• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 … 14 Dalej »
[31.05.1971] Wyjdź z mojej głowy | Olivia, Laurent

[31.05.1971] Wyjdź z mojej głowy | Olivia, Laurent
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#1
08.11.2023, 21:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.11.2023, 13:15 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Olivia Quirke - osiągnięcie Piszę, więc jestem

31.05.1971
Szpital Świętego Munga

Poranek w Świętym Mungu był wyjątkowo spokojny. Nie było wiele przypadków ataków, czarodzieje również postanowili dać sobie dzień wstrzymania w robieniu sobie krzywdy. No, przynajmniej część czarodziejów. Poranek 31 maja 1971 roku był więc w miarę spokojny - co prawda krzątanina była nieunikniona, jak to w szpitalu, lecz nie przywieźli dzisiaj nikogo na skraju życia i śmierci. Mogli odetchnąć. Nikt się nie awanturował, było jeszcze bardzo, bardzo wcześnie. Większość pacjentów spała, niekoniecznie z własnej woli, ale czasem tak było lepiej. Niektóre procesy, jak na przykład odrastanie kości, bolały tak bardzo, że lepiej było je przespać.

Tak samo jak odetchnąć mogła Olivia. Ruda dziewczyna leżała na czystym łóżku, w białej wykrochmalonej, sztywnej pościeli. Powoli się przebudzała, marszcząc nos i brwi, gdy pomalutku powracała do jej głowy świadomość. Wzięła kolejny głęboki oddech, rozkoszując się czystym powietrzem i dziwnym zapachem, który trochę przypominał jej własną pracownię. Niektórzy nie lubili szpitali ze względu na zapach - Olivii najwyraźniej to nie przeszkadzało. Kolejne obrazy pojawiały się pod powiekami poturbowanej dziewczyny. Laurent, jej ojciec, Alexander, hipogryfy, abraksamy i... Abby.
- Abby! - własny wrzask wybudził Olivię z niespokojnego, wzmocnionego lekami snu. Otworzyła gwałtownie oczy i poderwała się do siadu. Nagły ból przeszył jej bok, a ręka odruchowo sięgnęła żeber. - Kurwa!
Miała nadzieję, że to był zły sen. Koszmar, z którego właśnie się wybudziła. Ale nie: to była jawa, koszmarna jawa, która uderzyła niepokojem w jej umysł tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie. Dlaczego bolały ją żebra? Czemu miała na sobie coś w rodzaju koszuli swojej babci? I - przede wszystkim - gdzie ona do cholery jasnej była?

Ruda zamrugała gwałtownie, rozglądając się po pomieszczeniu. Miała trochę rozmazany obraz, musiała się mocno wysilić, żeby kontury przestały być tak rozmazane. Jej wzrok spoczął na białym stoliku, na którym leżała książka, butelka z wodą, wazon z kwiatami i kartka. Niepewnie sięgnęła po pergamin. Bolała ją cała prawa strona i próbowała sobie przypomnieć, dlaczego. Wspomnienia wracały dość opornie, ale powoli klarował jej się obraz. Była w Portsmouth, zawiadomiła Laurenta. Spławił ją jak jakąś gówniarę, dał byle jakie zadanie, a ona nawet tego nie potrafiła wykonać dobrze. Pociągnęła żałośnie nosem. Na dodatek pan Abby okazał się nie panem Abby'm, a animagiem, który zaatakował stado hipogryfów. List, który trzymała teraz w ręce, trochę rozjaśnił jej sytuację. Był od jej ojca. Abby żył, złapano jeszcze trójkę wspólników mężczyzny, który łupnął w nią zaklęciem odrzucającym. Alexander przywiózł ją do Munga, dzisiaj wieczorem powinna wyjść, rodzice po nią przyjdą i ją kochają.

Oczy Olivii zaszkliły się gwałtownie. Dobrze, że nikogo nie było z nią w pokoju. Mimo wszystko nienawidziła płakać, nawet gdy była sama, więc wytarła oczy wierzchem dłoni i sięgnęła po książkę, którą ktoś zostawił na stoliku. "Przygody młodego hipogryfa". Jakaś bajeczka dla dzieci. To na pewno ojciec, pan Quirke miewał bardzo specyficzne sposoby na pocieszanie swojej córki. Ale najważniejsze, że działało. Twarz dziewczyny trochę się rozjaśniła, mogła sięgnąć po wodę. Suszyło ją tak, jakby wczoraj wypiła kilka litrów czystej. Chciała do domu i nie zamierzała czekać do wieczora. Ostrożnie odrzuciła kołdrę i spuściła nogi z łóżka. I wtedy zdała sobie sprawę, że nie wie, gdzie dali jej ubrania. Cała nadzieja tkwiła w głębokiej szufladzie z drugiej strony łóżka. Niczym złodziej zakradła się do niej i zaczęła grzebać w poszukiwaniu swoich ubrań.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
11.11.2023, 14:22  ✶  

Niektóre rzeczy działy się z przymrużeniem oka. Siatkówka nie wyłapywała wszystkich szczegółów, dzięki czemu oszczędzałeś sobie okropnych wizji, które mogłyby dostać się do mózgu i wbić w niego boleśnie. Kłami i pazurami. Laurent chciał mrużyć oczy, tylko nie do końca potrafił, kiedy było już za późno. Wszystko to, co stało się w Portsmouh było jak krople wody na łabędzich piórach - spływało po nim, ale pozostawiało świadomość swojej bytności. Bo to nie były niewyraźne obrazy i nie były oszczędne w swojej sile bodźców cisnących się pod kopułę czaszki. Nie były łagodne. Krew, ból, śmierć. Jego własny dom, do którego tak chętnie zapraszał Victorię ostatnimi czasy, był prawdziwym sakrum, do którego modlił się, aby nigdy nie dotarł ten ogień, jaki nieśli ze sobą Śmierciożercy i wszyscy z nimi związani. A to było przecież tak blisko. Tak oszałamiająco blisko, że widział wyobraźnią jak taki szaleniec wkrada się i tutaj. Pod płaszczem eliksiru wielosokowego, zmieniając twarz, podszywając się pod kogoś innego. Pod jedną z osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo tego miejsca. A może nawet... pod niego samego?

Było mu wręcz słabo, kiedy stanął przed lustrem w łazience i widział krew na własnych ciuchach. Nie jego - nie spadł mu nawet włosek z głowy. To było zazwyczaj całkowicie "zabawne" w tych sytuacjach - że koniec końców wychodził nawet bez zadrapania, chociaż świat wokół pogrążał się w chaosie. Bóg musiał kochać swoje anioły, które sprowadzał na świat. Szkoda tylko, że poddawał je tym samym próbom, jakimi bawił się ze śmiertelnymi. Jeśli potrzeba mógłby przyjąć nawet ich więcej. Jeśli tylko by mógł - zamieniłby się miejscami. Z Olivią, której połamane żebra zapowiadały dłuższy pobyt w Mungu niż tylko zrośnięcie się dwóch czy trzech zadrapań na ręce. Florence powiedziałby mu zapewne, że zrobił to, co mógł, że pomógł. Że zrobił nawet więcej, bo przecież mógł po prostu czekać na brygadzistów albo aurorów i wycofać się z tego, czego nie lubił tylko o jeden poziom mniej od bólu - agresji. Jeden stopień niżej stała agresja od bólu, bo sama w sobie nie musiałaby być zła - sama emocja, którą wyrzucasz, żeby poczuć się lepiej. Niestety ona niemal zawsze prowadziła do tego stopnia wyżej. Ktoś cierpiał. W kodzie wszechświata chyba ktoś zapisał mętnym tuszem, starym, już klejącym się i niszczącym stalówkę, że ból miał uszlachetniać. Albo łamać tych, którzy nie byli w stanie ulec wzmocnieniu w złamanych miejscach. Dokładnie tak, jak w Mungu zrastały się kości Olivii.

Kiedy pojawił się w Mungu 31 maja był już świeżo ubrany, a po tragedii nosił na swojej facjacie jedynie ślady zmęczenia. Jedynie - albo aż. Nie spał zbyt dobrze. Kawałek wieczoru przesiedział między drzewami, których korony tworzyły bezpieczny dach nad głową, a następne godzin upłynęły wtulając się w wielkie cielsko jarczuka, który spoczywał obok niego przy buzującym kominku. Artefaktem przeszłości nie mógł się poszczycić w postaci zabranych pamiątek z tej nieprzygody, jaka miała miejsce poprzedniego dnia, za to przyniósł inny artefakt, taki bardziej teraźniejszy. Obiad. Bo chociaż sam rzadko bywał w szpitalu - miał własnego medyka - to był tutaj nie raz i nie dwa, żeby przekonać się, że nie dają tutaj wcale zbyt dobrego jedzenia. Miał tylko nadzieję, że ze względu na jakieś medykamenty, jakie przypisali kobiecie, będzie mogła zjeść to, co jej przyniesie. Ewentualnie że nie okaże się, że już jest obstawiona łakociami. Tzn - łakociami mogła być. Obiadem już niekoniecznie. Tak i ze swoim podarkiem - od serca i do serca - zameldował się w recepcji prosząc o skierowanie go do sali, w której aktualnie odpoczywała Olivia. Nie przyszedł z samego rana, ani nie przesiadywał za długo na miejscu. Nie dlatego, że mu nie zależało, bo myśli o drobnej kobiecie, upartej i zawziętej, którą próbował ratować rękoma razem z Alexandrem, gdy tak mężnie się tam podniosła towarzyszyły mu przez cały czas. Był natomiast nikim, żeby wcinać się w rodzinne sprawy, żeby ślęczeć tam, żeby... się narzucać. Bo czy nie byłoby to tak odebrane? Jak natręctwo? Szczególnie, że towarzyszyła mu prosta niepewność, czy Quirke... nie miała mu za złe tego wszystkiego, co się wydarzyło i przede wszystkim - jak się wydarzyło. Powinien być mądrzejszy. Nie posyłać jej na taką przechadzkę, skoro podejrzewał, że ktoś miał udział w celowej próbie zabicia hipogryfów. Wina była zarysowana na jego rachunku sumienia i wyrwał sobie parę piór ze skrzydeł, żeby ją odkupić. To nie wystarczyło.

- Dzień dobry. - Odezwał się cicho, kiedy wkroczył do sali i dostrzegł Olivię siedzącą na łóżku. Spodziewał się kogoś obok niej, ale nikogo tam nie było. Co potraktował nieco z ulgą, a nieco z roztargnieniem, no bo... czemu nikogo nie było? Z drugiej strony - zapewne praca... Tak, pewnie jej rodzice mieli pełne ręce roboty. Ubrany w biel z dodatkami błękitu i granatu bardzo dobrze wpasowywał się w miejsce, gdzie biała barwa była dominantą, ale na szczęście żadnego lekarza w kitlu nie przypominał. A przynajmniej on miał o samym sobie takie mniemanie (to zaś potrafiło się różnić od odbioru osób trzecich). Powoli zbliżył się w stronę Olivii z delikatnym uśmiechem, chociaż kobieta wyglądała jakby ją coś bolało. I to niekoniecznie coś fizycznego. - Jak się czujesz? - Postawił torbę z przyniesionymi dobrociami na stoliku, chwilowo nie ujawniając jej zawartości. Sam przysiadł na krześle obok łóżka, nie chcąc - w dalszym ciągu - zbytnio narzucać się kobiecie. Choć prawdę mówiąc miał ją ochotę zganić za jej brawurowe zachowanie. - Szpitalne jedzenie nie jest zbyt dobre, więc poprosiłem mojego skrzata, żeby coś ci przygotował...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#3
11.11.2023, 17:38  ✶  
Olivia zamarła, słysząc znajomy głos. I ona spodziewała się, że zobaczy od razu po przebudzeniu kogoś innego. Ale nie rodziców, w zasadzie to były tylko połamane żebra, nic strasznego, przecież zaraz ją wypuszczą i rodzice na pewno to wiedzieli - ale chociaż lekarza, który by potwierdził jej przypuszczenia. Ale zamiast niego do pokoju wszedł ten, który w Portsmouth ją odesłał aż dwa razy, żeby mu nie przeszkadzała. Dlaczego przyszedł teraz, skoro wcześniej w jej opinii pałętała się mu pod nogami i przeszkadzała? Może miał wyrzuty sumienia. Laurent, z tego co zdążyła zauważyć, był wrażliwy, mogło mu też być jej zwyczajnie żal. Tak, tak pewnie było. Nie chciała, żeby się martwił, zwłaszcza że to, co się stało, było wyłącznie jej winą.

Olivia odwróciła głowę w kierunku Laurenta i posłała mu słaby, ale ciepły uśmiech. Zmartwienie zniknęło z jej twarzy, gdy tylko spojrzała na mężczyznę. Jednocześnie wyciągnęła z szuflady ubrania i położyła je na łóżku, zawieszając wzrok na tym, co przyniósł. Wyglądała jednak na dość zdziwioną - i jego obecnością, i prezentem, nawet jeśli to był tylko obiad.
- Cześć. Jest dużo lepiej. Muszę poszukać kogoś, kto mi powie czy mogę już wyjść. Nie lubię szpitali - powiedziała, splatając dłonie. Poprawiła się na łóżku, ciesząc się, że nikt nie zabrał jej ubrań. Ktoś nawet zadbał o to, by były to ubrania nowe - nie te, które miała na sobie podczas ataku. To pewnie mama. Mogła jej zrzędzić nad uchem o różne rzeczy i być nieznośna, ale Olivia wiedziała, że matka ją kocha i troszczy się tak, jak tylko umie. Jej troska była widoczna właśnie w tych małych gestach - czystych ubraniach, książkach czy przypominaniu, żeby piła wodę. - Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony, zwłaszcza że nie musiałeś tego robić. Na pewno masz pełne ręce roboty. Tym bardziej to doceniam. W zasadzie dopiero wstałam i chciałam się ubrać, ale chętnie najpierw zjem.
Jak na komendę zaburczało jej w brzuchu. Ruda uśmiechnęła się z zakłopotaniem. To że przyszedł i jej coś przyniósł było tak miłe z jego strony, że nie wiedziała jak się zachować i jak mu dziękować. Zwłaszcza że była naprawdę głodna. Nie miała pojęcia ile dokładnie spała, ale dla jej żołądka to był zdecydowanie zbyt długi sen.
- Pozwolisz? - zapytała, sięgając po torbę. Żołądek zawsze wygrywał z rozsądkiem. - Jak hipogryfy? Czy wszystko z nimi w porządku? I kim był ten człowiek? Ojciec zostawił mi dość lakoniczną notatkę i nie wspomniał o zwierzętach. Kim był ten człowiek i dlaczego zaatakował stado?
Chciała wiedzieć wszystko. Ojciec pisał jeszcze, że musi zdać raport, a powiedziano im, że wybudzi się późno, musiał wracać do Ministerstwa. Nie miała mu tego za złe, rozumiała że w takiej sytuacji trzeba było działać jak najszybciej. Była jednak bardzo ciekawa kim byli ci ludzie i dlaczego obrali sobie za cel hipogryfy. I samego Abby'ego. Olivia nienawidziła nie wiedzieć.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
12.11.2023, 13:43  ✶  

Człowiek w szpitalu nigdy nie wyglądał... godnie. W szpitalach z godności obdzierano, pokazywano człowieka słabym, bezradnym i bezbronnym. Olivia nie wyglądała przepięknie. Pobladła, bez makijażu, nie ubrana w swoją przetartą kurtkę i bez błysku w swoich oczach. Jeśli miało się w sobie wystarczająco empatii to nie pozostawało nic innego poza żałowaniem takiej osoby. Smutkiem, że w ogóle kobieta tutaj trafiła, ranna, albo złością, że nie chciała się słuchać i chciała zgrywać bohaterkę w miejscach, w których nie powinna. Czyli dokładnie pod tamtym drzewem, kiedy uparła się na to, żeby wstać. Dzięki Matce, że nic się jej poważniejszego nie stało przy tym wszystkim.

- Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który lubi. - Może byli jacyś desperaci, świat był pełen dziwactw i jeszcze większej ilości dziwnych ludzi. Starał się utrzymywać dobrą minę, żeby nie wykazywać żalu nad jej stanem, chociaż był świadom, że zmartwienie tak czy siak prześwitywała przez jego mimikę. Nie było nawet potrzeby żeby stawiać fasady chroniące świat wewnętrzny przed zewnętrznym. Olivia może nie była kimś bliskim, ale nie była też nieznajomym i przede wszystkim Laurent sądził, że miała serce po właściwej stronie. Darował sobie mentorowanie, że chyba jednak powinna zostawić decyzje lekarzom, żeby nie przyśpieszała wychodzenia, że pewnie sami ją powiadomią, kiedy będzie mogła opuścić to miejsce, a wszystko dla jej zdrowia i bezpieczeństwa. Chciał to powiedzieć, miał to i temu podobne zdania na krańcu języka, ale miał ciągle w pamięci jej bunt. Nie chciał przesadzić. Już wystarczy, że ewidentnie sobie nagrabił.

- Nie mógłbym nie sprawdzić, jak się czujesz. - Wydawało mu się to całkowicie naturalne, w końcu Olivia nie była mu obojętna, jak mógłby po tej wspólnej "przygodzie" nie zainteresować się bezpośrednio tym, co się jej stało? Mógłby. Bo, jak sama powiedziała, miał ręce pełne roboty. A jedna czas rozdysponował, żeby się u niej pojawić. Wyciągnął do niej torbę, w której miała zapakowane jedzenie z czarem, który podtrzymywał jego świeżość i ciepło. Rzecz jasna ze sztućcami. Burczenie w brzuchu było bardzo wymowne, ale zdziwiło go, że chciała od razu się dobrać do tych dobroci. Sam czułby się bardzo skrępowany, gdyby ktoś miał po prostu patrzeć, jak je. Ale skoro jej to nie przeszkadzało to kim był, żeby jej odmawiać? - Przepraszam cię, Olivio. - Zdecydowanie za często przepraszał w swoim życiu, zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafił inaczej. Nie potrafił nie czuć się winnym, odpowiedzialnym za ludzi wokół i nie nosić na ramionach brzemienia wyników podejmowanych decyzji. - Nie powinienem był cię wysyłać z Abbym, skoro podejrzewałem, że ktoś z pracowników mógł być odpowiedzialny za atak. Nie sądziłem, że to może być akurat Abby, że to eliksir... - Bardzo mu to ciążyło. Mogło się stać coś o wiele gorszego, mogło... Olivia mogła stracić życie. Mogła naprawdę umrzeć. Odetchnął. Mleko nie zostało rozlane, ale to powinna być nauczka, żeby lepiej podejmować decyzje, które skutkowały na zdrowiu towarzyszy.

- Wszystko dobrze. Przetransportowaliśmy młode, zająłem się nimi. Samica potrzebuje czasu na uzdrowienie. Wygląda na to, że Abby zadarł ze Śmierciożercami. Zwolennicy Lorda Voldemorta chcieli dać Abbyemu nauczkę i rozkraść jego majątek. - Nie to, żeby brygadziści i aurorzy byli bardzo skłonna do zdradzania swoich tajemnic, ale parę słów mogli powiedzieć. Być może fakt posiadania rodziny wśród aurorów co nieco ułatwiał. Być może. - Najważniejsze, że Abbyemu nic nie jest. - W całej tej tragedii. Bo Laurent miał już mroczne wizje, że znajdą go martwego.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#5
12.11.2023, 14:42  ✶  
Może i Olivia nie wyglądała pięknie, ale błysk w jej oku gdy tylko mężczyzna przyszedł ją odwiedzić był piękny. Ogromna szkoda, że ruda nie zdawała sobie sprawy jak wielkie miała delulu w towarzystwie Laurenta. Ale dzięki temu mężczyzna mógł zrozumieć, że tak naprawdę to sobie wcale nie nagrabił. Olivia była osobą... dość lekkomyślną. Emocjonalną na pewno, chociaż pełni jej emocji nie miał jeszcze okazji poznać. I naprawdę bardzo szybko zapominała. Czuła żal, że ją odtrącił, ale jednocześnie nie miała mu za złe, że próbował ją odesłać do szpitala. Zwłaszcza że przecież jej stan jednoznacznie wtedy wskazywał, że powinna udać się do Munga niezwłocznie. Głupio zrobiła, stawiając na swoim, ale taka już była. I była też taka, że już nie pamiętała, że na niego naburczała. Nie przyszło jej nawet do głowy to, że Laurent mógł się przejąć jej humorami i myśleć, że ma do niego żal. Dla niej ta sytuacja miała całkiem inny odbiór i wydźwięk, niż miała ją w głowie Prewetta.
- Za co? - zapytała odruchowo, zamierając w bezruchu z jedzeniem w ręce. Zmarszczenie brwi i pojawienie się płytkich zmarszczek na czole sugerowało, że naprawdę dziewczyna nie ma pojęcia, o czym Laurent mówi. - A podejrzewałeś?
Ona podejrzewała. I miała swój rozum, mogła odmówić przecież. Opuściła wzrok i otworzyła pudełko. Ona, w przeciwieństwie do Prewetta, była obdarzona brakiem wstydu jeśli chodzi o jedzenie. Duża część społeczeństwa wstydziła się jeść przy kim czy chociażby jeść w samotności wśród tłumu. Olivia miała w sobie wiele wstydu, ale na jej szczęście nie dotyczył on jedzenia. Co nie znaczyło, że teraz będzie mówić z pełną buzią czy mlaskać. Bo i takie osoby były, ale na szczęście dla nich samych Olivia do tego grona nie należała.

Nie wpadła na to, że mogła umrzeć. Najzwyczajniej w świecie po prostu o tym nie pomyślała. Ot, stało się, ktoś miotną w nią zaklęciem a ona uderzyła z całym impetem w drzewo. Nie było to miłe, ale też nie było zagrożeniem życia. Jej mózg bronił się przed dostarczeniem informacji o tym, że sprawa była znacznie poważniejsza i gdyby nie abraksamy, które zainteresowały mężczyznę, to mógł ją zgnieść jak robaka i wydusić z niej ostatnie tchnienie.
- Śmierciożercy? - przełknęła kawałek jedzenia z miną, jakby miała się zaraz rozpłakać. - Cóż...
Ręka trzymająca widelec jej zadrżała, a Olivia pobladła. Powoli docierało do niej, że miała więcej szczęścia niż rozumu. Zaraz jednak potrząsnęła głową i wróciła do jedzenia.
- Cieszę się, że nikomu nic się nie stało. A ja przynajmniej wiem, że powinnam popracować nad zaklęciami i refleksem. Mam chyba więcej szczęścia, niż sądziłam - odparła lekko, odpychając od siebie strach. Już było po wszystkim i była bezpieczna. Ale to dało jej do myślenia. Gdyby nie zjawili się w porę i gdyby nie trafiło na nią, to jej ojciec mógłby nie żyć. Olivia powoli odstawiła jedzenie, wciąż blada jak ściana. Do tej pory nie podejrzewała, że praca w Ministerstwie ze zwierzętami mogła być aż tak niebezpieczna. Owszem, magiczne bestie bywały niebezpieczne, ale to był inny rodzaj zagrożenia niż banda psycholi, którzy uważali, że wszystko im wolno. To był dopiero początek i czuła to w kościach. Będzie musiała porozmawiać z ojcem. - Cieszę się, że Abby żyje, to mogło się skończyć dużo gorzej niż kilkoma siniakami, które mam.
Zauważyła, przecierając twarz dłonią. Co za dzień, co za czasy. Co za ludzie. Dlaczego to robili? Do tej pory Olivia raczej podchodziła do tej całej sprawy z dystansem, ale takie oficjalne ataki były niepokojące nie tylko dla niej, ale dla całego magicznego i niemagicznego społeczeństwa.
- Wracając do tematu - nie masz za co przepraszać. Ja też nie byłam z tobą do końca szczera. Podejrzewałam animaga od początku, a zachowanie hipogryfów wydawało mi się podejrzane. Powinnam ci była o tym powiedzieć, ale podejrzewałam, że Abby może być pod wpływem zaklęcia lub po prostu przegiął ze swoimi... Próbami rozmnażania i hipogryfy po prostu przestały mu ufać. Ale teraz już wiem, że to po prostu nie był on. To nie jest twoja wina, nie jestem dzieckiem i nie powinnam się pchać byle gdzie. To nie jest moja rola, ojciec próbował mnie odesłać gdy tylko dostarczyliśmy eliksiry ale chciałam zostać i pomóc. Czasem jestem uparta i nie słucham głosu rozsądku - wyciągnęła rękę i ścisnęła dłoń Laurenta, uśmiechając się ciepło. - To wyłącznie moja wina, dwie osoby próbowały mi to wybić z głowy, a ja dwa razy nie posłuchałam. Nic wielkiego się nie stało przecież. Więc nie musisz przepraszać. W zasadzie to ja powinnam ci dziękować, bo uratowałeś mi życie.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
13.11.2023, 16:38  ✶  

To całkiem dziwne i jednocześnie dziwnie naturalne, jak człowiek oddziałuje na człowieka. Że może się zrobić lżej, lepiej, kiedy tylko nie spotykasz się ze spojrzeniem wrogim, odtrącającym, a dostrzegasz jakieś światło i nadzieję na krańcu tego tunelu. Ewentualnie w uroczej, okrągłej twarzy, której oczy błyszczały ciepłem. Stawała się płomieniem dla ćmy. Chciało się aż wyciągnąć do niej dłoń, poprawić nieułożone włosy, wyczarować grzebień i z panienki łaską - może nawet je uczesać? Drobne, intymne gesty - Laurent był do nich skory i lubił nimi obdarzać ludzi, których piękno błyszczało za dnia i pośród gwiazd. To, jak prezentowała się teraz, nie przysłaniało w końcu tego, jak ją zapamiętał. Bardzo niefortunne mieli te spotkania, gdzie za drugim razem była ubabrana ziemią i krwią, a teraz nieco blada, rozczochrana, siedziała na łóżku pośród zapachu eliksirów i ziół. Nie chciał naruszać spokoju tego miejsca ani spokoju samej Olivii, ale niektóre rzeczy po prostu należało powiedzieć.

- Dlatego poprosiłem cię, żebyś się zorientowała. Byłem skłonny założyć, że to naprawdę wilkołak. Niektóre potrafią się zmieniać poza pełnią. - Wyszło coś innego, właściwie jeszcze bardziej niebezpiecznego. Animag przebrany za Abbyego. Wilkołaka... chyba jeszcze by to zrozumiał. Tłumaczył to sobie, że hipogryfy poczuły klątwę, stały się agresywne przy młodych, wilkołak się zwyczajnie przestraszył, zaczął się bronić, a instynkt potem powiódł go dalej. Naprawdę potrafiłby to zrozumieć i nawet bez mrugnięcia okiem by wybaczył, gdyby było poczucie winy. Tego, co się stało, już zaakceptować nie potrafił. I wybaczyć też nie. Generalnie - powierzył jej odpowiedzialne zadanie przez zaufanie. Coś, z czym liczył się, że może wywołać napięcie, jakieś zagrożenie, ale nie sądził, że urośnie ono do takiego punktu. Spoglądał teraz na nią, kiedy przyswajała informacje. Siedział prosto, założył nogę na nogę, nie pozwalał podbródkowi opaść. Koniec końców ciągle reprezentował swoją rodzinę i wcale nie miał ochoty wypadać tu i teraz jakkolwiek gorzej. - Za to przepraszam. - Potwierdził, kiedy wspomniała o tym, że mogło się skończyć kilkoma siniakami i czymś gorszym. Albo bez siniaków. Zostałaby tylko rozlana na leśnej ściółce krew. - Osoba przejmująca kontrolę nad sytuacją jest odpowiedzialna za wszystkie osoby, które angażuje w realizację swoich planów. - To było miłe, że przejmowała część tej winy, że tak to strącała z jego barków, ale dla niego fakt był faktem - był odpowiedzialny wtedy za nią, za tamtych ludzi, za hipogryfy. Nie było tutaj za bardzo miejsca na błędy, a przynajmniej on sobie za bardzo takiego miejsca nie dawał jeśli chodziło o pracę. Jeśli chodziło o inne rzeczy również miał z tym problem. Musiał być wystarczająco dobry. - Twoja informacja na pewno by wiele zmieniła, podszedłbym do zagadnienia nie tak po omacku. - I po prostu zapraszałby po kolei tych ludzi, żeby sprawdzić reakcję hipogryfów. Wtedy byłoby to jasne. - Twoje zachowanie po tym jak zostałaś ranna było nieodpowiedzialne. Naprawdę mogłaś sobie zrobić poważną krzywdę. - Skoro już sama poruszyła temat to dodał to, co miał do powiedzenia. Bardzo surowo ja na samego siebie, ale poważnie go wtedy wystraszyła. - Bałem się o ciebie. - Dodał już miękko, żeby rozumiała, skąd w ogóle ostrość tych poprzednich słów się wywiodła. Szczególnie kiedy widział jej ciepły uśmiech to sam czuł, że się delikatnie rozpływa. - Najważniejsze, że nic poważnego ci się nie stało. - Właściwie to tak, to było dla niego najbardziej istotne w tym wszystkim. - Obawiałem się, że będziesz się na mnie chociaż troszkę gniewać... - Przyznał szczerze, uśmiechając się delikatnie. - Parka młodych hipogryfów już zostanie w New Forest, więc będziesz mogła je odwiedzić. Jeśli tylko zechcesz.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#7
13.11.2023, 17:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.11.2023, 15:26 przez Olivia Quirke.)  
Nie miała pojęcia, że wilkołaki potrafią się zmieniać poza pełnią. Nie interesowała się nigdy tym tematem, a jeśli miała go w szkole - to nie przywiązywała do niego większej wagi. Jak do wielu rzeczy. Olivia spuściła głowę w milczeniu. Słuchała co miał do powiedzenia, ale gdy zaczął robić jej wykład, zmarszczyła nos. Rzuciła mu dziwne spojrzenie, jakiś żal błysnął w jej oku. Chyba też łza, ale to światło mogło płatać mu figle. Bez słowa zabrała swoją rękę i odtrąciła kołdrę drugą dłonią. Olivia ponownie spuściła nogi z łóżka i sięgnęła po spodnie. Jak zawsze matka musiała jej wciskać spódnice, to teraz wybrała spodnie. Cudownie, po prostu cudownie.
- Wybacz. Ale dałam ci tak dużo bezsensownych teorii na samym początku, że uznałam, że kolejna bzdura niepotrzebnie zajmie twój umysł - powiedziała, ostrożnie się nachylając. Miała problem, żeby wbić nogi w nogawki. Żebra bolały ją dużo mniej, niż wczoraj, ale wciąż mocno jej dokuczały. Trudno, najwyżej wyjdzie stąd bez butów. - Ale nie zrobiłam. Nie martw się, już nie będę. Ani teraz, ani w przyszłości, ani nigdy.
Powiedziała, w końcu trafiając obiema nogami tam, gdzie chciała. Wstała ostrożnie i powoli nasunęła spodnie. Musiała stąd wyjść, zanim pod wpływem kolejnego wykładu Laurenta się rozklei do końca. Sama nie do końca wiedziała co się z nią działo, ale była świadoma jednego - nie lubiła tego uczucia. Nie chciała go, pragnęła się odsunąć i zniknąć na przynajmniej dekadę, żeby jej serce, głowa i żołądek przestały świrować. Nie miała pojęcia, czemu zabolały ją jego słowa, ale przez chwilę czuła się jak małe dziecko, które bawiło się przy studni, a przecież chciało dobrze, bo tylko zerwać kwiatki dla mamy.
- Bardzo bym chciała, ale to chyba nie jest dobry pomysł - przechyliła się i sięgnęła po koszulkę. Przez chwilę patrzyła na nią z uwagą, zastanawiając się jak ją ubierze. Ostrożnie podniosła jedną rękę, a Laurent zobaczył grymas bólu, malujący się na bladej twarzy. Zdradziecki ciuch. - Dobra, przegrałam. Zostaję tu dopóki mnie nie odbiorą.
Nie potrafiła się nawet ubrać. Olivia ukryła twarz w dłoniach i westchnęła ciężko. Nie lubiła siebie takiej - bezradnej i rozjebanej emocjonalnie. Potarła skronie kilka razy, żeby się uspokoić, i zerknęła na Prewetta.
- Na pewno będzie im u ciebie dobrze - posłała mu słaby uśmiech. - Dlatego od razu powiedziałam ojcu, by do ciebie napisał.
Poczuła, że powoli odzyskuje oddech, jednak nie potrafiła odzyskać jasności umysłu. Wciąż miała wrażenie, że Laurent traktuje ją jako… No właśnie. Dziecko.
- Nie potrzebujesz kolejnego dziecka do opieki, na pewno będziesz miał dużo pracy przy nich, a ja nie chcę się narzucać. Przecież obiecałam, że już nie będę.
Uśmiech się odrobinę powiększył. Żarty to zawsze było najlepsze wyjście do tego, by przesłonić swoje emocje i nie pokazać innym ludziom swojej prawdziwej twarzy.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
14.11.2023, 15:57  ✶  

Nie czuł się dobrze z tym, jak zareagowała na jego słowa, a wręcz poczuł się źle. Jego klasyczna przypadłość mówienia odrobiny za dużo - i cóż z tego, że w dobrej wierze - nakładała kłopoty w tym słodkim raju, jaki próbował tworzyć dla większości osób, z którymi miał styczność. Olivia była jednak inna. Jej reakcje były dla niego ciężkie do przewidzenia i nie bardzo rozumiał, co się dzieje i jak się dzieje, kiedy była poddawana kolejnym bodźcom. Chciał się dowiedzieć. Znaleźć błąd i twisty w tych reakcjach oraz błędy w swoim postępowaniu. W tym, jak ją zrugał, poprawiłby co najwyżej formę - bo nie sam przekaz. Niestety nie ważne, jak ślicznie by to ujął to fakt pozostawał faktem - diabelnie go zmartwiła swoim charakterkiem, który akurat w najmniej sprzyjającym momencie pokazał swe rogi. Ach, samo przypomnienie sobie tego budowało w nim minimum frustracji, kiedy, tak jak było powiedziane, myślał o tym, jak bardzo źle mogło się to skończyć. Ale to nieważne, bo ważne, że teraz byli tutaj i ona... ona... Starał się utrzymać fason i niekoniecznie nadmiernie wychodzić ze swoimi słabościami. Albo nie, to źle ujęte. Nie chciał, żeby Quirke widziała go w złym świetle. Mniej idealnym. I może to był błąd? Być może, ale miał do utrzymania nieco więcej poza własną wygodą.

Laurent w szoku spojrzał, jak ta się podnosi i zaczyna... ubierać. Już jak zaczęła to pośpiesznie odwrócił wzrok, aż wstał i obrócił się do niej plecami, z lekkim roztargnieniem spoglądając, czy czasem nikt nie patrzy. Czy to znaczyło tyle, że był pruderyjny? Ha... Każdy miał jednak jakiś próg wstydu, a przede wszystkim przecież nie wpadało spoglądać, jak dama się przebiera! I to obca. Bo nagość sama w sobie nie zawstydzała go, a przynajmniej nie do tego stopnia, w jakim powinna.

- Wybacz, Olivio, ale nie do końca rozumiem. - Był naprawdę skonfundowany, miał wrażenie, że nadają na dwóch różnych wymiarach i chociaż starali się złapać siebie wzajem, to ciągle się przez to przeskakiwali, zamiast doskakiwać do swojego poziomu. To nie był równy taniec. Raczej przypominał jakiegoś połamańca, co mocno wytrącało Laurenta z jego równowagi. To nie wpływało na jego nerwy, raczej na potrzebę poszukiwania rytmu, w jakim Olivia tańczyła. W końcu potrzebował tego, żeby przybrać odpowiednią ramę swoich ramion dla Olivii, żeby mogła zabłysnąć jako tancerka. To się nie udawało. Z jego dwóch kroków zaczynały się robić trzy w tył. - Czy życzysz sobie, żebym cię nie niepokoił więcej? - Miał sobie pójść? To nie było problemem, jeśli tylko jego osoba sprawiała jej dyskomfort... ale z drugiej strony spojrzała na niego tak, jakby w zasadzie chciała, żeby się pojawił. Czy to teraz jego słowa wywołały uraz? W takich wypadkach był troszkę nieustępny, bo chociaż żałował efektów takich słów to wcale nie uważał, żebyy powiedział coś źle w kwestii treści. Tylko właśnie - mógłby inaczej, łagodniej.

Obrócił się w końcu do niej na moment, żeby zobaczyć ten grymas jej twarzy i pomimo tego, co wyczyniała, starając się skupić spojrzenie na jej twarzy, podszedł do niej i złapał ją za ramiona, żeby przestała się szarpać z tą koszulką. To naprawdę nie mogło jej służyć, pewnie zaraz dostałaby niezłą reprymendę od jednego z lekarzy, gdyby ten się tu zjawił.

- Olivio, proszę... jeśli chcesz to pójdę, to przecież nie ty powinnaś stąd wychodzić w takim stanie. - Nie rozumiał. Zupełnie nie rozumiał jej zachowania. Pomógł jej usiąść i najwyżej okrył czymś... chociażby kołdrą, jeśli trzeba było. Nie mogła się przecież tak szybko dobrze czuć i skakać tutaj jak sarenka. - Oczywiście, że będzie. - Powiedział bez cienia wątpliwości. Nie było innej możliwości - zadba o te hipogryfy najlepiej jak potrafi. Liczył tutaj na porady Abbyego. To, co powiedziała dalej tylko bardziej go skonfundowało. Nie odpowiedział nawet od razu. Jej uśmiech nie pasował do tych słów. Czy ona się przed czymś broniła? Wzbraniała? Czy... teraz dopiero przyszło mu to do głowy. - Nie traktowałem cię w żadnym momencie jak dziecka. - Co za... absurdalna insynuacja. Czy to naprawdę był żart? Jeśli tak to bardzo niekomfortowy, przynajmniej jego tknęło - i znów było to poczucie winy. - Dlaczego uważasz, że moje zmartwienie dla ciebie miałoby oznaczać coś takiego? Przepraszam, jeśli potraktowałem cię nieodpowiednio, zrobiłem jednak wszystko co w mojej mocy, żebyś w tamtej sytuacji była bezpieczna i nie miała poczucia, że możesz się jedynie stać i przyglądać. Najwyraźniej pomyliłem się w swojej ocenie sytuacji. - Jakie to było naprawdę... ach. Czuł się w tym coraz bardziej zagubiony, ale nie pozwalał sobie na pokazywanie tego.

Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#9
14.11.2023, 16:21  ✶  
I co mu miała odpowiedzieć? Tak, wyjdź stąd, bo zaczynam cię lubić a to jest niebezpieczne przede wszystkim dla mnie, ale też i dla ciebie? Wyjdź bo mam wrażenie, że ja w jedną, a ty w drugą i tańczymy wokół siebie jak muchy wokół ognia, nie wiedząc czy tak naprawdę chcemy się do siebie zbliżyć, czy uciec? I żadne z tych rozwiązań nie jest dobre? Nawet jeśli chciałaby to wszystko powiedzieć, to nie była zbyt dobra w przelewaniu uczuć na papier czy wypowiadania ich na głos. Jej język miłości, przyjaźni i innych uczuć opierał się na czynach i gestach, lecz gestów u Laurenta nie była w stanie rozgryźć. A co za tym idzie - nie mogła zaproponować mu swoich, by się jakoś skomunikować i dotrzeć. Zwłaszcza że spotykali się w tak wariackich warunkach, że wiele by dała by po prostu wpaść na niego w kawiarni i móc porozmawiać jak normalni ludzie, a nie bohaterowie jakiejś wyjątkowo nieśmiesznej tragikomedii.
- Ja… Sama nie wiem - mruknęła, wbijając wzrok w pościel. Skubnęła kawałek kołdry paznokciami. Raz, drugi, trzeci. Jakby się zastanawiała, myślała i próbowała ułożyć odpowiednie zdania z potoku słów, który zalał jej mózg i zrobił z niego papkę. - Jakoś tak po prostu odniosłam wrażenie, że ci przeszkadzam, pałętam się pod nogami i jestem nieprzydatna, więc mnie odpychasz i potem był ten wypadek i jakoś tak. A potem tu przyszedłeś i nie do końca wiem, co o tym myśleć. Laurencie, czy ja ci przeszkadzam jak jestem obok?
Olivia uniosła wzrok. Wyglądała na naprawdę zmartwioną tą całą sytuacją. Zarówno tym, że znowu namieszała (och, ostatnio zdarzało jej się to coraz częściej), jak i tym, że swoimi dziwnymi rozważaniami wpłynęła na drugą osobę. I to w negatywny sposób, jak przypuszczała.
- Przepraszam - powiedziała w końcu, biorąc głęboki oddech. Musi to poukładać. - Po prostu nikt dotąd nie troszczył się o mnie w taki sposób. To dość.. skomplikowana historia i dla ciebie pewnie dość nudna. To nie ty powinieneś mnie przepraszać tyle razy, tylko ja ciebie. Wszystko to wyniknęło z mojego przewrażliwienia.
Tym razem uśmiech był szczery - delikatny, pełen zażenowania i zakłopotania. Jak dobrze, że nikt się temu nie przysłuchiwał, słuchając Olivii miernik żenady już dawno by wyskoczył poza skalę.
- Nie należę do najbystrzejszych osób, ale przynajmniej parzę dobrą herbatę - nie ma zalet bez wad, prawda? Poczuła, że jakaś niteczka w jej mózgu puściła i kłębek splątanych myśli powoli się rozplątywał. Zadziwiająco miłe uczucie.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
15.11.2023, 20:10  ✶  

Tragikomedia pisana była nieporozumieniem. Konkretniej tym, że próbowali się zrozumieć i szukali sposobu na odnalezienie rytmu tej drugiej strony. Niesprzyjające było właśnie to, w jakich sytuacjach się spotkali. Takich, które bardzo szybko obnażały człowieka z emocji oraz reakcji, które niekoniecznie chciało się pokazywać podczas nawiązywania relacji, albo raczej do relacji nawiązywania. Niby pierwsze myśli były o tym, że wcale tak bardzo się po szkole nie zmienili, ale teraz wiedział (i widział), że te zmiany były naprawdę duże, choć wiedział, że to chyba był głównie on. Kiedyś o wiele bardziej zafiksowany na osiąganiu czegoś, dziś już po osiągnięciu i zweryfikowaniu marzeń przez życie. Czy Olivia była też kiedyś marzycielką? Bujającą w obłokach, chcącą jednak osiągnąć w tym marzycielstwie coś realnego? Wyrwać się spod skrzydeł rodziców... to było przecież wyzwalające. Jakbyś na nowo uczył się oddychać. Do wszystkiego można było dotrzeć, potrzebny był czasem jedynie odpowiedni punkt. Punk życia, znajomości, przeszkód, jakie napotykamy. Dojrzałość człowieka opisywana była wiekiem - ale to nie był jedyny element, który się w tym zawierał.

Niektórych rzeczy nie wypadało mówić ani będąc dziećmi ani jako dorosłym. W przypadku tych drugich nawet bardziej. Tak i tu i teraz pewnych rzeczy nie powinni mówić... w nieodpowiedni sposób. Czy Olivia... była czystej krwi? Quirke nimi byli, więc chyba tak? Ale czy wiedziała, z czym je się ten świat? Czy bywała na tych wszystkich rozdmuchanych przyjęciach, czy widziała, jak damy i dżentelmeni suną po parkietach w swoich wymyślnych strojach i jak noszą maski na twarzach, chociaż żadna z nich nie była fizycznie nakryta? Lubił to. Naprawdę lubił te bale i brylowanie w tym towarzystwie. Próby wkroczenia w te malutkie bajki, które tam tkali sieciami kłamstw i manipulacji i próbami tworzenia własnej. Olivia wydawała mu się tym nieskażona.

Dobrze mu się wydawało, że zaczyna myśleć w kierunku tego, jak nią "pokierował" tam, przy akcji z hipogryfami. Sięgnął teraz do pamięci, czy czasem nie dał jej również takiego mylnego wrażenia podczas ich pierwszego spotkania w New Forest, ale chyba nie. Przynajmniej miał taką nadzieję, to nie tak, że miał pamięć doskonałą. Zastanowił się przez moment nad odpowiedzią, bo nie chciał, żeby przekaz z jego strony był tutaj znowu niejasny. Ale... chyba mimo pozorów i charakterku, jaki załączał się Olivii była osobą, która chciała, żeby ktoś był u kontroli tego, co się dzieje. Sądził, że jest na niego zła, a tymczasem ona po prostu nie czuła się częścią tego przedsięwzięcia, jakby odciął ją od czegoś istotnego. Przysiadł przy niej na krańcu łóżka i sięgnął po jej dłoń, ująć ją łagodnie w swoje chude, chłodne palce.

- Byłem wręcz zawiedziony, że nie możesz tego zobaczyć. Miałem szansę na zarobienie w twoich oczach małego plusika przez zaimponowanie. - Uśmiechnął się enigmatycznie, ale z wesołym błyskiem w oku. Postanowił przybrać trochę inną taktykę względem niej jeśli chodzi o komunikacje, bo chyba jego logiczne zapewnienia niekoniecznie pokrywały się z jej uczuciowym rozumowaniem i pojmowaniem tej sytuacji. W takim razie spróbował również nadać na tej fali emocji. Można powiedzieć, że nie miał potrzeby imponowania komukolwiek, ale to wcale nie do końca była prawda. - Byłaś zdenerwowana. Ważniejsze dla mnie było, żebyś najpierw zadbała o siebie. A potem powierzyłem ci z ufnością zadanie, którego nie powierzyłbym nikomu innemu. To troska. - Bo tak było. O nią, o otoczenie, o hipogryfy, o wszystkich wokół. W pierwszym wypadku głównie o nią. - Woda była do obmycia samicy i żeby się napiła. A prześcieradłem owinąłem młode, żeby nie wariowały przy przenoszeniu. Mogłyby mnie podrapać, albo kogokolwiek obok. - Jeśli sądziła, że to było zupełnie nieprzydatne - to nie było. Co ona sobie w tej głowie poukładała, żeby uważać siebie za "balast pod nogami"... kto ją tak skrzywdził, że miała takie myśli? - Uznałem, że stojąc bezczynnie przy hipogryfach będziesz się tylko bardziej denerwowała. A przy nich i tak nikt mi pomóc nie mógł. - Bardziej jej tego obrazu nakreślić nie mógł... to znaczy mógł przyznając się do małej manipulacji, ale tego robić nie zamierzał.

- W jaki sposób? - Nie był pewny, czy to było niefortunne pytanie, ale nie bardzo też wiedział, co o tym myśleć. Nie troszczyli się o nią? O jej dobre samopoczucie, o komfort? Zaskoczenie było wymalowane na jego facjacie. - Jeśli nie chcesz mówić - nie musisz. Twoje emocje to informacje, na które należy zwracać uwagę. Przecież nie zadziała się tu żadna krzywda. - Tylko nastraszyła jego i Alexandra swoim podnoszeniem się, a potem upadkiem, ale to krzywda w zasadzie żadna. A jego zmieszanie i poczucie winy - ach, zamiótł to w kąt. Spłynęło wyższą potrzebą i skupieniem na rudowłosej. - Poczułem się zaproszony. Kiedy wyjdziesz będę oczekiwał listu. - Uśmiechnął się i uniósł jej dłoń, by złożyć delikatny pocałunek na jej knykciach.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (3550), Olivia Quirke (3487)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa