• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
Lato 1972, 11 lipca // Miał piękny pogrzeb na dnie oceanu

Lato 1972, 11 lipca // Miał piękny pogrzeb na dnie oceanu
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#1
20.02.2024, 09:10  ✶  
Drewniane molo
Crow & Laura Prewett
11 lipca 1972

wiadomość pozafabularna
Udałeś się na drewniane molo daleko od miasta. Odpoczynek od tłumu omal nie skończył się tragedią, ponieważ przepiękna istota mieszkająca w słonej wodzie oczarowała cię swoim śpiewem i wskoczyłeś za nią do wody. Kilka pocałunków później zorientowałeś się, że wciąga cię coraz niżej. Na szczęście nie było dla ciebie za późno - udało ci się uwolnić.

Powoli nadchodziła noc. Siedział... a właściwie leżał na starym, drewnianym molo, jednym z takich, o które nikt już nie dbał i nikt się nimi nie przejmował. Uderzenia fal delikatnie obmywały podpory, a drewniane deski skrzypiały za każdym razem, kiedy Flynn podpierał się na łokciach, żeby sięgnąć kolejnej butelki wciśniętej w czarny, wojskowy plecak przytargany tutaj z zaparkowanego nieopodal auta. To był jeden z tych widoków, które można było uznać za bajkowe - mężczyzna skąpany w przepięknych kolorach zachodzącego, letniego słońca, w tle bezkres wzburzonej wody i latarnia  rozświetlająca powolnie spowijające się mrokiem obszary, walcząc z tym słońcem o to, kto stworzy wyraźniejsze, złote refleksy na tańczących falach.

Flynn tych kolorów nie widział. Czuł za to przyjemny, unoszący się w powietrzu zapach soli morskiej, mieszający się z orzeźwiającym wiatrem. W tej chwili, kiedy jeszcze nie doświadczył ataku tej pieruńskiej istoty z głębin, czuł się tu dobrze i mruczał do siebie w myślach, że może tego właśnie potrzebował, żeby wreszcie przestać kłócić się z Alexandrem - świętego spokoju pośrodku absolutnie niczego. Powoli kończyło mu się piwo i robiło coraz zimniej, zaraz położy się w samochodzie, prześpi całą noc i nad ranem wróci do Fantasmagorii, pierwszy raz od dawna spokojny. Mogliby zjeść coś razem, może nawet udałoby mu się wyciągnąć go z cyrku gdzieś, gdzie nie musiałby zbierać pełnych konsternacji spojrzeń członków rodziny, powoli mających go dosyć i rozważających ile Alexander był w stanie z nim jeszcze wytrzymać.

Był smutny, ale to przecież nie było nic nowego. Był smutny i tym razem miał powody do smutku, nie wszystko, co kłębiło mu się we łbie, wymyślił na złość sobie - to było jeszcze gorsze, niż kiedy robił to sobie sam, bo teraz nie dość, że gnębił się wisielczymi myślami, to miał do tego solidną podkładkę. To jakim był dziwnym, nieprzyjemnym człowiekiem. To jak okropnie się zachowywał, jak ranił go własną zachłannością. To jak dramatyzował. I do czego tym wszystkim doprowadził... Miał naprawić ten cholerny parapet dwa tygodnie temu, zamiast tego leżał tu i pił, prokrastynował tak mocno jak tylko potrafił, chociaż nie był aż takim amatorem rzemiosła, aby nie potrafił wymienić deski. No i tak naprawdę nie miał nic lepszego do roboty. Nie miał pojęcia, dlaczego leżenie i stresowanie się mającymi nadejść konsekwencjami było dla niego wyżej na liście priorytetów, niż faktyczne próby, aby zapobiec czającemu się za rogiem, rychłemu porzuceniu. Dlaczego on zawsze tak mocno wierzył w to, że ono nadejdzie niezależnie od jego starań? Chyba nigdy prawdziwie nie odpowie sobie na to pytanie.

Mógł za to przymknąć oczy i wsłuchać się w szum fal i świst wiatru, spomiędzy których zaczęła przemykać do niego delikatna, śpiewana przez jakąś istotę melodia.

Sytuacja była dziwna, ale kojąca. Tak, to nie była najnormalniejsza rzecz w świecie, ale pomijając to jak silnie i niezaprzeczalnie wyuzdanym był człowiekiem, Bell miał w sobie również tę dawkę delikatności, czyniącą go na taki mącący w duszy śpiew jeszcze bardziej podatnym. Mógłby się w tę piękną, skąpaną w morskiej pianie kobietę wpatrywać godzinami i prawić jej niezręczne komplementy, ale patrząc na to, że chwilę później w akompaniamencie głośnego chlupnięcia stoczył się do wody i już się ponad jej taflę nie wynurzył, nucona przez nią melodia miała nieco inny cel - zaspokojenie zupełnie innego głodu niż głód bliskości.

Durne to było - przeżyć tyle lat w miejscach, w których życzono ci śmierci, żeby zginąć przy jakimś drewnianym molo. Najmniej satysfakcjonujące zakończenie historii Crowa, jakie człowiek mógł sobie wyobrazić, ale wiele razy już mu mówiono, że koniec nigdy nie będzie piękny.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
20.02.2024, 15:30  ✶  

A song of the sea
Neither quiet nor calm
Searching for love again

Naprawdę nie lubił bólu. Teraz tylko nie wiedział dokładnie, jakiego typu bólu. Blada od stresu i niezdrowego trybu życia skóra była świetna w przyjmowaniu na sobie znamion, które zostaną nań na dłużej, a usta, do niedawna czerwone, zapamiętywały przez długi czas zęby szarpiące miękkie poduszeczki. Był taki ból, który nie tylko dało się polubić - jego dało się pokochać. Taki ból, który dopiero po tym, jak ta miłostka opadnie, jak wygasną emocje, robił się przerażający i rodził pytanie, na ile można sobie pozwolić i ile pozwolisz drugiemu człowiekowi tylko dla chwili ekstazy. Był też taki ból, którego nawet masochiści nie chcieli przyjąć na siebie, bo to ten rodzaj, który nie zostawiał po sobie żadnego znaczka, żadnego siniaka, żadnej blizny. Laurent przeciągnął palcami po swoich odsłoniętych ramionach, na których pojawiły się dreszcze od zimnego podmuchu morskiej bryzy. Dreszcz. To jedyne, co mogło się pojawić od tego bólu. Dreszcz wywołany przerażeniem, że tak bardzo bolało, albo że będzie bolało jeszcze bardziej. Mógł teraz wyczarować dla siebie chociażby koc, mógł wyjść z tej wody, której zimno go nie dotykało, ale zimno wiatru - a i owszem. Mógł wrócić do ciepłego domu, przez kominek. Wykorzystać dany w tym ciele czas lepiej niż na wpatrywaniu się, jak gaśnie słońce. Z myślą, że ból również potrafił tak dogasać. Powoli. Romantyzując piękno zachodu, romantyzując odchodzenie od ciebie części twoich własnych emocji, albo gubiąc się gdzieś pomiędzy i już nie potrafiąc wyłowić żadnej wartościowej rybki z całej tej kry krążącej dookoła. Zagubisz się w pomarańczy, zagubisz się też w lazurze. Niejeden dzielny marynarz zatonął, nawet kiedy szanował Matkę Woda, która dawała błogosławieństwo temu światu jak i przynosiła swój gniew. Siła, nad którą panował tylko księżyc i tylko jego skłonna była ta potęga posłuchać. Ten ból... przed którym odwracasz spojrzenie jak przed rozpryskiem fali na falochronie przed tobą. Ból powodowany strachem. Ból powodowany odrzuceniem. Ból masochistycznie zdawany jednak samemu sobie mimo braku oblubowania w nim. Nie było w tym logiki i nie było w tym niczego zdrowego, na pewno niczego mądrego. Szczególnie, że twarz odwrócona zaraz znowu chciała śledzić słońce. Pietyzm w marazmie równie gładko schodził do podziemi jak wielka Sol, której korona dotykała właśnie słonych skroni Morza.

