• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[8 lipca 1972] Chodźmy nad wodę, na twoich kolanach zasnę | Samuel & Ariel

[8 lipca 1972] Chodźmy nad wodę, na twoich kolanach zasnę | Samuel & Ariel
motyl
I wish they would only take me
— as I am —
Łagodność rysów czyni go bardziej podobnym do chłopca, aniżeli mężczyzny u progu trzeciej dekady życia. Sylwetka smukła, nosząca ślady niedowagi, zaś wzrost przeciętny (zaledwie 177 centymetrów). Jasne włosy opadają miękko na czoło, a błękitne oczy patrzą ufnie na swych rozmówców. Odzienie skromne, z licznymi śladami reperowania.

Ariel
#1
02.04.2024, 11:45  ✶  
Dłoń Lysandra, choć rozedrgana (na co niewątpliwie wpływ miała zawartość piersiówki spoczywającej teraz obok jego biodra), dość sprawnie poruszała się po kartkach szkicownika, przenosząc na nie węgielkiem ściskanym przez smukłe palce obraz, jaki się przed nim roztaczał; pary łabędzi na lśniącej tafli jeziora, szukającej schronienia przed palącym słońcem (a stało już wysoko; ocenił więc, że musiało dochodzić południe) pod warkoczykowymi gałązkami wierzby płaczącej pochylającej się nad brzegiem. Wyszedł z domu o świcie, brodząc boso w chłodnej rosie, która osiadła na łąkach okalających jego chatę. Miał na sobie krótkie niebieskie spodnie i pożółkłą koszulę z bufiastymi rękawami, która teraz lepiła mu się do ciała i z każdą kolejną chwilą coraz bardziej pragnął ją z siebie zrzucić, choć z jakiegoś powodu jeszcze z tym zwlekał. Chyba zbyt dobrze rysowało mu się wodną parę i nie chciał stracić ani chwili - tu, na kocu rozłożonym w cieniu drzewa, z koszykiem wypełnionym pysznościami. Poza alkoholem, zabrał ze sobą kompot z truskawek i kanapki z kozim serem.

Nagle usłyszał trzask łamanej gałązki za plecami. Poruszył się niespokojnie - motyle są wszak płochliwe - lecz gdy zobaczył nadchodzącego Samuela, radość zakwitła na jego twarzy.

— Przestraszyłeś mnie — roześmiał się jasno i perliście, bez cienia wyrzutu — Ty także szukasz ochłody?

Zamknął szkicownik i odłożył go na bok, brudne od węgla palce wytarł w koszulę (nie ma tragedii, wypierze ją przecież), a następnie przesunął się, robiąc przyjacielowi miejsce na kocu obok siebie. A gdy ten już usiadł obok niego, Ariel nie zważając na nic, ujął jego spracowane dłonie i ucałował knykcie każdej z nich; powoli, ostrożnie, jakby trzymał w dłoniach największy skarb. Zaraz potem usta powędrowały wzdłuż przedramienia Sama, by na końcu pocałować go w usta.

— Masz ochotę na nalewkę, czy kompot? — po jego oddechu nietrudno było się domyślić, że zdecydował się na to pierwsze.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#2
03.04.2024, 21:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.08.2024, 09:22 przez Samuel McGonagall.)  
Potrzebował to rozchodzić, a przecież nie chciał straszyć ludzi grubym niedźwiedzim futrem.

Potrzebował nabrać dystansu, potrzebował przestać słyszeć, że ktoś próbuje do niego cokolwiek powiedzieć.

Jego dłonie uwielbiały łapać za dłuto, uwielbiały naginać drewno do swej woli, Samuel upajał się tak zapachem, jak i wrażeniem które pozostawiały na skórze miękkie wióry opadające w dół, odsłaniające jakiś zamysł, jakąś bliską twarz zwierząt za którymi zwyczajnie tęsknił. W ten sposób się uspokajał, ale coraz częściej i coraz więcej zleceń wpadało mu przy upajających się czerwcem ogrodach, czy naprawach zwykłych szafek, gablot, kredensów... To nie było złe, podobało mu się, że mugole ale (a może przede wszystkim) czarodzieje zachwycają się tym co zrobione a nie zaklęte. Z drugiej strony jednak szum... szumu było za dużo i nagle ubranie zaczynało ciążyć, nagle każde słowo zdawało się krzykiem. Nawet wrażenie na języku było nie to, zbyt intensywne by mógł odpocząć.

Teoretycznie nocami był ptakiem. Spał sobie spokojnie na belce w niewielkiej stodole na tyłach baru "U Lizzy", słysząc śpiącego konia, dwie kozy i gdaczącą od czasu do czasu swoją nioskę Corgi. Ale to zwyczajnie nie wystarczało. Sen nie był świadomy. Sen był tylko przymusowym odpoczynkiem. Poza tym... nieszczęśliwie ostatnie noce miał sporo do pilnowania, bo ludzie ostro popili.

No i jeszcze Erik i bardzo, bardzo długa rozmowa pobudzająca niezbyt przyjemne struny. Zaufanie, to była zabawna rzecz. Samuel nie był pewien czy cieszy się na myśl, że tak łatwo można było go kupić jajecznicą i kilkoma miłymi słowami.

Dlatego też ptak za dnia wydawał się doskonałą ucieczką od prozy życia. Wiatr smagał mu lotki, nagle prądy powietrza nie miały przed nim tajemnic, choć gdyby go spytać jak to działa, nie potrafiłby udzielić jednoznacznej odpowiedzi ponad: To trzeba poczuć.

Zwiedził już knieję, z walącym serduszkiem, płakałby nad jej losem i własną tęsknotą, lecz jako ptak wyzbyty był takich uczuć. Instynkt podpowiadał mu zachowanie właściwej odległości, kto wie... może jego przeklęta maledictusem matka też to czuła i opuściła Knieję na czas zagrożenia?

Potem udał się nad jezioro, dryfując po nieboskłonie, nie obawiając się losu Ikara, gdyby kiedykolwiek o nim słyszałał.

Aż w końcu zobaczył go szkicującego i momentalnie skorygował trajektorię swej wyprawy, aby przysiąść na gałęzi i złocistym oczkiem przyjrzeć się drobnej sylwetce Lysandra.

Były momenty, że nienawidził ludzi, ale nigdy cudownie uratowanego chłopca, którego ogrzał w swej chacie jednej ze styczniowych nocy, by później pozwolić mu ogrzać swoje serce.

Nie wiedział, że jest samotny, póki ich losy nie przecięły się. Motyl był wrażliwą istotą, zbyt piękną dla tego świata, a jednak tak rozpaczliwie potrzebną. Westchnął i było to już westchnięcie nie piersią ptasią, a człowieczą. Gałązka ugięła się pod nim, sprawnie jednak nagie stopy dotknęły ziemi. Miał na sobie podwinięte nogawki płóciennych spodni i swoją kraciastą koszulę, spłowiało-błękitną podobnie jak płaszcz skrzydeł, o których wiedziała już tylko Brenna.

Lysander nie oczekiwał, że Samuel będzie dzielił się z nim tajemnicami i było w tym coś pięknego i smutnego jednocześnie. Lysander nie oczekiwał miłości, bo był nią w całości i Sam nie potrafił zrobić wiele więcej niż opaść obok mężczyzny i objąć go delikatnie tuląc do siebie, przyjmując słowa, pytania mówione z łagodną troską w akompaniamencie walącego serca.

– Mam ochotę na nalewkę. – odpowiedział mu, czując jego woń zmieszaną ze słodyczą alkoholu, po czym odsunął się i ujął jego twarz tylko po to by zaraz zapaść się w nią spijając ów nalewkę nie z gwinta piersiówki, a prosto z ust kochanka, zupełnie jakby na moment to Samuel stał się motylem, a Lysander barwną orchideą czekającą tylko tego spotkania. Smakował go niespiesznie, z rozmysłem, tak jak uczył go wcześniej podczas długich przednówkowych wieczorów, nie wypuszczając swego kruchego kwiatu zapomnienia z rąk.
motyl
I wish they would only take me
— as I am —
Łagodność rysów czyni go bardziej podobnym do chłopca, aniżeli mężczyzny u progu trzeciej dekady życia. Sylwetka smukła, nosząca ślady niedowagi, zaś wzrost przeciętny (zaledwie 177 centymetrów). Jasne włosy opadają miękko na czoło, a błękitne oczy patrzą ufnie na swych rozmówców. Odzienie skromne, z licznymi śladami reperowania.

Ariel
#3
10.06.2024, 20:54  ✶  
Niekiedy przerażała go dualistyczność własnej natury, choć zapytany o powód swego niepokoju nie umiałby go określić. Był Lysander, osobliwy stary kawaler mieszkający na uboczu Doliny Godryka, który mimo wszystkich swych dziwactw nie został przez ludzi odtrącony (jedynie nowi przybysze wpatrywali się w niego z natrętną ciekawością, lecz nie miał im tego za złe, odpowiadając promiennym uśmiechem na ich zdumienie). Lysander w jarmarcznym odzieniu, który robił nalewki, zbierał zioła, a później warzył eliksiry, którymi zaopatrywał lokalne apteki (niekiedy odmawiając zapłaty za swą pracę, przez co kieszenie zwykle miał puste), który ukochał wszystkie żywe stworzenia i z tej miłości gotów był wiele poświęcić. Był też Ariel, niespokojna dusza, tajemnica skrywana głęboko na dnie serca. Ariel, który nosił wianki i suknie, biegał wieczorami po łąkach i rozstawiał w sekrecie sztalugi w swej sypialni; istota utkana z babiego lata i mgły, marzenie senne, najprawdziwszy potomek wili. Ariel, który bał się ludzi i od nich stronił. 


A pomiędzy nimi stał Samuel, który uczynił to, czego nie udało się nikomu dotychczas - dotarł zarówno do Lysandra, jak i Ariela, sprawiając, że ten rozdarty człowiek choć na moment czuł się całością. Najmilsza mi duszo!, w błękitnych oczach tańczyły iskry, gdy z oddaniem dociskał swe ciało jego, nie zważając na upał. Jak słusznie Sam zauważył, Lovegood nigdy nie oczekiwał od niego wyjaśnień; on po prostu cieszył się chwilą. Nie wymagał od nikogo miłości, skoro kochać mógł za dwóch. 


Odzajemnił jego pocałunek z charakterystyczną dla siebie czułością pomieszaną z nieśmiałą niezgrabnością z dodatkiem szczypty nabożności, jakby robił to pierwszy raz. Od tej bliskości zakręciło mu się w głowie, szkicownik zsunął się z jego uda i opadł gdzieś na bok grzbietem do góry, węgielki wyślizgnęły się z palców, zaś dłoń Lysandra powędrowała na policzek Samuela i pogładziła go ostrożnie, jakby z obawą, że ten miałby zniknąć. Odsunął się zaraz, przypomniawszy sobie o tym, że opuszki palców miał czarne jak noc i ze zdziwieniem odkrył, że zostawił na skórze swego towarzysza równie ciemne smugi. 


— Przepraszam, nie chciałem cię pobrudzić — rzekł skruszony i natychmiast naciągnął rękaw jasnej koszuli na nadgarstek i zaczął wycierać nim twarz Samuela. — Dostałeś moje rysunki?
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#4
06.07.2024, 22:25  ✶  
Zapytany mógłby powiedzieć z rozbrajającą szczerością, że nigdy do żadnej kobiety nie czuł tego, co do jasnowłosej londyńskiej nimfy, do swojej jedynej prawdziwej, rozbuchanej letnią duchotą miłości. Marzył o tym by mieć z nią rodzinę, by zbudować dla niej dom, wierzył wtedy, przed laty, że są sobie pisani, że jej pocałunki złamią klątwę ciążącą na nim, na jego rodzinie, że wszystko będzie jak w baśni, że wszystko się ułoży. Nie minął jeden kwartał by najcudniejszy sen przeobraził się w straszliwy koszmar, by odkrył, że jest nikim, wobec tego co pannie Figg ofiarował świat. Co mogłaby dostać, sięgnąć, gdyby nie on, kula u nogi, wrośnięta korzeniami w Knieję, w las, w świat, który tak bardzo nie był jej światem.

Potem przez lata, a było ich sporo, najpierw nie opuszczał wcale leśniczówki ciesząc się fizyczną przynajmniej niezależnością, a potem, wypchnięty przez Roselyn Greengrass, wytrącony przez nią z równowagi, zaciekawiony co jeszcze skrywa przed nim świat, zaczął być gościem w dolinie. Z rzadka, zachowawczo, a jednak był i obserwował, a czasem też był obserwowany. I nie było kobiety tak pięknej i doskonałej jak jego wspomnienie białej skóry i złocistych włosów, głosu słodszego niż lukier na smażonych przez jej rękę pączkach. Nie było doskonalszego istnienia.

Okrył więc swoje serce grubym niedźwiedzim futrem, głuchy i ślepy na próby swatania go (wszak był tak dobrym rzemieślnikiem, może i biednym, ale porządnym i uczciwym), czy na próby uwiedzenia go (zbyt łatwo przychodziło mu zdanie "nie jesteś taka jak ona" nim rozczarowana niewiasta goniła go ścierą wmawiając, że wcale nie chciała ani pocałunków, ani seksu).

Lysander otworzył go jednak ubiegłej zimy na potrzeby bliskości i ciepła, które dawno już odrzucił od siebie, na potrzebę uścisku i zachwytu czymś delikatnym i kruchym jak istnienie przyjaciela delikatnego jak płatki kwiatu, jak skrzydła motyla. Samuem był zbyt prosty by zrozumieć dwoistość jego natury, ale przyjmował i akceptował wszystko co artysta mu ofiarowywał, sam przed nim odsłaniając swoją dwoistość - pragmatyzm i zaradność kasztanu, z tragicznym smutkiem i tragiczną w wyrazie tęsknotą testralowego ogona. Dał się otwierać mu jak kawał pniaka przygotowywany do drugiego żywota, obierany z kory, suszony a potem formowany w coś pięknego i prawdziwego.

Lovegood nie uniknął pułapek tego wychowania. Przekonując Samuela do tego, że kochać można wszystkich tak samo, przekonując go o fizycznym wymiarze przyjaźni, nieoczekiwanie rozbuchał w nim głód, który ściskany przez lata znajdował swoje ujście nie tylko w objęciu malarza. Prostolinijny McGonagall przyjmował tą otwartość relacji więc za oczywistą, nieskażony zazdrością która tak mocno doświadczała go przy najmniejszym chociażby wspomnieniu Nory. Samuel był szczęśliwy, gdy mógł uciec ciało do ciała. Wniknąć w nie, poczuć przez moment znów, że ktoś go kocha, że myśli o nim dobrze, że dotyka jego duszy w pocałunkach łaskoczących skórę.

Ale kiedy już zaczynał całować, och jakże drażniło go to, gdy Ariel się odsuwał. Niepomny na czarne smugi, przycisnął go do siebie mocniej utrudniając ruchy i wpijając się znów ustami. Czy nie powinien już odlecieć do kolejnego kwiatu, aby cykl był dokończony? Znał dobrze obowiązki owadów wobec roślin, ich usłużna naturę. Ale nie czuł by wypił dostatecznie dużo nalewki, może gdyby Lysander postanowił być tak miły i stać się na moment kielichem?

– Mmmmghrr... dostałem. – wymruczał mu w wargi zniecierpliwiony. – Sprawiły mi ból. – Nie potrafił kłamać, choć to co powiedział nie niosło wyrzutu. Tylko stwierdzenie przemycone gdzieś między pocałunkami schodzącymi niżej, przez policzki na szyję.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Ariel (651), Samuel McGonagall (1161)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa