• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[30.07.1972] Daylight | Laurent & The Edge

[30.07.1972] Daylight | Laurent & The Edge
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
18.05.2024, 08:29  ✶  
Oh, I love it and I hate it at the same time
You and I drink the poison from the same vine
Oh, I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

Laurent miał dobry dzień.

Niezależnie od tego, co się działo, Laurent miał dobry dzień. Całe mnóstwo ludzi gotowe było za nim chodzić ze zmartwionymi oczami, upewniać się, że się odezwie, kiedy będzie potrzebował pomocy, trzymać jego ramię, jakby zaraz miał się rozsypać w porcelanowy pył. Głupcy, przecież porcelana nie rozsypuje się w proch... Ci wszyscy ludzie, dla których to musiał być dobry dzień byli zawsze bardzo daleko od New Forest. Mógł kłamać, że wysyłał do nich sowy z prośbą o pomoc czy duchowe wsparcie, ale tak nie było. Sinusoida doświadczeń - raz naprawdę musisz się znaleźć w czyimś otoczeniu, w następnej chwili najlepiej było, gdy nikt cię nie widział. Gdy siedziałeś na pustej plaży, pijany i ledwo kontaktujący z życiem, dumający co najwyżej nad tym, dlaczego jeszcze nie oddałeś ostatniego oddechu, tylko nadal go w sobie dusiłeś. Znał takie przypadki, które odciągało się od kroku znad przepaści. Przypadki, które żądliły i kąsały, gryzły i szarpały, starając się zakryć własny ból, no ale on? Pojedyncze myśli o końcu kręciły czasem mu się w głowie w momentach największego załamania - były jednak żalami nad tym, że w ogóle przyszło się na ten świat, że nie istniało dobre miejsce dla takich jak on. Potem były myśli o tym, że może w końcu któraś z tragedii się nad nim zlituje i odeśle go do... Nieba. Albo Piekła. Nie ważne, jak bardzo starał się wychodzić z siebie samego, tragedia, dziki Omen, owijała się wokół jego kibici. Wystarczająco dowód na to, że szarpanina niekiedy mocniej zaciskała pętle wokół szyi. Powód, żeby codziennie mieć dobry dzień.

Kolejne beznadziejne spotkanie z Philipem dobijające do ziemi, próba budowania tych cudownych dni na prostej wycieczce, Nicholas z jego niewzruszeniem, po którego wizycie wczorajszego dnia efektem było to gwiezdne niebo tym razem zbudowane w salonie. Laurent przechodził koło niego i zatrzymywał się tylko na chwilę. To przez to głupie niebo w jego biblioteczce pojawiła się nowa książka - o astrologii.

Jak bardzo rozpaczliwie ktoś musiał pragnąć widzieć niebo, żeby coś takiego stworzyć? Jaka rozpacz musiała rozrywać serce, kiedy jesteś zamknięty sześć stóp pod ziemią, a chcesz tylko oglądać gwiazdy i blask księżyca?

Niewiele z tych rzeczy miało znaczenie, bo w przeciągu tych tygodni znów zdążyło się wydarzyć mnóstwo rzeczy, a on sam niemalże pozwolił sobie zapomnieć. Machnąć dłonią, dać sobie spokój, przestać się uczepiać kolejnych nierealnych wizji i marzeń. Najwyższy czas pogodzić się z bolesnymi realiami - dla takich jak on nie było żadnych dobrych zakończeń. Nie było żadnego "i żyli długo i szczęśliwie" niezależnie od tego, jakimi dobrymi życzeniami i intencjami zanosili się inni. Mogli go zapewniać "tak, na pewno będziesz szczęśliwy", ale co oni wiedzieli? Pobożne życzenia, które sam dla nich miał. Wszystkie te zapewniania, że będzie dobrze, że... To był ten dzień, w którym gorzki pragmatyzm niszczący wszystkie śliczne sny wygrywał. Jak te sławne dwa wilki, co rwały i szarpały siebie wzajem. Ludzie twierdzili, że one ciągle żyły w nich, ale to nieprawda. Jeden pożerał drugiego w swoim czasie, potem pojawiał się inny i psuł dotychczasowy koncept. Wszyscy wokół gotowi byli tylko szeptać fałszywie słodkie słówka, mówić o wielkiej miłości i o oddaniu, gotowi byli klękać przed nim i wznosić swoje modły, ale na koniec dnia ten dom wyglądał zawsze tak samo.

Był pusty.

- ... nie może Pan tego zrobić. Abraksan należy do mnie, to moje pieniądze. - Młoda Blackówna pyskowała, machała rękoma, a teraz zadowolona z samej siebie, jak jej mamusia, której nie trawił, patrzyła na niego wyzywająco, z cwaniackim uśmiechem. W którymś momencie przestał ją słuchać, ale nie był sam pewien, w którym. Czy umknęły mu jakieś istotne pozwy sądowe? Jakieś kary pieniężne, którymi gotowa go była obłożyć? To znaczy - jej mamusia. Był zmęczony. Na tyle zmęczony, że nawet kara w postaci konieczności podzielenia się swoimi bezcennymi pieniędzmi nie była taka straszna. Zresztą i tak będzie musiał się nimi podzielić. Zwrócić to, co ukradł. Tak przynajmniej zażyczył sobie Dante.

- Panienko Black. - Skrzywił się z lekką odrazą patrząc na nią. - Powinienem panienkę podliczyć za tego abraksana czy zostawić to prawnikowi, który zajmie się przy okazji sprawą panienki roszczeń i moim wątpliwościom dotyczącym naruszania prawa obowiązującego na terenie tego rezerwatu? - Kąciki ust Black zadrżały. - Dołożę do tego pozew o szantaż emocjonalny. Na razie jednak ograniczę się do tego, że jeśli panienka zaraz nie opuści tej stajni to puszczę ze smyczy psa. - Bo Duma grzecznie siedział obok jego nogi. Tylko nie miał żadnej smyczy. Black nie odpowiedziała, ale czasami rzucane spojrzenia były idealnymi odpowiedziami. "Żartujesz?", ewentualnie - "nie zrobiłbyś tego". Och, ależ zrobiłby. I to dokładnie mówiło jego spojrzenie. - Do widzenia. - Nacisnął mocniej. Duma postawił swoje uszy w sztorc reagując na ton głosu swojego Pana i spojrzał na niego na moment.

Odprowadził odgrażającą się matką kobietkę odchodzącą w stronę samej stajni, którą odprowadzał Alexander - ten sam, który przyprowadził ją prawie pod próg jego domu. Słusznie zresztą. Nie chciał więcej tej dziewuchy tutaj. Jedno złamanie skrzydła abraksana było wypadkiem. Drugie..? Może było nadal w złym stanie. Może. Do trzech razy sztuka w złym traktowaniu magicznych istot.

Odetchnął i pogładził psa po łbie, wchodząc na moment tylko do domu, żeby wziąć dokumenty ze swojego biurka i wynieść się z nimi na taras. Rzucił je na blat tarasowego stolika tak, jakby to one były teraz winne całemu złu świata, jakie lęgło się pod kopułami drzew tego, co miało być Rajem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#2
18.05.2024, 10:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.05.2024, 10:38 przez The Edge.)  
Od zawsze wiedział, że jest idiotą. Niektórych rzeczy nie wymazywało nic - był żywym dowodem istnienia geniuszy łapiących w mig rzeczy nieosiągalne dla innych, jednocześnie pozostających kompletnymi idiotami jeżeli chodziło o najważniejsze aspekty życia. Nie dało się inaczej wyjaśnić ilości szkiców domu, którego nigdy nie zbuduje, a które i tak zajmowały coraz więcej przestrzeni w skromnym dzienniku na jego notatki. Były paskudne, rzecz jasna, ale dobrze przekazywały myśli chodzące mu po głowie - marzenia o wiele delikatniejsze od rzeczywistości - dźwięk deszczu uderzającego o szkło, widok wody spływającej po ścianach, dotyk białej, puchatej pierzyny, ciepło ciała otulającego go z taką samą czułością i zainteresowaniem, z jakim robił to kilkanaście dni temu. Nie mógł zapomnieć o tych dreszczach przyjemności, o tym jak mocno biło jego serce. Niestety tak samo jak nie potrafił przeoczyć tego, że Laurent nie opuścił jego głowy mimo skupienia na pracy, tak nie mógł przeoczyć wiszącego nad tym wszystkim dymu. No bo przecież nie powinien tego robić. Nie powinien mieć takich marzeń, skoro i tak narobił już bałaganu, dzieląc swoje serce na dwa - czuł się nieustannie jak najgorsza łajza i miał ku temu sensowny powód. Zepsuł się gdzieś po drodze i bardzo tego żałował, ale najwyraźniej nic nie potrafiło go naprawić. To utwierdzało go w coraz głębszym przekonaniu, że ostatecznie zostanie sam. Bo Alexander znajdzie sobie prędzej czy później dziewczynę, która będzie mu wierna i pokaże mu, że miłość nie musi ciągnąć w dół jak kamień przywiązany do szyi. Bo Bletchley kiedyś się znudzi albo zmieni zdanie i wybierze kogoś, kogo nie wstydzi się przedstawić rodzinie, kogoś mniej toksycznego i... i być może to z nią, a nie z nim, odkryje radość robienia rzeczy, których unikał.

Rozsierdził sam siebie tak bardzo, że wcisnął ściskany w dłoni bukiet do śmietnika i ruszył do przodu szybszym, o wiele agresywniejszym krokiem. Te kwiaty też go zirytowały. Pomyślał o nim, przechodząc obok straganu i kupił je za pieniądze od Jima, bo głupio mu było je ukraść. Nagle zorientował się, do kogo właściwie go niosło, wrócił się i kiedy sprzedawca spoglądał w innym kierunku... on (złodziej!), wcisnął je do pustego wazonu i uciekł. A potem głęboko żałował, więc po obejściu jakiejś alejki wrócił się po nie i jednak je ukradł, chociaż nie był pewny czy to w ogóle zalicza się jako kradzież, skoro wcześniej za nie zapłacił. Mógł je tam zostawić, skoro i tak skończyły w koszu, a on teleportował się do New Forest z absolutnie niczym poza szeregiem absurdalnych rozterek, w grubszym rozrachunku niemających żadnego sensu - nawet gdyby był sam, robienie sobie nadziei na stanie się dla Prewetta czymkolwiek więcej niż był dla innych bogatych paniczyków w przeszłości... Oh ilu znał ludzi zdolnych do parsknięcia na samą myśl, że Crow uwierzył mu w to „tak”, bo w tamtej chwili wybrzmiało piękniej niż sakrament na przyozdobionym ołtarzu, co z tego, że w pewnym sensie wydało na niego wyrok i w pierwszych sekundach czuł się, jakby miał się tam udusić.

Powinien ćwiczyć teraz przed Lammas. Powinien pokazywać teraz Alexandrowi, że mu zależy i da z siebie wszystko, żeby był zadowolony. Zamiast tego zdejmował sobie właśnie ze skórzanych spodni kleszcza i rozsmarowywał go po drzewie, gdzieś w pół drogi pomiędzy miejscem, w jakie się teleportował, a domem Laurenta. Odetchnął głęboko kilka razy, zanim przekroczył barierę drzew, zza których będzie go już pewnie widać, poprawił okulary i dostrzegł białą kropkę siedzącą na tarasie, czyli misja odnalezienia go nie była nawet misją - los podał mu go na tacy, a on nie wiedział, czy powinien się z tego powodu zezłościć na siebie, czy na te cholerne gwiazdy.

- Laurent! - Zawołał, zanim ten postanowi poszczuć go psem, chociaż koncepcja pomylenia go z kimkolwiek innym wydawała się iście szalona. Jeżeli myślałeś o kimkolwiek innym niż Crow widząc nadchodzącą z daleka postać człowieka ubranego w długie, skórzane spodnie (na przekór gorącej pogodzie) i koszulkę tak krótką, że albo do połowy zeżarły mu ją mole, albo to była jakaś nowa moda mugoli, w dodatku kopcącego przy tym papierosa - dajcie mu adres, być może powinien dać sobie spokój z całą tą Trójcą Świętą i wyruszyć na poszukiwanie swojego prawdziwego Anam Cara, męża i kochanka w jednej osobie, zamiast się tak niepotrzebnie rozdrabniać.

Kiedy opadł na krzesło naprzeciwko blondyna, wyglądał na zziajanego. Przez pierwszych kilka sekund nie powiedział nic, jedynie siedział w bezruchu, odchylając głowę do tyłu i wpatrując się w niebo. Zanosiło się na burzę, jedną z wielu lipcowych burz, ale zanim to się stanie, musiał wytrzymać ten cholerny skwar.

- Ale tu kurewsko gorąco - rzucił wreszcie, nic tak przecież nie rozpoczynało flirtu jak teksty o pogodzie. Ale miał rację - to atmosfera była dobijająca, nigdy nie było tak gorąco jak w chwilach, kiedy słońce waliło żarem zza połowicznie zasłoniętego nieba. Powietrze było wtedy wilgotne i ciężkie, ciężko mu było oddychać i wracały nieprzyjemne wspomnienia z dna Londynu. - Pewnie dlatego biznes ci upada - palił oczywiście do jego miny zza tej sterty papierów, na którą nawet nie spojrzał na tyle długo, żeby wiedzieć o co chodzi - trzeba było zapinać się pod samą szyję.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
18.05.2024, 11:20  ✶  

Tuż przed Lammas było naprawdę gorąco. Ciepło było nawet tutaj, nad samym brzegiem morza, od którego dzielił ich tylko ten ogród, w którym aktualnie pięknić się zaczynały dopiero słoneczniki - ulubione kwiaty Laurenta. Podobne stały w wazonie na stole. Zabawne, bo miał z nimi ochotę zrobić dokładnie to, co Edge zrobił z bukietem, jaki planował przynieść tutaj. Powinny skończyć w koszu. Za to, jak mocno mu zabiło serce, kiedy je dostał i za to, jak bardzo bolało, że fałszywie skończyły w jego dłoniach. Były też róże - przeróżnych kolorów - wystawiające swoje łby prosto do promieni słońca, które skrzyły w morskich falach tak mocno, że nieprzyzwyczajone oczy mogły aż razić. Laurent na nie nie spoglądał - fale jego tęczówek zajęte były obserwacją, zza okularów, kolejnych treści na kartkach i karteluszkach, jakie czytał po kilka razy. Jego skupienie rozmywało się i tylko szmer ciągle mówił czas do domu. Ten dom wcale nie znajdował się za jego plecami. Cieniutki materiał z welurowymi wzorami koszuli ratowały przed tą temperaturą - biel, oczywiście, że biel, chociaż przewiewne spodnie były akurat z ciemniejszego beżu. Niektóre scenerie potrafiły się nie zmieniać, albo przywodzić na myśl wydarzenia z przeszłości, które plątały się potem pod powiekami jak te tęczowe plamy, kiedy dostatecznie mocno je zaciśniesz. Dla jednych to były mistyczne znaki, mrugnięcia przesłane z drugiej strony. Potem te same osoby próbowały ci wmówić, że ich wizje to wcale nie schizofrenia - to prawdziwy dar widzenia. Z jednej strony przydałby się chociaż jeden powiew. Jedno tchnienie odświeżenia. Czasem Matka Woda się litowała i rzeczywiście dotykała powietrznych łanów, żeby zaplątały się na ląd i przyniosły ze sobą wilgoć. Z drugiej strony gdyby wiatr wiał to nie mógłby usiąść tutaj i udawać, że cokolwiek robi. Starać się coś robić. Świergot ptaków skutecznie go rozpraszał. Właśnie dlatego zazwyczaj pracę zostawiał w czterech ścianach swojego biura. Zazwyczaj...

Poderwał głowę znad stolika i od razu sięgnął dłonią do jarczuka, żeby złapać go za skórę przy karku. Stworzenie spięło swoje mięśnie, szczeknął. Nie dało się go pomylić. Z niczym i nikim. Jeśli przed chwilą było naprawdę ciepło, to teraz policzki Laurenta aż nabrały rumieńców od... złości. Zagotowało się w nim, gdy tak łypnął oczami na niespodziewanego gościa. Niezapowiedzianego. Czy powinien w ogóle oczekiwać, że ktoś taki jak Crow będzie się zapowiadać? Przede wszystkim w ogóle nie oczekiwał, że kiedykolwiek jeszcze go zobaczy. Przypadkiem, przelotem, może przy okazji jakichś występów czy mijając się na Nocturnie, na który znowu zabierały go stawiane życiowo kroki i wybory. Zapewne znów błędne, ale jego własne wybory. Każda z osób, która starała się stać na palcach i troszczyć o bezpieczeństwo Prewetta miała jednego demona, z którym nie dało się wygrać - Laurent zawsze robił to, co sam uznał za słuszne i choć sięgał po rady osób mądrzejszych od siebie to Pan-Zosia-Samosia niekiedy wolał popełnić świadomy błąd niż zamartwiać swoimi błędami innych. Przecież to, co działo się wokół niego teraz było najlepszym przykładem. List posłany do Crowa nie miał go sprowadzać. Był wynikiem umowy między nimi (bardzo wymagającej umowy), ale nawet gdyby tej umowy nie było to przysłałby ten list. Głównie po to, żeby go ostrzec. Nie wiedział, jak dokładnie potoczyła się ta historia między nim i Dante. Czy Dante wiedział, czyje dłonie wbiły ostatniego gwoździa do jego trumny. Więc czego tutaj Crow w ogóle szukał? Czego chciał? Znowu przyszedł mnie poobrażać. Pierwsza myśl, która zaświeciła w jego głowie. Gdyby Laurent był foką to teraz jeżyłby sierść na grzbiecie i gotów był na dzień dobry pogryźć czarnowłosego po kostkach.

Tylko że obrażania nie było. Duma się położył, Laurent się rozluźnił, spoglądał zza okularów na Edga... i się nie doczekał. Czy to jakaś forma uśpienia czujności? Dokładnie tego się po nim spodziewał. Cisza jednak trwała, a ponieważ się przeciągała, to Laurent na moment opuścił wzrok na papiery, ale trwało to może piętnaście sekund. Po piętnastu sekundach podniósł je znów, a prawda objawiona przecięła jego umysł po raz kolejny. Przecięła się przez napięcie, frustracje. Piękny. Taki smutny i taki piękny. Czarna plama w jego Ogrodzie.

- Chcesz się ochłodzić? - Zapytał uprzejmie, przesuwając jedną z kartek po postawieniu na niej swojego podpisu. Już chciał przekładać kolejne, już odłożył pióro, kiedy padły następne słowa. Oho. Zaczyna się. Zamknął teczkę i złożył na niej palce dłoni. - Już fantazjujesz o mojej szyi, czy w ogóle nie przestałeś? - Czego on w ogóle tutaj szukał? I czemu wyglądał tak... tak... może to tylko jakaś dziwna wyobraźnia Laurenta, ale ciągle jak zupełny debil zaczynał przy nim mięknąć, kiedy na niego patrzył. Odetchnął i ściągnął okulary z nosa i potarł nasadę nosa. - Przyszedłeś mnie poobrażać dla sportu?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#4
18.05.2024, 13:14  ✶  
Faktycznie chciał go obrazić - bo Prewett okazał się być okularnikiem, a to jest zawsze idealny powód do żartów. Jedynym problemem, jaki napotkał na drodze do wyśmiania go był fakt, że z ich dwójki to on był ślepy. Zza przyciemnionych szkieł generalnie średnio się widziało, ale on przecież miał naprawdę mocną dysfunkcję wzroku - chronienie oczu przed łzawieniem jeszcze mocnej pogarszało jego percepcję i tylko przyzwyczajenie ratowało go czasami od potykania się na stopniach. Ten taras już znał. Prawie tak dobrze jak uczucie ciepła rozchodzące się po jego napiętym brzuchu, kiedy blondyn zaczął do niego mówić. Naprawdę nie chciał, żeby to się działo, ale mimowolnie wracał myślami do scen z tamtego dnia. Do klęczenia pomiędzy jego nogami, do stopy sugestywnie jeżdżącej po jego rozporku. Chciałby poczuć to znowu, nawet jeżeli dążąc do tego zawodził już nie tylko ich dwójkę, ale też sam siebie.

- Liczysz na to, że jak wejdę do morza, to prędzej czy później pierdolnie mnie piorun? - Wyszczerzył się, ignorując czerwony wypiek na swojej klatce piersiowej i szyi. - Nie ma mowy, karaluchy umierają ostatnie. - Na szczęście gdyby przyszło mu umrzeć szybciej, nie musiałby już oglądać rezultatów swojej absolutnej porażki, łatwo więc było rzucać tego typu tekstami. - Powinieneś się już zorientować, że wolę twoje nogi - odburknął, bo niezbyt spodobała mu się tak... Zmęczona reakcja. Laurent wyglądał teraz jak Alexander wiszący nad stertą papierów, mający go zaraz pogonić, bo nie miał dla niego czasu. - To rozgrzewka, Brytania wystawiła mnie jako szachistę w Igrzyskach, bo wiedzieli, że wszystkie te prodigy dzieci poryczą się szybciej niż ty, więc nie będą miały ze mną szans. Ciebie wytypowali na zawody w obciąganiu. Czegoś tam. Nie dosłyszałem, bo spiker strasznie siorbał. - Odpiął sobie nóż, który zaczął podrzucać i łapać, podrzucać i łapać... - Twój list składał się z aż jednego zdania, więc przyszedłem usłyszeć coś więcej - ciebie, po prostu ciebie, ale przecież się nie przyzna, że się o niego martwił. Martwił się chociaż wiedział, że jeżeli Laurent znalazł czas na napisanie do niego listu, to wszystko było już w najlepszym porządku. Głośno przełknął ślinę, ostatni raz łapiąc nóż. Mimo podrzucenia go cholernie wysoko, złapał go bez problemu, przy okazji nie łapiąc za ostrze, co samo w sobie robiło zwykle wrażenie - cała widownia zdawała się zasłaniać oczy, jakby naprawdę miał na ich oczach ujebać sobie palec. - Zawsze zdawałeś tyle pytań, czy masz jakiś wyjątkowo babski dzień? - Odłożył nóż na stół, przygniatając nim jedną z kartek. Nie zrobił tego specjalnie, ale okazało się to być dobrym ruchem, bo ledwie kilka sekund później poczuł, jak jego włosami i papierem zakołysał wiatr. Zaciągnął się papierosem, wypalając tym samym resztkę, a później dogasił go o balustradę. Pierwszy instynkt kazał wyrzucić kiepa w te kwiaty, ale jakoś zwątpił, więc trzymając rękę, na wpół gotowy do zwieńczenia tego wieśniackiego ruchu, posłał Prewettowi zmieszane spojrzenie.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
18.05.2024, 14:04  ✶  

Crow taki po prostu był. Laurent też taki po prostu był. Za dużo myślał. Za dużo analizował. Za dużo słał sobie pytań, co ten człowiek przed nim miał na myśli, co mu krążyło po głowie i że powinien się go bardziej bać. W ogóle powinien się go bać - JEGO. Nie O NIEGO, tylko, do kurwy nędzy, jego. Przecież był dla niego nikim. Nieszczęśnikiem z głębin światka Londynu, jednym z wielu. Jedna z wielu tragicznych historii, całego świata nie zbawisz, wszystkim nie pomożesz, a tacy jak on skazani byli przecież na porażkę. Żeby zgnuśnieć gdzieś na dnie społecznego szamba, wygnani i wykluczeni ze społeczeństwa. Więc nie powinien się zastanawiać nad tym, co artysta miał na myśli tylko kopnąć go w cztery litery, żeby się wynosił, zamiast parskać na prawo i lewo byciem chamem i prostakiem. Z tym, że w tym chamstwie widział tarczę, a to prostactwo było zasłonką. Nie wypadniesz dobrze wśród towarzystwa ze Ścieżek pod Nokturnem dobrze, jeśli będziesz cholernym prawnikiem Boga, heroldem samej Minister Magii. Wystarczyło tylko dać mu nitkę, on za nitką szedł i nagle otwierały się zupełnie inne drzwi jestestwa Fleamonta.

Tę stronę też lubił, bo była bezkrytyczna. Musiał tylko znaleźć granicę i wyznaczyć, gdzie ta bezkrytyczność zamieniała się w szarpaninę dla niego samego.

Zamiast bluzgać i szczuć go psem jak przed chwilą Blackównę, przymknął oczy i uśmiechnął się lekko na ten żart. Co za dramat. To było jedno z tych pytań, które nie wymagały odpowiedzi, ale i tak postanowił ją dać. Wolał gadać. Gadać, gadać, gadać, jeśli tylko mógł, ile mógł, co chciał, nie filtrując tego wszystkiego w swojej głowie. Mówić. Przekazywać. Nie zastanawiać się nad tym, jak bardzo źle to zostanie odebrane. Chciał przynajmniej tak funkcjonować - tylko niekoniecznie potrafił. Nawet tutaj niepewnie otwierał tę granicę i robił to z rozmysłem, zastanawiając się też nad jedną rzeczą: gdzie zaczynała się i gdzie kończyła manipulacja w spotkaniach takich jak to?

- W takim razie nie masz się czego obawiać i możesz tylko zyskać. - Odparł na to, że karaluchy umierają ostatnie. W nawiązaniu do niego - to nadal był żart, czy myślał tak o sobie naprawdę? Zapewne naprawdę, obszywał to żartem, żeby było łatwiejsze do strawienia. - Jeśli tak wyglądają karaluchy to rozważę założenie ich całej hodowli. - Przestał się pochylać nad stołem i oparł się swobodniej na krześle. - Tak, zdecydowanie chętniej się do nich przyklejałeś niż do szyi. - Chociaż równie dobrze mógł robić kolejne próby testów, żeby nauczyć się Flynna na nowo. Ile z tego, co pamiętał, było tylko jakimś narkotycznym, mdłym snem, ile było prawdą? Niemal dziwił się sobie samemu, że po tym bezwstydnym śnie i jeszcze bardziej bezwstydnej jawie spędzonej w sypialni z Flynnem nie miał nawet malutkiego wyrzutu sumienia. Że to wszystko wydawało się takie... tak, jak powinno być.

Prychnął śmiechem na to wytłumaczenie o obrażeniu i zawody w obciaganiu. Nie, zdecydowanie nie powinien się śmiać na takie prostackie i gorszące żarty, chwilowo zwalał to na karb zmęczenia i nadmiernego stresu, który starał się rozładowywać nie poprzez faktyczne odprężenie, a raczej poprzez uciekanie od problemu. Mogliby z Flynnem na temat uciekania sporo porozmawiać, choć to szybko skończyłoby się na odpowiedzi z jego strony, że w końcu wszystkiemu trzeba stawić czoła. Tylko że ten cichy śmiech bardzo szybko się zakończył. Został wręcz ucięty wraz z chwilą, kiedy pojawił się nóż. I prawie poderwał się z miejsca, kiedy Fleamont ten nóż podrzucił, mając już fatalistyczną wizję, jak sobie robi nim krzywdę. Wspomnienie, jak rozciął sobie nogę.

- Nie zrób sobie krzywdy, bo będę rekwirował każde ostre narzędzie, z jakim się tutaj pojawisz. - Prawie spłynął na tym krześle ze słabości tak i ulgi, bo ten nóż złapał. Adrenalina, którą ludzie czerpali z takich rzeczy, wcale go nie bawiła i nie stawiała na nogi. - Mam milion pytań, które chciałbym ci zadać, ale jeszcze nie zakończyłem warzenia słów "lepiej śpiewaj zamiast się odzywać". Kiedy skończę tę kalkulację może zasypię cię ich większą częścią. Albo nie zadam już żadnego. - W końcu ta waga, która przechylała się w jedną to drugą stronę była głownie walką własnej niepewności, troski o siebie jak i Flynna oraz ciekawości.

Ostatnim razem gnoił spojrzeniem Isaaca Bagshota za to, że ten wyrzucił kiepa prosto w róże. Zbrodnia. Widok tego, jak Crow się zatrzymał i zawahał... nieco wybił go z rytmu. Laurent podniósł się z miejsca i przyniósł porcelanową popielniczkę, którą położył pod ręką Flynna.

- Skąd to zawahanie? - Przed wyrzuceniem papierosa w ogród. Usiadł z powrotem na swoje miejsce, zerkając na sekundę na ten nóż, który uratował jego kartki przed odfrunięciem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#6
18.05.2024, 15:43  ✶  
Wpierw wydawał się być znudzony jego odpowiedzią, przecież wcale nie sugerował, że ochłodzenie się w wodzie było złym pomysłem, lecz zgrabnie wciskał mu w usta słowa o chęci pozbycia się Crowa z tego miejsca. Tak jak wcześniej chciał usłyszeć „nie, nigdy cię nie pokocham”, tak rzucał w niego „nie chcę cię tutaj” i skrycie liczył na odbicie tego. Tylko on tego nie odbił. Wręcz przeciwnie, nawet wprawionego w takich przepychankach Flynna zszokowało to, co uzyskał w odpowiedzi.

- Hodowlę? Chcesz mnie rozmnożyć? - Uniósł w górę brwi, trochę jakby z niego drwił, a trochę jakby rzucał mu wyzwanie. - Coś mi mówi, że twoja anatomia na to nie pozwoli, ale mogę się poświęcić i spróbować, może wystarczy podjąć próbę wystarczająco dużo razy - powiedział, tym razem zupełnie ignorując fakt, ilu osobom Laurent się oddawał, chociaż w innych sytuacjach zdawał się mieć na tym punkcie obsesję. Przyznał się już jednak do tego, jak wyglądały jego fantazje. I znowu poczuł, jak to robi. Jak walczy, jak się szarpie sam ze sobą, tylko po to, żeby znowu próbować rozbierać Prewetta słowami. Oczywiście, że mówił to wszystko po to, żeby chłopak się rumienił, śmiał, żeby nie wiedział, co ze sobą zrobić, bo dwunasty lipca i te jego prorocze sny musiały wracać do niego z każdym kolejnym celowo obleśnym tekstem. Jednocześnie tego nie chciał, odepchnął go więc.

- Ty będziesz coś liczył, Laurent? Oż kurwa. W Lammas muszę iść do pracy, więc może ja już pójdę, a ty mi napiszesz list w sierpniu, jak już skończysz?

Kiedyś uznałby to za dobry pocisk. Teraz było inaczej. Pewnie przez to jak się zawahał z tym papierosem jak skończona pierdoła, co nie zdarzyło mu się przez jakieś dwie dekady nałogowego kopcenia. Normalnie nimi śmiecił. Kogo to w ogóle obchodziło. Jego? Nigdy. Najgłębsze korytarze katakumb musiały posiadać w sobie takie porzucone przez niego kiepy. Nie leżały tylko w tym ogrodzie.

- Nie wiem. - To było kłamstwo. Prawidłowa odpowiedź brzmiała: bo to oczywiste, że tego nie lubisz. Istniała jeszcze możliwość - bo mi o tym powiedziałeś, w końcu czasami zapominał o pewnych rzeczach, jednocześnie pozwalając im żyć zakodowanymi gdzieś w podświadomości, ale wykluczył ją, bo nie miał tu ostatnio fajek. Miał cygaro, ale co on zrobił z tym cygarem? Nie pamiętał, nie potrafił się skupić, bo gapił się na niego z zadartą głową w kompletnym bezruchu, jedynie unoszące się i opadające klatka piersiowa i brzuch wskazywały na to, że nie zamienił się jeszcze w marmurowy posąg. Powiedział nie wiem, bo poczuł bezradność. Bezradność wobec tego jak blisko z tą popielniczką znajdował się Laurent, jak niewiele trzeba było, żeby przestać udawać przed sobą i światem. Jeden żałośnie łapczywy pocałunek. Mógł przyciągnąć go do siebie i posadzić na swoich kolanach. Mógł, ale tego nie zrobił. Kiep wpadł do porcelany, a Laurent wrócił na swoje miejsce. Wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Wszystko oprócz jego duszy, zszarganej dopuszczeniem do siebie myśli o byciu tak napastliwym, że jego samego zaczynało to przerażać. Cofnął rękę do siebie, zamilkł. Odwrócił spojrzenie w kierunku morza i tym razem to w nie zaczął wpatrywać się natrętnie. Ono na szczęście nie musiało się go bać.

Chmury przesuwały się po niebie coraz szybciej. Jeżeli teraz mu tego nie powie, zastanie go deszcz. Nie był pewny, czy w burzę w ogóle można było się teleportować. Idealny pretekst. Jednocześnie idealna pułapka.

- Co się stało?

Schował te okulary do kieszeni przewiązanej w pasie kurtki. Spadły na dno wsiąkiewki z cichym trzaskiem, najpewniej obijając się o jedno z dwukierunkowych lusterek.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
18.05.2024, 16:21  ✶  

- Nie wiem, a wszystkie karaluchy są z tobą spokrewnione? - Wyciągnął kąciki ust w górę (niemal arogancko, ale nawet w tym tkwiła łagodność), kryjąc oczy za kurtyną rzęs. Założył nogę na nogę - nie było co się spinać, prawda? Nóż leżał tutaj, nikomu nie musiała się dziać krzywda. Już uderzały w nich pierwsze podmuchy wiatru - kiedy zagrzmi burza... Kiedy fale zaczną rozbijać się o skały? Kiedy pochłoną brzeg i nie pozwolą już na kąpiel? Nie wiedział, ale wiedział, że moment, w który spadał deszcz, a ty kryłeś się w wodzie był jednym z najlepszych. Woda odmywała cię wtedy ze wszystkich stron - słone fale mieszały się ze słodkimi kroplami i mogłeś śmiać się, płakać - nikt nie oceniał. Na pewno nie oceniała natura. Zabranie Flynna między fale wydawało się całkowicie trafione, ale tylko z jego własnej perspektywy. Przez to, przez ile warstw Flynna trzeba było się przebijać, żeby odkryć, co on w ogóle lubi, a czego nie (poza dotykiem...) to wydawało się przeprawą godną miana Odysei. - Musiałbym się przekonać... - Przechylił głowę na bok, spoglądając psotnie w kierunku swojego niespodziewanego i początkowo nawet niemile widzianego gościa. Dwa-zero! Nie liczę tobie punktów, bo zostałbym za daleko w tyle... Przynajmniej Laurent potrafił być z siebie nadmiernie zadowolony, kiedy już coś mu się udało względem Fleamonta. Na krańcu niemal języka tańczyła prowokacja, że przecież musiałby się przekonać, czy jest najlepszym z tych karaluchów... ale nie chciał podminowywać pewności siebie tego człowieka. - Oooch, ależ to by było poświęcenie..! - Przyłożył palce do ust w udawanym podziwie dla TAKIEGO poświęcenia, wielkiego, nieludzkiego wręcz! - Przed chwilą przegapiłeś okazję z kąpielą w morzu, teraz nie wiem, kiedy następnym razem mógłbym taką dla ciebie stworzyć, nie wiem, nie wiem... - Żartował sobie zupełnie, ale po wczorajszym dniu... Kiedy stawiasz granicę, żeby kontakt kończył się tylko na krótkim dotyku i nie przechodził do niczego więcej. Powinien od dawna taką stawiać. Dramatem było to, że poszedł do Perseusa, żeby mu pomógł z tym problemem, a ten chyba potrafił sam myślał głównie o tym, jak położyć dłonie na jego biodrach. Darował sobie dalej. Sam musiał sobie poradzić ze swoimi problemami. Sam. Tak jak sam musiał iść przez to życie. Mówił sobie, że się z tym pogodził.

- Uciekanie i znikanie na całe tygodnie dobrze ci wychodzi, więc chyba niewiele się zmieni? - Nie był gotowy na to, że Fleamont się pokaże, ale był gotowy na to, że jeśli przyjdzie, to porozumiewanie się z nim będzie odbywało właśnie w taki sposób. Gdzie trzeba nacisnąć, żeby zmienić tryby..? Stawał się wtedy bardziej nerwowy, więc może niekoniecznie było to pożądane. I gdzie był przycisk, gdy zwrotne wytknięcia jeszcze bardziej go ostrzyły? - Nie wiesz. - Powtórzył za nim z zastanowieniem. Nie wiesz, czy nie chcesz powiedzieć? Zmienił taktykę. Jak z tym śniadaniem. - Lubisz kwiaty? - Pierwsze co mu się kojarzyło, jeśli ktoś robił taki ruch, to chyba to, że... coś lubił? Jakże nietrafnie. Jego próby celowania w rzeczy przy Flynnie były non stop tak bardzo nietrafne przez ilość warstw, przez jakie trzeba było się przedrzeć, żeby do niego trafić.

Również spojrzał na morze. Nic. Chciał mu odpowiedzieć, że nic się nie stało.

- Nic się nie stało. - Właściwie to... naprawdę nic się nie wydarzyło. Tak formalnie. - Dante przysłał jednego ze swoich ludzi, żeby przekazał wiadomość kilka dni temu. Dżentelmeńsko postanowił się przywitać i poprosić o zwrot pieniędzy. Pewnie skorzystał na tym, że miałem kolejny konflikt ze Śmierciożercami na miejscu. - Spojrzał na swoje równiutko wypiłowane paznokcie... ale wcale nie tak zadbane, jak powinny być. Opuścił rękę. - Poczułem ulgę, że on żyje. - Dodał po chwili. - Oznacza to, że moje i twoje sumienie jest obciążone jedną śmiercią mniej. - Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ciążyło mu to na sercu, dopóki nie poczuł rozgrzeszenia. Tragiczne - bo zaraz zaczął myśleć, czy on jednak nie powinien zginąć. - Żałosna hipokryzja, bo przecież nie mogę jego i Fontaine traktować jak much, które w końcu znikną i przestaną się kręcić koło nosa. - Mówił o tym z takim spokojem tylko dlatego, że jego próg nerwów został przekroczony. Musiało nastąpić jakieś rozwiązanie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#8
18.05.2024, 17:43  ✶  
- Te z moim tyłkiem? Tak. - Mówiąc to miał już zupełnie flirciarski ton, następnie zamilkł, słuchając jego zaczepek. I podobały mu się, widać to było od razu po tym jak się uśmiechnął, jak przygryzł wargę, jak ożywił się na tym krześle, niczym pies wołany na spacer. Wszystko po to, aby nagle pobladł, znów skulił się i wrócił do oglądania morza. Zupełnym przypadkiem uderzył mu w czuły punkt, zabijając całą werwę, jaka się w nim nazbierała. - Ooooh, nawet na całe lata i dekady - odparł, nie odpowiadając na pytane, ale rzucając tutaj jakąś groźbą. Kolejną piłką, którą można było odbić. „To zniknij na lata i dekady”, słowa uwalniające go z tego tarasu jak ściągnięcie z chcącego uciec pupila obroży.

- Tak - lubił kwiaty, choć to „tak” powiedział tak jak wcześniejsze słowa - bez entuzjazmu. Odwrócił się, po to jedynie, aby sięgnąć po popielniczkę, lub przywołać ją do siebie gestem, a zacisnąwszy na niej palce, wstał i podszedł do krawędzi tarasu, gdzie drugi już raz oparł się łokciami o balustradę i zaczął palić. - Ale te są brzydkie. Wyglądają jak jakieś chwasty. - Nikt ze zdrowymi oczyma nie powiedziałby tak o słoneczniku. Wielkiej Brytanii wręcz brakowało kwiatów w tak żywych kolorach jak ta ciepła, przyciągająca wzrok żółć, ale odbierając im ją - pozostawał środek wyglądający jak napuchnięty balon, przyozdobiony aureolą szarawych, nijakich płatków, na długim badylu przywodzącym na myśl każdy możliwy polny kwiat siejący się wszędzie.

Dobrze, że nie patrzył na niego, kiedy słyszał jego opinię o powrocie tego cholernego pajaca. Najbardziej rozgniewany wyraz twarzy zachował do tych fal, co nic nie czuły, chociaż teraz... teraz zastanawiał się, czy i Laurent cokolwiek czuł.

- Może twoje. Ja już i tak przestałem liczyć. - Postawił się wpierw w złym świetle, w świetle migających, przygaszonych świateł Ścieżek, w których świetle dokonał najgorszych czynów, na jakie się zdobył. Ale to wcale nie to przywołało w nim wściekłość. Wściekłość, przez którą przed dobrych kilka minut milczał zupełnie. Kilka długich minut spędzonych tylko i wyłącznie na wydychaniu kolejnych porcji dymu i zapełnianie mu tej porcelanowej popielniczki. Nieopatrzenie przeoczył gdzieś w swoim zawodzeniu, że chciał być jego psem to, jak złym Laurent mógł być panem. - Zastanawiałem się, dlaczego poczułeś ulgę, że ktoś taki żyje, kiedy ja czytając ten list, poczułem zawód, że osobiście nie poderżnąłem mu gardła tak dla pewności, że zdechł. Ale teraz to rozumiem. - Zaciągnął się tak dużą ilością dymu, że jego resztki wydobywały się spomiędzy jego warg jeszcze kiedy mówił. - Ty mówiłeś tylko o sobie, a nie o ludziach, których on sprzedaje. - I to wydało mu się takie... samolubne. Bo on tam zawsze ryzykował dla innych wszystkim, co miał. W ogóle nie potrafił patrzeć na rzeczywistość, nie stawiając wokół siebie tych, których pokochał. Dante próbował zabić Vioricę za kradzież jakiegoś kompletnie losowego gówna, jakby Avada Kedavra miała być odpowiednią zapłatą za zwinięcie mu szmelcu - on również nie mógł patrzeć na niego jak na kogoś zasługującego na oddychanie tym samym tlenem co ona. Gdyby miał szansę wysadzić korytarz z nim w środku jeszcze raz - zrobiłby to. Ale teraz stał tutaj, wypinał się do Laurenta i był wyraźnie zdenerwowany czymś, co częściowo sobie uroił na podstawie kilku słów. - Jak to jest w ogóle możliwe, że akurat ty wisisz mu pieniądze? I jeszcze kurwa Śmierciożercy? - Potarł głowę wolną ręką. Nie radził już sobie z coraz intensywniejszymi podmuchami wiatru, spychającymi mu loki prosto na oczy.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
18.05.2024, 18:14  ✶  

Nawet ślepiec zobaczyłby tę zmianę, która nastąpiła we Fleamoncie, kiedy pojawiło się wytknięcie. Malutkie wytknięcie, bo przecież od tamtej nocy dzieliły ich... dwa, trzy tygodnie? Dwa? Dni lipca zlewały mu się w jedną breję, a noce były podzielone na te, w których próbowało się zasnąć i te, gdzie sen przychodził z wyczekiwaniem, nie chciałeś się budzić, bo może znów, może tym razem, uda się po raz kolejny dotrzeć do tamtego słodkiego miejsca..? Nie udało się. I kiedy przestawało się udawać, znikała nadzieja, że powtórzy się to kiedykolwiek. Nawet jeśli znów musiałby chować siniaki i bolałoby go tak ciało, że nie miałby ochoty ruszać się przez cały dzionek. Może kiedy nastanie noc, kiedy znów zacznie zliczać te gwiazdozbiory i wyciągnie swoją książkę uda mu się nad nią zasnąć i wrócić do tamtego miejsca. Może...

- Jak więc miło, że tym razem były to tylko tygodnie. - Trzeba się ponoć cieszyć z tego, co ci dają, ALE... przecież można być bardziej pazernym, prawda? - Byłaby szkoda, gdybyś przez całe lata znów nie mógł ogrzać mi stóp. - Dla kogo? Można sobie to już dopowiedzieć. Rzeczy miały swoją cenę, swoje konsekwencje. Budowanie uczuć nie było czymś, co można zostawić i potem sporadycznie do tego wracać, ale Laurent w ogóle nie zakładał, że Fleamont chciałby budować cokolwiek. Tamta ich pogawędka, na wpół senna, była też jak pijana. Traktował ją nieco przez palce, zakładał, że z drugiej strony też tak mogło być. A jednak teraz ciągle się zastanawiał... czy on chciałby budować? Nie, niekoniecznie relację. Dom. Budować bardzo fizycznie, nie metafizycznie.

- Słuchaaaaam? - Załamał się. No aż wstał z tego krzesła. - No nie. - Jego UKOCHANE słoneczniki... CHWASTY? Pokazał te kwiaty swoimi rękoma po przejściu paru kroków i spojrzał na Flynna tak, jakby liczył na jeszcze jakiś ratunek. Ale tego ratunku nie było. Wyrok był dany. Ułożył dłoń na głowie, jakby cały świat zawalił się dopiero teraz. Nie przez Śmierciożerców, Dantego, czy Fontaine - przez to, że ktoś nazwał jego SŁONECZNIKI chwastami! Odetchnął. Ajaj... Trudne się wylosowało. Swoje zafrapowanie tym tematem i biegające myśli apropo tego tematu musiał jednak odsunąć na bok. Przynajmniej na chwilę. Bo przecież między nimi były prawdziwie poważne tematy. Więc czemu emocje wzbudzał w nim słonecznik, a nie właśnie to, co było tak istotne? Nie wiedział. To chyba jakaś blokada, jakaś obrona umysłu. Albo to, że wcale nie chciał się na tym skupiać, bo gdyby tylko zaczął to znów by się rozpłakał. I może znów by go zbierali nieprzytomnego z ziemi.

Dotknęło go jednak to zdanie, że on już przestał liczyć.

- Tak. I nie. - Odetchnął kolejny raz i skierował swoje kroki po tych trzech stopniach w dół. Zszedł na drogę ogrodu, która prowadziła do furtki, a za nią - przejście przez wydmy i już plaża. W prawo prowadziła dalej, między kwiaty i do tego świerkowego zagajnika, który rozpoczynał już las rezerwatu. W lewo, gdyby minąć róg domu - tam w końcu znajdowały się główne drzwi do jego domu i wyjście prowadzące do ośrodka i stajen, ledwo kilka minut drogi stąd. - To, co robił ten człowiek, zasługuje na najgorszą z kar. - Pewnie robi dalej, skoro powrócił i miał na tyle tupetu, żeby się pokazać i to tak oficjalnie. - Ale w moim świecie nie ma takich przewin, w którym człowiek powinien przekroczyć linię, zabawić się w boga i zdecydować, że ten człowiek zasłużył na to, by życie stracić. Bo gdybym zaczął myśleć inaczej... gdybym potraktował ten ciężar jako szczęście... co zaczęłoby mnie różnić od niego albo Fontaine? - Być może dla Fleamonta było to abstrakcyjne, a być może nie. - Z drugiej strony ciężar jest większy. Bo jeśli mój plan był zły, zawiódł, a Dante przeżył to czy każda dusza, którą teraz trzyma... nie jest na moim rachunku sumienia? - Laurent nie czuł się dobrze z tym, że Dante przeżył, ale jednocześnie ta ulga istniała - dlatego, między innymi, była to hipokryzja. Uśmiechnął się gorzko. Ilość ludzi, która wycierpiała z rąk takich jak oni była zbyt duża. Troska o innych nie miała z tym niczego wspólnego. - Ukradłem majątek, który zebrał Dante.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#10
18.05.2024, 19:22  ✶  
Wzburzenie kwiatami Flynna nie poruszyło ani trochę. W gruncie rzeczy nawet nie spoglądał na niego, kiedy tak żywo gestykulował rękoma i emocjonował się kępą kompletnie nijakich roślin. Próbował wtedy poradzić sobie z niezręcznym drganiem ręki, kiedy Laurent też postanowił wypieścić go słowami. Ale tylko słowami. On chciałby dostać coś więcej. Wciąż tkwił w tej samej pułapce - niby wiedział, że nie powinien i nie miał szans, ale coś w jego ciele ciągle się łudziło - jak przy tej popielniczce - że może słysząc szuranie mebla po podłodze i ciche kroki, mógłby spodziewać się objęcia go rękoma, a nie ucieczki od papierów i zejścia na tę ścieżkę.

To już drugie rozczarowanie samym sobą. To już desperacja, tak? Był pieprzonym desperatem.

- Szkoda, że nie jestem częścią twojego świata. - Odepchnął się od niego raz jeszcze, sprawnie wyłapując słowa, pomiędzy które mógł się wpleść i zaznaczyć swoje miejsce - gdzieś poza schematem, daleko od innych, od bezpiecznych wyobrażeń. No właśnie, nie byli częściami swoich światów - to był czysty przypadek, bo ich ścieżki gdzieś po drodze się zatarły. Ale tego dalszego pierdolenia nie potrafił zrozumieć. - Mnie na przykład różni od nich wiele. - W jego zrozumieniu Prewett musiał być naprawdę ślepy na to, co działo się w Rose Noire. - Jest całkiem wyraźna różnica pomiędzy zabijaniem, żeby przeżyć lub żeby uratować innych biednych, bezbronnych ludzi, a tym co robił Dante. - Dante, nie Fontaine, bo bał się wejść rozmową w wir tego, czego dopuszczała się jego czarnoksięska ukochana. Smród papierosów nijak miał się do tego, jak cuchnęła kiedy ją porzucił. Wiedział to, bo nawet z osmolonymi płucami i zniszczonym od palenia heroiny ciałem nie był w stanie wytrzymać z nią w jednym łóżku. Nie był taki jak oni. Mógł być okropny, ale gdzieś pod nim znajdowało się jeszcze przynajmniej sześć kręgów pierdolonego piekła, a był kimś czytającym o mugolskich broniach zapalnych i rozważającym ich użycie. - Przestań żałować kompletnych szmat. On nie dręczył równych sobie, on dręczył tych, którzy nie mieli nic. Ludzi, którzy przegrali już na starcie życia. - Chociaż tego nie chciał, głos mu odrobinę zadrżał, bo to przecież było bardzo osobiste. Nikt tak nie wiedział, jak ciężko jest wydostać się z dnia społecznego, jak ktoś z jego biografią. Ktoś, kto słysząc pytanie Bletchleya o tym, czy chciałby z nim zamieszkać, zaczął później wyliczać, co musiałby zrobić, żeby zacząć normalne życie i docierało do niego, że kiedy inne dzieci uczyły się wiązania butów i treści baśni, jego „ojciec” uczył go jak okradać auta. Nie przepracował uczciwie żadnego dnia życia. Nie posiadał dokumentów. Gdyby chciał je legalnie wyrobić, zapytaliby go o przeszłość i poszedłby do więzienia albo zamknęli go w Lecznicy Dusz. Takich ludzi właśnie się sprzedawało. Takich jak on i Fontaine, zanim stała się kompletnie popierdolona. Nikt ich kurwa nie szukał, nikt za nimi nie płakał, nikt nie brał ich pod uwagę w żadnym rachunku sumienia, póki ktoś nie wytknął tego otwarcie, ale...

Ale później i tak się o nich zapominało. Śmierć dobrej, czarodziejskiej rodziny była tragedią. Zawsze szkoda było tych wszystkich dzieciaków. Na Ścieżkach też były dzieci, ale ich śmierci nie niosły się echem tak dobrze jak coś, z czym bogole mogli się utożsamić. Przyłapał na tym myśleniu nawet cholerną Norę Figg.

- I naprawdę nie rozumiem... ukradłeś mu całą kasę i nie masz nawet pułapki na drzwiach, Laurent to jest kurwa... eh. Nie jesteś z najbogatszej rodziny w Anglii? Kto ma więcej kasy od twojego starego, ci ruscy oligarchowie?


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: The Edge (19404), Laurent Prewett (23431)


Strony (8): 1 2 3 4 5 … 8 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa