• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[30.07.1973|Warownia Longbottomów]Pan Bóg pszenicę mnoży,a djabeł kąkol sporzy

[30.07.1973|Warownia Longbottomów]Pan Bóg pszenicę mnoży,a djabeł kąkol sporzy
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#1
10.02.2024, 18:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.07.2025, 16:58 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Samuel McGonagall - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Rozliczono - Dora Crawford - osiągnięcie Piszę, więc jestem

30.07.1973

Warownia Longbottomów – Ogród


wiadomość pozafabularna
Realizujemy prompty z Lato nałożyło się na lato:
2. Bunt żywiołów - ziemia dla Mendory
11. Burzowe chmury dla Samuela


Minął ponad miesiąc, gdy Eric zaprosił go do Warowni pierwszy raz. Płot przypadł paniczowi do gustu, podobnie jak niespieszna, dobra jakościowo praca przy domku ogrodnika. Samuel bardziej niż pochwałami, karmił się własną oceną swojej pracy, która zdawała mu się na dobrym poziomie.

Zaproponował, że zrobi też kilka mebli.

Eric się zgodził.

Lipiec niespiesznie dogasał, wkoło było duszno i parno. Dzień od samego rana zapowiadał się dniem burzowym w ten nieznośny, dojmujący sposób, który sprawiał, że człowiekowi przychodziło z trudem życie. Powierze niemalże lepiło się do skóry, słońce wyciskało lśniące kropelki potu, a w płuca wtłaczany był oleisty żar.

Od samego ranka Samuel był lekko rozdrażniony. Nienawidził, kiedy wszystko lepiło mu się do rąk, a fakt, że prawie w ogóle nie spał z powodu pewnego listu siarczyście nie pomagał. Całą noc (czy raczej jej szczątki które pozostały po tym, kiedy w końcu opuścił bar U Lizzy) stały się nieznośną walką o odwrócenie swoich myśli od kilku niewygodnych pytań i świadomości, ze pijana Nora wciąż gdzieś pamiętała o przybłędzie z lasu.

Dlatego właśnie krzesło mogło okazać się prawdziwym wybawieniem. Teoretycznie umeblował już domek dla wiecznie nieobecnego ogrodnika (najbardziej był dumny z mocarnej ramy łóżka, która byłaby w stanie dźwignąć i półolbrzyma), oraz niewielkiego regały na książki natury oczywiście również ogrodniczej. Krzesło było również dębowe, ale by zająć myśli postanowił pobawić się dłutami i nogi oraz oparcie przyozdobił misternym bluszczowym motywem.

Wybrał tę samą odmianę, którą zasadził wokół domku. Goldheart, mały ukłon wobec dobroci, jaką okazał mu gospodarz. Niby był to pospolity bluszcz, o złocistych sercach na liściach z zieloną obwódką, ale roślina była wytrzymała, odporna na mróz, nadmiar cienia i wilgoci. Samuel wątpił, aby Eric w ogóle to zauważył i pomyślał, że ten bluszcz jest dla niego, ale... Cóż, roślinami łatwiej mówiło się o rzeczach, którym trudno było znaleźć odpowiednie słowa.

Duchota sprawiła, że podczas odstawiania swojej ręcznej roboty, nie zwrócił uwagi na niezwykły rozrost małych przecież sadzonek, które zamieszkały w tym miejscu ledwie dwa tygodnie temu. Dopiero gdy szedł wzdłuż odnowionego przez siebie płota, ciesząc się cieniem i pozornym chłodem mikroklimatu wytworzonego w angielskim ogrodzie Longbottomów, mógł skupić się na tyle, by dostrzec anomalie.

Cóż, może by wiedział, że to anomalia, gdyby widział ten uporządkowany zagonek wcześniej.

Teraz jednak uznał, że ktoś bardzo, ale to bardzo zaniedbał swoją robotę, ba! Może zapomniał zupełnie o obowiązku dbania o swoje zielone dzieci. Samuel parsknął z niezadowolenia, trochę na niedźwiedzią modłę pozwalając wargom swobodnie zaturkotać. Jego błękitny oczy ciskały gromy (oczywiście metaforycznie) patrząc na ilość ostów, kąkolu i innych agresorów pośród niewinnych duszek, które walczyły o przetrwanie. Diabelskie ziela zupełnie dusiły całkiem równe po inspekcji rzędy lekarskich ingrediencji.

Samuel westchnął, podwijając rękawy. Nie był nawykły do odpuszczania takiej fuszery. Nikt go o to nie prosił, ale... cóż, nie robił tego dla ludzkich mieszkańców warowni, tylko roślinek, które za kilka dni nie miałyby już w ogóle dostępu do słońca i wody z gleby.

I robił to też trochę dla siebie... żeby skoncentrować się na czymś, czego nie da się zrobić mechanicznie. Żeby tylko nie myśleć o straconych latach i oskarżycielskim spojrzeniu niewielkiej kobietki, która pewnie teraz gdzieś w Londynie leczyła swojego kaca.

Dla ułatwienia, żeby już nie szukać narzędzi, chwilą skupienia dał niedźwiedziej duszy przejąć jedną łapę. Pazury nie nadawały się do precyzyjnej roboty, ale delikatnie spulchniały ziemię, funkcjonując jak "malutkie" grabie i haczka w jednym.

Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#2
18.02.2024, 05:21  ✶  
Dora dbała o swój ogródek regularnie, w sumie traktując go niemal jak swoje dziecko. Była to prawda ogólnie znana mieszkańcom posiadłości, którzy szanowali ten stan rzeczy na tyle, by nie mieszać się w jej działalność, jeśli nie znali się w odpowiednim stopniu na zielarstwie. Bo zagonki Crawley nie miały w sobie tylko tych powszechnych, nawet mugolom znanych roślin, ale także te całkiem magiczne, które również wykorzystywane do bardziej skomplikowanych eliksirów czy maści.

Jedyną osobą, która miała ciche pozwolenie na dotykanie tego wszystkiego bez pytania, był Frank, który zakochany był w zielonych maluczkich tak samo jak Dora. Ten sam Frank, który tego samego dnia rano stanął przed nią w kuchni i wytłumaczył, że nie wie co się dzieje, ale nie było to nic dobrego, bo chwasty sięgały już prawie do kolan.

I prawdę powiedziawszy, to Dora także nie miała bladego pojęcia od czego to się brało. Czy od obfitych deszczów, jakie nawiedzały ich ostatnio, czy może był to wynik magii, sunącej gdzieś w ziemi jako pokłosie Beltane. Ta wersja akurat nieco ją napawała niepokojem, bo nawet jeśli zapewniała szybki wzrost, to czy na tym miała poprzestać?

Dlatego też, kiedy tylko zjadła śniadanie, wpakowała do pudełka parę rzeczy, które uznała za konieczne i ruszyła w stronę swoich grządek. Po lipcowym incydencie z psami, dali radę postawić już nowy płotek, ale oprócz tego Menodora postanowiła obłożyć miejsce zaklęciem, które miało odstraszać psy. Zwyczajnie zniechęcało je do zbliżania się do miejsce, nie robiąc im przy tym żadnej krzywdy, dokładnie tak samo jak działały zaklęcia odstraszające na mugole. Dzięki temu młoda zielarka mogła spać spokojnie, nie przejmując się tym, że znowu rankiem przeczyta list od Brenny, który wstrząśnie całym jej roślinnym światem.

Zabrała rękawice, zabrała środki na chwasty, które sama warzyła, no i też jakieś malutkie grabki czy sekator, gotowa w sumie przy okazji zebrać gotowe okazy, potrzebne na nowe zamówienie, które otrzymała poranną sową. I tak uzbrojona właśnie, znalazła się wreszcie przy swoim ogródku, zastając w nim gościa.

- Nie, nie, nie! - krzyknęła nagle, widząc jak mężczyzna sięga dłonią między zagonki. - Nie, nie, tam są jadowite! - upuściła te skrzynkę na ziemię, robiąc przy tym trochę huku i rzucając się do przodu jak opętana.


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#3
19.02.2024, 08:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.04.2024, 14:55 przez Samuel McGonagall.)  
Tak naprawdę, to nie była niczyja wina. To znaczy... Sam miał wkładane do głowy, że powinien dbać o siebie, żeby względna równowaga zapewniała bezpieczeństwo jemu i innym. Mężczyźnie jednak daleko było do równowagi. Ostatnie dwa miesiące leżały na innym kontynencie niż równowaga, to pewne.

Bezsenna noc, wczorajszy list od Nory, nadchodząca potańcówka, na której będzie wiele osób, z którymi Sam być może chciałby rozmawiać, ale raczej tak naprawdę to w ogóle by nie rozmawiał... To wszystko się kotłowało nieprzyjemnie, czyniąc wybuchową mieszankę, która teraz postanowiła dać o sobie znać. Tym bardziej że tak spokojnie mógł zatopić się w znajomej aktywności i nagły rumor i krzyk za jego plecami był tylko małym, ale jakże głośnym ziarenkiem przechylającym szale.

Liczba dni bez klątwy — ponownie zero.

Nie zdążył nawet pomyśleć o tym, że przecież wiedział, że tam są jadowite, nie zdążył poinformować zdenerwowanej kobiety, że stransmutował sobie rękawice odpowiednio grube i zabezpieczone właściwymi olejami. Nie... Ziemia zadrżała pod jego nogami

– Nie podch... auć!– próbował odwrócić się do niej i ostrzec ją, a wtedy wynurzyły się przyciągnięte jego energią kolczaste pnącza, karmiące się strachem, zmęczeniem i bezsilnością. Rzuciły się do swojego źródła, ale część z nich bezładnie i gwałtownie rozłożyła piękne i niebezpieczne witki wokół niego, tworząc przerażający, chaotyczny zagonek o średnicy metra. Sam szamotał się pomiędzy, próbując uniknąć razów, rozpychając się bezskutecznie w klatce. Normalnie, w lesie przemieniłby się w krogulca i umknął w powietrze tam, gdzie ziemia nie mogłaby go sięgnąć. Normalnie w lesie ataki zdarzały mu się niezwykle rzadko... Zapomniał, już jak to jest, jego starania spełzały na niczym.

Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#4
11.03.2024, 16:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.03.2024, 16:48 przez Dora Crawford.)  
Była już praktycznie przy nim, kiedy poczuła, że coś jest nie tak. Chyba najpierw pomyślała, że zwyczajnie źle postawiła stopę, zdarza się przecież, nie pierwszy i nie ostatni raz wdepnęłaby w jakiś dołek w trawie i zatoczyła się lekko, próbując łapać równowagę. Problem polegał na tym, że ziemia wcale nie wydawała się tak samo stabilna jak zwyczajnie być powinna i utrzymanie się w pionie okazało się o wiele bardziej skomplikowane niż zazwyczaj.

Crawley wyciągnęła rękę, nawet nie w jego stronę, bo do tej pory była gotowa dopaść do niego i złapać za kołnierz, żeby udaremnić podejmowane działania, a bardziej chcąc zrobić coś z rozochoconymi pnączami, które rozwinęły się dookoła niego. Ziemia jednak, poruszona... czymś, usunęła jej się spod nóg, i Dora zwyczajnie wywinęła orła, lądując na pośladkach koło zagonków.

- Aaaa, nic ci nie jest? - bardziej w tym momencie martwiła się o niego, niż o siebie, szczególnie że roztaczające się dookoła niego pnącza płożyły się nie tylko po ziemi, ale zaczęły też owijać jego samego. Przesunęła się, oczywiście na czworakach, nie chcąc zaliczyć kolejnego upadku, bliżej niego. - Witki, tnij witki - rzuciła, czując rosnący w piersi strach i wyciągnęła nawet znowu dłoń, chcąc rzucić proste diffindo i ciąć kolczaste pnącza, zachłannie owijające metodycznie swoją ofiarę. Ale jedyne co się pojawiło, to mdłe iskry, które tylko przyciągnęły uwagę rośliny, w dziwny sposób pobudzonej, której witki owinęły się także dookoła nadgarstka Crawley.

Rzut Z 1d100 - 7
Akcja nieudana


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#5
12.03.2024, 09:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.04.2024, 14:55 przez Samuel McGonagall.)  
Cierniste pęta ciągnęły go do siebie, jakby ziemia chciała go pożreć żywcem, utulić do swojego łona, w zaborczym geście przypomnienia, do kogo należy jego serce. Kniej była zazdrosna, Knieja chciała jego powrotu, a on mógł teraz walczyć z nią, by potem iść na wrzosowisko i utulić się do korzeni w bezpiecznej od widm odległości.

Tu i teraz znał karę i wiedział, że walczyć trzeba. Kiedyś gdy był dzieckiem, gdy ataki przychodziły bardziej niekontrolowane, podczas snu, lub strachu, który zacisnął mu serce, poddany słowom matki o tym, że jest to ochrona, pozwalał pnączom się objąć. Zdarzało się jednak, że bez pomocy kogoś z zewnątrz później nie miał szans wyjść z kokonu, a rany zadawane przez toksyczne rośliny wymagały długotrwałej opieki.

Teraz wiedział, że trzeba do tego podchodzić jak do kłótliwej kochanki, zbić jej razy, ochronić siebie, a potem składać dary. Zawiódł, był zbyt rozkojarzony, wypadł ze swojej codziennej rutyny, pracy, ascezy, w której trwał. Głupi list... Pojawił się jak zwiastun burzy a teraz burza zalęgła się w jego sercu, zbierając swoje żniwo.

Ryk rozdarł mu twarz, gdy w końcu sięgnął różdżki i och, nie rzucił magicznym ostrzem po łykowatych tworach, lecz siepał na oślep ogromnymi niedźwiedzimi łapskami. Gruba skóra i futro ratowały go przed zacięciami, szarpiąca się w dzikości bestia zadeptywała niebezpieczne ziela, układały ze strzępów łodyg tratwę na grzęzawisku pragnącym jego istnienia.

Cóż, zdecydowanie nie był to widok, którego można było spodziewać się od rana w ogródku Longbottomów...

Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#6
05.04.2024, 03:00  ✶  
Dora pociągnęła rękę w swoją stronę, ale nie można było powiedzieć, że był to ruch gwałtowny. Tkwiła w nim pewna delikatność, jakby pomimo jej porad do samego mężczyzny, sama nie chciała tak zwyczajnie wyrwać się z objęć rośliny, która tylko delikatną witką objęła jej dłoń. Trzymała ją jednak mocno i zdecydowanie, oplatając nadgarstek niczym wąż i zaciskając swoje drobną strukturę, jakby nawet najmniejszy jej fragment posiadał taką samą zaciętość, z którym teraz zmagał się ogrodnik.

Crawlej zacisnęła usta, spoglądając na zieleniejące się listki i witkę niemal z naganą, jak patrzyła matka która traciła cierpliwość do wyjątkowo niesfornego dziecka, a potem szarpnęła mocniej i o wiele pewniej, jednoznacznie wyrywając się z uścisku natrętnej latorośli.

Nie miała problemu, żeby przyznać się przed samą sobą, że się bała. Ziemia drżała, pobudzając rośliny do działania, a na jej słowa mężczyzna może i złapał różdżkę, ale zamiast zwyczajnie rzucić proste zaklęcie, przemienił się, przybierając formę niedźwiedzia w całej swojej krasie. A Dorze na ten widok na moment zaparło dech w piersiach, bo powiedzieć że był to widok, którego nie można było się spodziewać z rana w jej ogródku, było małym niedopowiedzeniem. Nie była pewna czy widziała takie rzeczy nawet w swoich snach, nawet jeśli nie była pewna czy skategoryzowałaby je jako najgorsze, ale ciążący jej teraz niepokój był gęsty i oblepiał jej ruchy, sprawiając że potrzebowała chwili.

Nabrała powietrza w płuca, nieco chyba rozpaczliwie, jakby ostatkiem sił zbierając się w sobie i wyrywając z chwilowego zawieszenia, kiedy niedźwiedź siepał zagonek na prawo i lewo. Miał prawo się bronić, ale jakaś część dziewczyny, która właśnie obserwowała jak jej część tych grządek zagniata, buntowała się w środku.

Podniosła się na równe nogi, patrząc jak rośliny powoli poddają się pazurom i ciężkiemu ciału, które jeszcze chwilę tak chętnie oplątywały, gotowe usidlić na go długo, o ile nie na zawsze. A potem znowu machnęła dłonią, splatając proste zaklęcie, które miało Samuela z tego ogródka wyrzucić. Odepchnąć, skoro już nic nie było w stanie utrzymać go w miejscu i jedyne co aktualnie robił, to siał zniszczenie.
- Przestań, proszę! - krzyknęła, wyraźnie przejęta i nawet mimo tego, że była oburzona tym, że niszczył jej pracę, go w głosie pobrzmiewało zmartwienie, które też rysowało się na twarzy.

wysadzam misia z kapci, znaczy z grządek
Rzut O 1d100 - 87
Sukces!

Rzut O 1d100 - 8
Akcja nieudana


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#7
11.04.2024, 14:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.04.2024, 21:57 przez Samuel McGonagall.)  
Czujne oko ogrodniczki widziało i zieleniących się intruzów na tym poletku, klątwa pobudzała do życia nie tylko znajdujące się trujące bluszcze i równie egzotyczne co zabójcze rośliny, ale też inne, stworzone energią wytryskującą nadmiernie z piersi człowieka, a później niedźwiedzia...

Uderzenie mocy wypchnęło misia z przysłowiowych kapci, choć z oczywistych względów miś na stopach kapci nie posiadał. Zaklęcie odpychające było na tyle silne, że impetem cielsko zwierzęcia ochronny płot został położony płasko na glebie, a sam futrzasty pocisk wylądował dwa metry poza zagonem.

To nie było złe posunięcie, pełzające ostre jak brzytwa gałęzie twardniały, trujące kwiaty o fluorescencyjnych płatkach kusiły swoją urodą do pierwszego i ostatniego zaciągnięcia się swoim zapachem. Samuel zniszczył kawałek Dorowej uprawy, ale i dał coś – dosłownie od siebie – część z tych gatunków pochodziła zdecydowanie z innych części świata.

Tymczasem niedźwiedź skutecznie wyrzucony z planszy leżał, pozornie tylko nieprzytomny. Tak na prawdę jednak Samuel przytulał się do ziemi, w zwierzęcym języku, opuszczonych uszach i podkulonym ciasno ogonie modlił się bezgłośnie przepraszając Knieję. Nie dziwił się Jej, swojej zielonej bogini, że była na niego zła. Myśli uciekały mu do spraw ludzi, a przecież serce należało do pradawnej Puszczy.

zdrowaś ziemio
łaskiś pełna
wiatr z tobą
błogosławionaś ty
między roślinami
i błogosławiony
owoc żywota
twojego
święte drzewo
Matki Kniei
módl się za nami
niewidzącymi
teraz i w godzinie
śmierci naszej
przeżycia naszego powszedniego
daj nam dzisiaj
i nie wódź nas na powieszenie
ale nas zbaw
ode złego
Ego


Słowa i myśli, jak szept tkany wpierw oddechem niedźwiedzia, a potem ciałem długiego, patykowatego człowieka leżącego na trawie. Dłoń wolną od różdżki wplótł w zielone źdźbła, szukając ukojenia w objęciach wiary, jedynego co pozostało mu na tym okrutnym wygnaniu.

Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#8
22.04.2024, 01:18  ✶  
Nie spodziewała się ani przez moment, że uderzy w niego aż z taką siłą, ale chyba powinna, skoro tak bardzo chciała pozbyć się go spomiędzy roślin, które krzywdziły go, a które on jednocześnie niszczył. Sama nie była pewna co z tych dwóch rzeczy było dla niej aktualnie gorsze, ale po chwili zastanowienia, już na spokojnie i bez emocji, pewna siebie stwierdziłaby, że ludzka krzywda była tutaj o wiele bardziej dotkliwa, nawet jeśli jej zielonych przyjaciół również było jej szkoda.

Futrzaste cielsko gruchnęło o ziemię i przez moment Crawley tkwiła w miejscu, oddychając ciężko, spojrzeniem co chwila dryfując między sylwetką Samuela, a zagonkiem, który nawet jeśli nieco zniszczony, rozkwitał miejscami na zupełnie nowe sposoby. Ale nie miała czasu teraz pochylać się akurat nad tym i z zaciekawieniem przyglądać się nowym okazom, które sprezentowała jej klątwa McGonagalla. Dlatego potrząsnęła głową, spychając część trapiących ją teraz kwestii na dalszy plan i podbiegła do niego.

- Nic ci nie jest? - zapytała, rozgorączkowanym głosem, klękając przy nim z rozpędu. Uniosła nawet ręce, chcąc zaraz złapać go i przekręcić tak, żeby mogła widzieć jego twarz i lepiej przyjrzeć się reszcie jego ciała, ale zawahała się, przez moment tylko zastanawiając czy w ogóle powinna, bo wyglądał jakby właśnie jednał się z ziemią.

- Przepraszam, nie wiedziałam co innego zrobić - rzuciła wreszcie, trochę chyba rozżalona swoim brutalnym zagraniem, kładąc mu jedną dłoń na barku; ostrożnie i delikatnie, jakby bała się, że zrobi mu krzywdę. - Jeśli cię zraniły, powinniśmy to opatrzeć.


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#9
25.04.2024, 21:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.04.2024, 21:57 przez Samuel McGonagall.)  
Był otumaniony i bardzo bardzo nieszczęśliwy. Leżał zdrętwiały na trawie i modlił się, ale mu przerwano. Jakaś kobieta, nie wiedział do końca kim jest, ani czego od niego chce. Dlaczego go przeprasza? Był skołowany, nie przypominał sobie kiedy miał atak poprzednim razem, nie pamiętał, ale dziś... dziś Knieja upomniała się o niego. Wszystko przez ten list, przez cholerny list z przeszłości, chociaż wcale nie tak dalekiej.

Samuel nie miał pojęcia, że Nora wysłała go po powrocie z Warowni do baru U Lizzy – a on wyszedł tego poranka z baru U Lizzy, żeby przyjść do Warowni. Wymijali się jak w tandetnej komedyjce romantycznej, nieświadomi swojej obecności zupełnie, nieświadomi, że ich ścieżki cały czas przecinają się od miesięcy. Ale to nie miało znaczenia. Atak przyszedł i był gwałtowny, nieoczekiwany, intenstywny. Leżał skołowany jeszcze przez chwilę, po czym podniósł się powoli zdezorientowany i podniósł zeszklone spojrzenie na nieznajomą.

– Ja... one nic Ci nie zrobiły? Ja... przepraszam, nie pamiętam, myślałem, że las... myślałem, że klątwa już mnie nigdy nie sięgnie, myślałem... musiałem się przestraszyć byłem zmęczony, wybacz proszę, jesteś cała? – dopytywał się roztrzęsiony, doszukując się na niej jakiś ran i wypieków od trujących roślin. – Musisz uważać proszę, te rośliny one nie są miłe. W sensie, nie powinny już się ruszać ale raczej są trujące i groźne i bez tego. Hah, biedny zagonek, był taki zarośnięty jak tu przyszedłem a teraz przeze mnie utonie w tych kolcach... – ukrył twarz w przepraszającym geście. Może w ogóle nie powinien dzisiaj opuszczać łóżka? – Erik chciał tylko, żebym zajął się ogrodem, a ja chodzę i wszystko psuję... – stęknął dodatkowo, mimowolnie zdradzając z jakiej paki w ogóle znalazł się w tej przestrzeni.

Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#10
26.04.2024, 06:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.04.2024, 07:00 przez Dora Crawford.)  
Dora nie była pewna, czy kiedykolwiek widziała wcześniej coś podobnego. Naturę, która pod jakimś dziwnym wpływem buntowała się swoim własnym prawom i to w taki gwałtowny sposób. Ale im dłużej wpatrywała się w leżącego na trawie mężczyznę, im dłużej obracała w głowie ten problem, powoli zaczęła kiełkować w jej głowie znajoma myśl. Jej umysł wreszcie uleciał w znajomym kierunku, obierając kurs na osobę Heather, która przecież była w stanie wzburzyć wodę.

Jakaś znerwicowana gryfonka zalała dzisiaj salę od eliksirów, dało się słyszeć plotki jeszcze na korytarzach Hogwartu i był to jedynie początek, bo przecież kariera Wood skończyła się tragicznie, kiedy zalało stadion podczas jej meczu. Współczuła jej, ale w tym konkretnym momencie, mimowolnie uśmiechnęła się delikatnie - gest kierowała do Samuela i do jego problemu. Problemu, który teraz wydał się jej odrobinę bardziej znajomy.

Przekartkowała wystarczająco dużo książek i artykułów, by trafić w swojej pogoni za nauką także na wzmianki o Klątwie Żywiołów. Objawiała się różnorako, ale zawsze dotyczyła jednego z sześciu żywiołów; ognia, wody, powietrza, ziemi, lodu i błyskawic. McGonnagal natomiast, najwyraźniej cierpiał z powodu ziemi.

Jej dotyk był delikatny, kiedy pogładziła go uspokajająco po ramieniu. Wyglądała teraz tak, jakby to co zdarzyło się jeszcze parę chwil temu, wcale nie miało dla niej znaczenia - był to zwyczajny wypadek, a wypadki miał to do siebie, że się zdarzały.
- Nie, nic mi nie jest - uśmiechnęła się do niego łagodnie, zapewniając że ma się w jak najlepszym porządku. Czerwona obrączka okalała nadgarstek, za który wcześniej pochwyciła roślina, ale nie było to nic groźnego i z czym nie była w stanie sobie poradzić. - Nie masz za co przepraszać, naprawdę - zapewniła go, samej się podnosząc i przyglądając uważnie w jakim był stanie.

- Spokojnie, mam z nimi wprawę. Widzisz, sama je zasadziłam - i do tej pory nie sprawiały problemu, ale tego już nie dodała, nie chcąc robić mu przykrości. - Coś jest w ziemi. Rodzi teraz nadmiernie chwasty w nienaturalny sposób. Ale to nic, potem go doprowadzę do porządku - znowu go dotknęła, w ten sam uspokajający sposób gładząc po ramieniu. - Nie mów tak - zażądała wręcz zaraz. - Pójdziemy do domu, zrobię herbaty i wszystko zaraz będzie o wiele lepiej. Płot się naprawi, ogródek wypieli, a Erik zrozumie. Chodźmy - uśmiechnęła się do niego zachęcająco i ruszyli do Warowni.

Koniec sesji


The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Dora Crawford (1600), Samuel McGonagall (1674)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa