• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[05.08.72, Wesele] You'd have to stop the world just to stop the feeling

[05.08.72, Wesele] You'd have to stop the world just to stop the feeling
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#1
07.07.2024, 23:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:07 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic

5 sierpnia 1972


Eden Lestrange & Millie Moody

Wesele Blacków, damska łazienka


Prosta czy odwrócona? A jakie to miało właściwie znaczenie?
Nie miała pomysłu, co zrobić z kartą, którą wręczył jej Mulciber tuż przed tym, gdy odmaszerował dzielnie tańczyć z jakąś siksą. Jedyne, co przychodziło jej do głowy w kwestii szóstki mieczy, to że chętnie by się na każdy z nich po kolei nadziała. Prawdopodobnie byłaby przekonana, że tego właśnie najdroższy małżonek z przypadku jej życzył, ale zbyt zawzięcie brzmiał mówiąc, że ma jej za żadne skarby nie zgubić. Nawet mimo swoistego skurwysyństwa w głosie, brzmiało to życzliwie.
Nie była pewna, ile czasu przeleciało jej przez palce, gdy gapiła się na kartę tarota. Niejedna kobieta odwiedzająca łazienkę pewnie wzięła to za dziwne, że Eden okupuje od dłuższego czasu jedno lustro, stojąc przed nim, ale nie patrząc w nie, ignorując zupełnie odkręcony przez siebie kran. Rachunek Blacków za wodę średnio ją martwił w tym momencie.
Rozmowa na temat małżeństwa obudziła w Malfoy stłumioną melancholię; nie chciała wracać do domu, w którym cała męka miała swój start i niechybnie będzie mieć swoje zakończenie, ale też nie chciała już dłużej patrzeć, jak Perseus i Vespera celebrują swoje szczęście. Nie była to zazdrość, Eden już dawno zabiła w sobie to uczucie w kontekście Williama. Bardziej wyrzut do samej siebie, że jak oni była kiedyś podekscytowana na wspólne życie z drugim człowiekiem. Jak to się mawiało? Obiecanki-cacanki, a głupiemu radość?
Westchnęła głośno, wciskając wreszcie kartę do swojej kopertówki. Wyrwała się z marazmu, czując się przytłoczona użalaniem się nad samą sobą. Czegokolwiek nie zwiastowałaby ta karta, Eden miała nadzieję, że szybko ją to zmiecie i skończy trud.
Spojrzała w lustro, chcąc się doprowadzić do porządku. W planach miała wyłączyć lejącą się bez sensu wodę, ponownie nałożyć kamienną maskę kogoś, kogo armageddon by nie ruszył, a następnie wyjść i nie wrócić. Zatrzymała się jednak w połowie ruchu, gdy w odbiciu za własnymi plecami zauważyła kobietę, z którą wcześniej tańczył Alexander.
Patrzyła w jej twarz wyraźnie skonfundowana; przez głowę mknęło wiele komentarzy na jej temat, począwszy od tego, że z żalem musi przyznać, że Mulciber ma gust, a kończąc na tym, że twarz wygląda znajomo. Znajomo, acz niepodobnie zarazem.
Odwróciła się wreszcie do dziewczyny, chcąc przyjrzeć się bliżej, upewnić się, że odbicie lustrzane jej nie okłamuje. Zaszła jej drogę, niby przypadkiem, ale patrzyła w jej oczy odrobinę za długo, by można to tylko przypadkowi przypisać. Wreszcie uśmiechnęła się lekko, w nostalgicznym rozbawieniu wypuszczając powietrze nosem.
- Millie? - Zagadnęła, szczerze zdziwiona, że ją widzi. Że widzi ją... taką. - Miło mi cię widzieć w świecie żywych - odezwała się do Moody bez przekąsu w głosie, acz też bez przesadnej radości. Ciężar dzisiejszego wieczoru, a także ich wspólnej przeszłości, nadal nie opuścił serca Eden. Mimo to nigdy nie życzyła jej źle, nawet jeśli ostatnimi laty daleko im było do dobrej relacji. Ostatnim razem, gdy widziała ją nieprzytomną w szpitalu, naprawdę obawiała się, że już nigdy nie będą w stanie porozmawiać jak kiedyś. A teraz na dodatek żałowała, że pierwotnie nazwała ją siksą.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
09.07.2024, 11:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.07.2024, 11:06 przez Millie Moody.)  
Cień przeszłości zdobił twarz Mildred Moody lepiej niż kosmetyki Potterów. Wchodził głębiej w skórę, ostrzył kości policzkowe, nadawał oczom innego blasku. Eden mogła przejrzeć się w tych oczach, jakże mogłaby pomylić je z czyimikolwiek innymi. Nie zgadzało się wiele rzeczy, łącznie z wzrostem, pozostające w chaosie włosy teraz ulizane, ciało odsłonięte, choć zakryte doskonale skrojoną suknią. Nie było pioruna zdobiącego plecy, nie było wulgarności w gestach, słowach, napisach na tanich ciuchach, wyglądających tak, jakby wyciągnęła je ze śmietnika lub szafy starszego brata.

Ale oczy nie dało się podrobić, nie dało zmienić, twarzy, która teraz spoglądała na Eden w napięciu.

Chciała wyjść. Chciała stąd uciec, punkt po punkcie to wesele okazywało się coraz większą tragikomedią, koszmarem z którego nie mogła się obudzić. Spełnieniem snów i zrujnowaniem ich punkt po punkcie, konsekwentnie punktującym jej życiowe wybory. Peregrinus miał racje, cały ten jebany tarot, który miał być miły. Siedem kielichów, tym przecież była, a w każdym z nich obietnica i przekleństwo. Teraz mogła zajrzeć do złocistego pucharu zdobionego w dwa kroki splecione w powietrznym tańcu, a może w walce o ochłap szczęścia?

Nie chciała z nią rozmawiać. Ostatnim razem odezwała się do niej w dniu, w którym Eden pokazała jej zaręczynowy pierścionek. W sumie to nie była rozmowa, to był krzyk zranionego serca. Nie chciała dopuścić do siebie myśli, że po latach miałyby znowu szansę, mogłyby znowu spróbować, nie chciała, ale robiła to każdy jeden raz gdy pukała do okna zamkniętej w najwyższej komnacie księżniczki złożonej klątwą, nie chciała, ale robiła to każdy jeden raz pozostawiając na jej czole pocałunek przed wyjściem. To nie Eden ją zdradziła. To ona sama była wieżą, chciała sięgnąć gwiazd, więc spadła z niej boleśnie w dniu zaręczyn swojej byłej kochanki.

– Podobam Ci się taka? – zapytała dziwnie zmieniony głosem zachrypniętym od wszystkich emocji, które starała się jej przekazać w okazjonalnych akwarelach przesyłanych w chwili słabości. Czy była to najważniejsza rzecz? Najważniejsze pytanie, jakie mogła zadać jej po tym czasie? Tak, leżała nieprzytomna, tak, każdego dnia musiała się przekonywać samą siebie, żeby dotrzymywać obietnicy złożonej bratu i żyć dalej. Postąpiła krok bliżej Eden, infekując jej oddech własną aksamitną wonią białej magnolii otoczonej aksamitem piżma. I tylko gorzka neroli przełamywała tę słodycz. Neroli gorzka jak tęsknota, którą widać było w każdym geście kobiety.

