• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[31.07.1972] And the sex and the drugs, and the complications | Laurent & Charles

[31.07.1972] And the sex and the drugs, and the complications | Laurent & Charles
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
21.06.2024, 14:46  ✶  
I was alone, falling free
Trying my best not to forget

Laurent Prewett nie miał sylwetki postawnej. Był śmiesznie wręcz drobny, wąskie ramiona i drobne dłonie. Był za to wysoki i chodził zawsze wyprostowany. Wysoki, szczupły, albo wręcz chudy, stawiał kroki na ulicy Nokturnu z uniesioną głową, jakby należała do niego. Nie mogło być innej posadzki rozłożonej pod jego nogami, pomimo tego, jak bardzo nie pasował do tego miejsca. Podobno tutaj nikt nie podskakiwał blondynom, ale Laurent nie należał do rodziny Malfoyów. Był boleśnie i mocno związany z rodziną handlującą magicznymi końmi i zapuszczającymi macki swoich wpływów z pieniędzy zarówno w to miejsce jak i pod jego płaszczyznę. Wszędzie tam, gdzie ludzie marzyli o hazardzie i gdzie mówili o wysokich stawkach prawdopodobnie był jakiś Prewett. Czy czyniło ich to smakowitymi kąskami? Dla niektórych na pewno. A dla większości na pewno smakowitym kąskiem była osoba, której twarz jeszcze kilka dni temu w gazecie podpisano z cytatem "Śmierciożercy do terroryści" - i trafiła do druku sprzedając się znamienicie. Laurent do dzisiaj otrzymywał dziwne listy, ale niekoniecznie przejmowała się tym niebiańska istota, która teraz wędrowała wśród brudu i kurzu. Uważne spojrzenia brygadzistów patrolujących to miejsce zdawało się być raczej prośbą o niepisaną umowę milczenia - nie róbcie kroku do przodu, a wszyscy będziemy bezpieczni. Jeśli chcesz wyciskać łzy z czyichś oczu - proszę, rób to, tylko zasłoń najpierw firanki swojego sklepu. Będziesz tak miły? Jasna karnacja, mizerna budowa, arogancja? Niektórzy by opiewali arogancką postawę kogoś, kto nawet nie potrafił się bronić, a za dwa tygodnie mieli go okraść z różdżki zwykli chłopcy. Przybrany w białą koszulę spływającą po jego ciele wciśniętej w czarne, skórzane spodnie podkreślające długie nogi był jak bajka wciśnięta między koszmary. Gorzej byłoby tylko w kanałach, w których na Nokturnie życie kwitło i otwierały się coraz nowe interesy. Tam, gdzie nawet Pan Bóg nie zaglądał rządził sam Diabeł, więc tutaj..? Tutaj jeszcze były szanse, mizerne, by te wstęgi Boga oplotły człowieka i atłasem przyniosły chłód ukojenia na spocone i spalone słońcem ciała. Kostka brukowa i ściany budynków chciały nagrzewać się gorącem i chłonąć każdy z promieni, by potem oddawać ten nadmiar człowiekowi. A człowiek bronił się jak mógł.

Anioł Pański więc przemierzał uliczkę nie spoglądając na nikogo zza ciemnych okularów, które chowały jego nieludzkie błękitno-lazurowe oczy mieniące się, jakby zaklęto w nich obraz samego morza. Powinien oglądać się za grzesznikami, ale żaden nie był najwyraźniej godny błogosławieństwa. Pozostawało im obejść się smakiem. I obchodzili się nim również na widok srebrzystej, delikatnej biżuterii na jego uszach, na jego szyi, na palcach i na nadgarstkach. Więc czemu? Taki łatwy łup! Biedny, głupi aniołek zabłądził w miejsce, w które nie powinien...

... albo był w dokładnie tym miejscu, w którym sobie zażyczył, pilnowany przez samego Demona.

Idący u boku Prewetta... stwór był psem w niedopowiedzeniu. Ogar piekielny - ten zlepek słów lepiej opisywał istotę, która nawet o centymetr nie wyprzedzała swojego Pana, idąc jego tempem. Równym, miarowym, nieśpieszącym się. Zmęczonym - bo Laurent był bardzo zmęczony tą nocą, a okulary chowały jego podkrążone tym zmęczeniem oczy. Prawie metrowy ogar o czarnej, krótkiej i lśniącej sierści, z błyszczącymi żółcią ślepiami i pestką na czole ruszał nietoperzowatymi uszami na boki i łapał bodźce z okolicy. Tylko spoglądał na mijających ich ludzi, ale to wystarczyło.

nikt o zdrowym rozsądku nie chciał spotkać się z czarnomagicznym stworzeniem, jakim był jarczuk.

- Dzień dobry. - Zabrzmiał dźwięczny głos skowronka. Zmęczonego skowronka, jak zostało to jujęte. Laurent ściągnął okulary wchodząc do wnętrza sklepu Mulciberów, a za nim wkroczył jego jarczuk prowadzony w szelkach na smyczy w dłoni Prewetta. Tylko idiota pomyślałby, że jego mizerne ramię utrzymałaby to wielkie cielsko, prawie sto kilo żywej masy na smyczy. Nie, nie utrzymałoby. I może dlatego lepiej było nie ryzykować. A jednak nie zawahał się nawet przez sekundę, żeby wprowadzić to wielkie stworzenie do sklepu. - Jest pan Mulciber Robert? - Laurent rozejrzał się po pomieszczeniu i spojrzał w kierunku biura, w którym zazwyczaj witał, a dopiero potem spojrzał na młodego Charlesa. Śliczna buźka. Nawet uśmiechnął się lekko do nieznajomego człowieka, który... zastępował Williama, który tu zawsze dotąd pracował? A może podziały się przez ten miesiąc jakieś roszady, odkąd był tu ostatnio?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#2
22.06.2024, 16:54  ✶  
Czas Lammas zbliżał się nieubłaganie i Charles wiedział, że przygotowanie stoiska rodziny Mulciber było na jego głowie. Nie miał jeszcze pojęcia, że mały żart, który ukrył w drewnianej skrzynce na tyłach sklepu przyniesie mu tyle problemów! Póki jednak mógł, skupiał się na tym, co było naprawdę ważne: nudnych, ale jakże ważnych, jakże porządnych i grzecznych świeczkach. Przeróżne działania wosków, kolory zarówno samych świec, jak i kolory płomienia, dodatkowe efekty, zdobienia... to wszystko było tylko dodatkiem, przez który świeczki miały stać się nieco bardziej ekscytujące. Żaden wyrób z podstawowego asortymentu nie był jednak tak interesujący, jak penisowe świeczki dla Isaaca. Charlie cieszył się na samą myśl o minie, jaką przybierze ten pismak na widok czegoś tak wyrafinowanego!

Plany zażartowania z kolegi mogły jedynie rozjaśniać nastrój Charliego, bo czekała go praca. Skrzynki wypchane wyrobami, ostatnie poprawki, ostatnie zaklęcia rzucane na świeczki, których nie dokończył wcześniej - nie zostało dużo czasu. Młody Mulciber zdążył nawet zmęczyć się, gdy przerzucanie towaru z miejsca na miejsce wymagało od niego więcej wysiłku, aniżeli się spodziewał. Czasy, gdy był dość silny, by startować na aurora, dawno minęły. Jego kondycja, jak i sylwetka, pozostawiały dużo do życzenia. Słabe geny matki objawiały się coraz bardziej: był wątły.

Przygotowania nie znaczyły jednak, że należało zapomnieć o klientach.

- Dzień dobry! - Zawołał wesoło do wchodzącego mężczyzny, nie mając pojęcia, że rozmawia z bogiem wcielonym, objawieniem, aniołem, istotą nadprzyrodzoną. Jak dla niego, wyglądał jak zwykły mężczyzna. Niezwykłym był jednak pies i chociaż Charlie miał słabość do zwierząt, to jarczuk był nieco za duży, nawet dla niego. Jakby mógł połknąć w całości. - Czy mógłby pan zostawić pieska przy drzwiach? - Poprosił grzecznie, z uśmiechem, bojąc się bardziej o asortyment, aniżeli o siebie samego. Bo przecież bestia była grzeczna? - Wuja nie ma dzisiaj w sklepie. Może ja mogę pomóc?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
22.06.2024, 18:06  ✶  

W istocie - nie było żadną prawdą ukrytą, że istota Pana zwykłym człowiekiem się stała.

Zsunął z nosa okulary przeciwsłoneczne i wsunął je w górę - podparły włosy, kosmyki przestały krzątać się na czole. Tylko pojedyncze, bo przecież fryzura ułożona była w ideale prawie co do jednego włoska. Prawie. Burzliwa natura wiatru, co lubił psocić, lubić też przestawiać kosmyki na prawo i lewo - podle własnego widzi-mi-się, nie mając poszanowania do zalążków sztuki, które wlepiały się w dzieła fryzjerskie. Półcienie tego miejsca nie wpisywały się dobrze w akompaniament przyciemnianych szkieł. Pełna okazałość nieznajomego chłopaczka dotarła się w spowolnieniu i z opóźnieniem, przytwierdzając wysunięty już wniosek - to, co oczy widziały, grzechu było warte. Niech więc pierwszy rzuci kamieniem, co na powierzchowność uwagi nie zwracał - ona była - i to zawsze. Pierwsze wrażenia, pierwsze odbiory. Ciepły uśmiech, wesoły błysk w oku i smukła postura. Wydawał się młody - nawet bardzo młody. Aż przez myśl Laurenta przeszło zapytanie, czy może widzi kogoś, kto dopiero skończył Hogwart i być może jest tutaj tylko na przyuczenie? Praktyki?

Pieska? Tak skutecznie rozpraszało się dedukcje i wnioski, strzelania w prawdy i fałsze, by postawić diagnozę człowieczeństwa przed spotkaniem z człowiekiem. Piesek, jak to jarczuk został nazwany, urażony się nie wydawał. Za to zainteresowany zapachami i czujny - jak najbardziej. Tak i nie był urażony sam właściciel - choć określenie, co by nie powiedzieć, było niemalże słodkie i tak niepasujące do Nokturna, jak tylko mogłoby. Z drugiej strony to czy ciepło bijące od sprzedawcy w ogóle tutaj pasowało? Do tej ulicy pełnej indywiduum, ponurości i przestępczości?

- Nie, nie mógłbym. - Spokój wpisany był w tę odpowiedź, tak jak i brak zawahania czy zastanowienia nad nią. - Chyba nie chciałby pan odstraszać potencjalnych klientów. - Pytanie? Bardziej brzmiało to jak stwierdzenie. Laurent nie wyszedł do przodu, nie zabłąkał się między półki - zatrzymał w bezpiecznej odległości, spoglądając znów w kierunku biura, jakby już chciał się tam skierować, kiedy padła odpowiedź... trochę rozczarowująca? Nie miał nastroju na przekomarzanki, tłumaczenia, wyjaśnienia, że jak to - przecież każdego miesiąca właściciel przyjmował zawsze klientów o odpowiedniej renomie. Wuja? Tak jakby Charles w każdą swoją wypowiedź próbował wpleść zagadki dla mózgu Laurenta. Łatwo sobie wyobrazić, że obraz wiecznie poważnego i konkretnego Mulcibera nie wpasowywał się w ten promienny widok słoneczka, jakim jawił się drobny Charles w oczach blondyna. - Może... - Odparł mruknięciem zniechęconym i trochę rozdrażnionym. Pomasował palcami nasadę nosa, przez moment kalkulując za i przeciw. - Zamawiałem kadzidła cedrowe i na bazie eukaliptusa. Laurent Prewett. - Powiedział w końcu szybciej, trochę z rozdrażnieniem. Z jednej strony nie chciał się obnosić, że przychodzi tu po silne kadzidła uspakajające, z drugiej strony potrzebował ich na już, na teraz... najlepiej na wczoraj. Niech stracę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#4
22.06.2024, 18:56  ✶  
Mężczyzna zdjął okulary i Charlesowi zaparło dech w piersiach. A więc to tu ukrywała się niezwykłość! Niebieskie, elektryzujące spojrzenie odcinało się od pomieszczenia prawdziwą magią, taką, która znaczyła więcej, aniżeli nędzne świeczki i niemądre kadzidełka. Mulciber potrzebował chwili, by otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywołały na nim te oczy.

- Nigdy nie widziałem... tak dużego psa. - Zawahał się, ratując sytuację i skupiając się znów na ogarze. - Nie, nie, jeśli to problem, proszę wejść z psem. Napije się pan herbaty? Kawy? Proszę dać mi chwilę, znajdę pana zamówienie.

Machnięcie dłonią, pozbawioną różdżki, ustawiło dwie filiżanki na spodeczkach, a w czajniku zawrzało, napar czekał tylko na twierdzącą odpowiedź gościa. Klient taki czy inny, należało o niego zadbać. Charlie nie uważał się za przesadnie miłego, co więcej, często ganił się w myślach, gdy przypominał sobie o uprzejmości. Uśmiech nic nie kosztował, tak jak miłe słowo, i nawet na Nokturnie, gdzie panowała ciemność i zło, nie mogło tego zabraknąć.

Zeszyt z zamówieniami przywołany został kolejnym gestem. Widniało tam nazwisko Prewetta - bogom dzięki za jego czystą krew - i Mulciber szybko zdał sobie sprawę, że to zamówienie akurat przegapił.

- Proszę usiąść, niech da mi pan moment. Już kompletuję pańskie zamówienie. - Obiecał. - Nie potrwa to długo.- A to, co Laurent zamawiał, nie było jego sprawą! Kadzidła uspokajające były przecież popularnym wyborem.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
22.06.2024, 19:22  ✶  

Jaki był wyznacznik zadowolenia człowieka? Jego szczęścia czy radości? Laurentowi podobało się to, co widzi i podobało mu się to spojrzenie. Przycięte włosy rozlewające się wokół delikatnych rysów twarzy i ciemniejsze plamki jego oczu. Podobałoby mu się to, że jegomość zapomina o byciu miłym, a jednak wydaje się najmilszą osobą, jaką możesz spotkać w tym zapyziałym miejscu. Zadowolenie rośnie. Powinno rosnąć rozluźnienie. To nie miało miejsce. Zgubione między pękniętymi szczelinami między kostką brukową ulicy Nokturnu było daleko za tymi drzwiami i nie znajdowało się teraz już nawet we własnym domu. To kadzidła i opium czyniły ten dom teraz domem. Bo gdzie serce? Już tylko gdzieś w snach. Ten słodki uśmiech nieznajomego i każdy jego łagodny gest mógł być fałszem najbardziej sprawnych aktorów. Wymienią tu uprzejmości, a później ostrzyć będą nóż niezgody. Nikt nie chciał chodzić z rękojeścią ostrza wystającą z pleców.

Z tym, że Charles tworzył wrażenie, jakby to nie była nawet opcja tej powieści. Jakby wszystko musiało skończyć się po prostu dobrze. Czyli tak, jak nie kończyła się żadna historia w życiu Laurenta Prewetta.

- To nie jest pies - Wyjaśnił usłużnie. - To jarczuk. Magiczne stworzenie. - Żadna to była tajemnica, a jegomość zdawał się zaciekawiony. Błogosławieni ci, którzy widzieć chcieli i pytać się nie bali. Przeklęci ci, którzy chcieli wiedzieć za długo - i spać nie mogli wcale. - Jest dobrze wytresowany. Pana... Wuj, jeśli dobrze rozumiem, chyba może poręczyć. - Nie powiedzieć, że wyrażał zgodę na przebywanie tu stworzenia, ale nie komentował nawet słowem. - Herbaty... Czarna, bez cukru. Dziękuję. - Trochę zaskoczony nakazał jarczukowi warować - stworzenie położyło się grzecznie w kącie, kiedy Laurent przeszedł do przodu, zostawiając smycz przy nim. Spojrzał na świece i wystawione tu kadzidła że wszystkimi dodatkami, jakie tylko to miejsce miało do zaoferowania.

- Przygotowania do Lammas wygoniły stąd pana Mulcibera? - Zagaił trochę z ciekawości, ale bardziej z uprzejmości. Widział kto herbatę u Anglika bez żadnego small talk? - Zamówienie leży już pewnie jakiś czas. Powinienem odebrać je wcześniej. - Tylko w tej wielkiej kabale życia zabrakło na to czasu.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#6
23.06.2024, 21:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.06.2024, 21:13 przez Charles Mulciber.)  
Charlie nie miał pojęcia o tym, jak dokładnie jest badany, oceniany przez, wydawałoby się, przypadkowego klienta. Laurent o niesamowitym spojrzeniu skupił się na sprzedawcy, który jednak nie zamierzał z tego powodu zapomnieć o swoich obowiązkach.

- Jarczuk? - Powtórzył Charles po kliencie. W słowie wybił się norweski akcent, nieco dziwacznie brzmiąc między angielskimi słówkami, wypowiedzianymi niemal bezbłędnie. - Nigdy wcześniej takiego nie widziałem. Ledwie o nich słyszałem! Są chyba dość rzadkie, prawda? - Pociągnął rozmowę, zerkając na wielką bestię. Czymkolwiek naprawdę była, nie wydawała się aż tak... zła. Groźna, owszem, lecz poza tym, była tylko zwierzęciem. - Wuj nie wspominał o klientach z tak niesamowitymi towarzyszami. - Mówił Charlie, pakując do papierowej torby to, co widniało na liście zamówienia.

Spostrzegł, że musiałby otworzyć skrzynię spakowaną na Lammas, by uzupełnić zamówienie. Tyle z tym kłopotu! Po raz kolejny gestem dłoni popędził imbryk, by zaparzył herbatę dla gościa. Magia bezróżdżkowa była bardziej przydatna, niż kiedykolwiek mógłby sądzić.

- Wuja nie ma dzisiaj od rana. - Zaraportował, podnosząc wzrok na Laurenta. Doprawdy, te oczy były niesamowite! - I wątpię, by pojawił się o tej porze. Zamówienie, jeśli było przygotowane, ale nie odebrane, mogło zostać rozłożone na półki. Przepraszam pana, dopiero wdrażam się w fach i poznaję klientów. Jestem Charles, syn Richarda, brata Roberta.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
26.06.2024, 13:24  ✶  

Och? Akcent? Sporo przyjezdnych było w Anglii, czarodzieje potrafili podróżować po całym świecie, ale kiedy ktoś posiadał obcy akcent to zawsze powstawało pytanie: jak. Ktoś musiał gdzieś wyjechać, gdzieś się zakochać, może zostawić za sobą niespodziankę. A może ktoś z Mulciberów zwyczajnie mieszkał za granicą i postanowił wrócić, lub to chłopaka wrócili. Musiał mieć bardzo dużo do czynienia z angielskim tak czy siak, albo mieszkać w Anglii już od dłuższego czasu, że dopiero teraz usłyszał coś obcego w tym powtórzonym słowie, co równie dobrze mogło być jego przesłyszeniem. Mogło być, tak, może to nawet to... ze zmęczenia człowiek potrafił być bardzo rozkojarzony i nie odbierać rzeczywistości adekwatnie do jej przedstawienia.

- W Anglii są wręcz niespotykane. - Więc tak, bardzo rzadkie, bardzo unikalne. - Jestem prawdopodobnie jednym z dwóch hodowców tych stworzeń w naszym kraju. - Prawdopodobnie, bo nie słyszał o żadnym innym hodowcy oprócz tego, który go w ogóle nauczył tworzyć te bestialskie kreatury. To jednak, że tutaj były rzadkie, nie znaczyło, że rzadkie są w ogóle. Tak samo jak rzadkie były feniksy - nie spotykało się ich fruwających po Angielskim niebie, ale w Indiach można było już zobaczyć płomienie na błękicie nieboskłonu. - Cenię sobie dyskrecję tego sklepu i współpracy z panem Mulciberem. - Nie, nie powiedział tego przypadkowo, kiedy młodzieniec wspomniał o swoim wuju i o tym, że Laurent nigdy nie został wspomniany. To dobrze. Tylko utwierdzało go w przekonaniu, że współpraca z Mulciberami była odpowiednim wyborem.

- Szczerze wątpię, by zostało... chyba że przez osobę niewtajemniczoną. - Uśmiechnął się przelotnie, bo przecież skoro opieka nad sklepem została przekazana dalej to równie dobrze nie wszystkie instrukcje mogły być czytelne, mogło dojść do niektórych błędów... Laurent poczuł ukłucie irytacji na myśl, że musiałby teraz czekać znowu dłuższy czas na to zamówienie, bo akurat ktoś wykupił te perełki, o które poprosił i których normalnie w sklepie nie było. Czy to była czyjaś wina? Tak, jego samego, że nie dopilnował w tym nawale spraw i zajętych terminarzy odbioru tego zamówienia. Ze znużeniem opuścił głowę na parę chwil, opierając palce na boku twarzy i masując delikatnie skroń. To malutkie ukłucie irytacji tylko przypomniało mu o tym, że bolała go głowa. Kiedy mężczyzna się przedstawił wrócił do niego spojrzeniem. Przez moment aż zgłupiał, czy przedstawił się sam i czy to już się wydarzyło, czy tylko było tylko odegraniem scenki rodzajowej w jego własnej głowie.

- Miło mi poznać... Panie Charles, może się pan orientuje, nie chciałbym zabłądzić na tej nieprzyjaznej ulicy. - Gdzie kosę w żebra można było dostać dwa razy zanim brygadziści coś zauważą. - Czy palarnia Changów nadal funkcjonuje? - Ciekawość wybrzmiała w jego głosie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#8
26.06.2024, 21:05  ✶  
Charlie starał się być tak przyjemnym, jak to możliwe. Nokturn może i był miejscem zła, ciemności i wbijania noża w plecy lub też raczej strzelania bombardą w tył głowy, ale nie znaczyło to, że w sklepiku Mulciberów musi być tak samo. Nie w naturze młodego było być mrocznym, groźnym i niesympatycznym.

- To imponujące. - Zgodził się Charlie, patrząc jeszcze raz w stronę pieska. Nie zamierzał jednak do niego podchodzić, jeszcze nie teraz. Może później, gdy klient pozwoli i przypilnuje swojego pupila, by ten przypadkiem nie odgryzł nikomu głowy. - Hoduje pan jeszcze jakieś inne stworzenia? Proszę wybaczyć, po prostu wygląda pan... młodo. Jak na hodowcę. - Wyjaśnił szybko swoje wahanie. Ileż lat mógł mieć Laurent? Parę więcej, niż Charlie? Własny biznes tego typu był niespotykany w tym wieku. - Mogę być nowy w sklepie, ale proszę mi zaufać. Ja również doceniam dyskrecję. - Podkreślił też, pakując do torby kolejne kadzidełka. Wuj przestrzegł go przed kłapaniem dziobem o interesach klientów. To mogło skończyć się niezbyt dobrze nie tylko dla biznesu, ale i dla osoby, która miała za długi język.

Torba stawała się coraz pełniejsza, lecz zapakowanych na Lammas towarów ubywało. Charles nie martwił się tym zbytnio; mógł zawsze dołożyć coś innego, w ostateczności dorobić, jeśli będzie za mało. Miał jeszcze całą noc na lepienie z wosku i olibanum.

- To mogłem być ja. Proszę wybaczyć. - Przyznał się bez większego wstydu do rozłożenia zamówienia. - Już kończę kompletować. Proszę napić się herbaty? Powinna być gotowa. - Zaczarowany imbryk rozlał herbatę do dwóch filiżanek. Zaraz też magia podsunęła Laurentowi cukier i mleko, chociaż ten zaznaczał, że tego nie potrzebuje. - I proszę mówić mi po imieniu. Nie wiem, czy palarnia Changów funkcjonuje, ale mogę to dla pana sprawdzić. Chociaż, z tego, co się orientuję... była ostatnio zamknięta. Chciałby pan kupić coś, co mogli zaoferować Changowie?

Pytanie nie było zadane wprost. Charles wiedział, że nie wszystko, co znajdowało się na półkach i w skrzyniach, było grzeczne i legalne. Niektóre ze specyfików mogły przypaść do gustu Laurentowi.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
27.06.2024, 10:13  ✶  

Sam wystrój sklepu sprawiał, że to miejsce od wejścia było sympatyczniejsze od Nokturnu zostawianego za plecami. Od tych ponurych uliczek. To bardzo proste - świece i kadzidła zawsze kojarzyły się człowiekowi z rozluźnieniem. Z delikatnym płomieniem kołyszącym zmysły, z zapachami, które pieściły umysł. Elementy składowe tego sklepu u podstaw czyniły go już lepszym. Mogliby nawet być w piwnicy, która niekoniecznie cieszyłaby jakimkolwiek klimatem, ale ustawione wszędzie świece, kadzidła i wszelakie gadżety do nich sprawiały, że można było tu zostać chwile dłużej. Tylko trzeba było się przyzwyczaić do tutejszego zapachu - przyjemnego, owszem, ale jednocześnie intensywnego. W końcu niemal każdy kąt tu pachniał i co wrażliwsze nosy mogły tego nie wytrzymać. Akurat Laurent czuł się całkiem swobodnie, ale jego nos nie był przesadnie wrażliwy - tylko na brzydkie zapachy. Te zaś brzydkie nie były.

- Za komplementy nie trzeba prosić o wybaczenie. - Uśmiechnął się subtelnie, albo wręcz filuternie, w jego zmęczonych oczach pojawił się blask rozbawienia. "Imponujące". "Wygląda pan młodo". Jak na hodowcę, jasne. Niektórzy mogliby to odebrać jako potwarz - ci, którzy sami nie wiedzieli, ile byli warci, przynajmniej zdaniem Laurenta. On nie po to całą swoją młodość poświęcił nauce, żeby teraz być jakimś paziem odprowadzającym abraksany do stajni. Z drugiej strony chyba rok swojego życia, mógłby powiedzieć, że przetracił. Słodkie to było ze strony mężczyzny, wydawał się przy tym niewinny, wręcz zawstydzony? Może tym, że mógł go urazić w jakimś stopniu? Chociaż to mogło być też związane z tym, że spoufalał się z klientem i właśnie mówił coś, co ryzykowało, że Laurent mógł wstać i wyjść. Albo zareagować jakkolwiek gwałtowniej na "urazę". Na coś, co mogłoby być urazą. Dla niego, jak powiedział, było komplementem. - Coś jeszcze... jarczuki, jeśli pana to interesuje, to ledwo... hobby. - Wypowiedział to ostatnie słowo lekko, prawie jakby miało być żartem. Było tragiczne. Ale z tym wcale nie zamierzał się obnosić ani tego uzewnętrzniać. - Zajmuję się hodowlą abraksanów w New Forest. Zapraszam do rezerwatu, jeśli będzie miał pan ochotę odpocząć od miejskiego zgiełku. - Sięgnął po filiżankę herbaty ze skinieniem głowy w ramach podziękowania za poczęstunek.

- Nie ma problemu. - Odparł gładko na kolejne przeprosiny - czy Charles miał to we krwi? Czy może to jakiś stres, albo jeszcze coś innego przez niego przemawiały? Odetchnął cicho, bardzo chętnie chwilowo zatapiając zmysły skupieniem na herbacie. - Z wzajemnością w takim razie. - Sam miał na końcu języka, żeby poprosić go o zejście z formalnego "pan" - przecież nie dzieliła ich taka duża różnica wieku, a przynajmniej nie wydawało mu się. Mielił powoli zamkniętą konkluzję połączeń dyskrecji i palarni Changów - dwa bardzo banalne zagajenia. Laurent miał zaufanie do Roberta. Więc postanowił też położyć zaufanie na osobie, którą tu zatrudnił.

- Owszem, jestem zainteresowany opium. - Nie zadał pytania wprost, bo mógł się wyłgać czymkolwiek, wszystko było w kwestii domysłów, chociaż plotki i tak mogły zostać stworzone. Tworzyło to strefę komfortu dla niego samego, chociaż niektóre rzeczy przecież stawały się oczywiste. Ale skoro zrobił sobie odpowiednie podłoże - tym razem wprost się wypowiedział. - Bardzo dobra herbata. - Pochwalił, jakby opium i angielska herbata doskonale do siebie pasowały tematycznie. Na Nokturnie... chyba tak.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#10
30.06.2024, 15:08  ✶  
Nie wszystkie świeczki były przyjemne. Wyglądać mogły zupełnie normalnie, być w różnych kolorach, pachnieć zupełnie nieźle i nawet kusić ozdobami, lecz ich użycie wiązało się z rytuałami, które wprost zalatywały czarną magią. Mulciberowie mieli jednak ręce czyste - dostarczanie elementów przekleństw było całkowicie legalne, nawet jeśli niektóre wyroby podawano spod lady. Oczy niewtajemniczonych cieszyły zupełnie zwyczajne wyroby.

Charlie zawinął brzeg torby i zabezpieczył go kawałkiem taśmy.

- Cieszę się, że tak to odebrałeś. - Uśmiechnął się do Prewetta, porzucając formalne uprzejmości. Mężczyzna dziwnie na niego działał i Charlie nie wiedział do końca, czy chce zostać przy nim i cieszyć się jego obecnością, czy spłonić się jak dziewica i uciec, byle dalej! Zupełnie przeciwne emocje były zastanawiające, lecz nie niecodzienne dla Charlesa. - To niesamowite, tyle osiągnąć w takim wieku, z własną stajnią? Dziękuję za zaproszenie, z pewnością skorzystam. W Londynie ciężko o magiczne stworzenia. A tu, twoje zamówienie. - Odstawił torbę na ladę. Mogła poczekać, aż skończą rozmawiać.

Pytanie Laurenta o opium nie zdziwiło Charlesa ani trochę. Opium było popularne.

- Tak, mamy opium. Dodajemy je do kadzideł, na specjalne zamówienia. - Powiedział, zawijając ramiona na piersi. Ufał Laurentowi, bo powiedział przecież wprost, że zna Roberta i wiedział, gdzie go szukać. Nie można było być jednak zbyt pewnym siebie. - Zgaduję, że jesteś zainteresowany jego surową formą. Muszę przyznać, że nie tylko herbata jest dobra w tym sklepie. Jestem gotów zaoferować próbkę, jeśli jesteś zainteresowany?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (5489), Charles Mulciber (3118)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa