06.12.2022, 12:02 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.03.2023, 17:36 przez Morgana le Fay.)
Rozliczono - Brenna Longbottom - Pierwsze koty za płoty
Listopad tego roku był najbardziej ponurym ze wszystkich listopadów, jakie Brenna pamiętała. I nie chodziło nawet o pogodę: o niebo, zasnute szarymi chmurami, o częsty deszcz, o wilgotną, listopadową mgłę. Prawdziwa ponurość kryła się w czymś innym. W napięciu, panującym w siedzibie Brygadzistów, w pierwszych wezwaniach do "dziwnych i straszliwych" przypadków, w artykułach, ukazujących się na łamach prasy.
Niektórzy liczyli jeszcze, że Ministerstwo szybko owego Voldemorta i śmierciożerców złapie. Brenna nie miała takiej nadziei. Może to tkwiące w niej czarnowidztwo, może rozmowa z jedną z Brygadzistek, a może tylko świadomość, jakie zamieszanie panuje w ich Biurze: ale wiedziała, że nie będzie dobrze. Od dawna zresztą przeczuwała, że coś wisi w powietrzu, nie była tylko pewna co: aż osiemnastego listopada przeczytała o tym w prasie, a później ucięła sobie pogawędkę z koleżanką z pracy, usłyszała hasło "Zakon", powiedziała "tak" i wszystko było jasne, ale nic nie było dobrze.
Kryła to pod maską zwykłego uśmiechu i głupiego gadania, w jej duchu gościły jednak niepokój i strach. Bała się, o siebie, ale przede wszystkim o przyjaciół półkrwi i mugolskiego pochodzenia, a także o rodzinę - bo może i byli czystej krwi, jednak niemal wszyscy cierpieli na nieuleczalny kompleks bohatera.
Ten strach nie przygasł, w ciągu ostatnich dni. Towarzyszył Brennie na każdym kroku, nieustannie obecny, a jednak nie powstrzymał ją ani przed zgodą na walkę na pierwszej linii (na co tak naprawdę się zgodziła miała zrozumieć dopiero za jakiś czas… ale pewnie nawet gdyby wiedziała, nie zmieniłoby to jej decyzji), ani przed przyjściem pod kamienicę kuzynki.
Może nie powinna jej to w wciągać.
Ta myśl, chwila wątpliwości, sprawiła, że Brenna zatrzymała się na moment na popękanym chodniku, tuż obok kałuży, odbijającej londyńskie, szare niebo i zarys kamienicy. Stała, zapatrzona w jasne okno mieszkania Mavelle, a chłód, niewiele mający wspólnego z faktyczną temperaturą, przenikał ją coraz bardziej, sięgał aż do kości, do serca. Chociaż przecież wszystkie za („potrzebujemy ludzi zaufanych, Mav mogę zaufać”, „ona i tak w coś się wpakuje”, „zabije mnie, jeżeli jej nie powiem i dowie się później”) i wszystkie przeciw („nie chcę, żeby ryzykowała”, „jej ojciec mnie zabije, jeżeli się dowie”) kobieta rozważyła już wcześniej. A wynik tych rozważań doprowadził ją właśnie do tego miejsca.
Ostatecznie Brenna pchnęła ciężkie drzwi i wbiegła po schodach, by zapukać do mieszkania kuzynki. Ciemne włosy zakręciły się jej lekko od wilgoci. Palce zaciskała na gazecie, z kolejnym nagłówkiem o Voldemorcie. Zamknęła je tak mocno, że aż pobielały, paznokcie wbiły się w skórę, zostawiając ślady czerwonych półksiężyców. Gdy jednak drzwi się uchyliły, posłała Mavelle zawadiacki uśmiech. Taki sam, jak wtedy, gdy namawiała ją na szukanie tajnego wyjścia z Hogwartu nocą, zakradnięcie się do Zakazanego Lasu, by obejrzeć jednorożce i wyniesienie z kuchni paru butelek z kremowym piwem.
- Cześć, Mav – powiedziała lekkim tonem, jakby wpadła ze zwykłą, towarzyską wizytą. – Przychodzę ci zaproponować coś absolutnie niebezpiecznego i szalonego. Zainteresowana szczegółami?
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.