Jakże słodko-gorzka była wróżba jej udawanego małżonka, który sądził, że szóstką mieczy wypominać jej będzie dostrzeżonego w przyszłości Moody'ego. Szóstka mieczy to karta przeszłości, bagażu emocjonalnego, który pozostawiasz za sobą chroniony mieczami rozsądku, albo też toniesz, wypadasz z łódki i dajesz się porwać nurtowi rzeki, do której wchodzisz drugi raz. Trzeci raz... Kolejny raz...
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#3
09.07.2024, 23:21  ✶  
Czy chciała z nią rozmawiać? Zapytana jeszcze kilka minut temu odparłaby wymijająco, chcąc uniknąć takiego spotkania. Była mistrzynią zamiatania zmartwień pod dywan, chowania męczących problemów poza zasięg wzroku, by udawać, że nie istnieją. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - kiedy nie miała przed sobą Mildred, łatwiej było jej odmówić starcia twarzą twarz z przeszłością. W praktyce wystarczyło tylko jedno odbicie tego ciemnego spojrzenia w lustrze, by zmieniła całą swoją agendę i pomknęła do niej jak zaczarowana.
Czy podobała jej się taka? Eden raz jeszcze przyjrzała się stojącej przed nią kobiecie, ale nieważne, ile razy przemknęła surowym spojrzeniem po każdym elemencie jej jestestwa, nie potrafiła znaleźć żadnego punktu zaczepnego do pochwały. Nie przypominała Millie, nie przypominała siebie; jedynie oczy, te piękne sarnie oczy pełne gniewu, tylko one nie pozwoliły Malfoy dać się zwieść ułudzie całokształtu. Tylko one sprawiały, że nie potrafiła przejść obojętnie, nie umiała tak po prostu zostawić jej samej sobie.
Podobała jej się Millie Moody, nie ta matrona, którą teraz próbowała udawać. Tylko przed kim? Przed elitą snobów i hipokrytów, czy przed samą sobą?
- Nie - powtórzyła po własnym głosie w głowie, lecz tym razem głośniej, naprawdę. Tuż po zaprzeczeniu nastała niezręczna cisza, krótka, acz mogła okazać się zabójczą, jeśli nie wyjaśniłaby swojej opinii. Więc odezwała się znowu. - Podobasz mi się w prawdziwym wydaniu. Nie wiem, czy udawanie kogoś, kim nie jesteś to twoje nowo poznane hobby, ale ci nie służy. - Eden taka była - szczera do bólu i trudna do strawienia. Była w stanie przejrzeć kogoś na wskroś, a potem bez względu na uczucia tej osoby wyjawić nagą prawdę i patrzeć, jak znosi jej ból i przełyka niewygodne fakty. Moody jednak zawsze wiedziała, jaka Malfoy jest; wiedziała, a jednak brała garściami, akceptowała to wszystko z uśmiechem. Przynajmniej kiedyś - jeśli pod całą tą maską z pudrowego różu i brokatu nadal czyhała jej Millie, zrozumie, że nie powiedziała tego wszystkiego, aby ją zranić.
- Aczkolwiek nadal podobają mi się twoje oczy - rozpoczęła od nowa po chwili, bez żadnej zmiany w wyrazie twarzy. Dla osoby postronnej mogłoby to zabrzmieć na próbę odkupienia, zamydlenia oczu wobec poprzednich obelg. Ale Eden przecież taka nie była, nigdy nie próbowała wyjść na miłą, nie dodawała magicznego bez obrazy w przedmowie, nie zwodziła, chcąc kogoś obrazić. Nie przejmowała się cudzymi uczuciami, płaczem po nocach. Jeśli mówiła coś takiego, mówiła to szczerze. - I rysunki - dodała cicho, a przez twarz przemknął blady uśmiech. Mówiąc to poczuła, jakby nagle zmiękła - ona, jej serce, może kolana. Może to nie słowa tak działały, a jedynie bliskość Mildred, która odważnie postąpiła bliżej, opatulając ją zapachem perfum. Palce Eden drgnęły, choć dłoń pozostała spuszczona wzdłuż tułowia - czuła jak świerzbi ją w opuszkach, by dotknąć, by przekonać się, że nie rozmawia z duchem. Tyle razy wyobrażała sobie tę rozmowę po latach, że obecna jej forma wydawała się nierealna. Nieprawdopodobnie spokojna.
Nie poruszyła się jednak. Logika, wszelkie znaki na niebie i ziemi, a także inskrypcje na odwrocie splecionych ze sobą, monochromatycznych wron - wszystko to mówiło, że to nie może być sen.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#4
23.07.2024, 09:52  ✶  
Jedna z brwi delikatnie drgnęła słysząc słowa Eden. Twarz Mildred teraz, pod warstwą makijażu i kłamstw, którymi zasłaniała swój realny stan przypominała rzeczywiście piękną porcelanową maskę. Obecnie ów maska wyrażała zaskoczenie, nigdy gniew, nie wobec Eden. Kobieta przystąpiła kolejny krok do dawnej kochanki, mieszcząc w swoim drobnym ciele burzę niewysłowionych tęsknot i marzeń, mieszcząc w swoim drobnym ciele żałobę przechodzoną, przeżytą, pogrzebaną. A jednak, niczym stara wojenna rana, powracał do niej czasem biały kruk wsuwający swój ostry dziób między rozespane usta.

Moody zdawało się, że zna anielicę, która upadła lata świetlne temu. Jej ostry umysł i kolce, którymi obronnie kuła, toksyczną rodzinę, bogactwo, które wcale nie dawało szczęścia. Moody zdawało się, że ją zna, bo kiedyś sięgnęła między stwardniałą łuskę, sięgnęła między twardy koralowy pancerz tylko po to, by odkryć miękkie, lepkie wrażliwością wnętrze i ukrytą wewnątrz perłę łagodności, niepewności i tego spojrzenia, które teraz uciekało od konfrontacji, mówiąc cicho o tym, że nawet jeśli te drobne prezenty zostały przez Eden spalone, to wciąż nosiła je w swoim sercu, w swojej pamięci. Moody zdawało się, że ta tajemnica została ofiarowana tylko jej, dlatego nie gniewała się wcale, gdy słodkie usta powiedziały to co powiedziały.

To nie był jad, który miał ją zatruć.

To brzmiało jak wyznanie uczuć, które wcale nie wygasły.

Przystąpiła kolejny krok, ich ciała niemal się stykały, choć zdawało się, że wciąż oddziela je transparentna, lodowa tafla. Dzisiejszy dzień był dla Millie prawdziwym piekłem, a teraz dotarła do jego centrum, dziewiątego kręgu w którym zamrożony trwał najpiękniejszy z aniołów. Ten, który pożarł jej serce, a jego resztki wciąż dostrzegała między białymi zębami onieśmielonego uśmiechu.
– ... a jakie jest moje prawdziwe wydanie? – szepnęła ochryple, czując jak napina się jej skóra w nieznośnym oczekiwaniu i pragnieniu dotyku. Zapomniała też zupełnie o oddechu, okradziona wspomnieniem, gdy zeszklone oczy zapatrzyły się w krzywiznę łabędziej szyi swojego osobistego raju, z którego przed laty została wypędzona za grzech bycia tym, kim była. Raju, który teraz wypominał jej fałsz.

prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#5
16.08.2024, 20:58  ✶  
Westchnęła cichutko, wprawiając w ruch każdy nerw w swoim ciele, by nie zareagować w żaden inny sposób na nieistniejący dystans pomiędzy nimi. Zdobyła się na anielską cierpliwość, na wstrzemięźliwość ascety. Umysł trzymał ciało na wodzy, choć serce rwało się, żeby dotknąć. Aby pożerać bez opamiętania.
- Wiesz, kogo... co mi teraz przypominasz? - Zagaiła, z pozoru niewinnie, odpowiadając pytaniem na pytanie. -  Zwierzę w klatce. Kanarka. A może małpkę? - Zawahała się na moment, przechyliwszy głowę. Chciała się zastanowić, czy aby na pewno celnie dobiera słowa, upewnić, że jest sędzią sprawiedliwym, choć niekoniecznie łaskawym. - Zwierzę, które wbrew jego woli udomowiono, ubrano w urocze falbanki i kazano tańczyć na pokaz, ku uciesze gawiedzi. Słodkie, pocieszne. Fałszywe. - Wydała z siebie parsknięcie pełne politowania, ale spojrzenie miała ciężkie, nie dzieliło uciechy, która rozległa się po łazience. Śmiech był pusty, groteskowy wręcz, jakby Eden zmuszała się do tej pogardy. Jakby za pomocą wstydu chciała przegonić cokolwiek, co opętało w tym momencie Millie. W końcu jak inaczej tłumaczyć taką metamorfozę w wykonaniu Moody? Musiała to robić albo wbrew własnej woli, albo gwoli uhonorowania przegranego zakładu. A może działała pod przykrywką w imieniu Ministerstwa? Lestrange miała gorącą nadzieję, że ostatnia opcja była tą prawdziwą.
- Twoje prawdziwe wydanie jest dzikie. Nieposkromione. Nie mieści się w ramach i nie da się go opisać - dotarła wreszcie do meritum, brzmiąc o wiele łagodniej. Eden ściszyła głos, który stracił na sile i zabarwił się cieniem zawodu. Jakby pragnęła spożytkować swój ostatni oddech, by ubrać ją w słowa. - Prawdziwa Mildred jest chaosem wcielonym, a to, co stoi teraz przed moimi oczyma, nie ma z nim nic wspólnego - zakończyła karcącym szeptem, przejeżdżając ostentacyjnie wzrokiem po ciele Millie, w negatywnym świetle oceniając sukienkę, w którą ją wcisnęli. Kreacja była piękna, ale leżałaby o wiele lepiej na kimkolwiek innym. Na prawdziwej Millie najlepiej leżał rozchełstany mundurek szkolny.
Odwróciła się w kierunku umywalki. Poczuła nagłą potrzebę umycia rąk, zmycia z siebie poczucia winy, które wezbrało weń nagle; opadające emocje wzbudziły w Eden lęk, że zamiast szczerze zabrzmiała okrutnie. Wiedziała, że woda nie zabierze ze sobą żadnego błędu, nie sprawi, że relacja z Millie wróci na dawne tory, ale odruch wygrał. Wsadziła palce pod lodowatą wodę, skupiając tam swój wzrok.
- Wybacz - rzuciła krótko, nie patrząc w kierunku ducha przeszłej miłości. - Toaleta nie jest najlepszym miejscem na rzewne wyznania. - Czy chciała urwać tę rozmowę, bo nie chciała dłużej z nią rozmawiać? Czy może robiła to, by uniknąć prawienia Millie peanów, które niewypowiedziane nosiła w piersi od lat młodzieńczych?


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
03.09.2024, 15:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2024, 10:26 przez Millie Moody.)  

Ostra, agresywna, chropowata faktura jej istnienia została wygładzona miękką, brzoskwiniową materią. Blizny ukryte, kołtuny myśli rozczesane i spięte w ciasny kok. Złociste oczy zdradzały jednak prawdę ich nie dało się zasłonić magią, czy innymi specyfikami. Złociste oczy utkwione w drobnej blondynce, śledzące każdy jej krok, zasłuchane w każde słowo, które wypadało z jej ust. Nawet nie raczyła porównać jej do kruka, upadlając ją żółtym ptaszkiem, któremu z taką łatwością można przetrącić kark. Małpka... gdzie zatem smycz i właściciel, gdzie jego katarynka, która dyktuje jej kroki kolejnego tańca?

Jeszcze w szkole, za nazwanie jej słodką, można było dostać w ryj.

Już na ulicy za nazwanie jej pocieszną, można było trafić na dołek za obrażanie funkcjonariuszki na służbie.

Parsknięcie pełne politowania zapiekło jak policzek sprzedany jej z rozmachem, aż dziw, że skóra nie czerwieniła się dojrzałą inwektywą. To nie policzek, to dusza, to serce, tam jednak nie było już czego upokarzać, nie było czemu udowadniać jak niską miało wartość.

Mildred żałowała, że zapytała, nawet jeśli słowa, które były potem otulały uderzenie przebrzmiałą, fałszywą w swym wyrazie teraz i zmysłem obserwacyjnym Lestrange. Każde jedno słowo, każde najmniejsze wypalało się w niej wściekłością i bezsilnością. Mieć ją na odległość ręki, mówić do niej akwarelami, dać się obrażać, a potem głaskać prośbami, których przecież nie mogła spełnić. Których nie powinna spełnić.

Dzika, nieposkromiona, kpiąca z zasad, łamiąca bariery...

Na wyciągnięcie ręki...

Zawsze była lustrem, odbijała w blasku błyskawicy to co ukryte, pragnienie, tęsknotę, agresję, popęd, wszystko to, co skrywała podświadomość rozmówcy. Gubiąc siebie gdzieś po drodze, robiąc zawsze to, na co inni nie mieli odwagi. Klnąc, bijąc, pikując z niebios tak, jakby jutra miało nie być. Skacząc z wieży. Zawsze była lustrem, a teraz czuła się tak, jakby stała przy drzewie poznania dobra i zła, zupełnie naga z jabłkiem, które mogła zerwać. Kto wszedłby do środka? Kto zabroniłby jej zmiąć sukienkę kochanki ostatni raz? Kto zrugałby za paznokcie znaczące szczupłe udo w drodze do soczystego owocu? Mogła ją przepchnąć do buduaru, w końcu były na piętrze, mogły ukryć się w rezydencji i do białego rana zatapiać się w przeszłości. Mogły w końcu kłócić się równie żarliwie, odtwarzać punkt po punkcie, scena po scenie powody, dla których nie mogły być razem, wyjąwszy oczywisty powód społeczny. Były jak woda i olej, można było je mieszać i mieszać, a jednak zawsze rozdzielały się ich drogi. Zbyt różne, by móc współistnieć, choćby w ukryciu, choćby w tajemnicy przed światem, o co Mildred błagała ją tyle razy. Zupełnie jakby przyzwolenie na to, żeby być w cieniu Eden Malfoy znaczyło o jej wartości. Zupełnie jakby wartością Eden był fakt, że potrafiła poskromić złośnicę, potrafiła sprawić, że ta przestawała gryźć, a jej pocałunki stawały się słodsze niż miód.

Zawsze była lustrem, a teraz wyśmiana, zrugana przez dawną swoją miłość, zacisnęła pięść, w sztywności naciągniętej struny, którą tylko milimetry dzieliły od pęknięcia. Suknia ciążyła jak obcy pancerz, jak cudza skóra, którą trzeba było zedrzeć i spalić, aby zgodnie z cudzą wolą znów mogła być sobą. Cudza wola. Zawsze. Cudza wola, cudze oblicze, cudze oczekiwania. Czy Eden rzeczywiście kiedykolwiek kochała pannę Moody? Czy można kochać kogoś kto sam nie wie kim lub czym jest? Ciało, własne ciało było obcą skorupą, zupełnie jak wyśmiane ubranie, makijaż. Przebranie. Ciało było tylko dodatkiem do spętanego ducha, który teraz czując wszystko, czuł nic. Rzeczywistość w relatywnym chaosie, odkształcała się wkoło, fluktuując w rytmie walącego, potrzaskanego serca.

– To wymyśl lepsze miejsce i lepszy czas. Powinnyśmy w końcu porozmawiać jak dorośli ludzie, a nie zapodziane w korytarzach zamku dziewczynki. – Głos jej nie zadrżał, nie zbiegł z prostej linii lodowatej myśli, że to może być ich pierwsze po latach ale też ostatnie spotkanie. Niepewność i wściekłość wypalała jej trzewia, złociste oczy lśniły jadem, który zaaplikowała jej rozmówczyni. Dwa słowa, trzy gesty. Jak łatwo można było rozpracować Moody, gdy wiedziało się gdzie dotknąć... Nie sposób było policzyć błędów, które popełniła Moody tego wieczoru, ale wchodzenie do tej konkretnej damskiej łazienki było największym z nich. To był błąd. Jak zawsze. Powinna skoczyć z wieży tamtego dnia sama. Ich drogi nigdy by się nie przecięły. Nie splotły. Nie pozostawiły po sobie bolesnych blizn. Czy mogła jednak powstrzymać się przed pozostawieniem otwartych drzwi? Przed desperacką prośbą o jeszcze jedną chwilę razem? O cichy szept? O skamlenie u stóp, a może rozpaczliwy wrzask domagający się wyjaśnień? Możliwości zalewały jej i tak rozregulowany umysł, paraliżując i szarpiąc od środka. Ciasny gorset utrzymał jednak sylwetkę w nienaruszonym stanie, ręce pozostawał luźno ułożone wzdłuż ciała, a wzrok utkwiony był bezmyślnie przed siebie.

A co, jeśli taka właśnie jestem, a Tobie tylko się przyśnił robak, którym przestałam być? A co, jeśli w końcu zostałam motylem, gdy Ty uwielbiałaś moje pozbawione skrzydeł ciało? A co, jeśli nawet nie wiedziałyśmy który z naszych pocałunków był tym ostatnim?

– Czekam na wiadomość. Jeśli nie masz odwagi, to mogę cię pchnąć, ale nie ociągaj się z decyzją– dodała gorzko, nim odeszła, pozostawiając za sobą tylko zapach ozonu i trzask zamykanych za sobą drzwi.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#7
05.10.2024, 22:14  ✶  
Eden czuła, jakby jej skóra ciążyła, jakby była jedynie opakowaniem, które nosiła dla innych. Nie mogła ukryć przed sobą tego, jak mocno Millie na nią wpływała, choć nigdy by się do tego nie przyznała. Te słowa, te spojrzenia, zakorzenione głęboko w przeszłości, wciąż odbijały się echem w jej myślach, przywołując wspomnienia, które od dawna starała się zakopać. Widziała złociste oczy Mildred, które badały ją, przenikając przez fasadę, jakby nadal miały moc, by ją rozebrać ze wszystkiego, co chroniło jej wnętrze.

W jej złotych oczach Eden dostrzegła coś, co przypominało dawne wspomnienia. Nie były to wspomnienia miłe, pełne ciepła, ale raczej pełne ostrego światła i cieni, brutalne i nieodwracalne. Tamte chwile były jak sen, który kiedyś wydał się rzeczywisty, ale teraz jawił się jedynie jako koszmar - nieunikniony, niekończący się.

Wspomnienia napływały, choć starała się je odrzucać. Lata spędzone w cieniu własnych decyzji, gdzie każda rozmowa z Moody wydawała się nieuniknionym starciem, nie dawały jej spokoju. Były niczym dwa żywioły: jeden niszczący, drugi próbujący trwać w uporządkowanym chaosie. Millie była chaosem - dzika, nieokiełznana, buntująca się przeciwko wszelkim zasadom, których Eden z trudem starała się trzymać. A jednak, przez lata, właśnie to przyciągało ją do niej. Teraz to samo ją odpychało.

Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, by przełamać to napięcie, ale słowa grzęzły w gardle. Jak mogłaby wyrazić to, co czuła? Jak mogłaby przekazać, że mimo wszystko, mimo lat, które minęły, Mildred wciąż była dla niej jak otwarta rana, której nie potrafiła zabliźnić? Millie była żywa, zbyt żywa, a jej obecność przypominała Eden, jak bardzo życie potrafi być chaotyczne i bezlitosne. Wiedziała, że ich drogi nigdy nie powinny były się przecinać. Nie miały prawa. Zbyt różne, zbyt destrukcyjne, by móc współistnieć bez wybuchów. A jednak ciągle wracały do siebie, jak dwa magnesy przyciągające się, mimo oporu. Były zbyt silne, by mogły się od siebie oddalić, ale zbyt różne, by mogły się zjednoczyć.

- Powinnyśmy? - Rzuciła chłodno, choć wewnętrznie czuła, że to może być ostatnia szansa na zrozumienie. Ostatnia szansa, by wyrównać rachunki, zamknąć te drzwi na dobre. Ale czy naprawdę chciała to zrobić? Czy była gotowa na ostateczne pożegnanie z kobietą, która niegdyś była wszystkim?

Moody zawsze była dzika, nieposkromiona, łamiąca zasady, które Eden próbowała ustanawiać wokół siebie. Teraz, stojąc naprzeciw niej, Eden widziała tę samą nieokiełznaną duszę, choć przygaszoną przez lata rozczarowań. I choć wiedziała, że powinna odejść, że powinna zamknąć te drzwi na zawsze, coś w niej opierało się temu. Może to było to samo pragnienie, które kiedyś przyciągnęło ją do Mildred, może to była nostalgia za czymś, co nigdy nie miało prawa istnieć.

- Odezwę się. - Słowa wypłynęły z jej ust, zanim zdążyła je powstrzymać. Czuła gorycz tych słów, ale wiedziała, że są potrzebne. Odwróciła się, nie chcąc już patrzeć na Millie, nie chcąc widzieć tego, co kiedyś było jej światem. Trzask zamykanych drzwi odbił się echem w jej umyśle, pozostawiając po sobie tylko ciszę, która ciążyła bardziej niż jakiekolwiek słowa.


Koniec sesji


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eden Lestrange (1927), Millie Moody (1586)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa