07.04.2024, 17:34 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 11:49 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Kiedy pierwszy raz zobaczył gdzieś między domkami sylwetkę Moody, zmrużył podejrzliwie oczy, na moment przerywając czytanie gazety i uważnie obserwując każdy jej ruch, kiedy tachała ten swój szkicownik i kredki, aż w końcu nie zniknęła za zakrętem, jak przystało na zjawę którą do tej pory była. To nie było tak, że Bulstrode był przesadnie Millie zainteresowany; czy teraz czy kiedykolwiek wcześniej, nawet jeśli dzielili miejsce pracy, ale była przecież jedną z osób które brały udział w Beltane. Osób, które po sabacie nie wróciły do pracy i prawdę powiedziawszy, jakaś część Atreusa już dawno spisała ją na straty.
Czy było mu z tego powodu przykro? Absolutnie nie.
Ale w tej realizacji, że kobieta jednak żyje i ma się dobrze, szybko zaczęła kiełkować ciekawość, jakby nagle wybudzona z jakiegoś zimowego snu. Bo słyszał jakieś leniwe przebąkiwania na korytarzach, że ostatecznie przenieśli ją z Munga do Lecznicy Dusz, gdzie robiła za pełnoetatową wariatkę, a jej wkład w rozwiązanie sprawy, jak w ogóle znalazła się w takim a nie innym stanie, miała absolutnie zerowy.
Zabawne. Może gdyby nie była taka pyskata, już przy samym początku swojego pobytu w Windermere podpytałby ją, czy tylko udaje, czy faktycznie skończyła jej się poczytalność.
Ale nuda robiła swoje i urabiała go stopniowo. Aż w końcu wtorkowego wieczoru stanął na pomoście, gdzie siedziała z rysownikiem, bazgroląc w nim bóg wie co. Deski zatrzeszczały leniwie, kiedy pokonał molo i zatrzymał się za nią, spoglądając przez ramię na to, co próbowała przelać na papier. W dłoni trzymał papierosa, leniwie zaciągając się nim i kontemplując zawartość jej kartki, chociaż bez większego przekonania, bo ani nie uważał się za konesera sztuki, ani nie przyszedł tutaj żeby się na ten temat jakoś konkretnie uzewnętrzniać. A przynajmniej nie w poważny sposób.
- Strasznie krzywe te twoje szuwary - zawyrokował, ze zblazowaną minął spoglądając jeszcze przez moment na jej dzieło, po czym wreszcie przesunął się, zatrzymując obok niej. - Wiesz, tak sobie myślałem, Mildread... - nigdy nie lubił jej imienia, bo stawało mu jakoś dziwnie w gardle, szczególnie przez drugi jego człon. Ale pasował chyba do ogólnego nastroju, który reprezentowały jej artystyczne podchody. - Chcesz, to w świetlicy są kredki, mogę ci przynieść jak cię nie stać na nic więcej jak ołówek.
!szaleństwoWindermere