• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[wieczór 28.07.1972] Sunbird | Atreus & Laurent & Florence

[wieczór 28.07.1972] Sunbird | Atreus & Laurent & Florence
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
24.05.2024, 19:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.01.2025, 23:51 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic
Rozliczono - Atreus Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
We finally seen the back
Of those grey days
Please let the summer back to stay

Kilka dni po tym, co opętało New Forest wszystko wróciło do swoich norm. Laurent wrócił... do jakichś norm. Pokazanie się na honorowym pojedynku z Victorią, wczoraj nie pojawił się w domu Bulstrodów, żeby tutaj spać. Ludzie się mijali - chodzili do pracy i uczęszczali do codziennych zajęć niekoniecznie mogąc zawsze mieć ze sobą styczność. Laurent wychodził wczesnym rankiem, Florence potrafiła mieć całkiem nieregularne godziny swojego funkcjonowania. Dom więc tak tętnił życiem jak i potrafił być z niego wypruty. Lecz to przecież nic nie szkodzi - najważniejsze, że wszystko było dobrze. Musiało być dobrze. Nie istniała taka siła, która przechyliłaby ten świat i nagle wszystko stało połamane. Bywało gorzej, ale jeśli zanurzasz się w tym myśleniu to samego siebie krzywdziłeś i koniec końców - sam połamany się stawałeś.

Złapał trochę oddechu, kiedy wszedł do tego mieszkania, w którym słyszał krzątanie się w kuchni. Nie miał wątpliwości, że to była Florence. Orion zazwyczaj był jak duch, Atreus zazwyczaj nadrabiał trzaskaniem szafkami za ich wszystkich i tylko Florence miała ruchy, jakby każda z tych szafek miała co najmniej własną duszę. Wcale nie chodziło o to, że Florence przesadnie troszczyła się o rzeczy nabyte - w żadnym razie. To była wyłącznie kwestia tego, że mimo wyznawania zasady, że to jedynie rzeczy nabyte i da się je wymienić to żyła z szacunkiem do pieniądza i nie roztrwaniała go na boki. Pewnie mieszało się to w idealnej proporcji z jej charakterem. Był tak bardzo przyzwyczajony do ludzi mieszkających tutaj, że czasem naprawdę miał wrażenie, jakby znał ich lepiej niż osoby mieszkające w jego rodzinnym domu. Na pewno byli mu bliżsi. Na pewno tworzyli ze sobą mocniejszą więź.

- Dobry wieczór, Florence. - Odetchnął ze zmęczeniem, które było mieszanką dobrego dnia i wszystkich tych okropnych, które były już za plecami. Mówili, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Czasem jednak co cię nie zabije sprawi, że zechcesz umrzeć. Fatalistyczne scenariusze nie leżały w naturze Laurenta, który jak brzydkie kaczątko ciągle się szarpał i próbował walczyć o swoje. A potem nadchodził jakiś kryzys, coś nie wychodziło... i zazwyczaj trafiało się właśnie tu. Wchodząc do kuchni albo salonu Bulstrodów i stając przed wyrocznią tej rodziny - Florence. Więc Laurent wszedł do tej kuchni sądząc, że ten uroczy dzień spędzony na szwędwaniu się po Chinatown coś zmieni i zmyje wspomnienie poprzedniego dnia, ale nie. Zmazał tylko w tamtych chwilach. Tak samo jak najwyraźniej dobra noc nie dopisywała Atreusowi, którego niekoniecznie spodziewał się spotkać w tej kuchni. Zatrzymał się w progu i uświadomił sobie, że dziwienie się, że spotkało się kuzyna w jego własnej kuchni było... co najmniej dziwne. - Cześć, Atreusie. - Odezwał się miększym głosem i nawet uśmiechnął, choć raczej była to próba, szczególnie, kiedy zobaczył, jak strudzony jest jego kuzyn. Żeby nie powiedzieć - dogorywający. Usiadł przy stole, w tym felernym miejscu, które ciągle mu się kojarzyło z agresją i krwią. W tym pieprzonym domu, który powinien być schronem. - Przepraszam, że przedwczoraj nie dałem znać, że mnie nie będzie... nie spodziewałem się, wypadło mi... - Z uwagi na newralgiczność ostatniego czasu starał się pozostawać w bardzo aktywnym kontakcie z Bulstrodami. Żeby... było wiadomo, jeśli coś złego się znów wydarzy. Chciał jakoś spokojniej o tym porozmawiać, ale nawet nie był pewien, czy przy Atreusie powinien. Cóż, tak czy siak chyba było trochę za późno, bo i tak płacz podchodził mu do gardła i walczył o kontrolę nad głosem. Przetarł oczy i zwrócił spojrzenie na Atreusa. - Co się stało?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#2
24.05.2024, 22:52  ✶  
Gotowała rzadko. Brakowało jej do tego i talentu, i zapału, poza tym przywykła do tego, że część rzeczy załatwia domowy skrzat. Umiała jednak przyrządzać te mniej skomplikowane potrawy, a przygotowanie herbaty już na pewno nie sprawiała, że spadłaby jej z głowy korona (a trzeba przyznać, że zwykle głowę trzymała, jakby ta korona faktycznie na niej tkwiła). Gdy Laurent wrócił, właśnie przesypywała liście dobrej herbaty do filiżanek dla siebie i brata.
– Witaj, mój drogi – przywitała się i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Był zmęczony, dało się to dostrzec na pierwszy rzut oka. Czasem miała wrażenie, że wszyscy wokół niej są zmęczeni i przytłoczeni w tych ostatnich miesiącach. Miotający się Patrick, któremu zbyt wiele spadło na głowę, wypełniony chłodem Limbo. Atreus, balansujący jakby na jakiejś krawędzi, jakby wszystkie te problemy, których istnienie ignorował dotąd, zebrały się ze sobą, tak że nie dało się już udawać, że nie istnieją, dołączając do zimna, tkwiącego w jego ciele. Geraldine i ciemna postać w jej przyszłości oraz brat bliźniak, którego nie było. Orion, który nigdy nie był otwarty, a teraz zamykał się w sobie, wyraźnie zaniepokojony sytuacją w Ministerstwie. I wreszcie Laurent, śmierciożercy w New Forest, Aydaya, chcąca znaleźć mu żonę i Edward, próbujący zdominować jego życie. Nawet Basiliusa chyba coś gryzło.
Chciałaby naprostować drogi przed tymi swoimi chłopcami, ale nawet oczy jasnowidza nie znajdowały ścieżki, która byłaby wolna od cierni.
– Rozumiem. Napijesz się herbaty? Jadłeś już kolację? – spytała, znów otwierając szafkę, by wyjąć ledwo co schowaną puszkę. Martwiła się, kiedy Laurent się nie pojawił, ale była też świadoma, że był dorosłym mężczyzną. Nie mogła zamknąć go w domu i zabronić jego opuszczania, nawet w imię bezpieczeństwa. Nie była Edwardem Prewettem, nawet jeśli pod pewnymi względami tak bardzo go przypominała. – Postaraj się następnym razem nas uprzedzić – powiedziała więc tylko. Nie dlatego, że musiała wiedzieć, gdzie jest, z kim wychodzi i kiedy wróci, ale że teraz ciężko było zupełnie się nie przejmować, co Prewett robi. Nie po ataku na New Forest. Nieobecność Atreusa też nie pozostała niezauważona, i też wywołała ukłucie niepokoju, ale powtarzała sobie, że Bulstrode był aurorem.
Na całe szczęście, pojawił się, zanim Orion zdążył jej przekazać, że brat przepadł w trakcie służby.
To nie były łatwe czasy, sprzyjające lekkiemu podejściu.
– Chyba obaj mieliście ciężki dzień – powiedziała dość niezobowiązująco, zalewając wrzątek.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#3
27.05.2024, 21:14  ✶  
Ostatnie trzy dni z życia Atreusa, były niezwykle intensywne. Najpierw był pojedynek, na którym był sekundantem Louvaina. Impreza fajna, ale honor Loretty ni to został uratowany, ni to na powrót poddany pełnej wątpliwości. Jeśli ktoś liczył na soczystą, zaciekłą walkę to mógł się trochę przeliczyć bo skończyło się mdłym remisem. Jakaś jego część cieszyła się, że Lestrange nie skończył pokiereszowany, ale szanujmy się - gdzie w tym zabawa? Potem było afterparty i tam już było ciekawiej, bo następnego ranka, bladym świtem, Florence musiała naprawiać mu buźkę - spotkanie Mulcibera w klubie skończyło się oczywiście bitką, jakby nie patrzeć to znowu o honor Loretty, ale już o wiele mniej oficjalnie. Alexander dostał w czambo i przynajmniej ten amant otrzymał to na co zasłużył, chociaż Bulstrode bił go raczej dla zasady i dlatego, że skurwysyn był podejrzany.

Potem natomiast, trochę skacowany, miał zmianę w pracy i mu kazali się teleportować świstoklikiem nie wiadomo gdzie i wszystko byłoby cacy i pięknie, gdyby nie fakt że ten świstoklik pierdolnął i wywalił ich na kompletne zadupie. Ich, bo w tej sprawie towarzyszyła mu Brenna, więc zamiast badać sprawę to zastanawiali się potem, czy ich w nocy wampiry nie zjedzą. Nie zjadły, ale cała posiadłość okazała się jakimś upiornym mirażem, który pod wpływem dnia zmienił się w zwyczajną ruderę, a oni mokrzy i zmęczeni wrócili do Ministerstwa.

Ciekawe, jak mocno Erik wziąłby ich swatanie w obroty, gdyby dowiedział się że spali w jednym łóżku.

Jakby cyrku na kółkach było mało, to kiedy już się do Atrium dostali i wsiedli do windy, to ta wysiadła, zamykając ich w środku. Było zimno, nieprzyjemnie i jeszcze akrobatykę musieli uprawiać, żeby się z tych otwartych drzwi między piętrami nie zwalić do szybu.

Atreus miał zwyczajnie dość.

Siedział przy stole w kuchni, niczym szmaciana laleczka i patrzył gdzieś przed siebie. Zsunął się nieco na krześle, tak że głową opierał się o oparcie krzesła, z jedną ręką bezwładnie zwieszoną, a drugą opartą na blacie stołu, gdzie trzymał szklankę w której połyskiwała resztka whisky. Na całe szczęście, reszty butelki nie było już nigdzie widać, bo chyba nawet nie miał siły się porządnie najebać.

- Cześć - podniósł spojrzenie, przez chwilę jakby nie będąc pewnym, na kim ogniskuje się jego spojrzenie. W końcu jednak uniósł odrobinę brwi, wyraźnie nie spodziewając się Laurenta. Wypił ostatni łyk i odstawił szklankę. - Jestem tylko cholernie zmęczony. Ostatnie dni to był jebany rollercoaster. - niby chciał podciągnąć się na krześle i usiąść prościej, ale szybko odrzucił ten pomysł. - Zrobisz mi też? - oderwał spojrzenie od kuzyna, na moment przenosząc je na Florence grzebiącą przy szafkach. Głos miał zmęczony, ale w gruncie rzeczy miękki, a umysł nawet jeśli działał ociężale, znowu skierował się na Prewetta z pewną uwagą. - Co się stało? - powtórzył niczym echo jego własne pytanie. Był chyba uczulony na wrażliwość Laurenta bardziej zwykle od momentu, kiedy w tej dokładnie kuchni mu przywalił. Coś w nim wtedy pękło i wciąż dręczyło, nawet jeśli na zewnątrz starał się pokazać, że wszystko jest przecież w jak najlepszym porządku.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
28.05.2024, 00:10  ✶  

Pytanie było zawsze jedno, całkowicie zasadne - gdzie znajdowała na to wszystko siły Florence Bulstrode? Skąd brała swoją energię, gdzie ją lokowała i jakim cudem zawsze zachowywała taki spokój? Co u ciebie słychać? - wszystko dobrze, mój drogi, w pracy tym razem... Zachowywała równowagę i jeszcze miała siłę do tego, żeby do pionu stawiać osoby, które potrzebowały się o nią oprzeć. Laurent kiedyś ją wręcz przepraszał za to, że czasami za dużo chłonął tego świata do siebie i był zbyt miękki, żeby sobie z tym poradzić. Jak słusznie miało to zostać ujęte - gdyby ktoś kiedyś powiedział "pokonajmy ich dobrocią" to pewnie byłby to Laurent, który miał wyrzuty sumienia nawet z powodu skazania okropnego człowieka na śmierć, który uczynił wiele zła i przyniósł wiele cierpienia nie tylko jemu, ale i innym ludziom. Z drugiej jednak strony był aż za bardzo świadom, że na tym świecie droga przez krew i słone morze łez to była najbardziej utarta ścieżka. Każdy chciał żyć spokojnie, a jednocześnie niewielu chciało odpuszczać.

- N-napiję. I nie, nie jadłem... - Dodał ciszej, chociaż jak to on - niby nie był głodny. Ostatnio bardzo dużo otaczał się ludźmi przy każdej bzdurnej okazji, był powód czy nie, a otaczanie się tymi ludźmi też sprawiało, że każdy z nich futrował go jedzeniem, żeby Laurent przybrał trochę na wadze. Bo to prawie jak z dzieckiem - samemu jeść nie, ale jak już ma przykład z kogoś, że ktoś je, albo mu coś dobrego podsuną pod nosek zrobionego z miłością to już podziuba chociaż grzecznie w talerzu. Ponoć dla mężczyzn najtrudniejsze jest pierwsze 40 lat dojrzewania, a potem już jakoś leci. Rozchylił usta, żeby coś powiedzieć na to uprzedzanie, ale zamiast tego uciekł spojrzeniem na blat stołu, zmieszany. Rozumiał to, dlatego przepraszał. Czuł się wobec tego zobowiązany, ale próba wytłumaczenia się dokładnego, co się stało, aż wiązała gardło na supeł. Nie chciał martwić Florence. Naprawdę uważał, że nadużywał jej gościnności - tak jak gościnności Atreusa, bo Orion... Orion może nawet nie wiedział, że Laurent tutaj czasem nocował od czasu tamtego napadu. - Właściwie to był dobry dzień. Tak jak każdy. Każdy dzień jest dobry. - Powtarzał to sobie czasami jak mantrę, tak jak wiele innych rzeczy patrząc w swoje odbicie w lustrze z wrażeniem, że być może już był szalony, a jeśli nie to pewnie niewiele brakowało do zwątpienia, gdzie zaczyna się człowiek szalony, a gdzie zaczyna zdrowy. Ale on to mówił do siebie po to, żeby się upewnić w tym, że wcale nie jest tak źle. I to był naprawdę dobry dzień. Spędzony na wycieczce, wspólnym obiedzie ze znajomą, mała przygoda. Zdecydowanie malutka i nieporównywalna do jazdy bez trzymanki, jaką w swojej serii nie-przygód zaliczył ostatnio Atreus.

Odbite pytanie zadźwięczało. Chciał dopytywać co to za wydarzenia, co się działo, ale pytanie wróciło do niego i rozpłynęło na boki to, na czym chciał skupić umysł. Nie podniósł nawet wzroku z tego blatu, irracjonalne było wyżalanie się ze swoich śmiesznych tragedyjek i dramacików przy kimś, kto walczył z czarną magią, kto narażał swoje życie, kto miał tyle problemów, że Laurent bardzo chciał i bardzo się starał, żeby raczej trzymać przy nim dłonie, gdyby miał się rozpaść, a nie jeszcze narzucać się ze swoimi kłopotami. Takimi nieważnymi, takimi... tylko czemu były takie nieważne, skoro sprawiały, że serce mu pękało? Samemu przed sobą detronizując własne potrzeby, niwelując pogrom emocjonalny, wcale nie stawał się szczęśliwszy i wcale to nie pomagało. Czy Atreusowi pomagało? Stawał przed lustrem i mówił sobie, że nic się nie stało? Albo strzelał najpierw lustro z pięści, bo codziennie odkrywał, że tak - ten, który odpowiada mu w lustrze spojrzeniem to niestety on sam. Minimalnie zmienny przez te lata, bo przecież z chłopca wyłonił się już mężczyzna.

Czy Florence była dumna? Czy była dumna z tego, co Atreus i on osiągnęli?

- Ja... - Aż poczerwieniał na policzkach i napiął swoje mięśnie w tym absolutnym skrępowaniu. W części tego wstydliwego życia, do którego się nie przyznawał, a przecież tak bardzo chciał przełamać schemat. - Chciałem... Spotykałem się z kimś i chciałem... żeby to było coś więcej... - Nerwowo się uśmiechnął, albo wręcz już histerycznie. - Usłyszałem, że i tak wszystko ograniczam do seksu i to pewnie prawda. Ma rację, nie radzę sobie... nie nadaję się do niczego innego... - Nerwowo miął swoją własną koszulę, patrząc ciągle w dół. - Ale... ale... to była moja wina, więc... chciałem to jakoś wynagrodzić... - dłonie Laurenta zaczęły już drżeć - I to było takie miłe, bo... bo w końcu powiedział, że to ma być miły wieczór, że można inaczej spędzić ten czas... a potem... i tak... przyszedł... i... i... - Już nie był w stanie tego dokończyć, bo płacz go pokonał, ta wielka gula w gardle. Schował twarz w swoich dłoniach, a przyciskał je do niej tak mocno, że bielała mu skóra.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#5
28.05.2024, 21:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.05.2024, 21:28 przez Florence Bulstrode.)  
Było w tym spokoju trochę charakteru Florence, na który składały się wrodzone zrównoważenie i wychowanie w domu, w którym czuła, że to ona musi być tą odpowiedzialną. Ale też Bulstrode wiodła stosunkowo spokojne życie. To ludzie wokół niech przeżywali dziwne przygody, wielkie romanse i stawiali czoła grozie - brat trafiający gdzieś do domu pełnego duchów, przyjaciółka, która chciał pożreć doppelganger, brat to romansujący z wilami, to wchodzący do Limbo, kuzyn, z sercem złamanym przez francuską miłość, pod którego domem pojawili się śmierciożercy.
Nawet gdy pomagała tajemniczym przyjaciołom Patricka, robiła to gdzieś z tyłu i nie zadając pytań.
Było jej łatwiej zachować równowagę, bo na jej dni składały się praca w szpitalu, karty książek przerzucane w bibliotece Parkinsonów i rozmowy z rodziną oraz z przyjaciółmi o tych wszystkich dziwnościach z jakby innego świata, na którego samych obrzeżach oscylowała, ale rzadko do niego wkraczała. Nie zawsze było łatwo: w szpitalu zdarzały się sytuacje trudne, bliscy narażeni byli na niebezpieczeństwo, wciąż jednak w tej wielkiej historii, która rozgrywała się w Londynie i jego okolicach... pozostawała nieco z boku.
- Dla ciebie już zrobiłam - odparła Florence i podsunęła mu świeżo zalaną herbatę, a potem tę, którą pierwotnie robiła sobie, postawiła przed Laurentem, i zabrała się do szykowania trzeciej oraz jakichś kanapek. Zerkała przy tym raz po raz to na brata - jego stan mógł wynikać równie dobrze z doskonałej zabawy na jakiejś spontanicznej imprezie, jak tajnej, niezwykle niebezpiecznej misji aurorskiej - to na kuzyna.
W przypadku tego drugiego była niemal pewna, że coś się stało.
Czy mogło chodzić o ludzi z jego przeszłości? To pytanie krążyło jej po głowie, ale nie odważyła się zadać go przy Atreusie. Nie, kiedy obiecała Laurentowi milczenie, a nie była świadoma, jak wiele Prewett powiedział młodszemu z Bulstrodów.
Czy była z nich dumna?
Z pewnych rzeczy, które obaj osiągnęli, bez wątpienia bardzo. Z innych nie. Powiedziała to kiedyś Laurentowi, pewnego dnia nad morskim brzegiem, na tarasie jego domu: nie zawsze będzie zadowolona z ich decyzji, ale zawsze będą jej chłopcami. Nie była dumna z tego, co kiedyś zrobił, z tego, że Atreus podniósł na niego rękę, żadna z tych rzeczy nie wystarczyła jednak, aby się od nich odwróciła.
– Wszystkie dni są dobre tylko w bajkach, po „długo i szczęśliwie” – powiedziała łagodnie, przerywając przygotowania, by odwrócić się i spojrzeć na młodego Prewetta. Zdradziecka czerwień, występująca na policzkach, rwący się ton, postawa, wszystko to krzyczało, że coś jest nie tak, nawet bez wypowiadanych słów. Te z kolei zdawały się pokazywać, że… jakby pękła w nim jakaś tama, a każde kolejne zdanie zmrażało coś wewnętrz Florence.
Przesunęła się ku Laurentowi, oparła dłoń na jego ramieniu.
- Możesz nam o tym opowiedzieć, mój drogi.
I spróbowała po raz kolejny uciec się do tego, co dla wielu mogło być oszustwem – a dla niej było częścią natury. Od czego powstrzymywała się, odkąd dorośli, bo mieli prawo do swoich tajemnic, ale nie umiała teraz, gdy zdawało się, że chce im o czymś powiedzieć, a jednocześnie się boi.
Nie wiedziała, co spotkało "jej chłopców" i nie mogła spojrzeć w przeszłość. Więc patrzyła w ich przyszłość.

Rzut Z 1d100 - 46
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 89
Sukces!
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#6
28.05.2024, 23:58  ✶  
Atreus bardzo by sobie życzył, żeby jego aktualny stan był wynikiem jakiejś absurdalnie wspaniałej imprezy, która swoim rytmem wybiła go w czwarty wymiar, z którego ledwo co udało mu się wrócić. Wtedy przynajmniej znałby to uczucie zmęczenia, które jednak kategorycznie różniło się od tego, które ogarniało go teraz. Nie tylko jego ciało czuło się, jakby ktoś wrzucił do pralki i wstawił wirowanie na najwyższe obroty, ale umysł też kulał lekko, wyraźnie wymięty przez wszystko co miało ostatnio miejsce.

Dobrze, że była tutaj Florence, bo Atreus nie miał emocjonalnych zdolności, by poradzić sobie odpowiednio z tą sytuacją. Zmęczenie natomiast, tylko go otumaniało, na tyle że podczas gdy jego siostra specjalnie otwierała trzecie oko, on przymykał je usilnie, nie chcą dopatrywać się rozbłyskających barw emocji dookoła Laurenta.

Ale tak naprawdę to nie musiał w tym momencie nawet uciekać się do swojego daru, by widzieć jak Laurent tonie pod naporem wszystkiego, co go właśnie przygniatało. Dławił się słowami i przeplatającym je smutkiem, a z każdym kolejnym Atreus czuł się tym bardziej bezradny, a przecież nawet jeszcze nie znali całej historii.

