• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[7.08.1972] Doppelganer. Szóstego dnia o świcie | Samuel & Laurent

[7.08.1972] Doppelganer. Szóstego dnia o świcie | Samuel & Laurent
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
09.05.2024, 17:36  ✶  

Powinien się lepiej do tego ubrać. W koronkę. W delikatny materiał, który najlżejszy oddech wiatru podniósłby do tańca. Zamieniłby go w coś olśniewającego, nieludzko jasnego - biała plama dla ludzkości, a z pleców spływałyby skrzydła. Nie, to byłby tylko materiał przypominający te skrzydła, ale uwieszony pod gałęzią drzewa unosiłby się ponad codziennością. Ponad zieloną trawą. Latając do góry nogami. Tak, latając, albo raczej - wisząc do góry nogami. Wszystko w najlepszym porządku, bez zbędnego krzyku, bez nawoływań. Tylko głowa zaczynała już boleć od tego bujania się na boki. Nie wspominając o tym, jak bolała noga, jak sznur zaciskał się na kostce i jedyne, co można było robić to... robić jedno wielkie nic. Niezależnie od wyobrażeń, marzeń i fantazji obrazek był żałosny i beznadziejny. Być może dla kogoś z zewnątrz zabawny, ale gdyby tylko pojawił się wybawca na białym koniu to już nie byłoby różnicy, czy by się śmiał, płakał czy kpił. Niech zrobi, co chce, byle tylko po chwili to upokorzenie się zakończyło, byleby go w końcu ściągnął z tego drzewa i pozwolił postawić nogi na ziemi.

Godność? Kiedyś jakaś istniała, ale nie unosiła się ona parę metrów nad ziemią. Była pozbawiona anielskich uniesień i słodkości doznań. Brzydka, brudna, niesmaczna. Dokładnie tak długa, jak daleko należało wyciągnąć dłonie, żeby sięgnąć po różdżkę i poradzić sobie samodzielnie z tym problemem. Ta godność była bardzo cicha. Krzyk przecież już niczego nie zmieni. Nie ma tajemniczych wybawców w tym lesie, nie ma przypadkowych przechodniów - to cholerny rezerwat. Nikt się po tym miejscu nie kręcił niepowołany. Głowa więc bolała coraz bardziej, tak samo nogi. A ta godność, duma? One już nie bolały wcale. Sznur, który zacisnął się na kostkach, zacisnął się też na szyi. Wyjątkowo mocno - wystarczająco, żeby dopływ krwi zmienił już kolor skóry na czerwony. Niepasujący zupełnie do otoczenia, które przecież było w całości niebieskie. Drzewa były niebieskie, zielona trawa była niebieska, nawet chmury zlały się w jego z nieskończonością kosmosu.

Robiło mu się niedobrze. Tak powinno to wyglądać? W końcu, znając sytuację, Alexander ruszy się z New Forest. Przy tym, co ostatnio się tutaj działo wyjątkowo często oglądał się za Laurentem. Jeśli nie on to może pojawi się w końcu Victoria? A może nie przyjdzie nikt. Może nawet Duma go nie znajdzie, żeby kogoś przyprowadzić, może nie zjawi się Fuego, żeby kogoś powiadomić. Czekasz na księcia z bajki, a przychodzi Nicość. Dzień dobry, jak się Pan ma? Dzień dobry, bardzo dobrze, a Pani? Miała zwykłe pantofelki, była piegowatą damą o zielonych oczach. Bliźniaczka Śmierci. Ciepły uśmiech na twarzy, figlarny błysk zieleni - wiesz, że nie jest w stanie ci pomóc, bo dla niej to, co byłoby za pomoc uznawane zostałoby strącone do roli tragedii w ludzkich rękach.

Oto więc była Tragedia. W ciszy lasu, który wcale nie był cichy. Śpiewały ptaszęta, szumiały olchy i dęby. Jeśli nie miałeś najwyższej wieży to nie mogłeś oczekiwać rycerza - co najwyżej kolejnego draba, który nabije siniaki na wrażliwe ciało, by bawić się dalej cudzym kosztem. Poziom żałosności śmierci takiej jak ta jakoś wcale Laurenta nie zadziwiała. Płynęła z nurtem uznania, że przecież nie mogłoby być inaczej, a jednak pisała się odczuciem zupełnej niesprawiedliwości. Już się nad tym napłakał. Płacz zostawił po sobie tylko zaczerwienione oczy. Próbował już z tą nędzą nad nędzami nawet zawalczyć, ale było z tego tyle, że głupia kartka z jakże dumnym napisem "PINIATA" została ściągnięta z jego pleców, w złości podarta, tak porwał ją i wiatr. W końcu spadnie deszcz, rozpadnie się, rozmemła. Nie zostanie po niej nawet ślad.

Więc wisiał.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#2
11.05.2024, 13:31  ✶  

Samuel postanowił umrzeć.

Minęły dwa pełne słońca, a gorycz upokorzenia nie mogła zejść mu z myśli i ciała. Chciał umrzeć. Oto bogini zjawiła się znów w jego życiu z całym swoim blaskiem i miękkością, tylko po to by wzgardzić nim publicznie, by zamknąć swoje usta i serce, by po wspólnie spędzonej nocy nawet nie obdarzyć go spojrzeniem lśniących jak gwiazdy oczu. Nic.

Cierpienie szarpało mu serce, ciasna pętla galopujących myśli zaciskała się na szyi. Próbował to wylecieć w krogulczym płaszczu, próbował znaleźć wrzosowiska by tam zatopić się w ziemię i stać się z nią jednością. Ktoś mu przeszkodził, przeskoczył więc do swoich terenów, znajomych terenów. Jako niedźwiedź zniszczył trzy ruiny, ryczał jak zarzynane prosie, a potem gdy nie miał już sił znów pojawił się ktoś, kto wtrącił w jego nienawiść do życia trzy grosze. Umknął przed pytaniami, umknął, gdy w zmęczeniu zaczął paplać rodzinne sekrety. Wzbił się w niebo i tym razem ruszył na południe, by tam znaleźć las, który zechce go otulić listowiem i zgasić dla świata.

W sumie, to powinien zignorować ten zawieszony na gałęzi kokon. Powinien polecieć trochę dalej, bo akurat ta zieleń zachęcała go i obiecywała leśnym poszumem przyjemne ukojenie w wycieńczeniu i bólu. Ale choć Samuel postanowił umrzeć, to w gruncie rzeczy był jednak altruistą. Takich świat zżerał na śniadanie, a potem wysrywał ich gdzieś w okolicy bukowiny. Przeleciał nad gałęzią wisielca i w pierwszej chwili chciał go pominąć, ale w drugiej już zaczął kluczyć nad nim, on drapieżne zwierzę, by wybrać dobre miejsce do lądowania.

W końcu zapikował w krzaki kilka metrów od ofiary i przemienił się. Był... zmęczony, pobladły, zapadnięte policzki, zaczerwienione oczy. Momentalnie w ludzkiej formie uderzyły go te wszystkie niewygodne myśli i emocje. A jeszcze przed chwilą był tylko głodny. Westchnął i odgarnął włosy, twarz mu zdobił dwudniowy ledwie zarost, wspomnienie po pięknym goleniu na potańcówkę. Na kij tam przychodził? Czemu przyjął to zaproszenie od Brenny i Morpheusa? Dlaczego teraz w ogóle chciał wesprzeć nieznajomego?

– Hop hop! Zaraz pana ściągnę! – krzyknął zachrypiałym głosem. – Cholibka, trochę wysoko, myślę... myślę, że najlepiej.... Jestem animagiem, mogę do pana sięgnąć jako niedźwiedź, tak będzie bezpiecznie, proszę mi zaufać. – szklistymi blękitnymi jak zimowe niebo oczyma kalkulował jak to zrobić by nieszczęśnika ściągnąć do ziemi. Na razie nie myślał o tym, jak to się stało, że on w ogóle tak zawisł tam. Na razie nie było na to czasu.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
11.05.2024, 16:08  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.05.2024, 16:30 przez Laurent Prewett.)  

Lecz Ziemia nie przyjmowała takich jak On.

Nie przyjmowała do siebie cierpienia, bo była zupełnie nieczuła. Nie przyjmowała radości, bo nie nauczyła się kochać. Pochłaniała i rodziła po równo - brała i dawała bez rozgraniczeń, znając tylko jedną ustaloną przez siebie zasadę. Więc kiedy chcesz oddać jej cierpienie - rzeczywiście, nic innego ci nie pozostaje. Musisz umrzeć. Obedrzeć się z ludzkiej skóry, złożyć ją u podnóży królewskich dębów i wznosić oczy ku niebu, choć modlić się miałeś do dołu. Przejechać pazurami po podbrzuszu, wyciągnąć jelita, spleść z nich wieniec - ułożyć się. Zlec na łożu z mchu pod olchą. Obrócić się na plecy, sięgnąć łapą do serca - jeszcze bije. Nie na długo. Tak zapominasz, zupełnie jak Matka Ziemia, że cierpiałeś. Zapominasz też jednak, że kiedykolwiek byłeś szczęśliwy.

Śmierć była łaską. Natura dała nam ją, żebyśmy nie musieli cierpieć - rozumiesz to, prawda, Samuelu? Jest łaską, bo może przyjść do ciebie w chwili, którą wybierzesz, ale nie możesz odwlec jej decyzji, kiedy w końcu stanie nad tobą z kosą. Mogła być twoją przyjaciółką, a mogła być wrogiem, przed którym umykasz. Instynkt kazał uciekać. Więc powiedz - rozumiesz? Jeśli wystarczająco się zmęczysz może urwą się twoje skrzydła. Jeśli nadwyrężysz swoje ciało wystarczająco mocno, zmusisz je do kolosalnego wysiłku, może w końcu runiesz w dół. Ikar, który chciał być za blisko słońca, więc spalił się. Spoglądał za długo na najjaśniejszą z Gwiazd, za bardzo w niej rozkochany, za bardzo zamiłowany. To też rozumiesz? Wszystko było dla nas - dla ludzi - jeśli tylko potrafiliśmy sięgać po to z umiarem. Książe Kniei powinien to wiedzieć najlepiej. Tak jak powinien rozumieć, że aktywne szukanie śmierci nie leżało w naturze krogulca. Czy więc leżało w naturze Samuela McGonagalla?

Cierpienie nie było wyryte na krogulczych piórach, w jego bystrych ślepiach ani w szponach. Szum tych silnych skrzydeł ginął w szumie lasów - dzikich i poznanych przez niewielu tak dobrze jak przez Laurenta. A nawet i on nie potrafił powiedzieć, czy znał wszystkie ścieżki tego wielkiego lasu. Laurent nie miał okazji podziwiać tego lotu - nie mógł zachwycić się tym, jak Ikar upada, jak płoną jego pióra ani jak płomienie dogasają w tych żółtych ślepiach prześwietlających na wylot. Zobaczył tylko pocisk - strzałę boską, która uderza w ziemię i znika między drzewami. I to tylko chwila, moment dla nieuważnych, zmęczonych ocząt, gdy to, co było strzałą przemieniło się w młodzieńca. Chwila, której nie miał okazji podziwiać. Mężczyznę, który błękitem ścinał zieleń drzew i brąz konarów. Rozjaśniał smutny, niebieski świat kusząc wiecznym pływaniem w nieskończonej barwie, gdzie wszystko było bezpieczne, wszystko jednostajne. Zanurz się w tym błękicie a obiecuję, że zaznasz życie wieczne. Zmarzlina obejmie cię ramionami i wszystko będzie takie jak dawniej.

Wrażenie było tak silne, że Laurent przez moment zapomniał, że właściciel tych oczu się porusza, że mówi, że z obietnicy ratunku przechodzi do tego, że mógłby zostać niedźwiedziem. Czy to halucynacje? Nienaturalne ułożenie dla człowieka, jakim było wiszenie do góry nogami mogło mieć różny skutek na mózg - różny, ale w każdym wydaniu niebezpieczny. Więc może to już tylko jakieś iluzje. Lub zasnąłem - i to tylko mi się śni. Niebieskie oczy. I te brązowe włosy. Głos szepczący o tym, żeby mu zaufać. Nie, wróć, przecież nie szeptał.

- Wystarczy, że poda mi pan różdżkę... - Wymemrał, tracąc klarowność krystalicznego głosu. Wskazał jedną ręką na miejsce, gdzie w trawie leżał ten śliczny magiczny patyk.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#4
15.05.2024, 11:27  ✶  
Błękitna toń. Błękitny nieboskłon? Chłód zimy? Pocałunek wieczności?

Och nie, to z pewnością była pomyłka, niedopatrzenie, wszak oczy poszarpanego przez los młodzieńca były zdecydowanie ciemniejsze, spalały się na jego oczach niczym jasne krogulcze pióra zawłaszczone przez uścisk płomieni. Czerń źrenicy zalała niemal całe oko, pozwalając tylko cienkiej obręczy brązu na pozostanie w zasięgu percepcji. Twarz wydłużyła się i momentalnie obrosła futrem, zgrabny ludzki nos stał się mokrą, żłobioną czernią, z zainteresowaniem wchłaniającą zapach wisielca. Twarz, zgięcie szyi pierś. Niedźwiedź był bardzo pokojowo nastawiony, nawet jeśli stawał na dwóch łapach, by sięgnąć do nóg, ocierając się miękkim futrem o bezwolne ciało.

Samuel pytał, ale tak na prawdę chciał tylko uprzedzić, że będzie niedźwiedziem. Wszak transmutowanie, niekończąca zmienna form była rozwiązaniem uniwersalnym i niemal zawsze skutecznym. Po co podawać umęczonemu jego własną różdżkę, skoro samemu mógł się zająć problemem. Skoro wisielec był jak gruszka zawieszona na drzewie, tak słodko czekająca by wgryźć w nią zęby.

Łapska, mimo sążnistych rozmiarów całej bestii nie sięgały do kostek, choć prężył się i próbował ogarnąć tą linę, przy akompaniamencie własnych niezadowolonych pomruków i niedźwiedzich kwęków. Parsknął w końcu gdy jasnym się stało, że pułapka zyskała magiczne wzmocnienie. Cóż, magię magią mógł przeciąć, ale pod tym względem wolałby robić to już z ziemi. A jakoś nieszczęśnika na tę ziemię trzeba było całego sprowadzić. Chwile pomyślał, forma nie sprzyjała za bardzo tworzeniu rozbudowanych koncepcji. Siła i masa - to były jego atrybuty, a nie rozbuchany intelekt. A w obecnej postaci misio był półtonowym wsparciem, dla którego taka gałąź do której przymocowana była lina nie stanowiła większego problemu. Wątpił, aby ktoś wzmacniał gałąź.

Wybacz drzewo, przyjmij moją skruchę
Jestem z Tobą, jestem z Twoim duchem
Wybacz za boleść Tobie zadaną
Niech Twoja rana, będzie moją raną...


Laurent poczuł jak łapy zaopatrzone w wielkie sążniste pazury zaciskają się na jego kostkach a potem miś zawisł na nim. Konar bez większego ostrzeżenia trzasnął pod naporem tego obciążenia, a wielka futrzasta kulka momentalnie objęła wątłe ciało mężczyzny zamykając je w środku ciepłego uścisku, chroniąc go i własną głowę, przed uderzeniem opadającej kończyny.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
15.05.2024, 19:03  ✶  

Guinevere McGonagall pokazowo mieszała człowieka ze zwierzęciem. To był jej mały-wielki sekret - mały, bo przecież od kota do drapieżnego ptaka, którym się stawała, była przepaść gatunkowa, ale wielkością wcale wiele od siebie nie odstawały. Wielki - bo przecież prawo zabraniało wałęsania się animagów, którzy nie byli zarejestrowani. Co z tymi, którzy potrafili przyjmować formy pośrednie? Czuł dreszcz, gdy widział niepokojące zjawisko, jakim było połączenie człowieka z głową ptaka. Nawiązanie do starożytnego Egiptu, wierzeń z początków człowieka, gdy rzeka Nil była całym światem, a jej cenne krople błogosławieństwem życia. Zabawa życiem przypominała o tym, jak cenne to życie było. Rozmywanie granic między zwierzęciem a człowiekiem wytykało, jak łatwo było człowieczeństwo zatracić. Czy ten młodzieniec przed nim był więc nadal czarodziejem, czy już bestią? Człowiekiem, który przybrał niedźwiedzią skórę, czy niedźwiedziem, który wspominał o tym, jak trudno było być człowiekiem? Zjawisko anormalne. Przecinające świat piorunem doznań, elektryzujące i unieruchamiające. Pierwotność dreszczy przebiegających po ciele świadczyła o jego kruchości. Laurent nie wiedział, czy nadal oddycha, czy już o tym zapomniał, kiedy wszystkie te kolory zlały się ze sobą i postawiły przed nim zwierzę, o którym stawaniu się było przed momentem wspomniane. Strach był instynktowny. Instynkt nakazywał uciekać. Tak działały te mechanizmy wpisane w głowę człowieka. Trzeba było przyznać, że działały one bardzo kiepsko w głowie Laurenta, bo chociaż to mrowienie szacunku wobec pierwotnej siły wynikające z podstawy strachu malowało się pod jego skórą krwawą wygraną to dominantą nie było to przerażenie. To była fascynacja.

Każdy milimetr ciała tego stworzenia promieniował siłą. Każdy jego fragment opowiadał historię żelaznych mięśni wyrobionych w dziczy, a lśniące futro o polowaniach na ryby u podnóży strumieni górskich. To farsa - przecież ta historia nie nawiązywała do natury w jej podszewkach, a była ledwo człowieczym elementem w futro przybraną. Piękne, lśniące oczy, jak dwa kryształy gotowe do zawieszenia na szyi, wielkie pazury. Ciepło. Fascynacja fascynacją, ale kiedy wielki niedźwiedź zaczyna wpychać się na drzewo, na którym wisisz to łatwo sobie przypomnieć, że to wiszenie wcale nie jest ci aż takie obojętne.

W pierwszym odruchu Laurent spojrzał na ziemię, czy niedźwiedź czasem nie nadepnął na jego różdżkę, a potem obrócił obolałą głowę w kierunku tego wielkiego cielska próbującego najwyraźniej dosięgnąć liny. Po co pytał, skoro teraz... Jęknął do siebie samego mentalnie i odetchnął z żalu absurdalności całej tej sytuacji i z użalania się nad samym sobą i swoim podłym losem. Miał niedługo wyjeżdżać do Windermere, a właśnie jakiś nieznajomy animag... ach. Ach!

- N-naprawdę, wystarczy różdżka... - Spróbował drugi raz i to chyba całkiem nieudolnie, szczególnie, że sam usłyszał, że głos mu się lekko zachwiał już na początku wypowiedzi. Wcale a wcale nie chciał tak żałośnie zabrzmieć. W odruchu chciał złapać się tego niedźwiedziego futra i... i co dalej? Wspiąć się po nim? Samemu zacząć gimnastykę tym mizernym ciałem? Był, zdaje się, całkowicie skazany na łaskę i niełaskę tego Pana Niedźwiedzia. Na pewno powstałaby z tego dobra bajka dla dzieci. Tylko jaki będzie z niej morał..?

Coś o szumiących olchach. Coś o darach i odebranej dumie. Coś... coś o tym, że siła potrafiła dominować inteligencję.

Laurent krzyknął odruchowo, kiedy gałąź pękła z trzaskiem, a on poczuł brak oporu. Aż go zemdliło w brzuchu - uczucie spadania było wspaniałe, ale nie spadania z takiej wysokości. Nie przy tym, jak lecisz prosto na swoją głowę i zaraz możesz usłyszeć dźwięk łamania swojego karku. Ciepłe, miękkie futro otuliło go chyba ze wszystkich stron. Potem było głuche łupnięcie.

Zacisnął powieki, choć sam nie wiedział kiedy. Uchylił je powoli, kiedy czuł, że już nie leci. Że ta nieważka chwila zakończyła się zanim dobrze ten krzyk ucichnął między koronami drzew - spłoszył tylko okoliczne ptactwo. Powoli i ostrożnie się obrócił i uniósł z jęknięciem obolałego ciała, patrząc na niedźwiedzia szeroko otworzonymi, nieludzkimi oczętami, w których zaklęto blask morskich fal.

- Na Matkę... Nic ci nie jest? Nie obiłeś się? - Zaczął pytać z niepokojem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#6
17.05.2024, 10:22  ✶  
Mówili, że lepsza jest siła argumentu niż argument siły, Samuel jednak od lat rozwiązywał swoje problemy za pomocą transmutowania w zwierzę. Małe lub duże, każda forma, skóra, futro, pióra, przeciwstawne kciuki, potężne barki o sile dziesięciu mężczyzn, czy skrzydła, bieg, cwał czy lot... Wszystko to zamknięte w jednym ciele, wszystko to dostępne, płynnie przechodzące jedno w drugie. Wszystko czym był, zamykało się w tym cyklu, tak przynajmniej sądził, żył tą ułudą, odrzucając wartość nauki i tego co przyswoił przez te lata samotności w głuszy. Im więcej jednak ludzi znajdowało się w jego otoczeniu, tym silniej rozumiał, że ich potrzebuje i że chce im pomagać.

Nie angażuj się

Tak szeptała mu matka, świadoma upływającego czasu, świadoma tego, że z klątwą Maledictusa nie będzie mogła czuwać do śmierci nad losem swojego jedynego dziecka. Chciała go chronić, ale nie mogła ochronić go przed nim samym, przed kimś kto w sercu nosi wielkie pragnienie bycia przydatnym, bycia chcianym, bycia kochanym.

Gałąź musiała się ugiąć, a ciężki konar zmierzył się z niedźwiedzim grzbietem. Liście i kręte łykowate sploty zamortyzowały ten upadek, okoliczne jodły i buki w swojej łaskawości przyjęły na siebie część impaktu. Wielkie futrzaste ramiona obejmowały łagodnie uwolnionego z wisielczego losu Laurenta, choć jego kostki wciąż pozostały związane. Misiek obnufczył go znów, zimnym nosem dotykając ciepłej, miękkiej skóry, pachnącej inaczej, dziwniej, ale brakło zwierzęciu rozeznania, nie miał wcześniej doświadczenia z taką istotą. Jego łeb schodził niżej, przez brzuch, pas, biodra, do kolan i w końcu kostek. Chrapy uniosły się odsłaniając zęby, ale i wielki kieł zahaczony o linę nie przyniósł spodziewanego efektu. Znów sapnął gniewnie i...


... to był tylko moment. Wytracenie miękkości, na rzecz łykowatego ciała, szczupłego, choć o wyczuwalnej rzeźbie mięśni, które nie były trenowane na pokaz, a stanowiły efekt zwykłej codzienności kogoś, kto nie bał się fizycznej pracy. Jasna czupryna sponiewierana trochę brakiem ogłady, lekko zarośnięta, pociągła twarz, przywodząca na myśl arystokratyczny ród, aniżeli kogoś, kto był obdartusem znikąd. Mimo, że nie miał już futra, wciąż pachniał lasem, mchem, wilgocią. Zwinne palce zabrały się za supeł, niepomne tego, że Lauren wciąż niejako leżał w jego uścisku, z głowa na mniejszej już, ludzkiej piersi, oparty wciąż o luźno położone na ziemi uda.
– Zaraz... zaraz to ogarnę, już poluzowałem pętlę. Bardzo nieprofesjonalna pułapka muszę przyznać, dobrze... dobrze, że byłem w okolicy. – jego głos był lekko zachrypnięty, gardło wysuszone po locie, odwykłe odmówienia na wiele godzin. Mimo wszystko niósł w sobie jakieś ciepło, życzliwość i troskę, korespondującą z całą jego postawą. Może i chciał umrzeć, ale nikogo nie chciał ciągnąć tam za sobą. Dopełni sprawy i poszuka sobie jakiejś omszałej niecki. Może ten las go zechce.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
17.05.2024, 11:12  ✶  

Życie pod piórami i ciepłym futrem musiało być proste. Słodko niewinne, a jednocześnie dramatycznie agresywne. Matka Natura, która była wysławiana przez sójki i pliszki wędrujące między drzewami, nie znała słowa przebacz, przepraszam czy dziękuję. Na wszystko pracowałeś sam, mogłeś tylko doświadczyć jej łaski, kiedy przyszedłeś na świat na lepszym terenie niż mroźnej Syberii, gdzie walka z otoczeniem była tylko fragmentem walki z innymi stworzeniami. Nie każdemu ta Mateczka błogosławiła. Nie każdy miał też matkę błogosławioną przez Naturę. Niewiadomą był ten człowiek, który postanowił własne wygody czy niewygody poświęcić na rzecz tego, żeby pozbyć się problemu kogoś innego, ale na pewno ostatnią z myśli, która kotłowała się pod kopułą złotych włosów była ta, że właśnie trzymał go ten, który postanowił umrzeć. Dotknięty czymś, spłoszony, zniewolony odczuciem..? Zbliżasz się do ludzi i potrzebujesz od nich coraz więcej. Jednocześnie coraz bardziej się sparzasz. Mówią, że tylko ćmy spalają swoje skrzydła, kiedy dotykają wabiącego je płomienia świecy. Jestem pewien, że człowiek również się sparzy. Więc to życie pod piórami i pod futrem nie mogło być proste, ale stawało się koszmarem wbijającym ciernie w miękkie opuszki i miękki pierz, kiedy wplatałeś między to człowieka. Ich problemy, nieszczerość intencji, kłamstwa, skomplikowane emocje, manipulacje, kłamstwa. Ich miłości, wzruszenia, przyjaźnie. Dwulicowość i obłudę. Zasady społeczne, to zrób, tego nie rób, tutaj jesteś dziwny, tam nie powinieneś się pokazywać. Baty potrafiły łoić skórę mocniej niż ciernie wbijały się w łapy. Pręgi zostawiały blizny - te jednak potrafiły goić się całkiem dobrze. Gorzej było z tymi pręgami, które musiały goić się wewnątrz ciała. Nikt tak skutecznie nie urządzi ci piekła niż człowiek drugiemu człowiekowi.

Laurent miał paskudny nastrój, tragiczne pręgi pod skórą, ale mimo to powiedziałby to, co mówił codziennie: to był dobry dzień. Każdy dzień musiał być dobry, inaczej nie pozostawało nic innego jak szukać schronienia w morskich toniach - przeciwnie do niedźwiedzia, który krył się w mrocznej Kniei Godryka. Teraz bardzo mrocznej, opętanej przez widma, z którymi Laurent zawzięcie walczył i starał się dać ludziom do rąk broń, by mogli bronić się sami. Miał paskudny nastrój, a mimo to i tak zadrżał i uśmiechnął się, kiedy mokry nochal przewędrował po jego ciele w sposób, któremu nie wypadało. Przynajmniej nie wypadało, kiedy było się świadomym, że to nie był zwykły niedźwiedź. To był człowiek. Najprawdziwszy człowiek, który obwąchiwał go jakby z tym zwierzęciem miał więcej wspólnego niż z ułożonym w społeczeństwie jegomościem. Delikatnie piżmowo-drzewne perfumy Laurenta zmieszane były teraz z wonią sosen z pobliskiego zagajnika, a na jego skórze ostała się resztka zapachu świeżej trawy. Laurent jeszcze nie zastanawiał się nad tym, ile to mogło mieć w sobie perwersji i czegoś, czego robić zupełnie nie wypada, bo jego głowa niekoniecznie funkcjonowała tak, jak powinna. Było miękki, ciepło, w końcu POZIOMO. Za chwilę mogło być i pionowo, tylko musiało mu się przestać kręcić w głowie. I musiało go przestać boleć tak wszystko, szczególnie oplątane liną kostki, do której niedźwiedzi nos dotarł. Wszystkie gwiazdy mogły migotać, że wystarczy jedno chłapnięcie tej paszczy i tyle z tego. Że ta chęć pomocy to tylko jakiś miraż - zaraz przedstawione zostaną prawdziwe zamiary kogoś bardzo, bardzo złego, kto wpełznął do miejsca, które miało być Rajem. Teraz było jedną wielką pułapką.

Rozczarowaniem było to, że zaraz zrobiło się całkiem twardo - chociaż nadal było bardzo ciepło.

Kiedy uniósł na swojego rycerza głowę to rozczarowanie jakoś zniknęło.

- Nie spodziewałem się rycerza w niedźwiedziej skórze. - Więc nic mu nie było? Wydawało się, że mężczyzna jest zupełnie nieporuszony, nieobity, w ogóle, że mało go chyba interesuje to, co druga jednostka ma do powiedzenia? Chciał go przekonywać, że sam zdejmie linę, że sam sobie poradzi, ale zrezygnował. Z poprzedniej prośby o to, żeby mu tylko podał różdżkę również nic nie wyniknęło, więc to chyba był ten typ mężczyzny, który robi to, co sobie obmyśli. A Laurent, jak na prawdziwą damę w opresji przystało, nie próbował udawać silnej i niezależnej kob... mężczyzny. Nie próbował udawać silnego i niezależnego mężczyzny. - Dziękuję za pomoc, ale powinien pan uważać na kręcenie się po tych terenach. To rezerwat, potrafi tu być naprawdę niebezpiecznie... i nie mam na myśli takich tragicznych pułapek. - Odetchnął ciężko. Chociaż teraz to już i będzie można mówić o pułapkach, bo Fleamont postanowił się zabrać za ich montaż.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#8
21.05.2024, 22:22  ✶  
– Ze mnie żaden rycerz, ot przybłęda, ciężko... ciężko się pomylić. Długo wisieliście? Może to od tego wiszenia, Wam się pomieszało? – zasugerował rozplątując supeł, a gdy nogi były uwolnione, absolutnie bez żadnego przypadku, w pełni celowości przejechał opuszkami po delikatnej skórze, zmartwiony bardzo czy lina umagiczniona nie wżęła się i większej szkody nie wyrządziła. Samuel nie radził sobie zwykle z ludźmi, wychowywany w głuszy z dala od społecznych norm i wzorców znał to co opowiedzieli mu rodzice i co sam zobaczył w lesie. Teraz, zmuszony do przyspieszonej adaptacji, łatwiej znosił ją, gdy znajdował w swych rozmówcach odbicie jakiegoś zwierzęcia, bo przecież ze zwierzęciem łatwiej było mu się dogadać, łatwiej było je zrozumieć niż istotę, która stanowczo za dużo mówiła i robiła.

I tak biel skóry i cała aura niewinności i uroku, nie przyniosła mu na myśl selkie, być może dlatego, że zbyt daleko byli od morza, być może, że chłopak morza nigdy nie widział. Och nie, w białej papierowej skórze dostrzegł łagodność i piękno jednorożca, który spętany przez kłusowników, szczęśliwie mógł odzyskać wolność. Jakoś tak zawstydziła go ta myśl zamiast pomóc, dłonie mimowolnie rozmasowywały zbolałe kostki.

– Rezerwat? – zamrugał kilkukrotnie przypatrując się twarzy uwolnionego, którego jakby nie było trzymał w pewien sposób w swoich ramionach, ale nic za bardzo nie zmieniało to w jego planie, ot jeden uczynek więcej do korbca, na poczet Bogini Matki Puszczy naszej, która poczyta to za jego dobrą wolę, za serce lekkie, wyzbyte samolubności. Oblizał nerwowo wargi odwracając wzrok, rumieniąc się pod ciężarem tych dziwnych oczu, których kolor z pewnością byłby mu znany, jeśli kiedykolwiek zapatrzyłby się w przestwór morskiej otwartej wody. – Mm... myślę, że... że sobie poradzę. – nie chciał nagle tego ciepła wypuszczać z rąk, ciepła skrytego pod baldachimem urwanej, zielonej kończyny. – Jak... mogę spytać, jak to się stało? – jeśli mu tylko pozwolił, ciepła dłoń wciąż tańczyła po odsłoniętej kostce, Sam tak bardzo liczył, że przyniósł mu tym jakąkolwiek ulgę.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
22.05.2024, 16:13  ✶  

Ciężko pomylić niedźwiedzia z rycerzem. Ciężko też pomylić dotyk, który próbuje cię obrabować z czystości z tym, który próbuje dać ci jakieś poczucie komfortu. Laurent znał różne formy tego dotyku - jeden był głodny i chciał tylko więcej, drugi wręcz parzył, inny bolał, bo nacisk był zbyt intensywny i chciałeś od niego uciec. Ta forma dotyku, która nie była powiązana z cielesnym uniesieniem nie była mu wcale obca. Mimo to była zupełnie dziwna, kiedy trzyma cię mężczyzna, którego w ogóle nie znasz i ten przy okazji wygina się na wszystkie strony świata, żeby tylko uwolnić jego nogi z tych piekielnych więzów. Potrzeba umknięcia i poszukiwania prywatności, ochrony norm społecznych, które nawoływały do utrzymania kulturalnej granicy przestrzeni fizycznej, nie istniała. Odnajdywał komfort, kiedy się na nim opierał i pozwalał robić ze sobą te... dziwne wygibasy, którymi czarował nieznajomy mężczyzna. Było to coś nowego. Dziwnego. Nie rozumiał, ale gdyby uciekał, to zrozumienie by się nie pojawiło. Wszystko brzmiało słodko, ale nie uciekał też dlatego, że bał się reakcji na uciekanie. Misinterpretacja? Najmniejszy problem, można próbować się wkupić na nowo w łaski. Ryzyko, że mężczyzna jest niebezpieczny i jednak będzie chciał coś zrobić, coś dziwnego, a ucieczka tylko pchnie go dalej w te dziwności, było nieco za duże. Trzecia strona to oszołomienie. Dlatego mięśnie Laurenta były niemal miękkie i przelewał się przez ramiona Samuela jak kot. Fakt, że niewiele ważył i był chudy jak szczypiorek bardzo wiele na pewno ułatwiał. Więc oporu nie było - na razie. Na razie to złociste zboże pachnące lasem i zimno tęczówek czarowały każdym aspektem, każdym blaskiem słońca na ich palecie barw i każdym gestem.

- Ał... - Najpierw był dreszcz od dotyku na uwrażliwionej skórze, a potem ból, kiedy opuszek przejechał po jego obdartej skórze. Wielkich szkód tam nie było, ale lina zdążyła zostawić swoje piętno na ciele. Było więc instynktowne napięcie mięśni, podkulenie mocniej tych nóg w ucieczce przed dotykiem, ale kiedy ta minimalna i pierwsza reakcja się pojawiła to i pojawiła się zmiana. Przyjemna. Tak przyjemna, że Laurent odetchnął i znowu się rozluźnił. Powoli przestawało mu się kręcić w głowie, ale i tak czuł się, jakby przebiegł maraton. To nie było normalne, a jednocześnie stanowiło coś, do czego pod pewnym względem Prewett zdążył się przyzwyczaić. Do rąk, które chciały go dotykać. Które chciały się nim zająć - tylko nie zawsze tak, jak on sam sobie to wymarzył czy wyobraził. Bo czasami chciały więcej i posuwały się do tego zbyt wiele. - Przybłęda może być rycerzem. Prawdziwy rycerz nie potrzebuje zbroi, cnotę nosi w sercu. - Wymruczał. I może miał rację Pan Niedźwiedź - pomieszało mu się już w głowie od tego wiszenia... albo i nie. Tak uważał - rycerstwo w tych czasach było rzeczą wymierającą, ale kiedy się pojawiała to jakże piękną. Tylko czemu wam? Gdzieś to nie potrafiło mu się poukładać między myślami w głowie. I między tym, że kiedy na niego patrzył nie mógł się pozbyć wrażenia, że już go gdzieś widział. Że go zna. Nie bezpośrednio, ale... to uczucie było naprawdę silne. I trochę zwalał je na swoje fantazjowanie o tych rycerzach i tajemniczym, czułym mężczyźnie, który wyciągnie cię z kłopotów.

To oblizywanie się, ten rumieniec, odwracanie spojrzenia. Czy to wstyd? A może coś więcej? Nie chciał się przekonywać. Nie chciał sprawdzać, czy taka bajkowa chwila miał zbyt typowe dla siebie zakończenie rodem z jego świata.

- Nie znamy się... prawda? - Bo może to właśnie wstyd przed byciem rozpoznanym napędzał teraz tego człowieka? Jakaś niezdrowa potrzeba odkupienia się z przesz... Laurent aż poczuł zimny dreszcz, kiedy o tym pomyślał. Że ten mężczyzna mógł mieć związek z jego niechlubną przeszłością. I nie pomyślał o tym, że to ta zakazana morda Thorana Yaxleya. - Ktoś uznał, że będę ładnym dodatkiem wiszącym do tych drzew. - Ktoś, czyli... huh? Dysonans poznawczy załączył się Laurentowi dopiero teraz, kiedy przypatrywał się twarzy tego mężczyzny. Twarzy, do której chciało się wyciągnąć dłoń, sprawdzić czy jest tak samo szorstka na brodzie jak jego dłoń, przekonać się jak wędrowała linia jego szczęki i poprawić potargane przez wiatr włosy. Twarz, którą ulepił artysta w glinie i tchnął w nią życie z prochów ziemi. A potem napoił to naczynie krwią Matki i zadrwił z istoty człowieka, nadając mu duszę zwierzęcia.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#10
24.05.2024, 22:38  ✶  
Dotyk Sama był dziwny, był przekraczaniem granic, ale też nie przesuwał się w żadną stronę, nie insynuował, że mężczyzna chciałby wykorzystać swoją nad Laurentem przewagę. Chciał ledwie przynieść mu nieco ukojenia w bólu, w zdartej skórze, w zamieszaniu tą całą pułapką, powaloną gałęzią i wszystkimi sprawami o których McGonagall nie miał pojęcia.

– To bardzo ładnie powiedziane, dziękuję – zwiesił głowę, nie patrząc w te dziwne oczy o barwie, która przywodziła na myśl mariaż niebios z puszczą. Oddychał ciężko, nie z bólu ciała, a z tych wszystkich ciężarów, które nosił w sercu, a które ludzkie ciało tylko podsycało. Pomógł, chociaż na to się przydał. Chociaż tyle mógł zrobić. Myśli znów zaczęły wysączać się przekonań, których ostre kanty raniły mu duszę. Nawet jeśli niewinne stworzenie mogło nieść ukojenie, nawet jeśli nie podeszłoby zwyczajnie do kogoś o skalanym sercu. Cóż. Drobne gesty z jego strony i wdzięczność za nie z drugiej nigdy nie przydawały mu poczucia własnej wartości. Nie inaczej było i teraz.

– Znamy? – zdziwił się i poruszył niespokojnie. – Nie na pewno nie, zapamiętałbym...– przełknął ślinę i zabrał dłoń z jego skóry, jakby nagle zdał sobie sprawę, że to jest nieodpowiednie zachowanie. – Pamiętam, kiedy spotykam tak piękne istnienia. Ja... jestem Sam, Samuel. Mieszkam w Dolinie, bardzo, bardzo rzadko ją opuszczam. W sumie to prawie nigdy, ale ostatnie dni są... Są trudne, ciężko mi usiedzieć w miejscu. – przyznał otwarcie, ale od razu zrobił przepraszającą minę. – Przepraszam, nie powinienem tego zrzucać, mam nadzieję, że długo pan tu nie dyndał. Ja... zaraz różdżka! – nagle zderzyły się ze sobą dwie kulki w głowie i błękitne ślepia zaczęły się rozglądać po okolicy zasłanej listowiem odłamanej gałęzi. W końcu dostrzegł ją, sięgnął i podał umęczonemu mężczyźnie. – Wydaje się, mam wrażenie, że jesteś bardzo osłabiony. Jeżeli chcesz, mogę... mogę zmienić się w niedźwiedzia i zanieść Cię bliżej zabudowań. Chociaż tyle mógłbym jakoś no... zrewanżować się za uszkodzenie lasu, czy coś – zaproponował nieśmiało, trochę chcąc, a trochę nie chcąc kontynuować tego dziwnego spotkania z kimś kto był człowiekiem, chociaż nic na to nie wskazywało.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (3701), Samuel McGonagall (2209)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa