07.07.2024, 23:41 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:07 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic
5 sierpnia 1972
Eden Lestrange & Millie Moody
Wesele Blacków, damska łazienka
Prosta czy odwrócona? A jakie to miało właściwie znaczenie?
Nie miała pomysłu, co zrobić z kartą, którą wręczył jej Mulciber tuż przed tym, gdy odmaszerował dzielnie tańczyć z jakąś siksą. Jedyne, co przychodziło jej do głowy w kwestii szóstki mieczy, to że chętnie by się na każdy z nich po kolei nadziała. Prawdopodobnie byłaby przekonana, że tego właśnie najdroższy małżonek z przypadku jej życzył, ale zbyt zawzięcie brzmiał mówiąc, że ma jej za żadne skarby nie zgubić. Nawet mimo swoistego skurwysyństwa w głosie, brzmiało to życzliwie.
Nie była pewna, ile czasu przeleciało jej przez palce, gdy gapiła się na kartę tarota. Niejedna kobieta odwiedzająca łazienkę pewnie wzięła to za dziwne, że Eden okupuje od dłuższego czasu jedno lustro, stojąc przed nim, ale nie patrząc w nie, ignorując zupełnie odkręcony przez siebie kran. Rachunek Blacków za wodę średnio ją martwił w tym momencie.
Rozmowa na temat małżeństwa obudziła w Malfoy stłumioną melancholię; nie chciała wracać do domu, w którym cała męka miała swój start i niechybnie będzie mieć swoje zakończenie, ale też nie chciała już dłużej patrzeć, jak Perseus i Vespera celebrują swoje szczęście. Nie była to zazdrość, Eden już dawno zabiła w sobie to uczucie w kontekście Williama. Bardziej wyrzut do samej siebie, że jak oni była kiedyś podekscytowana na wspólne życie z drugim człowiekiem. Jak to się mawiało? Obiecanki-cacanki, a głupiemu radość?
Westchnęła głośno, wciskając wreszcie kartę do swojej kopertówki. Wyrwała się z marazmu, czując się przytłoczona użalaniem się nad samą sobą. Czegokolwiek nie zwiastowałaby ta karta, Eden miała nadzieję, że szybko ją to zmiecie i skończy trud.
Spojrzała w lustro, chcąc się doprowadzić do porządku. W planach miała wyłączyć lejącą się bez sensu wodę, ponownie nałożyć kamienną maskę kogoś, kogo armageddon by nie ruszył, a następnie wyjść i nie wrócić. Zatrzymała się jednak w połowie ruchu, gdy w odbiciu za własnymi plecami zauważyła kobietę, z którą wcześniej tańczył Alexander.
Patrzyła w jej twarz wyraźnie skonfundowana; przez głowę mknęło wiele komentarzy na jej temat, począwszy od tego, że z żalem musi przyznać, że Mulciber ma gust, a kończąc na tym, że twarz wygląda znajomo. Znajomo, acz niepodobnie zarazem.
Odwróciła się wreszcie do dziewczyny, chcąc przyjrzeć się bliżej, upewnić się, że odbicie lustrzane jej nie okłamuje. Zaszła jej drogę, niby przypadkiem, ale patrzyła w jej oczy odrobinę za długo, by można to tylko przypadkowi przypisać. Wreszcie uśmiechnęła się lekko, w nostalgicznym rozbawieniu wypuszczając powietrze nosem.
- Millie? - Zagadnęła, szczerze zdziwiona, że ją widzi. Że widzi ją... taką. - Miło mi cię widzieć w świecie żywych - odezwała się do Moody bez przekąsu w głosie, acz też bez przesadnej radości. Ciężar dzisiejszego wieczoru, a także ich wspólnej przeszłości, nadal nie opuścił serca Eden. Mimo to nigdy nie życzyła jej źle, nawet jeśli ostatnimi laty daleko im było do dobrej relacji. Ostatnim razem, gdy widziała ją nieprzytomną w szpitalu, naprawdę obawiała się, że już nigdy nie będą w stanie porozmawiać jak kiedyś. A teraz na dodatek żałowała, że pierwotnie nazwała ją siksą.
I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show
~♦~
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show
~♦~