W morskich falach było coś uświęconego. Słone były ich białe grzbiety, słone były łzy i słona była suknia Afrodyty, która z morskich fal powstała.

Zastanawiał się nad tym bólem. Nie, nie zastanawiał. Ten ból był jak fioletowo-pomarańczowe refleksy słońca i nieba na tafli wody. Pokrywał powierzchnię, a to, co działo się wewnątrz, było ledwo echem, odbiciem. Pieczątką na tle. Słońce, które przemarzało do cna i zimna woda, która ogrzewała w zatajonej ciszy. Wszystko, co działo się pod tafla było tajne. Było czystą fantazją, było tymi pragnieniami, było chorobą. Pożądanie, które przybrało twarz anioła. Zblazowanym ruchem poprawił po raz kolejny włosy, które plątały się wszędzie. Hasały na własnych zasadach, którymi rządziło powietrze, ale nie denerwowały. Było coś nowego i coś przytulnego w tym, że w ogóle mógł je poprawiać. Że jego jeszcze drobniejsze, kobiece ciało mogło się nimi otulić, że były jak jego zasłona - kurtyna teatru, która wyznaczy nam początek i koniec przedstawienia. Choć nie było konkretnych kwestii to był głos. Jego głos. Zupełnie inny, nowy dla niego samego i nie wiedział sam, czy podobał mu się bardziej czy nie. Równie wysoki, równie klarowny, równie donośny. Jak dzwoneczek na wietrze. Skowronek, który zamiast cieszyć się porankiem to śpiewa o tym, że pogodził się już z odejściem. Nie ma łez, nie ma próżnych błagań o zatrzymanie. Niektórych ludzi nie da się zatrzymać. I niektórych sytuacji nie da się zawrócić.

Pieśń selkie brzmiała. Brzmiała z jego gardła nawet wtedy, kiedy obrócił się w kierunku molo i zobaczył z tego drewnianego falochronu, na którym siedział, znajomą sylwetkę. Znajomą twarz. Już nie tą samą. To była teraz twarz, która sprawiła, że serce zabiło nie ze strachu, a jak właśnie ten dzwoneczek. Jak ten skowronek. Dotknęło struny, pociągnęło za nią, wydobyło najpiękniejszą muzykę skrzypiec. Wydobyło z niego jeszcze wyższy ton, jeszcze donośniejszy głos.


Amhrán na Farraige
Suaimhneach nó ciúin
Ag cuardú go damanta*

A on szedł. Ta czarna postać, te wielkie teraz oczy wpatrzone tylko w niego. No kochaj mnie. Kochał. Laurent obrócił się o kilka centymetrów bardziej w jego stronę, ale nie wyciągnął dłoni, którymi się podpierał o kamień, na którym miały się rozbijać fale, żeby zaprosić do tej miłości, do tego śpiewu, do tego tańca. Jedno uderzenie serduszka, wzniosłe i pragnące miłowania, było jednym i ostatnim. Bo to była jednak ta twarz. Ta zniszczona, ta bardziej znajoma niż senna mara (na pewno?). Ale spoglądał teraz na niego prawie tak samo. A może to też była jego fantazja. Jak to, jak bardzo anioł może samolubnie pragnąć miłości dla siebie, tylko dla siebie, żeby...

Flynn po prostu... skoczył. Po prostu skoczył. Nie, nawet nie wskoczył - wszedł. Wszedł w te morskie fale, w niekoniecznie spokojne morze, jakby nie zauważył, że skończył mu się pomost. Źrenice Laurenta otworzyły się szerzej ze zdziwienia i drgnął, jakby chciał skoczyć w morską toń, ale się zatrzymał. Na moment zamarł, no bo przecież... zaraz się wynurzy? Zaraz... Było w tym coś nęcącego, prawda? Poczuł to po raz kolejny. Pierwszy raz tak wyraźnie, kiedy w tak wulgarny, a jednocześnie jakże wyrachowany, sposób powiedziano mu, że przecięcie sobie żył dla niego będzie tylko formalnością. Przecież brzydził się bólem, przemocą, niedobrze było mu na widok krwi. A jednak fantazjował w tamtej chwili niemal tak, jak romantyzować potrafił ból. Jak wiele potrzeba, żeby być czyimś Panem? Żeby móc kontrolować życie i śmierć? Jak miesza się poczucie winy, strach i upajające poczucie władzy w ludzkim umyśle i sercu?

W jego własnym mieszało się to odrobinę za długo, nim w tej czerwonej sukience skoczył w morskie fale. Tej ślicznej sukience, którą chciał zachować na dłużej, tej pięknej, której pewnie się już nie wyratuje od morskiej soli, tej... Tego braku możliwości wyratowania się od chwili, w której jego delikatne, drobne, kobiece dłonie napotkały policzki Flynna pod wodą, unosząc je ku sobie. Te smutne, brązowe oczy. Te brązowe oczy, które widziały tylko szarość. Szarość, która wiodła niebieskie życie. Czy była chociaż malutka kropla lazuru, który dla niego mógłby zabarwić się pomarańczą i fioletem bez smutku i bólu..?

I choć mógłby się tak wpatrywać w niego pod tą wodą, która była mu domem, której ufał, w której nie bał się utraty tchu, to niestety Fleamont nie miał tej łaski. I jeśli się sam nie zorientował, co się dzieje, to Laurent pociągnął go w górę, ponad taflę wody.




* A song of the sea
Neither quiet nor calm
Searching for love again


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#3
24.02.2024, 07:54  ✶  
Zetknąwszy się z zimnymi falami, Flynn wcale nie nabrał siły do wyrwania się z pęt obłędu, w jakie wpadł pod wpływem wyśpiewanej przez selkie melodii. Tonął w każdym tego słowa znaczeniu, na jakie mógł tylko wpaść - fizycznie zanurzał się w bezkresnej, zimnej szarości, mentalnie tkwił zawieszony w pragnieniu wynurzenia się, ale tylko po to, aby przed zetknięciem się ze śmiercią móc jeszcze raz usłyszeć anielski głos niosący się delikatnie pośród szumu morza. Był w nim bezgranicznie zakochany. Obłęd! Wiedział, że to jest obłęd, to nie było normalne opadać w dół tej ciemnoszarej toni, dawać znosić swoje ciało ku brzegowi, ale zbyt wolno, by mieć jakiekolwiek szanse na przeżycie. I w tej ciemności, w szarości pętającej duszę i ciało, przy świadomości rychłej śmierci zbliżającej się wielkimi krokami... nie myślał o żadnym z mężczyzn, których tak kochał całym sercem. Alexander, który jeszcze przed chwilą tak intensywnie zajmował jego wieczór - jakby nie istniał. Idealna szarość tak intensywnie kojarząca mu się z odcieniem oczu Caina - teraz przypominała mu co najwyżej rychły koniec. Liczyła się tylko ta chwila - ta piosenka, która nie docierała już do jego uszu, ale wciąż nie chciała go opuścić. Nigdy w swoim życiu nie czuł, że szczęście było aż tak blisko - to wszystko było tak oczywiste tak jak wschód i zachód słońca, jak przyciąganie ziemskie. Ten śpiew był jak grawitacja - chciał być tak blisko jak tylko się dało, tak blisko tego słońca, aby się sparzyć. A jeśli nie mógł się nim sparzyć, jeżeli wszechświat miał mu tego odmówić, to lepiej było nie istnieć, dać wszystkim spokój. Przecież nic innego nie miało żadnego większego sensu.

Nie musiał umierać.

Chociaż oczyma wyobraźni widział już, jak woda zmywa z jego twarzy ostatnie tchnienie, jak nie może bronić się przed jej naciskiem i łamaniem kości, kiedy uderza plecami o falochron, koniec nie przyszedł. Nie przyszły też gwiazdy ani księżyc - wciąż znajdował się pod powierzchnią, ale w tej głębi pojawiła się też twarz - wyciągająca go stąd w tak prosty sposób - bo zdał sobie sprawę z tego, że tonąc wolno i bezsilnie, kiedy miał ją przed sobą, skazywał się na ciszę i zimno. Był wyczerpany, ale faktycznie podjął się próby uratowania własnego życia. Zrobił też coś więcej - coś czego pewnie będzie się kiedyś wstydził. Jasne, że wiedział - nie powinien jej dotykać. Nie powinien szarpać jej za sukienkę, wyciągając ją na brzeg. Nie powinien wykorzystywać sytuacji, dotykając jej pomiędzy udami. Nie powinien jej całować. Nie powinien przyciskać jej do piasku zaklęciem na wypadek gdyby chciała uciec, kiedy od musiał odsunąć się na chwilę, żeby odkaszlnąć mocno i splunąć gdzieś z boku. Zrobił to wszystko tak czy siak. A później klęcząc, rzuciwszy swoją kurtkę gdzieś daleko, poza zasięg obywających ich co kilka sekund fal, zmarszczył brwi. Na chwilę stał się dawnym sobą.

- Ty podła karykaturo człowieka, prawie się przez ciebie utopiłem - ryknął wręcz, z miną dającą do zrozumienia, że kopnięcie w brzuch sprzed ponad tygodnia i potencjalne zniszczenie ubrania stały się naprawdę trywialne w obliczu zetknięcia z kimś tak stukniętym jak Crow. To nie był piękny widok - mokre włosy oblepiały mu twarz, zrzucił z siebie mokrą kurtkę zasłaniającą dotychczas pocięte ręce - był tym obiektem fantazji i jednocześnie nim nie był. Niewątpliwie stanowił dla niej jakąś inspirację, ale w tej prawdziwej wersji był kimś strasznie upodlonym. Jasne, że skrzywdził go los, nikt normalny nie wybierał sam dla siebie bycia ani tak doszczętnie smutnym, ani tak doszczętnie złym, na jakiego się kreował, drzemiąca w nim agresja nie wzięła się znikąd, niemalże nic nie było dla niego łaskawe - można go było tłumaczyć godzinami, ale ostatecznie wciąż na brzegu morza klęczał ktoś, nad kim wszechświat spędził zdecydowanie za mało czasu i zapomniał dać mu jakieś stałe źródło radości, które by mu pomogło nie popaść w taką ruinę. Średnio estetyczne tatuaże nie miały szans zakryć wszystkich jego ran. Nawet słonej wodzie nie udało się całkowicie przykryć odoru alkoholu. Mokre ubranie oblepiające jego ciało przypominało, jak długo potrafił chodzić w tym samym, przez ile dni potrafił siedzieć brudny, jeżeli nikt nie przypominał mu jak żyć.

Ale te ta agresja przepadała. Jego oblicze stawało się delikatniejsze, a on sam drgał od chłodnych dreszczy tnących go raz za razem. Był wyziębiony, przemoczony i na pewno na łykał się więcej słonej wody, niż przed chwilą wypluł. Klęczał na tym piasku, skąpany w blasku księżyca i może teraz faktycznie wyglądał trochę jak on ze snów - bo sprawiał wrażenie kogoś, kto mógłby obiecać, że odnajdzie go w każdym życiu, w jakim mogliby żyć, jakby miał kochać tak samo i do końca czasu. Szczególnie kiedy głos mu się złamał.

- Zaśpiewaj dla mnie jeszcze raz. - Już wcale nie była podłą kreaturą. Nagle stała się jego promyczkiem. Wcale już z tym nie walczył. Otarł tylko twarz z cieknącej wody. - Proszę. - Nie miało to błagalnego tonu. To był cichy szept rzucony tak, że niemalże przykrył go szum fal, które jeszcze przed chwilą były tak blisko odebrania mu życia. Opadł na tę kobietę, wstrzymując się przed wgnieceniem jej w piasek poprzez podtrzymanie się na łokciach po bokach jej głowy. Przypominała mu kogoś niewątpliwie - ich twarze były prawie identyczne, ale chyba nic nie sprawi już, że sam z siebie oprzytomnieje, skoro dostał na głowę coś więcej niż kubeł zimnej wody - nie pomogło mu całe morze. Po cóż miałby więc uciekać, nawet gdyby pobiegł w kierunku najdalszym od tego, to i tak chciałby tu wrócić? - Nie mogę wyrzucić tej melodii ze swojej głowy. - Nie trzymał go już zaklęciem, ale kolano wciśnięte między jego nogi skutecznie wciskało materiał sukienki w piasek. Był piekielnie silnym człowiekiem, ale jednocześnie... jego oczy były tak zagubione jak nigdy. Nie potrafił udawać, że nie jest zdesperowany, że nie dało się go tu i teraz zniszczyć tak, żeby nie mógł się po tym pozbierać - kilka słów, tyle by pewnie wystarczyło, aby go wymazać - o ile chciało się wybudzić go z tego stanu, w jaki się wplątał w pół świadomie.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
24.02.2024, 11:21  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.02.2024, 11:23 przez Laurent Prewett.)  

Tak, to był ten sam, zniszczony człowiek, który dotykał go zbolałymi dłońmi i na których wyłapywał czasem z większą, czasem mniejszą uwagą bandaże, które go zdobiły. Przez co przechodził? Jak żył u tej upodlonej czarownicy? Niektóre pytania były zbyt niebezpieczne, żeby szukać na nie odpowiedzi. Ale mógłby posłuchać o jego miłostkach, o wielkich miłościach i o ciele, które chciał wpychać w ramiona wszystkich wokół, żeby chociaż przez chwilę poczuć się kochanym. Przecież to brzmiało tak znajomo. Tak prawdopodobnie. Historia, która ukuła z czerni, dymu i spalonego tytoniu Fleamonta Bella nie mogła być dobrą Matką. Dlatego zamienił niedobre ręce codzienności na te, które dobrze go traktowały. A to "dobrze" to znaczy - jak..? Kiedy nie karmią cię miłością łyżeczką, zaczynać uczyć zlizywać się ją z ostrza noża. Przecież na ten temat nie raz nawodziła człowieka fantazja - chora i niepoprawna, a gdyby ktoś powiedział Laurentowi: "słuchaj, tylko ty tak masz" to pozostawiliby go zdumionego. Jak to - tylko on? Jak to - wszystkie fantazje nie przychodziły do głowy na widok tego, jak te palce zręcznie obracały ostrzem..? Fantazje, żeby stal tańczyła blisko skóry, ale wcale jej nie przecinała. A może jednak byłoby coś ekstazyjnie przyjemnego w nacięciu skóry przy tych wszystkich pieszczotach? Zlizanie krwi ze skóry, chociaż wcale nie była smaczna. Była obrzydliwa i przerażająca, bo jak nic innego mówiła o bólu, o naruszenia ciała, o przemocy i agresji. O Wszystkim tym, z czym przecież Crow się mu kojarzył, przed czym chciał uciekać, czego bał się najbardziej. Czemu nie ufał i ufać nie chciał. To "chcenie" i "niechcenie" było czasem przewrotną zabawką losu. Chcesz myśleć o Alexandrze, o tym, że coś zjebałeś, albo ROZjebałeś (na przykład parapet), że taki parapet mógł być smętnym dowodem twojego życia i jego symboliką. O tym, że będzie przyjemnie, kiedy znowu się spotkacie, albo właśnie nie - zabije cię własny mózg, dobije do ziemi i wbije kołki jak w chrystusowe dłonie. Nosisz już przecież stygmaty w postaci blizn po nożach, wiele się nie zmieni. Dojdzie kolejnych parę, których i tak nikt nie zauważy w tej mapie twojego ciała. Lub zauważy..? Czy Alexander znał tę mapę, nauczył się jej na pamięć? Mógł je wszystkie wymienić? Fantazje - one zdradzały tak samo jak chęci. Pragnienia - kierowały człowiekiem, wywracały twoje życie. Aż w końcu wszystko to zupełnie znikało i całkowicie jałowa szaruga morza kołysała do snu w zimnych ramionach wieczoru. W lodowatych wręcz ramionach, im głębiej schodziłeś, bo mimo lata morze Anglii nie nagrzewało się, żeby przyjemnie otulić mięśnie i pozwolić im się rozluźnić. Bo te twoje chyba chciały walczyć, żeby odnaleźć piosenkę, która zawirowała chociaż na chwilę życiem i pozwoliła wyrwać się z okowów własnego Piekła, jakie sobie tworzyłeś.

Chęci, fantazje i marzenia - to widział i to czuł Laurent, kiedy zacisnął dłonie na ubraniach Flynna. Wydawał się najcieplejszą istotą, jakiej mógł dotknąć - w uczuciach, na ciele, w spojrzeniu rozmytym przez czar piosenki. Brutalnie podtrzymywanej, chociaż nie powinien tego robić. Chciał wrócić do snu, fantazjował o każdym jego momencie, marzył o zatrzymaniu się w tamtym miejscu, z którego pochodził kamień, który został oddany do złotnika, by tworzył dla niego piękną oprawę i pozwolił mu go nieść na szyi. Ta jego Fantazja miała teraz bardzo kruche życie. Bardzo smutne. Nie powinien o to dbać, przejmować się tym - uraz i smutek przesiąknięty rozłąką z Elaine, poczuciem zdrady, umykał jednak wraz z morskim nurtem. Tak jak nie potrafił teraz spoglądać na twarz tego człowieka jak na sumę swoich strachów. Teraz spoglądał na niego jak na skrzywdzonego anioła, który w tragedii swego życia pogubił swoją ścieżkę. Odcięto mu skrzydła. Znów - brzmi znajomo? Chyba za bardzo, chyba za mocno. Za mocno nie musiał za to szarpać się z Flynnem, bo ten ani myślał próbować się wyrwać, czego się obawiał, a ta bliskość ułatwiła mu popłynięcie ku brzegowi... gdzie już nie musiał o nic walczyć. Czarnowłosy powinien wypluć wodę, ale wcale nie trzeba było go "ciągnąć", czego się obawiał - bo jak miałby niby siły, żeby to zrobić? Flynn nie był piórkiem, a jego ramiona były tak żałośnie słabe, że im nie ufał. Ufał im tylko w morskich toniach. "Wziąć kogoś z zaskoczenia" układało się tutaj w zupełnie nowy sens. Tak mocny, że Laurent zamiast wystraszyć się, że Crow umrze - wystraszył się o samego siebie. Powód do niepokoju został przekierunkowany.

- Uspokój się... - Rzucił ostro, wyginając się trochę, próbując wyślizgnąć ze stalowych kajdan jego uścisku. Nie dostał takiej szansy - wylądował na piasku. Tam, gdzie ich usta się złączyły, a Laurent nacisnął na jego klatkę piersiową (a raczej chciał to zrobić), żeby panicznie ratować to, co sam chciał zniszczyć przez parę chwil. Teraz myśl o tym nawet nie krążyła mu w głowie. Myśl, jakie to było okrutne z jego strony, jakie chore, że nie powinien, nie mógł, że to było obrzydliwe. Nawet gdyby tę myśl miał - nie zdążyłby jej wykluć i przekuć w coś stabilnego. W tym dotyku było coś najbardziej przerażającego, w tym głodzie, jaki sobą ten człowiek zaprezentował, w tym strachu, który na niego przelał, kiedy tak bardzo chciał doświadczyć jego ciała. - Przestań! - Albo nie przestawaj? Zaklęcie docisnęło go do ziemi, a dotyk między udami zdradzał. Jego własne ciało go zdradzało, chcąc wrócić do słodkości snu, gdy umysł był wystraszony amokiem, w który Flynn wpadł. W końcu tę wodę wypluł. A wraz z tym chyba wypluł głupie pomysły z głowy.

Boże... Laurent naprawdę czuł się przerażony tym, do czego mogło tutaj dojść. Bez jakiejkolwiek jego zgody. Przeszył go zimny dreszcz, gdy w tym bezruchu wpatrywał się w zasiewane na niebie gwiazdy. Sam był sobie winny. To karma, prawda? To musiała być karma. To musiała być kara za okrucieństwo, jakiego się dopuścił. Nie było ani w tym czynie niczego pięknego, ani w tym widoku obecnym. To nie była scena z bajki, to był piasek lepiący się do ciała i do włosów, mokry pudel na wydaniu, a śliczna sukienka była teraz niebezpiecznie podwinięta i jeszcze brakowało tego, żeby znalazł na niej naderwany szew.

- Nieprawda. - Odezwał się cicho, ale mimo strachu przed tym, czy na pewno ten amok opuścił Flynna, nie było w tym zaprzeczeniu niepewności. A powinna być. Jak cholera, że powinna. Wrócił oczami do tego kogoś nad nim zawieszonego. Zmęczonego. Wyplutego przez morze po tym, jak go zmieliło, zmemłało i zużyło. Wyglądasz strasznie - przeszło mu przez myśl, gdy spojrzenie napotykało spojrzenie. Tak, ta jego inspiracja wyglądała strasznie. Chciał żądać, żeby go puścił, zszedł z niego, oczekiwał ataku, ale nie. Znikała przemoc z jego oczu. Zastępował ją ten dogłębny smutek, który przenikał na wskroś i zmęczenie. Piekielne zmęczenie. A potem nadszedł głos, który wstrząsnął Laurentem i tak jak fala wpływała na piasek, tak krótkie "proszę" wsunęło się do jego serca, gdy ciężkie ciało opadło na niego. Podniósł rękę - i odkrył, że już może ją podnieść - by objąć go czule jednym ramieniem, a drugim ułożyć na jego głowie, uspakajająco głaszcząc.

Tylko przez moment akompaniament fal był wstępem, nim z jego ust znów wydobył się dźwięk. Wznowił piosenkę, o którą poprosił, choć początkowo - całkiem niepewnie. Dopiero po pierwszej zwrotce jego głos się uspokoił i nadał na właściwym torze, zabierając Flynna do krainy księżyca, gdzie całe niebo było obleczone gwiazdami jak piegami. Gdzie z ziemi wyrastały śliczne róże oświetlone świecami, jakie się pojawiły, a cały świat wydawał się daleko, daleko stąd. Gdzieś tam było miasto, ale ono było nieistotne, kiedy ta morska plaża zaczęła nabierać pojedynczych elementów ze snu. I może nawet wykończony Flynn nie mógł tego dostrzec, ale teraz między jego słowami chyba nie mogło się pojawić jedno wielkie nic.


Rzut Z 1d100 - 50
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 20
Akcja nieudana


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#5
25.02.2024, 11:43  ✶  
Uspokój się...

Oh, wciąż tak bardzo nie znosił tych słów, ale tym razem ten, kto je mówił, miał rację.

Przestań.

Przestał o kilka długich sekund za późno.

Był odpychający. Jutro wspominając tę scenę, pewnie zwymiotuje, o ile w ogóle będzie ją pamiętał. To nie miało znaczenia, że Laurent też o tym myślał - jego słowa temu przeczyły, były ostatnim głosem rozsądku, a ich echo buczało mu teraz w głowie mocniej niż prześladujący go od lat dźwięk świdra, jakim drążyli kolejne korytarze. Bo to przecież był pierwszy krok ku temu, żeby zaczął myśleć o niej ciepło - opowieści o tym, co mężczyźni potrafili robić kobietom, co regularnie robili prostytutkom. W swojej percepcji zasługiwał na to, żeby nałykać się więcej tej słonej wody i wreszcie zdechnąć, jednocześnie mimo świadomości, że pozbycie się samego siebie oczyściłoby ten świat ze zgnilizny, nie zdobył się na to od wielu, wielu lat.

Nic dziwnego, że tak wiele jego starań kończyło się strasznymi katastrofami. Musiał się oszukiwać sądząc, że potrafiłby wyjść na prostą i zachowywać się normalnie, a nawet gdyby zaliczyłby w tym przynajmniej minimalne powodzenie, ciężar dawnych dni wciąż tam był, jak lina zaciśnięta wokół szyi ciągnął go wciąż w dół tego morza, nikt go stamtąd nie wyłowił. Nie dało się prawdziwie pokochać czegoś tak groteskowego jak on - miło się na niego patrzyło, dobrze było myśleć o nim jako o kimś do odratowania, ale on nie chciał być uratowany, on chciał zostać rozcięty na pół, chciał, żeby ktoś zobaczył jego rozbabrane wnętrzności, te gdzie spoczywały powciskane pomiędzy organy i kości jego największe grzechy i spoglądał na nie delikatne, bez potrzeby przekładania wszystkiego na swoje miejsce.  Chciał, aby ktoś spojrzał na niego bez tego strachu, jaki czuł teraz Laurent - ale to było marzenie ściętej głowy. Kilkanaście lat temu - może. Może by się udało. Teraz - wstydził się tego tak bardzo, bo miał ku temu rzeczywiste, namacalne powody.

- To jest prawda.

I może lepiej by było, gdyby to się ziściło.

To była prawda, ale to nie miało żadnego znaczenia. Wyglądał już spokojnie, nie blokował jego ruchów. Nie wyglądało na to, że miałby rozgniewać się mocno, gdyby mu odmówiono. Był po prostu koszmarnie, obrzydliwie smutny. Nie dało się odczytać, czy płakał, bo oczy miał czerwone od tego podtopienia, a woda wciąż spływała mu po twarzy wprost na leżącą pod nim kobietę, ale coś w nich zdradzało, jak bardzo źle się czuł. Jak bardzo nie lubił własnego umysłu i jak bardzo nie chciał zostać z nim tu sam - bo jego głowa była ostatnio jego największym wrogiem, a okrutnych wypowiedzi, jakie w niej rozbrzmiewały, nie zagłuszała nawet najgłośniejsza muzyka. Oprócz tej. Ta jedna melodia wystarczyła, aby wreszcie poczuł, że nie musi doprowadzać się do skraju wyczerpania na trapezie, albo spić się do nieprzytomności, żeby przestać cokolwiek czuć. Zresztą... to i tak nigdy do końca nie działało. Prędzej czy później zostawał sam, porzucony w kącie otoczony tylko przez rzeczy, które zrobił i które prześladowały go dzień w dzień. Jego przeszłość była brudna. Jego przyszłość była pełna obietnic, których nie dało się dotrzymać.

Ale z tą piosenką, z tymi rękoma oplecionymi wokół jego ciała, a może bardziej wokół jego duszy - na tę krótką chwilę chyba był w stanie uwierzyć, że to nie była do końca jego wina. To nie on stworzył chory świat pełen zepsucia. Jeżeli istniał Bóg, to wcale nie był sprawiedliwy w swoich osądach, stworzył ciemność tak samo jak stworzył i światło - dlaczego więc Flynn ciągle karał się za popełniane błędy? Nie był aniołem mającym dawać innym przykład, tylko człowiekiem. Miał w sobie tyle z anioła, co robak przyklejony do góry nogami do dna szklanki po piwie.

Jego głowa opadła na jej klatkę piersiową, ale nie w sposób, jaki można było uznać za ordynarny. Położył się bokiem na tym piasku, na tyle blisko, aby go nie puszczała, a później ukrył się w ten sposób, przed potencjalnie oceniającym spojrzeniem, przed potencjalnym zobaczeniem w jej oczach pragnienia ucieczki.

- Przepraszam - wydusił z siebie niewyraźnie. Teraz już kompletnie kręciło mu się w głowie, a zimno było na tyle dokuczliwe, żeby zazgrzytał zębami.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
25.02.2024, 16:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.02.2024, 16:38 przez Laurent Prewett.)  

Nic chyba bardziej nie denerwowało zdenerwowanego człowieka niż proste "uspokój się", albo "złość w niczym nie pomaga". Wtedy nagle dokładano klocuszki do tego, jak bardzo byłeś nerwami przeżarty. Dokładano ci budowlę pod tytułem "nie zniosę więcej, a oni więcej chcą ci wepchnąć". Czasem jednak pomagało. Czasem... chyba jednak nie takim ludziom, jak Flynn. Był przerażony, bo nie wiedział, co w niego wstąpiło. Czy to on czy to może jakiś dziwny wpływ pieśni, która chyba poniosła samego Laurenta aż za bardzo? Wiedział, jak działać potrafi syreni głos. Nigdy jednak nie użył go tak świadomie jak dzisiejszego dnia. I nigdy, bogowie, nigdy nie miał w sobie tego poczucia, że władza nad ludzkim życiem potrafiła być więcej niż podniecająca. Skąd ta myśl? Kto ją stworzył? A może była w nim od początku, tylko tak bardzo zajmował się "udawaniem" byciem dobrym, że nawet tego nie widział? Sio! Uciekaj, zdrajco, jesteś tylko wynikiem zmęczenia, frustracji, bezsilności. Wypadkową zniszczenia, które nie miało swoich blizn na jego rękach czy ciele. Och, blizny były, ale zdecydowanie nie takie, jak na ciele Flyna. Nie taka ilość. Na nadgarstku cięcie, by polała się krew i zakończyła życie, na nodze ślady po pazurach, którą bliznę palce Flynna mogły zbadać. Pojedyncze, drobne wskazówki życia. Takie same, jakie Laurent znalazłby między ciemnymi włosami, ale ciemność nocy nie pozwalała wyłapać srebrzystych pasm. Księżyc chował je w swoich objęciach, tak jak Fleamont chciał się schować w objęcia kogoś, kogo przed chwilą chciał obejmować. Bez względu na jego zgodę czy jej brak.

Serce Laurent uderzało jeszcze mocno, kiedy trzymał Flynna niepewnie. To już? Koniec? Spokój zupełny? Czy zaraz rozbłyśnie supernowa nad naszymi głowami i przyjdzie nam sobie przypomnieć, że to, co działo się tu i teraz było również częścią snu? Przecież on sam nie czuł blizn. Czuł obrzydliwie mokre ubranie i jego drżenie. Swoje obrzydliwie mokre teraz ubranie i swędzący piasek, który również nie dokładał ani grama romantyzmu - raczej sprawił, że Laurent trochę się poruszył. Nie miał jednak odwagi się podnieść. Nie miał odwagi skonfrontować się z tym, co będzie, jeśli wstanie. I chyba... nie chciał uciekać. Nawet mimo niewygody. Mimo gryzącego piasku chcącego wcisnąć się w każdy milimetr jego porcelanowej skóry. Tu nie było mowy o miłości. Była mowa o nieziszczonych marzeniach, pragnieniach, o krążeniu głową w lepszym świecie, gdzie samemu nie było się tak brzydkim, zepsutym, gdzie ta brzydota była akceptowana, a ty nie musiałeś się niczego bać, wstydzić. Wszystko tam trwało w harmonii takiej, jaką spisałeś własnymi palcami. Odciskiem palca  u dłoni, jakim był zakrwawiony kciuk. Flynn nie był aniołem - ale w tamtym świecie mógł nim być. Diabłem, który upadł za nisko na ziemię i zapomniał złożyć skrzydła. Nie pozostało mu nic innego jak je amputować, skoro nie nadawały się już do latania. Nie, Laurent nie mógłby spojrzeć na te wnętrzności i tą ilość przelanej krwi. Był na to za słaby. Na pewno był na to za słaby...

Lecz to nie jest Twoja wina, Flynn. Są miejsca, gdzie możemy powiedzieć, że mogłeś to zrobić lepiej. Miejsca, gdzie wszystko zasłużyło na poprawę i gdzie sam mógłbyś zachować inaczej. Ten świat to jednak nie twoja kreacja. Nad iloma rzeczami miałeś kontrolę? Przecież ty nawet nie kontrolowałeś własnego życia. Umierałeś każdej chwili, kawałek po kawałeczku, kiedy zgadzałeś się czynić to, co inni ci przykażą, a potem szukałeś kontroli nad ciałem, umysłem i duchem naciskając na uda, łapiąc za biodra i wgryzając się w usta.

To poczucie, że ten człowiek szukał schronienia (rozgrzeszenia) powodowało większe zimno i dreszcze niż morski wiatr. Wstrząsnęło nim to. Uczucie było tak obezwładniające, że ze strachu zrodziła się potrzeba obrony. Nie chciał być ratowany? Może nie. Potrzeba chronienia kogoś nie była równa ratunkowi. Była ledwo chwilową przystanią dla zmęczonej duszy. Ciało było tylko ciałem - ale w gestach można było zawrzeć o wiele więcej ponad duszę. Jak zagubiony musiał być człowiek, żeby skończyć tak jak ten Wielki, Groźby Flynn? Ile bólu przetrwać? Współczuł mu. Tak bardzo było mu żal, że to aż bolało. Aż kuło go w serce. Tak i trzymał go, jakby był delikatnym szkłem, a jednocześnie jakby zbyt lekki dotyk mógłby mu pozwolić się rozbić wysuwając z opuszków. Był pewien, że może go utrzymać. Przez tych kilka chwil...

Jakież to patetyczne i jakie żałosne.

- Przyjmuję przeprosiny. - Mógł powiedzieć, że nie trzeba, że ma to gdzieś, że... mógł wiele tutaj powiedzieć. W zasadzie to wcale nie byłby w ogóle szczery mówiąc, że NIC się nie stało. Stało się. I znów zupełnie nie wiedział, czego się po tym człowieku spodziewać, który z gwałtu, krzywdzenia i bicia przechodził do delikatnego dotyku i zapewniania, że przecież on nigdy takich nie skrzywdził. Widział takie osoby, znał je. Kiedyś. W gorszym życiu. Każda z nich kłamała mówiąc, że "więcej tak nie będzie". - Trochę cię puszczę, dobrze..? Wysuszę nas... - Powoli zaczął przesuwać swoją dłoń, żeby wyciągnąć różdżkę, ale gotów w sumie złapać go z powrotem, jakby pojawił się... jakby stało się cokolwiek dziwnego, czego by nie zrozumiał. - Też cię przepraszam, gdyby nie ja nie byłbyś w takim stanie. - Czyli kiepskim. Opłakanym. Chociaż w kiepskim stanie był już przed tym, jak zatonął w głębinach dla syreniego śpiewu. - Czy... coś się stało, że siedzisz na tej plaży sam..?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#7
09.03.2024, 18:32  ✶  
Powoli, niepostrzeżenie, nawiedzało go wyparcie. Przeprosił za to, ale czy naprawdę, szczerze uważał, że powinien to zrobić? To prawda, że zachował się ordynarnie, ale zrzucenie całej winy na niego nie było do końca sprawiedliwe. Nie zapędził się w to dalej, nie miał zamiaru leżeć tu i przepychać się odpowiedzialnością za całe to zajście, ale też... kiedy spojrzał na to mniej krytycznie względem siebie, mógł dostrzec, że palące go uczucie nadal nie wygasło.

Jego ciało tęskniło za silniejszym dotykiem. Za męskimi ramionami oplatającymi go należycie, tak mocno, jak potrzebował tego, aby nie odlecieć głową gdzieś daleko. Drobniutkie, zimne dłonie Laurenta nie były czymś, czego potrzebował - ale były czymś, czego chciał. Kiedy odsunął od niego głowę, bo ten i tak chciał go puścić, kiedy wpatrywał się w niego i w tę cholerną sukienkę - nie wiedział już, co ma robić. Co za różnica, czy to magia, czy coś rzeczywistego, co z tego, jakim poczuciem winy to było obarczone - to wcale nie czyniło tego pożądania ani trochę mniej rzeczywistym. Delikatność gestu, jakim było zanurzenie głowy w jej klatce piersiowej, spokój, jaki go ogarnął - nie trzymał go już za nadgarstki, zmuszając siłą do uległości, ale to wcale nie znaczyło, że przestał być sobą. A on, nawet kiedy niekoniecznie chciał zachowywać się w ordynarny sposób, rzadko dobrze radził sobie z emocjami i kompletnie nie potrafił sprostać momentami odstręczającej potrzebie bliskości. Mógł być teraz postrzegany jako szkło, ale jego umysł wciąż zaciskał się wokół Laurenta jak palce wokół szyi - przestał śpiewać, a wraz z ciszą przerywaną szumem fal uderzających o brzeg, wróciły myśli, wróciło odczuwanie, a wraz z nimi wróciła analiza - spojrzenie Flynna badało zmartwioną twarz, przechadzało się od oczu do ust, na kilka sekund zabłądziło do dłoni trzymających różdżkę. Poczucie zobowiązania wobec ludzi, których kochał, istniało nadal. Niestety istniała też ta chwila. Ten moment, kiedy wlepione w niego, przedziwnie jasne oczy zdawały się przyciągać go bardziej niż resztki zdrowego rozsądku. Wychowały go ścieżki. W świecie, który był mu domem przez ponad piętnaście lat, oprychy zwykły zmieniać swoje twarze, aby uniknąć wykrycia, ale rzadko zmieniali swoje różdżki, bo to wymagało dużo zachodu - dlatego nauczył się zwracać na nie uwagę.

Go. Bo to był on. Czy jednak ona? Jak powinien na niego patrzeć, jak powinien do niego mówić, kiedy wiedział? Przymknął na moment oczy, ocierając policzek z mokrego piasku. Byli brudni - to nie obchodziło go w ogóle, ale... było mu coraz zimniej. Coraz zimniej i coraz niezręczniej. Troskliwe pytania pomiędzy nimi brzmiały nienaturalnie.

Jeszcze bardziej nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Był na to wszystko zbyt zmęczony, zbyt pijany i zbyt smutny.

- Naprawdę wolałem kiedy śpiewałaś. Zostań przy tym. Zbudowałbym ci miasto gdybyś dała mi dokończyć to co zacząłem - to za co przeprosiłem, wybrzmiało w tym, ale nie miał odwagi powiedzieć tego wprost - ale wizja rozmowy o tym dlaczego tu jestem, przyprawia mnie co najwyżej o silniejszą gorączkę.

Powiedział to cholernie niewyraźnie, głównie przez to, jak niezręcznie zgrzytał zębami.

- Nie uciekasz - burknął, bezskutecznie próbując podnieść się do siadu - skończył podpierając głowę na łokciu. - Każdy o zdrowych zmysłach radziłby ci spierdalać.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
09.03.2024, 20:00  ✶  

Wina. Winy były lepsze, kiedy zostawały w butelce. Butelka wina, najlepiej tego francuskiego, z którym Fleamont wiązał swoje niejedno i nie dwa wspomnienia. Lepsze, gorsze - ważne, że były wyraziste. Że słońce wtedy świeciło mocniej, że noc była intensywniejsza i być może nigdy wcześniej (ani potem) nie towarzyszył temu wszystkiemu taki kac. Więc zamykasz te winy w winie i potem wylewasz słone łzy do słonych fal - przepis na wieczór idealny. Zachód słońca, tylko i szum, tylko szum i kołysanie do snu. Sen, który wywieszał pod powiekami sumę błędów i tych... win. Jego wina, twoja wina, nie, napij się jeszcze raz, bo za dużo tego tańczy na języku - powinno raczej tańczyć w wątrobie, żeby ta miała co rozkładać na części pierwsze jak rozkładał mózg. Mózg, który chciał zapomnieć, albo właśnie przypomnieć sobie wszystko, co najlepsze. Tym "najlepszym" zapiłby wino. Zapiłby też winy. Piękną mielibyśmy noc - pełną gwiazd, pełną spokoju, gdyby tylko ktoś pozwolił nam ukuć z tego lepszą rzeczywistość. Zamknąć ją... na przykład we śnie. Tam, gdzie ani ty, ani Laurent, nie posiadali żadnych blizn, było jakoś łatwiej, wszystko pachniało różami, a woda była ciepła. Żaden z nich nie marznął. Nie przejmowałeś się piaskiem ani byciem mokrym. Z nieba można było ukraść gwiazdkę, a potem przenieść ją do... Laurent ciągle nie rozumiał, jak to się stało, ale niekoniecznie próbował rozumieć. Liczyło się to, jaki ciepły był ten kamień w ręce i jak łatwo mógł zostać przesiąknięty nadzieją, jeśli tylko rzeczywistość była wystarczająco śmierdząca winem i przesiąknięta winami, żeby chcieć od niej uciec.

Uciec jak najdalej stąd.

Tylko jak i gdzie uciekać, kiedy pijany i nieszczęśliwy mężczyzna, który zasługiwał na kopnięcie w jaja w najlepszym razie (albo na zatonięcie w twoim własnym domu...) lgnął do kogoś obcego i był w tym taki... skojarzeniowy. Za łatwo przychodziło Laurentowi przesiąkanie czyimiś uczuciami jak ubrania nasiąkały wodą, a tym bardziej, kiedy widział w tym jakąś część swojej własnej słabości, która z jednej strony gubiła, z drugiej - cieszyła. Czasem pozwalała znaleźć niesamowite i niepoznane wcześniej drogi i ścieżki. Chciał odpyskować. Nawet rozchylił swoje całuśne wargi, nawet nieco ściągnął brwi, mocniej zaciskając palce na różdżce, ale nie wydobył żadnego dźwięku ze swoich strun. Bo powiedział słowa, które były jak de ja vu. Które zatkały i kazały się przełknąć jak... ekhem. Wybiło go to z rytmu. Flynn go ciągle wybijał ze wszystkiego. Nie wiedział, jak się przy nim zachowywać, nie potrafił złapać schematu, nie potrafił nadawać na tych samych falach co on. Gdzie leżała to różnica i czemu to było takie trudne! Frustrujące! Tak, bo go to sfrustrowało jak i jednocześnie sprawiło mu przykrość to, co usłyszał. Oto i crescendo - gorączka. Przy tym człowieku należało uważać - pod pozorem zwykłego włóczęgi wyciągniętego z cyrku krył się umysł nie od parady, co pokazał nie raz. Tylko uważać... na co właściwie? Słowa? Gesty? Do dwóch odczuć powróciło to na milisekundę porzucone - zmartwienie.

- Przepraszam pana bardzo, ale będę robiła, co mi się podoba bez względu na pana preferencje. Więc zamknij się. - Frustracja wygrała. To miał być jego śliczny dzień, a myśl o tym, że Fleamont mógłby go zepsuć zakładała blokadę i ściągała lejcami wrażliwość. Odsunął się od paniczyska, przeciągając po jego sylwetce urażonymi oczyma. I jednocześnie wyciągnął dłoń, żeby dotknąć jego czoła i sprawdzić, czy nie ma gorączki. Bo to, że coś wygrało, nie znaczyło, że wszystko inne musiało zniknąć. - Uciekać? Przed kim? Przed kimś, kto ledwo się przewraca na drugi bok? - Obrócił twarz znowu w jego kierunku, teraz mając trochę wyraz politowania. - Nie dokładaj sobie punktów. - Hmm... czy Flynn mógł się teleportować? Potrafił? A jeśli tak - w tym stanie mógłby w ogóle? Co powinien z nim zrobić? Zbudować mu transmutacją namiot na trzy godziny do czasu... czegoś? Przesunął dłonią po swoich policzkach - paskudnie rozmazany makijaż został mu na palcach. Odetchnął. Piękne zakończenie dnia. - Masz jak wrócić do domu?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#9
09.03.2024, 20:57  ✶  
Oburzony wzrok, jakim został zmierzony, nie wywołał w nim żadnej konkretnej reakcji. Ani się nie wyszczerzył, ani nie ozdobił twarzy grymasem niezadowolenia - po prostu trwał w takim zawieszeniu, słuchając tego, co spłoszony Laurent chciał mu przekazać. To, w jaki sposób się od niego odsunął, Flynn przyrównałby do tego, jak ludzie odskakiwali do ognia, którym się sparzyli, ale on sam pozostawał zimny jak lód. Wcale nie potrzebował irytującej rozmowy, żeby czuć się źle - jutro obudzi się w tak tragicznym stanie, że będzie musiał odwołać wszystkie treningi... o ile w ogóle doczłapie się do Fantasmagorii.

Kiedy ten się wreszcie utkał, Flynn westchnął ociężale, opadł znów na plecy, nie odtrącając jego ręki i wlepił spojrzenie w niebo.

- Najpierw każesz mi zamknąć mordę, a później zadajesz mi pytania. Jak to kurwa skomentować? Do duszy ci w tym ciele? - No bo chyba nie do twarzy ci z tą twarzą? To i przepraszanie absolutnie za nic, nawet kiedy miało się absolutną rację. Robiły tak wszystkie baby, jakie znał, Laurent i czasami chyba Cain. No dobra, niech będzie, wszystkie baby oprócz Fontaine, ona nigdy go za nic nie przeprosiła, nawet jeżeli momentami mógłby przysiąc, że chciała, tylko w ostatnim momencie gryzła się w język. A może... może tylko chciał, żeby tak było. - Gdybym nie potrafił zabić cię w tym stanie, to od lat bym nie żył - zauważył, bo tak, lubił dodawać sobie punkty za dramatyzm, a narkomanem był nie od wczoraj. Nerwowo potarł dłonią czoło, po czym drgnął od zimnego dreszczu, jaki przeszył jego przyklejone do piasku plecy. Tym razem udało mu się podnieść się do siadu, w reakcji na to właśnie - poza tym wraz z narastającą gorączką znowu zbierało mu się na wymioty.

- Nie - odpowiedział, żeby ten biedaczyna dał sobie wreszcie spokój, chociaż działał wbrew sobie. Bo chociaż jego usta znów chroniły go szczeniackimi odzywkami, to prawda była taka, że był tym samym, prostym sobą, chcącym jego obecności. Był też w kompletnej kropce. Albo raczej w dołku. Dołku tak głębokim, aby dopiero po chwili zorientował się jak wiele kazał Prewettowi się domyślić, a skoro tak, to równie dobrze mógł dać mu założyć potrzebę przetransportowania go do cyrku. Cyrku, w którym za cholerę nie chciał teraz być. - Nie mam gdzie iść. Po prostu pójdę spać w aucie. - Jak on w ogóle do tego doprowadził? Naprawdę można było przekreślić przyszłość z kimś brakiem wiary w to, że się na to zasługiwało? Kiedy tak cztery lata temu myślał jak będzie wyglądało jego życie za lat pięć, to stawiał sobie w głowie znak zapytania, ale nigdy by nie wpadł na to, że będzie to aż tak pokręcony dramat. Dramat zwieńczony tym, że obejmując się rękoma, trąc zmarznięte ramiona, dawał z siebie absolutnie wszystko, żeby nie zauważyć troski w oczach Lukrecji. Kurwa, Lukrecji. Nie chciał widzieć troski w jego oczach, bo wtedy traciło na znaczeniu to czy i jak byli ze sobą kompatybilni - on po prostu chciał go mieć. Dla tych oczu, w których chociaż przez chwilę był centrum cholernego świata. Oddałby tak wiele, żeby znów poczuć, jak to jest. Jakie to uczucie być obok niego bez budowania tego muru. Jak to jest odetchnąć tym samym powietrzem.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
09.03.2024, 21:23  ✶  

Najgorsze co mogło spotkać człowieka to obojętność. Tak, obojętność. Nie nienawiść, nie złość, gniew, zawód. Kurwa - obojętność. Zupełna znieczulica, kiedy ani ci zwisa ani ci dynda co zrobi i powie druga osoba. Ludzie byli opętani tą znieczulicą i brakiem empatii. Wszyscy grali do bramki egoizmu, od którego chciało mu się rzygać tak samo jak teraz Fleamontowi od alkoholu. Laurent nie zdawał sobie sprawy, że brzuch tego mężczyzny grał teraz do bramki zupełnie przeciwnej niż on sam i że nie wyrobił tego wszystkiego... tych win. Mówili: nie mieszaj, będzie lepiej! Pobaw się, pokręć, pocałuj damskie usta, albo i nawet z pięć usteczek, ale nie mieszaj! Mieszanie alkoholu nigdy nie przynosiło niczego dobrego. Mieszanie rachunku sumienia z winem również. Teraz jest rozmoczony, nadaje się już tylko do spuszczenia w kiblu, bo nawet nie do tego, żeby się nim podetrzeć. Już niczego z nim nie zrobisz. Niczego na nim nie przeczytasz. Pozostanie ci ta mieszanka, w której niby nie chcesz winy przyjmować, ale w gruncie rzeczy kręci się ona jak komar, kiedy masz w planie zasnąć. Zapalasz światło - komara nie ma. Ale tylko przymknij powieki, tylko pozwól sobie na chwilę rozluźnienia... W świecie Fleamonta Bella rozluźnienie oznaczało tyle, że ten komar wróci. I prawdopodobnie wróci ze zdwojoną mocą. Coś wybuchnie, coś się rozsypie. I znów będziemy przepraszać, chociaż będziemy niepewni trafności przeprosin. Albo tego, czy powinno coś nastąpić po nich. Jak się zachować, co powiedzieć. Przynajmniej ta sytuacja dzięki Flynowi nabrała naturalniejszego tempa. Zdrowszego rytmu mimo tego, że żadne z nich zdrowe nie było. Laurent jak za pstryknięciem palców zapomniał o tym, że było przez moment niezręcznie i że bał się, że Fleamont rozsypie się, jeśli tylko mocniej zaciśnie palce na jego plecach. Teraz najchętniej wyżyłby na nim wszystkie swoje złości i smutki ostatnich miesięcy. Pewnie i tak nie poczułby jego mizernych pięści na swojej klatce piersiowej.

- Możesz nie komentować, w twoim przypadku będzie to nawet rozsądne. - Bo czasami teksty tego człowieka przyprawiały o bolączkę. Laurent poruszył znów różdżką, przeciągając ją od dołu powolutku w górę - zbudował z piasku trwałą ścianę, by osłonić ich przed wiatrem. Po wysuszeniu ciuchów przestało być tak zimno, ale ciało miał wymarznięte. A Flynn... ten chyba w ogóle źle się czuł. Może naprawdę był chory? Ilość alkoholu jaką w siebie wlał była duża - ale Laurent nie miał o tym pojęcia, bo jego smak zmyła morska woda. - Mój nakaz zamknięcia się dotyczył twoich rządzących się komentarzy. - Sam nie wiedział, czemu miał w sobie ten animusz - może dlatego, że Flynn tak marnie wyglądał? A może dlatego, że było mu kurwa na tyle źle, że niech świat wybuchnie, niech się skończy, niech Fleamont ma swój napad gniewu i złości, niech go wytarga za włosy... proszę bardzo! Było mu to wszystko bardzo jedno w tym momencie. Strach też miał tu swoją rolę, ale nie o to, co Flynn zrobi. Raczej strach o to, co mu jest i co powinien z tym zrobić. Obrócił się w jego kierunku i zsunął dłoń z jego czoła na szyję. I tak na moment zamarł, bo to było znajome - znów. Tylko w zupełnie odwrotnej sytuacji - kiedy to on zlegał na jego łóżku. Skrzywił się odrobinkę z niezadowoleniem. - Powiedział czarodziej, który prawie pozwolił mi siebie utopić. - Bał się mówić wcześniej o tym wprost, ale proszę bardzo! Czas to też przyznać otwarcie przed samym sobą, że ideały nie istnieją, nie istniały i naprawdę najwyższy czas zburzyć mury tego pseudo Raju. Wyrwać sobie skrzydła. - Ty naprawdę masz gorączkę. - Co robić, co robić... Laurent spojrzał na lewo, na prawo, ale pusta, zimna plaża nie była nawet dzisiaj domem dla zbyt wielu mew. Nawet one ulatywały, żeby skryć się między drzewami. Tak naprawdę wcale nie wątpił, że gdyby Flynn chciał mu coś zrobić - to by to zrobił. Ludzie ogarnięci gorączką potrafili być jeszcze bardziej niebezpieczni, bo przestawali się w ogóle kontrolować. Natomiast w tym momencie nie do końca brał to na poważnie. Nie do końca to do niego docierało - jego umysł był pochłonięty zupełnie innymi tematami.

- Chory. Spać. W aucie. - Powtórzył za nim wyraźnie akcentując każdą literkę. Lekkie niedowierzenia zadzwoniło w jego głowie i sercu, ale... właściwie... siedząc tutaj między falami sam mógł się rozchorować i wtedy sam skuliłby się pod wodą, zwinął, schował między skałami... To było wręcz bolesne. - Masz lęk wysokości? - Laurent bardzo chciałby ich teleportować - ale nie mógł. Należał do tych przegranych życiowych, którzy teleportować się nigdy nie potrafili. Bo chociaż chętnie by go nawet zabrał tym... samochodem... to byłby pierwszy raz, gdy siedziałby w aucie. Więc z dwojga złego wolał go zabrać swoim środkiem transportu.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: The Edge (5221), Laurent Prewett (6245)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa