• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14 Dalej »
[20/11/70] — nastał czas ciemności b.longbottom&i.moody

[20/11/70] — nastał czas ciemności b.longbottom&i.moody
Furia
you and i
both know
this ends in blood
Ciemny kolor włosów. Miodowe tęczówki przyćmione są czarną zasłoną, sygnalizującą dla wprawionego obserwatora genetyczną chorobę — harpie skrzydło. Pachnie mentolowymi papierosami i żywicą. Ma twardy, żołnierski krok, smukłą sylwetkę skrywa pod luźnymi ubraniami. Roztacza dookoła siebie chaos zamknięty w zmarszczonych z dezaprobatą brwiach i 170 centymetrach wzrostu.

Ida Moody
#1
22.12.2022, 15:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.06.2023, 20:05 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic

20.11.1970


nadszedł czas ciemności
b.longbottom&i.moody



Pada deszcz, jeden z tych, które nie mają wyrozumiałości dla wszystkich istot żywych. Tak jakby krople nie wierzyły w to, że odbijając się na ramionach skórzanego płaszcza, nie wbiją się w jego powłokę, aż do nagiej skóry Idy Moody. Mlecznobiała cera spowita była rumieńcem zdenerwowania, a woda toczyła się niemiłosiernie po zbitych w mokre strąki włosach i ciemnej obramówce rzęs. Unosi dłoń ściśniętą w pięść, surowo uderzając o ciężkie drzwi rezydencji Longbottomów. Jeden długi stuk, szybko popadający w tępą głuchość, przebijaną jedynie grozą szmeru deszczu i rdzawym smakiem lodowatego powietrza listopada.
Bez powodu nie powinno jej tu być. Białe knykcie odruchowo prostowała i zginała, ignorując już fakt, że zimno dociera do szpiku kości, a szybko zachodzące słońce dawno już znudziło się obserwowaniem poczynań Moody i schowało się za horyzontem.
W oczekiwaniu na nadejście czarownicy, kobieta popuszcza rozbiegane spojrzenie, mimowolnie obracając się za ramię. Nie dojrzała tam niczego, prócz cieni ozdobnego ogrodu, a raczej tego, co pozostało z niego w zimowym sezonie, i błotnistych kałuż, z każdą sekundę rosnących w siłę.
Czego się w zasadzie tam spodziewała? Cienia śledzącego każdy jej krok i mrożącego krew w żyłach doznania czyjejś obecności? Tak bowiem zareagowało jej ciało na potwierdzenie wieści najbardziej przerażających, najbardziej brutalnych w prawdziwe, ale też najbardziej prostolinijnych. Spodziewała się tego, oni się spodziewali, gdy Profesor Dumbledore zwrócił się do Moody, nie o pomoc dla siebie, ale o jej pomoc dla nich wszystkich. Odmowa nie stanowiła istniejącej opcji wyboru. Rozmawiali wtedy w zaciszu jego gabinetu przez dobre kilka godzin, z czego połowę, Moody przekonana jest, że spędziła milcząc i po prostu wpatrując się, bez mrugnięcia okiem w przestrzeń. Słuchała słów Profesora, chłonąc każdą głoskę tak, jakby to jego słowa zadawały ten ból, jaki odczuwała w klatce piersiowej. To wszystko działo się naprawdę. Plan jaki ułożyli, brzmiał na papierze jak misja. Po prostu kolejny podział, nic, z czym nie miałaby do czynienia w codzienności pracy. Bała się zapytać, dlaczego wybrał akurat ją, ponieważ nie była pewna, czy odpowiedź ją samą by usatysfakcjonowała. Ponieważ nie ufasz nikomu, ponieważ ty zawsze skrywasz się w cieniu, a któż lepiej dostrzeże cały pejzaż, niż ten, co przyglądał się każdemu ruchu malarza.
Dlaczego tylko obraz ten miał być skąpany we krwi? Zeneidzie nie była obca żądza władzy ani zaślepienie własną personą. Widziała to wielokrotnie, wśród skorumpowanych polityków, wpływowych ludzi biznesu, czy sztuki, a nawet pośród samych pracowników Ministerstwa, którzy gdzieś po drodze szczebli swojej kariery, gubili przyrzeczenie o obronie najsłabszych.
Voldemort nie był jednak byle snobem, o niebezpiecznych dla wąskiego grona ambicjach. W głoszonym przez niego manifeście, wysławiał się z doniosłością, z perfekcją kogoś zdolnego porwać tłumy, a prawił nie o byle śmierci. Mowa była o zagładzie. O zagładzie, do której prawdopodobnie, był zdolny poprowadzić swych popleczników, nie ze względu na odległe okoliczności, czy domysły, ale swoje faktycznie ponadprzeciętne zdolności.
Drzwi uchyliły się, przez chwilę, która dla Moody trwała wieczność. Spojrzała na Brennę, nie rozpoznając nawet swojego chłodniejszego niż zawsze głosu. Wybrzmiewała w nim tylko jedna emocja — powaga.
— Musimy porozmawiać.



give me a bitter glory.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
22.12.2022, 15:27  ✶  
- ...musisz przyznać, Mitch, że jest w tym trochę racji. Oczywiście, czarodzieje mugolskiego pochodzenia to wciąż czarodzieje, ale czy powinni mieszać się choćby w politykę świata, którego nie rozumieją i do którego nie należą w pełni? Ostatni premier, który pochodził z mugolskiej rodziny, ingerował w wyniki mistrzostw świata mugoli...
Głos spikera umilkł, gdy Brenna gwałtownym gestem nacisnęła przycisk, wyłączający radio. Przez ułamek sekundy miała chęć cisnąć urządzeniem o ścianę, ale rozsądek w ostatniej chwili podpowiedział jej, że teleportować się na Pokątną, by kupić nowe, będzie musiała właśnie ona.
Odetchnęła, podpierając się o ścianę kuchni. Przymknęła oczy, próbując uspokoić oddech, zmusić rozkołatane serce do wolniejszego biegu. Wściekłość i panika: dwa uczucia, którym nigdy nie poddawała się łatwo, towarzyszyły jej w ostatnich godzinach dość często, walcząc o pierwszeństwo. Od chwili, w której Voldemort ogłosił swój apel: nowy, wspaniały świat, wyższość czystej krwi, wszystkie te bzdury, opowiadane przez niektóre czystokrwiste rody od czasów Salazara Slytherina. I nie przeszkadzało im nawet to, że pewnie gdzieś w zamierzchłych czasach, całe pokolenia temu, przodek jakiegoś obecnego "czystokrwistego", pochodzący z mugolskiej rodziny, omal nie wyleciał z Hogwartu, bo tak chciał Slytherin...
Brenna przeczuwała, że coś nadchodzi. Nie dlatego, że miała jakiś szósty zmysł (chociaż miała: ale nakierowany na przeszłość, nie przyszłość). Pracowała jednak w Ministerstwie, BUMie, miała wielu czystokrwistych znajomych i ciężko było przegapić pewne rzeczy. Działania przeciwko byłemu premierowi, a potem atmosfera, stająca się coraz gęstsza i gęstsza… Plotki, powtarzane półgłosem… Tu tajemnicza napaść na sklep, tam jakieś zaginięcie…
I wreszcie nowy Grindelwald, publicznie ogłaszający swoją misję.
Otworzyła oczy i jej wzrok niemal natychmiast padł na gazetę, porzuconą na stole. Wszystkie nagłówki dotyczyły Voldemorta. W tej na wierzchu przynajmniej nie przyznawano mu racji: potępiano całą deklarację. Brenna wiedziała jednak – bo przejrzała wszystkie artykuły – że ledwo dwie strony dalej jest tekst utrzymany w podobnym tonie… I żółć podeszła jej do gardła, gdy o nim pomyślała.
Szaleńcy.
Niektórzy z nich chyba żałośnie wierzyli, że wszystko zostanie rozwiązanie pokojowo.
W teorii ona i jej rodzina mogliby być bezpieczni. Wspaniały ród czarodziejów, ani jednego mugola, przynajmniej nie w jej linii, aż do wielkiego Godryka Gryffindora.
Tyle że nie.
Brenna myślała o Crawleyach. O Dorze, która straciła matkę, właśnie przez tę przeklętą ideologię czystej krwi. O Thomasie, którego rodzice byli mugolami i który pożyczał jej Tolkiena. O Theseusie, koledze z roku, w którego żyłach płynęła „brudna krew” matki. O wielu, wielu innych. I tak, nie czarujmy się, myślała też o rodzicach, bracie, samej sobie – bo nie było mowy, aby nagle uznali, że tak, pozbywamy się mugolaków, więc równie dobrze mogli wyrysować sobie tarcze strzelnicze na plecach, a Brenna nie była osobą pozbawioną strachu i bała się, bała się o nich wszystkich. Złość niemal ją dławiła, tylko po to, by zaraz zamienić się w rozpacz, na myśl o tym, co nadejdzie.
Odetchnęła, gdy usłyszała, że ktoś puka do drzwi. Zostawiła za sobą gazety, wyłączone radio, na twarz przywołała maskę spokoju, skrywając pod nią wszechogarniające poczucie bezsilności. A gdy otworzyła, z pewnym zdumieniem przyjęła pojawienie się Moody.
- Cześć – przywitała się, przesuwając, by wpuścić kobietę do środka. Gdyby ta wpadła trzy miesiące temu, pewnie Brenna po prostu spytała, czy chce kawę, czy herbatę, jakby Zeneida była zapowiedzianym gościem. Teraz jednak przyczyny wizyty niekoniecznie musiały być towarzyskie. Czyżby już wzięto się za rodziny półkrwi…? To by już chyba oznaczało, że chcą, aby ich nacja zupełnie wyginęła! – O czym? – spytała więc zamiast tego, prowadząc ją do kuchni.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Furia
you and i
both know
this ends in blood
Ciemny kolor włosów. Miodowe tęczówki przyćmione są czarną zasłoną, sygnalizującą dla wprawionego obserwatora genetyczną chorobę — harpie skrzydło. Pachnie mentolowymi papierosami i żywicą. Ma twardy, żołnierski krok, smukłą sylwetkę skrywa pod luźnymi ubraniami. Roztacza dookoła siebie chaos zamknięty w zmarszczonych z dezaprobatą brwiach i 170 centymetrach wzrostu.

Ida Moody
#3
22.12.2022, 17:43  ✶  

Wkroczyła do kuchni, nie przejmując się nawet tym, że zostawiła po sobie widoczne kałuże w odciskach ciężkich butów. Takie rzeczy nie miały już sensu ani wagi. Nie przy pozostałych problemach z jakimi mieli się zmierzyć. Wybrała pierwsze z brzegu krzesło, odsuwając je od stołu i obracając tak, żeby usiąść na nim okrakiem, a dłonie ułożyć na oparciu.
— Czytałaś? — Spytała grobowym głosem, kiwając głową w stronę rozłożonych gazet. Usadowiła się, zza ucha wyciągając zmokłego papierosa, a zza paska wyjmując różdżkę.
— Lacarnum Inflamari — Wymruczała, kierując czubek różdżki do mętnie zwisającego bletka, a następnie włożyła go sobie do ust. Nabrała w płuca pierwszy kłąb dymy, próbując w spokoju zebrać myśli. Za plecami Moody, a przez kuchenne okno, dało się najpierw zobaczyć błysk rozdzierający sklepienie, a potem potężny grzmot burzy.
Ida działała mechanicznie, nie mając czasu przystanąć nawet chwilę i pomyśleć, że sama w zasadzie zaliczała się do kategorii zagrożonej. Jej rodzina była w końcu brudna i to w wielu znaczeniach tego słowa. Bezmyślne psy, działające tylko i wyłącznie na rzecz prawa, w dodatku bez pardonu mieszali się z czarodziejami zupełnie mugolskiego pochodzenia, czemu Moody zawdzięczała mglistą, ale wciąż, znajomość świata niemagicznego.
Czarny Pan… Wzdrygnęła się na samą myśl o użyciu tego tytułu, przenosząc wzrok na Brennę. Longbottomowie byli po ich stronie, nawet jeśli sami do końca nie byli pewni, czym ta “ich” strona w zasadzie była. Od zawsze godni zaufania, czyści w swych intencjach, zrobiliby i oddali wszystko, aby ratować innych. Kiedyś być może skłonna byłaby zaśmiać się pod nosem, a ich bezwzględne oddanie określić jako naiwność, ale już nie dzisiaj i zapewne już nie przez długi czas. Mogła przyjść tutaj bez większego zastanowienia, wiedząc, że nad Brenną nie będzie musiała mieć wątpliwości. Musiała jednak wciąż zacząć od początku.
— Voldemort — rozpoczęła, bawiąc się różdżką w swojej dłoni. — Wiedzieliśmy o nim już od jakiegoś czasu. — Drewno było sztywne i zimne w dotyku. Cała ona. Niechętna wobec zmian, woląc samemu nadzorować ich przebieg. — Spodziewałam się, że… Coś zrobi, ale nikt z nas nie mógł wiedzieć do jakiego stopnia to urośnie. Co on tak naprawdę zrobi. — Zmieni bieg historii.
Na zawsze.
Wkrótce powietrze zapełniło się mentolowym zapachem, a sylwetka pochylonej czarownicy rozmazała się delikatnie w dymie. Wyglądała na zmęczoną, ale też nawet bardziej zdeterminowaną niż zwykle. Longbottom musiała wyczuć, że to o czym Ida miała jej powiedzieć, daleko wykraczało poza nawet najpoważniejsze rozmowy ministerialne, jakie dotychczas toczyły. Dotyczyło bowiem, nie pracy, nie przyjemności, a prawdziwego życia, które zaraz miały postawić na szali.



give me a bitter glory.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
22.12.2022, 19:05  ✶  
Nie wydawało się, że Longbottom zwraca uwagę na mokre ślady na podłodze. Posprząta się je. Zaprowadziła Idę do kuchni - sporego pomieszczenia, w którym gotować na raz mogły wygodnie ze trzy osoby, a stół w razie potrzeby posłużyć paru jako miejsce do jedzenia i dość mechanicznie zabrała się za nastawianie wody. Ot odruch, ktoś przyszedł, herbata albo kawy powinny znaleźć się na stole. Zwłaszcza w tak paskudny, jesienny dzień, gdy za oknami panowała słota, a chłód przenikał aż do kości. Chociaż Brenna domyślała się, że Moody na żadną kawę nie przyszła.
Czasem Brenna i cała jej rodzina faktycznie bywali naiwni w swoim postępowaniu. Czasem natomiast pod tą naiwnością niektórzy z nich - jak i ona sama - kryli przed światem pewne rzeczy i to, jak daleko byliby gotowi się posunąć, uznając to za słuszne. Ale Ida miała rację. Jeżeli wobec kogoś nie trzeba było mieć wątpliwości w tych czasach - czy albo nie sprzyja po cichu poglądom Voldemorta, albo nie przyklaśnie im nie dlatego, że je podziela, ale ze strachu, zdradzając wszystko w zamian za gwarancję bezpieczeństwa - to wobec Brenny. Która miała wręcz wypisane na czole, co myśli o tym wszystkim. W gronie jej przyjaciół nie brakowało osób półkrwi albo mugolskiego pochodzenia. W pracy zdarzało się jej złościć, gdy jakaś sprawa stawała w miejscu, bo podejrzanym był ktoś z nienaruszalnej dwudziestki ósemki. Jako młoda Brygadzistka kopała za tymi, którzy usiłowali zdyskredytować Leacha.
I jeżeli Ida kiedykolwiek próbowała sprawdzić, co kryje się w najbliższej przyszłości Brenny, na pewno nie znalazła tam żadnego spotkania ze śmierciożercami. Przynajmniej nie takiego, które byłoby planowane.
Podejrzewała, że pewnego dnia przyjdzie jej za to zapłacić. Że może kiedyś szczerze tego pożałuje, gdy klęknie przy jakimś ciele i zobaczy znajomą twarz, kiedy ból przekroczy próg, który potrafiłaby wytrzymać.
Ale dziś, teraz, tutaj, nie żałowała.
- Czytałam, słuchałam - przytaknęła, wskazując na radio i opadając na jedno z krzeseł. Niedawną panikę, strach, wciąż wijący się gdzieś na dnie jej żołądka, skryła bardzo starannie i kiedy patrzyła na Idę, zdawała się raczej spokojna. Chociaż może nie aż tak pogodna, jak zwykle. – Dużo bzdur. Tych samych, co zawsze, tylko teraz dużo, dużo bardziej niebezpiecznych – powiedziała, jak na siebie zadziwiająco wręcz lakonicznie.
Przekrzywiła głowę, gestem, który jakoś wszedł jej do pewnego stopnia w krew, odkąd została animagiem. Obserwowała Moody z uwagą wraz z każdym kolejnym słowem, bo i owszem, jasne się stawało, że nie chodziło o sprawę ministerstwa, nie chodziło o żadne prywatne kłopoty.
- „My”? – spytała spokojnie. „My” mogło równie dobrze oznaczać Idę oraz jej starszego brata, aurora, który na pewno miał większą wiedzę o czarnoksiężnikach niż Brenna… jak jeszcze coś innego.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Furia
you and i
both know
this ends in blood
Ciemny kolor włosów. Miodowe tęczówki przyćmione są czarną zasłoną, sygnalizującą dla wprawionego obserwatora genetyczną chorobę — harpie skrzydło. Pachnie mentolowymi papierosami i żywicą. Ma twardy, żołnierski krok, smukłą sylwetkę skrywa pod luźnymi ubraniami. Roztacza dookoła siebie chaos zamknięty w zmarszczonych z dezaprobatą brwiach i 170 centymetrach wzrostu.

Ida Moody
#5
22.12.2022, 19:29  ✶  

Gościnny i ciepły dom nie wywoływał w Moody żadnych emocji. Nie mogła sobie pozwolić na roztopienie serca, kiedy tak wiele zależało od jej skupienia na celach, które sobie określili. Polegał na niej. Liczył na nią.
— No właśnie. — Czy można to nazwać bzdurami? Sama ostrożnie wybierałaby to słowo, nie lekceważąc siły z jaką On przemawiał do swoich słuchaczy. Wierzyli mu. Rosnące grono degeneratów, którzy na swoje problemy znajdywali rozwiązania w przemocy i śmierci. Recepta na sukces nigdy dotychczas nie prezentowała się tak niepokojąco. Nigdy wcześniej grobowe widmo nie wymykało się tak realistycznie zza zasłony trzeciego oka Idy, przelewając się wprost na ich znajomą rzeczywistość.
— Zatem wiesz, że niektórzy autentycznie w to wierzą i sęk w tym, że mają ku temu podstawy. Voldemort jest potężny. Do tego stopnia, że sami nie wiemy tak naprawdę, do czego jest zdolny. Do spowodowania śmierci setek jak nie tysięcy, to na pewno. Ma przeogromny talent magiczny i zwolenników, którzy sami mają do zaoferowania swoje zasoby.— Kolejny buch wypuszczony przez usta skierowała na bok, przez chwilę odrywając wzrok od Longbottom i wpatrując się w mroczny krajobraz ogrodów posiadłości. Ponownie przeniosła spojrzenie na Brennę, przez sekundę żałując, że nie ma zdolności pozwalających dostrzec aurę jej rozmówczyni. Gdyby wiedziała jakie uczucia towarzyszą posłyszanym przez czarownicę wieściom, być może sama miałaby więcej łatwości z przekazaniem tego, co istotne.
My.
Przytaknęła lekko głową, obserwując spokojne oblicze Brenny. Ciekawe, czy wiedziała, że mają tu do czynienia z historią. Ciężko klamrą spinającą w sobie wydarzenia, jakie na zawsze zmienią, nie tylko ich wzajemną relację, ale też przyszłość i niebezpieczeństwo, na które obie się narażą. Najpierw Ida, a potem Brenna, która z pewnością nie odmówi propozycji. Tego Moody była pewna, jej pobyt w domu Longbottomów, traktowała po prostu jako formalność, której jednak wymagały ustalone przez nich zasady i odpowiedzialność, jaka spoczęła na jej barkach.
— Ile wiesz o Dumbledorze? Profesorze Albusie Dumbledorze. — Spytała wreszcie, strzepując nieco popiołu w dół poły przemoczonego płaszcza, który zdążyła zdjąć z i tak mokrych ramion. Różdżkę położyła między nimi, czubkiem wskazując w swoją stronę, a wspomnienie pierwszej rozmowy ze swoim przywódcą poczęło zapełniać umysł Idy. Do tego sprowadzały się omawiany strategie, tutaj wreszcie rozgrywały się wcześniej niedbale naszkicowane plany, wreszcie wymawiała słowa, jakie wcześniej szeptała tylko we śnie, budząc się z kolejnego koszmaru niepokoju. W rozłożonej gazecie królowała ciemna i ulotna sylwetka Voldemorta na tle nieokreślonego tła swych popleczników. Ruchomy obraz zdawał się być wyjątkowo żywy, tak jakby czarnoksiężnik miał zaraz wyjść ze stronnic i pochwycić różdżkę aurorki na własność.



give me a bitter glory.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
23.12.2022, 12:32  ✶  
- Ten manifest na pewno brzmi, jakby był bardzo pewny siebie. I przygotowany, a to w najbliższym czasie oznacza dla nas wiele problemów – zgodziła się Brenna. Nie wątpiła, że wiele osób zbagatelizuje te wiadomości. Na razie. Że potraktują Voldemorta jako szaleńca, który nic nie zrobi albo szybko zostanie ujęty.
Brenna pracowała jednak w BUM dostatecznie długo, aby od jakiegoś czasu przeczuwać coś więcej. Tajemnicze zaginięcie czarownicy, której nie udało się odszukać. Ciało, znalezione w jakiejś alejce i sprawa przejęta przez aurorów. Nobby Leach i jego choroba oraz cały harmider, jaki się wtedy podniósł. Sugestie, że za naganką stało coś więcej. Nawet eskalacja podczas Marszu Charłaków. Wszystko zapowiadało nadejście czegoś… kogoś. I już wiedzieli kogo.
- O Albusie Dumbledore? Całkiem sporo – powiedziała, podnosząc się, gdy czajnik zagwizdał. Machinalnymi ruchami nasypała do dwóch koszyczków liści herbaty, a potem je zalała. Przez chwilę, nim wróciła z nimi do stołu, patrzyła za okno: na sad, w tej porze roku i tej pogodzie, tak ponuro się prezentujący. Wiatr szarpiący gałęziami drzew pozbawionych liści, deszcz siekający o szybę, szarość nieba. Odpowiednia atmosfera do takich rozmów. Voldemort wybrał sobie doprawdy idealny moment na swoje ogłoszenie.
- Ale chyba nie będziemy organizowały konkursu wiedzy z jego biografii? – spytała, wracając do blatu, ustawiając na nim filiżanki. – Bo jeśli tak, to jako młody człowiek mieszkał tu w Dolinie Godryka, niektórzy sąsiedzi wciąż lubią o nim rozmawiać, a jeżeli chodzi o ulubiony przysmak, jestem prawie pewna, że to będą cytrynowe dropsy. Mleka? Cukru? – spytała, nim zajęła miejsce, spoglądając na Idę uważnie.
Brenna niekoniecznie była znawcą charakterów. Do tej pory zresztą miała tendencje do wychodzenia z wyciągniętą ręką do każdego. I choć od teraz było jej pisane przestać ufać innym i spoglądać na świat z lekką paranoją, nie raz, nie dwa miała nie dostrzec w kimś mroku.
Ale Ida miała wręcz wypisane na twarzy, że przyszła tu w poważnej sprawie. Słowa o Voldemorcie i Albusie ładnie wpasowywały się w tę układankę. Longbottom nie musiała być aurowidzem, legimentą czy nawet osobą szczególnie spostrzegawcza, aby to wszystko sobie mniej więcej poukładać. Powinna się z tego powodu niepokoić. A paradoksalnie, czuła niemalże ulgę, bo najwyraźniej nie tylko ona przejęła się tym manifestem tak bardzo. I chociaż nie zdążyła wymyśleć, co zrobić z tym dalej, niewykluczone, że zrobił to za nią już ktoś inny.
- Nie bawmy się w podchody, Ida – poprosiła w końcu, obdarzając kobietę uśmiechem. Niezbyt szerokim może, trochę bladym, niekoniecznie pasującym do sytuacji, pogody, tematu rozmowy i nastroju Moody, za to bardzo pasującym do Brenny. – Powiedz po prostu, czego ty, Dumbledore i tajemniczy „wy” ode mnie oczekujecie. Obie wiemy, że się zgodzę. No, chyba że będzie to ode mnie wymagało poświęcenia pierworodnego, przypadkiem nie mam takiego na zbyciu.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Furia
you and i
both know
this ends in blood
Ciemny kolor włosów. Miodowe tęczówki przyćmione są czarną zasłoną, sygnalizującą dla wprawionego obserwatora genetyczną chorobę — harpie skrzydło. Pachnie mentolowymi papierosami i żywicą. Ma twardy, żołnierski krok, smukłą sylwetkę skrywa pod luźnymi ubraniami. Roztacza dookoła siebie chaos zamknięty w zmarszczonych z dezaprobatą brwiach i 170 centymetrach wzrostu.

Ida Moody
#7
23.12.2022, 18:12  ✶  

Prawda była taka, że się martwiła. Po prostu i po ludzku. Angażowanie siebie to jedno, ale odpowiedzialność za innych ludzi niosła ze sobą konsekwencje, o których wolała porozmawiać i zaznaczyć, dobitnie. Wiedziała, że Longbottom miała za pasem wiele swoich doświadczeń, niejedno widziała i z pewnością potrafiła sobie poradzić w wielu nietypowych, a nawet groźnych sytuacjach.
To nie z tego tytułu Ida miała obawy. Wcielając swoich znajomych, w pewien sposób otwierałam im drogę do nieznanego, owszem mogli odnieść sukces i stłumić przerażające zamiary w zarodku, ale mogli też ponieść największą porażkę. Łatwiej byłoby ją znieść samodzielnie. Śledziła ruchy Brenny i gdy ta postawiła na blacie filiżankę z herbatą, Moody zakryła otwór naczynia otwartą dłonią, pozwalając by gorąca para zapiekła kobietę we wciąż przemrożone dłonie.
— Słuchaj Bren — zaczęła ponownie Moody, w jej głosie zaś dało się usłyszeć szczerą empatią do znajomej. — Tutaj nie chodzi o ciekawostki z Proroka Codziennego ani żadne podchody, chociaż zdaję sobie sprawę, że tak może wyglądać. Profesor od jakiegoś czasu pracował nad pewną inicjatywą. — Poprawiła się na krześle, odklejając dłoń od szklanki, a wilgoć wycierając w nogawki spodni. — Grupa bliskich sobie ludzi, takich jak my, którzy pragną sprzeciwić się słowom Voldemorta. Chodzi o bardziej… Proaktywny sposób przeciwdziałania, możemy się bowiem spodziewać, że sam Czarny Pan nie poprzestanie jedynie na samych frazesach. — Spojrzała kobiecie prosto w oczy, przerywając na chwilę, by upewnić się, że tamta w żaden sposób nie wydaje się poruszona.
— Wiem, że zgodzisz się na wszystko i to mnie właśnie niepokoi najbardziej.
Uśmiechnęła się krótko. — I pewnie nawet pierworodnego skądś byś wytrzasnęła, gdyby cię o to poproszono, ale nie o to tutaj chodzi. Tutaj nie narażasz nikogo innego, ale właśnie siebie. W nieoficjalny sposób. To żadna organizacja ministerialna, nie stoją za nami żadne prawa, ani przywileje. Nic nas nie chroni przed bezpośrednim zagrożeniem od tych, o których słyszeliśmy w Jego słowach poparcia. — Zaznaczała słowa miękko i delikatnie, próbując jak najskładniej nakreślić przed nią ten punkt widzenia. Musiało upłynąć już nieco czasu, ponieważ za oknem ulewa się uspokoiła, a kiedy wreszcie największy punkt miał zostać powiedziany, Moody mogła wypuścić z siebie powietrze. Zgasiła papierosa na nagłówku gazety. — Zakon Feniksa. — Powiedziała, dobitnie akcentując oba słowa.
— Dumbledore stworzył go, żeby nadać strukturę temu, co robimy od zawsze, ale w intensywniejszy sposób. Pomagamy niewinnym. Ochraniamy ich wszelkimi możliwymi sposobami. To nasza odpowiedź na destrukcję działań Lorda Voldemorta, a teraz może być też twoją. Jeśli tego zechcesz. — Aromat stygnącej herbaty zmieszał się z mglistym wspomnieniem mentolowego papierosa Idy, a między kobietami zapadła cisza.



give me a bitter glory.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
23.12.2022, 18:47  ✶  
Brenna zdawała sobie sprawę z tego, że Ida pytała raczej o dokonania Dumbledore’a w zakresie walki z czarną magią albo o prawa mugolaków niż o ulubiony rodzaj słodyczy. Paplała po swojemu… żeby paplać. Może by ukryć własne niepewność i zdenerwowanie. Albo podtrzymać opinię, jaką cieszyła się w pewnych gronach, tej nazbyt rozgadanej, niekoniecznie szczególnie rozgarniętej. Lub dlatego, że uważała, że w tych mrocznych ktoś powinien tak paplać.
Albo weszło jej to nazbyt w nawyk, by mogła przestać. Jej zachowania tego typu niektórzy lubili, innych z kolei szczególnie drażniły. Zdawała sobie z tego sprawę, ale nie próbowała ich zmieniać, bo cóż… była po prostu sobą.
- Oczywiście, że się zgadzam. I narażanie siebie jest jednak dużo łatwiejsze niż innych, więc nie ma problemu – zapewniła, jakby rozmawiały o pogodzie. Dłonie oparła o ciepłą powierzchnię filiżanki, spoglądając na Idę ponad stołem. – A brak prawa i przywilejów brzmi wręcz doskonale. W Ministerstwie mamy ich aż nadto i dlatego nie wolno tam ufać nikomu – skwitowała. Przeszło już jej to przecież przez głowę, gdy czytała ten manifest i później, na pierwszym zebraniu w pracy z tej okazji.
Wśród rodzin czystej krwi zawód aurora uważano za dość prestiżowy. W konsekwencji w tej jednostce, Brenna była niemal pewna, było sporo osób, które same siebie powinny aresztować za posługiwanie się czarną magią. Gdyby się zastanowić, sporo osób w ministerstwie jeżeli nie będzie walczyć ramię w ramię z Voldemortem, to zacznie go przynajmniej po cichu popierać.
Zakon Feniksa, jednostka stworzona przez Dumbledore’a. Tak, Brennie do pewnego stopnia ulżyło. Za sprawę zabrał się ktoś rozsądniejszy niż obecna Minister Magii, i ktoś, kto nie był tak skrępowany zasadami, regulaminami i godzinami pracy, jak szefowa Biura Aurorów. I przy odrobinie szczęścia uda się uniknąć nadmiernej infiltracji szeregów Zakonu, zwłaszcza jeżeli nie przyjmą metody „każdy wie wszystko”, a wątpiła, by ją przyjęto. Nadchodziły mroczne czasy i Brenna mimo pozornego spokoju bała się w ich głębi ducha, ale jakoś łatwiej było jej to znieść na myśl o tym, że widział to ktoś inny. Że zaczął się do tego przygotowywać.
- Powinnam coś podpisać, czy wystarczy moja deklaracja? – spytała, unosząc filiżankę do ust. Dmuchnęła i ostrożnie upiła mały łyk, nim opuściła rękę. – Chcesz do herbaty ciasteczko?
Mogło brzmieć to absurdalnie. Jakby Brenna traktowała to wszystko jako żart i nie wiedziała, na co się pisze, skoro potrafiła na niemal jednym wdechu się zgodzić i pytać o podanie deseru. Ale nawet jeżeli nie zdawała sobie z tego sprawy w pełni – chyba nikt do końca nie tego nie rozumiał – to mogła przeczuwać. Znała pewne podstawy historii magii, słyszała z ust dziadka o walce z Gellertem, widywała widma przeszłości z walką z innym czarnym panem. Ida też nie pozostawiała wątpliwości, że chodzi czy to walkę w pierwszym szeregu, czy konspirację, a to mogło zakończyć się śmiercią. Albo czymś gorszym. Znacznie gorszym.
– Powinnam wiedzieć teraz coś jeszcze, czy szczegóły przyjdą później? I czy potrzebujecie innych członków? Za Mavelle Bones dałabym sobie uciąć rękę. Mogę z nią porozmawiać – powiedziała. Oczywiście, był też Erik, którego nie wymieniła głównie dlatego, że założyła, że jeżeli Ida jeszcze z nim nie rozmawiała, to zrobi to wkrótce. Jeśli szło o Mav: jej ojciec był półkrwi, matka z Longbottomów wpoiła jej zaś typowo… longbottomowskie podejście do życia, więc Brenna nie wątpiła, że ta nie popiera poglądów Voldemorta i że w ten czy inny sposób będzie starała się działać przeciwko niemu.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Furia
you and i
both know
this ends in blood
Ciemny kolor włosów. Miodowe tęczówki przyćmione są czarną zasłoną, sygnalizującą dla wprawionego obserwatora genetyczną chorobę — harpie skrzydło. Pachnie mentolowymi papierosami i żywicą. Ma twardy, żołnierski krok, smukłą sylwetkę skrywa pod luźnymi ubraniami. Roztacza dookoła siebie chaos zamknięty w zmarszczonych z dezaprobatą brwiach i 170 centymetrach wzrostu.

Ida Moody
#9
23.12.2022, 20:45  ✶  

Nie była pewna czy w tym momencie przeklinała, czy dziękowała za niezmienną pogodę ducha Brenny. Pokręciła głową, mimo wszystko czując ulgę, że ten krok mają za sobą. W prawdziwe Dumbledore zwrócił się do niej jako jednej z pierwszych osób, ale to czyny Moody wobec kolejnych ludzi określały w pełni skuteczność działania czarownicy. Bez ich wsparcia zostałaby z niczym prócz marnych planów.
Obserwowała ekspresję twarzy Brenny, poszukując jakiegokolwiek znaku zaniepokojenia, czy wątpliwości, chociaż oczywiście nie spodziewała się po niej niczego innego, jak wrodzonego spokoju i akceptacji. Moody zastanawiała się, czy wspomnieć coś więcej o tym iście pozytywnym nastawieniu, ale doszła do wniosku, że nie warto jeszcze bardziej pogłębiać ich intensywną rozmowę. Merlin jeden wie, że akurat w tej sekundzie potrzebowała odrobiny optymizmu.
— Spokojnie, nie musisz nic podpisywać. Będę się z tobą kontaktować tak jak zawsze. Ty również nie wahaj się wysłać Płotki, jeśli przyjdzie ci do głowy jakakolwiek wątpliwość, czy pytanie. Sama mierzę się z nimi cały czas. Planujemy reakcję w odpowiedzi na działania Voldemorta, jakiekolwiek by one nie były Zapewnienie tych, którzy poczuli się zagrożeni, że mają w nas wsparcie. — Odrzekła, wstając z krzesła i szybko zgarniając różdżkę ze stołu. Na rozłożonej gazetach, w miejscu krzykliwego nagłówka pozostała jedynie niewielka, wypalona resztką papierosa Idy dziura.
— Obędzie się bez ciastka, czeka mnie dzisiaj jeszcze kilka innych przystanków po drodze. Jeśli chodzi o mówienie innym: Upewnij się, że są to osoby o których wiesz wiele i którym ufasz. Wybierz wszystkich, których uznasz za stosownych do włączenia, ale miej w pamięci, by w miarę możliwości mi ich przedstawić w najbliższej przyszłości. — W sercu kobiety zapanował wreszcie względny spokój, kiedy szczegółowo układany w głowie przebieg całej rozmowy doszedł wreszcie do końca. Nawet jeśli od początku wiedziała, że Longbottomom może ufać, to powierzenie im ciężaru tajemnicy, w jakiś sposób dodawała Idzie dalszych sił. Nie była w tym sama. Byli razem. Jako grupa, jako nadzieja, wreszcie jako przyjaciele, którzy prócz wspólnej sprawy mieli też własne zaufanie i relacje, które w tych ciężkich czasach ze świecą było szukać.
— Ale dziękuję — dodała na odchodne, obracając się jeszcze przez ramię zanim wyszła z kuchni do korytarza. — Za propozycję ciastka — nawet jeśli zadziwiał ją fakt, że w tej chwili Brenn potrafiła myśleć o takich istotnych, chociaż drobnych sprawach jak komfort picia herbaty. — I za twoje wsparcie. Nie mówię tego tylko poprzez zaangażowanie Profesora Dumbledore’a, ale też od siebie. — Moody odcinała się na tle ciepłego ogniska domowego Brenny niczym ciemna plama farby na radosnym krajobrazie wspaniałych rodzinnych więzów. Mimo tego jak bardzo się od siebie różniły, po raz kolejny udało się im odnaleźć wspólny cel i zrozumienie.
— Cieszę się, że mogę ci ufać.



give me a bitter glory.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
24.12.2022, 11:09  ✶  
Wszystkie wątpliwości, zmartwienia, niepokój, miały przyjść później. Brenna jednak poddać się im mogła dopiero w zaciszu własnej sypialni, za zamkniętymi drzwiami, gdy zapadnie noc, a razem z ciemnością nadciągną demony. A i to pewnie nie potrwa długo, przynajmniej na razie, gdy znajdowali się zaledwie u progu wojny. Dla Idy miała tylko uśmiech, może trochę bledszy niż zwykle, ale wciąż na swój sposób pogodny.
- Żartowałam z tym podpisywaniem - powiedziała na zapewnienie Idy, bo faktycznie, nie spodziewała się żadnych formularzy. Tajna organizacja z takimi pewnie szybko przestałaby być tajna. – Takich ludzi nie ma zbyt wielu, ale wobec Mavelle nie mam wątpliwości.
Brenna miała mnóstwo znajomych, paru przyjaciół i za sporą ich częścią poszłaby choćby w ogień. Paradoksalnie jednak Erik, Mavelle - poza dziadkiem były to właściwie jedyne osoby, którym mogła zaufać teraz w pełni. Może także Dora, ona na pewno nigdy nie poparłaby Voldemorta, ale Brenna nie była gotowa iść do niej już teraz. Musiała dowiedzieć się najpierw o Zakonie Feniksa, Voldemorcie więcej, bo Crawleyówny mimo wszystko nie widziała w walce w pierwszym szeregu.
Mogło wydawać się inaczej, ale Brenna nie była aż tak w gorącej wodzie kąpana, by absolutnie każdą decyzję podejmować w biegu. W tym wypadku chodziło o narażanie cudzego życia.
- Zacznę więc od niej, a ją znasz.
W końcu Mav też pracowała w Brygadzie, ba, jej ojciec był ich szefem. Jego Brenna na pewno nie planowała próbować wciągać - zbyt duży konflikt interesów u kogoś, kto powinien działać w pełni zgodnie z prawem.
- Nie ma sprawy - skwitowała podziękowanie, uśmiechając się trochę szerzej, trochę bardziej szczerze. Może kiedyś miały nastać czasy, kiedy takie ciasteczko będzie luksusem, niedościgłym marzeniem, ale na razie Brenna, gdy tylko się dało, zamierzała o takich drobiazgach pamiętać. - I postaram się tego zaufania nie zawieść.
Odprowadziła Moody do drzwi. Nieważne, jak ta samą siebie postrzegała, dla Brenny na pewno nie była ciemną plamą na tle domowego krajobrazu - Ida była... po prostu Idą, tego dnia zwiastunką czegoś nowego. Patrzyła za nią przez chwilę, nim zamknęła drzwi i podparła o nie czoło, pozwalając sobie na krótki moment słabości.
Nastał czas ciemności i musieli jakoś dać sobie z tym radę.

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Ida Moody (2219), Brenna Longbottom (2379)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa