03.06.2024, 21:32 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:07 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic
Oxfordshire, wesele Vespery i Perseusa Blacków
Dałby znów zgolić sobie łeb na zero, gdyby tylko znaczyło to, że nikomu w tej sali nie udało się go rozpoznać i nikt poza dwójką ochroniarzy nie przyuważył tego... nieprzyjemnego incydentu. Cóż go tutaj tak naprawdę przywiało? Sentyment? To, że nie potrafił zapominać o dawnych miłościach? Radość widoku kogoś, do kogo przynajmniej kiedyś żywił tak ciepłe i prawdziwe uczucie, kto miał tego dnia przypieczętować szczęście, o którym opowiadał mu z takim entuzjazmem i iskrami w oczach?
Kurwa. Jego myśli wciąż wracały do minionych dni i nic nie wydawało się być takie proste.
Wziął głęboki oddech i próbował znaleźć w sobie siłę, żeby tam wrócić, ale nie potrafił. Zaszył się w jakiejś nieuporządkowanej, nieatrakcyjnej części ogrodu, siedział na betonowych schodkach i palił drugiego już pod rząd papierosa, opierając się łokciem o metalową tacę. Ostatni drink, jaki na niej trzymał, był jego. Nie, nie powinien go pić. Pewnie ściągał na siebie tym ruchem jakieś większe nieszczęście, ale co miał robić? Oh nie miał szans wytrzymać powrotu w takim napięciu bez przynajmniej minimalnej ilości alkoholu - nie był w stanie udźwignąć tego, ile par oczu tańczących na tej sali się na niego spojrzało i zauważyły Crowa, a już tym bardziej z obitą gębą. Zarejestrowały jego obecność. Jak długo minie, zanim zaczną kojarzyć fakty i to wszystko po prostu pierdolnie. A może i dobrze, że to pierdolnie? Może świat potrzebował wyleczyć się z jego obecności, obmyć się z tego chujostwa, jakie zrzucał na innych, żeby nie oszaleć? Może dinozaury tak naprawdę nie były fajne i też zasłużyły sobie na to, żeby ich szczęście zniszczyła losowa kometa? Może Łajka nie była dobrym pieskiem i gryzła astronautów po kostkach, a cały plan wystrzelenia jej w Kosmos w tej ciasnej kapsule była karmą?
Zastukał tacą o beton.
Zaraz wróci do domu.
Już ustalił sam ze sobą, że tak naprawdę nie chciał się zabijać. Każdy taki ruch był krzykiem, był błaganiem o uwagę, ale kogo błagał teraz, skoro wszystko działo się w obrębie jego głowy? W bogów nie wierzył, w żadnych, o jakich słyszał. W opatrzność wszechświata, czy tam... ten Absolut - też nie. A jednak coś musiało nad nim wisieć, bo historia postanowiła otulić go czyjąś obecnością trochę jak skrzydłem. Nie spodziewał się jej tutaj zastać, a już w szczególności, że zechce mieć z nim cokolwiek do czynienia. Widział ją wcześniej tańczącą z jednym z wróżbitów z Praw Czasu, miejsca szeroko opisywanego w przeróżnych gazetach. Ciężko się takie rzeczy oceniało z zewnątrz, ale wyglądała na szczęśliwą. A teraz? Spojrzał na jej twarz, nie mówiąc nic, wpatrywał się w te miodowe tęczówki i próbował wyczytać z nich cokolwiek. Naprawdę... przydałaby mu się dzisiaj jakaś opowieść, ale wciąż nie potrafił o nie prosić - o tej potrzebie mówiły tylko i wyłącznie sińce pod oczami i spuchnięte, zaczerwienione powieki. No i paczka papierosów na wysuniętej ręce. Tych samych, które palił w dzień, w który porozmawiali ze sobą po raz pierwszy, chociaż znali się już od miesięcy.
- Ah... poczekaj - powiedział, ściągając z siebie marynarkę i kładąc ją na schodku - mi się już nie przyda, a ty masz śliczną sukienkę...
Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.
My mind is a hall of mirrors.
you think you know how crazy I am.
My mind is a hall of mirrors.