- Już dobrze. Jesteś tutaj z nami i przynajmniej teraz nikt nie będzie cię oceniał - nikt nie będzie dwulicową świnią i nikt cię perfidnie nie wykorzysta. Było w wyrazie twarzy Atreusa pewne zacięcie, które sugerowało jak bardzo zmartwiły go słowa kuzyna i że nawet jeśli czuł złość, nie był to ten rodzaj ślepej i przypadkowej, jaką był w stanie czasem odczuwać. Nie była tą samą, która Prewetta na początku czerwca zraniła.

Sięgnął po swoją herbatę, wdzięczny siostrze za jej zrobienie i upił niewielki jej łyk. Florence mogła z łatwością spojrzeć na niego i przez niego, kierując spojrzenie gdzieś dalej. Na to, co dopiero go czekało. Ale nie było tam wiele; odrapane ściany motelu, kiedy jej brat siedział na łóżku, a w pokoju razem z nim stała brązowowłosa czarownica. Florence już wcześniej widziała ją tak samo w przyszłości jej brata, jak i Patricka. Brenna machnęła różdżką, zmieniając detale swojego wyglądu, a kiedy skończyła, wyszła z pokoju. Ojej! Pan nie jest moim mężem? Rozległo się jeszcze, zanim Atreus postawił kubek znowu na stole.

wiadomość pozafabularna
założyłam że pierwszy rzut na moją przyszłość, a drugi na Laurenta
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
29.05.2024, 11:05  ✶  

To było krępujące. Beznadziejne. Wstydliwe. Te wszystkie przeżyte historie tkwiły mu w głowie, ale stawały się już za ciężkie, żeby je w niej nosić. W tym momencie już nawet "trudno" mówił na myśl, że przecież mogli go ocenić. Że mogliby go skrytykować za to, że zamiast za kobietami to przyszło mu się oglądać za mężczyznami. Że opowiadał zadowolony Florence, że się zakochał w ślicznej ciemnowłosej kobiecie, a tak naprawdę to była chłopcem. A może ona wiedziała. Wiedziała od dawna, tylko nie mówiła, dopóki on tego nie powiedział? To przecież byłoby takie w jej stylu - wiedzieć. Milczeć. Dawać tylko przestrogi, które mogły wydawać się dziwne, ale w chwili próby nagle doskonale rozumiałeś, co miała na myśli. Nie zawsze wybierałeś właściwie, bo podejmowanie samych właściwych wyborów było domeną mądrych, a człowiek był tylko człowiekiem i czasem zachowywał się po prostu głupio. Wylicz sobie wszystkie te emocje, które targają Atreusem i jak nie potrafił ich utrzymać, ten mrok, który w nim tkwił, a zrozumiesz. Wylicz sobie te wszystkie smutki, które zbyt empatyczny Laurent zbierał od świata i zrozumiesz. Florence Bulstrode więc rzeczywiście nie zawsze mogła być dumna, ale zawsze rozumiała. Przyjmowała niedoskonałości i starała się pogładzić z włosem, żeby nie były takie najeżone. Żeby tak nie bolały.

Laurent wychylił się do przodu, kiedy Florence położyła dłoń na jego ramieniu, żeby ją objąć i uczepić się palcami jej ubrań. Żeby schować twarz w jej koszulce. I płakał. Łzy wcale nie były rzęsiste, a płacz wcale nie był poetycki, czysty, chociaż przecież lały się te łzy za nic. I za wszystko. Za siebie, za Philipa, za swoje błędy i za to, na co nie zasłużył. Nie było w nim żadnej świętości i nie było w nim braku winy, przecież to nie tak, że zwrotnie tego człowieka nie skrzywdził. Jak wiele win i przewin - zero jedynkowość nie istniała, a całość była wynikiem pogubienia jednej i drugiej strony... Tylko że, no właśnie, to po prostu za dużo. To po prostu za dużo...

Trzymał Florence, płakał i chciał jak i nie chciał powiedzieć tych wszystkich słów, które kotłowały mu się w głowie.


... nie tylko jego wina. To moja wina. Przepraszam, przepraszam, że musicie na to patrzeć i tego słuchać, ale... to tak bardzo boli... Tak strasznie... Wszystko zepsuło się od tego rytuału po Beltane, kiedy Philip przyszedł się... pocieszyć. Tak, ten od Loretty. Po Lorettcie. Powinienem mu wtedy odmówić, ale był taki nieszczęśliwy, taki smutny, że nie miałem serca. Nie potrafiłem. Potem było tylko gorzej, bo nie chcę być w relacji, która polega na kryciu się przed całym światem. Chciałbym żyć. I żeby on się mnie nie wstydził, ale nie chcę mu niszczyć kariery, przecież... to nie byłoby w porządku. Powiedziałem mu, że go nie kocham, mogłem go odepchnąć wtedy i już nie wracać. Nie potrafiłem. Znaliśmy się od tak dawna, a on naprawdę potrafi być opiekuńczy i kochany, więc... więc dałem sobie szansę na pociągnięcie tego, pomyślałem, że spróbuje, może akurat on... i było jeszcze gorzej. Mieliśmy miły dzień, to miał być miły dzień, a potem mnie przeleciał, stwierdził, że wszystko ograniczam do seksu i że pieprzę go z litości. Poza tym, że mogę już wyjść, bo wiem, gdzie są drzwi. Przecież... przecież sam do mnie podszedł, nawet go nie dotknąłem... Wyjaśniliśmy to sobie, ale... cóż... mamy trochę inne wizje na to życie, a on by chyba chciał, żebym był jego testerem doświadczalnym nowych przeżyć przy łączeniu ruchania kogoś z uroczymi śniadankami. A przedwczoraj wieczorem poszedłem do niego, bo potrzebowałem... ukojenia. Bezpieczeństwa w jego ramionach. I tak bardzo się ucieszyłem, że nie potraktował mnie przedmiotowo, że zrozumiał, jak bardzo chciałbym być czymś więcej niż... tym obrzydliwym ciałem... I po co? Czemu to wszystko mówił? Czuję się... zużyty. Brudny. Nie chcę taki być. Nie chcę być nawet sobą. Mam ochotę wydrapać sobie twarz, żeby nikt już na mnie tak nie patrzył...


W końcu zaczynał się uspakajać. Choć powoli.

- Aydaya ma rację. Jestem tylko zwykłą kurwą. Niczym więcej. A Philip... to nie tylko jego wina. To moja wina. - Zaczął ostrożnie to, co Florence już usłyszała w swojej głowie. Tylko przerwał, bo zachłysnął się płaczem i powietrzem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#8
29.05.2024, 20:56  ✶  
Zacisnęła na moment usta w wąską kreskę, ale przynajmniej w przyszłości Atreusa nie widziała niczego niebezpiecznego. Za to słowa, które rozbrzmiewały w jej głowie, lecz nie w uszach, wypowiadane głosem Laurenta, były dużo bardziej... poruszające.
Pozwoliła mu się wtulić w swoją koszulę i otoczyła go ramieniem, czekając aż się wypłacze.
Czy wiedziała?
Pewnie mogłaby się domyśleć. Mogłaby to zobaczyć, gdyby tylko zechciała. Ale chociaż jasnowidzenie stanowiło dla niej nawyk, coś równie naturalnego, jak oddychanie, starała się nie nadużywać go wobec swoich najbliższych w codziennych sytuacjach. Uciekała się do niego czasem, wiedziona niepokojem czy po prostu w odruchu, ale mieli prawo do prywatności i nie mogła ich stale śledzić oraz ingerować. Być może podejrzewała coś, zwłaszcza że Laurent wprost mówił, że nigdy nie poślubi żadnej kobiety, a jednocześnie marzył o prawdziwej miłości. Skoro przyznał, jakie rzeczy robił w przeszłości.
Była wychowana w środowisku zdecydowanie nie tak konserwatywnym jak Blacków, Rookwoodów czy Malfoyów, ale wciąż w rodzinie ceniącej tradycję, utrzymującą czystość krwi głównej linii, dbającą o opinię rodu. Były lata siedemdziesiąte, a świat czarodziejów pod pewnymi względami pozostawał za tym mugolskim. Trudno było więc aby dla Florence związki między mężczyznami były czymś, co traktowałaby jako absolutnie naturalne. Ale to był jej mały, słodki chłopiec o oczach odbijających morze, i nie potrafiłaby się od niego odwrócić tylko dlatego, że postanowił związać się z mężczyzną. Przeczesała po prostu jego jasne włosy, układając sobie w głowie te słowa wypowiedziane i te, które chciał powiedzieć, ale co rusz zmieniał zdanie, jakby nie mogły wydostać się z jego ust.
- Już dobrze. Jeśli nie chcesz mówić, nie musisz. Już wiem - stwierdziła cicho. Mógł wyrzucić z siebie te słowa, na podobieństwo trucizny, jeśli tego potrzebował, ale nie musiał, jeżeli więzły mu w gardle: a ona nie zamierzała udawać teraz, że nie otworzyła trzeciego oka.
Za bardzo pragnął tej ulotnej miłości i za mocno wierzył, że za nią nie zasługuje. Zbytnio chciał zastąpić ją uniesieniami, byleby na chwilę zapomnieć, jednocześnie szukając kogoś, dla kogo będzie kimś więcej. Za dużo niepewności do jego głowy włożyli Edward i Aydaya. I Florence z jednej strony przez moment była wściekła na Notta, że tak potraktował Laurenta, jak zabawkę i lek na nudę i smutek, z drugiej żałowała, że nie wie, co zrobić, aby wybić Prewettowi z głowy takie myśli.
– Laurencie, to nie jest twoja wina – powiedziała, po dość długiej chwili, jakby potrzebowała chwili czasu na przemyślenie odpowiedzi, a może tylko chciała dać mu moment na wypłakanie się, by jej słowa w ogóle mogły go sięgnąć.
– Aydaya to… – urwała, bo miała chęć powiedzieć: żałosna kobieta, która nie potrafi ukrócić zdrad męża ani od niego odejść, i wyładowuje się na tobie, ale Laurent nie chciałby tego słyszeć o osobie, którą nazywał matką. – Ktoś, kto przerzuca na ciebie winę za błędy i porażki męża i własne. Philip Nott nie ma za sykla empatii, skoro nie rozumie, że traktowanie cię tak nie jest właściwe. Ale przede wszystkim musisz przestać sama na siebie patrzeć w ten sposób. Nie jesteś żadną…
Urwała, bo słowo wręcz nie przeszło jej przez usta. Może, w sensie dosłownym, trudnił się prostytucją przez chwilę, i wciąż dręczyło ją, że nie przyszedł wtedy po pomoc, ale nigdy nie był tylko ciałem. I zerwał z tym. Poukładał swoje życie.
Być może była w tym odrobinę wina Laurenta, zbyt wrażliwego i nie potrafiącego odmówić cielesnej bliskości, ale Florence jego kochała, a Philip był dla niej obcą osobą. Nie było mowy, aby spojrzała na to obiektywnie, nie kiedy Laurent właśnie się przy niej rozpadał na kawałki.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#9
30.05.2024, 18:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.05.2024, 18:06 przez Atreus Bulstrode.)  
Atreus czuł się zwyczajnie nie na miejscu, a jednocześnie przyrósł do tego stołka i nie mógł się z niego ruszyć. Wyjście z kuchni nie było teraz jakąkolwiek opcją, więc pozostawało mu czuć się niezręcznie, kiedy patrzył na wczepionego w spódnicę Florence Laurenta. W pewnym sensie wciąż byli dziećmi i niektóre rzeczy robili dokładnie tak samo. Uciekali do niej, do starszej siostry, do ostoi spokoju i dobrych rad, kiedy robiło się zbyt ciężko. Oboje radzili sobie z tym na własne sposoby, ale nie zmieniło się jedno; kiedy Laurent płakał, Atreus zwyczajnie stał i patrzył, wiercąc się lub wykręcając sobie palce. Czując się cholernie niezręcznie i bezradnie. Tak duże pokłady emocji, do tego wyraźne na pierwszy rzut oka, kojarzyły mu się raczej z kobietami. W jakiś sposób społeczeńśtwo to im przypisywało tak otwarte okazywanie wszystkiego, co je dręczyło, a mężczyźni pozostawali otępiali i poważni. Nie raz słyszał, jak to jest być prawdziwym mężczyzną - może nie od własnego ojca, ale podobnych sobie facetów, którzy służyli młodym chłopakom dobrą radą, było na pęczki. Szczególnie w kręgach czystokrwistych rodzin. Ukojenie znajdowało się na dnie butelki albo między nogami kochanki. Niektórzy kochali kasyna i przegrywali tam bajońskie sumy, ale wczepianie się w kobiecą spódnicę i beczenie na głos nie znajdowało się nigdy na tej liście. Bulstrode'a w jakiś sposób drażniła ta słabość Laurenta - bo jakaś jego część, ta wyuczona i napojona bzdurami socjety, była przekonana że w ten sposób tylko się pogrążał. Powinien już dawno strzelić Philipa w mordę i powiedzieć mu, żeby spierdalał, nie mówiąc o tym że nie powinien się nim w ogóle interesować. Związki jednopłciowe wciąż należały do tematów tabu i często spotykały się z szyderstwami lub otwartą agresją, ale Atreus grzecznie nie zwracał na to uwagi. To, przed kim inni się rozbierali, nie należało do jego największych zmartwień bo miał własne, a te stały na samym szczycie piramidy jego rozterek. Kiedy jednak chodziło o Laurenta... cholera, nie mógł go potępiać. Był delikatny, ale przez te właśnie delikatność zasługiwał na o wiele więcej. Był słaby, ale może wcale nie powinien być tak nazywany, bo jego łagodność nie raz działała niczym balsam na umęczoną duszę.

Philip Nott. Atreus skrzywił się nieznacznie, jakby mu się czkawką odbił na wpół przetrawiony obiad. Kiedy patrzył na niego jeszcze dwa dni temu, na parkiecie pojedynkowej areny, nie mógł bardziej mieć go w poważaniu. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle Louvain chciał się z nim bić. Honorowy pojedynek? Kurwa, żeby taki odbyć, to dwójka uczestników powinna posiadać jakiś właśnie honor, a Nott nie miał go za grosz. Pierdolić się na prawo i lewo miał prawo, ale łamać serca Laurentowi już nie. Tego nie zamierzał mu Bulstrode darować.

- Kurwą. Nie jesteś żadną kurwą. - dokończył zamiast Florence, bo kiedy ona nie była w stanie tego dopowiedzieć, on nie miał z tym żadnego problemu. Rysy jego twarzy wyostrzyły się nieco, kiedy szczęka lekko zaciskała się na dźwięk wypowiadanych przez Prewetta słów. - Florence ma rację. - wykręcał sobie nieco palce, trzymając ręce przed sobą. - To że inni traktują cię w taki sposób, nie znaczy że mają rację. Pamiętasz jak cię uderzyłem - nie zapytał, bo przecież każde z nich chyba nigdy nie zapomni tego momentu. - To to samo. Tylko dlatego, że tam byłeś nie znaczy, że to twoja wina. Jestem skończonym kretynem, który nie był w stanie znieść prawdy i Nott robi to samo. Miota się i zrzuca na ciebie swoje własne grzeszki, bo tak jest łatwiej. Potępiać w innych to, czego nie lubi się w sobie - nie patrzył na niego, tak samo jak nie patrzył na Florence, bo było mu cholernie wstyd. Powiedział jej wcześniej tylko, że uderzył kuzyna, ale za co pozostawało już tajemnicą. Nienawidził przecież przyznawać się do słabości, ale prawda była taka, że wiedziała. Ona i Laurent, oboje wiedzieli, że nawet jeśli próbował zgrywać bohatera, to wciąż był momentami zagubionym chłopcem. Rozdartym między tym co właściwe, a tym co zostało mu wpojone przez towarzystwo. - Chciałbym zobaczyć, jak dalej błyszczysz, Laurencie. - uśmiechnął się słabo, przytaczając jego własne słowa z ich czerwcowej, felernej rozmowy.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
01.06.2024, 10:24  ✶  

Jemu się to zawsze wydawało taką wielką tajemnicą. Zawsze mu się wydawało, że był taki ostrożny - nawet nie dla samego siebie, głównie dla tych wszystkich ludzi, którzy chcieli żyć dalej ze swoimi tajemnicami i nie pozwolić im wypełznąć na światło dzienne. Głupota? Na pewno taki sprytny nie był, jak mu się wydawało, bo za często przychodził do Florence, nawet jak nie z problemami takimi jak dziś to żeby posiedzieć razem z nią, porozmawiać, może czasem ponarzekać, a innym razem podpytać, czy znowu jakiś niepokorny młodzian próbował być mądrzejszy niż był w rzeczywistości. Florence - postrach wszystkich w szpitalu! Naprawdę uważał, że powinna dostać awans, wyższe stanowisko, przynajmniej ordynatorskie, o ile nie zostać awansowaną na dyrektora szpitala. Naprawdę uważał, że zasługiwała na kogoś takiego jak tamten mężczyzna z Francji, za którym finalnie nie wyjechała. Naprawdę uważał, że zasługiwała na swoje własne życie i przestała być matką dla innych. Żeby stała się matką dla własnych dzieci. Uważał to wszystko, nawet jej kiedyś powiedział, a jednak oto byli tutaj - ponieważ wybrała ona i wybierała ciągle to samo. Byli też tutaj, bo Atreus zasługujący na to lepsze życie, na spokój ducha, na kogoś, kto będzie przy nim i zawsze go pogłaszcze po głowie i nie będzie to Laurent. Przy Atreusie jednak zamiast o awansie myślałeś o tym, żeby czasem nie został wyrzucony za wszystko, co broił. Żeby któregoś razu Moody nie pierdolnęła papierami w stół i nie powiedziała, że dość tych rabanów już narobił Bulstrode, które negatywnie wpływają na wizerunek aurorów. Czasem się o to martwił. A o to, że zbyt szybko ogarniała go furia, martwił się tylko trochę mniej niż o zimno jego ciała i o to wszystko, o czym rozmawiał z Victorią.

Widział to dokładnie tak samo, jak Atreus - że się pogrąża. Dlatego tak się tego wstydził, dlatego tak bardzo zamykał się z tymi problemami w sobie i nie chciał o nich mówić zupełnie nikomu. Niezależnie od tego, czy to była Florence czy jego najlepsza przyjaciółka Victoria. Kiedy o tym wszystkim mówił to nie mógł już istnieć w świecie, gdzie tego nie powiedział. Cóż z tego, że nawet ufał osobom wokół co do dyskrecji, że wierzył w ich akceptację, że nie było takiego świata, gdzie Florence czy Atreus by go odsunęli, prawda? Mały braciszek - albo może raczej mała siostrzyczka-beksa. Kiedy byli dzieciakami to Laurent, paradoksalnie, płakał mniej, a i tak potrafił płakać niezależnie od tego, czy krzywda stała się jemu, czy może jednak samemu Atreusowi. Atreus robił groźne miny, albo gapił się jak kołek z rozwalonym kolanem, a Laurent płakał, że kuzynowi stała się krzywda. Jemu dużemu, złemu bratu, który latał za dziewczynami i ciągnął je za warkocz, a tymczasem Laurent siadał obok nich i zaraz pojawiało się kilka chwalących się tym warkoczykiem i marudzących, że jakiś inny je ciągnął. Nie lubił przemocy wobec innych, ale Atreusa nie potrafił winić. Widział w tym jego tragedię. Widział w tym supeł na szyi, który splotło na nim otoczenie, a on chłonął go i teraz już pętla tylko zaciskała się mocniej. I nawet teraz, mimo wszystkiego, nie potrafił pomyśleć o nim ani odrobiny gorzej niż osoba, która jest dla mnie jak brat.

Pokiwał głową, przylepiony do niej, chociaż teraz trochę się odsunął. Trochę, żeby wciąż ze spuszczoną głową, łapiąc intensywnie powietrze w płuca po płaczu, otrzeć łzy chustką wyciągniętą z kieszeni, otrzeć policzki, nos i wydmuchać go, bo oddychanie zaczynało stanowić prawdziwe wyzwanie. Powinien być na nią zły? Nie potrafił. Właściwie był wdzięczny i poczuł, że kamień spada mu z serca, że naprawdę tego nie musiał mówić. Nawet nie był pewien czy byłby w stanie bez wybuchu paniki, albo jeszcze mocniejszą histerią, przy której mówienie... mówienie i histeria się ze sobą wykluczały. I tak oto był - jakże biedny i malutki Laurent. Ten sam, który powiedział niejednemu "nie kocham cię", który wyznaczał granicę w relacjach, by nie przesunęły się za daleko, bo ciągle bał się dokładnie tego scenariusza, który wydarzył się z Nottem. Tylko że on sam się zakochał. Zakochał się w kimś, kto Nottem nie był, a potem okazało się to wieżą Babel i zwrócił swoje spojrzenie na blondyna z myślą, że to może być to..? Widział w tym samą swoją winę, bo przecież był mądrzejszy od Philipa, bogatszy w doświadczenie, rozumiał te procesy, które się działy, a jednak nie był wystarczająco bystry i szybko reagujący, żeby to zupełnie zatrzymać. Nadal nawet nie czuł siły, żeby to rozgonić. Nadal myślał, że przecież była szansa..?

Lekko podkulił ramiona, kiedy Atreus dopowiedział to, czego nie mogła Florence. Wiedział, no wiedział, że musiał zwalczyć tę słabość, tak jak mówiła Florence, przecież między innymi dlatego chciał pójść do kogoś, kto pomoże mu poukładać te myśli w głowie. Dopiero to, co kontynuował Atreus sprawiło, że Laurent podniósł tę zawstydzoną swoją słabością twarz i spojrzał na kuzyna.

Nadzieja miała wiele wyrazów twarzy, ale dzisiaj miała twarz Atreusa Bulstroda - łamanego życiem człowieka o słabym uśmiechu siedzącego przy parującej herbacie w kuchni.

To dlatego Laurent wstał, majestatycznie pociągając nosem i podszedł do Atreusa, przysiadł bokiem na jego kolanach i się do niego przytulił, opierając palce na jego włosach. Pachniał whiskey - prawie jak zawsze - ale ten zapach mu nie przeszkadzał. Przecież właśnie wymieniał whiskey na herbatę. I zamiast przepraszać za to, że popsuł im wieczór, powiedział inne słowo.

- Dziękuję...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Atreus Bulstrode (1877), Florence Bulstrode (1814), Laurent Prewett (3458)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa