Vladimir gdzieś wyjechał. Odkąd Nikolai zamieszkał ze stryjem, Vladimir miał coraz więcej zleceń, które wymagały jego natychmiastowej interwencji i to w miejscach dalekich od Doliny Godryka, pozostawiając bratanka samego w dopiero co poznanym miejscu, z hodowlą na głowie. Nie, żeby Nikolai nie lubił pracy przy hipogryfach, ale po niedawnym incydencie, który omal nie skończył się dla niego atakiem paniki, martwił się za każdym razem, kiedy jego stryj powiadamiał go o swoim kolejnym zleceniu. A jeżeli stanie się coś poważnego i Vladimira nie będzie w pobliżu? A jeżeli tym razem nie skończy się na tymczasowej panice? Co miałby niby wtedy zrobić?
Nie, nie myśl w ten sposób, zganił się w myślach, schodząc do piwnicy, by przygotować wszystkie potrzebne mu rzeczy. Nic się nie stanie. To był tylko wypadek. Jednorazowy wypadek. Potrafisz przetrwać. Poradzisz sobie sam. Co by powiedział ojciec?
Myślenie o ojcu wcale nie poprawiło mu humoru, ale zmusiło go do odpędzenia od siebie nieprzyjemnych myśli. Trzeba było zająć się hodowlą.
Zdjął koszyk wikliny i wrzucił do niego martwe zwierzątka, które Vladimir trzymał dla swoich pupili. Kilka ryb, nornice, wiewiórki i myszy. Znalazło się nawet kilka wron. Fretek tym razem Nikolai nie zabierał - hipogryfy zaczynały robić się wybredne co do pokarmu, gdy za często dawano im ich ulubiony przysmak. Zabrał jeszcze szczotkę i kopystkę, wiadro napełnił czystą wodą. Tak przygotowany, wspiął się po schodach i wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi.
Zagroda, w której Vladimir trzymał swoje hipogryfy, nie była może oszałamiająco wielka, ale była na tyle duża, by hipogryfy mogły swobodnie po niej biegać. Przy samej bramie stała skrzynia, w której Vladimir trzymał jakieś stare zabawki (według niego były bardziej przydatne, gdy hipogryfy były jeszcze młode) i kilka szczotek, które powoli traciły swoją przydatność. W zagrodzie stały również cztery drewniane boksy, po jednym dla każdego hipogryfa, ręcznie budowane, które chroniły zwierzęta przed deszczami i śniegiem. Każdy z nich wyściełany był sianem, regularnie wymienianym przez Nikolaia lub Vladimira.
Trzeba było brać się do pracy. Hipogryfy, zainteresowane pojawieniem się znajomego człowieka z równie znajomym wiklinowym koszykiem, przerwały swoją dzienną zabawę, jaką było ganianie się i podgryzanie sobie ogonów, i zbliżyły się powoli do chłopaka. Nikolai odstawił na skrzynię swój roboczy ekwipunek, równie powoli zbliżył się najpierw do przywódcy stada i, będąc już odpowiednio blisko, zgiął się zwierzęciu w niskim pokłonie. Ups, chyba jednak zbliżył się za bardzo. Hipogryf machnął skrzydłami i wrzasnął ostrzegawczo. Nikolai cofnął się, nie podnosząc głowy. Przywódca stada zamachał skrzydłami, złożył je, przechylił głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, i w końcu pochylił głowę, zginając przednią łapę. Uff, udało się. Jeszcze tylko reszta stada.
Hipogryfów Vladimir miał zaledwie czterech, ale od tego całego kłaniania się Nikolaia zaczęły powoli boleć plecy. Tego dnia najwidoczniej hipogryfy postanowiły się z nim podroczyć i zmuszać go do dłuższego chylenia im głowy, bo za każdym razem, według nich, Nikolai za bardzo się zbliżał (nieważne, że do tej pory ta odległość jak najbardziej im pasowała).
Najpierw trzeba było zwierzęta nakarmić i Kol każdemu z nich rzucił po rybie. Nie był to ich ulubiony przysmak, jednak szybkość, z jaką ryby zniknęły w ich brzuchach, była imponująca. Kol rzucał im kolejno myszy i wrony i "śniadanie" zakończył wiewiórkami. Niepotrzebnie brał nornice, ale przecież te się w piwnicy, będąc pod wpływem odpowiednich czarów, nie zmarnują. Hipogryfy były już najedzony, a więc przyszedł czas, by je wyczyścić. Ze szczotką w dłoni i wiadrem, wypełnionym wodą, Nikolai zbliżył się, znów, do przywódcy stada i powolnymi, dokładnymi ruchami zaczął czyścić wpierw jego skrzydła, usuwając bród, który zebrał się między piórami, potem głowę, kark, oba boki, grzbiet, nogi i ogon. Następne były łapy. Mocząc szczotkę, Kol czyścił nogi hipogryfa i jego pazury, a gdy te były już czyste, wziął kopystkę i zaczął się kopytami zwierzęcia, w których zbierało się najwięcej ziemi i błota. To była ta część pielęgnacji, której ten konkretny hipogryf szczególnie nie lubił, przez co szybko zaczął się wiercić.
-Już, już, zaraz skończę - mówił mu Nikolai, wypłukując z kopyt resztki brudu.
Jeden z głowy, zostały trzy. W międzyczasie Kol kilka razy wychodził z zagrody i szedł do domu, by zmienić wodę na czystą, po czym wracał do zagrody i dalej czyścił hipogryfy. Właśnie kończył czyścić kopyta kruczoczarnej samicy, gdy druga samica o ciemnoszarym upierzeniu podeszła do niego i trąciła go łbem, omal go nie przewracając.
-Woah! H-hej! Co jest?
To była jeszcze młoda samica i nudziła się szybciej, niż reszta stada, bo zamachała skrzydłami, tupnęła kilka razy i znów trąciła Kola łbem, kierując go w stronę skrzyni. Ach, chciała zabawkę.
-Tak, zrozumiałem. Poczekaj chwilę.
Podniósł wieko skrzyni i, z niecierpliwym hipogryfem, dyszącym mu nad ramieniem, zaczął przegrzebywać jej zawartość. W tej chwili wszyscy wydawało się nieodpowiednie, by zająć młodą samicę na tyle, by Kol mógł w spokoju wrócić do pracy.
Na samym dnie leżała piłka. Mugolska piłka plażowa, na którą Vladimir rzucił kilka zaklęć, i na której punkcie hipogryfy w pierwszym momencie oszalały. Wyglądało na to, że był to dobry wybór. Nikolai podrzucił piłkę i wszystkie cztery hipogryfy pognały za nią, podrzucając ją łbami, niemal się na nią kładąc i po prostu biegając za nią, jak psy za kijem. W tym czasie Nikolai mógł zająć się boksami.
Ponieważ Vladimir bardzo dbał o swoją małą hodowlę i często czyścił swoje pupile, również ich legowiska nie brudziły się tak szybko i siano wymieniali rzadziej, niż inni hodowcy. Na szczęście wszystko Vladimir trzymał w jednym miejscu, w swojej zaczarowanej piwnicy, przez co Nikolai musiał kilka razy biegać z domu do zagrody i z zagrody do domu, ale nie musiał się martwić, że zapomni, gdzie co jest. Wymiana siana na legowiskach zajęła mu najmniej czasu z całej dzisiejszej pracy i odetchnął z ulgą, kończąc "pracę". Hipogryfy były nakarmione, czyste, zabawione, legowiska były czyste. Idealnie.
Nikolai nie był pewien, co to było. Jakiś huk? Krzyk? Coś wybuchło? W każdym razie w jedną sekundę sielską ciszę przerwał nieznany, donośny dźwięk, od którego serce mogło wyskoczyć z piersi. Nikolai upuścił koszyk z norkami. Hipogryfy oszalały. Zaczęły biegać po zagrodzie, spanikowane. Na szczęście żaden z nich nie odleciał - czy było to dlatego, że opiekował się nimi Vladimir i tu czuły się najbezpieczniej?
-Woah! Woah! Spokojnie! Nic się nie dzieje! - wołał chłopak, próbując uspokoić zwierzęta.
Nie było to proste. Nikolai musiał się postarać, żeby hipogryfy go usłuchały, przestały wierzgać i pozwoliły się zaprowadzić do czystych, bezpiecznych boksów. Została jedynie młoda samica.
-Wszystko dobrze, dziewczynko. Już w porządku. Jesteś bezpieczna.
Samica musiała się przestraszyć bardziej, niż reszta stada, bo cały czas biegała, wrzeszczała i zerkała na Nikolaia, cofając się za każdym razem, gdy Kol się do niej zbliżał.
Tym razem to była jego wina, bo nie patrzył pod nogi. I ten nieszczęsny patyk, który z trzaskiem złamał się pod jego butem, znów wystraszył młodą samicę. Hipogryf z krzykiem stanął dęba, machnął łapami. Pazury trafiły na uniesione ramię Kola, którym odruchowo się osłonił, i przecięły skórę, zostawiając trzy rany, z których potoczyła się krew. Nikolai syknął.
Samica ruszyła. Nikolai zdążył uskoczyć, zanim w niego uderzyła, rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze.
Blyad! - zaklął, wsuwając palce we włosy i obserwując, jak młoda samica odlatuje, zniża lot i znika wśród drzew.
Nikolai nie myślał długo. W pośpiechu wyczarował jakiś kawałek materiały, którym owinął przedramię, i ruszył biegiem w stronę lasu.
Musiał znaleźć hipogryfa.