• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14 Dalej »
27.07.1966, magiczny Londyn | Nobby Leach powinien gryźć piach | Loretta & Logan

27.07.1966, magiczny Londyn | Nobby Leach powinien gryźć piach | Loretta & Logan
Grave Digger
fire in my blood
Smukły, wysoki mężczyzna o znudzonym spojrzeniu bladoniebieskich tęczówek, zazwyczaj taksuje obojętnie otoczenie. Nosi półdługie włosy w nieładzie, które często ii nieskutecznie przeczesuje palcami na tył głowy. Ubiera się bez zbędnego przepychu i elegancji, w wygodne czarodziejskie szaty. Na pierwszy rzut oka widać, że nie zależy mu na nienagannym wyglądzie.

Logan Borgin
#1
14.11.2022, 18:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.12.2023, 22:00 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Loretta Lestrange - osiągnięcie Piszę, więc jestem

27.07.1966
magiczny Londyn



Tego dnia odnotowano najwyższą od początku roku temperaturę. Pomiary sięgnęły trzydziestu pięciu kresek, żeby ostatecznie zatrzymać się nieco ponad tą wartością. Powietrze było wilgotne, duszne, odbierało dech i chęci do życia, lepiło potem szaty do ciała przy najmniejszym wysiłku. Słońce smażyło niemiłosiernie i nawet długo po jego zachodzie nie dało się odczuć znaczącej ulgi. Wręcz przeciwnie; ponieważ dopiero wieczorem bruk i mury ścian budynków na Pokątnej promieniowaniem oddawały otoczeniu gromadzone przez cały dzień ciepło. Wiatr ucichł i zgasł, nie przynosząc ze sobą nawet trochę otuchy.

Właśnie w ten dzień był umówiony z Lorettą.

Jaki diabeł byłby zdolny wyciągnąć Borgina ze swojej nory na rzecz wystawy sztuki, której przesłania nawet nie starał się zrozumieć; wystawy w eleganckiej galerii na Pokątnej, do której mężczyzna pasował jak pięść do nosa? W tym momencie prawdopodobnie był tylko jeden taki demon na całym świecie, blady jak śmierć, o przenikliwym spojrzeniu piwnych oczu i — w mniemaniu Logana — o cholernie dziwnym guście oraz jeszcze dziwniejszych zainteresowaniach. Nie mógł podzielać jej fascynacji sztuką, nie starał się nawet udawać, ale nalegając na jego udział, zapewne Loretta była tego świadoma.

Jedyną pociechą w niekończącym kręceniu się w kółko obok tych samych obrazów — a może po prostu były do siebie tak bardzo podobne? Logan zgubił się po pierwszych trzech, nie poświęcał też zbyt wiele czasu na przyglądanie się im w poszukiwaniu różnic — oraz ciągnących się, nużących i nie mających dla niego zbyt wiele sensu dyskusjach o kolorach, światłocieniach i kompozycjach był alkohol. Lampki z szampanem stały w rogu każdej sali, więc Logan częstował się regularnie i ochoczo, a po kolejnej odstawionej na stolik pustej, otoczenie wydawało się być tylko coraz bardziej przystępne. Choć sztuka nie zaczęła go interesować na tyle, żeby z własnej woli zapatrzeć się na jakiś obraz, Logan uważniej obserwował zgromadzonych tu tego wieczora czarodziejów i czarownice. Być może uważniej przyglądał się Loretcie.

Alkohol zajął go do tego stopnia, że wychodząc z budynku wprost w duszną noc po wreszcie zakończonym przyjęciu, Logan czuł w głowie przyjemne wirowanie spowodowane procentami, a na ustach tańczył mu uśmiech wymowny bardziej niż zwykle. Podpity, tracił część swojej zwyczajowej gburowatości, za to robił się chętniejszy do działania; jakiegokolwiek.

Tak sobie przynajmniej to wizualizował, kiedy podczas powolnego spaceru obok siebie, znienacka przewiesił rękę nad szczupłymi ramionami Lestrange i swobodnie przyciągnął ją w swoim kierunku. Teraz dodatkowo czuł ciepło jej ciała na boku, zupełnie jakby nie wystarczał mu nieustępliwy żar wiszący w nocnym powietrzu.

— Następnym razem to ja wybieram miejsce na randkę. — Oczywiście nie traktował tego jak randki, nie tak naprawdę, ale nie mógł się powstrzymać od tej niegroźnej prowokacji. — Chociaż kilkoro z nich było wyraźnie zdegustowanych moją obecnością. Może powinienem przychodzić częściej, ich miny były cenniejsze niż większość z ich dzieł — parsknął krótkim, nieprzyjemnym śmiechem, jednocześnie podnosząc wzrok na ciemne niebo. Nie znał się na cenach obrazów; gdyby było inaczej, może by się teraz nie śmiał, tylko skręcał z zawiści. — Którędy? Odprowadzę cię.

Tak, zdecydowanie wypił zbyt dużo. I nawet mu to nie przeszkadzało.



some people are such treasures that you really
just wanna bury them
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#2
14.11.2022, 19:56  ✶  

Słota spływała miękko po sylwetkach, znacząc się kroplami potu na karku i ogromem duszności, który wprost zabijał dech w piersiach, a powietrze – nieprzejednanie znaczone znamionami duszności – letnia sukienka więc, oblana pstrokatym kwiatami, kleiła się do pleców, choć jej materiał pozostawał zdecydowanie lekki. Umykał wraz z linią kolan, kończąc się falbaną, zawieszona na cienkich ramiączkach, uwydatniała mleczną barwę skóry oraz wyraźną linię obojczyków, która kreśliła się na niegłębokim dekolcie. Twarz zaś, uwydatniał kwiecisty pąs – diabeł jeden wie, czy sterowany naturą, czy wypitym alkoholem, czy może jego duszną obecnością, która każdorazowo zapierała dech w piersiach, więziła oddech w klatce płuc. Piegi pod wpływem ostatnich słonecznych dni uwyraźniły się, pokrywając siateczką nos i policzki, wzrok z kolei, pozostawał roziskrzony. Wiatr nie chciał błogosławić londyńskiego bruku swoją obecnością; kaprysy upału pozostawały w ich dłoniach, a żyć pośród ich wybryków było haniebnie ciężko.

Cieszyła się niebagatelnie na jego obecność, bo choć wiedziała, iż artystyczne spędy nie wpisywały się w kanon jego ulubionych zainteresowań, a na sztuce znał się jeszcze mniej, niż Lothaire, doceniała jego przybycie – lubiła szeptać sobie w głowie, że zrobił to dla niej i im bardziej myśl ta kiełkowała i kwitła w głowie, tym większą radość wzburzała w drobnym wnętrzu. Przecież kochała go na rozciągłości lat, spiętrzonych w parszywe stosy uczuć i momentów, w których dawał jej znać, że jest dla niego istotniejsza niż każda spośród trzpiotek zasilających obecnością niegdyś dom węża w Hogwarcie. Chciała być dla niego wyjątkowa. Była dla niego wyjątkowa.

Podczas wernisażu wypiła sporo alkoholu, a najczęściej można było ją spotkać z kieliszkiem szampana w chyboczącego się w dłoni, obmywając ścianki naczynia. I choć nie cechowała się równą ignorancją artystyczną co jej towarzysz – ba, kształciła się pod okiem jednego z najznamienitszych malarzy – procenty szybko uderzyły jej do głowy, sprowadzając na oblicze alkoholowy rumieniec. Gdy wychodzili więc, uśmiech rozanielił jej wargi, a ona sama – o plugawej osobowości krytej pod piętrzącą się pogodną osobowością – bezpardonowo chwyciła go pod ramię i miękko otuliwszy jego zgięcie łokcia smukłym palcami, skierował się do wyjścia.

Noc nie ujmowała duszności, dorównując południowemu skwaru – tym razem jednak, ich oblicz nie pieściły świetliste wstęgi, tronu użyczając mrocznym kaprysom nocy. I choć z naturalnością odnajdywała się w towarzyskich inicjatywach, będąc przy tym absurdalnie uroczą, odetchnęła opuściwszy galerię, zupełnie jakby pewien niewysłowiony ciężar opadł z jej umysłu w niebyt. Przyglądała mu się na rozciągłości przyjęcia, wiedziała więc, że on także obdarzał ją uwagą nieprecyzyjnie niepasującą do osobowości Logana. Był jej osłodą. Był dla niej okrutnie ważny.

Głupcem by była, gdyby stwierdziła, że stanowi dla niego okrągłość niczego – z jakichś powodów spędzał z nią czas od rozciągłości lat dziecięcych; z jakiegoś powodu nie uznał ich znajomości za pomyłkę młodości; nigdy jej nie zostawił i ona z całym tupetem i ambarasem jej osobowości nie opuściła jego. Tyle że on jej nie kochał.

Dziurawa noc, w której poły się oddalili, szeptała milionem gwiazd, którymi poprzetykane był nieboskłon. Już chciała coś rzec, z całą pewnością słowa już błądziły po krtani, uchylając różane wargi w geście wymownym, gdy zamarło w jej wnętrzu wszystko. Nagłe przylepienie swojej sylwetki do niej i równie intymne przewieszenie nad nią ramienia, sprowadziło na rutynowo blade oblicze jeszcze silniejszy rumieniec. Wyglądała w tym momencie prawdopodobnie jak soczyste jabłko – jedynie o ostrych rysach więcej wydatnych kościach policzkowych. Pomimo istotnego speszenia, które przebiegło na palcach przez oblicze, alkoholowa rozpusta dodawała jej niepodobnego do sylwetki kurażu – chwyciła więc jego dłoń, która swobodnie wisiała, opierając się na jej barku i skrzyżowała z nią palce.

– Jeśli pozwolę ci wybrać miejsce na randkę, najpewniej skończymy w najbardziej plugawych zakamarkach Nokturnu. Pozwól być mi mózgiem naszego – urwała, wzbierając na wargi szyderczy uśmiech – romansu. – Zakończywszy miękko, poderwała głowę wysoko, aby umościć wzrok w jego obliczu. Była niepodobna do siebie samej i o ile zwykle w jego towarzystwie się peszyła – tym razem procentowe trunki wyciągnęły z wnętrza diablicę.

Zachybotała się na wysokich obcasach i jedynie chwycenie go ręką w pasie pozwoliło jej nie zrównać się z ziemią. Zatrzymała się jednak w tej pozie, wlepiając sarnie spojrzenie w jego nieodgadnioną mimikę. Wtem do jej uszu dotarły gromko wypowiadane słowa.

– …Leach to najlepszy minister, jakiego mieliśmy. Powinniśmy wspierać mugolaków, są czarodziejami tak jak my! Niejednokrotnie i wiele lepszymi… – głos poniósł się po ulicy, docierając do jej zakamarków, a sama Loretta machinalnie nieomal przekręciła głowę w kierunku jego źródła.

Szturchnęła w bok Logana – ten sam bok na którym miękko zatapiała palce – ruchem głowy wskazując na mężczyznę, z którego ust wartko toczyły się te niemożliwe do pojęcia bzdury. Wtem obudziła się w niej odraza i obrzydzenie; każde zmieszanie krwi czarodziejskiej z mugolską było dla niej nieporozumieniem, a alkohol torujący sobie drogę żyłami dawał znać o swojej obecności coraz dobitniej.

Bezpardonowo pociągnęła Borgina w kierunku, a jej mimika z zaklętej w uczuciach trzpiotki przemieniła się w chłodne wyrachowanie godne lichwiarki.

– Proszę, proszę – syknęła doń głosem tak jadowitym, że za ciężkie można było uznać przypasowanie do twarzy tej Loretty.

Grave Digger
fire in my blood
Smukły, wysoki mężczyzna o znudzonym spojrzeniu bladoniebieskich tęczówek, zazwyczaj taksuje obojętnie otoczenie. Nosi półdługie włosy w nieładzie, które często ii nieskutecznie przeczesuje palcami na tył głowy. Ubiera się bez zbędnego przepychu i elegancji, w wygodne czarodziejskie szaty. Na pierwszy rzut oka widać, że nie zależy mu na nienagannym wyglądzie.

Logan Borgin
#3
15.11.2022, 22:26  ✶  

Nie zerknął na nią żeby sprawdzić jej reakcję na taką bezprecedensową bliskość; dlatego nie dostrzegł rumieńca rozlewającego się na policzkach Loretty. Nie, żeby to coś zmieniało, choć w normalniejszych okolicznościach perwersyjną przyjemność sprawiało mu wprawianie jej w zakłopotanie przy mniej lub bardziej świadomym wykorzystywaniu wiedzy o jej uczuciach.

Faktycznie, on nie wybrałby takich eleganckich, rozświetlonych pomieszczeń i sztywnych ludzi w zbyt ciasnych szatach, które ograniczały im ruchy i zbyt ciasnych konwenansach, żeby można ich uznać za interesujących. Parsknął więc śmiechem, słysząc jakże celną odpowiedź kobiety. Był to dźwięk na tyle swobodny i naturalny, że w surrealistyczny sposób nie mógł brzmieć naturalnie w jego wykonaniu.

Nad tym wyraźnym zgrzytem Logan też się nie zastanawiał zbyt długo. W ogóle nie potrafił się skupić.

— Nigdy więcej… — zaczął z emfazą, zamierzając ściągnąć ją na ziemię z tych obłoków marzeń i przypomnieć, że wybierane przez nią miejsca odrzucają go i nudzą, a on przecież nie robił dla nikogo wyjątków i to naprawdę nie miało znaczenia, że właśnie opuścili wspólnie jeden taki wyjątek. Ale nie zdążył dodać nic więcej, bo wtedy Loretta zachwiała się i zatrzymała, a jednocześnie po opustoszałej o tej porze ulicy rozniosło się echo jeszcze odważniejszych słów niż te, które cisnęły się na język Loganowi.

Skrzywił się natychmiast, jak tylko pojął z kim mają tutaj do czynienia. Rzygał tym nieudolnym Ministrem i rzygał rządem, który dopuścił do wybrania kandydata zaprzeczającego wszelkim wartościom pielęgnowanym od wieków przez czarodziei. Samo nazwisko powodowało obrzydzenie i mimowolnie zaciskające się w pięści dłonie Logana.

Wypity w sporych ilościach alkohol co prawda wyostrzał brutalną, prymitywną agresję i wzburzał krew, ale ostatecznie to nie on był punktem zapalnym do działania. Była nim Loretta; a raczej wyraz jej twarzy, kiedy Logan przeniósł na nią wzrok. Znał ten wyraz. W jej wyostrzonych rysach kryło się coś drapieżnego, widział to wyraźnie, bo wiedział gdzie należy szukać, ale oczy pozostawały zimne. Puste. I tylko gdzieś głęboko, na samym ich dnie — choć w ciemności nocy Logan nie mógł tego wyłapać — musiała czaić się wyrachowana besta noszona przez Lestrange w klatce żeber. Wiedział, że tam jest.

Było to coś, co nierozerwalnie przywiązało go do tej głupiutkiej trzpiotki.

Widok tak rzadki, że każdy jeden raz wzmagał w Loganie jedno pragnienie: więcej. To on wyrwał go z lepkiego letargu i rozwiał procentową mgiełkę zasnuwającą umysł.

— Co jest? — burknął jeden z mężczyzn, kiedy Loretta zwróciła ich uwagę. Jak dla Logana zdecydowanie za mało w tym było agresji.

— Nic. Kontynuuj — odparł miękko Logan; podejrzanie miękko, jeśli ktoś go znał chociaż odrobinę. — Panienka chętnie posłucha, co jeszcze masz do powiedzenia w temacie. Czym to jeszcze, poza byciem brudną szlamą, zasłużył się nasz miłościwie panujący  N o b b y ? — zawiesił to pytanie w powietrzu. Wszystko to było bardziej niż dziwne; karykaturalne. Miłe słówka przeplatały się z jawną obelgą, ironiczny uśmiech z mocno zaciśniętymi pięściami. Lawirował gdzieś na krawędzi.

Ale w tym przedstawieniu nagle najważniejsza stała się Loretta. Jasne, Logana te pięści świerzbiły niemiłosiernie, żeby bez pytania przywalić jednemu i drugiemu; żeby pobić się ordynarnie, ubrudzić sobie ręce, zedrzeć skórę w kłykci i dostać w pysk tak, żeby zobaczyć gwiazdy… Ale jeszcze bardziej chciał posmakować tej furii, którą Lestrange spuszczała ze smyczy nad wyraz rzadko. Miał nadzieję, że jego słowa subtelnie zachęcą ją do działania. Wreszcie wbił spojrzenie błyszczących oczu w profil Loretty.

— Skarbie, skoro byliśmy już na wystawie… Co powiesz na odrobinę kabaretu? — wymruczał, upewniając się, że mówi na tyle głośno, żeby oboje nieznajomych mogło usłyszeć każde słowo.

— Szukasz pan kłopotów? Weź pan lepiej spierdalaj! — natychmiast wypalił w odpowiedzi drugi z nich, który najwyraźniej szybciej łapał obelgi. I szybciej tracił kontrolę.

Taki poziom agresji był dla Logana odpowiedni; niebezpieczny uśmiech rozciągnął mu wargi. Nie trzeba mu było tego wieczora więcej prowokacji, żeby rzucić się w idiotyczną awanturę. Jednak wciąż jeszcze czekał, z wzrokiem wlepionym w Lorettę, sercem obijającym się o żebra i nerwami napiętymi jak struna.



some people are such treasures that you really
just wanna bury them
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#4
15.11.2022, 23:06  ✶  

Najpewniej nawet ujrzenie barchanowego rumieńca, który położył się miękko pędzlem na obliczu Loretty, nie zmieniłoby ani o jotę jego zachowania – w zasadzie uważała to za czarujący fenomen, który trzymał jej niespokojne, niepokorne serce przyklejone do niego miękko i lepko, jak rozlany późnoletni sok. Trwała w tym przeklętym preludium gorliwej miłości od lat dziecięcych, w których jego sylweta stawała się w osjaniczny sposób odległa, będąc bliską zarazem. Te parę lat dzielących ich przestrzenią, budujących fasadę, nigdy nie stanowiło dlań problemu; znali się przecież jak własną kieszeń, a sam Logan czytał z niej jak z przysłowiowej otwartej księgi. Nie miała przed nim tajemnic, a wszystkie znamiona, które nosiło jej prędko bijące serce, istniały dla niego niejako pod znakiem oczywistości. Bo przecież łączyła ich drobna szczypta dzieciństwa dzielonego na dwoje, które nie urwało się wraz z opuszczeniem murów hogwardzkich, rozciągając paletą na dorosłe życie – a przecież nigdy tego nie planowali; nigdy nie zmuszali.

Elegancja i blichtr sukien przebieranych przez kobiety o łabędzicy szyjach, na których zgięciach mościł się zapach perfum, starannie ułożonych włosach i kurtuazji sączącej się chętnie z ust wyraźnie nie przypadały do jego wyśrubowanego gustu. Ona była jednak przecież inna od salonowych saren, które trzepotem welonu rzęs wabiły ofiary; była nieludzko wręcz rzeczywista w całej swojej onirycznej osobowości; każdy spośród błyśnięcia odrobinę nierównych zębów stawał pod znakiem niezawoalowanej szczerości. Była namacalna; była dla niego.

Przerwane zdanie zaciążyło na letniej, skwarnej nocy, dźwiękiem rozbijając się o niebyt. Alkohol coraz prędzej ujmował umysł, choć minęło klikadziesiąt spopielonych minut od czasu, w którym sięgała po kieliszek szampana – ten jednak dawał o sobie znać coraz chyżej, szumiąc w umyśle i czyniąc go niepoukładanie – nie wiedziała jednak, czy to owinięcie dłońmi jego sylwetki, gdy zachwiała się na obcasach uczyniło w jej głowie nieprzytomnie, czy wciąż była to gestia ogromnego skwaru i odpowiednio doprawionych procentami trunków.

Nazwisko Leach odbiło się o meandry uliczek echem, a na samo jego brzmienie Loretta poczuła odurzające wręcz mdłości – brudna szlama, w jej mniemaniu, nie powinna mieć żadnych praw, nawet tych fundamentalnych, do życia; Leach tymczasem piastował stołek ministra i na rozciągłości lat nie mogła uwierzyć w tak karczemne, obrzydliwe nieporozumienie.

Musiał po niej zauważyć zmianę. Z rozanielenia artystki, wyraz jej twarzy prędko zmienił się w chłód królowej śniegu; tęczówki stały się mętne, a w wyrazie twarzy budowała się niezawoalowana agresja. Niezwykle rzadko zwierzę łaknące krwi i bólu opuszczało klatkę piersiową, spętane w okowy pozornego, acz bardzo wiarygodnego nieistnienia. On znał ten wyraz twarzy; zawierał w sobie coś z ognia tancerki i wyrachowania godnego najdalej posuniętych bywalców Nokturnu; słotę letnią i niebotyczny wręcz chłód zimowych przymrozków. Stawała się bestią; stawała się potworem.

Procenty szumiały w głowie, jednak na zewnątrz można było zderzyć się jedynie z absolutnym, stoickim spokojem. Zamilkła, przerzucając wzrok na Logana – coś w niej nieodzownie budziło atawistyczny lęk.

Rozluźnione wargi prędko rozmyły się w podszyty szyderą uśmiech, który surrealistycznie wpisywał się w okropieństwa, do których teraz była przecież zdolna bez mrugnięcia jednym okiem.

– Zgadza się, chętnie posłucham wykładu na temat tego, dlaczego obrzydliwa szlama, miałaby pełnić zaszczytną funkcję ministra. Och, a może trafiliśmy na jemu podobny, ohydny wybryk natury? – syknęła. – Niech się przyjrzę…

Zbliżyła twarz nienaturalnie blisko do mężczyzny, a w jej oczach tańczyło szaleństwo, roziskrzone spojrzenie nie posiadało znamion naturalnej sobie pogody ducha ani niepewności, tak typowej dla rozmytej w przestrzeni marzycielki. Słowa Logana sprawiły, że klasnęła w dłonie.

– Kabaret, mówisz? – zabrzmiała retoryką.

Naturalnie, pięści jej nie świerzbiły, była wszak drobną kobietą, a i swojej siły nie oceniała nader wysoko. Posmakowanie lejącej się posoki, postanowiła pozostawić Borginowi. Uniosła jednak spokojnie dłonie, aby po chwili gwałtownie szarpnąć za fraki mężczyznę, zmuszając do zniżenia się na wysokość jej kąsanej wyraźnie namalowanym okrucieństwem twarzy.

– Słuchaj, psie – zaczęła dobitnie, a kąciki ust poszybowały ku górze w akcie nieopanowanej ekstazy. – Nie wiem jakim cudem sprowadzono cię na świat, ale gwiazdy mi szeptają, że musisz być w jakiś sposób solidnie upośledzony. Splunęłabym na ciebie, ale naprawdę żal mi śliny na tak paskudnego szlamojebcę – rzekła twardo, a jej głos nie zachwiał się ani o jotę. Ujęła z obrzydzeniem malującym się na obliczu jego twarz. – Myślę, że bardzo ciężko będzie ukarać cię należycie, ponieważ mało co jest w stanie pogorszyć to, co widzę. Chcę jednak, abyś zapamiętał sobie kurewsko mocno, jak to jest poczuć najbardziej wyrachowany ból.

– Zacznijmy grę, mój miły – skierowała się do Logana, a jej oblicze rozciągnął okrutnie parszywy uśmiech.

Grave Digger
fire in my blood
Smukły, wysoki mężczyzna o znudzonym spojrzeniu bladoniebieskich tęczówek, zazwyczaj taksuje obojętnie otoczenie. Nosi półdługie włosy w nieładzie, które często ii nieskutecznie przeczesuje palcami na tył głowy. Ubiera się bez zbędnego przepychu i elegancji, w wygodne czarodziejskie szaty. Na pierwszy rzut oka widać, że nie zależy mu na nienagannym wyglądzie.

Logan Borgin
#5
23.11.2022, 18:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.11.2022, 17:40 przez Logan Borgin.)  

Czekał na znak i go dostał w krótkiej chwili, kiedy na niego zerknęła. Więcej niż potrzebował, więcej niż mógł pragnąć. Na początku nie było to nic konkretnie określonego ani zdefiniowanego, ale Logan już wcześniej ją widział, więc i bez tego rozpoznał jej obecność. W jednym przelotnym spojrzeniu dostrzegł skrywaną przed światem twarz; drugą osobę, którą jakimś cudem mieściła w sobie pozornie delikatna, a nawet niewinna Loretta Lestrange. Późniejszy uśmiech kwitnący na jej wargach był już tylko potwierdzeniem w bardzo wyraźnej formie.

Ekscytacja zapłonęła w żołądku  ż y w y m  ogniem.

Jak zahipnotyzowany, Logan przyglądał się gestom dziewczyny, ale słowa docierały do niego i odpływały, nie zostawiając po sobie większego śladu. Słowa nie miały takiego znaczenia jak agresja zawierająca się w każdym jej ruchu, jak wyraźnie dostrzegalny błysk szaleństwa w oku, nawet jeśli patrzył już tylko na jej profil, który zaraz przesłonił cień sylwetki napadniętego przez Lorettę mężczyzny. Napadniętego. To było dobre określenie zaistniałej sytuacji, nawet jeśli ważył na oko dwa razy więcej niż ona.

Chwila obserwacji minęła; satysfakcja odcisnęła się piętnem w umyśle Logana, zdał sobie nagle sprawę, że uśmiecha się szeroko, drapieżnie, dziko.

Wreszcie można było przejść do działania.

Loretta z pewnością miała przewagę zaskoczenia nad facetem, którego dopadła — któż normalny mógłby podejrzewać jej eteryczną posturę i jeszcze niedawno rozmarzenie kryjące się w spojrzeniu oczu okolonych gęstym wachlarzem rzęs o taką brutalną bezwzględność? — ale nie mogło to przecież trwać wiecznie. W końcu oboje napadnięci czarodzieje musieli otrząsnąć się z szoku. Stało się to trochę szybciej, niż Logan mógł się spodziewać.

Pierwszy rzucił się ten nieco bardziej z tyłu, którego Loretta nie prowokowała bezpośrednio. Dopiero kiedy Logan zwarł się z nim w niedźwiedzim, morderczym uścisku, zanotował jego znaczącą masę. Był otyły, potencjalnie mógł być również wolny — ale przy tym okazał się zadziwiająco silny. Zderzając się z nim z impetem jakby tylko na to czekał od momentu, gdy Loretta przerwała im rozmowę, uderzył go precyzyjnym ciosem w szczękę. Logan nie zdążył zareagować ani się osłonić. Zęby zadzwoniły o siebie, w głowie mu zaszumiało zdecydowanie mniej przyjemnie niż szumiało dotychczas od wypitego szampana. Drugi cios celował w skroń, ale ten nie dosięgnął celu. Borgin odruchowo oderwał się od mężczyzny, odskoczył do tyłu i bez wahania wykorzystał utraconą przez przeciwnika równowagę, którego pięść nie znalazła planowanego w tym miejscu oparcia o jego głowę. Przechylając się całym ciałem do przodu, hakiem prosto w splot słoneczny pozbawił go ruchu i zmusił do odruchowego zgięcia się wpół. Bez chwili zwłoki uderzył jeszcze raz, pięścią drugiej ręki w pochyloną twarz napastnika. Coś chrupnęło pod palcami, ale nie zastanawiał się nad tym. Liczyła się tylko adrenalina.

Nie było czasu ani miejsca na analizę. Jego ciało zwijało się samo, automatycznie, wyuczonymi przez laty schematami. Atak, unik, bez schematu ale nie chaotycznie, zmieniając tempo. Trwało to kilka sekund.

— Ty szmato…

Te dwa słowa wypowiedziane gdzieś za plecami dotarły do niego z opóźnieniem. Do zmroczonego ciosami, szałem walki oraz alkoholem umysłu dobiła się wreszcie świadomość, że jest jeszcze drugi mężczyzna. I że jest z nim Loretta.

Odwrócił się w idealnym momencie żeby zobaczyć, jak nieznajomy odpycha od siebie dziewczynę. Wcześniej czuł przyjemnie podburzoną krew, czuł buzującą złość, ale to wszystko płynęło tylko z chęci do chamskiej bójki bez reguł i honoru; teraz wściekłość przesłoniła mu bielmem oczy. Oczy zmętniały.

Doskoczył do niego w jednym długim kroku. Barkiem wytrącił go z równowagi, chociaż nie powalił na ziemię. Wykorzystując zaskoczenie i własną furię, wyprowadził natychmiast następujące po sobie trzy ataki. Pięści nie celowały dla zabawy.

Miały zrobić mu prawdziwą krzywdę.



some people are such treasures that you really
just wanna bury them
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#6
23.11.2022, 22:06  ✶  

Bo igrało w niej coś piekielnie, domagając się głosu i walcząc o pierwsze skrzypce w umyśle, drgając nim nieprzejednanie, podburzając meandry do zachowań skrajnych i decyzji nieprzemyślanych. Coś w niej pękło, uwalniając bestię chowaną w klatce żeber uporczywie, nie pozwalając jej nader często opuszczać swoje miejsce przylegania, moszczące się gdzieś na samym dnie płuc – a może skrywane pośród posoki prędko tętnionej przez serce. I gdy tylko on ujrzał ją, wypuszczaną powoli z więzów, które zatrzymywały kruchą, mikrą wręcz osobę w ryzach, musiał poczuć tę ekscytację – zupełnie jakby widział ją po raz pierwszy. Bo choć nie pozwalała temu przeklętemu demonowi wymykać się nazbyt często, parokrotnie z pewnością ujrzał złość i agresję, sączące się z jej ust, obecne bogato w czynach okrutnych, dławiących i nade wszystko bolesnych dla tych, ku którym były kierowane. A przecież mikra w swej aparycji, nigdy nie była personą o zastraszającej sile tętniącej w żyłach; nigdy nie porażała tężyzną, coś w niej jednak budziło niekryte przerażenie.

Bo uśmiechy zamykane w okowach pięknych spojrzeń i blichtru sukni, które towarzyszyły na co dzień, nigdy nie były wystarczające. I choć bestia drżała w niej niespokojnie niejednokrotnie, wyjątkowo rzadko pozwalała tej opuszczać spętaną przerażeniem klatkę piersiową. Bo bała się samej siebie; czynów, do których była zdolna pośród miękkich westchnień i pełnych wyrachowanej złości uniesień. A te przecież, zastawały ją nieobecną i zaklętą, budząc rozjątrzone, gromadzące się wrzenie. Bijące prędko serce doprowadzało ją do skrajności, rozbijając się o kruche żebra, gromadząc jadem pośród najsolidniejszych dawek adrenaliny, których doświadczała na połach swojego mikrego istnienia.

Świat migał i gasł jednocześnie, gdy doświadczała doznań tak wysoce, absolutnie nieprawdopodobnych w swojej krasie; tak odległych jej dłoniom, a jednocześnie tak bliskich bijącemu prędko sercu. Widok jej, spętanej emocjami absolutnie nieprawdopodobnymi, miał w sobie coś z daleko posuniętej przyjemności; tak ogromnie dotkliwej, że wzburzającej salwy przerażenia kłębiącego się prędko na dnie żołądka.

Każde kolejne zdarzenia, migały jej jak w kalejdoskopie – w przestrzeni okrutnie zajmowanej przez duszne ciosy i równie przeklęte w swej mierze uderzenia. Jej wzrok był spokojny, nieznośnie wręcz, niepokornie umiejscowiony w mężczyźnie, który prędko ją odepchnął. Agresja tętniąca z czynów wartko spływających na poły agresji, budziła w niej okropną wręcz, niemożliwą rozkosz i nim zdążyła obarczyć nienaturalnie stoickim, co równie drapieżnym spojrzeniem Logana, ten już opuszczał ciosy na oblicze mężczyzny, którego jeszcze niedawno trzymała za fraki.

Gdy ten, który pozostał w tyle, naznaczony ciosami Logana, podniósł się i zechciał ponownie zmierzyć w jego kierunku, chwyciła pewnym ruchem różdżkę i skierowała ku niemu.

– Crucio! – syknęła, a gdy ten zgiął się wpół, trawiony bólem opadając na ziemię, jedynie z cichym westchnięciem podeszła doń, a na jej nieprzejednanych wargach zatańczył uśmiech.

Nagle sprawiło jej niewysłowioną przyjemność obserwowanie, jak ten zwija się w agonii; sama myśl, jakoby sprawiła mu ból wywołała rozkosz prędko malującą się na obliczu, a ta, przerodziła się w prawdziwie drapieżny grymas rozciągający usta w ekstazie.

Gdy ostatnie ciosy Logana opadały na oblicze mężczyzny, znacząc je krwawymi bruzdami, podeszła doń, chwytając go za łokieć i jedynie pogładziła czule po ramieniu. Jej wzrok, kierowany ku niedobitkowi, zawierał w sobie ogrom pogardy, przez którą przebijała się jedynie stal spojrzenia.

Grave Digger
fire in my blood
Smukły, wysoki mężczyzna o znudzonym spojrzeniu bladoniebieskich tęczówek, zazwyczaj taksuje obojętnie otoczenie. Nosi półdługie włosy w nieładzie, które często ii nieskutecznie przeczesuje palcami na tył głowy. Ubiera się bez zbędnego przepychu i elegancji, w wygodne czarodziejskie szaty. Na pierwszy rzut oka widać, że nie zależy mu na nienagannym wyglądzie.

Logan Borgin
#7
27.11.2022, 19:18  ✶  

Uderzając na oślep w dzikim szale, Loganowi w tyle głowy pozostawała świadomość o drugim mężczyźnie, którego pozostawił za sobą i którego bynajmniej nie unieszkodliwił ani nawet nie unieruchomił. Nie miał czasu o tym pomyśleć ani zaplanować naprzód, kiedy w iście heroicznym — tak zupełnie do niego niepodobnym, że wręcz niemożliwym — geście rzucił się na tego, który zaatakował Lorettę. W rzeczywistości nie chodziło jednak ani o zemstę, ani tym bardziej próbę uratowania honoru dziewczyny. Po pierwsze, Logan przypuszczał że umie sobie poradzić sama, a on stanowił chujowy materiał na bohatera. Po drugie, był zbyt pijany, zbyt rozhuśtany, zbyt żądny krwi. Wystarczyło cokolwiek, żeby go sprowokować.

Ba, być może w obecnym stanie nie trzeba było niczego.

Ale drugi mężczyzna pozostał na własnych nogach gdzieś z tyłu. Logan spodziewał się więc ataku zza pleców; kogoś, kto odciągnie go od nowej ofiary albo wymierzy celny cios w potylicę, który pozbawi go świadomości. Nie przygotowywał się na niego, nie oglądał za siebie. Ale nic takiego nie nadeszło i to było dziwne.

Wtedy jakimś cudem usłyszał inkantację zaklęcia przebijającą się przez pulsujący w czaszce szum krwi, wypowiedzianą głosem należącym do Loretty. Zaklęcia, które budziło w nim jakąś bardzo pierwotną — i zdecydowanie bardzo prymitywną — ekscytację. W jej następstwie stracił czujność. Jego pięść ześlizgnęła się z kości policzkowej przeciwnika i uderzyła o bruk, zdzierając skórę z kostek; starszy mężczyzna wykorzystał tę chwilę wahania i wycelował pięścią w nos, z resztą bardzo celnie, aż Logan odniósł nieprzyjemne wrażenie, że wcisnął mu wszystkie chrząstki wprost w miękką tkankę mózgu.

Borgin zaklął szpetnie, kiedy gwiazdy zawirowały mu przed oczami kolejny raz tego wieczora, po czym poprawił swój cios. A później jeszcze raz i jeszcze raz, aż do momentu, kiedy ciało pod nim zwiotczało nieprzyjemnie, a na ramieniu poczuł dłoń. Odwrócił się w szale, gwałtownie spychając tę dłoń jakby należała do kolejnego przeciwnika. Niemal rzucił się na niego — i w ostatniej chwili zdał sobie sprawę, że należała do Loretty. Furia przygasła na moment, ale przez jedno uderzenie serca był pewien, że ją też uderzy.

Zamiast tego zerwał się z nieprzytomnego przeciwnika — ból przeszył przy tym na wskroś jego czaszkę, promieniując od nosa, a w ustach poczuł metaliczny posmak własnej krwi — i przeszedł chwiejnym krokiem do tego, którego Loretta potraktowała Cruciatusem. Nie tracił czasu na przyglądanie się mu; wystarczyło, że wciąż był zgięty wpół.

Zamachnął się na tyle, na ile był w obecnym stanie zdolny i kopnął go w końcowej fazie tego zamachu, z nogą już wyprostowaną, prosto w twarz. Tylko dla ponurej satysfakcji; złość minęła wraz z zadanymi ciosami, zostawiając po sobie pustą, zmęczoną skorupę, czym nagle stało się dla Logana jego własne ciało. Odwrócił się do Loretty, zawiesił na niej wzrok. Splunął krwią na ziemię pod stopami i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że dyszy ciężko, a jego klatka faluje nieregularnie w rytm przyspieszonego oddechu.

— Nigdy nie przepadałem za Leachem — mruknął w przestrzeń, w mrok nocy, nie darowując sobie ironii nawet w tak kiepskim stanie, w jakim aktualnie się znajdował. A później coś go tknęło; może uderzenia spowodowały wstrząs mózgu, a może to alkohol wciąż nim powodował. W każdym razie wrócił wolno do Loretty. Kiedy znalazł się tuż przed nią, podniósł dłoń brudną od krwi swojej i przeciwnika. Położył palce na jej policzku, brudząc szkarłatem jej bladą cerę i przesunął ją do tyłu, w kierunku ucha i linii włosów na skroni. Gestem tak intymnym, a jednocześnie tak dziwnym w obecnej sytuacji. — Ładnie sobie z nim poradziłaś. Lubię jak jesteś taka.

Za tak żałośnie marny komplement należał mu się chyba order, ale on nawet nie trudził się szukaniem pięknych i wygórowanych słów; jakiejś wieńczącej ten brutalny prymitywizm puenty mającej nadać ich agresji sensu. Mówił wprost to, co myślał. Pobity i pijany nawet dobitniej, odrzucając granice wytyczone przez zdrowy rozsądek.

— Co chcesz z tym zrobić? — zapytał nagle, zmieniając temat i nie precyzując, że chodzi konkretnie o różdżkę, z której padło zaklęcie niewybaczalne. Wciąż też nie cofnął dłoni.



some people are such treasures that you really
just wanna bury them
Devil in disguise
She's dancing by herself
She's crowned the queen of hell
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#8
28.11.2022, 21:50  ✶  

Fala uderzeń i brunatnej posoki polała się, znacząc krwawymi bruzdami, zamieniającymi się w rdzawe chryzantemy na kostce brukowej. Patrzyła na niego spokojnie, zupełnie jakby bestia uwolniona z klatki żeber właśnie nie wyszła na światło dzienne, a w umyśle nie zamigotały gwałtowna żądza krwi, niepodobna do niczego innego w swej krasie, ujadającą wściekle pośród myśli. Ekstatyczny uśmiech wciąż rozciągał jej wargi mile, przenikając się z dojmującym chłodem spojrzenia, wyglądającym spod welonu czerni rzęs, spod ciemnego orzecha tęczówek, które momentalnie zajęły się mętnością. I prawdopodobnie stałaby tak dalej, wpatrzona w krwiste ślady, wsłuchana w jego ciosy, które drażniły zmysł słuchu kakofonią rozbijające się tkanki. Nagle salwa ta, urosła w kruchych kryzach umysłu do rangi nieskończenie przyjemnej, a obserwowanie go, jak wymierza ciosy, miało w sobie coś z daleko posuniętej ekstazy. Każde spośród uderzeń zastawało nie ją, a wydmuszkę, zupełnie wypraną z emocji posuniętych ku randze uśrednionej normy; zupełnie zapatrzoną w niego jak obrazek, tak jakby z jej spętanych niewinnością ust właśnie nie zostało siarczyście rzucone jedno z zaklęć niewybaczalnych. W tym stanie uwielbiała sprawiać niewysłowioną krzywdę; uwielbiała, jak bolało.

Zacisnęła dłoń ponownie na rękojeści różdżki, gdy tylko dostrzegła celny cios mężczyzny, moszczący się na nosie Logana – prędko kalkulacyjnym gestem oszacowała straty, gdyż przecież w jej mniemaniu nos Borgina był całkiem ładny, a jego zmiażdżenie mógł puentować szereg problemów i gdy już na jej usta ponownie cisnęły się zaklęcia niewybaczalne, rozluźniła dłoń, puszczając tę, aby później jedynie obserwować, jak ofiara Logana osuwa się bezwładnie na londyńską kostkę brukową. Świat zawirował jej przed oczami, w stanie bezmiernych zadowolenia i dalece posuniętej dumy, odrzuciła więc głowę do tyłu, obserwując przez ułamki sekund rozgwieżdżone, utkane brylantami niebo, dostrzegając jedynie, iż żadna spośród chmur nie przędzie swej wędrówki przez jego iście smoliste, nocne poły.

Z fali bezkresnego szaleństwa trawiącego brutalnie żyły, torującego swą drogę w naczyniach krwionośnych, wyrwał ją dopiero niespodziewany dotyk, sunący jej policzkiem w kierunku skroni. Spuściła spojrzenie ponownie, tym razem zamierając nim w obliczu Logana – jej rysy wyraźnie złagodniały, a sarnie oczy, jeszcze niedawno skażone mętnością, rozbłysły niespodziewanie. Alkohol wciąż uwydatniał swoją obecność, a jej samej, zawirowało niespokojnie w głowie.

Gdyby ten wyraz intymnej czułości opadł na nią w prozie codzienności z jego strony – zapewne uniosłaby wysoko brwi; teraz jednak abstrakcja sytuacji połączona z procentowym upojeniem ściągnęła nań jedynie filuterny uśmiech, błądzący gdzieś w kącikach ust niepewnie, a wachlarz rzęs zatrzepotał kilkukrotnie. Uniosła dłoń, aby tę ułożyć na jego, zaciskając drobne palce na jej szorstkości i nie obdarzając go ani jednym słowem, zupełnie naturalnie i spokojnie, oderwała jego dłoń od swojego policzka i docisnęła do własnych ust, znacząc piętnem pocałunku.

– Krwawisz. Bardzo krwawisz – rzekła odkrywczo z przejęciem malującym się wyraźnie na obliczu, gdzieś między zmartwionym oczami a pokrytymi pijackim pąsem policzkami.

W pierwszej chwili uniosła dłoń niepewnie, jakby nie wiedziała, co chce zrobić z jej niespodziewanym ruchem; to jednak ustąpiło miejsca bezkresnej czułości, która najpierw odgarnęła kosmyki wzburzone na jego czole, aby potem, ułożywszy palce na jego kościach policzkowych, kciukami zetrzeć jedne z licznych śladów krwi odbitej na skórze.

Pytanie, które zawisło w powietrzu, bez żadnych wyjaśnień zrozumiała w mig i wychodząc ze swoistej hipnozy, która ogarnęła jej wpatrzone w zroszone kroplami potu oblicze Logana, dopiero po chwili podjęła jakikolwiek krok w celu rozwiązania problemu.

Ze skwaszoną wyraźnie miną podeszła do niedobitków i kucnęła przy nich, ponownie chwytając za różdżkę.

– Obliviate – wyszeptała, ujście różdżki kierując ku obojgu; oboje byli pokiereszowani w równej mierze, co pozbawieni przytomności.

Zamarła na ulotne momenty w ich sylwetkach skąpanych w krwi, a w jej wnętrzu ponownie coś nerwowo zadrgało, jakby chciało opuścić po raz wtóry kruchą sylwetkę; ponownie wyrwać się z tych przeklętych lin, pętających obrzydliwą osobowość.

Zamiast tego jednak podniosła się i złapawszy Borgina za dłoń, zaprowadziła na krawężnik i usadowiła na jego krańcu – jej spojrzenie wyjątkowo wymownie nakazywało posłuszeństwo, a sam dotyk uchodzący z dłoni, na ogół delikatnych i spokojnych w gestach, stał się dobitnie twardy i nieznoszący sprzeciwu. Klękła przy nim, umiejscawiając się gdzieś między kolanami i wyciągnąwszy z kieszeni chusteczkę, poczęła pieczołowicie ścierać z jego oblicza krew. Bezsłownie, jedynie co jakiś czas rzucając mu zmartwione spojrzenie.

Grave Digger
fire in my blood
Smukły, wysoki mężczyzna o znudzonym spojrzeniu bladoniebieskich tęczówek, zazwyczaj taksuje obojętnie otoczenie. Nosi półdługie włosy w nieładzie, które często ii nieskutecznie przeczesuje palcami na tył głowy. Ubiera się bez zbędnego przepychu i elegancji, w wygodne czarodziejskie szaty. Na pierwszy rzut oka widać, że nie zależy mu na nienagannym wyglądzie.

Logan Borgin
#9
05.12.2022, 18:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.12.2022, 18:22 przez Logan Borgin.)  

— Nie jest tak źle — wymamrotał, nie skupiając się dłużej na tych dziwnych czułościach następujących po jeszcze dziwniejszej bójce sprowokowanej zlepkiem kilku nieodpowiednich w ich mniemaniu słów, które dotarły do ich uszu zupełnym przypadkiem i zdecydowanie nieproszone.

W rzeczywistości rozbity nos faktycznie obficie krwawił; posoka spływała po wargach i w dalszej wędrówce po brodzie, żeby ostatecznie barwić kołnierzyk przy czarodziejskiej szaty fantazyjnymi wzorami. Dostawała się mu do ust ze znajomym, metalicznym posmakiem, który Logan przełykał gorliwie wraz ze śliną; za każdym razem zaś odkrywał coraz szerszy zakres bólu własnej twarzy oraz te jej obszary, o których do tej pory nie miał pojęcia. Ponadto świat przed oczami wirował coraz szybciej, a mózg obijał się w czaszce z nieprzyjemnym chlupotem.

Dłonie Loretty przesuwające się po kościach policzkowych były kolejnym bodźcem uwydatniającym ból. Logan syknął, kiedy starła krew ze skóry twarzy. Nie odepchnął jej jednak, bo pustka i obojętność rozlały się w jego ciele, obejmując całe jego jestestwo. Przyglądał się bez wyrazu, jak dziewczyna po sobie — po nich — sprząta, po czym porzuca nieprzytomne ciała, nie sprawdziwszy nawet tętna.

Dobra dziewczynka.

Dał się pociągnąć w kierunku zacienionego kamienicą chodnika, nie protestując w obliczu tej dziwnej stanowczości ze strony Loretty. Właściwie do minimum ograniczył jakąkolwiek aktywność; nawet mrugając, starał się nie wysilać żadnego mięśnia. Ciężko jednak powiedzieć, żeby dotykanie obitej twarzy sprawiało mu przyjemność, dlatego gdy Loretta zajęła się ranami, on regularnie brzydko się krzywił. Kiedy wreszcie uznał, że wystarczy mu już tej zabawy w posłusznego pacjenta i troskliwą pielęgniarkę — kiedy wyrównał oddech, a świat przestał się kręcić jak szalony — złapał nadgarstek dziewczyny i odsunął go od siebie, wyraźnie sygnalizując, że to koniec.

— Nie powinniśmy… Tutaj siedzieć — westchnął wreszcie, choć musiał zrobić krótką pauzę, żeby wypowiedzieć tych kilka prostych słów. Pewnie to ten gruby ze swoją ciężką pięścią zafundował mu wstrząs mózgu. — Ktoś może przechodzić. Zobaczy nas. — Były to krótkie, rzucane na wydechu komunikaty. Logan przełknął ślinę i puścił jej dłoń, a następnie z trudem się podniósł. Nie marnował sił na otrzepanie się z ulicznego kurzu; i tak wyglądał fatalnie, a na wizerunku nigdy mu szczególnie nie zależało. — Chodź.

Razem, tempem raczej ślimaczym, ruszyli wzdłuż ulicy, zostawiając za sobą nieprzytomne ciała miłośników szlam.

— Jednak nawet najnudniejszy wieczór jest do uratowania — prychnął kąśliwie Logan. W porównaniu z wystawą, bójka na ulicy pośrodku lepkiej i dusznej nocy wydawała się niepojęcie bardziej interesująca. Przynajmniej dla niego; miał okazję ponownie zobaczyć zwierzę, które go w Loretcie najbardziej fascynowało, a które trzymała na krótkiej smyczy. Ironiczny uśmiech zatrzymał jednak dla siebie; nos pulsował tępym bólem.

Po chwili zniknęli za zakrętem węższej alejki i zniknęli w cieniach bezgwiezdnej nocy.


Koniec sesji


some people are such treasures that you really
just wanna bury them
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Logan Borgin (2842), Loretta Lestrange (2762)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa