Within the madness of the storm
With no solution for the scared
Tasting pollution in the air
Mógł wracać do domu. Jak każdy w tym miejscu onegdaj przeklętym - mógł wrócić do domu. Zostawić makabryczne obrazy za sobą, udawać, że to tylko sen. Trzymać się czegoś bardziej kurczowo. Rozmówić się z Perseusem, Victorią, Esme - potrzebował tego wszystkiego. Potrzebował..? Czy może oni potrzebowali, więc po prostu grał do jednej linii? Perseus zasługiwał na wyjaśnienia, na... tylko co tu wyjaśniać? Jak wyjaśniać to, czego sam nie rozumiesz?
Pochodził między czarodziejami i mugolami, pracownikami Ministerstwa i osobami w ogóle nie związanymi bezpośrednio ze sprawą. Posłuchał. I to przypadek - bo przecież był tu po to, żeby odprowadzić Cirila, który potrzebował pomocy medyka. Potrzebował jej już wcześniej. Plątały się kroki i dzień jakoś wcale nie sprzyjał. Dziwne - woda wcale nie zmieniła swojego koloru, nie ważne, ile na nią spoglądał. Nie stała się szkarłatna. Nie zmieniła swoich odcieni. Nie wyniosła na brzeg flaków i głów.
Zapomnieć? Niektórych obrazów nie dało się zapomnieć.
W końcu wsunął foczą skórę na ramiona i znalazł tego, który swobodnie chodzić nie mógł. Przebywał pod wodą, nie chcąc się teleportować - albo nie mogąc. Nie mając ba tyle bezpiecznego schronienia, żeby mieć pewność, że słońce nie odciśnie na nim płomiennych ust. Spodziewał się go znaleźć? Właściwie nie bardzo. Chyba popłynął tylko dlatego do tych ciemnych kątów jeziora, że widział wyraźnie - wampir nie znikał pomimo tego, że powinien, kiedy wszyscy się rozchodzili w swoje strony. Jedynie uciekał przed smakiem krwi. Tej samej, którą prawie ciągle czuł na swoich kłach i robiło mu się od tego niedobrze.
Biała, smukła foka otarła się miękkim, śliskim od wody futrem o ramię mężczyzny i ułożyła się przy nim, zamykając czarne ślepia.
Noc nadeszła szybko. Noc, wieczór - latem to wszystko potrafiło zlepiać się w jedno, nawet jeśli to lato brnęło wielkimi krokami do końca. Kiedy już upewnił się, wysuwając wąsaty nos nad taflę, że ostatnie promienie słońca zniknęły, wrócił po Astarotha, żeby popłynąć z nim do brzegu. Nie było niczego eleganckiego w tym, kiedy o zmierzchu potrzepał swoją głową, a jego zawsze idealnie fryzura była teraz mokrym lepem platynowych kosmyków. Ruchem dłoni ściągnął je do tyłu, w drugiej trzymając swoją skórę selkie. On pod wodą czuł się dobrze. A Astaroth? Skóra człowieka nie znosiła na dłuższy dystans dobrze takich posiedzeń podwodnych. Obserwował go błękitnymi oczami przez moment, ale w tym mroku oświetlonym tylko przez latarenki i tak niewiele było widać. Chyba nic mu nie było - Astarothowi, się znaczy. I kiedy tak na niego patrzył... to nawet nie miał nic do powiedzenia. Na Astarotha patrzyły oczy bez blasku, życia, polotu. Nijaka twarz, nic nie wyrażająca. Dopiero po chwili Laurent odruchowo się wyprostował, bo przez moment nawet stał przygarbiony.