie ufały nawet człowiekowi, z którym żyły tyle czasu, przy którym nawet założyły swoje rodziny? Selkie ściągnął przez moment brwi, czujnie przyglądając się mężczyznom. Już teraz sam był nieco ubabrany krwią, ale starał się to ignorować. Rany tej biednej istoty były szkaradne. Cierpiała - widział to w jej pięknych, mądrych ślepiach. - Połóż to proszę, na razie nie będzie potrzebne. - Wskazał dłonią na misę. Nawet nie wiedział, czy w ogóle będzie potrzebna, za to po jeden z ręczników sięgnął. - Olivio zorientuj się proszę, kto tutaj pracuje i czy nie było wśród tych osób dziwnych zachowań albo tajemniczych zwolnień w trakcie pełni. - Szepnął kobiecie prawie na ucho, kiedy do niej podszedł i tak wziął tą miskę, odłożył ją, wolno wziął ręcznik... wszystko w lekkim slow motion, żeby cicho, stojąc plecami do pozostałych, skomunikować się z Quirke. Dość nietypowe zadanie, zdawał sobie z tego sprawę. - Możesz podpytać dyskretnie pana Abbyego. - Zasugerował to, bo to też nie tak, że jego nie wciągał na listę podejrzanych, ale miał przeczucie, że to nie jest on. Spojrzał w kierunku leżącego na ziemi Dumy. - Duma wyczuje wilkołaka, jeśli ktoś nim jest. - Z tu obecnych albo innych pracowników, których akurat tutaj nie było.

- Ja zajmowałem się rannymi stworzeniami, panie Prewett. - Odezwał się mężczyzna, który pomagał opatrywać zresztą poszkodowanego. Starszy, koło 50, z elegancko przystrzyżoną brodą. Laurent skinął do niego i obrócił się, żeby razem z nim z powrotem udać się do hipogryfów.

- Proszę iść bardzo powoli, pokłonić się. Pójdę przodem i proszę się zatrzymać na mój znak. - To musiał być na nowo cały taniec przekonujący hipogryfy do tego, że nie sprowadza do nich zagrożenia. Powoli, powolutku więc zaczęli się zbliżać wraz ze słowami zapewnień Laurenta w kierunku stworzeń, że wszystko jest w porządku.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#9
06.11.2023, 21:50  ✶  
Olivia ostrożnie się schyliła, lecz nagle drgnęła. Dobrze, że wziął od niej tę miskę, bo właśnie coś do niej dotarło. Ale musiała się mylić, prawda? Przecież nie chciał się jej pozbyć. Raczej.
- Mówiłeś, że mają być czyste - powiedziała, marszcząc brwi. Po co miała je nagle odkładać byle gdzie? Spojrzała czujnie na Laurenta i wyciągnęła różdżkę. Wyczarowała stołek, na którym położyła prześcieradła. Nie będzie tego kładła na ziemi. Rzuciła Laurentowi zaciekawione spojrzenie, może trochę ostrzegawcze. Czy naprawdę chciał, żeby sobie poszła? A teraz dawał jej jakieś bezsensowne zadanie, żeby po prostu nie przeszkadzała? Olivia poczuła się urażona, lecz przełknęła swoją dumę. W tej chwili czuła na sobie wzrok wielu par oczu - zarówno ludzkich, jak i nie. Wolała nie prowokować kłótni, bo znając Laurenta i jego oddziaływanie na zwierzęta, to jeśli tylko podniosłaby na niego głos - hipogryf odgryzłby jej głowę. A potem głowa dostałaby kopniaka od jej ojca. - Po co? Przecież nie było pełni, sprawdziłam to.
Odpowiedziała szeptem, przytrzymując ręczniki, które od niej odbierał. W normalnych warunkach taka bliskość z Laurentem byłaby pożądana - teraz jednak zadrżała na myśl o tym, co tu się mogło dziać. Widział przecież rany, więc musiały pasować do teorii o wilkołaku. Inaczej by jej nie mówił, by wypytywała wszystkich i Abby'ego.
- Zapytam. Zniknę, rób swoje - mruknęła, a ramiona jej opadły. Wbrew wszystkiemu jednak uśmiechnęła się do Laurenta i szybko wycofała, by nie mógł jej pochwycić, gdyby to mu przyszło do głowy. Niemal zamieniła się miejscami z mężczyzną, który zadeklarował się jako magizoolog. Ona zaś stanęła obok Abby'ego, który trzymał się dziwnie daleko od całego zamieszania.

Laurent widział, że Olivia zagaduje mężczyznę, ale resztę musiał sobie dopowiedzieć sam - mężczyzna przesłonił mu widok. Wydawał się spięty, ale nie bał się zbytnio. Zupełnie jakby obecność kogoś tak doświadczonego wpływała uspokajająco także na niego. Kolejna z ciekawych i przydatnych przypadłości Laurenta. Cały taniec musiał jednak zacząć się od nowa - zarówno klękanie, jak i zapewnianie ciepłym tonem o dobrych intencjach. A czas uciekał.

- Proszę mi wybaczyć, pójdę zobaczyć, czy powóz Laurenta już tu leci - Abby poklepał Olivię po ramieniu i ruszył do domu pośpiesznym krokiem. Dziewczyna obejrzała się za nim i skubnęła suchą skórkę na dolnej wardze.
- Pomogę mu, ojcze. Byłam u Laurenta w New Forest, pokieruję powóz jeśli dotarł - chociaż wiedziała, miała prawie stuprocentową pewność, że żadnego powozu jeszcze nie było. Ruszyła za Abbym, nabierając coraz więcej podejrzeń.

W tym czasie hipogryfy się uspokoiły. W zasadzie niemal od razu, gdy ich właściciel zniknął im z pola widzenia. Jeden, ten jedyny, który się odłączył od stada i odleciał, zakołował nad klatką i przystąpił do lądowania. Wracał, a niemal wszystkie zwierzęta nagle ogarnął spokój. Nawet młode przestały zaczepiać Laurenta, chociaż to mogło być równie dobrze skutkiem reprymendy starszego hipogryfa. W każdym razie mężczyzna mógł przystąpić do oględzin ran.
- Trzeba jej podać coś na uspokojenie. Jest bardzo pobudzona, nie uważa pan, panie Prewett? - magizoolog, który kucał przy samicy, starał się niepotrzebnie nie dotykać ran. - Jeśli teraz zacznę kropić eliksirami rany, może się zerwać. To bolesny proces, ale niezbędny, by przestała krwawić. Wolałbym jednak, by trzymała ostry dziób ode mnie z daleka. Da się to zrobić bez krępowania jej?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
07.11.2023, 16:48  ✶  

Widząc spojrzenie Olivii niemal chciał jej zacząć to wszystko tłumaczyć, punkt po punkcie. Od samego początku tych zabiegów. Manipulacja to bardzo zła rzecz - tak uważali niemal wszyscy ludzie. Prawda jest dobra, a kłamstwo jest złe. Ale to nieprawda. Był czas na wszystko, a czasami niektóre rzeczy lepiej, żeby pozostały niedopowiedziane. Utknęły pomiędzy zlepionymi stronami, dzięki którym czytelnik mógł pisać swoją własną powieść i ciągle dopisywać sobie nowe możliwości do tej wciągającej przygody, którą starał się zbadać. Nie było na to czasu. Bo ten czas był cenny. Bardzo cenny. Takim sposobem zachował się tak, jakby pozostał obojętny na to, co o tym myślała i co o tym sądziła. Miał po prostu nadzieję, że nie potraktuje go jak zwykłego szaleńca, bo przecież wcale się nie znali. Szkolne czasy przeminęły - witaj wielka dorosłości. Miała swój rozum i nie musiała wędrować za jego dziwnymi przeczuciami, bo przecież czym innym miało to być jeśli nie przeczuciem. Spoglądał na nią ze skupieniem, całkowitą powagą, która sugerowała, że nie nastąpi tu żadne "żartowałem" albo cokolwiek w ten deseń. To było ledwo kilka chwil. Naprawdę nie chciał, żeby jego podejrzenia przeniosły się na obecnych tu ludzi z paru powodów. Pierwszym był ten, że jeszcze większe napięcie wśród ludzi mogło od razu też przerzucić się na stado. Drugim - że bardzo łatwo byłoby umknąć z miejsca zdarzenia potencjalnemu winowajcy. Nie padło z jego strony odpowiedź na pytanie "po co" - żadne dźwiękowe, prócz tego spojrzenia, niemej prośby. Nie każdy wilkołak potrzebował pełni, żeby się przemienić. Większe pytanie dręczyło go, po co jakiś wilkołak miałby to robić i atakować hipogryfy. Dla zabawy? Adrenaliny? W ramach jakiegoś ataku na Abbyego?

- Dziękuję. - Powiedział jeszcze, trzymając czysty ręcznik po poprzednim uniesieniu różdżki, by oczyścić swoją dłoń. Docenił nawet to, że postawiła to na stołku, nie na ziemi, bo dzięki temu rzeczywiście będą mogli z tego skorzystać.

A potem stała się magia.

Laurent nie od razu zobaczył, dlaczego. Kucnęli z mężczyzną przy rannej samicy, Laurent wyciągnął dłoń do jej łba, by ją pogłaskać i ułożyć ręcznik na jej pysku. Na oczach. Dotykał ją ciągle dłonią dając znać, że jest tutaj, że czuwa, że nie musiała się obawiać. Ale to, co się tu wydarzyło, było dla niego wyczuwalne tak jak słońce wysuwające się zza chmur po deszczu. Przeszedł go aż dreszcz, gdy ta atmosfera się oczyściła, jakby sam poczuł się spokojniej. Ale nie było to nic innego niż jego instynktowna reakcja na uspokojenie się zwierząt.

- Proszę, zabrałem eliksir na uspokojenie. Cała fiolka do podania, jest dość słaby. - Tak, tak, to był jeden z eliksirów, które przyniosła mu wtedy Olivia. Niby słuchał mężczyzny obok, ale w gruncie rzeczy nie do końca go słyszał, nie do końca rejestrował. Ten spokój. Obrócił się tam, gdzie siedział ranny mężczyzna i gdzie... nie było już Olivii i... Abbyego. Dzyń dzyń dzyń. - Zaufaj mu. On ci pomoże. - Pochylił się nad hipogryficą, by szepnąć jej na ucho i sam zerwał się na równe nogi. - Proszę się nią zająć. - Tylko bez stresu. Łatwo było powiedzieć. - Pomóż mi. - Teraz już nie zabrzmiał łagodnie. Zabrzmiał całkiem stanowczo, jak w chwili w której zwracał się do Abbyego. Hipogryf skrzeknął, przekręcił łeb, skupiając na nim spojrzenie... po czym obrócił się tak, że Laurent bez problemu mógł wskoczyć na jego grzbiet. - W górę. - Śpiew hipogryfa poniósł się między drzewa, kiedy stworzenie wzbiło się z miejsca w powietrze. - Musimy znaleźć Abbyego. - A raczej: musimy znaleźć Olivię. Bo Laurenta tknął strach, że nie była wcale taka bezpieczna, jakby się mogło wydawać.

- Panie Prewett..! - Zawołał za nim weterynarz, spoglądając wielkimi oczami na uważnie obserwujące go hipogryfy. I o ile kochał magiczne stworzenia tak miał niemiłe przeczucie, że one oceniały każdy jego ruch i gotowe były mu za jakiś fałszywy wygryźć oczy. Uśmiechnął się do nich trochę niepewnie, z nerwów. Ale zajął się samicą i jej ranami.


Abby szedł przez moment w milczeniu pomiędzy drzewami, które dzieliły ich od łąki, na której spokojnie wielkie abraksany mogły wylądować razem z wozem. Trzymał ręce za plecami, wyglądał na zamyślonego, albo zmartwionego. Z perspektywy Olivii mogło to różnie wyglądać.

- Jakie to szczęście, że twój ojciec napisał do panicza Prewetta. - Zagaił po chwili, kiedy zostawili już tamte towarzystwo za plecami. Niekoniecznie było mu na rękę, że ta dziewczyna z nim szła. A nawet było mu to bardzo NIE na rękę. - Na pewno nie musisz zostać przy hodowli? Wyglądało, jakby Prewett cię potrzebował. - Zerknął na nią kątem oka.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (5549), Olivia Quirke (4811)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa