• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[wieczór 03.07.1972] A więc wiec...

[wieczór 03.07.1972] A więc wiec...
Czarodziej
Less colours but still colorful
Średniego wzrostu (174 cm), lekko umięśniony. Włosy ma w kolorze ciemnego brązu, zazwyczaj schludnie ułożone, z opadającymi na oczy w barwie orzecha laskowego kosmykami. Nos ma lekko zadarty, na słońcu wychodzi mu te kilka piegów, zdobiących jego policzki.

Jessie Kelly
#1
21.06.2024, 18:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.06.2024, 18:38 przez Jessie Kelly.)  
Zadanie Miesiąca Równości 3/5

Co sądzisz o równych prawach czarodziejów, goblinów i charłaków? Uważasz, że to przesada? Zapraszamy na wiec, który odbędzie się jutro o godzinie 7 wieczorem na Horyzontalnej w barze Dziupla!


Taką wiadomość przyniosła Jasperowi jego urocza sówka, Marvin, z samego rana. Sowa czekała na niego na jego biurku i zaczęła pohukiwać radośnie i wyciągać do niego nóżkę z przywiązanym listek, kiedy tylko chłopak zjawił się w pokoju, jeszcze z ręcznikiem na wilgotnych włosach po porannej kąpieli.

List nie zawierał nic, co mogłoby wskazać, kim był nadawca listu. Żadnego nazwiska, żadnych inicjałów, ani adresu, z którego wiadomość została nadana.

-Nie powinieneś dawać sobie przywiązywać listów od nieznajomych - powiedział wtedy Jessie, drapiąc sówkę pod jej dziobem. -A jeśli to jakiś psychopata i by wysłał nam jakąś sproszkowaną truciznę?

Marvin jedynie pomachał skrzydłami. Jessie przewrócił oczami - może powinien zacząć uczyć Marvina, żeby dziobał każdego nieznajomego, który próbuje mu coś do nóżki przywiązać, albo go złapać?

To było rano. List z zaproszeniem na wiec, który miał się odbyć w barze Dziupla na Alei Horyzontalnej, gniótł się cały dzień w kieszeni jego płaszcza, skryty przed wścibskimi oczami innych, ale skutecznie przypominający o sobie i przez cały dzień w pracy gdzieś z tyłu głowy jakiś głosik mamrotał mu treść zaproszenia.

Wiec, podczas którego miał zostać poruszony temat równości czarodziejów, goblinów i charłaków. O ich równych prawach albo braku tej równości. Z jednej strony był to ciekawy temat do dyskusji, ale z drugiej...

Ostatnio wszystko zaczęło kręcić się wokół tej całej "równości", jakby ludzie zapomnieli o wszystkich problemach, z którymi borykali się dzień po dniu, i nagle przypomnieli sobie, że istniały inne rasy, istniały inne "kategorie" ludzi, z którymi przyszło im dzielić swoje życie.

Wszystko zaczęło kręcić się wokół tego właśnie problemu. Wpierw ten żebrak, który... W sumie Jessie nadal nie rozumiał, co takiego próbował osiągnąć, wykłócając się z młodym czarodziejem i, świadomie bądź nie, obrażając jego rodzinę. Nie było sensu nad tym rozmyślać. Potem ten dziwny sen, kobieta mugol, ciężko chora, mająca u swojego boku jedynie córkę, która nie mogła zrobić dla niej nic więcej, niż po prostu przy niej trwać, dopóki Śmierć nie zabierze starej duszy, i bogaty czarodziej czystej krwi, również na skraju życia, otoczony przepychem, liczną, kochającą go rodziną, i mający do dyspozycji doświadczonego znachora, który, nawet jeśli nie był w stanie go wyleczyć, był w stanie uśmierzyć mu ból, by mógł zamknąć oczy na wieki bez bólu, bez cierpienia. Jeżeli to miała być ta "równość" to czy potrzebne były specjalne zebrania, by o tym rozprawiać?

Ale, ach, gobliny... Małe toto, często wredne toto, ale cholera, ile można było się od nich nauczyć, ten tylko wiedział, kto miał okazję z nimi pracować. Tak inteligentne stworzenia, tak skrupulatne... Ale strasznie wredne.

Na temat charłaków Jessie nie potrafił się wypowiedzieć. Oczywiście, potrafił sobie wyobrazić, jak podle musiał czuć się ktoś, kto urodził się w rodzinie czarodziei, ale sam w sobie magii nie odnalazł. Patrzeć, jak rodzeństwo co rok wyjeżdża do szkoły, która naucza tak niesamowitych rzeczy, jak opieka nad magicznymi stworzeniami, warzenie eliksirów, transmutowanie jednego obiektu lub istoty w coś innego... Oczywiście, można przy tym pominąć wszelkie niebezpieczeństwa, które niesie ze sobą przynależność do świata magii, ale jak bardzo łamać musiała serce myśl, że członkowie rodziny mogli doświadczać tych wszystkich MAGICZNYCH przygód, podczas gdy samemu można było liczyć jedynie na łut szczęścia i zacząć robić w życiu coś, co zwróciłoby, chociaż na chwilę, uwagę rodziny, bo jak niby niemagiczne osiągnięcie miało równać się z samą magią? Urodzenie się charłakiem było o wiele gorszym kopniakiem od losu niż urodzenie się mugolakiem albo mugolem. To jakby los po prostu śmiał ci się w twarz, napluł na ciebie i nie chciał cię dotknąć nawet kijem.

Czy naprawdę można było wobec wszystkich stosować te same prawa? Czy można było nazwać ich równymi, skoro tak bardzo się różnili? Czy prawa, obowiązujące czarodziei, mogły być stosowane również wobec goblinów? Po co takie prawa miałyby obowiązywać charłaków, skoro nikt nie mógł ich karać za używanie magii?

Z drugiej strony, każdy zasługiwał na godne życie, prawda?


Z tymi myślami Jessie przetrwał cały dzień pracy, czasami trochę dłużej przyglądając się pracującym goblinom, czego sam nie był świadomy, dopóki jeden z towarzyszących mu stażystów mu tego nie uświadomił. A potem temat umarł, bo przecież trzeba było wziąć się do pracy, a nie można było się rozpraszać, gdy miało się do czynienia z przedmiotami, na które ktoś nałożył klątwę, przez którą albo będziesz całe popołudnie czkać bańkami mydlanymi (nadal bawi), albo będziesz się wić z bólu, albo budzić w nocy przez koszmary. Trzeba było się skupić, a nad samym "problemem" ten "równości", o którą ktoś najwidoczniej postanowił nagle zacząć walczyć. Albo tylko udawał wielkiego rewolucjonistę i obrońcę uciśnionych, żeby zwrócić na siebie uwagę publiki, a może uda mu się namówić jakiegoś frajera, żeby odwalił za niego brudną robotę i może weźmie na siebie wszystkie konsekwencje prawne, a ten wielki rewolucjonista elegancko zniknie w odpowiednim momencie i słuch po nim zaginie.

Jessie wypowiadać się raczej nie miał zamiaru, ale nie zaszkodziło zjawić się na takim wiecu, skoro już zaproszenie dostał, i posłuchać, co "wielcy i mądrzy" mieli do powiedzenia. Może jednak powiedzą coś wartego posłuchania? Może wartego pomyślenia?

Matce i siostrze nic o tym spotkaniu nie powiedział - nie czuł jeszcze potrzeby dzielenia się z nimi swoimi nowymi przemyśleniami i szczerze to wątpił, by chciałby z nim na ten temat dyskutować. Zjawił się więc na Alei Horyzontalnej kilka minut przed podaną na zaproszeniu godziną spotkania i pierwsze zdziwienie - nie spotkał nikogo, kto wyglądałby, jakby miał brać udział w tym całym wiecu.

Może byli już w środku?, pomyślał Jasper, otwierając drzwi baru i wsuwając się do środka. Tam również nikogo nie było, poza właścicielem, przecierającym ścierką blat, który łypnął na chłopaka, słysząc jego kroki.

-Zamknięte - powiedział oschle. - Od jakiegoś czasu zamykamy wcześniej. Jest informacja na drzwiach. Czytać nie umiesz?

Jessie przystanął, zaskoczony nieprzyjaznym powitaniem.

-Nie ma żadnej informacji na drzwiach - powiedział powoli. Faktycznie żadnej informacji nie było. -Przepraszam, ale dostałem zaproszenie na wiec. Był wskazany ten adres i-

Uderzenie pięścią o blat i ciężki oddech właściciela baru skutecznie go uciszył. Właściciel, powoli czerwieniejący na policzkach ze złości, rzucił szmatę gdzieś za siebie, wyszedł zza lady i powoli zbliżył się do Jessiego, celując w niego palcem.

-Czy wy, bachory, nie macie co robić w wolnym czasie?

-Pan wybacz?

-Tyle razy już to powtarzałem... Tylu was już wygoniłem... Przez was i wasz głupi żarcik muszę wcześniej zamykać, bo znowu ktoś przyszedł na jakiś durny wiec... Zdajecie sobie sprawę, jak dużo sykli i galeonów tracę przez wasz durny wiec?!

-Wciąż nie wiem, o czym Pan mówi. Nie mam nic wspólnego z żadnym żartem!

-Każdy z was tak mówi! Pozwól, że coś ci powiem, chłopcze. Nie chcę mieć NIC wspólnego z żadnym wiecem. Możecie sobie wsadzić tę waszą "równość" sami wiecie gdzie. Tfu- tak, splunął prosto pod nogi Jessiego. -I jeśli jeszcze raz zobaczę któregokolwiek z was, zgłoszę was do Ministerstwa! Skończą się te wasze durne żarciki!

Dobrze, że w tym momencie nie masz żadnych klientów, pomyślał gorzko Jessie, bo z całą pewnością byś ich stracił, gdyby zobaczyli, jak odnosisz się do innych ludzi.

-Wydaje mi się, że zaszło tu pewne nieporozumienie i byłbym bardzo wdzięczny, gdyby Pan obniżył ton - powiedział Jessie, spokojnym, ale równie chłodnym tonem, co barman. -Jak wspomniałem wcześniej, nie mam absolutnie nic wspólnego z jakimkolwiek żartem, skoro cała ta sytuacja została zapoczątkowana właśnie żartem. Moja sowa przyniosła mi dziś zaproszenie na wiec, który miał odbyć się dokładnie w tym miejscu, dokładnie o siódmej wieczorem. Jeżeli więc tak bardzo uprzykrzają Panu życie ludzie, którzy się tutaj pojawili, ponieważ dostali to zaproszenie, to może powinien pan rozważyć zgłoszenie tego do Ministerstwa, zamiast wyżywać się na swoich potencjalnych klientach?

-Jak śmiesz mi...

-Jeżeli będzie się Pan w ten sposób odnosić do ludzi i zamiast rozwiązać powstały problem, będzie się Pan jedynie dąsał, szybko straci Pan również pozostałą klientelę, a chyba nie na tym Panu zależy, prawda? Nie trzeba pracować za barem, żeby się domyślić, że w godzinach wieczornych jest Pan w stanie zarobić więcej, niż w porach dziennych. Jeżeli potrzebuje Pan dowodu, to bardzo chętnie to Panu zostawię - Jessie wyciągnął z kieszeni płaszcza lekko pogięte zaproszenie i wcisnął je zirytowanemu barmanowi w dłoń. -Sądzę, że może się to Panu przydać, ale, zgodnie z Pana życzeniem, nie pojawię się tu więcej, żeby już Pana nie denerwować - trochę złośliwości jeszcze nikomu nie zaszkodziła. -A jeśli woli Pan po prostu to ignorować, dąsać się i obrażać każdego, kto najwidoczniej padł ofiarą tego samego żartu, co Pan, to proszę bardzo. Tylko niech Pan potem nie płacze po ulicach, że Pana biznes upadł, bo musiał Pan wcześniej zamknąć swój bar. Do niezobaczenia.

Sam barman najpewniej nie miał już nic więcej do powiedzenia, więc Jessie nie czekał na nic więcej, odwrócił się na pięcie i opuścił bar, nie przejmując się nawet zamknięciem za sobą drzwi i te po prostu trzasnęły za nim z hukiem.

Żart. Dobre sobie. Ktoś musiał mieć naprawdę wybitne poczucie humoru. No tylko mu przyklasnąć i pogratulować wyobraźni, cholera jasna.

-Ta, "równość". A wypchajcie sobie nią tyłki i policzki, chomiki jedne.

Jeszcze chyba nigdy nie wrócił do domu w tak kiepskim humorze.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Jessie Kelly (1525)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa