• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[8.07.1972] Lullaby from old times | Laurent & Olivia

[8.07.1972] Lullaby from old times | Laurent & Olivia
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
15.03.2024, 20:04  ✶  
[Theme]

Czy zajmowanie czasu Olivii TERAZ było właściwe? Poszukiwanie tego, co się powinno, a czego nie, stanowiło częstokroć za dużą część naszego życia. Tutaj mogę, tam nie wolno, w tym miejscu się zatrzymaj, a w innym przyśpiesz. Nagrana rzeczywistość odtwarzana w rzeczywistej pamięci musiała rozegrać parę scenariuszy wypadkowych i przypadkowych, żeby w końcu zgodzić się na jeden tor rozwiązań. Tak, to właśnie w tę stronę powinniśmy pójść, nie w inną. To tutaj, ten wybór, to w tym miejscu mamy stanąć, a na to mrugnięcie okiem zareagować. Na ten list odpisać miło, ale na następny już z chmurną miną. Laurent siedział nad listem i zastanawiał się dłuższy czas, czy napisać powinien. Malutka sówka (mniejsza od jego dłoni) przypatrywała się jego czynom, podczas gdy obrażona Nieve udawała, że w ogóle jej nie ma i że żadnego listu nie będzie dostarczała. Tak jakby chciała pomóc w dokonaniu wyboru. Uśmiechnął się i w końcu zanurzył stalówkę w atramencie, a potem jego dłoń zaczęła kreślić zawijaste, piękne, pochyłe litery, które odpowiednio okręcone na tym pergaminie mogłyby stworzyć obraz sam w sobie. Tymczasem były tylko listem. Zaproszeniem, propozycją, na przejażdżkę po pięknych terenach Londynu trasami, których Laurent bardzo dawno nie odwiedzał. Tak jak kiedyś, tak i dziś jazda konna nie była sportem tanim, ale Laurent Olivię nigdy o pieniądze nie pytał. Co najwyżej robił dziwne miny, kiedy ostatnio powiedziała, że przecież to ona zapłaci... po krótkiej wymianie wiadomości między sobą i wybraniu odpowiedniego czasu oto byli - albo raczej był on głaszczący szyję gotowej już do jazdy klaczy, która spokojnie mrużyła swoje oczy z leniwie podwiniętym tylnym kopytem. Drugi wałach również czekał na swoją jeźdźczynię.

Stajnie Hyde Park w Londynie miał tak starą tradycję, że przesiąknęła nawet do czarodziejskiej kultury. A przynajmniej tej kultury w jego regionach zainteresowań - czyli wierzchowców. Zastanawiał się kiedyś, czy nie powinien hodować koni pod wierzch, ale skończyło się w zasadzie na przetrzymywaniu ich w stajniach - dzierżawie boksów i umożliwianie jazdy po okolicach New Forest. I tak miał nieco za dużo pracy, którą w końcu spychał po kolei na każde kolejne ramiona. Miejsce, w którym się znajdował, w bryczesach, wysokich butach jeździeckich, białej koszuli wsuniętej w spodnie, miało przeszło 300 lat historii za sobą. 300 lat jeździectwa i hodowli koni, która była historią, po którą warto było sięgnąć... ale Laurent zdecydowanie wolał zaprosić Olivię na przejażdżkę niż wspólną edukację przy książkach. Do tego drugiego nie miał głowy, a ona miała? Przy tym, jakie plany tworzyły się w jej życiu to przypuszczał, że raczej preferowałby aktywne spędzenie czasu, żeby trochę jej głowa odtajała od wszystkiego, co związanego z nowym biznesem. Był tam, robił to, wiedział doskonale, jakie wspaniałe jest liczenie wszystkich kosztów, a potem szarpanie się z papeirkologią. Zdaje się, że te dwie niecnoty nawet nie dotarły do tego etapu.

Podniósł klapę siodła, żeby nieco obsunąć pasek ze strzemionami i dopasować je do mniej więcej swojej wysokości. Opinające się na jego nogach spodnie podkreślały aż nade dobrze ich budowę - cóż, nie wszyscy doceniali piękno koni, nie każdego cieszyła jazda konna, ale czasami znajdowali się pasjonaci dżokejów i dżokejek. Nie bez kozery, bo specyfika ubioru tego sportu bardzo lubiła podkreślać najlepsze cechy jeźdźców.

- Dzień dobry. - Uśmiechnął się ciepło do Olivii, kiedy zauważył jej sylwetkę między drewnianymi zabudowaniami podkreślonymi blado-błękitnymi maźnięciami niektórych desek, framug, czy drzwi. Miejsce było niezwykle zadbane i przytulne, ale i wszem i wobec mówiło o prestiżowości miejsca. Jeśli nawet nie z powodu piękna tutejszych starych, odrestaurowanych budynków to ze względu na kręcące się tutaj towarzystwo. Towarzystwo podobne raczej Laurentowi, choć głównie wokół nich byli mugole. - Pogoda nam sprzyja, przez moment obawiałem się deszczu wczorajszego dnia... - Odetchnął. Nie powinno go tu nawet być tak na dobrą sprawę więc w sumie cieszył się, że Olivia była chętna do takiego spotkania dość... spontanicznego w zasadzie. Powinien być teraz na rejsie rodziny Crouch z siostrą, którą zostawił i... i oto był teraz tutaj. Tak, wczoraj była deszczowa atmosfera. Przynajmniej wieczorem miał takie wrażenie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#2
16.03.2024, 20:33  ✶  
Olivia nie tylko potrafiła jeździć konno, ale i nawet to lubiła. Ojciec zadbał o to, by Olivia nie tylko umiała jeździć, ale i opiekować się zwierzętami. Co prawda daleko jej było do specjalistki, ale liznęła podstawy, które przecież przy jeździe konnej były ważne. Potrafiła osiodłać wierzchowca, wiedziała że nie powinno się go karmić owsem przed spokojną przejażdżką, wiedziała też w jaki sposób zająć się koniem po podróży. Potrafiła je również doceniać - to były wspaniałe, niezwykle inteligentne zwierzęta, które potrafiły zmienić się w prawdziwych przyjaciół, jeżeli tylko okazywało się im szacunek i poświęcała czas. Żałowała, że ona miała go tak mało, zwłaszcza teraz. Lecz gdy Laurent do niej napisał z propozycją spędzenia wolnego czasu właśnie w ten sposób, przesunęła co mogła. I tak znalazła się tu. W opinających nogi spodniach do jazdy konnej, z wysokimi butami, chroniącymi łydki. Z bladożółtą koszulą, wciśniętą w spodnie.
- Laurent - twarz Olivii rozpromieniła się, gdy tylko go dostrzegła. Cieszyła się, że udało im się wszystko wyjaśnić i mogli spróbować od nowa. Przerwa po zerwaniu dobrze jej zrobiła, a związek z Tristanem sprawił, że na nowo promieniała. I nie myślała już o Prewecie w takich kategoriach, w jakich myślała wcześniej. To znacznie ułatwiało utrzymanie przyjacielskich stosunków - bo tym właśnie byli, przyjaciółmi, prawda?

Rudowłosa uściskała Laurenta na powitanie. Jak zwykle otaczała ją mało wyraźna woń papierosów. Mniej intensywna niż zwykle. Ograniczała palenie, chociaż nie udawało jej się rzucić całkowicie. Nie teraz, gdy w zasadzie miała dość stresujący okres w życiu. Modliła się tylko, żeby Laurent nie zapytał o jej rozmowę z matką, bo... Żadnej rozmowy oczywiście z nią nie przeprowadziła, mimo że nie tylko on ją do tego namawiał.
- Są piękne - powiedziała, głaszcząc najpierw klacz, a potem wałacha. Koń z zainteresowaniem szturchnął jej ramię chrapami, wciągając jej zapach. Bo pachniała nie tylko papierosami, ale i jedzeniem. Ruda zachichotała, gdy dmuchnął jej w szyję. - Chmury rozgoniło, chyba nawet zapowiadali burzę? Ale pogoda bywa kapryśna. Jednak lepiej w tę stronę, prawda? wiesz, że boję się burz.
To prawda - w tej kwestii była jak małe dziecko. Gdy na zewnątrz grzmiało i błyskało, Olivia chowała się pod kocem i czekała, aż przejdzie. Quirke podniosła klapę siodła i dopasowała strzemiona. Nie była specjalnie wysoka, ale mniej więcej pamiętała jak je powinna ustawić, żeby bez problemu wsiąść na konia i by nogi nie zwisały smętnie. Najwyżej poprawi, jak już będzie w siodle.
- Zawsze mnie zaskakiwało to miejsce. Czuć tu prawdziwą magię, nie? - mrugnęła do Laurenta, drapiąc konia po szyi. Ten parsknął cicho, jakby zrozumiał wyborny żart panny Quirke. - Masz poczucie humoru, to dobrze, podczas przejażdżki będę sypała takimi żartami z rękawa. Uwielbiam, gdy świeci słońce, od razu chce się żyć.
Powiedziała do konia z szerokim uśmiechem. Naprawdę wyglądało na to, że miała dobry humor. Wspaniały wręcz.
- Masz jakiś plan, czy jedziemy po prostu przed siebie?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
17.03.2024, 12:16  ✶  

Tkwił podziw w akceptacji zmiany serca. W tym, że możesz spoglądać na kogoś, kto wyrządził ci krzywdę i nazwać go "przyjacielem". Bo przecież wyrządził jej krzywdę. Spoglądał na jej rozpromienioną twarz i nie miał wątpliwości, że skrzywdził ją... by może nikt jej tak nie skrzywdził? A może skrzywdzili, przecież byłby zbyt pyszny nadając sobie przydomki "tylko ja", "ja najbardziej", "ja najmocniej". Nie ważne było, czy skrzywdził ją najbardziej, bo ważne było to, że skrzywdził ją w ogóle. Mocno. Dotkliwie. Zostawił na niej taką bruzdę, której nie dało się zaleczyć maścią na blizny. Zamiast jednak myśleć o nim do końca życia jak o osobie, której nie chce oglądać, to odpowiedziała na jego zaproszenie i przyszła tutaj rozpromieniona i taka szczęśliwa, jakby... nic złego się nie wydarzyło. Nostalgia dawnych czasów, jakie były między nimi, wezbrała w nim - przepłynęła falą przez jego ciało i ulotniła się jak każda z fal. Pozostawiła taflę wody naruszoną, ale nic nie wskazywało na to, żeby miał rozpętać się sztorm. Tak, właśnie tym byli - przyjaciółmi. A kim byli wcześniej? Kochankami, no tak. Kochankami, którzy gruchali do siebie słodko i których historia zawlekła do punktu, gdzie przynajmniej życie jedno z nich się ułożyło.

- Za każdym razem nie mogę się nadziwić, jak dobrze ci w takiej kreacji. - Przytulił ją do siebie i lekko zmarszczył nos po odsunięciu. Drzewne mieszanki perfum, które go potrafiły okalać, wróciły na główną nutę piżma - nadal tak samo delikatny, Laurent nigdy nie używał ostrych, intensywnych i przesadnie słodkich perfum. - Naprawdę - mogłabyś przestać palić. - Nigdy nie lubił smrodu papierosów. Zdarzało mu się kiedyś, chwilami, palić - nie dla samego tytoniu, był okropny. Chodziło raczej o sam rytuał, który temu towarzyszył. O głębokie poczucie wypuszczania całego życia z siebie wraz z dymem. To potrafiło uspokoić. Obleśny smród kazał zaraz potem usuwać z siebie zaklęciami ten wstrętny zapach, a mimo to ciągle miał wrażenie, że czuje go na palcach i swoich ustach. - Pociesz mnie chociaż, że nie palisz więcej. - W obliczu tragedii, jaka nosiła tym państwem, nie zdziwiłby się, gdyby tak było. Choć... nie śmierdziała tak, jak niektórzy potrafili, co palili zdecydowanie za dużo.

- Nie zaprosiłbym cię na przejażdżkę podczas burzy. - To nie było nawet zapewnienie, to był absolutny fakt, który w jego uczuciu nie potrzebował na silenie się na bardzo przekonujący ton. Przesunął parę razy dłonią po plecach Olivii, dla otuchy, dla zachęty i sam przesunął potem tą ręką po łbie wałacha, który został dla niej przygotowany. Konia, który chyba od razu złapał wspólne porozumienie ze swoją panią. - Lubi cię. - Zwierzęta w ogóle lubiły Olivię. Nie dziwił im się... czy dało się jej NIE lubić? Była pełna dobra i ciepła, aura, jaką wokół siebie roztaczała zapraszała, żeby razem z nią przejść po uliczce miasta i obiecywała, że to będzie jeden z najbardziej wesołych spacerów, jakie przeżyjesz w swoim życiu. Trzeba było ją tylko poznać. Przekonać się, że ta przemykająca bokiem rudowłosa niewiasta ma mnóstwo do zaoferowania. - Pomóc? - Zaoferował, gestem ręki wskazując na siodło. Nie chodziło mi w samo ustawianie strzemion. Chodziło o samo dosiadanie konia, Olivka w końcu była malutka. Za swój dżentelmeński obowiązek uważał wręcz, że powinien damie dosiąść jej rumaka! - Pozwoliłem sobie określić trasę, ale gdybyś miała ochotę coś zobaczyć to się nie krępuj. - Laurent mało rzeczy robił spontanicznie. Nawet jeśli nie zawsze wszystko dopracowywał na ostatni guzik (czasami się zdarzało) to raczej planował pewne rzeczy w przód przynajmniej kilka kroków. - Gdyby nie to, co dzieje się w Kniei Godryka podróż w tamtych terenach byłaby idealna.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#4
17.03.2024, 12:49  ✶  
Tak, zranił ją. Mocno, dotkliwie - zadał cios w samo serce i pozostawił okropną, głęboką ranę, która nigdy nie zostanie zaleczona. Ale czy był pierwszym, który to zrobił? Nie. Olivię łatwo było zranić, bo była zbyt ufna, zbyt kochliwa i zbyt dobra. Zbytnio naiwna, w każdym starała się dostrzec dobro. I chociaż życie weryfikowało jej poglądy, ostatnio coraz mocniej, to przecież się pod tym kątem absolutnie nie zmieniła. Mogła kogoś nie lubić, mogła być złośliwa. Mogła kogoś unikać, bo przecież wbrew pozorom nie była pierwszą lepszą frajerką: nawet ona miała swoje granice. Ale te kolejne ciosy nie sprawiały, że zrobiła się nieufna czy zamknęła się na nowe znajomości. W przypadku Laurenta sprawa było trochę bardziej skomplikowana, bo przecież była w nim szaleńczo zakochana. Ale to nie była zdrowa miłość. Być może w ogóle to nie była miłość, bo to, co było między nimi tak bardzo różniło się od tego, co miała teraz. Być może to było to słynne zauroczenie i dlatego Olivię to tak nie do końca bolało? No i, najważniejsze, wyszło jej to na dobre, tak po prostu.
- Och, daj spokój - Quirke zmarszczyła nosek w oburzeniu. - Staram się, okej? To nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Uzależnienia to coś, do czego należy podejść z głową, zwłaszcza jak się chce z tego wyplątać. Nie istnieje idealny moment, ale istnieje idealny stan psychiczny, który nazywa się gotowością. Jak będę gotowa, to rzucę, ale na razie myślę, że to mogłoby spowodować więcej złego niż dobrego, wiesz?
Mówiła spokojnie i dość cicho, bo nie chciała spłoszyć zwierząt. Jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że powinna rzucić te fajki w pizdu. Albo przerzucić się na coś, co nie miało zapachu. Problem w tym, że to drugie było okropnie ryzykowne. Jak zacznie palić coś, co nie śmierdzi, to zacznie palić więcej. W domu, w pracy, ukradkiem. Znała siebie i doskonale wiedziała, że tak będzie.
- Ograniczam - przytaknęła, przekrzywiając głowę. - Przynajmniej to mi się udaje.
Mrugnęła wesoło, bo akurat z tego była naprawdę dumna. Zmieniała powoli swoje rytuały. Nie było już papierosa po przebudzeniu, gdzie wychylała się przez okno, bo nie chciało jej się wyjść z domu. Najpierw była szklanka wody, potem śniadanie, potem kawa i dopiero papieros, gdy wychodziła z domu. W pracy nawet potrafiła zjeść marchewkę zamiast jednego z wielu ćmików, które kiedyś wypalała. To był proces stopniowy, który powoli przynosił skutki. Nawet jak się denerwowała, to najpierw starała się stres rozchodzić, a dopiero w ostateczności sięgać po paczkę fajek.
- A ja lubię go. Jest delikatny, nie każdy koń tak ma. Opowiadałam ci kiedyś, jak ojciec zabrał mnie na przejażdżkę, ale koń był mocno straumatyzowany? I no, wiedzieliśmy o tym, ale było w porządku. Do momentu, w którym nie wróciliśmy. Ugryzła mnie w łopatkę, bo nie miałam przy sobie marchewek. W zasadzie tylko złapała zębami, ale bolało jak jasna cholera, no i miałam okropny ślad przez kilka dni. Nie chciał zejść nawet przy pomocy maści, chociaż gdyby nie one, to pewnie bym miała go dłużej.
Nie miała do konia żalu - to nie była jego wina. To był jeden z tych wierzchowców, którego bito, gdy się nie słuchał. One to pamiętały, były nieufne. Trzeba było podchodzić do nich zupełnie inaczej, niż do zwierząt które wychowały się otoczone miłością. No i każdy z nich miał inny temperament, a tego nie dało się przeskoczyć.
- Tak. Dziękuję - posłała Laurentowi przepiękny uśmiech, a następnie chwyciła jedną ręką za wodze, luźno ale tak żeby się nie ześlizgnęły, oraz siodło. Zgięła nogę i gdy tylko Laurent jej pomógł, przerzuciła drugą przez siodło. Była drobna, nie powinien mieć większego problemu, poza tym zamierzała mu pomóc, podciągając się i odpowiednio mocno wybijając z ziemi. - Ach tak, słyszałam o tym jakoś na początku czerwca. Jestem ciekawa, jak radzą sobie Greengrassowie, w końcu Knieja to ich tereny, nie? Jedna z moich znajomych opowiedziała mi, że tam była gdy pojawiły się... Nie pamiętam jak to określiła. Ale powiedziała, że te istoty były upiorne, gorsze od dementorów.
Mówiła ściszonym głosem, chociaż nikogo przy nich nie było. Wolała jednak nie mówić normalnie, w razie gdyby ktoś postanowił nagle sobie do nich podejść - nie chciała, żeby ktoś usłyszał, o czym rozmawiają.

Quirke poprawiła się w siodle, obróciła też strzemię, które się zawinęło. Koń machnął ogonem, strącając jedną z much, które chodziły mu po zadzie. Nieodłączna część tej przyjemności - zapach oraz muchy. Jej to nie przeszkadzało, Laurentowi o dziwo chyba też nie, chociaż miała wrażenie, że po każdej takiej przejażdżce zanurzał się potem w całym basenie perfum. Jej zapach stajni nigdy nie przeszkadzał, ale potrafił być mocno intensywny. Ale też fakt, że była palaczem: jej nos nie był tak wrażliwy, jak nosy osób niepalących.
- W takim razie panowie przodem. Jak podjedziemy gdzieś, co przykuje moją uwagę, to na pewno nie dam ci odjechać bez przyjrzenia się temu - roześmiała się. Mógł być pewny, że to była obietnica. Jak Olivia łapała trop i coś przyciągało jej uwagę, to potrafiła być bardzo nierozsądna i upierdliwa, byle by tylko osiągnąć swój cel i zobaczyć, co się dzieje tam, gdzie akurat poniósł ją wzrok.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
17.03.2024, 19:17  ✶  

Nie było po co wierzyć w ludzi, skoro to człowiek człowiekowi prezentował taki los. To nie wielki i zły świat, nie tylko twoje wielkie winy, nie twoje kroki, bo wszedłeś na rozżarzone węgle. Ktoś cię na nie popchnął, prawda? Ktoś powiedział, że będzie fajnie, a teraz cieszył się twoim tańcem i nie pytali, czy bardzo boli. Jeśli zapytali to tylko po to, by klasnąć w dłonie i buchnąć śmiechem. Wiedział, że wyglądał jak porcelanowa lalka - piękna i byłoby dobrze, gdyby była bezużyteczna. Ale był aż nader użyteczny. Na tyle, że w swojej taniości każdy mógł sobie na nim używać. Ta wiedza nie napłynęła do niego nagle, nie była nowym odkryciem, była pewnikiem wetkniętym w nomenklaturę jego życia. Sam ją przecież tam zapisał. Olivia jednak nie była tania, oj nie. W tych kategoriach, w których widział samego siebie, gdzie rozdawnictwo miało być rekompensowane zapłatami zwrotnej przyjemności, staniej się płótnem na jedną noc dla jednej osoby, nie było tam miejsca dla Olivii - owszem, naiwnie zakochanej w nim, zapatrzonej, ale posiadającej swoją dumę, swoją klarowną wizję na to, kim jest i ile jest warta. Tak powinni właśnie nosić przedstawiciele czystej krwi, prawda? Ciekawe, czy w ogóle zdawała sobie z tego sprawę, jaki wielki wzór mogłaby stanowić dla wielu w tym niegościnnym, pełnym chorób emocjonalnych świecie. Czy można żałować tego, że nie udało się zakochać? Braku emocjonalnej więzi na poziomie, która pozwoliłaby zawarcie związku..? Tak, odczuwał to, co od biedny można opisać jako "szkoda...". Ale nie postąpiłby inaczej. Myśl o tym, że mógłby wciągnąć Olivię w to siedlisko węży, gdzie każdy chce cię ugryźć, każdy chce coś dla siebie, była odstręczająca.

- Wiem, że przygotowanie psychiczne jest ważne. - Potwierdził z uśmiechem, ale minę miał prawie jak starszy brat, którego młodsza siostrzyczka właśnie próbuje wytłumaczyć, dlaczego układanie z klocków zamku dla księżniczki jest bardziej praktyczne i ważne od układania twierdzy na granicy królestwa do powstrzymywania oblężeń. Chyba potraficie sobie wyobrazić taką minę, prawda? Nie kłamał jednak - zgadzał się z tym, że istniało coś takiego jak mentalna siła zbierana do czegoś, żeby z tym zawalczyć. Błąd był popełniany już na podstawowym etapie kalkulacji, gdzie człowiek myślał "muszę rzucić" i brał to jako etap definitywny. Że kiedy powie sobie "rzucam!" to będzie to rzucenie już, teraz, z dnia na dzień! Tak się dało... ale do tego naprawdę już potrzebna była potężna siła woli. - To nigdy nie jest odpowiednia chwila. - Dopowiedział trochę pobłażliwie, ale rozbawiony. Nie był od edukowania tej kobiety, jak żyć, bo sam przecież zasługiwał na bardzo wiele przykazów. I nie przepadał ich słuchać. Wiedział. WIEDZIAŁ - że powinien zadbać o swoje zdrowie fizyzne, sen, jedzenie, że nie powinien sięgać po szkodzący mu alkohol ani nie pozwalać sobie na skręcanie myślami do palarni Changów, w której nie był latami. Wiedza to jedno. To, co z tą wiedzą robimy - zupełnie coś innego. - Jestem
w takim razie dumny.
- Właśnie o to chodziło! Nie robić wielkich skoków, które cię zajadą. Chodziło o tym, żeby małymi krokami dotrzeć do celu.

- Chyba nie wspominałaś. - Trochę ściągnął brwi. Nie było mu do śmiechu, bo to nie było dla koni naturalne, żeby gryzły... tak o. Potrafiły niektóre mieć trudne charaktery, być uparte, niektóre łapały wargami z czułości. Ale wargami, a nie próbowały cię gryźć za brak marchewki. - Coś się stało z tym koniem? - Tam, to było jasne, był straumatyzowany. Ale czym? Co się stało? Co go spotkało? Dlaczego? Podszedł do Olivii i pomógł jej dosiąść konia, zanim sam wrócił do swojego, żeby przerzucić nogę nad jego zadem. Zebrał lejce i zawrócił klacz, powoli wyprowadzając ją ze stajni. - Nie radzą. Nikt sobie z tym za dobrze nie radzi. - Sytuacja była naprawdę trudna. - Zwykło się na nie mówić "widma". Czy gorsze od dementorów... nigdy nie miałem żadnego spotkać osobiście, ale te, w przeciwieństwie do dementorów, nie są chętne do porozumiewania się. Wypatrzenie ich również jest bardzo ciężkie. - Może nie powinien tego mówić? Olivia należała do osób lubiących wędrować po różnych miejscach dlatego, że poprosił ją ojciec o interwencję... albo coś podobnego. Z drugiej strony jej matka była przewrażliwiona - pewnie nie puściłaby jej nigdy w okolice Kniei. Nieodbrze było siać panikę, ale Quirke stawiał za zbyt wysokim pułapie, żeby o panice mówić. - Mam nadzieję, że nie kuszą cię przygody w tamtych okolicach? - Nie zabrzmiało to na żart, bo w sumie to pytał całkiem poważnie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#6
17.03.2024, 21:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.03.2024, 22:00 przez Olivia Quirke.)  
Czy Olivia zdawała sobie z tego sprawę... Najpewniej nie. Została wychowana w niezbyt zamożnej, acz czystokrwistej rodzinie. Dla której nie liczyły się pieniądze, dla której nie liczyła się krew. Na wszystkich bogów - sama przecież spotykała się z mugolakiem. Sama kłóciła się w szkole ze Ślizgonami, gdy ci wyzywali kogoś od szlam. Ba, nie raz i nie dwa dochodziło wtedy do rękoczynów. Dostawała piany na myśl o tym, że ktoś może kimś gardzić wyłącznie za status krwi czy nazwisko. Już samo to sprawiało, że sama o sobie nie myślała w kategoriach tych lepszych. Bo wystarczająco jej inni dali do zrozumienia, że lepszą nie była. I cóż - być może to ją poniekąd uratowało przed byciem kolejną zadufaną w sobie flądrą? Czy mogłaby stanowić wzór dla innych? Na pewno nie. Jak każdy miała swoje tajemnice, a ta którą skrywała, była wyjątkowo zła i mroczna. Zepchnięta gdzieś w odmęty pamięci, zamknięta mocno w pudełeczku. I pewnie kiedyś uchyli wieko i pokaże innym, najbliższym, co się tam znajdowało, z czym musiała się psychicznie mierzyć przez te wszystkie lata, ale jeszcze nie teraz. Bo to nie był odpowiedni czas. Na chwilę się uśmiechnęła, gdy powiedział, że jest z niej dumny. Była trochę jak dziecko: ona potrzebowała takich słów. Jednak zaraz spochmurniała na kolejne pytanie.
- Tak. Właściciel go bił - odpowiedziała, krzywiąc się wyraźnie. Nie potrafiła panować nad mimiką. Gdy była wesoła, śmiała się. Gdy była zła, wykrzywiała się tak, jak teraz. Gdy było jej smutno, płakała. Była pod tym względem niezwykle prosta. Nie umiałaby nikogo oszukać, nie umiałaby nad sobą panować, gdyby ktoś nadepnął jej na odcisk. O czym zresztą Laurent wiedział. - Ktoś go odkupił, ale szkód nie dało się naprawić. Dowiedzieliśmy się po fakcie. Dlatego ojciec zmienił stajnię. Na tę nie było nas stać, ale ma dobrego znajomego, który ma nie tylko konie, ale i hoduje pufki. Urocze stworzonka, tak swoją drogą. Wiele lat temu zajmował się tylko tym, odwiedziłam go z przyjacielem. Bardzo ładnie się nimi zajmował, nie trzymał w klatkach i nawet odmawiał sprzedaży ludziom, którzy mogliby po prostu nie podołać i je skrzywdzić.
Dopowiedziała, odrobinę się uspokajając. Jej usta wróciły do swojego normalnego, łagodnego stanu. Mogli ruszać przed siebie, powoli, stępa, by konie miały szansę rozgrzać mięśnie. Tylko głupiec od razu puszczał się galopem.
- Nie spotkałam nigdy ani jednych, ani drugich. I wiesz co? Chyba nie chcę - odpowiedziała tym na jego pytanie, kręcąc głową. Kilka rudych kosmyków wyswobodziło się z niedbale zawiązanego warkocza, porwał je wiatr, gdy wyjechali ze stajni i mogli skierować się na wydeptaną ścieżkę. - Ger mówiła, że spotkali dziecko które nie było dzieckiem. Że to widmo wyssało z niego całe lata życia. To było ponoć bardzo traumatyczne przeżycie.
Spoważniała. Nie była pewna, czy może mówić o tym, czego się dowiedziała, ale chyba się nie obrazi...? W końcu skoro jej powiedziała, to pewnie inni też wiedzieli.
- Poza tym mam inne sprawy na głowie - puściła jedną ręką wodze i poprawiła włosy, zakładając je za ucho. - Wystarczy mi wrażeń, wiesz? Jakieś klątwy, ogniska, widma z Kniei... Dobrze że wczoraj mogłam się chociaż trochę odstresować na spokojnie.
Lekki rumieniec wykwitł na jej policzkach, więc odwróciła głowę, by się rozejrzeć. Było tu ładnie. Piękne, rozległe tereny. Pogoda także dopisywała.
- Ale nie mówisz, co się w tym czasie działo u ciebie. Jeszcze chwila takiej tajemnicy i po prostu kiedyś wpadnę bez uprzedzenia - mrugnęła do niego. Wiedziała, że odbierze to jako żart. Nigdy by nie przyszła bez zapowiedzi i to nie tylko dlatego, że bała się jego matki.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
20.03.2024, 00:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.03.2024, 15:57 przez Laurent Prewett.)  

Bardzo wiele osób chciało słyszeć, że ktoś jest z nich dumny, zadowolony, chcieli poczuć się docenieni. W tym świecie było tego za mało. Za mało miłości, ciepła, dobrych gestów. Otaczała nas śmierć i ludzie mówili, żeby uważać na przeklęty bór, przeklętych Śmierciożerców i na Błędnego Rycerza, który wyjeżdża właśnie zza zakrętu. Uważaj na wszystko, ale jednocześnie żyj i ciesz się życiem. Gdzie tutaj znaleźć bezpieczną przystań? Potem wzniosą wokół ciebie stelaż i zapragną cię do niego dopasować. Olivia nie zaznała takiego życia. Mieli okazję rozmawiać czasami i godzinami o różnych rzeczach, ale fałda sekretów była między nimi grubsza niż ciężka kotara, której zadaniem było nie przepuszczać nawet promienia słońca do sypialni. Nie szkodzi. Masz rację, Śliczna - kiedyś. Kiedyś będzie okazja, kiedyś sobie o tym powiemy, kiedyś się ośmielimy. Kiedyś będzie lepiej. Teraz nie musiało być najgorzej, ale w tej przyszłości możemy marzyć o cudownej zimie pełnej czystego śniegu, wypadach na narty, kuligach i ślizganiu się na łyżwach po zamarzniętym jeziorze. Możemy bardzo wiele. Jeśli tylko zechcesz. A potem dodajmy, że jeśli tylko dobry Pan Bóg pozwoli, bo nie sposób przewidzieć, jakie będzie miał dla nas plany.

Przypomniała mu się panienka Black, która dwa razy złamała swojemu abraksanowi skrzydło. I to, jak bardzo czuł się wobec tego bezsilny. Niby nie skrzywdziła go celowo, niby to były wypadku, koń nie był wspaniałej kondycji, a kiedy raz pojawiło się złamanie - łatwiej o następne, ale nie potrafił nie patrzeć na bezczelną twarz tej prawie już kobiety i nie pomyśleć, że jednak zrobiła to prawie że z premedytacją. Ta bezczelna twarz pozbawiona jakichkolwiek skrupułów, dumna prawie z siebie, bezczelna. To nie było miłe spotkanie - z nią i z jej matką. Próbował interweniować, ale ta linia była bardzo cienka. Mogli zabrać tego konia do innej stajni. Korzystać z usług innego miejsca. Ale Laurent aż za dobrze znał tę branżę. Nie dość, że miałby kłopoty, szczególnie, że przyszły te panie z polecenia od Keswick, to jeszcze jego naciskanie i upieranie się niczego by nie zmieniło. Nie mółby zabrać im tego abraksana, nie było takiego prawa. Nie było żadnych dowodów, że to NIE BYŁ WYPADEK. I mógł tylko się uśmiechać, pozwalać im obrażać siebie samego i myśleć o tym, że kiedy ich nie ma, to może zadbać jak najlepiej potrafi o to stworzenie. Przemoc wobec istot była czymś okropnym. Nie tylko wobec zwierząt - wobec wszystkich. Ciężko było nie posmutnieć, kiedy słuchał takiej historii. Problem z pieniędzmi, co? Znał to uczucie, kiedy nie możesz kupić wszystkiego, bo nie masz złota w kieszeni. Owszem, mógł korzystać z rodzinnego skarbca, alee to było poniżej jego godności. To były w końcu pieniądze jego siostry, nie jego. Pieniądze jego siostry... Nie skomentował tej opowieści, bo jak miał? Wiedzieli, jak to potrafiło wyglądać, jak okrutni ludzie potrafili być. Nieludzcy ludzie.

Wyjechali ze stajni i skierowali konie z głównej drogi - była tu piękna trasa przy Tamizie, przez bardziej pierwotne zakamarki tego miasta i parki.

- Tak. Dokładnie tak było. - Powiedział to trochę głucho, pozostało przytaknięcie faktów. Nic więcej. Nie było tam jednej ofiary. Od tamtego czasu pilnie strzeżono Kniei, żeby przypadkowe ofiary nie ucierpiały bardziej. - Znasz Geraldine? - Zaczął szybko przeszukiwać teczki w swoim umyśle, czy kiedyś mieli okazję o tym rozmawiać i nie był pewien. Temat jednak całkiem niezły na to, żeby w sumie zmienić rozmowę o rzeczach, które dreszcze wywoływały. Może jednak w ogóle nie powinien zagajać. Szczególnie po przypowiastce o tym bitym koniu prawie przeszły go dreszcze, gdy jeszcze uzupełniliśmy wiedzą o tamtym dziecku. - Ostatnio... goni za mną  jakieś fatum. W samym czerwcu wymknąłem się śmierci ze trzy razy. - Jeśli nie więcej. Trzy przypadki były jednak bardzo ciężkie. I naprawdę zatańczyły nim na granicy. - Wczoraj... miałem bardzo ciężką rozmowę z osobą, która... - drgnęły mu fałszywie kąciki ust, starał się zapanować nad mimiką - ... można powiedzieć, że się pokłóciliśmy. Miało mnie nie być, to miał być parodniowy rejs. - Obrócił głowę do Olivii. I właściwie wtedy to zobaczył - błysk. Na tyle wyraźny, że aż zatrzymał konia, marszcząc brwi i wpatrując się w punkt pod drzewem. Błyszczało się wciąż - złotem?

- Poczekaj chwilę. - Skierował konia po lekkim wzniesieniu i zszedł z niego przy drzewie. Na kamyku, jak gdyby nigdy nic, stała piękna, pozłacana pozytywka. Trzymając jedną ręką lejce konia schylił się po nią, żeby ją unieść i przyjrzeć z każdej strony. - Myślisz, że zgubiło ją jakieś dziecko? - Zapytał, obracając się do Olivii. Wyciągnął ją tak, żeby była widoczna gołym okiem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#8
21.03.2024, 22:14  ✶  
Gdyby Olivia była na miejscu Laurenta, na pewno nie skończyłoby się to tak dobrze. Rudowłosa panna Quirke bywała bardzo lekkomyślna i działała niezwykle impulsywnie. Gdy uważała, że coś jest niesprawiedliwe, potrafiła być naprawdę upierdliwa, ale też wyciągać łapy w stronę oczu, jakby chciała je wydrapać przeciwnikowi. Znała tyle przekleństw, że jej ojcu i matce na pewno zwiędłyby uszy, gdyby usłyszeli chociaż ułamek z nich. Potrafiła słownie zadawać ciosy, które raniły: nawet nieświadomie, gdy tylko się zirytowała. Najpierw mówiła, potem myślała. I owszem - zwykle myślała miłe rzeczy, więc ludzie uważali, że to urocze, a ta istota przed nimi jest dobra, miła i kochana. Bo zwykle mówiła dobre, miłe i kochane rzeczy, więc inni przymykali na to oko. Ale gdy ktoś krzywdził innych... Najlepiej było wtedy po prostu się odsunąć, bo niestety ale często gęsto było tak, że osoby obok obrywały rykoszetem. Ach, gdyby to ona stała w miejscu Laurenta, to mała panienka Black zapewne straciłaby co najmniej połowę swoich włosów. Nie za sam wypadek - za reakcję na niego.

- Tak, znamy się, chociaż nie spędzamy za dużo czasu razem. Ona ma swoje sprawy, ja swoje. Najczęściej widuję ją w Dziurawym Kotle, będzie dostarczać nam część składników do sklepu, niezbędnych do wytworzenia bardziej skomplikowanych eliksirów. No i czasem zdarzało nam się upić - odpowiedziała, obracając głowę w stronę Prewetta. Ger też znał? Okazywało się, że obracali się w podobnych kręgach i mieli tych samych znajomych, chociaż nigdy do tej pory nie spotkali się w większym gronie. To było nawet zabawne, jaki ten świat był mały, zwłaszcza patrząc na to, że pochodzili z różnych warstw społecznych. Spoważniała jednak, gdy wspomniał o czerwcu. Jakiś cień przemknął przez jej twarz, chociaż był widoczny przez zaledwie kilka sekund. Olivia westchnęła i znowu poprawiła włosy, zerkając w górę, na czyste niebo. Faktycznie, pogoda im dopisywała. Westchnęła ciężko, głośno. Nie chciała tego nawet komentować, bo co by powiedziała? Udało mu się przeżyć, wiedział że powinien na siebie uważać - powtarzanie mu tego nic nie zmieni. Mogłaby spróbować jakoś dodać Laurentowi otuchy, ale nie bardzo wiedziała w jaki sposób miałaby to zrobić. Mogła jednak spróbować, pociągnąć temat dalej. I to chciała zrobić. Już nawet otwierała usta, żeby to zrobić, ale nagle Prewett zatrzymał konia. Olivia zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc, co on wyczynia. Obróciła głowę w tym samym kierunku.

Skierowała swojego wierzchowca w stronę, w którą udał się Laurent. Nie schodziła jednak z konia, tylko z początku rozglądała się czujnie, jakby od razu do głowy przyszło jej niebezpieczeństwo, które mogło na nich czyhać. Chociaż byli w stosunkowo bezpiecznym miejscu, to bliskość linii drzew i błysk z oddali wcale nie napawały jej optymizmem. Ostatnio stała się odrobinę podejrzliwa i przyglądanie się otoczeniu weszło jej w krew. Ale nie na tyle, by powstrzymać ją przed robieniem głupot, naturalnie. Dlatego wciąż tkwiła w siodle i posłusznie czekała, jak na grzeczną dziewczynkę przystało.
- Co tam masz? - zapytała, stając w strzemionach, by lepiej widzieć. Oparła się o siodło i przeniosła ciężar ciała w przód, by móc wyciągnąć szyję. - Och, jaka piękna!
To tylko pozytywka, nic strasznego. Quirke usiadła i wysunąwszy stopy ze strzemion, przerzuciła nogę przez siodło by móc zsunąć się z gracją po końskim boku. Wylądowała miękko na ziemi i przeciągnęła się. Dopiero co wsiadła na konia, ale nie zaszkodzi rozprostować kości. Pozytywka była naprawdę piękna i ładnie zdobiona. Wyglądała na drogą.
- Wygląda na drogą. Ktoś ją tu chyba zostawił? Gdzie dokładnie była? Raczej nie gubi się rzeczy takiej wielkości tak po prostu, przypadkiem - być może powinno jej zadzwonić w głowie, że to niebezpieczne i że to może być pułapka, ale jakoś o tym po prostu nie pomyślała. Rozejrzała się więc odruchowo, ale nie dostrzegała niczego podejrzanego. Skupiła więc wzrok na pozytywce i zmarszczyła w zastanowieniu brwi. - No na pewno nie możemy jej tu zostawić, nie? Pewnie ktoś jej szuka. Jak nie dziecko, to jakaś pani, która pewnie rwie włosy z głowy, że zgubiła coś tak ślicznego.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
24.03.2024, 00:23  ✶  

Gdyby tak mogli się zamienić miejscami - on i Olivia - to byłoby łatwiej? Lepiej? Gdyby urodził się w rodzinie Olivii, byłby tym dobrym chłopcem swoich rodziców, nie szarpałby się o uwagę, nie walczyć o atencję z najlepiej wszystko robiącą starszą siostrą, nie musiał prosić się o uwagę Aydayi - byłoby przyjemniej? Gdyby Olivia nie miała matki kontrolującej jej życie, a miała rodziców, którzy z kiwnięciem głowy wypuszczali cię z domu - łatwiej by było jej otworzyć biznes? Dostałaby nawet pieniężne wsparcie, bo co to za problem dla pana Edwarda? Dla takiej córeczki jak Olivia - bez problemu! Byliby na swoich miejscach i jednocześnie w miejscach całkowicie innych, obcych, nieznanych. Nie sposób powiedzieć, czy pazury Olivii byłyby tak samo ostre, ale może nawet byłyby ostrzejsze. Laurent widział pewne podobieństwo w tej zawziętości i twardości, jaką potrafiła mieć, w swojej siostrze. Ona też była kochana i do rany przyłóż, dopóki ktoś nie wlazł jej pod skórę. Też chciała nosić spodnie i wspinać się po drzewach - i to robiła. Nie było mowy o tym, żeby ktoś skrzywdził kogoś jej bliskiego ani słowem ani czynem. Laurent czuł się wręcz śmiesznie nieporadny i ciągle i wciąż zastanawiał się, co robił nie tak, że jego siostra tak lśniła, a on był przy nim... nikim. Nie potrafiłby powiedzieć, kim byliby więc, gdyby się zamienili, ale... chciałby żyć tak, jak Olivia. Tylko dlatego, że chciał, żeby rodzice patrzyli na niego tak, jak patrzyli na nią. Żeby własny ojciec nie próbował nim manipulować, a matka nie nazywała go kurwą.

Owszem, ta pozytywka była piękna. Wyglądała na bardzo starannie wykonaną i lubowanie się Laurenta we wszystkim, co lśniące, było tutaj poruszone na wysokiej strunie. Na szczęście nie była to emocja na tyle intensywna, żeby czynić z jego kleptomana. Rozejrzał się wokół, kiedy Olivia przyglądała się tworowi, ale nie widział żadnej osoby. Żadnego dziecka, żadnego dorosłego, nikogo, kto by mógł coś takiego zostawić tak po prostu. Nie wyglądało to na zagubione - tak ułożone na kamieniu... Wrócił wzrokiem do przedmiotu i obrócił go w dłoniach, ostrożnie, żeby czasem nie naruszyć mechanizmów w środku. Takie rzeczy potrafiły być delikatne. Szukał podpisu, inicjałów, podpisu twórcy - bo takie rzeczy robiło się na zamówienie i rzadko kiedy nie miały oznakowania. To oznakowanie sprawiało, że ciężej było takie przedmioty ukraść i sprzedać, a więc i łatwiej było je znaleźć.

- Leżała dokładnie tutaj. Jakby celowo ją ktoś postawił. - Przymierzył pozytywkę do kamienia, na którym wyglądała jak artefakt w muzeum wystawiony do podziwiania, ale nie odłożył jej. Przyglądał się tylko przez moment, ale cofnął rękę ostatecznie. - Może właśnie powinniśmy ją zostawić, skoro ktoś jej szuka? Gdzie ją zostawimy? - I do kogo się zgłoszą? - Przecież nie wystawimy ogłoszeń, że znaleźliśmy taką zgubę, w niemagicznym Londynie... - Bo to był tego mankament. Jeszcze jakby to było na Pokątnej to by się nie zastanawiał. Ale tutaj? Gdzie każdy anglik mógł to zostawić? Sięgnął dłonią do pokrętła, przekręcił...

... był w domu. Na małym, dusznym poddaszu, gdzie na sznurkach ciążyło pranie, które ręcznie robiła Zofia. Platynowowłosa piękność o spracowanych dłoniach, szarej skórze, zapadniętych policzkach i rybich, zmęczonych oczach. Przemęczonych oczach do skraju.

- Mama... pomóc? - Uczepił się jej uda, spoglądając, jak ciężko oddycha, jak przerywa tarcie ubrania, żeby zeprać najgorszy brud parszywej pracy, uniosła spojrzenie. Wyglądała jak anioł w promieniach światła wpadającego przez okno. Na dworze gwar Londynu zabijał, ale był do niego przyzwyczajony. Tak jak do duchoty tego powietrza. - Pomóc? Pomogę i się pobawimy?

Kobieta uśmiechnęła się ciepło, z miłością, wycierając dłonie w ręcznik przy sobie i wyciągnęła je do głowy małego dziecka, jakim był. Jej niebieska sukienka była bardzo ładna, bo przecież kupił jej ją Edward. Ten pan, który czasem przychodził, przed którym Laurent się chował, a którego Zofia nazywała jego ojcem. Nie chciał ojca. Nie potrzebował go. Miał Zofię i tylko ją chciał mieć. Mama nigdy nie była szczęśliwa, jak przychodził. Czasami płakała. Boskie łzy Afrodyty nie chciały jednak zmyć grzechów tego świata.

- Pobawimy się, jeśli dla mnie pośpiewasz. Co ty na to? - Odpowiedział promiennym uśmiechem i ochoczo pokiwał głową. A ty, mamo? Pośpiewasz ze mną? Zaśpiewasz dla mnie..?

Otworzyła usta, śpiewała, ale niczego nie słyszał. Tylko tę melodię płynącą z pozytywki. Złociste światło słońca wkradło się do wnętrza, odbiło oślepiająco od szkła otworzonego okna i zalało pomieszczenie i jego oczy.

... te same oczy, które spoglądały na Olivię, trzymając bezwiednie pozytywkę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#10
25.03.2024, 13:19  ✶  
Olivia przekrzywiła głowę. Nie podobało jej się to, co słyszała. Laurent twierdził, że leżała na kamieniu, jakby ktoś celowo ją tu zostawił. A więc co - pułapka? No bo raczej nie przypadek? Wokół nich nie było nikogo, kto mógłby tę pozytywkę zgubić czy też celowo położyć tak, by ktoś ją znalazł. Wokół nich panowała cisza, przerywana typowymi odgłosami natury. Ptaki ćwierkały w bliższym i dalszym otoczeniu, liście w koronach drzew szumiały, wprawione w ruch delikatnym, letnim wiatrem. Ale nie słychać było ani kroków, ani śmiechów, które sugerowałyby obecność innych osób.
- Może odłóż ją na miejsce? - zasugerowała, wracając spojrzeniem do Laurenta i pozytywki, którą właśnie nakręcał. Zmarszczyła brwi i już, już otwierała usta, żeby powiedzieć, żeby się nie wygłupiał, bo jeszcze ją zepsuje i dopiero będą mieli problem. Jednak nie zdążyła. Jej serce drgnęło, poruszone dziwną, acz spokojną melodią. Postać Laurenta, trzymającego pozytywkę zafalowała i powoli się rozmyła.

Przed oczami Olivii stanął Hogwart, a konkretniej jego korytarze. Stała przed drzwiami pokoju wspólnego Ravenclaw razem z innymi pierwszorocznymi. Była zdenerwowana, nieśmiało przestępowała z nogi na nogę. Miała jedenaście lat i to nie był pierwszy raz, gdy rozstała się z rodzicami, ale pierwszy raz na tak długo. Czuła niepokój zmieszany z jednoczesną ekscytacją. Stała obok Leona, tak samo zdenerwowanego jak i ona. Zdążyła go poznać w pociągu i uczepiła się chłopaka jak rzep do ogona psidwaka, który postanowił buszować w chwastach na polu. Obecność osoby, której imię znała, dodawała jej otuchy, ale nie na tyle, by mogła w pełni cieszyć się tym dniem. Prefekt, który stał przy kołatce, mówił coś do nich, ale Olivia nie potrafiła się skupić. Widziała, że starszy od nich chłopak otwiera usta i coś im tłumaczy, pokazując na głowę orła, ale nie słyszała żadnego dźwięku. Nie rozumiała, co mają robić i jak sprawił, że drzwi powoli zaczęły się otwierać. A gdy się otworzyły...

Znowu stała przed Laurentem. Mrugała, jakby nie do końca wiedziała, co się dzieje. Melodia ucichła, ale jej myśli nadal były w Hogwarcie. Wciąż miała 11 lat, wciąż się bała. Nawet pobladła i trochę jakby skurczyła się sama w sobie, co przecież było nietypowe dla Olivii z teraźniejszości. Ta pewność siebie, którą zawsze miała, jakby wyparowała, zastąpiona emocjami nastolatki. Nastolatki zakompleksionej, jeszcze bardziej naiwnej i mocno wystraszonej. Ten strach i tę niepewność widać było w jej oczach, gdy wpatrywała się w oczy Laurenta, nie wiedząc nawet, co się wokół niej dzieje.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (6185), Olivia Quirke (5023)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa