10.05.2024, 14:14 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.05.2024, 07:02 przez Millie Moody.)
To nie była tylko jej twarz, to cała Mildred wyrażała zatroskanie i przejęcie tą sytuacją. Podeszła do Thomasa i objęła się jego ramieniem w przejęciu (oczywiście nie to zaopatrzone w różdżkę, które gotowe było do kontrataku), składając na piersi głowę, nie tracąc jednak z zasięgu wzroku osoby, która być może jest sąsiadką. Być może.
– Ale... jak to? – powiedziała drżąco, jakby nie była Moody, której brawura niejednokrotnie zahaczała o głupotę. Jeśli zahaczeniem można było nazwać wjebanie się w coś na pełnej piździe. – Cóż takiego się tu dzieje? Czy poprzedni właściciele nie mogą się pogodzić ze stratą tego domu? Tu chyba nie było żadnych problemów z komornikiem czy dziedziczeniem...? – spojrzała pytająco na Thomasa, ona biedna kobieta nie interesująca się biurokracją i takimi sprawami.
– Czy... czy może pani opowiedzieć nam coś więcej? Mogłabym skoczyć do domu po ciastka w ramach zadośćuczynienia za ten... wypadek jeszcze raz przepraszam... Zaprosilibyśmy panią do środka, ale jest straszny bałagan jeszcze, musieliśmy się przejść od tego kurzu kręciło mi się w głowie. Ale mogę pójść po ciastka, ja chętnie posłucham, wie pani jestem pisarką i właśnie ten księżycowy staw wydawał się idealnym miejscem do poszukiwania inspiracji, chciałam napisać taką rodzinną sagę z dreszczykiem ja.. Och proszę wybaczyć ja za dużo mówię. – zachichotała nerwowo, jak ktoś kto nie wie jak rozładować napięcie, a z drugiej strony podsuwając kobiecie obietnicę ucha, wygadania się. Liczyła na to, że to dobra wajcha na starych samotnych ludzi, a była bardziej niż ciekawa opowieści o miejscu, które wytrzasnęła dla nich Brenna.
– Ale... jak to? – powiedziała drżąco, jakby nie była Moody, której brawura niejednokrotnie zahaczała o głupotę. Jeśli zahaczeniem można było nazwać wjebanie się w coś na pełnej piździe. – Cóż takiego się tu dzieje? Czy poprzedni właściciele nie mogą się pogodzić ze stratą tego domu? Tu chyba nie było żadnych problemów z komornikiem czy dziedziczeniem...? – spojrzała pytająco na Thomasa, ona biedna kobieta nie interesująca się biurokracją i takimi sprawami.
– Czy... czy może pani opowiedzieć nam coś więcej? Mogłabym skoczyć do domu po ciastka w ramach zadośćuczynienia za ten... wypadek jeszcze raz przepraszam... Zaprosilibyśmy panią do środka, ale jest straszny bałagan jeszcze, musieliśmy się przejść od tego kurzu kręciło mi się w głowie. Ale mogę pójść po ciastka, ja chętnie posłucham, wie pani jestem pisarką i właśnie ten księżycowy staw wydawał się idealnym miejscem do poszukiwania inspiracji, chciałam napisać taką rodzinną sagę z dreszczykiem ja.. Och proszę wybaczyć ja za dużo mówię. – zachichotała nerwowo, jak ktoś kto nie wie jak rozładować napięcie, a z drugiej strony podsuwając kobiecie obietnicę ucha, wygadania się. Liczyła na to, że to dobra wajcha na starych samotnych ludzi, a była bardziej niż ciekawa opowieści o miejscu, które wytrzasnęła dla nich Brenna.