• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[01.08.72, po południe, Księżycowy Staw] Księżyc mami iluzjami

[01.08.72, po południe, Księżycowy Staw] Księżyc mami iluzjami
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
25.07.2024, 11:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:05 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic VI
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic

Brama skrzypiała iście potępieńczo, gdy Brenna ją otwierała, wyraźnie domagając się naoliwienia, a może nawet zmiany zamków. Ścieżka, prowadząca ku wejściu była kiedyś wybrukowana, wytyczona kamieniami, zapewne zaklętymi i rozbłyskującymi po zmroku światłem. Teraz jednak moc zaklęć przeminęła, bruk popękał, trawa wypełzła na ścieżkę, tu i ówdzie wyrosły z niej mlecze. Idąc mijały gąszcz roślin, przerośnięte żywopłoty, chwasty, pleniące się tam, gdzie kiedyś wytyczono rabaty pełne kwiatów.
Okna posiadłości Juliusów były przysłonięte grubymi zasłonami.
Dom zdawał się spać.
- Księżycowy Staw. Nazwa pochodzi od jakiegoś zbiornika wodnego, jest kawałek za murami, na tyłach, tam jeszcze nie byłam, rozglądałam się tylko po parterze. Kiedyś to należało do rodu Juliusów, ale właściciel, Ignas, był ostatnim jego przedstawicielem, miał dzieci, ale no wszystkie pomarły, żadne nie zdążyło założyć rodziny, więc przeszło to w ręce jakichś bardzo dalekich krewnych, a potem było trochę perypetii... - relacjonowała Brenna, wsuwając klucz, odebrany chwilę temu zaledwie, na targowisku na Pokątnej - właściciel upierał się, że odda papiery i klucz tam właśnie, nie chciał się tu fatygować - do zamka. Musiała mocować się z nim przez chwilę: wyraźnie nikt nie otwierał tych drzwi od bardzo dawna.
- Czeka nas tutaj od cholery pracy, przede wszystkim dużo sprzątania, ale ostatni raz ktoś tutaj mieszkał na dłużej ze dwadzieścia lat temu, w okolicy prawie nie ma ludzi, a jak są, to podobno głównie mugole, a i kosztowało to wszystko mało. Aż myślałam, że będą jakieś problemy z prawem własności, ale mój prawnik twierdzi, że wszystko gra. I jakoś… no podobało mi się tu po prostu? – powiedziała Brenna, doskonale świadoma, że większość tę deklarację przyjmie jako równoznaczną z „jesteś zupełnie szalona”. Ale to opuszczone miejsce i jego historia poruszały jej wyobraźnię i sprawiały, że miała chęć ocalić je od zapomnienia.
Dziś póki co chciała tylko tutaj zajrzeć i upewnić się, że przed przekazaniem klucza właściciel czegoś nie wymyślił. Zostawić kilka rzeczy, które dźwigała w pudle pod pachą, a których będą potrzebowali, gdy się tu pojawią bardziej gromadnie. Sprawdzić, czy schody albo podłoga się pod nikim nie zawalą. Nie miała czasu na więcej, bo czekał ją nocny dyżur.
Wzięła ze sobą Millie głównie dlatego, że nie chciała, by ta tkwiła sama, zanim Alastor skończy służbę. I ponieważ nie było mowy o angażowaniu jej w tej chwili w cokolwiek bardziej niebezpiecznego, a było jasne, że Moody nie usiedzi długo na tyłku tak, jak zalecał lekarz z Lecznicy Dusz.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
28.07.2024, 00:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.08.2024, 18:29 przez Millie Moody.)  
Millie oczywiście przeskoczyła z Brenką wieczorem do tej nowej chaty dla Zakonu. Była wdzięczna za zaproszenie, choć nie mówiła wiele, czując, że łzy napełniają jej oczy, a pieprzone gardło zaciska się na myśl o tym, że jej brat nie był w stanie chociaż jeden pierdolony raz urwać się z roboty, żeby spędzić z nią pierwszy dzień wolności.

Oczywiście potem się będą widzieć, wieczorem, ale myśli jak powróz zaciskały się na szyi i już przerzucały przez belkę.

A wtedy weszła ona, cała na biało, jej przyjaciółka, jej koleżanka z pracy, na śmierć i życie siostra w zakonie zaprzysiężona.

I Millie była kurewsko za to wdzięczna.

Chata podobała jej się... ekstremalnie bardzo. Zdawało jej się, że czuje pod palcami wibracje domu, który był tak samo osamotniony i nieszczęśliwy jak ona. Tak samo pojebany. „Jesteś zupełnie szalona”? Jeśli Longbottomówna chciała to usłyszeć to na pewno nie od Moody, która z rozdziawioną gębą oglądała zarośnięte obejście i równie zarośniętą ruderę, która kiedyś pewnie była całkiem zacną rezydencją.

– Tu... jest... zajebiście. – wyraziła swój entuzjazm bardzo cicho, na trzymanym z wrażenia wdechu. Chciałaby kiedyś spojrzeć na kogoś i czuć te pieprzone motyle w brzuchu, jakie czuła teraz na widok poszczerbionych okien i niekompletnej dachówki. Totalnie rozumiała pragnienie Brenny, choć inne przyświecały jej pobudki.

Nim jeszcze weszły do środka, Milderd podeszła do przyjaciółki i objęła ją ufnie, przyciskając mocno do siebie. Jebać, że było to gejowe. Nie żeby chciała się przespać z Brenną, ale rozkleiła się bardzo i trudno, czasem przytulanie też jest ok.

– Dzięki, że mnie wzięłaś tutaj, pomogę jak tylko mogę... – Przez długie dwa miesiące, przez jej mały ciasny biały pokoik przewinęło się dużo osób, a jednak niemal zawsze gdy byli to zakonniarze Millie pozostawała sama ze strachem, że teraz przez ten cały wypadek, przez to co się odpierdoliło na Beltane, że teraz nie będą chcieli jej dawać nic do roboty. Jeszcze przed sabatem czuła się wybrakowana i za bardzo postrzelona na "odpowiedzialne misje", a teraz... Szalenie martwiła się, że już w ogóle pójdzie w odstawkę i co najwyżej... portret jebnie komuś i to też pewnie zamówienie będzie z litości, bo poszło już w świat, że wróciła do malowania. Tymczasem Brenna zabrała ją tutaj, pokazała ważne miejsce, mówiła że będzie co robić...

Czuła jak wdzięczność wypełnia jej serce i może nienawidziła szczerze swojego ojca, brat ją wkurwiał, a życie uczuciowe było jakimś przydługim żartem pozbawionym pointy, ale właśnie tu, stojąc na progu Księżycowego Stawu, który widział zbyt wiele przemocy, jak później miało się okazać, właśnie tu poczuła ogromną wdzięczność za całą zakonniarską rodzinę. To było wszystko co miała ich zaufanie, swoją lojalność. Całe stado osób, które może czasem były dla niej za nudne, za sztywne, za poważne, za mało mroczne i niepokojąco przyciągające do siebie (jak debile z którymi się spotykała), może czasem była dla nich gównianą przyjaciółką ale byli. I byli jej stadem.

Głośno smarknęła, odsunęła się i szybko przetarła twarz rękawem wyciągniętego, ewidentnie męskiego swetra.

– Dobra, chuj, pokaż mi jak to w środku wygląda, chce sobie wybrać pokój! Myślisz, że zmieści się gdzieś moja aparatura do bimbru? Bo Alik już trzy razy próbował mi ją z domu wyjebać – wyrzucała z siebie słowa już normalnym tonem. Musiała być normalna. Misje czekały. Dupy śmierciuchów same się nie wykopią, prawda?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
29.07.2024, 11:51  ✶  
Brenna pewne rzeczy analizowała wręcz nadmiernie, inne jednak robiła po prostu… trochę instynktownie, pod wpływem chwili czy jakiejś myśli, która nagle wbiła jej do łba. Domyślała się, że Mildred nie czuje się dobrze – nie mogła się tak czuć po miesiącach w Lecznicy Dusz. Nawet jeżeli wyjście stamtąd wzbudziło z pewnością entuzjazm, to jeszcze nie oznaczało, że wszystko jest w porządku. Nie miała jednak pojęcia, jak bardzo Millie boli ten dyżur Alastora, jak bardzo bała się, że zostanie wyłączona z akcji (w tym było trochę racji, Brenna na pewno nie planowała ciągnąć jej choćby na mroczną wyspę, nie dopóki się nie upewni, w jakim Miles jest stanie). Zaproponowała tę wycieczkę, bo po prostu… pomyślała, że dobrze, żeby Millie nie została sama, dopóki Moody nie skończy służby, a dziś akurat wychodziło tak, że Brenna tę zacznie, kiedy on będzie wolny.
Poza tym miała wrażenie, że Księżycowy Staw się jej spodoba.
– Cieszę się, że ktoś podziela moje zdanie – powiedziała, a kąciki ust drgnęły jej lekko. Przygarnęła do siebie Millie bez wahania, bo sama nigdy nie miała problemu z kontaktem fizycznym tego typu, nie obchodziło jej, że to gejowe albo że może ktoś uważać, że przecież to jakaś oznaka słabości. Brenna wyciągała do ludzi ręce czy to w chwilach radości, czy na powitanie, czy wtedy, kiedy było źle – gdy widziała, że ktoś potrzebuje oparcia. Czasem gdy sama go szukała, chociaż do tego akurat nie przywykła. – Nie zdziwię się, jeśli siedzi tutaj jakiś duch. Takie domy zawsze są nawiedzone – stwierdziła, półżartem, półserio, zanim puściła Moody i zgodnie z życzeniem otworzyła drzwi, wprowadzając ją do środka.
Z sieni dostały się do salonu, o drewnianej podłodze, wymagającej na pewno polerowania, może odnowienia. Ogromny, marmurowy kominek, od razu rzucał się w oczy, na ścianach znajdowały się portrety oraz obrazy – wszystkie nieruchome, większość przedstawiająca pewnie Juliusów albo nocne krajobrazy z różnych zakątków świata. Na suficie też znajdował się zresztą malunek nocnego nieba, ale wymagający na pewno odświeżenia – a może i kiedyś był zaklęty, ale to przeminęło? Pomieszczenie było ogromne, prawdopodobnie służyło nie tylko za salon, ale też miejsce, w którym organizowano tutaj przyjęcia czy nawet bale. Wciąż stały tutaj meble oraz różne ozdoby, o dziwo przez nikogo nie zabrane. Sprzęty ponakrywano teraz narzutami, aby się nie kurzyły.
– Część mebli jeszcze się nada – stwierdziła Brenna, zrywając płachtę z długiego, zdobionego stołu. Wznieciła przy tym tumany kurzu i zakasłała. – Może otworzysz okno? I na razie wolałabym nie biegać po całym domu, na pewno nie w pojedynkę, idę o zakład, że zagnieździł się tutaj jakiś bogin, a ostatnio w domu opuszczonym przez czarodziejkę, bahanki zagryzły jakiegoś mugola, kij wie, co tutaj siedzi… Trzeba będzie się tu rozejrzeć całą grupą.
Parsknęła cicho na tę aparaturę do bimbru i pokręciła głową, nie tyleż w zaprzeczeniu, ile w takim… nieco rozbawionym geście.
– Są tutaj piwnica i poddasze. Zobaczymy. Pewnie będzie tu dobrze urządzić pracownię alchemiczną i takie tam… chociaż nie spieszy się z tym jakoś okropnie, bo i tak najważniejsze rzeczy zostaną w Strażnicy, przynajmniej póki co, tam jednak jest… bezpieczniej.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#4
29.07.2024, 22:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.08.2024, 18:28 przez Millie Moody.)  
Uścisk Brenny koił. Choć umysł Mildred rzadko kiedy dopuszczał szczęście, jakim byli w jej życiu wierni i lojalni przyjaciele, osoby czułe, otwarte na nią mimo wszystkich dziwactw i dość agresywnego niekiedy obycia, tak teraz może dzięki Świętu Żniw i wdzięczności, która ją tak zalewała pod wpływem wspólnej wycieczki, może dzięki temu pozwoliła sobie poczuć ulgę.

To było w sumie zabawne, bo Millie nigdy nie była osobą wyjątkowo religijną. Uważała Matkę i inne bóstwa za gromadę chujów bawiących się losami ludzi szarpanych przez okoliczności i własne popędy. A jednak teraz przechodząc przez próg Księżycowego Stawu, myślała wiele o Święcie Żniw. Myślała o kiermaszu na którym była, o wesołej atmosferze, Lammasowym chlebie, który nawet kupiła i zabrała ze sobą razem z rytualną świecą i ziołowym kadzidłem. Myślała o śmiesznostkach wróżb z kukiełek kukurydzianych i święceniu plonów. I myślała o tym, jak bardzo to wszystko było pojebane, skoro Lugh ustanowił to święto na cześć swojej kurwa zmarłej matki, która zarobiła się po łokcie w polu. Lugh to w ogóle... Ucieleśnienie dworu buław, ognisty bożek mądrości, rzemiosła i wszystkiego tego co mężczyźni wbijali sobie do głowy jako wartościowe w czasach pokoju, choć oczywiście najważniejsze było, że zarżnął swojego dziada czy coś. Tak czy inaczej, ludzie teraz śmiali się i podskakiwali, bo matka Lugha zdechła w polu. Myśli Millie mimowolnie uciekły do jej własnej matki, do wspólnie robionych kukiełek i śmiechu, a potem tego momentu, gdy nie było już łez i nie było już złożonej chorobą rodzicielki i była tylko jedna wielka, ziejąca...

– TAJEST PANI DETEKTYW! – odpowiedziała na ostrzeżenia Brenny, zadzierając głowę i zagapiając się totalnie w rozgwieżdżony sufit. – Ale czad... Myślisz, że Bazyliszek się tak czuł u siebie w domu? Szkoda, że... że nie będzie mógł tu wpaść. – mruknęła do Brenny, ale trochę do siebie. – Nie no wiesz, moja aparatura do bimbru nie jest kluczowa dla przetrwania naszego kółka. Chociaż zdecydowanie, nie mogę się doczekać, aż będziemy mogli wszyscy się napić. Mówisz, że ta potańcówka to jest teraz piątego, tak?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
30.07.2024, 13:59  ✶  
Czarodziejski światek był ciasny i czasem to mogło doskwierać, a Hogwart oddzielał dzieciaki od domów i szybko wrzucał na głęboką wodę. Jednocześnie jednak właśnie to oddzielenie i ciasność sprawiały, że łatwo było stworzyć trwałe przyjaźnie – większość swoich bliskich Brenna znała jeszcze ze szkoły, a tam gdzie nitki były za czasów szkolnych i tuż po nich kruche, często zaplotły się później pod wpływem wspólnego pracy w Ministerstwie i wojny. Tak właśnie było z Millie.
Może zresztą ta wojna, śmierć Derwina i Jasona, powód, dla którego kupowała ten dom, ostatnie tygodnie, trudne przecież dla wszystkich, sprawiły, że w jej torbie też znajdowała się świeczka kupiona na stoisku kowenu i torebka ziół. Nigdy nie wierzyła, że Matka Księżyca faktycznie słucha modlitw ludzi: że naprawdę postrzega ich jak swoje dzieci.
Ale czasem nawet bez wiary dobrze było pozwolić sobie na odrobinę nadziei.
– Jeśli chcesz, możesz spróbował to potem odmalować – powiedziała, też zadzierając głowę i krytycznie przyglądając się malunkowi. – Chyba lubili astronomię. Albo astrologię. Albo oba – oceniła, biorąc pod uwagę, że i na obrazach powtarzał się motyw nocnego nieba. – Myślę, że Basilius spojrzałby na to wszystko z przerażeniem, potem pomyślał, że oszalałam, że to kupiłam, ale nie wiem czy nie uznałby, że powiedzenie tego na głos jest niemiłe, a potem schody zawaliłyby się pod którymś z nas i tutaj już na pewno powiedziałby, że to moja wina – wyliczyła, uśmiechając się lekko. Prewett nie był w ich małym klubie czytelniczym. Z różnych powodów: nikt o zdrowych zmysłach nie słałby go na prostą linię, a i nie zdawał się typem wojownika, chętnego walczyć o dobro inaczej niż na szpitalnej Sali, zdejmując klątwy. Nie była pewna, jakby zareagował. I czy na pewno nie czułby się w obowiązku podzielić informacjami ze swoją rodziną.
Ale prawda była taka, że myśl o tym, że drugi klątwołamacz poza Thomasem mógłby się im przydać, tłukła się czasem po głowie Brenny, zwłaszcza odkąd dołączyli do nich Vincent i Florence. Dylemat lojalności wobec rodziny w końcu trochę się przez to zmniejszał.
– Tak, pomyślałam, że przyda się… no sama nie wiem, jak to uznać. Trochę rozluźnienia ludziom? A minęło… minęło już trochę czasu.
W maju Derwin, w czerwcu Jason. Mogłoby się wydawać, że te trzy miesiące od śmierci pierwszego i półtora od śmierci drugiego to za krótko – ale Brenna miała ponure przeczucie, że jeśli będą czekać na odpowiedni moment, to przyjdzie im czekać wiecznie. Nie chciała, by członkowie Zakonu żyli tylko pracą i wojną, jak robił to Alastor (a przynajmniej jak zdawało się jej, że robi).


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
01.08.2024, 20:29  ✶  
– Ej Bazyliszek może i jojczy jak baba przed okresem, ale jest żylasty. Przetrwał Ciebie, mnie... Może trochę chodzi taki przygarbiony, ale w środku to prawdziwa bestia. Zapytaj jego chłopaka! – Przekonanie o tym, że Basilius jest homoseksualistą związane było zapewne z faktem, że nie szło mu jakoś wybitnie z płcią przeciwną, a Millie kompletnie nie świadoma, że ma Erika pod ręką zawsze marzyła o tym by mieć przyjaciela geja. Los Prewetta był przesądzony, odkąd odkryła na jego szafce nocnej jakieś szmirowate romansidło z niekończącym się magicznym pornosem od dziesiątej strony. Normalne hetero samce nie czytały takiego czegoś!

Sufit nawet zaniedbany był imponujący. – Morfinie pewnie się spodoba... – uśmiechnęła się przypominając sobie o wielkim newsie nowego w końcu zwerbowanego. – Mogłabym to ogarnąć wiesz... Wróciłam do... no... w lecznicy wróciłam do malowania, w sumie dzisiaj jest pierwszy dzień od dawna kiedy tego nie robiłam i już najchętniej wskoczyłabym na miotłę i poprawiła chociaż jeden kawałek. Eee... no, żeby wszyscy się tu dobrze czuli. – Myślała o tych co żyli, chociaż trwała pomiędzy. Ciekawe czy Derwin odjechał pociągiem, który widziała w swojej wizji... Ciekawe na ile to co widziała było tylko kolejnym pieprzonym zwidem, a nie prawdą... Ciekawe, czy jeśli pomaluje kilka gwiazdek na suficie, to Dumbledore nadal będzie uważał ją za przydatną i nie dadzą jej hehe wilczego biletu... Ciekawe czy...

Wzdrygnęła się.

– Mm... przeciąg, ale ogarniemy to. – Rozmasowała sobie ramiona i sięgnęła do torby po różdżkę, a w niej znalazła kupione na kiermaszu kadzidłowe snopki białej szauwi, rozmarynu i lawendy. Myślała wtedy o innych domach, ale...

– Wiesz co Brenka, może skoro jest Lammas i wiesz, bogowie patrzą, to może okadzę domostwo i powiem mu, że się nim zajmiemy? – Właściwie już wyciągnęła jeden ciasno związany o ironio ręką mulciberową zwitek i mimo, że pytała o pozwolenie, to już go różdżką odpalała, po to by dmuchnięciem zgasić i rozpocząć rytuał. Najpierw kucnęła, do kostek, potem dym niespiesznie otulił jej sylwetkę, kolana, biodra, trzewia, pierś i bijące coraz spokojniej serce, barki, aż głowę, która poczuła płynący rozmarynową strugą spokój. Potem przyszła pora na okadzanie całego domostwa, a przynajmniej tej części, do której miała dostęp dzisiaj... Wierzyła jednak że przestronny hol, który ich powitał będzie jak płuca, z których woń szałwi i rozmarynu uleci do wszystkich, nawet tych najbardziej zapodzianych części domu.

W nabożnym skupieniu uniosła ręce ku górze, skupiając się na zadaniu, zogniskowaniu energii i rozproszeniu napięć, przywołania spokoju. Więź z budynkiem, to było dziwne, ale czuła jak dym wchodzi w jej nozdrza i miała wrażenie, jakby wchodził w nozdrza Księżycowego Stawu. Jak rozchodzi się po jej ciele i jak rozchodzi się pośród ścian. Zaczęła krążyć od ściany do ściany, zataczać runy, tak jak je zapamiętała, choć nie była specjalistką. Wiedźma z matki łaski, ale taka niedorobiona. Nie mogła jednak powstrzymać uczucia, że ten dym daje znać staremu smutnemu miejscu, że nie jest samo.

Obudź się – szeptały zadymione lustra, szeptała i ona witając to miejsce wonią, której nie czuło od lat. Zapomniała o Brennie, choć nie wychodziła poza wskazany obszar, okadzając schody, wyliniałe ramy, zakurzone meble. Okadzając duszę miejsca, która nieśmiało wychylała się z każdego zaniedbanego kąta.

Obudź się. Nie jesteś już sam Księżycowy Stawie.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
01.08.2024, 21:55  ✶  
– To on ma chłopaka? – zdziwiła się Brenna, który nigdy nie brała Basiliusa za geja. Po pierwsze, bo w świecie czarów i latach siedemdziesiątych o pewnych rzeczach w socjecie się nie mówiło i nie była do końca świadoma, ile osób o różnych preferencjach ją otacza: owszem, może i miał pewne podejrzenia wobec brata, a Morpheus powiedział jej to i owo, ale nie zdawała sobie sprawy… jak szerokie jest to zjawisko. Po drugie, bo przecież sama zepsuła mu randkę z kobietą. No i jakby się zastanowić, Prewett był niemal idealnym kandydatem na męża – poczucie humoru, przyzwoita natura, rozum, sporo cierpliwości, dobry zawód, i wyglądał nie najgorzej.
– Najpierw chyba trzeba będzie go umyć – stwierdziła krytycznie, spoglądając na księżyc pośród gwiazd. Nie znała się za bardzo na malowaniu, ale miała wrażenie, że nałożenie farby na kurz nie będzie skuteczne: na całe szczęście mieli zaklęcia, które mogły podziałać skuteczniej niż stanie na drabinie wraz ze ścierką. Obserwowała więc teraz ten sufit, zupełnie nieświadoma przemyśleń Millie, co do własnej przydatności czy nieprzydatności. – Czeka nas tutaj w ogóle masa pracy, ale no… możemy potrzebować kryjówek, do które nie są pełne ludzi jak Warownia, i nie są tak… tak mega – mega tajne jak Strażnica.
Chociaż naprawdę miała nadzieję, że nie będą tego miejsca ostatecznie potrzebować do tajnych działań albo do ukrywania się, to musiała przygotować się na taką ewentualność. Wszyscy musieli.
– Jasne, nie krępuj się – odparła automatycznie, ani myśląc zabraniać jej rytuału, jeżeli miała na niego ochotę. Nikogo nie krzywdził, nie pomoże, to nie zaszkodzi, a skoro Millie czuła taką potrzebę, to czemu nie? Miles zawsze miała pewien pociąg do tego co nierealne i niewidoczne, do wróżenia i do spirytualizmu, co pewnie było częścią dziedzictwa Trelawneyów. Sama Brenna zresztą jakoś w Lammas czuła się trochę mniej sceptyczna do bóstw niż zwykle – chociaż nie to, że w nie na co dzień nie wierzyła. Chyba wierzyła, po prostu na ogół trochę powątpiewała w ich opiekę.
Gdy Moody krążyła więc po salonie i halu z szałwią, w ten sposób „informując” Księżycowy Staw, że nie jest już sam, Brenna zabrała się do zadania przywracania go do życia nieco bardziej pragmatycznie – zrywając płachty z mebli w salonie, jedna po drugiej, i wyrzucając za pomocą zaklęcia zgromadzony w pomieszczeniu kurz przez uchylone okno. Na inne pomieszczenia, na dokładniejsze porządku, przyjdzie czas wkrótce, gdy uda się znaleźć jakiś dzień, kiedy więcej osób będzie miało akurat wolne w pracy.
Ale już teraz, gdy znikał ten kurz, gdy narzuty odsłaniały meble, dom zdawał się... trochę mniej opuszczony.
I Brenna może ulegała wyobraźni, a tę miała w gruncie rzeczy bujną, ale mogłaby przysiąc, że w powietrzu niemal wisi atmosfera wyczekiwania.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#8
02.08.2024, 09:08  ✶  
– To bardzo, bardzo mądre. Wiesz moja rodzina od strony ee... no wiesz od jego strony – mówienie o ojcu zawsze sprawiało mu trudność, a przez swoje zamiłowania do ezoterycznej strony świata i zasadniczego odklejenia od jakiejkolwiek materialnej strony świata (poza regularną młócką, ale powiedzmy, że wynikało to z fascynacji bratem) z Moodymi nie było jej aż tak po drodze, a z ojcem... z ojcem w szczególności. – No tam jest cała sieć. W mieście. Mogłabym teraz na urlopie spróbować jakoś to odkurzyć, ale... ech Brenna, to jest cudowne miejsce. I ten sufit. Tu jest tak dużo miejsca!
To było dziwne uczucie rozsadzające, klatkę piersiową, zamiast ją ściskać. Bywała w dużych domach, w rezydencjach, bywała w jej świecie, ale zawsze czuła to nieprzyjemne gniecenie, sprowadzające do parteru, mówiące, że to nie jest jej miejsce. Księżycowy Staw potrzebował dużo miłości, aby chociaż powspominać czasy jego dawnej świetności (a i to pewnie będzie nie do odzyskania), z drugiej strony może po raz pierwszy stałby się dla kogoś domem. Wielki, wspaniały dom, tak inny od małych wynajętych mieszkanek, ciasnych poddaszy zawalonych śmieciem.

Wyciągnęła różdżkę i zwinnym zaklęciem translokacyjnym pozwoliła nie tylko dymowi, ale i kadzidłu wznieść się w przestrzeń w ogromną przestrzeń, którą obejmowała już sercem, ale nie mogła objąć ramionami. Obfitość tego miejsca i obfitość doświadczeń, które przez nią przepływały nie deprymowały jej.

– To miejsce jest zupełnie inne niż Lecznica. Kocham je. – przyznała z prostotą, może mówiąc bardziej do siebie niż do Brenny, bo kiedy dwa miesiące siedzi się zamkniętym w ciasnej salce z jedną wariatką, to człowiekowi zbyt łatwo przychodzi mówienie do siebie. Żałowała, że nie ma miotły, że nie może wzlecieć pod sufit, dotknąć gwiazd, ale wiedziała że to wciąż jest na wyciągnięcie ręki. Bardzo, bardzo chciała nie być odcięta od tego bogactwa, jakby posmakowała snu, który nie należał do Brenny czy do niej, snu o wielkkości, o byciu ważnym miejscem dla kogoś, o wypełnieniu się ponownie życiem, a nie śmiercią. I ona chciała to wezwanie wypełnić, spełnić cudzy sen, skoro z własnymi szło jej tak kiepsko.

– Mmm... co myślisz, może skoro już mamy taką okadzoną świątynię i odsłoniłaś część mebli, chciałabyś poprosić ze mną boginię o ochronę tego miejsca i nas, nas wszystkich, którzy tu będziemy? – zaproponowała. Nie lubiła bogów, ale teraz gotowa była im zapalić świece. Za martwe na polu ciało matki, za obfitość, która spływała na wzrastający w siłę Zakon, za tych, którzy żyli, a nie odjechali szarą potworną lokomotywą w nieznane...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
02.08.2024, 09:55  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.10.2024, 18:49 przez Brenna Longbottom.)  
– To na pewno się przyda podczas akcji, Alek chyba zna rozkład tych mieszkań, ale no… należą do Moodych. Cholera wie, ilu aurorom na akcje podała adresy Harper albo kogo zapraszał do nich wasz kuzyn – mruknęła Brenna, składając jedną z płacht. – Potrzebujemy czegoś, co będzie nasze. Jak Strażnica.
Księżycowy Staw nie miał być teraz taką posiadłością, jaką był kiedyś. Nie będą urządzali tu bali, nie będzie rodzinnych obiadów w jadalni, dzieci w ogrodzie ani eleganckich gości czy malarzy, rozstawiających w salonie sztalugi, aby uwiecznić na płótnie przedstawicieli rodu. Będzie kryjówką, miejscem snucia planów, opatrywania ran, treningów, ale też – bo Zakon Feniksa to byli ludzie, i napełnią to miejsce swoją obecnością – pełnym śmiechów, kaw wypijanych na tarasowych schodach, kanapek przygotowany w pośpiechu w kuchni.
W przypływie rzadkiego sobie optymizmu pomyślała, że może kiedyś, kiedy wojna się skończy, mógłby stać się czymś więcej. Że może gdyby wypadało opuścić Warownię, zostawić ją prawowitym dziedzicom i ich rodzinom, obojętnie czy będą to Erik, czy może raczej młody Frank, mogłaby osiąść i tutaj. Ale ta myśl znikła zaraz – oczy Brenny nie widziały rychłego końca wojny, a spoglądały na te całe lata w przeszłości, gdy walka z Grindewaldem trwała dobrą dekadę. Jeśli chciała spojrzeć w przód, dostrzegała głównie kłębiącą się przed nimi ciemność.
Ale i tak odetchnęła z jakąś dziwną ulgą, gdy Millie powiedziała, że kocha to miejsce. Nawet nie dlatego, że ktoś popierał jej wybór. Millie po prostu nawet przed Beltane zdawała się otoczona ciemnością i zagubiona, rzucane wiatrem w różne strony, niby nie przejmująca się niczym, a jednak nie mogąca złapać równowagi.
Dobrze, że było coś, co wzbudzało w niej radość, nawet jeżeli tym czymś był budynek. Jeżeli Millie miała ochotę wybrać sobie pokój i traktować to miejsce jak swój dom, Brenna nie zamierzała protestować – każdy potrzebował domu, a że dom to często ludzie, nie tylko ściany, mogła się dzielić. Jak od dawna wiele osób dzieliło Warownię.
– Jasne, dlaczego nie? – powiedziała, przykucając przy swojej torbie, by wyjąć z niej świecę, kupioną od Sebastiana i woreczek ziół. Może było coś w atmosferze Lammas, że nawet Brenna, nie wierząca zbytnio w moc modłów, była skłonna zaufać im odrobinę bardziej. Ustawiła świecę na dawno nieużywanym stole, przy którym niegdyś siadali Juliusowie, odpaliła ją różdżką, a potem faktycznie bezgłośnym szeptem odmówiła modlitwę – z prośbą o bezpieczeństwo raczej dla ludzi niż budynków, chociaż jej myśli uciekły do innego miejsca niż Księżycowy Staw, skoro dla tego domu o błogosławieństwo Matki już prosiła Millie Moody, a o Warownię modlili się tego dnia ci, którzy spędzali tam wieczór.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#10
13.08.2024, 14:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.08.2024, 14:49 przez Millie Moody.)  
Strategia o której mówiła Brenna była jak najbardziej zasadna, nawet jeśli Harper i Cain byli w Zakonie, to sieć Moodych była z pewnością dostępna dla ludzi spoza organizacji. Przede wszystkim też kojarzyła się Millie z ojcem, a niemal wszystko co kojarzyło jej się z ojcem, przynosiło ból i zgryzotę. Zupełnie inaczej było jednak z Księżycowym Stawem. To miejsce miało być Zakonu, ale od pierwszych chwil gdy przeskoczyła tutaj z Brenną, czuła... czuła się jak w domu. A patrząc na historię ostatnich miesięcy dawno się tak nie czuła.

Świeca zioła... wszystko spowite było już kadzidłem białej szałwii otwierającej kolejno czakry, lawendy wyciszającej poszum codzienności i tłustego tymianku rozpraszającego negatywną energię. To tylko zioła, to aż zioła. Jej świeca była kupiona na targowisku Mulciberów, co Millie w chwili zakupu potraktowała jako przebrzydły chichot losu, że te upadłe czyściuchy usługiwały jej, półkrwistej wariatce, dając narzędzie, które zgodnie z wiarą miało chronić... chociażby przed innymi czyściuchami, którzy biegali w maskach po ulicach i katowali mugolaków.

Teraz jednak o tym nie myślała, skupiła się na przyjaciółce, skupiła się na zaniedbanym domu, który potrzebował tylko odrobiny miłości, aby znów rozkwitnąć. Skupiła się na myśli o tych, którym zależało na jej zdrowiu i szczęściu z rozpalającą pewnością własnej w tym wzajemności. Nie byli to kochankowie, nie był to porywy serca czy namiętności tłamszonej kiepskim stanem. Przyjaciele, stado, rodzina, wojownicy. Zapaliła swoją świece i pomodliła się żarliwie o ich dobrobyt, a przede wszystkim bezpieczeństwo. O to, by Matka otoczyła ochroną Księżycowy Staw, by mogli wszyscy schronić się w nim w godzinie próby. Modliła się jak nigdy, chcąc by ściany usłyszały energię jej słów, by poczuły w starym drewnie, że oni się nim teraz zajmą. Modliła się tak, jakby chciała samą Matkę żywą i umarłą wezwać z pola, odgonić śmierć i nakazać jej tu właśnie rozgościć się i płonąć bezpiecznym ogniskiem rodzinnej miłości, za którym tęskniło tak wielu. Modliła się wdychając woń świecy, wierząc tu i teraz, że dym ten wleci do wielkich nozdrzy boginii, że poczuje go i spojrzy łaskawszym okiem na miejsce, które miało być dla nich schronieniem.

Dawno nie była tak skupiona, a gdy świece dogasły otworzyła powieki i w milczeniu jeszcze sięgnęła do swojej kieszeni, tylko po to, by sięgnąć po kartę. Dla domu. Na co uważać. Od czego zacząć porządki. Wyciągnęła ją, spojrzała i schowała talię na powrót do ciasnej kieszeni.

Rzut Tarot 1d78 - 35
Dziesiątka Buław


– Wracamy już, ale... ale wrócimy Księżycowy Stawie. Możesz na nas liczyć – powiedziała cicho kierując wzrok ku piętru, nieświadoma starć które ledwie za kilka dni odbędą się na terenie domostwa. Zaraz potem uśmiechnęła się do Brenny z powagą wieku, który rzadko przesiąkał przez szczupłą twarz.

– Wracajmy – poprosiła. Ich praca na dziś była skończona.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2226), Millie Moody (2256)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa