Teleportowałem się tu pod wpływem chwili. Rozglądałem się wokół własnym wzrokiem, również specjalnymi umiejętnościami. Cisza. Noc była spokojna i - tak na dobrą złą sprawę - jedynym intruzem w tym miejscu byłem ja. Przemykałem przez mrok, skradałem się właściwie, oglądając okolicę w tej otaczającej mnie ciemności. Nigdy tu nie byłem za dnia, a nocą chuja było widać. Mogłem sobie podziwiać złowrogie cienie krzewów w świetle przybywającego księżyca, nic więcej.
Ze skradania się przeszedłem w krok spacerowicza. Po prostu się włóczyłem przez rezerwat, nie znając jego układu. Schrzaniłem. Jak zwykle działałem pod wpływem chwili, nie wiele myśląc. Robiłem rzeczy, które uważałem za słuszne, a na miejscu okazywało się, że to jednak nie takie proste było to bycie rozgorączkowanym narwańcem. Okazywało się, że potem stałem wśród drzew i płoszyłem sowy.
Cisza. Było coś czarującego w tej chwili, jeśli nie brałem pod uwagę własnego rozczarowania. Czarne wizje, które miałem w głowie po przeczytaniu tego nierozważnego wywiadu Laurenta, przeminęły i pozwoliły mi wziąć lekki, głęboki oddech. Rześkie powietrze wypełniło moje płuca. Uśmiechałem się. Może potrzebowałem spokoju? Natury? Ciszy? Może powinienem przeprowadzić się na wieś? Ale nie do rodziców! Zdecydowanie nie do rodziców! Po tym jak widziałem Ojca próbującego udusić własnymi rękoma konia Thorana, to jakoś nie było mi tam po drodze.
Cóż, koniec lab. Byłem tu już to wypadało się przywitać. Trochę głupio wyszło, bo nic złego się nie działo, byłem tu właściwie niepotrzebnie, ale... zawsze też mogło źle się dziać w środku, w domu. Czary, zaklęcia, uroki. Albo co. Różnie bywało, więc dla własnego spokoju ducha zamierzałem to sprawdzić, a przy okazji dopytać Laurenta, czy mu życie nie było miłe, bo jeśli jednak nie, to miałem słodką wizję innej dla niego śmierci, gdzie upiłbym się do cna jego krrrwią... Nie no. Nie zrobiłbym tego, ale pomarzyć można było.
W oddali zamajaczyło mi jakieś światło, więc przyspieszyłem kroku. Tylko że im bliżej byłem tego domu, tym bardziej zwalniałem, bo działo się coś totalnie nie tak. Znikało uwielbione przeze mnie lato, a przybywała ta paskudna jesień. Mokra, lepka, zgniła. Dosłownie mokra, lepka i zgniła - stwierdziłem, kiedy zbliżyłem się bliżej. Nie podobało mi się to. Już wolałem piękne wizje dnia, słońca, życia, tych ptaków takich fruwających beztrosko... Na szczęście ja już znałem te sztuczki Prewetta, więc znowu tego kroku przyspieszyłem, od razu waląc natrętnie w drzwi. Nie byłem pewien, czy na serio przemoknąłem, ale bynajmniej czułem się jak zmoknięta kaczka. Wróć, zmokła kura [prawie napisałam zmokła kurwa, hehe]. Nie podobało mi się to bardzo. Poprawiłem włosy, sprawdzając, czy serio miałem mokrą rękę. To była taka dziwna iluzja.
I tak sobie teraz uświadomiłem, że to walenie do drzwi, tak znienacka, mogło oznaczać dla Laurenta może tarapaty...?
- TO JA! ASTAROTH! - krzyknąłem, zanim tak na dobre pomyślałem, w jaki sposób można by zakomunikować w elegancki sposób swoją obecność. Najlepiej... być prostakiem.