Wydawać by się mogło, że czarujące i niezwykle miłe spotkanie sprzed ponad dwóch tygodni przejdzie bez większego echa. Olivia i Laurent powrócili do swoich zajęć, zajęli się własnymi sprawami. Każde było pochłonięte sobą i być może w przypadku jednego z nich myśli co jakiś czas powracały do 14 maja tego roku. Nie dało się jednak żyć w zawieszeniu wiecznie, chociaż dla niektórych na pewno byłoby to lepsze rozwiązanie.
Laurent dostał list. Duża sowa płomykówka przysiadła na parapecie 29 maja, z samego rana. Z irytacją zastukała dziobem w szybę okna, strosząc piórka w oburzeniu, że musi tyle czekać. Nie miała przy sobie woreczka na monety - nie była to sowa, dostarczająca gazety. Wydawała się być oburzona, że ktoś ośmiela się tak piękne zwierzę wykorzystywać do tak trywialnych spraw, jak dostarczanie poczty. A może po prostu była głodna? W każdym razie z ogromną łaską upuściła list w eleganckiej kopercie na dłonie Laurenta, a potem skrzeknęła, jakby w pozdrowieniu, by rozpostrzeć skrzydła i przekrzywić głowę. Musiała zostać poinformowana o możliwej szybkiej odpowiedzi.
Sz.P Laurent Prewett,
New Forest
Szanowny Panie Prewetcie,
Ministerstwo Magii uniżenie prosi o pomoc w relokacji trzech młodych hipogryfów i odpłatnym zaopiekowaniu się rannymi młodymi, by po ich wyzdrowieniu móc przetransportować je do rezerwatu.
W Portsmouth ktoś lub coś zaatakowało zwierzęta. Część jest w opłakanym stanie i nie jesteśmy w stanie zapewnić im należytej opieki. Młode wymagają natychmiastowej pomocy i spokoju, którego nie będą w stanie zaznać w Portsmouth.
Czekam na Pańską odpowiedź, dołożymy wszelkich starań finansowych by pokryć niedogodności, które mogą wyniknąć z tak prędkiego terminu. Prosiłbym o stawienie się w Portsmouth przy nabrzeżu jutro z rana, lub polecenie osoby, która będzie w stanie Pana zastąpić.
Uniżenie,
Magnus Quirke
_______
Portsmouth było miejscem iście magicznym - zarówno dla czarodziejów, jak i mugoli. Oczarowywało swoją niepowtarzalną atmosferą i malowniczymi krajobrazami, które podbijały serca każdego, kto postanowił spacerować blisko brzegu. Wysokie klify, niskie plaże - i przede wszystkim lekka majowa bryza, która postanowiła dzisiaj delikatnie muskać włosy i twarze przechodniów przy akompaniamencie szumu fal.
Do maja 1971 roku wybrzeże Portsmouth było oazą dla miłośników przyrody i magicznych zwierząt. Znajdowała się tu jedna z lepszych w Anglii hodowli hipogryfów oraz pokrewnych stworzeń - sama w sobie była nie lada atrakcją, ale i punktem biznesowym. Do 30 maja szum lasu tworzył harmonijną symfonię dźwięków, a pośród bujnej zieleni rozwijały się kolorowe kwiaty, które dodawały uroku temu miejscu. I owszem, teraz też tak było, jednak atmosfera, która tu panowała, zmieniła się diametralnie.
Mimo słonecznego poranka wydawało się, że nad Portsmouth zawisły czarne, ciężkie chmury. W okolicy zagrody nie słychać było bawiących się na plaży dzieci czy szczebioczących kobiet, które postanowiły wybrać się na piknik. W promieniu kilku kilometrów od hodowli nie było widać żywej duszy.
Laurent, który dotarł tu za pomocą Fiuu, gdyż poproszono go o jak najszybsze stawienie się na miejscu, został wyrzucony z kominka dokładnie cztery kilometry od zagrody. Kwestie bezpieczeństwa, o których został poinformowany przy okazji kolejnej odpowiedzi na list. Miał na niego czekać ktoś, kto zawiezie go do hodowli o wdzięcznej nazwie Duma Hipogryfa.
Gdy szmaragdowe płomienie w końcu przestały smagać jego ciało i ubranie, dostrzegł drzwi. Znalazł się w niewielkiej chatce przejściowej, służącej jako punkt podróży - nic więcej. Przez okno dostrzegł sylwetkę o płomiennie rudych włosach, czekającą przy chyba powozie. Była jedyną osobą, którą dostrzegał przez mleczną szybę. Wokół panowała nieprzyjemna cisza, przerywana nieśmiałym trelem ptaków.