• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[20.08.72, wieczór. Warownia] Poznaj moje jaszczurki

[20.08.72, wieczór. Warownia] Poznaj moje jaszczurki
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
25.09.2024, 14:03  ✶  
– Cześć, cieszę się, że znalazłeś czas, żeby wpaść. Kawa, herbatka, sok owocowy, ciastko czy od razu jaszczurki? Do oglądania, nie do jedzenia, żeby nie było.
Tymi oto słowami Brenna przywitała Laurenta, gdy z rozmachem otworzyła przed nim drzwi. Trochę zadyszana, bo zbiegła z góry, gdzie wcześniej też biegała, próbując zrobić trzy rzeczy na raz, jako że dopiero co wróciła z Biura, i zaraz planowała od niego jeszcze wrócić. Zdążyła się przebrać, coś po drodze zjeść i podjęła próbę nakarmienia jaszczurek, ale najwyraźniej ten gatunek nie żywił się robakami, a przynajmniej nie takimi robakami, jakie miała im do zaoferowania Brenna.
Uśmiechnęła się do Prewetta na powitanie. Miała trochę wyrzutów sumienia, że go tu ściągała, ale taka teleportacja była wygodniejsza niż ciąganie – znowu – akwarium. Siedzących w nim okazów nie rozpoznała Brenna, co nie było zaskakujące, ale nie rozpoznała ich także Victoria, co już wskazywało na to, że mogą być jakimś rzadszym gatunkiem. A rzadsze gatunki czasem miały specjalne upodobania żywieniowe czy na przykład mogły zacząć zionąć ogniem – Brenna pamiętała niektóre lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami i do tej pory zastanawiała się, jak w ogóle ktoś niektóre z tych stworzeń mógł chcieć udomawiać.
– Chciałabym się upewnić, że wiesz, nie odgryzą nikomu palców, jeśli je komuś oddam albo nie wiem, nie zachwieją lokalnym ekosystemem, jakbym wypuściła je w Kniei – dodała, przesuwając się, żeby wpuścić Laurenta do Warowni i jednocześnie blokując nogą Gałgana, wielkiego psa o jasnym umaszczeniu, którego pewnie jednym z rodziców był jakiś rasowiec, ale drugim po prostu duży pies. Jak typowy pies obronny, Gałgan miał najwyraźniej ogromną ochotę na Laurenta się rzucić, obalić swoją wagą na ziemię i następnie przystąpić do procesu zalizywania go na śmierć, przy obowiązkowym, szaleńczym merdaniu ogonem. Między innymi przez psy Brenna pozostawała wobec jaszczurek podejrzliwa, bo jakby nie było, zabrano je z domu szalonej, afrykańskiej nekromantki – cholera wie, czy na nich nie eksperymentowała i na przykład nocą nie rosły i nie wychodziły zżerać okolicznych psów albo kotów?
Pewnie nie.
Ale Brenna pod pewnymi względami bywała paranoiczna.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
26.09.2024, 17:20  ✶  

Jesień jeszcze nie nadeszła, a już była wyczuwalna w powietrzu. W opadach deszczy i zimnych chmurach, które zaczynały przysłaniać niebo. Klasyczna, angielska pogoda - nic wielce się nie zmieniało. W taki wieczór, na szczęście bez deszczu, przy Waroni stuknęły podkowy i złożyły się potężne skrzydła abraksana, który wysadził swojego jeźdźca tuż pod dom. Karmazynowe ślepia Michaela nieufnie spoglądały na całe otoczenie, kiedy jego jeździec zsuwał się z jego boku. Bo o wybitnie zgrabnym zsiadaniu nie było mowy, ale Laurent nie chciał, żeby rumak zginał swoje nogi, jak robił zazwyczaj, żeby pomóc mu z tą czynnością. Unosząca się wokół wilgoć od razu pobrudziłaby jego śnieżne futro, które skrzydło się metalicznie w blaskach pobliskich latarni i ciepła wypadającego z domu na zewnątrz. Nie przyszedł z pustymi rękoma, och nie. Pod pachę wcisnął naprawdę długie (i ciężkie) zawiniątko, które miał nadzieję dostarczyć jak najszybciej do właścicielki, żeby prędzej nie złamało jego ramion. Szczególnie, że w drugiej ręce targał torbę, która co prawda była potraktowana zaklęciem zmniejszającym jej zawartość, ale nadal wcale nie była taka leciutka, jakby chciał. Odpiął ją od siodła Michaela i powędrował do drzwi.

Ubrany w jesienny już płaszcz, w rękawiczkach, z czapką na głowie, by nie przewiało go podczas lotu zapukał do drzwi znajomej Longbottom, która miała dla niego przemiłe przecięcie jakże tragicznego kolejnego miesiąca. Jaszczurki. Magiczne jaszczurki przywiezione prosto z Afryki - to przecież jasne, że był zafascynowany. Nawet więcej - był naprawdę podekscytowany. Nawet mimo przyklejonej do niego łatki wiecznego zmęczenia.

- Herbata i to z dużą ilością malin, żebym mógł się rozgrzać. - Uśmiechnął się od progu, wchodząc do środka. - Bardzo się cieszę, że znalazłaś chwilę na spotkanie. Dobry wieczór, Brenno. - Odłożył pakunek, torbę, ściągnął czapkę, rękawiczki, rozwiesił się, zapytał, czy zdjąć buty, zanim wszedł za Brenną do wnętrza. O wiele cieplejszego niż chłodny już wieczór. Tak, cieszył się. Po pierwsze dlatego, że jakoś nie było wiele czasu na łapanie się wzajem. Po drugie dlatego, że spóźniony prezent urodziny czekał i czekał... w końcu się doczekał. I dobrze było się spotkać przy okazji bzdurnych jaszczurek, a nie w sytuacji, gdzie życie było zagrożone. - Wszystkie gatunki sprowadzone z obcych krajów zachwieją ekosystemem. Poza tym gady z Afryki mają na to marne szanse przy naszym wątpliwie stabilnym i chłodnym klimacie. - Prawdziwie ciepłe dni mieli maksymalnie dwa miesiące, a żeby mówić o wysokich temperaturach to chyba wytyczyłby tylko koniec czerwca i lipiec. Chmury, deszcz, chmury... Oczywiście natura potrafiła czynić cuda ze zdolnościami przystosowania się, ale Laurent by zdecydowanie wolał nie ryzykować że po pierwsze: zdechną, a po drugie (i to jest ta gorsza wersja) klimat jednak im doskonale (aż za dobrze) podpasuje i zaczną mnożyć się jak szalone. - Brak naturalnych wrogów łatwo sprawia, że takie gatunki stają się błyskawicznie inwazyjne, jeśli jednak klimat im podpasuje, a zaradzenie sobie z takim problemem to już koszmar. - Bo wybijesz wszystkie? Tak by wypadało. Tylko jak? Polując na nie nożem? Sprowadzając ich naturalnych wrogów? Wtedy ci będą żyć tu jak książęta... i tak dalej, i tak dalej...

- Dobry wieczór, kolego. - Pochylił się w kierunku psa i wyciągnął dłoń w stronę jego łba, o ile Brenna nie dała znaku, żeby lepiej go nie ruszać. - Nie skacz. - Widać było, że psisko jest naładowane energią i szczęściem, że pojawił się CZŁOWIEK w okolicy, który mógł go potencjalnie wygłaskać na wszystkie strony świata. I Laurent by to bardzo chętnie zrobił, ale miał przynajmniej dwa punkty do odhaczenia przed tą przyjemnością. I jedno z nich wykonał, kiedy wymiętosił Gałgana przez chwilę. - Wiem, że minął kawałek czasu od twoich urodzin, ale przygotowanie tego prezentu trwało o wiele dłużej, niż się spodziewałem. - Podniósł zawiniątko i ściągnął z niego zabezpieczające skóry. Piękne, zdobione żłobieniami drewno z wyrytym na nim zresztą imieniem inkrustacjowanymi literami "Brenna Longbottom". - Wszystkiego najlepszego. - Uśmiechnął się ciepło do kobiety i wyciągnął ciężki pakunek.

A w nim?

Miecz.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
26.09.2024, 22:24  ✶  
– Robi się! Wynieść Michaelowi trochę whiskey…? Nie mamy chyba całej beczki, ale może dostać jakąś miednicę, tak na rozgrzanie – powiedziała Brenna, spoglądając jeszcze ponad ramieniem Laurenta ku potężnej sylwetce magicznego konia. Stropiła się trochę, że pewnie powinna była uprzedzić skrzatkę, aby kupiła bardzo, bardzo dużo ognistej whiskey (i wyjaśnić jej pośpiesznie, że to nie dla nich, a dla konia, zanim biedna Malwa uznałaby, że panienka popadła w alkoholizm).
Brenna nie powiedziała ani słowa odnośnie trzymania się z dala od Gałgana, a ten merdał ogonem jak szalony i nie przejawiał żadnych chęci ataku. Gdyby to był Ponurak albo Brownie pewnie miałaby większe obawy, ale Gałgan miał chyba za ojca lub matkę labradora i zachowywał się bardzo typowo dla tej rasy, przepełniony miłością do całego świata. Jedyne, co było dla niego ewidentnie trudne, to zrealizowanie polecenia „nie skacz”, bo chociaż nie skoczył, to wykonał jakiś przedziwny taniec, przebierając wszystkimi łapami po podłodze.
– Przepraszam, o ile resztę udało się już jako tako wytresować, to jego roznosi energię i to nawet jak wraca z godzinnego spaceru – stwierdziła, cofając się, by wsunąć głowę do kuchni. – Malwa? Zalejesz herbatę? Dodaj dużo malin. Pomarańczę i miód też? – dopytała jeszcze, a potem uśmiechnęła się do Laurenta. – Bardzo się więc cieszę, że postanowiłam zapytać ciebie, bo nie chciałabym ani ich zabić, zwłaszcza jeśli są rzadkie, ani zacząć jakiejś ekologicznej apokalipsy. Znam się tylko na kotach i psach, cała reszta mnie przerasta.
Fauna i flora nigdy nie były jej specjalnością, ani w czasach szkolnych, ani po nich, i chociaż przyszło jej do głowy, że jaszczurki mogą tu na wolności nie przetrwać albo coś tam się namiesza, to nie miała szans wpaść na to, jak bardzo katastrofalne mogłyby być skutki. Przynajmniej miała na tyle rozumu, aby się z kimś skonsultować…
– Hm? – Zdumiała się szczerze, kiedy Laurent wspomniał o prezencie. Dostawała takie rzadko – w tym roku objęły sztylet od rodziców, tort od Nory, wisiorek od Mav, i o ironio, czapkę z daszkiem od Atreusa i kwiaty od Borgina – a już na pewno nigdy nie jakiś czas później. I niczego nie spodziewałaby się od Laurenta. Zrobiło się jej nawet trochę głupio, bo w pewnym sensie prosiła go o przysługę, a on nie tylko poświęcił czas, żeby tutaj wpaść, ale jeszcze przywiózł jej prezent. Ujęła podarek i jej ciemne oczy szerzej się otworzyły, gdy zobaczyła, co kryło się w środku.
Był piękny – chociaż akurat przy mieczach to miało znaczenie drugorzędne. Rzut okiem, czy też raczej ruch ręką, wystarczył, aby się upewnić, że był poza tym dobrze wyważony, rękojeść miał z tych, które wygodnie trzymać i raczej nie wykonano go z byle jakichś materiałów. I Brenna przez chwilę nie była pewna, co powiedzieć, bo teraz to było jej już podwójnie głupio, a „nie musiałeś” cisnęło się na usta – ale przecież Laurent doskonale wiedział, że nie musiał.
– Jest… niesamowity – stwierdziła w końcu, przenosząc spojrzenie na Laurenta. – Nie bardzo wiem, co powiedzieć. Poza „dziękuję”, znaczy się – przyznała szczerze.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
28.09.2024, 20:13  ✶  

- Byłoby wspaniale, gdybyś tylko była taka miła... - Odetchnął, bo właściwie chciał kontynuować, że przecież sam może się tym zająć, ale... nie kontynuował tego, co powiedzieć chciał. Nie było, że może jednak SAM to zrobi - pani Zosia-samosia, która z jednej strony potrafiła poprosić o wsparcie, a potem znowu zaczynał robić wszystko własnymi rękoma. Świat się nie kończył tam, gdzie ktoś mógł cię wyręczyć, prawda? Zresztą - był w gościach. Nawet nie wypadało. - Nie ma za co, naprawdę! To młody psiak? - Te zazwyczaj były najbardziej energiczne i po prostu nie było na to rady. Jak mógłby się gniewać na taki kłębek energii, który chciał tylko odrobiny miłości? Nawet jeśli był już starszy to nadal... byłby zły tylko wtedy, kiedy ten pies stanowiłby zagrożenie dla siebie i dla innych, gdyby był agresywny i mimo to puszczany wolno. Duma był wyszkolony, a zawsze i tak dbał o to, żeby mieć na niego oko przy gościach, albo w ogóle go wyprowadzał. Z pewnymi gatunkami się po prostu nie ryzykowało. Dobrze, że Ministerstwo miało nad tymi niebezpieczniejszymi kontrolę, ale nad zwykłymi psami? To była inna para kaloszy - a potrafiły być równie niebezpieczne. Wystarczyło nie mieć przy sobie różdżki i tragedia gotowa. - Perfekcyjnie. - Uśmiechnął się z wdzięcznością na tę propozycję pomarańczy i miodu, sam o tym nie pomyślał a brzmiało jakby Brenna przeszukała głębinę jego umysłu i wyniosła z niej tę podświadomą potrzebę. Zamiast przysłowiowo wyłożyć mu to na talerz, to zaprezentuje to w filiżance wspaniałego naparu. - To zabawne, że kilka małych jaszczurek może stworzyć tak wiele zagrożenia dla środowiska, nie sądzisz? - On to uważał za fascynujące. - Ameryka zna podobny przykład. Sprowadzono tam kiedyś kudzu z Azji, które było łatwo hodowane, doskonale nadawało się do jedzenia i błyskawicznie rosło. Jego hodowla była ratunkiem dla ludzi przy Wielkim Kryzysie, jaki wtedy panował. Niestety nikt nie przemyślał tego, że rosnąca w trudniejszych warunkach Azji roślina będzie przytłaczać wszystkie inne. Zaczęła masowo niszczyć uprawy i rozrastać się o wiele szybciej w tak sprzyjających warunkach. Nie było też naturalnie żywiących się kudzu owadów i zwierząt, które by pomagały w jej zwalczaniu. Ta tragedia nadal tam trwa. Aktualnie jedynym sposobem na walczenie z nim jest ogień. - A ten był destrukcyjną i równie trudną do kontrolowania siłą, nawet przez czarodziei. Umówmy się - który rolnik był doskonałym praktykantem magii żywiołów? - Taka... mała dygresja. - Niepotrzebna, ale Laurent nawet się nad tym nie zastanowił, a już zaczął paplać. Idealna dygresja, kiedy Brenna oglądała miecz ze wszystkich stron. Perfekcyjnie wyważony, z jej inicjałami w klindze. Z prawdziwymi rubinami w rękojeści.

- Jest magiczny. - Przyglądał się kobiecie z mieczem. Wyglądała z nim... idealnie. - Pomaga w obronie przed czarną magią. Choć... jego możliwości nie są do końca poznane z oczywistych powodów. - Więc wymagało to eksploracji. - Mam nadzieję, że ty również nie będziesz miała okazji się o nich przekonać. - Gdyby jednak sądził, że tak będzie, to nie dawałby jej magicznego miecza kutego specjalnie dla niej.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
29.09.2024, 19:38  ✶  
– Pewnie, zaraz się załatwi – obiecała Brenna. Ostatecznie taka podróż może i nie była dla Michaela bardzo wyczerpująca, ale pewnie mógł odrobinę się zmęczyć. – Nie jest taki młody, ale pierwsze miesiące życia spędził w schronisku… wiesz, nie miał za wielu szans na wybieganie się czy zabawę – powiedziała, spoglądając na psa z pewną rezygnacją, gdy zdawało się, że zaraz dosłownie wybuchnie, bo aż się trząsł: nie, nie ze strachu, a raczej z pragnienia skoczenia dla Laurenta i jednocześnie świadomości, że pewnie nie powinien tego robić, bo właścicielka obserwowała go czujnie. – I tak cud, że tylko Gałgan przybiegł cię przywitać. Mieliśmy wziąć jednego psa, a wyszliśmy stamtąd z trzema, a potem przybłąkał się jeszcze czwarty.
Na całe szczęście dom był duży, a właściwie wszyscy domownicy lubili psy. Chociaż matka i tak zdawała się chętna udusić córkę, którą obwiniała wyraźnie o pojawienie się trzech psów, kiedy rozmawiali o wzięciu j e d n e j sztuki. Ojciec oczywiście marudził, ale już kolejnego dnia oddawał psom szynkę ze swoich kanapek…
Wysłuchała Laurenta, unosząc na niego na moment spojrzenie znad miecza. Nie nudził jej: lubiła ciekawostki, nawet jeśli nie miała pojęcia, czym jest kudzu, poza tym przede wszystkim widać było, jaką pasją Prewett darzy naturę i Brenna mogła tylko to podziwiać. Ktoś, kto potrafił czymś się tak fascynować i oddać temu czas, wysiłek oraz duszę, był tego podziwu godny.
– Całkiem szczerze, nigdy w życiu nie słyszałam o kudzu – przyznała, niepewna nawet, czy dobrze wymawia tę nazwę. – Ale rozumiem, o co chodzi. Czyli dobrze, że nie postanowiłam wypuszczać ich za murem.
Nie w ogródku, bo pewnie wtedy szybko upolowałyby je psy. Bardzo skutecznie zdołały odstraszyć wreszcie gnomy ogrodowe, z którymi mieli problem od zeszłego lata.
– Jest idealny i powinnam jakoś się za niego odwdzięczyć. Szkoda, że gdybym zaczęła chodzić z nim po Londynie, ludzie zrobiliby się nerwowi, bo ciężko będzie się z nim rozstać – stwierdziła jeszcze, przeciągając dłonią ponownie po rękojeści. Nie była pewna, czy to ze strony Laurenta próba powiedzenia „dziękuję” czy wyraz troski, ale Prewett wyraźnie nie uznawał półśrodków. I naprawdę wyszedł z siebie, żeby dać coś, co będzie do niej pasowało, a ona teraz czuła się przez to z jednej strony wdzięczna i rozczulona, z drugiej pomyślała, że wysłanie mu kwiatów było chyba żałosnym podarkiem przy czymś takim. – Daj mi chwilę, wezmę herbatę i poślę Malwę do Michaela, i możemy iść na górę, wypije się ją tam i zerknie na jaszczurki. Gałgan, chodź, daj spokój Laurentowi – dodała, wciąż z mieczem, wycofując się do kuchni. Wyłoniła się stamtąd minutę później, balansując tak, by utrzymać i swój prezent, i tacę z imbryczkiem, filiżankami i ciasteczkami. Skierowała się najpierw do salonu, a potem ku schodom. Gdzieś z głębi domu dobiegało poszczekiwanie, z gatunku tych radosnych – najwyraźniej któryś z domowników bawił się z jednym z pozostałych psów.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
01.10.2024, 23:46  ✶  

Och... biedne stworzenia, które nie miały okazji zaznać prawidłowej opieki. Stworzenia porzucane przez ludzi, dręczone przez nie, wykorzystywane. Mimochodem poczuł lekki chłód rozlewający się po ciele - to od tego smutku, kiedy raz jeszcze pochylił się nad tym niespokojnym psiskiem, którego niepokój był spowodowany tylko jednym - pragnieniem, żeby móc poskakać. Cieszyć się tym, że teraz uwagę dostawał - i to jaką! Nie był zapomniany, nie był zaniedbany. W schroniskach też warunki bywały bardzo różne, chociaż był pewien, że gdyby tam, gdzie poszła Brenna, było źle to by stamtąd nie wyszła, dopóki by coś się nie zmieniło. Ta kobieta już taka była - niosła serce na swojej dłoni chyba dla wszystkich i wszystkiego, co żywe. Czy wiele się zmieniło z tego, co o niej słyszał, co o niej wiedział? Była kiedyś obrończynią - tarczą i mieczem. Nie potrzebowała swojego księcia z bajki, potrzebowała napierśnika i przyłbicy, żeby móc pognać do przodu w odpowiedniej ochronie. I tak wystawiała się na ciosy. Zanurzył więc palce znów w tym miękkim futrze, czując dreszcz z powodu ciepła tego ciała. Życie. Ziemia, po której stąpali była inna od Morza, które tak ukochał. Ziemia była stała. Zmieniała się powoli, a jej wstrząsy były niemal niespotykane w tym jej zakamarku, którym była Anglia. Woda jednak była ciągle zmienna. Rozkapryszona i nieprzewidywalna. O wiele chętniej pochłaniała życia, jak nieczuła kochanka, która nigdy nie ma dość. Tak pochłonęła życia przed paroma dniami z felernego rejsu. Nie chciał widzieć tego psa w schronisku i nie chciałby go zobaczyć na tonącej łodzi. Nie chciał też myśleć o tym, ile stworzeń naprawdę tam zatonęło.

- To BARDZO duża zmiana. - Podniósł wzrok na Brennę, przesuwając przedramieniem po czole od tego wrażenia uderzenia ciepła. Jakby miał pot się na nim pojawić, ale nic takiego nie miało miejsca. Chodziło mu, rzecz jasna, o wyprowadzeniu trzech psów zamiast jednego. Nie pomyślał w tej chwili nawet w kategorii rodziców. Szczęście, że tutaj rzeczywiście wszyscy lubili te zwierzaki, bo byliby nieźle zdziwieni godząc się na jednego, a dostając ich trzy razy więcej. Tolerancja mogła się poszerzać, ale to było... bardzo mocne jej poszerzenie. Na część o kudzu już tylko skinął głową, chociaż w pierwszej chwili rozchylił wargi, żeby mówić dalej. Powstrzymał się ze względu na to, że właściwie to trzymał ją w korytarzu z psem, z tym mieczem, z prośbą zrobienia herbaty i napojenia Michaela. Rozmowa o rzeczach bzdurnych (według Laurenta szalenie ciekawych, a że widział ciekawość na twarzy Brenny, to tym bardziej zachęcało do opowiadania) przyjdzie czas. Lepiej, żeby przychodził w wygodniejszych warunkach. Na przykład takich, kiedy już herbata jest na stole, a ty siedzisz wygodnie w fotelu czy na tapczanie.

- Brenno. To prezent urodzinowy, w dodatku bardzo spóźniony, nie transakcja handlowa. - Spojrzał na nią łagodnie, z taką pobłażliwością, ale nie tą negatywnego rodzaju. Było to słodkie z jej strony, że od razu myślała o tym, że jest w zamian coś winna. - Spokojnie. Nie śpiesz się. - Uśmiechnął się ulotnie i odprowadził ją spojrzeniem. Tak powiedział, a jednak wcale nie poczuł się komfortowo, kiedy zaczął wsłuchiwać się w dźwięki tego domu. Kiedy został sam. Jakiś uścisk niepokoju kazał mu się poruszyć kilka kroków w głąb domu, ale nie dalej - poczekał na swoją gospodynię. Na szczęście zaraz się pokazała i to w formie jucznej. - Och, proszę... pomogę. - Ulżyło mu od razu, kiedy się pokazała. Wyciągnął ręce po tacę. Tak, po tacę, choć przy każdej innej kobiecie zabrałby miecz. I tu wcale nie chodziło o to, że umniejszał jej kobiecości - ani trochę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
03.10.2024, 08:22  ✶  
– Nie byłam pewna czy mama nie wyrzuci mnie za drzwi z tymi psami, ale o ile moje błagania nic mogłyby nie dać, to ich proszące spojrzenia jakoś nas uratowały przed eksmisją i mieszkaniem pod mostem – powiedziała Brenna z odrobiną rozbawienia. W istocie obawiała się właśnie głównie reakcji matki, bo zdecydowana większość domowników była zachwycona, a liczba mieszkańców, rozmiar domu i sadu ułatwiały sprawę... Ale Laurent miał rację. To była duża zmiana, bo w końcu zwierzaki wymagały opieki. Erik i Brenna, nawet jeśli niektórzy tego nie widzieli na pierwszy rzut oka, w pewnym sensie byli jednak typowymi dzieciakami z bogatej rodziny. Nawykli do ulegania swoim zachciankom. Nawet jeśli tymi było raczej przygarnięcie trzech psów niż branie narkotyków, drogie pojazdy i przygodni partnerzy.
– Przepraszam, nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało – stropiła się trochę, bo transakcja handlowa brzmiała jak nieprzyjemne określenie w kontekście takiego prezentu. A naprawdę nie chciała wyjść na niewdzięczną, gdy Laurent ewidentnie postarał się przy wyborze prezentu.

Przekazała mu tacę bez protestów, bo i nie była ciężka, a potem poprowadziła Prewetta po schodach na piętro. Musiał iść ostrożnie, bo Gałgan wprawdzie nie próbował na żadne z nich skakać, ale wciąż plątał się pomiędzy nogami, a nauczony przez Jeremiaha, że dostaje różne smakołyki, podnosił łeb ku tacy, z nadzieją w ciemnych ślepiach, że może znalazły się na niej kanapki z szynką.
Pokój Brenny był dużym pomieszczeniem, wyraźnie podzielonym na dwie części – jedna, ta od wejścia, była częścią „dzienną”. Znajdowało się duże biurko, z licznymi szufladami, nad którym wisiała cała kolekcja ruchomych zdjęć, zarówno z dzieciństwa, szkoły jak i z czasów niedługo po Hogwarcie, z których spoglądali krewni oraz przyjaciele. Nowszych było stosunkowo niewiele, ale najnowsze wykonano podczas urodzin Millie Moody, i przedstawiało poprzebieranych gości w sadzie Warowni. Pod oknem o szerokim parapecie, zapewne (sądząc po porzuconej tam poduszce) wykorzystywanym czasem do siedzenia, ustawiono wielki fotel, a wzdłuż jednej ze ścian ciągnęły się od podłogi do sufitu regały, zastawione książkami i drobnymi pamiątkami. W głębi pomieszczenia, częściowo przysłonięte kolejnym regałem, było wielkie, drewniane łóżko, ogromna, trzydrzwiowa szafa, komoda i zdobiona, bez wątpienia zabytkowa skrzynia pod ścianą, która mogła równie dobrze służyć do przechowywania rzeczy, jak i jako dodatkowe siedzisko.
Na biurku zaś znajdowało się akwarium z jaszczurkami.
– Oto one - powiedziała Brenna. Na razie pakunek z mieczem położyła na łóżku, a tacę przejęła od Laurenta i postawiła ją na biurku, z drugiej strony niż jaszczurki, by potem nalać z imbryka herbaty z dodatkami do filiżanek, by ta trochę ostygła.
Jaszczurki faktycznie nie należały do żadnego brytyjskiego gatunku. Jedna z nich próbowała wspiac się po ścianie awarium. Brennie trochę kojarzyły się z druzgotkami, i między innymi dlatego była wobec nich tak ostrożna.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
17.10.2024, 21:35  ✶  

Uśmiechnął się, czując, że ta chwila jest zwyczajnie urocza. Taka prosta w swoim wydźwięku, taka domowa w odbiorze. Pies, opowiastka o rodzicach, kiedy tego psa ściągasz do domu z adopcji wraz z towarzystwem innych kudłaczy i żarty o tym, że przecież rodzice cię nie wyrzucą. Nigdy by tego nie zrobili. Laurent nie potrafił wyobrazić sobie rzeczywistości, w której matka i ojciec wyrzucają cię na bruk, a mimo tego było tak wielu nieszczęśliwych ludzi i tak wiele osób, które nie miały dachu nad głową. Dlaczego? Pytanie zostawione w eterze, bo przy cieple Brenny nie bardzo była przestrzeń na zatopienie się w odpowiedziach. Po tym "dlaczego" nastąpiłby ciąg niezliczonej ilości znaków, które pchałyby negatyw do przodu. Nie, nie było na to miejsca. Ta droga bardziej kojarzyła się z ciepłem domowego ogniska i grały na niej dźwięki życia, prawdy istnienia. Bo ten dom żył. Bo Brenna się uśmiechała. Wiele powodów, spośród których na ten miecz można było równie dobrze machnąć ręką w tej chwili.

- Chciałem tylko powiedzieć, że nie jesteś mi niczego dłużna czy winna. Właściwie to moje podziękowania dla ciebie. Uratowałaś mi życie. Większego daru nie da się otrzymać. - Być może ktoś zdążyłby na czas. Być może ktoś zdążyłby mu pomóc. Być może. Był w końcu Migotek, był Alexander, który by go zabrał do szpitala, gdyby skrzat go zawiadomił. Ale tylko Brenna śniła to, co on śnił i tylko ona, ze wszystkich tych osób, mogła zdążyć na czas.

Zważywszy na swoje nie-do-końca kocie ruchy wolał uważać, żeby rzeczywiście nie wywrócić się na psa, a już szczególnie, że nie wiedział, czy ten jednak nie zechce skoczyć. Wolał kontrolować sytuację.

Uzmysłowił sobie, że był pierwszy raz w pokoju Brenny, ale to chyba nic dziwnego. W końcu ta znajomość mocno się rozluźniła po Hogwarcie, kiedy każde z nich poszło w swoją stronę. Czasem mu się wydawało, że gdyby nie jego rodzina w BUM, a potem aurorach, to może nawet całkowicie by ta znajomość zaniknęła. Nie odczuwał względem tego żalu - każda znajomość potrafiła tak zanikać, jeśli jej nie pielęgnowałeś, a nie jesteś w stanie pielęgnować wszystkich. Niestety. Te myśli przepłynęły przez jego głowę, kiedy spoglądał na te wspomnienia, jakie to miejsce nosiło. Piękne, przywołujące emocje, które on mógł tylko odgadywać. Podobało mu się to miejsce. Było przytulne.

- Hmmm...- W końcu jednak błękit oczu spoczął na akwarium, a sam Laurent przesunął się w jego kierunku. Wyglądały... specyficznie? Czy to w ogóle dobre słowo? Pięknie - to na pewno. Od razu błysnęły jego tęczówki uwielbieniem i zainteresowaniem. Położył swoją torbę na blacie, nachylając się do akwarium. - Wyjątkowo piękne... ich ubarwienie rzeczywiście wygląda na magiczne... zresztą... one same wyglądają magicznie, jak małe smoki. Nie zieją ogniem? - Żart? Nie, pytał poważnie, nawet obrócił się do Brenny na moment. Przysunął sobie krzesło, żeby usiąść obok nich. Wyciągnął ze swojej torby swój wierny notatnik, wyciągnął też rękawice, atlas gadów, pod rękę położył sobie różdżkę i dopiero w samych rękawicach wyciągnął jedną z nich, łapiąc ją odpowiednio, gdyby miała zaraz pluć jadem. Albo cokolwiek w tym stylu. Nic takiego się jednak nie działo. Bezpardonowe badanie sprawiało wrażenie, jakby robiło jakąś krzywdę zwierzęciu, ale nic takiego się nie działo. Laurent bardzo się starał nie zrobić mu krzywdy, ale nie chciał jej też przetrzymywać za długo, bo samo to było dla niej dyskomfortowe. - Przyznam ci się, że odrobinę marzy mi się wycieczka po puszczy Amazońskiej, albo tropikach Afryki. Mimo to wam nie zazdroszczę, bo wiem, że nie byłyście na wycieczce krajoznawczej.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
18.10.2024, 16:00  ✶  
– To nie jest coś, co wymagałoby podziękowań. Ale przyjmuję go jako piękny prezent urodzinowy – powiedziała Brenna, chociaż zdecydowanie pomyślała, że powinna wysłać Laurentowi coś naprawdę ładnego na jego urodziny. – Mam nadzieję… nie powtórzyło się to potem? Żadnych dziwnych cieni albo… snów o mężczyźnie ze strzelbą? – spytała jeszcze z pewnym wahaniem, kiedy już znaleźli się w jej pokoju i Laurent zabrał się do oględzin. Sprawa mordercy ze snów wciąż ją dręczyła, Brenna ciągle w czasie wolnym w niej grzebała, przeszukiwała archiwa, prasę i bibliotekę, ale nie mogła poświęcić na to tyle czasu, ile by chciała, a śledztwo aurorskie zdawało się jej zdaniem tkwić w martwym punkcie.
Nie chcąc mu przeszkadzać, podparła się o parapet, obserwując poczynania Laurenta. Nie wtrącała się, o nich nie pytała, bo on był tutaj specjalistą, a i ostatecznie – chociaż Brenna nie chciała zostawić ich na eksperymenty i avady walniętej nekromantki – to były jednak tylko jaszczurki.
– Merlinie. Mam nadzieję, że nie – odparła, uśmiechając się mimowolnie, bo jednak obawa, że mogłyby zrobić coś takiego, była jedną z przyczyn, dla których Brenna ściągnęła tutaj Prewetta. To mógł być najzwyklejszy gatunek, a mógł być jakiś rezultat eksperymentów magicznych… – Nie zauważyłam, żeby robiły cokolwiek niezwykłego, poza tym, że naprawdę są dobre we włażeniu po ścianach akwarium. Zabezpieczyłam je na wszelki wypadek czarami… mama chyba by mnie zamordowała, gdyby rozlazły się po domu. Sądzisz, że mogą być magiczne? – spytała. Czy skoro Laurent nie rozpoznał ich od razu, znaczyło to, że są rzadkie albo nietypowe? Trochę ją to martwiło, bo zupełnie nie miała pojęcia, co z nimi w takim wypadku zrobić. Spytać w sklepie zoologicznym na Pokątnej, czy by ich nie przyjęli?
– Miałyśmy trochę niespodziewanych atrakcji, ale chyba mogę myśleć o tym trochę jak o wakacjach.
Poza tym wieści z jednej strony były straszne, przynajmniej dla Brenny, z drugiej – tkwiło w nich coś pocieszającego. Szanse na to, że Zimni się wyczerpią i po prostu umrą, jeżeli nekromantka miała rację, były raczej niskie, a przecież to była jedna z rzeczy, której i ona i Vika bały się najbardziej.
– Egipt jest piękny, ale trochę mnie przytłacza. Wszystko jest tam straszliwie obce i bardzo… kontrastowe? Sama nie wiem, jak to nazwać. Chyba męczyłabym się, gdybym miała spędzić tam więcej czasu.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
03.11.2024, 12:51  ✶  

Czasami się zastanawiał, jak to się stało, że otaczało go tylu aurorów i brygadzistów, ale potem sądził, że może nie warto pytać. Może warto się cieszyć. Brak pytań nie do końca był w manierze Laurenta. Co innego powstrzymywać się przy obcych, co innego powstrzymywać swój umysł w tym zaciszu, w którym się aktualnie znajdujesz. Tylko ty i twój piękny umysł. Albo tylko ty i twoja zupełnie zepsuta jaźń. Cieszyło go to, bo przy tym, co się ostatnio działo czuł się chociaż trochę bezpieczniej. Minimalnie. Nie wtykał jednak nosa w to, jak przebiegały śledztwa i co się działo. Tutaj to niepytanie było wręcz intencjonalne. Nie na darmo mówią, że im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.

- Nie... na szczęście żadnych więcej mężczyzn z... nożami i strzelbami. - Strzelbami? Tak, Victoria już go o to pytała, kiedy przyszedł jej zgłosić ten incydent do biura aurorów. Nie pierwszy, jak się okazywało. Najwyraźniej śledztwo tkwiło w martwym punkcie, po mordercy nigdzie nie było śladu. Laurent się wzdrygnął i trochę nienaturalnie naprostował na tym krześle, kiedy jego myśli zabłąkały się do tamtych wspomnień.

- Hmm... chyba nie. Egzotyczny wygląd to trochę za mało, żebym tak śmiało stawiał taką teorię. - Powiedział to po obejrzeniu jaszczura z paru stron. Któremu trochę się nie spodobało to przewracanie go i rozdziawił paszczę, ewidentnie gotowy ugryźć go w palec. Tak, przerażający jesteś, kolego. Chyba gdyby nie widmo wspomnienia mordercy ze snów to nawet by się uśmiechnął do swojej myśli. - Natomiast magia potrafi być czasem bardzo nieoczywista. Piszczyskoczki przypominają do złudzenia skoczki pustynne, a różnice są subtelne. - Zresztą nie trzeba nawet szukać tak daleko - koty Figgów. Zwykły kot na pierwszy rzut oka. Dopiero przy badaniu go można się zorientować, że nie taki zwykły, jak go malują. Zresztą Diva, która smacznie sypia z Dumą, też wydaje się zwykłym kotem na pierwsze spojrzenie. - Jeśli przez taki czas nie pokazały żadnych dziwnych właściwości to chwilowo założę, że to jednak niemagiczne jaszczurki. - Powoli odłożył jaszczurkę z powrotem do jej współbraci i zdjąć rękawice. Wsunął okulary na nos i otworzył jedną z ksiąg.

- Skoro tak o tym myślisz to znaczy, że wypoczęłaś. - Trochę stwierdził, a trochę jednak zapytał. - Aaach... tak, miałem okazję odwiedzić Egipt. Również nie chciałbym tam zostać dłużej. Za dużo piasku, za mało wody. - Uśmiechnął się do Brenny znad książki. - Żona mojego ojca pochodzi z Turcji. Ale tam jeździła tylko moja siostra. - To nie to samo, ale w końcu z Turcji do Egiptu nie było już tak daleko.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (4991), Laurent Prewett (5755)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa