Elaine nigdy nie oceniała osób, które szukały ulotnych miłostek na jedną noc. Wiedziała, że są wśród Bellów osoby, które w ten sposób się zachowywały, które tak żyły, ale się do tego nie przyzwali, a ona nie była od tego, aby ich besztać za to, że nie trzymają swojego kwiatuszka dla tej jedynej osoby. Ona nie czuła potrzeby oddawać się w ramiona obcych mężczyzn, nie czuła potrzeby wpadania do przypadkowych łóżek, ale jeśli ktoś w ten sposób chciał żyć, próbował załatać swoją dziurę w sercu nie jej było to oceniać Miała tylko zawsze nadzieję, że takie osoby znajdą umiar, znajdą to, co szukają i nie stoczą się w cienie swoich umysłów zjadając siebie żywcem. Rudowłosa dziewczyna pragnęła dawać od siebie ciepło i promyk, a Laurent stał się właśnie jej kolejną ofiarą, której chciała podarować swój płomień, aby mógł na chwilę poczuć przyjaźń.
– Może kiedyś się nauczę. Chciałabym, mogłabym łatwiej robić dania z przepisów – uśmiechnęła się szeroko. Często prosiła kogoś z Bellów, aby jej czytał przepisy, a czasami po prostu odtwarzała obrazki doskonale wiedząc jakie składniki połączyć, aby stworzyć jakiś fragment dania lub ciasta.
Gdy zaproponował jej pójście na występ podniosła się energicznie i wyciągnęła do niego dłoń.
– Chodźmy, mój promyczku – uśmiechnęła się szeroko. – Spróbujesz moich cukierków, które tu sprzedajemy. Edge i Tempest powinni teraz pokazywać swój występ – odpowiedziała mówiąc o swoim rodzeństwu ich pseudonimami. Potem powinien być jeszcze połykacz ognia, ale nie pamiętała za bardzo. – Będziemy mogli się jeszcze przejść po stoiskach. Można wygrać tu sporo zabawek i zjeść dziwnego jedzenia. Starałam się, aby było dobre, więc się nie zatrujesz – wyszła z nim na wieczorne powietrze wtulając się w jego ramie. Polubiła jego obecność, polubiła jego ciepło i zapach. Był drobną ostoją w ostatnim czasie, do której wracała często myślami.