Deszczu chyba nie spodziewał się nikt. Wszystko wskazywało na to, że tego dnia pogoda będzie wręcz wspaniała i nawet nauczyciel wróżbiarstwa zapewniał, że fusy w herbacie (czy tak ilość pyłku na płatkach kwiatów) wróżyły bezchmurne niebo i ciepłe słońce aż do zachodu. I tak właśnie na początku było. Poranek był wręcz przepiękny, podczas lekcji aż żal ściskał serce, że zajęć nie można było odbyć na błoniach, a zbliżający się mecz Quidditcha wywoływał jeszcze większy entuzjazm, niż zwykle.
Gryffindor kontra Ravenclaw.
Obie drużyny ze swoimi najnowszymi nabytkami w postaci Pałkarza w drużynie Kruków oraz obiecującej Ścigającej Domu Lwa.
Dla samego Jessiego był to dzień pełen ekscytacji, ale również stresu. Nie udało mu się dołączyć do drużyny na swoim drugim roku, ale teraz, na trzecim, pomyślnie przeszedł rekrutację i mógł stanąć na boisku wraz z pozostałymi członkami drużyny i walczyć wraz z nimi o zwycięstwo, a kto wie, może i o sam Puchar Quidditcha.
Ledwo wypuszczono piłki i wyrzucono kafla w powietrze, a już padły pierwsze gole. Gryffinfor, Ravenclaw, Gryffindor, Gryffindor, Ravenclaw, Gryffindor, Ravenclaw, Ravenclaw, Ravenclaw... Mecz zdawał się być bardzo wyrównany. Czerwień mieszała się w powietrzu z niebieskimi szatami, ktoś znikał i zaraz wracał, kafle przekazywano z rąk do rąk, tłuczki krążyły między graczami i próbowały ich strącać na ziemię.
Pierwsza kropla z niebo na chwilę zatrzymała mecz. Wszyscy zatrzymali się w powietrzu, oczy uniosły się ku niebu. Druga kropla. Trzecia kropla.
Kapitanowie zgodnie postanowili kontynuować mecz i miotły znów ruszyły, a coraz więcej kropel z nieba zdawało się nikomu nie przeszkadzać.
Przynajmniej dopóki te pojedyncze krople nie przeistoczyły się w istną ulewę. Niebo pociemniało, pokryło się równie ciemnymi chmurami i na ziemię spadł gęsty deszcz, utrudniający nie tylko widowni śledzenie rozgrywki, ale również grę samym graczom.
Jessie co chwila odgarniał mokrą grzywkę z czoła, coraz mocniej zaciskając palce na mokrej rączce pałki i próbował przez deszcz dostrzec graczy drugiego domu i to w ich stronę posłać tłuczka, dla którego zmiana pogody nie była absolutnie żadnym problemem.
Wraz z kolejnym zamachem pałka uderzyła w nadlatującego w jego stronę tłuczka i ten, napędzony siłą uderzenia, poleciał prosto w stronę Electry Prewett, celując w trzonek jej miotły.
Jak się okazało, było to ostatnie uderzenie, bo w chwili, gdy pałka uderzyła w tłuczek, dyrektor podniósł się na trybunach, przyłożył koniec różdżki do swojej szyi i donośnie ogłosił przerwanie meczu.
Gryfoni mieli przewagę, ale szukający nie złapali znicza. Mecz nie został rozstrzygnięty i zawodnicy, ogromnie niezadowoleni, zeszli na mokrą ziemię.
-Wciąż możemy grać - zawołał ktoś, ale nauczyciele go nie słuchali.