• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 9 Dalej »
[29.06.1972] Zwierciadło duszy | Olivia, Laurent

[29.06.1972] Zwierciadło duszy | Olivia, Laurent
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#1
18.01.2024, 09:43  ✶  
Południe,
Kawiarnia TeaCups

Olivia chciała, by spotkali się na neutralnym gruncie. Z dala od domu Laurenta, który przywoływał nieprzyjemne wspomnienia, ale i który był niebezpieczny, jeśli chodzi o rozmowy. Ruda bardzo przeżyła spotkanie z Aydayą - i chociaż ta nie powiedziała wprost nic złego, to za nic nie chciałaby powtórki z rozrywki. Po tej rozmowie w New Forest przez kilka miesięcy czuła się brudna i oszukana. Wciąż miała wrażenie, że Aydaya dała jej mały pokaz tego, w jakim świecie żyje Laurent: dzięki temu z każdym kolejnym dniem nie żałowała, że zakończyła tę relację, ale świat Laurenta był kłamstwem. Był oszukany, pełen niepisanych zasad i słodkich słówek, których jedynym celem było zranienie drugiej osoby. To nie mogło się udać i chyba w głębi duszy wiedziała o tym od początku, ale potrzebowała, by ktoś jej to uświadomił. Olivia była jednocześnie na siebie zła za to, że powiedziała Laurentowi prawdę w tak ostrych według niej słowach, że jego matka nie dała im dokończyć rozmowy i nie pozwoliła tym samym się wytłumaczyć ze swojej wypowiedzi. Ale czuła, że spotkanie kilka tygodni po tym, co się stało, to dla niej za wcześnie.

Teraz jednak wszystko się zmieniło. Przede wszystkim ona się zmieniła, chociaż z zewnątrz, dla zwykłego obserwatora, mogła wyglądać tak samo. Wciąż miała długie, rude włosy opadające miękko na jej ramiona, wciąż miała piegi na nosie, wciąż chodziła ubrana w dżinsy i koszulki bez polotu. Wciąż była zwyczajna i niewyróżniająca się niczym szczególnym. Taka zwyczajna siedziała więc teraz w niewielkiej kawiarni, w której oprócz niej było zaledwie kilka osób. Czekała z zamówieniem, na razie biorąc tylko wodę. TeaCup, wbrew swojej nazwie, miało do zaoferowania dużo więcej, niż herbaty. Kawy, ciastka, nawet jakieś śniadania. Wystrój był całkiem przyjemny dla oka: meble utrzymano w bieli i ciepłym drewnie, które przełamywano pastelowymi dodatkami. Nie było to jednak połączenie nachalne, a obrusy i serwetki nadawały kawiarni delikatnego klimatu, idealnego do wspólnego spędzania czasu. Olivia zerknęła na zegar na ścianie - była trochę przed czasem, ale to nic. Mogła zebrać myśli, zanim Laurent tu przyjdzie - nie wiedziała sama, jak się czuła z tym, że tak szybko się zobaczą. Czy nie było za wcześnie? Może... Ale jednocześnie czułaby się okropnie, ograniczając ich znajomość do listów. Była mu winna słowne, osobiste przeprosiny, nawet jeśli on uważał, że były niepotrzebne. W zamyśleniu sięgnęła po szklankę z wodą. Jak powinna potoczyć się ta rozmowa? Od czego powinna zacząć? Miała lekki mętlik w głowie, ale o dziwo nie czuła się nieswojo. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że trochę inaczej zaczęła podchodzić do pewnych spraw i chciała, żeby Laurent też to wiedział. Bo z listu wynikało, że go także to gryzło - a przecież nie zrobił nic złego, prawda? Nigdy jej nic nie obiecywał.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
18.01.2024, 14:16  ✶  

Pryzbrany w grafitową koszulę zdobioną u dołu i na krańcach rękawach delikatnymi wzorami kwiatów, w ciemniejsze spodnie, wkroczył do urokliwej herbaciarni, która została wybrana na miejsce ich spotkania. Nic się nie zmieniło - tak potencjalnie. Ona nadal miała rude włosy, nadal ta sama koszula, nadal te same, modne w świecie mugoli dżinsy. On idealnie uczesany z włosami zaczesanymi na bok, z ubraniem pasującym do niego co do każdego szwu i milimetra, podkreślającym to, co powinno zostać podkreślone. Bo jeśli chodzi o własne ciało to zawsze nosił je jak największą ozdobę, której biżuteria była tylko podkreśleniem. Tak, nic się nie zmieniło. Jednocześnie zmieniło się wszystko.

Odnalazł ją wzrokiem. Urokliwa kobieta, która przypominała dziewczynkę zarówno swoją młodzieńczą urodą jak i swoim charakterem. Wolny ptak, którego nie można zamykać w klatce. Uśmiechnął się już od progu, kiedy tylko ją zobaczył, ale nie był to ten sam rozmiłowany uśmiech, jakim obdarzał ją kiedyś. Było ku temu wiele powodów, wiele składników odruchów, jakie ciężarem układały się na jego ramionach. Tych samych, które nadal miał wyprostowane. Naturalnie dumna postawa, a przy tym wcale nie arogancka. Pewność siebie, a jednak całkowicie ułudna. Osądy o tym, jak bardzo wydawał się zdecydowanym człowiekiem, albo jak bezradnym, miały nadejść w przyszłości.

- Dzień dobry, Olivio. Bardzo miło mi cię zobaczyć. Wyglądasz pięknie, jak zawsze. - A przynajmniej jemu zawsze się podobała właśnie w tym wydaniu. Makijaż i cudna suknia potrafiła skryć wiele defektów, ale wyznacznikiem urody nie były one. One jedynie mogły rozświetlić kobietę na jedną noc. Nadal trzymał tego pięknego pegaza na wyspie w kuchni. Nadal tak samo pięknie lśnił w promieniach słońca. I nadal tak samo dobrze wspominał czas, który mieli okazję doświadczyć razem. Podał jej dłoń, lecz tak, jak mogli witać się dawno niewidziani przyjaciele. Bez zobowiązań. Usiadł naprzeciwko. - Było mi bardzo miło odczytać list od ciebie. Jeszcze raz dziękuję.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#3
18.01.2024, 22:09  ✶  
Gdy tylko Laurent pojawił się w progu, mimowolnie jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. On, młody Prewett, jak zawsze wyglądał idealnie. Jak zawsze gdy wkraczał w jakąś przestrzeń, to rozjaśniał ją niczym ten promyk słońca rozjaśniał mrok. Nie szło się nie uśmiechnąć, szczególnie jeśli miało się w pamięci ten miły czas, który razem zdążyli spędzić. I nie chodziło tu o seks, bo to była dla niej kompletnie drugorzędna sprawa. Cielesność była ważna, owszem, ale w przypadku tego, co ich łączyło - przynajmniej według niej - chodziło o coś więcej. Nie chciała tego tracić. Może i jej nie kochał, może i ona nie kochała go, ale czemu mieli burzyć tę relację, która wprowadzała odrobinę szczęścia do ich życia?
- Ciebie jak zwykle nie da się opisać słowami, Laurencie - wyciągnięta dłoń nieco ją zaskoczyła, ale uścisnęła ją, tak jak przy ich pierwszym spotkaniu w New Forest, gdy przybyła z zamówionymi eliksirami. Siadła z powrotem na krześle, na którego oparciu i siedzisku były miękkie poduszki. - Chociaż tyle mogłam zrobić po tym... Co powiedziałam.
Powiedziała ostrożnie, posyłając blondynowi lekki, niepewny uśmiech. W Olivii widać było zmianę - i to ogromną. Jej oczy błyszczały jeszcze mocniej niż wtedy, gdy się spotykali. Twarz była jakby jaśniejsza i chyba przybyło jej kilka zmarszczek od uśmiechania się. Na pewno też wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy opuszczała jego dom po konfrontacji z Aydayą Prewett.
- Chciałam cię przeprosić osobiście. Powiedziałam kilka słów za dużo, a to przecież nie była twoja wina. Nic mi nigdy nie obiecywałeś, chociaż w tym jednym miałam rację - wiele osób oczekuje automatycznie czegoś więcej po tak długiej znajomości - przerwała na chwilę, gdy dostrzegła zbliżającą się kelnerkę. Dziewczyna z ciekawością przyglądała się Laurentowi, lecz nie robiła tego w nachalny sposób. Laurent niezbyt tu pasował, był zbyt idealny. Ta idealność sprawiała, że był wręcz nieidealny w tym wystroju. - Poproszę herbatę jaśminową.
Zerknęła na Laurenta i lekko dała mu znak dłonią, że ona zapłaci. Ona zaprasza, ona płaci, niech zamówi co chce. Mimo że wiedziała, że ma pieniądze - i to ile! - to jakoś tak ją wychowali. A może chciała mu też pokazać, że radzi sobie lepiej niż dobrze? Że jest niezależna jeśli chodzi o finanse i nie musi na nikim polegać?
- Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy? Zraniłeś mnie, ale chyba potrzebowałam dojrzeć do tego, żeby przed samą sobą przyznać, że to nie była twoja wina. W zasadzie to powinnam ci podziękować, bo nie tylko spędziliśmy razem miło czas, ale też dużo się nauczyłam. Przede wszystkim by nie zakochiwać się w kimś, kto nigdy nie dał mi żadnego powodu do tego, bym podejrzewała, że może być inaczej - ostatnie słowa były trochę kwaśne, ale... Olivia może i się zmieniła, może przeszła wewnętrzną przemianę, ale niektórych odruchów nie potrafiła pokonać. Na przykład nie potrafiła odrzucić nagiej, brutalnej prawdy, nawet jeśli miała ona obnażyć tylko jej głupotę. - Pewnie to wszystko by się potoczyło inaczej, gdyby nie twoja matka. Weszła w połowie rozmowy.
Ruda westchnęła ciężko. Aydaya była piękna, jak te egzotyczne ryby w oceanie, których dotkniesz i zatrujesz się toksyną tak silną, że w ciągu kilku godzin umrzesz.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
20.01.2024, 16:41  ✶  

Uśmiech. Piękna gwiazda rozjaśniająca lot komety, której ognistym ogonem były włosy tej zjawiskowej kobiety. Jeśli ktoś zasłużył na bycie nazwanym Ciałem Niebieskim, to chyba właśnie ona. Nie, nie niebieskim, bo przecież to był kolor smutku. Czerwonym. Gwiazda, ale nie spadająca - jaśniejąca. Planeta, ale nie jałowa - Matka Ziemia. Wiatr, lecz nie ten, co wyje pod dachem - ten, co plątał się między drzewami i górami. Wolna wola i wolna myśl, a usta jej smakowały jak maliny późną wiosną. Olivia Quirke w całej swojej niepozorności była obrazem, który nie zasłużył na to, żeby zwiniętym leżeć na strychu, zapomniany. Zasłużyła na to, by wsunąć ją w złotą ramę, bo nawet to złoto nie przykryje jej wartości i nie przyćmi piękna, by powiesić ją nad kominkiem tak jak ten obraz przedstawiający selkie w jego własnym salonie. Mogłaby być ubrana tak jak dzisiaj, ale przecież najlepiej wyglądała nago. Bo ta Matka Natura nie poskąpiła jej niczego - i tę nagość mogła nosić jak zbroję. Nosiła? Nie wiedział. Minęło parę miesięcy, przez które człowiek niby nie mógł się mocno zmienić, a jednocześnie zmienić się mógł całkowicie. Więc jak to było? Na pewno ta opowieść brzmiała tak: uśmiechnęła się do niego i jemu nie pozostało nic innego jak odwzajemnić uśmiech... prawie jakby pióro pisało wstęp do Harlequina. A to było tylko spotkanie przy herbacie. Herbacie - bo ten napar łączył ich tak, jak Mojry splatały ludzkie losy w warkocze.

- Za powiedzenie prawdy trzeba mówić cokolwiek? - Ciepły uśmiech zmienił się w momencie na enigmatycznie ulotny. Dotknięcie liścia zsuwającego się z drzewa, bo usta Laurenta smakowały teraz chłodem kasztanów. Tak z wiosny przeszliśmy do jesieni. Dwa przeciwne bieguny. Daj życie - ja je potem odbiorę. Odbierz życie - ja je potem oddam. Czy nie tak rozmawiałaby Panienka Wiosna z Panem Jesienią? - Bardzo lubiłem mówić, że jestem Kłamstwem. Nie oznacza to, że nie nauczono mnie kochać Prawdy. - Miał przyjaciela, który miał obsesję na tym punkcie, przynajmniej jemu wydawało się to obsesją. Zaraz - przyjaciela? A może... Miał obsesję na punkcie człowieka z obsesją? Czy to nie byłoby trafniej ujęte, skoro nie możesz kogoś wyrzucić ze swojej głowy? - Widzisz, ja również nie życzyłem tobie takiego życia. Nikomu go nie życzę. - Nie spoglądał jednak w tym momencie w oczy kobiety. Patrzył na swoje dłonie z prostymi pierścionkami, jakie zwykł nosić. Złożone (chciałoby się rzec, że niedbale) na stole.

- Dziękuję za przeprosiny. W końcu tę prawdę można ubierać w wiele kreacji. - A ta, którą dobrała Olivia była... wiemy dobrze, jaka była. Wciskała szpileczki, chociaż wcale niby nie chciałeś źle dla drugiej osoby. Tamta sytuacja mogła być o wiele gorsza, Olivia mogła zareagować inaczej... - Nie chciałem nigdy cię zranić, ale nie mogę powiedzieć, że żałuję. Nie żałuję żadnej minuty spędzonego z tobą czasu. - Przy tych słowach uniósł swoją twarz, nawiązał kontakt wzrokowy, którego nawiązywanie było przecież całą sztuką. Był pewien tego, co mówił, mimo że wypowiadał te słowa z takim spokojem. Tym typowym dla niego. - Dla mnie to samo. - Prawdę mówiąc nie miał ochoty się zastanawiać nad herbatami, nad menu... nie chciał myśleć. Skoro już myśleć miał, to wolał myśleć o tym, co było tutaj między nimi. - Olivio, to... to nie wypada, proszę... - Zmieszała go w tym momencie, otworzył szerzej ze zdziwienia oczy przy jej geście. Speszył się nieco. Kto to widział, kobieta płacąca za mężczyznę w... gdziekolwiek? Trochę się napiął, bo pierwszy raz spotkał się w zasadzie z takim zachowaniem.

- Nie wiem, czy to takie proste i zero-jedynkowe... czy naprawdę nie dawałem ci do tego powodu? Skoro takie wnioski wyciągnęłaś, to się cieszę. Jeśli ci to pomogło. - Laurent miał całe stadko kompleksów, które jak rozskakane króliczki tuptały sobie po jego głowie, ale wśród tych kompleksów nie było wątpliwości, że potrafi czarować, że przyciąga ludzi. Jakby był magnesem, a ludzie wokół niego opiłkami żelaza. I naprawdę nikogo nie chciał tym krzywdzić, ale przecież byłby kłamcą wobec siebie samego gdyby mówił, że nie wykorzystywał świadomości tego oddziaływania. - Cieszę się, że nie chcesz mnie obwiniać, ale niestety nie jest to do końca zgodne z rzeczywistością. Bo prawda jest taka, że zawieram z ludźmi umowy, wobec których otwarcie mówię, że emocje wyższe nie mają miejsca w moich relacjach. Nie zrobiłem tego z tobą. Spodziewałem się, że wtedy się odsuniesz. - Uważał to za bezczelne ze swojej strony - mówienie czegoś takiego wprost. Ale... taka była prawda. I skoro już mieli o tym porozmawiać, to nie chciał, żeby Olivia, którą uważał za wspaniałą kobietę, żyła w kłamstwie, że to... tylko jej wielka wina. - Zapewne tak... za to ja jestem winien wielkie przeprosiny. Ma nadrzędne słowo nad moim, a jej obecność przy twojej była stresująca. Wybacz, nie chciałem cię wyganiać, ale sądziłem, że będziesz się czuła bezpieczniej, jeśli nie będzie chciała cię więcej zaczepiać i będziesz mogła wrócić do domu. - Bez myśli, że Aydaya zaraz będzie węszyć wokół niej i jej rodziny.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#5
21.01.2024, 01:09  ✶  
Z jej ust wydobyło się ciche tsyy, spotęgowane kolejnym machnięciem ręki. Wypada, nie wypada... Nie musieli się o to martwić, chociaż Olivia doskonale wiedziała, że te zasady zostały w Laurencie głęboko zakorzenione i nie dało się ich pozbyć, by nie uszkodzić jego samego. Tak mocno nurzał się w tych półprawdach, że szybko stały się jego integralną częścią. Dbał o pozory, nie pozwalał sobie na słabości nawet teraz, przy niej. Czy przy kimkolwiek czuł się na tyle swobodnie, że mógł być sobą? Czy może tak bardzo zatracił się w tych kłamstwach i prawdach, że już nie wiedział, kim jest?
- Zapłacę, chociaż tyle mogę zrobić. Nie przejmuj się tym, nikt cię tu nie zna, a jeśli będzie ci lepiej, to dyskretnie przesunę pieniądze pod serwetką i wyjdzie na to, że ty płacisz - mrugnęła, ale kontynuowała rozmowę dopiero gdy kelnerka odeszła. Nie lubiła rozmawiać przy obcych, zawsze miała wrażenie, że ją podsłuchują i oceniają. - Nie, nie zrobiłeś. I pewnie masz rację, gdybym wiedziała, najpewniej bym się w to nie pchała. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jaka jestem. I wiem dobrze, że życie to nie książki, które tak bardzo lubię, ale... Wiesz, czasem jednak spotyka się na swojej drodze kogoś, kto sprawia, że nagle zaczynasz żyć jak w bajce. Po prostu tą osobą nie jesteś ty i chyba potrzebowałam się o tym przekonać w taki a nie inny sposób. Dobrze się stało.
Powiedziała w końcu, zakładając nogę na nogę. Odgarnęła rude włosy z ramienia, które załaskotały jej szyję. Ostatnie miesiące były dla Olivii bardzo intensywne i nie do końca łaskawe, ale dzięki temu mogła zrozumieć kilka rzeczy. Wejrzeć w głąb siebie, sprawdzić swoje reakcje na określone sytuacje i... zadecydować, czy chce ponownie pakować się do tej rzeki, czy nie.
- Tak myślałam, chociaż z początku odebrałam to jako... - zamilkła, szukając przez chwilę odpowiedniego słowa. Nie potrafiła go znaleźć, każde wydawało się niewłaściwe. - Sama nie wiem. Że byłam jakąś rozrywką? Czymś ciekawym, jakąś wielką nieznaną z niższego szczebla, która po odkryciu tajemnicy staje się nieciekawa i nudna. Ale znam cię na tyle, żeby wiedzieć, że nie potraktowałbyś tak okrutnie nikogo. Napięcie w pokoju po tym, jak weszła do niego twoja matka, było prawie że namacalne. Zakładam, że nie macie normalnych stosunków i mogło to być stresujące. Chyba oboje nas zaskoczyła w mocno nieprzyjemny sposób, chociaż kurczę, nie powiem żeby powiedziała coś złego w moim kierunku. Ale miałam wrażenie, jakbym się tam dusiła. Znasz to uczucie?
Kiedy kelnerka przyniosła herbaty, Olivia podziękowała jej ciepłym uśmiechem. Sięgnęła po białą filiżankę z błękitnym wzorem, układającym się w drobne kwiatki. Chyba niezapominajki?
- Ale nie chcę tracić tego, co mamy. Może i się nie kochamy, ale naprawdę cię lubię, Laurencie, i jesteś dla mnie ważny. Też nie żałuję niczego, co nas spotkało przez ten rok. No, może poza uderzeniem o drzewo u Abby'ego, ale żebra się ładnie zrosły przecież i nic się nie stało - rozluźniła się widocznie. Nie miał jej za złe tych ostrych słów, tego niezgrabnego ubrania w kiepskie słowa prawdy, o której tak mówił. Jej słowa były toporne, ale szczere, naprawdę było jej go szkoda. Zwłaszcza gdy teraz się przyznał do zawierania... Umów, jak to określił. Ale nie miała zamiaru dociekać, po co, kto i dlaczego. Skoro wybierał takie życie, to możliwe, że tak mu było wygodniej i takie je lubił. W jej oczach brak miłości był naprawdę smutny, ale nie była na tyle ograniczona by narzucać innym swojej wizji świata. - Ale w jednym miałeś rację. Twoja matka jest naprawdę piękna. Może przez to poczułam się przy niej jak żebrak?
Roześmiała się, chociaż taka była prawda. Czuła się przy Aydayi brzydka, groteskowa i niezgrabna, ciężka i toporna. To nie było coś, co się chciało czuć w towarzystwie drugiej osoby.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
21.01.2024, 19:06  ✶  

Olivia w swoich przemyśleniach było zbyt bliska prawdy, o której mówić nie chciał i która go pochłonęła. Bo nie wiedział, kim jest. Laurent Prewett - aniołek. Księżniczka z wieży, którą trzeba ratować. Bezbronna i bezradna. Właściciel rezerwatu, który odniósł sukces - młody karierowicz. Osoba niezdecydowana. Osoba decyzyjna. Pełen miłości kochanek, który przyciągał. Puste serce, które kochało tylko przez jedną noc. Żadna z tych osób nie była nim, nie tak do końca. Ten koniec był właściwie środkiem. Spotkaj się pomiędzy i poszukaj tam fragmentów, z których ułożymy te puzzle - na pewno się uda, jeśli tylko rozpoczniesz od ramki. O ile ramkę w ogóle znajdziesz. Człowiek nie był na tyle prostą istotą, żeby zamykać go w zwykłym prostokącie, całą jego naturę, myśli i uczucia.

Spojrzał na ludzi tutaj zebranych. Nie był żadną wielką sławą, choć kwestia tego osławienia (albo zniesławienia) miała się wydarzyć. To dopiero za miesiąc, spokojnie. Do tego czasu było jeszcze wiele kłód, które miały sypnąć się pod nogi i je podciąć, żeby była okazja na wywrócenie się. Upewnij się przy tym, że nikt spoglądał nie będzie. Tak jak teraz, gdy mówiliście o tym, kto płacił i dlaczego. Pokazówka. Czy jej wydawało się, że to miała być pokazówka? Laurent nawet nie pomyślał o osobach wokół i o tym, co oni mogliby pomyśleć widząc, że kobieta płaci za mężczyznę, ale rzeczywiście - powinien. Olivia była kimś więcej niż zwykłą znajomą, żeby mówić o fuszerkach wykłócania się, kto naprawdę ma wyłożyć te galeony na ceramiczne talerzyki. On nie pomyślał - ona tak. Fakt, pewne przyzwyczajenia i nauki wchodziły nam pod skórę. A tutaj nie była to kwestia osobistej nauki - przecież zwykła kultura tak nakazywała. To prawie tak, jakby odmówić przyjęcia płaszcza kobiecie, nie podać jej dłoni w potrzebie, nie przysunąć krzesła do stolika... wszystkie te ruchy dawały podstawowy, całkowicie fundamentalny, pokaz kultury mężczyzny. Olivia jednak nie raz i nie dwa pokazała, że wolała spuszczać z tonu. Chociaż go to nie bawiło i miał bardzo wiele przeciwskazań przeciwko temu to chciał jednocześnie jej ulec. Tworzyło to naprawdę nieprzyjemną mieszankę. Pozostawiało zły smak.

- Zgodzę się, jeśli mi obiecasz, że to będzie jeden raz. - Mówił całkowicie poważnie. Naprawdę stawiało go to w bardzo niekomfortowej sytuacji i gdyby miał się na takową znów decydować... a może właśnie gdyby jakieś granice sobie wyznaczyli w tej kwestii (bo przecież chcieli kontynuować znajomość) to nie byłoby to takie przeszkadzające? Potrafił się dopasować, ale bardzo nie chciał wyjść na pozbawionego kultury człowieka. Przed innymi, przed nią, a koniec końców - nawet przed samym sobą. W całej tej niepewności, kogo stanowi Laurent Prewett. - Tak... wiem. - Opuścił wzrok na swoje dłonie. Te splecione palce na stoliku, bardzo luźno, których jeden kciuk przesuwał złoty pierścionek podobny obrączce (ale obrączką nie był) na palcu wskazującym. Machinalnie, nie z żadnym zastanowieniem. Nie odetchnął głęboko, choć miał na to ochotę. Wypuścić powietrze, nauczyć się jak się oddycha. Bo łatwiej było (znów) wyliczać te chwile, w których oddech był spokojny. O wiele łatwiej. Te, w których oddech był niespokojny jawiły się codziennością. Aż za dobrze wiedział, czy było przejechanie się na widmie pięknej, książkowej miłości. Na tym obrazku, gdzie rzeczywiście czekasz na swego rycerza i on się pojawia, jak najbardziej! A potem znika tak samo szybko, jak szybko i niespodziewanie się pojawił w twoim życiu. On wcale nie uważał na swoim przykładzie, że dobrze się stało. Wręcz przeciwnie. Żałował i ciągle strasznie bolało. Wepchnęło go w dół poczucia, że nie jest mu pisana miłość. Tak długo się pilnował, tak długo uważał, wiedząc, że przecież to nie może wyjść, że nigdy nie zagra, tak strasznie starał się trzymać z daleka od przyzwolenia sobie na miłość i gdy w końcu sobie na to pozwolił to..! Puff. Bez błysków, huków, kłótni. Ostatnia kartka przeczytanej książki poprzedzała głuchy trzaska zamykanej oprawy.

- Byłaś, cóż... - Mógł ją okłamywać, mydlić oczy, ale wcale nie chciał. Chyba czułby się tak, jakby zdradził swoją obsesję, która mu tak siadała na głowie. Osiadała na nim jak doskonale dobrany materiał koszuli, którą miał teraz na sobie. Natomiast szukał odpowiednich słów. Pozwalał sobie przy niej na niepilnowanie się w tym momencie, a przynajmniej nie do tego stopnia, w którym nadal przywdziewałby uśmiech i mówił, że niee, nic się nie stało, że Aydaya po prostu się droczyła. Nie byłoby to też kłamstwo. Bo się droczyła, tylko w bardzo okrutny sposób. Olivia była tam ledwo narzędziem. - Tak, znam to uczucie. - Aż za dobrze. Nie dokończył poprzedniego zdania, bo właściwie to ona kontynuowała, a on odpowiednio szybko nawet nie znalazł żadnych dobrych słów. Nie chciał i nie zamierzał się wcinać w jej zdania. - Nie mamy najlepszej relacji... - Podniósł w końcu spojrzenie na rudowłosą niewiastę i pozwolił sobie na lekki uśmiech, żeby wyrwać samego siebie z tego żałosnego dna, którego nie chciał sobą prezentować. Nawet jeśli pozwalał sobie na opuszczanie gardy przy Olivii w tym momencie. - Aydaya nie jest moją biologiczną matką. Jest moją macochą. - Kopciuszek klękał na ziemi i liczył ziarna grochu, żeby nie uciec na piękny bal, gdzie miał poznać swojego księcia. - Jestem bękartem w mojej rodzinie. Ojciec zabrał mnie i uznał mnie jako swojego syna po śmierci mojej biologicznej matki. - Nie była to wcale wielka tajemnica, ale niekoniecznie szczegóły biegały wszem i wobec między plotkami. Bo i niekoniecznie było to coś, co Laurent mówił każdemu. Właściwie to mówił o tym bardzo niewielu osobom. Bo nigdy nie chciał nawet z najbliższymi poruszać tematu negatywnych stosunków w swojej rodzinie i tym bardziej tematu swojej biologicznej matki. - Jestem bardzo podobny do mojej biologicznej matki. Cieszy to mojego ojca, a Aydayi... sprawia jej to ból. - Mniej więcej o tym też rozmawiali z Edwardem. Był wtedy zły na niego, że ją usprawiedliwiał, ale w zasadzie sam w ten sposób Aydayę zawsze tłumaczył. Ją to po prostu boli. Niestety w ostatnim miesiącu dotarła do niego myśl: mnie też to boli. A zalążek tej myśli tworzył poczucie zdrady Boga i niesprawiedliwości, jaką zesłał na swojego anioła w godzinie próby.

Uśmiechnął się cieplej, z rozbawieniem, kiedy tak o tym wspomniała, chociaż i zdziwienie przemknęło po jego oczach. Bo nie spodziewał się żartu z takiej sytuacji.

- Tak, to jedno moglibyśmy zmienić. - I bardziej zadbać o jej bezpieczeństwo. Ale już minął czas, w którym się o to obwiniał. - Zawsze będę cię na swój sposób kochał. To po prostu nie jest ten rodzaj miłości. - Laurent miał całą paletę miłości do zaoferowania temu światu. Tylko ta jedna, konkretna, była zakazanym owocem z Rajskiego Ogrodu. Uniósł jeden kącik ust na jej następne słowa i znów opuścił wzrok - teraz już na herbatę, którą zajął swoje dłonie i zaczął je ogrzewać, jakby brakowało mu ciepła. A przecież czerwiec był naprawdę gorący jak na Anglię. - To bardzo silna osobowość. Miała całe lata, by doszlifować każdy swój gest. - Rozumiał, co miała na myśli. Regularnie go przytłaczała. Tak samo zresztą jak Edward. Był robaczkiem pod ich nogami, co dopiero nieprzyzwyczajona do czegoś takiego Olivia... - Nigdy nie myślałem o tobie jako o... czymś nowym, z... niższych kręgów. Nawet nie przemknęło mi to przez myśl. Tak samo jak myśl o tym, żeby cię naprawdę skrzywdzić. - Ale chyba o tym wiedziała, przynajmniej takie odebrał wrażenie z jej słów. Mimo to czuł, że chce to powiedzieć głośno i wyraźnie. - Chociaż, prawdę mówiąc, twój świat wydaje mi się naprawdę... piękny. - Na pewno piękniejszy od tego Świata Słodkich Kłamstw. - Równie piękny jak ty sama.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#7
23.01.2024, 12:15  ✶  
Olivia ostentacyjnie przewróciła oczami, jakby uparcie się na ten konkretny temat ją irytowało. Jednak ten gest wywrócenia ślepiów mocno kontrastował z szerokim, rozbawionym uśmiechem, który natychmiast pojawił się na ustach rudej. Nie była zirytowana - raczej rozbawiona tym konwenansem? I reakcją Laurenta na jej propozycję. Nie chciała go celowo zawstydzać czy sprawiać, że będzie czuł się niekomfortowo, ale na wszystkich bogów: ten widok był zdecydowanie piękniejszy i lepszy niż najpiękniejsze krajobrazy górskie.
- Oczywiście, tylko ten jeden raz - jej uśmiech się poszerzył, a w niebieskich oczach pojawiły się wesołe iskierki. Ten jeden, jedyny raz… Czy aby na pewno? Laurent nie mógł mieć pewności co do słów Olivii, bo chociaż Quirke nie nawykła do kłamstw, to jednak zawsze mogła ściemniać. Bo ściemnianie to nie było kłamstwo, to tylko maleńkie kłamstewko, taka pierdoła którą nie należy zaprzątać sobie głowy. Musiał jej niestety zaufać, inaczej nigdy nie dadzą rady przeskoczyć do innego tematu.

Gdy Laurent zastanawiał się, bawił pierścionkiem i zbierał myśli, Olivia sięgnęła po filiżankę. Wzięła ją w obie dłonie, trochę jak czarkę wtedy w Chinach. Trzymanie ciężkich naczyń za ucho było kompletnie niepraktyczne, bolało w palce i chyba tylko damy pokroju Aydayi wciąż korzystały z tej formy picia napojów. I ewentualnie ludzie, którzy do swojej pracy nie potrzebowali nadwyrężać rąk. Ręce Olivii były zmęczone, nierzadko obolałe - krojenie, wyciskanie, siekanie i zrywanie roślin a potem ich tłuczenie w moździerzu było pracą co prawda lekką, ale obciążającą te konkretne części ciała. Po co dokładać sobie więcej bólu? Wystarczająco w życiu się nacierpiała - teraz chciała żyć pełnią życia, skupić się odrobinę na sobie i swoich potrzebach. I chociaż naprawdę taki miała plan, to już samo spotkanie z Prewettem mu przeczyło. Bo ona chciała, by to on był szczęśliwy. Podobnie było z Aveliną, Tristanem czy Leonem. Wszystkich stawiała na pierwszym miejscu, poświęcając swój komfort, chociaż uparcie twierdziła, że nic nie sprawia że jest bardziej szczęśliwa niż fakt, że jej przyjaciele byli szczęśliwi. Trochę toksyczne.

Olivia zdążyła upić zaledwie łyk herbaty, gdy Laurent postanowił podzielić się z nią tym ułamkiem życia, tą informacją o której pojęciu nie miała. Przecież ona nie plotkowała, nie obracała się nawet w tych samych kręgach - nie miała więc nawet możliwości, by usłyszeć od kogokolwiek podobnych rewelacji. Brwi dziewczyny powędrowały w górę, a w oczach odbiło się niedowierzanie.
- O? - ostrożnie odstawiła herbatę, nie spuszczając wzroku z Laurenta. - Cóż… To by wiele tłumaczyło, ale jednak nie do końca.
Powiedziała cicho, bo przecież nic nie usprawiedliwia takiego zachowania w stosunku do dziecka swojego męża. Ale z drugiej strony ona była świadkiem dziwnej acz w miarę grzecznej rozmowy między tą dwójką. I wiedziała, jak to może boleć. Ale czemu Laurent miał cierpieć za to, że jego ojciec postanowił zdradzić? Albo spłodzić dziecko bez małżeństwa, zanim poznał Aydayę - bo taka opcja chyba wśród wyższych sfer również była niedopuszczalna. Postanowiła jednak uciąć temat jego matki, żeby nie powiedzieć kilku słów za dużo. Nawet jeśli go nie urodziła, to musiał się z nią użerać. A Olivia chyba coraz mocniej zaczynała doceniać własną rodzinę.
- Mój świat nie jest piękny, jest… Prostacki - szukała odpowiednich słów, ale nie potrafiła ich znaleźć. Zdecydowała się więc na takie określenie, bo w zasadzie pasowało. - Też jest milion niepisanych zasad. Nie chodź po zmroku przy Nokturnie, bo dostaniesz kosę pod żebra. Nie wchodź pomiędzy dwóch szarpiących się czarodziejów, bo dostaniesz zaklęciem w twarz. A jednocześnie obserwuj, czy komuś nie należy pomóc, zadecyduj w jaki sposób i czy chcesz się narazić kto wie czemu… Licz każdego knuta, bo nigdy nie wiesz, czy nie stracisz pracy. To nie jest proste życie, ale zdecydowanie prostsze, niż twoje, bo przynajmniej zwykle nie zastanawiamy się kilka razy, zanim się odezwiemy.
A przynajmniej ona się nie zastanawiała kilka razy przed otwarciem ust - a patrząc na jej ostatnie wybryki to zdecydowanie powinna zacząć.
- Ale tak, masz rację, jest też piękny. Bo możesz związać się z tym, kogo kochasz, możesz nagle zniknąć, możesz robić w zasadzie to, co chcesz. Nie mamy nad sobą bata a na naszych szyjach nie zaciska się pętla, gdy krzywo spojrzymy na kogoś niemiłego, ale wpływowego i bogatego - miał poniekąd rację, ale była pewna że w tym przypadku romantyzowanie rzeczywistości mogło przynieść nieciekawy skutek. Ciekawość potrafiła być pierwszym stopniem do piekła, a czy Laurent potrafiłby się w nim odnaleźć? Nie wiedziała przecież nic o jego przeszłości - dla niej był od zawsze bogatym dzieckiem Prewettów. - Śmiem twierdzić, że jestem piękniejsza od takiego życia. Mogę być pięknym wyobrażeniem o szczęśliwym życiu, pasuje mi takie określenie.
Policzki Olivii pokryły się różem. Mogli nie kochać się w ten sposób, ale łączyła ich przeszłość i intymność, a w gruncie rzeczy Olivia była jak większość kobiet: lubiła dostawać kwiaty i lubiła otrzymywać komplementy. I tak samo jak zwykłe dziewczyny rumieniła się, gdy ktoś sprawiał, że czuła się doceniona. A Laurent zdecydowanie potrafił docenić drugiego człowieka - nie tylko słowem, ale i samym spojrzeniem. Zazdrościła mu tego.
- Lepiej mi powiedz, zanim rozpłynę się pod tym morskim spojrzeniem, co się przez ten czas z tobą działo. Jak Duma?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
27.01.2024, 00:08  ✶  

"Ten typ już tak ma". Tak Olivia już miewała, że w jej oczach pojawiały się chochliki - ten błysk, który mówił o tym, że kształtowała różki między ognistymi włosami i wysuwała ogonek spod sukienki zakończony serduszkiem. Brakowało jej tylko trójzębu do bajkowej wizji Diabła. Tylko żyliśmy w takich czasach, gdzie Diabeł mało miał z bajkami wspólnego. Gnuśności wkradały się między wiersze, jeśli im pozwoliłeś, a ta kobieta nie chciała ich zapraszać. Niby urażona, a ewidentnie zachwycona zdaniem, które przyszło jej potwierdzić. To było niedoskonałe. Nie ona i nie jej reakcja - twoja własna reakcja. Błąd w wielkim planie, bo chociaż nie zawierał wielu szczegółów i nie posiadał własnego scenariusza, to nie miał zanadto odbiegać od niektórych utartych schematów wpisanych w życiorys. Imperfekcja dotknęła blondyna - opuściła na jego ramiona czerwony płaszcz jak na królewskie barki. Wręczyła berło, złote jabłko i kazała iść dalej. Spojrzeć w oczy kobiety, która z tej historii jeden powinna wysnuć morał: im więcej perfekcji dostrzegasz, tym groźniejsze jest to, czego nie widzisz. Człowiek z natury bał się niepoznanego. Część samozachowawcza, która miała odpowiadać u niej za instynkt była jednak zepsuta, przynajmniej częściowo. Znał taką jedną, która miała podobnie - i podobni jak Olivia była mu bardzo bliska. Victoria nie przeżyła jednak tego, co rudowłosa. Nigdy nie oczekiwała niczego więcej od ich znajomości, bo wiedziała lepiej - ideały nie istnieją.

Nie istniały ideały, za to istniało realne przejęcie głupim płaceniem za herbatę, o którą Laurent ogrzewał teraz palce. Nie podjął dalej tematu, a chociaż nie miał powodu, żeby jej nie ufać, to znał ten jej wyraz twarzy... zwiastował kłopoty, bo opowiadał o psotach biegających jej po głowie. Lepiej o nich, niż o powadze, którą mieli zasnuć ten piękny umysł. Olivia była kochana, do rany przyłóż. Mleko otulające ciało w ciepłej kąpieli. Niestety jak to mleko - potrafiły być mętne. Starałeś się czytać z jej oczu, jej warg, jej odruchów. Tu i teraz panowało jednak większe przygnębienie, niż skupienie. Nie, przygnębienie nie było chyba dobrym słowem. Przyszedłeś tutaj nie przygnębiony, a skruszony. Łatwo było naciągnąć jedno na drugie, kiedy samorozponanie rozplaszczało się na podłodze, tuż pod nogami. Jedno w tym dniu miało być dobre - odwiedzenie na Nokturnie pewnego rzemieślnika. Bez jakiejkolwiek pokory. Ale tu i teraz, choć spotkanie Olivii dobre było, to już poczucie, że zrobiło się coś niedobrego... kto normalny by to lubił? Oh, oh! Nazywanie złamanej jaźni Laurenta normalnej byłoby przesadą, gdyby nie jedna rzecz: gdzie w świecie czarodziejów leżały normy?

- Nie chcę o tym rozmawiać. - Dopowiedział, żeby nie pozostawić tutaj pola do spekulacji czy zastanawiania się, jak bardzo i czy w ogóle chce przeciągać tematykę jego rodziny, tego, kto kogo tam kochał, a kto kogo niszczył. Czuł niesprawiedliwość i żal do nich, że doprowadzili go do tego stanu, ale kiedy zacząłby o tym mówić przypomniałby sobie, że tylko histeryzuje, że przesadza, że przecież rodzina chce dla niego dobrze. W tej sinusoidzie ciężko było funkcjonować. I nie chciał słuchać, że słuuchaj, ale prawda jest taka..! Wiedział, jaka jest Wiedział też, jak niepoprawne było jego wahani się i to poczucie winy, samoobwinianie się za to, co jego winą nie było. Tak, wiedział. Niczego ta wiedza nie zmieniała poza bezsilną frustracją.

- Nie istnieje idealne życie. Tak jak nie istnieją idealni ludzie. - Ani idealna miłość wyciągnięta z książek, które tak lubisz czytać. Olivia mogłaby zatonąć w baśniach. Na jej szczęście podkochała się w selkie, który nie chciał dla niej źle, nawet jeśli, ujmując słowa w swą moc, wykorzystał jej zauroczenie dla własnej przyjemności. - Chyba jak na czarodzieja czystej krwi mam całkiem dobre życie. - Nie było co tutaj unosić się fałszywą skromnością. Nawiązywał jednak do tego liczenia każdego knuta czy oglądanie się za siebie po nocach... - Niemal sielskie. - Uśmiechnął się ulotnie. Jego życie było wszystkim, ale na pewno nie jedną z tych sielskich książek. - Mam spokój. Nikt prawie niczego ode mnie nie oczekuje. - Prawie nikt. Aydaya zażądała ożenku, ale Laurent powiedział kategoryczne "nie". - Przyznam szczerze, że bardzo lubię wszystkie te... gale, bale i spotkania towarzyskie. Damy w pięknych sukniach i dżentelmenów w garniturach. Szerokie kapelusze i stukające się kieliszki szampana. - Przynajmniej lubił. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz na takowym był. - Bardzo ładnie samą siebie określiłaś. Podoba mi się. - Ta poprawka była więcej niż akceptowalna, była chciana, choć nieoczekiwana. Zaraz jednak uśmiechnął się do niej ciepło, szczerze, kiedy wspomniała o tym rozpływaniu się pod jego spojrzeniem.

- To byłaby... długa opowieść. Taka, przy której stygnie herbata. - I potrzeba jej kilka dzbanków. - Duma... bardzo dobrze. Trochę nadmiernie protekcjonalny.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#9
28.01.2024, 17:56  ✶  
On nie chciał o tym rozmawiać, a Olivia nie miała zamiaru ciągnąć tego tematu. Kiwnęła głową na znak, że rozumie - bywała wścibska i gdy mogła sobie na to pozwolić, to drążyła temat dalej, ciągnęła za język, wciskała się bezczelnie między jedną tajemnicę a drugą. Tu jednak wyczuwała, że powinna przystopować. Każdy miał prawo nie chcieć zapraszać jej do swoich tajemnic, a Laurent chyba po raz pierwszy postawił tak jasną granicę. Nie zamierzała jej przekraczać, zwłaszcza że podejrzewała, że nawet by tego nie zrozumiała. Pochodziła z innej rodziny, tam gdzie ojciec kochał matkę i mimo kłótni o niepozmywane naczynia wspierali się na każdym kroku. Możliwe że to po części było odpowiedzialne za to, w jaki sposób Olivia postrzegała miłość. Uważała, że tak powinna wyglądać: że ludzie powinni być dla siebie wsparciem w trudnych chwilach, a nie tylko być przy sobie, gdy było dobrze. Nawet jeśli można było drzeć koty o nieporządek czy zapomnienie rocznicy pierwszej randki, to jednak powinno się być obok drugiej osoby, wyciągać rękę gdy ona tego potrzebowała. Po cichu wspierać, ciągnąć w górę i dopingować, by rozwijała skrzydła. A nigdy ciągnąć w dół.

Olivia wbrew opinii niektórych nie była aż tak głupia, jak mogłoby się wydawać. Potrafiła czytać między wierszami, całkiem nieźle odbierała też emocje, chociaż miała skłonności do ich nadinterpretacji. Wyczuła zmianę u Laurenta, jakby... Uznał że wszystko zostało już powiedziane i załatwione? Zbyt długa historia.... Westchnęła cicho, ale dobrze. Skoro nie chciał, to niech nie mówi. Upiła więc łyk herbaty, a gdy upewniła się że w filiżance nie ma już zbyt dużo napoju, oparła się plecami o krzesło z miękką poduszką. Widziała ten ciepły uśmiech, ale trochę nie pasował jej do słów, które wypowiedział, więc tylko opuściła wzrok, żeby nie musieć krzyżować z Prewettem spojrzenia.
- Kocha cię, nic dziwnego, że o ciebie dba. To dar mieć obok siebie takiego... Przesadzę, jeśli powiem że członka rodziny? - z Laurentem mieli podobne podejście do zwierząt, ale czy powiedziałby, że Duma jest częścią rodziny? Ona zawsze uważała, że zwierzęta mogły być przyjaciółmi i faktycznie rodziną, jeżeli wywiązała się między nimi a ludźmi odpowiednia więź. Nie miała pojęcia, czemu Laurent uważa, że Duma jest nadmiernie protekcjonalny, ale nie zamierzała ciągnąć go za język. - Gdy się w końcu wyprowadzę od rodziców, chciałabym mieć zwierzę nawet w ułamku oddane tak, jak Duma jest oddany tobie.
Uśmiechnęła się lekko, ale chyba trochę smutno? Widmo wyprowadzki było dla niej jeszcze bardziej odległe, niż kilka miesięcy temu. Zbliżały się pierwsze ogromne wydatki, na dodatek plany, które miała, zapewne pochłoną wszystkie oszczędności. Powinna w jakiś sposób dorobić, ale kompletnie nie wiedziała, w jaki. Z drugiej strony mimo całej miłości do rodziców zaczynała się w tamtym mieszkaniu po prostu dusić. Niby zapewniali, że im to nie przeszkadza, ale prawda była taka, że jej dom nie był ogromną rezydencją. Bywało po prostu ciasno, a prywatności było tyle, ile kot napłakał. Olivia odłożyła ostrożnie filiżankę na spodek. Była prawie pusta, a ona poczuła się po raz pierwszy podczas tego spotkania skrępowana. Zerknęła dyskretnie na zegarek, pod pretekstem poprawienia paska, który tak czy siak zapięła przed wyjściem zbyt luźno.
- Cieszę się, że sobie wszystko wyjaśniliśmy i żadne z nas nie żywi urazy - powiedziała jeszcze, uśmiechając się.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
30.01.2024, 19:23  ✶  

Byłoby idealnie, gdyby człowiek przy człowieku równał się zawsze człowiekowi. Gdyby nikt nikogo nie cofał do roli drugoplanowej postaci, albo nie zsuwał jeszcze niżej - zamieniał człowieczeństwo w zezwierzęcenie, by inni mówili, że lepiej traktuje się psa. Mieli oboje takie samo podejście do zwierząt, do traktowania ich jak członków rodziny. Ale miłość? Laurent zrozumiał, co to miłość - ta prawdziwa i głęboka. Poczuł ją całym sobą, kiedy motyle fruwały w brzuchu i gdy rumieniłeś się na każde słówko, jakie padało z ust z drugiej strony. Wiedział, jak to jest się zakochać. Powiedziałby też, że wie, czym jest miłość rodzicielska - i jednocześnie czym jest ból, kiedy ten rodzic cię odtrąca. Tak pojawiały się pierwsze niepewności i kompleksy - nie wynoszone z placu zabaw, a z własnego domu. Przygany i nakazy, tłuczenie do głowy prawd życiowych, chodzenie od linijki, żeby zostać zauważonym i docenionym, żeby nie żyć w cieniu drugiej osoby. Ten doping mógł być wtedy rozumiany na różne sposoby. Chodziło w końcu o to samo - żeby dziecko się pięknie rozwijało i pokonywało swoje własne limity. Nawet teraz Edward go tak chętnie "dopingował".

- Niee, w żadnym wypadku nie będzie to przesada. - Mógłby chyba godzinami, z pasją, opowiadać o swoim najlepszym przyjacielu, jakim był Michael, Dumie, reszcie abraksanów i istotach z New Forest. Olivia należała do tego grona, które z przejęciem by słuchały - bo zawsze ją to wszystko ciekawiło, zawsze podpytywała. To było niesprawiedliwe z jego strony, że o wszystkim wyrażał się z takim minimalizmem, bo przecież... skoro Olivia chciała mu wybaczyć... nie, wróć. Ona mu wybaczyła - i z jakiegoś powodu przepraszała jego. Nie było przecież za co. Niczego złego mu nie wyrządziła, a dała mu garść pięknych wspomnień. - Ktoś wkradł się do New Forest, poplecznicy Śmierciożerców prawdopodobnie. Gonili miejscowego fachmistrza, który zbiegł do lasu. Próbowałem ich zatrzymać. Duma prawie oderwał rękę jednemu z nich. - Laurent mówiąc to uśmiechnął się tak przepraszająco, jakby było tu za co co przepraszać. To byli Śmierciożercy. Czy przesadą byłoby powiedzenie, że PODludzie? Pewnie nie. A jednak każdy zasługiwał na życie i nikt nie zasługiwał na bycie kaleką. A w tamtym momencie Laurent tylko patrzył, jak ta bestia prawie rozrywa ciało człowieka i nie potrafił z tym nic zrobić. Nie, nie że nie potrafił. Niczego z tym nie zrobił. Potem zmywał krew z psa, który uradowany machał ogonem i lizał go po twarzy. I pochwalił go. Oczywiście, że go pochwalił, choć wcale nie chciał chwalić. Nie mógł spać - wymiotował ze stresu i przerażenia tego, co przyszło mu zobaczyć. - Sprawa trafiła do biura aurorów. Nie wiem jednak, czy posunęła się do przodu. - Mógł dowiadywać się wielu rzeczy, jakoś tak to wyszło, że kuzyn, który był mu jak brat i przyjaciółka, jaką była Victoria, pracowali jako aurorzy. Nie wspominając o drugim kuzynie czy o znajomym Alastorze, który... wyłowił go kiedyś siecią, kiedy hasał w foczej skórze po morzu. To był jeden z dziwniejszych początków znajomości, jakie miał. W każdym razie jakoś tak to wychodziło, że miał aż nadmiernie dużo znajomości w biurze aurorów. Żadnej z tych znajomości nie chciał jednak nadużywać. - Wyprowadzasz się? - Zapytał z lekkim zdziwieniem i zainteresowaniem zarazem. Olivia była dość mocno uzależniona od swojej rodziny, która lubiła mówić "ale wróć przed 22" i tym podobne rzeczy. Było to słodkie, ale jednocześnie... bardzo dziwne. Olivia była dojrzałą kobietą, nie dzieckiem. - A co z twoją pracą? - Miał na myśli to, że pracowała razem z mamą i czy nadal to będzie robić. Bo pierwsze co przyszło mu do głowy to to, że wyprowadza się właśnie za pracą. - Dokąd się wyprowadzasz? Nadal Londyn? - Czy może wybrała sobie zacisze, gdzie będzie miała wielki ogród i... pare memortków zdobiących ulubioną jabłoń, którą zasadzi.

Olivia całkowicie źle odebrała jego zdanie. Bo nie chciał tego w zasadzie ucinać, a jedynie zasygnalizować, że to długa opowieść... i może niekoniecznie na kawiarnię. Nie na teraz, nie na dziś. Nie zauważył jednak tego wycofania z jej strony, raczej odebrał to jako oczekiwanie na ciąg dalszy. Głównie dlatego tak wyrwały go z zamyślenia nad tym wszystkim, nad tym, co powiedzieć, te następne słowa.

- Jakoś nie potrafię chować uraz. Chyba jest tylko jedna osoba, której udało się doprowadzić do tego, że mam do niej żal i nie chce jej widzieć. I jest to właśnie Aydaya. - Szybko wybaczał. Kończył zazwyczaj na tym, że było mu żal drugiej strony. Wszystko usprawiedliwiał i dla wszystkich znajdował powód ich czynów, które jakoby ich rozgrzeszały. A czasem rozgrzeszenia nie było, a jednak bardziej było mu żal tych ludzi, niż siebie samego. Ostatni czasy jednak użalanie się nad sobą samym wychodziło mu naprawdę wybitnie. - Wpadłem w serię bardzo niefortunnych wydarzeń, szczególnie kiedy rozpoczął się czerwiec. Na początku tego miesiąca ledwo wyszedłem z krytycznego stanu z Munga tylko po to, żeby znowu skończyć w stanie krytycznym przykuty do łóżka. A niedawno zwabił mnie zew morza na nawiedzony statek pełen nieumarłych. - Uśmiechnął się smętnie, stukając opuszkiem w filiżankę. - Więc... jest dość... ciężko. - Obrócił głowę w stronę okna, wypowiadając te słowa z lekkim zamyśleniem. Było to niezłe niedopowiedzenie dramatu, jaki się toczył. - Nie chciałbym cię martwić i wprowadzać grobowej atmosfery. Twój list był bardzo miły, naprawdę. I jeszcze milsza jest możliwość napicia się z tobą herbaty. Przebiłoby to tylko zaproszenie na herbatę parzoną przez ciebie. - Uśmiechnął się do kobiety, spoglądając na jej okrągłą twarzyczkę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Olivia Quirke (4894), Laurent Prewett (6696)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa