• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[26.07.72, ranek] Chciałbym pozdrowić moje sześć abraksanów

[26.07.72, ranek] Chciałbym pozdrowić moje sześć abraksanów
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
12.12.2023, 19:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.04.2024, 21:45 przez Morrigan.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz tajemnic IV

wiadomość pozafabularna
Scenariusz Sumy Vincenta: Przy okazji chciałbym pozdrowić moją mamę oraz sześć kotów, które czekają na mnie w domu

- ...i jeden z tych dwóch gości pękł, więc wprawdzie właściciel lasu spierdolił, ale w sumie to i tak nie było go na miejscu, więc i tak by spierdolił, a dzięki temu jest poszukiwany i straci majątek pewnie, za to ten co pękł wskazał lokalizację trzech innych punktów, więc cała siatka w gruncie rzeczy została rozbita, a przynajmniej część siatki, trzeba dorwać niedobitki, chcesz ciasteczko? - paplała Brenna, relacjonując Vincentowi pokłosie sprawy z "włamaniem do lasu", i przy okazji z entuzjazmem pałaszując ciasteczka. Utrudniało jej to nieco fakt, że w jednym ręku trzymała paczkę ciasteczek, w drugiej kubek z kawą, i musiała trochę pokombinować, żeby móc wziąć to ciasteczko.
Dla chcącego jednak nic trudnego, prawda? Zwłaszcza gdy chodziło o ciasteczka i nie wypuszczenie przy tym kawy, czarnej, gorzkiej i mocnej, czyli idealnie takiej, jakiej potrzebowała Brenna.
Była po pracy i przed pracą zarazem, znaczy się spędziła noc zajmując się sprawami zakonnymi, potem trochę się przespała, a teraz niedługo zaczynała zmianę w BUM. Właściwie to dopiero za trzy godziny, ale chciała pojawić się wcześniej, by posprzątać do końca papierki po tej sprawie. I nocą musiała oczywiście wrócić do domu, bo była pełnia, więc tym razem nadgodziny tylko rano...
"Pamiątki" po ich "spacerze" już znikły. Magia i eliksiry wyleczyły rozwaloną głowę i łuk brwiowy tak, że nie pozostał ślad. Bok, paskudnie poharatany, także został zaleczony, Brenna więc jak zwykle szła żwawym krokiem. I wydawała się - również jak zwykle - całkiem pogodna. Może nawet taka była. Umiała w końcu zepchnąć niechciane myśli i niepotrzebne emocje gdzieś na bok.
Było jeszcze dość wcześnie, a na ulicy Horyzontalnej kręciło się stosunkowo niewielu przechodniów. Ktoś otworzył właśnie sklep, ktoś zmierzał do pracy, ktoś spieszył gdzieś w swoich sprawach. Może dlatego, że godziny szczytu jeszcze się nie zaczęły i wszyscy zdawali się spieszyć gdzieś w swoich sprawach. I może właśnie dlatego Vincent Prewett zwrócił uwagę dziennikarza, który kręcił się po ulicy, starając się wyłowić pośród ludzi jakieś bardziej rozpoznawalne czy ciekawsze jednostki.
– Dzień dobry! – zawołał radośnie, podchodząc do nich z zachęcającym uśmiechem na ustach. Zignorował Brennę, właśnie sprawnie zjadającej ciasteczko i próbującej nie wylać przy tym kawy, bo przysmak do ust uniosła tą samą dłonią, w której trzymała kubek. – Jestem dziennikarzem Proroka Codziennego i chciałbym spytać, co pan myśli o obecnej sytuacji politycznej. Mógłbym prosić o pańskie nazwisko? – zapytał, unosząc notes i spojrzał na Prewetta wyczekująco.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#2
25.12.2023, 20:58  ✶  

Uśmiech tlił się na jego ustach, gdy obserwował Paskudę i to jak wcinała ciastka zapijając kawą. Słuchał jej uważnie, ale skupiał się tylko na procesie wsuwania przez nią ciastek. Gdy zaproponowała mu ciastko wyciągnął dla siebie jedno i wcisnął sobie w usta. Chciałby dorwać tych niedobitków, ale nie miał zamiaru działać na własną rękę, bo wiedział, że Longbottom by go zjadła, więc miał zamiar po prostu znowu wciskać się tam, gdzie nie było jego miejsce.

– Paskudo, mam cię kurwa nakarmić? Nie mogę już na to patrzeć – prychnął i sięgnął do opakowania z ciastkami, aby wyjąć jedno i wcisnąć jej go do buzi. Matko święta. Jak ona mogła w ten sposób żyć. Sam nie lubił jeść w biegu, ale za słodyczami bardzo przepadał. Znał osoby, które nie tykały słodyczy, ale ciastka nigdy nie odmówił. Najlepsze były te czekoladowe i kruche, albo z takim dżemikiem w środku. – Podejrzewasz, gdzie mogliby się po…

Spojrzał w kierunku gościa, który zaszedł mu drogę i zaczął zadawać mu pytanie. Uniósł brew ku górze i spróbował go wyminąć totalnie ignorując jego obecność. Chciał kontynuować rozmowę z Brenną, ale dziennikarz nie odpuszczał.

– Abraham Lincoln, nie będę się wypowiadać na żaden temat – odpowiedział mu i złapał go delikatnie za ramiona i przesunął na bok, aby zszedł mu z drogi.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
25.12.2023, 21:47  ✶  
– To nie patrz, Sherwood. Zamknij oczy i myśl o magicznych stworzeniach albo podziwiaj wystawy sklepowe – poradziła Brenna radosnym tonem, gdy odniosła sukces i zdołała wpakować sobie kolejny przysmak do ust. – Hej! To moje ciastka, znajdź sobie własne! – zaprotestowała chwilę później, kiedy bezczelnie zagarnął JEJ opakowanie ciastek, bo pozwoliła się mu poczęstowanie, a nie zabierać wszystkie! Przynajmniej tyle, że zaraz jedno jej oddał. I przy okazji na chwilę ją zakneblował, bo skupiła się na przegryzaniu go tak, żeby nie upadło na ulicę – to było wszak opakowanie z paczki, jaką dostała z Miodowego Królestwa, absolutne pyszności w różnych smakach. Zaraz też zresztą wolną ręką sięgnęła, by wyrwać mu paczkę z powrotem, bo kto go wie: może zaraz zje je wszystkie na jej oczach.
Za to kiedy Vincent ogłosił się Abrahamem Lincolnem, zakrztusiła się kawą i omal nie opluła nią dziennikarza, wydając z siebie coś pomiędzy parsknięciem, a śmiechem. Dziennikarzowi to nazwisko może też obiło się o uszy, bo zamrugał, trochę skonsternowany.
– Mógłbym przysiąc, że… nie jest pan Prewettem? W takim razie panie Lincoln, może jednak parę słów do Proroka Codziennego? Jak ocenia pan władzę Minister Eugenii Jenkins? Czy uważa pan, że zadziałała dostatecznie zdecydowanie po Beltane? – wyrzucał z siebie pytania. Przepchnięty na bok przez Vincenta po prostu ruszył za nim, z drugiej strony, a Brenna zastanowiła się, czy nie potrzebował jakiejś wypowiedzi na szybko do dzisiejszego wydania, skoro był taki natarczywy.
– Drogi panie, niech pan lepiej znajdzie innego przechodnia, pan Pr… Lincoln jest bardzo mało komunikatywny – powiedziała z poważną miną, niepewna, czy przychodzi na pomoc Vinentowi, czy może raczej dziennikarzowi.
- Wystarczą trzy słowa!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#4
03.01.2024, 21:58  ✶  

Gdyby nie dziennikarz zapewne znowu zabrałby jej to opakowanie i dla własnej przyjemności dalej próbował wpychać jej ciastka do buzi, ale na szczęście Brenny skupił swoją uwagę na natręcie. Tak, Vincent czasami miał zachowania godne dziecka, ale co poradzić. Lubił jak Brenna gadała, ale lubił też jak milczała, więc wpychanie ciastek do jej buzi byłoby czymś przyjemnym. Nie miał teraz jednak czasu na kilka chwil znęcania się nad Longbottom.

– Trzy słowa? – odwrócił się do dziennikarza bardzo powoli, jego oczy ściemniały, a postura jakby urosła do rozmiarów grozy. Nie, Vincent z aparycji raczej nie był przyjemny, raczej samym wyglądem sprawiał wrażenie osoby z lekka groźnej. Łagodny był jedynie przy Brennie i bliskich mu osobach, ale dla obcych? Z przyjemnością by się z nim pobił, ale hamowała go obecność Brygadzistki. – Gościu, odpierdol się – uniósł brew ku górze. Dłonie zacisnął w pięści, a słysząc słowa Brenny cofnął się od dziennikarza, chociaż dłoni nie rozluźnił, wzroku nie złagodził, a chęci uderzenia gościa nie zniknęły.

Vincent nie raz mówił do Brenny, że nienawidzi ludzi, a zwłaszcza tych, którzy nie rozumieją słowa nie. Jedynego natręta w swoim życiu jakiego akceptował była Paskuda obok niego. Nie była irytująca, robiła bardzo dużo dobrego, a taki dziennikarz zdecydowanie mógł jedynie zaszkodzić. Jak ten, który napisał artykuł o Laurencie, jak każdy inny z tych śmiesznych brukowców. Nie chciał odpowiadać na pytania, nie chciał widnieć w wywiadach, czy innych miejscach publicznych. Wolał być anonimowy, z dala od wzroku innych.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
04.01.2024, 11:41  ✶  
Brenna czasem podejrzewała, że tolerancja Vincenta na jej osobę wynikała z tego, że przy pierwszym spotkaniu się pobili i byli wtedy jeszcze gówniarzami, czasem – że po prostu nie traktuje jej jak istoty ludzkiej, tylko wrzuca do tego samego worka, w którym trzymał magiczne stworzenia. Nie, żeby jakoś to Longbottom przeszkadzało. Poza tym rzadko obserwując go pomiędzy innymi czarodziejami, bo jednak zwykle widywali się w okolicznościach w rodzaju „wleźmy do lasu”, „spróbujmy coś sobie nawzajem połamać” i tak dalej, podejrzewała, że z tym nielubieniem ludzi trochę przesadza i puszczała słowa tego typu pomimo uszu.
W to jednak, że tego dziennikarza bardzo, bardzo nie lubi i zaraz gotów rzucić się na niego z pięściami, Brenna była jednak w stanie uwierzyć. Zwłaszcza po tym, co Wepchnęła się więc pomiędzy nich, tak na wszelki wypadek, starając się przy okazji żadnego z nich nie oblać kawą. Bójka na środku magicznego Londynu, pomijając już że nielegalna, to po prostu ściągnęłaby uwagę, a chyba żadne z nich nie chciało, aby ktoś przypadkiem zrobił zdjęcie czy coś…
– Proszę napisać, że Abraham Lincoln bardzo docenia Ministrę Magii – oświadczyła bez mrugnięcia okiem, trochę nawet rozbawiona wizją tego, jak czarodzieje mugolskiego zareagują na taką deklarację. (Nie to, że w istocie dziennikarz miał napisać o Abrahamie Lincolnie. Opisując sytuację pomylił nawet to fałszywe nazwisko, co chyba najlepiej świadczyło o tym, że Prorok Codzienny zupełnie schodził na psy.) – Teraz przepraszamy, straszliwie się spieszymy – powiedziała z naciskiem. Dziennikarz zerknął najpierw na nią, potem na Prewetta, i chyba coś w postawie tego drugiego wreszcie go przekonało, że warto sobie iść. Ostatecznie pewnie pomogło i to, że Vincent nie był jakoś szczególnie rozpoznawalny.
– Zjedz ciasteczko, Sherwood, bo zaczynasz gwiazdorzyć – zakpiła nieco, podsuwając Vincentowi pod nos opakowanie z ciastkami. – Prasie lepiej za bardzo nie podpadać, bo jutro mogą napisać coś w stylu, że w New Forest źle traktuje się zwierzęta. Albo gorzej, wyobraź sobie, że bardzo, bardzo takiego wkurwiłeś i jutro na pierwszej stronie masz artykuł: Vincent Prewett, jeden z dziedziców fortuny Prewettów szuka żony, kandydatki proszone są o stawienie się w rezerwacie Prewettów w tę sobotę z formularzami z wiekiem, wzrostem i zawodem oraz zdjęciem, na podstawie których zostanie przeprowadzona pierwsza selekcja...
Brenna niektórych przedstawicieli prasy szczerze szanowała, innych najchętniej utopiłaby w kałuży. Z konieczności jednak załatwiając czasem z nimi pewne rzeczy przy okazji akcji charytatywnych zdążyła się nauczyć, że obchodzić się z nimi trzeba ostrożnie. Chociaż rzecz jasna to o szukaniu żony to była po prostu jedna z jej absurdalnych historyjek.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#6
07.01.2024, 22:00  ✶  

Nie wiedział, gdzie wrzucał Brenne. Była gdzieś pomiędzy, ale nadal pozytywnie. Lubił jej towarzystwo bo była szczera, nie była też osobą, którą jego brat wrzuciłby na kandydatkę na żonę. Wiedział, że nie przepadał za Longbottomami, a przecież nie był, aż tak zdesperowany, aby zmuszać go do mariażu z jedną z nich, prawda? PRAWDA? Kolejna sprawa, że Brenna nie dawała o sobie zapomnieć, nie było dnia, aby nie wysłała mu listu, nie było dnia, aby nie pochwaliła się swoimi osiągnięciami, a targanie go po lasach było jedną z przyjemności w jego życiu, bo nawet jeśli wmawiał wszystkim, że nie chce ludzi, że ich nienawidzi czasami czuł się samotny. Taka Brenna była idealną odskocznią od samotności. Głośno też raczej nie nazywał jej przyjaciółką, ale dla normalnych osób właśnie taki tytuł dostałaby w tej relacji, prawda?

W końcu dziennikarz sobie poszedł, Brenna załatwiła tę sprawę po mistrzowsku i nie musiała zamykać Vinca w areszcie za bójkę na ulicy. Zacznijmy od tego, że wtedy dowiedziałaby się zapewne o jego prawdziwym imieniu. Nie wiedział jak takie rzeczy działają, ale raczej w bazie danych widniał jako ten przeklęty Eros. To była jedyna rzecz jaka sprawiała, że miał ochotę bratu i ojcu skręcić kark. Najgorsze, że póki ojciec żył nie mógł nawet tego imienia zmienić – powinność wobec rodziny, wstyd przed pracownikami Ministerstwa, bo już tam pracowało też jego pokolenie ze szkoły. To wszystko na siebie się nakładało.

Zabrał od Benny paczkę z ciastkami, jedno wepchnął sobie do buzi, a gdy skończyła opowiadać swoje historie wcisnął jej jedno do buzi wracając do karmienia jej ciastkami. Musiał odreagować. Okropnie był wściekły, więc po chwili oddał jej paczkę z ciastkami i wyciągnął papierosa z kieszeni wciskając go do buzi i zaciągając się nim z lubością wręcz.

– To byłoby ciekawe. Tyle lasek pod chatą i każda by się zawiodła – zarechotał rozbawiony bagatelizując jej słowa. Nikt normalny by tego nie zrobił, nie? Nie chciał też, aby jego brat się o tym dowiedział. – Dobrze, że mój brat nie jest aż tak zdesperowany, aby się do tego posunąć – prychnął. – Ci dziennikarze często tak latają i zadają pytania przypadkowym ludziom? – zapytał. – Nie dasz mi zapomnieć o Lincolnie, nie? – zaciągnął się dymem i po chwili wypuścił go z ust.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
07.01.2024, 22:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.01.2024, 22:39 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna zwykle nie miała oporów wobec nazywania ludźmi przyjaciółmi ani mówienia, jak jej na nich zależy. Wobec Vincenta nie używała tytułu przyjaciela z czystej przekory, nie dlatego, że przeszkadzałoby jej powiedzenie czegoś takiego, a bo on zdawał się nie uważać za człowieka, który w ogóle może mieć przyjaciół. Nigdy w życiu nie przyszłoby jej też do głowy, żeby Edward Prewett próbował ich swatać. Przed Beltane w ogóle pewnie nie zauważyłaby flirtu, choćby walnął ją w głowę, a teraz nawet jeżeli uświadomiła sobie, że jednak takie rzeczy istnieją, nie przyszłoby jej na myśl, że Prewett mógłby wpaść na taki pomysł. Przecież Edward prędzej padłby na apopleksję, a z kolei Jeremiah Longbottom na pewno krzyczałby coś o tym, że po jego trupie.
Co zabawne, już znała prawdziwe imię Vincenta.
Ale wiedziała, że to broń, którą powinna zostawić sobie na bardzo specjalne okoliczności. Gdyby kiedyś musiała go szantażować na przykład…
– Skąd wiesz, może byłoby jak na balu Kopciuszka i znalfububo… Preffet! – burknęła, omal nie zakrztusiwszy się wepchniętym jej do ust ciastkiem. Zagarnęła paczkę i tym razem przełożyła ją i kawę tak, by znalazła się w tej dłoni dalej od Vincenta. Przez moment wyobrażała też sobie Vincenta w roli księcia i bal Kopciuszka, ale jakoś uparcie w tej wizji to on z niego uciekał, a jakaś dziewczyna rzucała w niego butami. – W ogóle wiesz, kim był Kopciuszek? I w sumie to nie wiem, jak często to robią, ale mnie ostatnio też dorwali. A twój brat szukałby żony czystej krwi, a myślę, że z takich na takie poszukiwania to mogłyby się zgłosić tylko albo bardzo walnięte, albo bardzo zubożałe… Więc raczej ci to nie grozi. To znaczy, że on na to wpadnie, bo jeżeli mnie bardzo wkurzysz, to kto wie, co znajdzie się na głównej Proroka? – zapytała retorycznie, popijając ciasteczko kawą i spoglądając za odchodzącym dziennikarzem. Zastanawiała się, co napisze w prasie, czy w ogóle zacytuje coś z tego (zwłaszcza „gościu, odpierdol się” jako odpowiedź na pytanie o Ministrę), czy przypisze te słowa Prewettowi, czy może Lincolnowi… Zaraz jednak przeniosła spojrzenie z powrotem na Vincenta i posłała mu znad kubka promienny uśmiech.
– Och, dam. Za jakiś rok czy dwa. Albo za trzy. Kiedy pojawi się coś lepszego, czym będzie można cię dręczyć – odparła z bezczelną szczerością, bo już wymyśliła, że jak będzie biegła wpaść z prezentem do Mabel do klubokawiarni, zahaczy o sklep z ubraniami Madame Malkin i zamówi tam specjalny cylinder, dokładnie taki, jaki nosił Abraham Lincolm.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#8
14.01.2024, 20:19  ✶  

Doprowadzenie do szału swojego brata czasami go kusiło, gdy tak natręptnie próbował znaleźć mu żonę, aby mógł wyprawić mu wesele przed śmiercią ich własnego ojca, ale Vincentowi w tym kierunku nie było śpieszno. Wręcz obawiał się mariażu, obawiał się posiadania rodziny, nigdy nie myślał o tym, aby uprawiać seks w celu posiadania potomków. Jego największy koszmar to było właśnie posiadanie dzieci. O ile cudze jeszcze potrafił znieść, bo wiedział, że nie będzie z nimi musiał przebywać dwadzieścia cztery godziny na dobę to o tyle trudniej było mu siebie wyobrazić jako ojca. Te myśli powodowały u niego wręcz paraliż i objawy najczystszego stresu. O ile mógłby mieć samą żonę, mieć przy sobie kogoś kogo by kochał, spędzał z nim czas, budował własne gniazdo – to nie był w stanie wyobrazić sobie dzieci, które byłyby jego.

Gdy zabrała mu ciastka uśmiechnął się jedynie w ten swój cyniczny sposób i rozluźnił. Zdenerwowanie na dziennikarza już mijało, dym papierosowy idealnie koił nerwy, a denerwowanie Brenny sprawiało, że życie nabierało smaku. Mógłby to robić odpłatnie, chodzić za nią i wkurzać ją drobnymi rzeczami, wpychaniem ciastek do buzi, przedrzeźnianie, cokolwiek co sprawiłoby, że chodziłaby sfrustrowana. Z drugiej strony nie chciałby też jej za bardzo rozpraszać, bo świat byłby wtedy w niebezpieczeństwie, a wszystkie pokonane przez nią trolle zaczęły by czuć się bezkarne, nie?

– Preffet, preffet – przedrzeźnił ją śmiejąc się przy tym i lekko szturchając ją bokiem – Już się tak nie buntuj, to tylko ciastko – wyszczerzył się do niej, ale na wszelki wypadek odsunął się kawałek, aby mu nie zdzieliła ciastkami w łeb. – Nie, nie mam pojęcia kim jest Kopciuszek – stwierdził zgodnie z prawdą. Nigdy jakoś nie zagłębiał się w baśnie, a zwłaszcza te mugolskie. Ledwo ogarniał te czarodziejskie. To też byłby idealny powód, dla którego byłby złym ojcem. Przynajmniej tak sobie wmawiał. – To jakieś zaklęcie? – może chciała na niego rzucić jakąś klątwę? Może to ta, którą miała na sobie? Nie pamiętał jednak, aby ostatnio jej jakoś szczególnie mocno podpadł, aby chciała nieumiejętnie go zaklinać.

Uniósł brwi patrząc na nią z niedowierzaniem. Paskuda, w paskudowości w największej paskudności.

– Klempa – prychnął. – Ale dzieci też muszą mieć jakąś radość, więc pozwalam ci nie zapominać o Lincolnie – zaśmiał się i odrzucił na bok peta po papierosie.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
14.01.2024, 20:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.01.2024, 20:34 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna do pewnych rzeczy po prostu się nie nadawała. Przynajmniej we własnym mniemaniu.
Kiedyś pewnie myślała, że założy rodzinę, ale jakoś zawsze na chłopaków patrzyła jak na kumpli, a oni patrzyli tak samo na nią: nie była dziewczyną, która wzbudzałaby zainteresowanie, gdy wokół było tyle bardziej interesujących pań. A potem przyszła wojna i całą swoją uwagę skupiła na czymś innym. Na całe szczęście, jej brat był trochę mniej uparty w swoich zapędach niż Edward, chociaż też zdarzało się jej bezlitośnie zmyć Erikowi głowę za różne zapędy, przy których współczuła nawet nie sobie, a ich obiektom.
– Tylko ciastko? Ciastka i pączki to coś, co traktuję wręcz śmiertelnie poważnie. Dopuszczasz się herezji, Sherwood – oświadczyła, trzymając opakowanie poza jego zasięgiem. Upiła kolejny łyk kawy, a potem wrzuciła opakowanie do najbliższego kosza i ruszyła dalej ulicą. Dziennikarz, który zaczepiał Vincenta, dorwał kolejną, nieszczęsną ofiarę – Brenna obejrzała się za nim, zastanawiając się, czy czytelników w ogóle zainteresuje jakaś tam sonda uliczna.
Będzie musiała sprawdzić, czy wspomną w prasie o Abrahamie Lincolnie.
– Nie, to postać z bajki. Która wygrała takie zawody kandydatek, zgromadzonych w jednym miejscu, żeby Książę mógł sobie wybrać jedną z nich. Zainteresował się właśnie nią, bo zwiała o północy. I tak pomyślałam, że ty miałbyś większy problem z wyborem, bo jestem absolutnie pewna, że na twój widok więcej rzuciłoby się do ucieczki… – stwierdziła z pewnym zamyśleniem, łamiąc kolejne ciasteczko na pół, by potem je zjeść. Brenna lubiła mugolskie baśnie i książki w ogólności, zaczytywała się Diuną, Tolkienem, ale także taką Jane Austen. Bajki o Kopciuszku jednak jakoś nigdy nie lubiła. Co to w ogóle miało być? Przecież wybranka księcia nie powinna być tylko ładna, ale też być w stanie ogarnąć sprawy państwowe. A szukanie jej na podstawie pantofelka? Jeśli miała tak małą nóżkę, że drugiej takiej nie było na całym świecie, to czy nie była pół goblinem? I czy wtedy mogłaby być tak piękna, że oczarowałaby księcia? – Och, pozwalasz. Jakże łaskawie z twojej strony. Chyba po prostu dobrze wiesz, że jeśli spróbujesz mi zabronić, postawię ci pod domem skrzynkę na listy z napisem „skrzynka Abrahama Lincolna” albo coś takiego… – parsknęła. Ale niezależnie od tego, czy pozwalał, czy nie, i tak już planowała wysłanie mu specjalnej przesyłki. – W każdym razie, jeśli chodzi o tych kłusowników… – podjęła, zniżając głos i krótko streszczając mu sytuację: oczywiście tylko odnośnie tych informacji, które nie były tajne i których nie mógłby wykorzystać do jakiejś samodzielnej vendetty…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#10
19.01.2024, 19:11  ✶  

Vincent w pewnym sensie rozumiał zapędy Edwarda. Ich ojciec chciał umrzeć spokojnie, z myslą, że każde z jego potomstwa miało już rodzinę, żonę i dzieci, ale sam Vinc nie kwapił się do tego, co ich wręcz denerwowało. On nietstey nie miał luźnych relacji ze swoją rodziną, nie było tak przyjemnie jak Brenna miała z Erikiem. Vincent był kontrolowany, musiał składać raporty i uważać na to, co mówił w towarzystwie swojego brata. Czuł też powinność bycia z nim szczerym jeśli ten odkryłby jakieś jego sekrety. Dlatego też tak skrzętnie ukrywał swoje powiązania z Brenną, aby chociaż ten zalążek jego życia był po prostu dla niego.

Potargał jej z premedytacją włosy nic nie odpowiadając jej na temat tego, że ciastka są święte. Mogła uważać co chciała, ale to nie ujmowało mu satysfakcji z tego, że zadławił ją ciastkiem, a ona się z tego tytułu oburzyła. Jego wzrok ponownie padł na dziennikarza, który gdzieś w oddali zaczepiał kolejnego przechodnia. Pokręcił z niedowierzeniem głową. Prasa spadała naprawdę na psy. Nie potrafił zrozumieć tego, co to miało na celu. Nie lepiej umówić się z jakimiś chętnymi osobami? Popytać w jakichś aptekach, czy ktoś faktycznie nie zechciałby odpowiedzieć i POGODZIĆ SIĘ Z PIERDOLONĄ ODMOWĄ? Natarczywość nie była zbyt przyjemna.

– Absurdalne. I uwierz, że do mnie więcej kobiet lgnie niż ucieka – prychnął, ale po chwili dotarło do niego, że to nie miało sensu, bo Brenna i tak będzie uważać swoje, a on przecież nie musiał jej udowadniać, że był atrakcyjny dla innych kobiet. Czasami czuł się jak swój brat i miał ochotę wytrzaskać się po pysku. Jak to mówią, co w rodzinie to nie zginie, nie?

Mimowolnie parsknął śmiechem na wzmiankę o skrzynce na listy. No dobra, to serio było dobre i nic nie mógł poradzić. Lubił jej humor i tyle. Gdy weszła na temat kłusowników już spoważniał i nachylił się do niej, aby posłuchać co miała do powiedzenia. To było zdecydowanie bardziej interesujące niż przekomarzanie się na temat tego kto miał lepsze sposoby na zemstę. Już dawno też poddał się z zabranianiem jej robienia jakichś rzeczy. To nie miało sensu – ona zawsze będzie sobą.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1938), Vincent Prewett (1575)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa