10.02.2024, 18:30 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.07.2025, 16:58 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Samuel McGonagall - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Rozliczono - Dora Crawford - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Rozliczono - Dora Crawford - osiągnięcie Piszę, więc jestem
30.07.1973
Warownia Longbottomów – Ogród
Warownia Longbottomów – Ogród
wiadomość pozafabularna
Realizujemy prompty z Lato nałożyło się na lato:
2. Bunt żywiołów - ziemia dla Mendory
11. Burzowe chmury dla Samuela
2. Bunt żywiołów - ziemia dla Mendory
11. Burzowe chmury dla Samuela
Minął ponad miesiąc, gdy Eric zaprosił go do Warowni pierwszy raz. Płot przypadł paniczowi do gustu, podobnie jak niespieszna, dobra jakościowo praca przy domku ogrodnika. Samuel bardziej niż pochwałami, karmił się własną oceną swojej pracy, która zdawała mu się na dobrym poziomie.
Zaproponował, że zrobi też kilka mebli.
Eric się zgodził.
Lipiec niespiesznie dogasał, wkoło było duszno i parno. Dzień od samego rana zapowiadał się dniem burzowym w ten nieznośny, dojmujący sposób, który sprawiał, że człowiekowi przychodziło z trudem życie. Powierze niemalże lepiło się do skóry, słońce wyciskało lśniące kropelki potu, a w płuca wtłaczany był oleisty żar.
Od samego ranka Samuel był lekko rozdrażniony. Nienawidził, kiedy wszystko lepiło mu się do rąk, a fakt, że prawie w ogóle nie spał z powodu pewnego listu siarczyście nie pomagał. Całą noc (czy raczej jej szczątki które pozostały po tym, kiedy w końcu opuścił bar U Lizzy) stały się nieznośną walką o odwrócenie swoich myśli od kilku niewygodnych pytań i świadomości, ze pijana Nora wciąż gdzieś pamiętała o przybłędzie z lasu.
Dlatego właśnie krzesło mogło okazać się prawdziwym wybawieniem. Teoretycznie umeblował już domek dla wiecznie nieobecnego ogrodnika (najbardziej był dumny z mocarnej ramy łóżka, która byłaby w stanie dźwignąć i półolbrzyma), oraz niewielkiego regały na książki natury oczywiście również ogrodniczej. Krzesło było również dębowe, ale by zająć myśli postanowił pobawić się dłutami i nogi oraz oparcie przyozdobił misternym bluszczowym motywem.
Wybrał tę samą odmianę, którą zasadził wokół domku. Goldheart, mały ukłon wobec dobroci, jaką okazał mu gospodarz. Niby był to pospolity bluszcz, o złocistych sercach na liściach z zieloną obwódką, ale roślina była wytrzymała, odporna na mróz, nadmiar cienia i wilgoci. Samuel wątpił, aby Eric w ogóle to zauważył i pomyślał, że ten bluszcz jest dla niego, ale... Cóż, roślinami łatwiej mówiło się o rzeczach, którym trudno było znaleźć odpowiednie słowa.
Duchota sprawiła, że podczas odstawiania swojej ręcznej roboty, nie zwrócił uwagi na niezwykły rozrost małych przecież sadzonek, które zamieszkały w tym miejscu ledwie dwa tygodnie temu. Dopiero gdy szedł wzdłuż odnowionego przez siebie płota, ciesząc się cieniem i pozornym chłodem mikroklimatu wytworzonego w angielskim ogrodzie Longbottomów, mógł skupić się na tyle, by dostrzec anomalie.
Cóż, może by wiedział, że to anomalia, gdyby widział ten uporządkowany zagonek wcześniej.
Teraz jednak uznał, że ktoś bardzo, ale to bardzo zaniedbał swoją robotę, ba! Może zapomniał zupełnie o obowiązku dbania o swoje zielone dzieci. Samuel parsknął z niezadowolenia, trochę na niedźwiedzią modłę pozwalając wargom swobodnie zaturkotać. Jego błękitny oczy ciskały gromy (oczywiście metaforycznie) patrząc na ilość ostów, kąkolu i innych agresorów pośród niewinnych duszek, które walczyły o przetrwanie. Diabelskie ziela zupełnie dusiły całkiem równe po inspekcji rzędy lekarskich ingrediencji.
Samuel westchnął, podwijając rękawy. Nie był nawykły do odpuszczania takiej fuszery. Nikt go o to nie prosił, ale... cóż, nie robił tego dla ludzkich mieszkańców warowni, tylko roślinek, które za kilka dni nie miałyby już w ogóle dostępu do słońca i wody z gleby.
I robił to też trochę dla siebie... żeby skoncentrować się na czymś, czego nie da się zrobić mechanicznie. Żeby tylko nie myśleć o straconych latach i oskarżycielskim spojrzeniu niewielkiej kobietki, która pewnie teraz gdzieś w Londynie leczyła swojego kaca.
Dla ułatwienia, żeby już nie szukać narzędzi, chwilą skupienia dał niedźwiedziej duszy przejąć jedną łapę. Pazury nie nadawały się do precyzyjnej roboty, ale delikatnie spulchniały ziemię, funkcjonując jak "malutkie" grabie i haczka w jednym.