• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[ranek 18.08.1972] Zakładka Pani Bulstrode | Laurent & Florence

[ranek 18.08.1972] Zakładka Pani Bulstrode | Laurent & Florence
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
12.11.2024, 23:12  ✶  

Każdy mógłby przegapić fakt, że po raz kolejny Laurent prawie dał się zabić, ale Florence? Nie, ona by tego nigdy nie przegapiła. A szczególnie, że jej kuzyn był w Mungu, a gazeta już poszła w ruch. Najświeższe wiadomości o zatopionym statku Emperor, który na wzór historii Titanica poszedł na dno. Jego jednak nie pokonał żaden lodowiec i niesprzyjające warunki. Ten statek został pokonany przez ludzką chciwość i głupotę. Nawet nie musiałby jej zapraszać z prośbą, żeby się pojawiła. Jakoś te dwie rzeczy się na siebie nałożyły - fortunnie, albo właśnie nie? Fortuna na pewno młodemu Prewettowi nie sprzyjała, już usłyszał to od Bulstrode. To Fatum, nie Fortuna, trzymała kościste dłonie na jego ramionach. I cóż? Bywa. Obojętne przyjęcie tego losu było jak śpiew memortka w tych ostatnich podrygach, nim świat stawał się czarną plamą. Nim świat znikał, bo pojawiała się śmierć.

Laurent nie wiedział, czy on samego siebie również tym pokonywał. Potrzebą konsumpcji, potrzebą brania i oddawania się. Czemu? Emocjom. By buzowały, by były żywe, prawdziwe chociaż na chwilę albo dwie. Zapłata za to nie była tą, na którą było go stać, a mimo to ciągle płacił. Opłacał tę głupotę grzejąc się w promieniach porannego słońca, owinięty kocem, z kotem na kolanach, który mruczał cicho zwinięty w kłębek, a pod jego nogami spał Duma. Błogie lenistwo, słodkie oddawanie się spokojowi. Morze nie grzmiało, nikt nie wpadał do New Forest machając różdżką, nic wielkiego nie przelewało się w wydarzeniach przez to miejsce w ciągu ostatnich dni. Błogosławieństwo, bo przecież w tej puszczy ciągle coś się działo w ostatnim czasie.

Był przygotowany na burzę, ale był też przygotowany na ciszę. Na spojrzenie Florence, na przygany i ich brak. Na jej bezsilność i bezradność i na ciepłe słowa. Pewnie dlatego kiedy się pojawiła w kominku podłączonym do jej mieszkania niekoniecznie szukał jakichkolwiek słów. Koc został na fotelu, tylko Diva miałknęła z niezadowoleniem i nieco urażona przesunęła się w kierunku schodków prowadzących z tarasu do ogrodu. Ostatnie słoneczniki nadal piękniły się swoją złocistością i wyciągały łby ku słońcu. Laurent wyszedł na spotkanie z jedną z najbliższych mu osób i otulił ją swoimi rękoma. Przytulił. Ją do siebie, a może siebie do niej? Miks tych pojęć tracił na znaczeniu w potrzebie samego skupienia się na bliskości. Na przekazie. "Nic mi nie jest, czy tobie też nic nie jest?". Czasem zastanawiał się, o jak wielu sprawach Florence mu nie mówiła tylko po to, żeby go nie martwić.

- Dziękuję, że przyszłaś. Powinienem był dawno temu poprosić cię o to zabezpieczenie. - Odsunął się od kobiety. Nic wielkiego mu nie było - trochę poobijany, zmęczony, ale poza tym - cały. W jednym kawałku. Tym razem żadna bestia nie próbowała go rozerwać na strzępy. Próbowała to zrobić trytonka jakiś tydzień temu. Czy to zabezpieczenie było teraz najważniejszym tematem? Pewnie nie. Zapewne ani trochę... - Mam nadzieję, że będziesz ze mnie dumna. - Uśmiechnął się delikatnie. - Zerwałem kontakt z Philipem. - Kosztowało go to już... nic. Po tragedii tego statku to było takie naturalne, takie... Ale powinien był to zrobić już wcześniej. Nie mamić siebie i jego. Nie potrafił się na to zdobyć - a może gdyby tak było, to Philip też nie leżałby w tym szpitalu, a może, może, może... pełna dywagacja. - Postanowiłem zacząć od tych dobrych wieści.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#2
14.11.2024, 11:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.11.2024, 11:44 przez Florence Bulstrode.)  
Florence nie miała zamiaru krzyczeć na Laurenta.
Nie miała też zamiaru patrzeć na niego krytycznie, milczeć wymownie ani zgłaszać pretensji, jak (zwłaszcza to pierwsze i drugie) robiła dość często w przypadku swoich krewnych, najczęściej Atreusa i Vincenta, chociaż ostatnio Basilius i Icarus też znaleźli się dość wysoko na liście. Mogła obwiniać ich o wsiadanie na niesprawdzone miotły, nocne bijatyki z historyczkami magii, bieganie po podziemnych korytarzach czy niewspominanie rodzinie, że ktoś dobie na ich życie – ale już nie o utonięcie wycieczkowego statku, na którym przypadkiem się znaleźli.
Wyszła z kominka i całkowicie odruchowym gestem, o którym nawet nie myślała, wyciągnęła różdżkę, by usunąć ewentualne zabrudzenia z szaty. Potem skoncentrowała uważne spojrzenie jasnych oczu na Laurencie: jakby szukając śladów, które odcisnęła na nim ta wycieczka, zarówno tych, które mogły uwidocznić się pod postacią siniaków czy opatrunków, jak i tych, które mogły uwidocznić się w wyrazie twarzy.
– Witaj, mój drogi. Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej – przywitała się, rzucając kolejne zaklęcie, by zawiesić w powietrzu niewielką skrzynkę, w której znajdowały się komponenty potrzebne do zamontowania przekładni. – Ja mogłam wcześniej zaproponować, że to zrobię.
Nie zrobiła tego, bo – do niedawna – wierzyła chyba jeszcze, dość naiwnie, że czystokrwiści są bezpieczni, a nazwisko Prewettów powinno chronić Laurenta w New Forest. Wszelkie złudzenia, na jakie z natury pragmatyczna Bulstrode sobie pozwalała, rozpłynęły się jednak w ostatnich miesiącach. I między innymi dlatego zaczęła ponownie studiować konstrukcję przekładni – kolejnym powodem, dla którego nie ofiarowała ich tak długo bliskim, był fakt, że choć ojciec uczył jej ich zakładania w przeszłości, skupiona na pracy w szpitalu bardzo długo nie zajmowała się mechanizmami. Przećwiczyła to jednak na tyle, aby móc bez większego problemu zamontować przekładnie w domu młodego Prewetta.
Wyraz jej twarzy złagodniał nieco, kiedy wspomniał, że zerwał kontakty z Philippem. Czy się z tego cieszyła? Na pewno. Wzdychała w duchu ogólnie na fakt, że Laurent nie zamierzał nigdy się ożenić, ale jeśli już interesowali go mężczyźni, to nie powinni być tacy, którzy traktowali go jak Nott.
Inna sprawa, że Florence ogólnie zwykle starała się nie komentować wyborów swoich krewnych, bo chyba jeszcze nie zdarzyło się, aby któryś spotykał się z kimś, kogo mogłaby zaaprobować (i królował w tym Vincent, Bulstrode zdawało się, że robił to wyłącznie na złość starszemu bratu... chociaż Cressida też znajdowała się wysoko na liście, a była jeszcze Francesca i... o zgrozo... Eden). Być może poza Moną Rowle, co jednak Icarus popisowo zepsuł ze względu na ojca – zupełnie jakby to z nim mógł się umawiać. Najwyraźniej miała zbyt wysokie oczekiwania (bardzo prawdopodobne) albo Prewettowie mieli we krwi niekoniecznie racjonalne wybieranie obiektów uczeń (też możliwe, wolała nie myśleć, że ona też ma w sobie trochę ich krwi).
– Cieszę się, że nie pozwalasz się mu ranić – sprostowała, na moment kładąc dłoń na jego ramieniu. - Czy są jakieś złe, poza tą całą, morską... przygodą?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
14.11.2024, 14:49  ✶  

Rozmawiali o tym - o tej przekładce - albo już tylko się tak Laurentowi wydawało. Ilość przelewających się informacji między różnymi osobami potrafiła doprowadzić do skonfundowania. Plączące się nici kłębka, jak za sprawą nadgorliwego kota, który szukał tylko zabawy. Z zabawy w dzisiejszych czasach mogło wyniknąć coś bardzo niedobrego. Czyjaś strata, czyjaś śmierć - a czyja strona będzie się dobrze bawiła? Radość cudzym kosztem to domena dnia doczesnego. Zysk na własny rachunek - zadłużenie innych nie było już twoją sprawą. Nie dało się spojrzeć mniej krytycznie na ten świat, który tak mocno starał się docisnąć do ziemi nawet tych, którym udało się polecieć. Grawitacja bywała mordercza. Florence wydawała się nią nieporuszona bez względu na to, co się działo. Może powinien zacząć się tym martwić - że ta kobieta zbyt wiele nosiła w sobie i zbyt mało uwalniała na zewnątrz? Zdawał sobie przecież sprawę z tego, że był malutkim trybikiem w całej machinie jej życia, że za ścianą, przez którą nie mógł niczego dojrzeć, działy się miriady wydarzeń i doznań.

Zrobił jej przestrzeń, kiedy zobaczył ruch sięgnięcia po różdżkę. To, co mogli, czego nie zrobili - dopiero kiedy sama to wypowiedziała zorientował się, jakie to było nieważkie i nieistotne. Niespełnione działania, niewykreślone plany z listy "to do". To nie była firma, w której wszystko musiało grać jak w szwajcarskim zegarku, a jednak brak tych wykreśleń mógł prowadzić do większego ryzyka. Do mniejszej zabawy po naszej własnej stronie. Jedna przekładka mogła wiele zmienić, kiedy spodziewasz się, że wróg może się zjawić w każdej chwili. Co prawda na razie było bezpiecznie, ale blondyn wcale nadmiernie bezpiecznie się nie czuł. Gdzie się nie ruszył, tam zagrożenia stawały się realne, prawdziwe. Albo wpuszczał je prosto do swojego domu.

- Od tamtego czasu nikt na szczęście nie próbował się tutaj włamać. - Więc nie musieli się z tym przesadnie śpieszyć, tak? Albo powinni, żeby dziś spotkać się na herbacie i powiedzieć: "dobrze, że jednak zamontowaliśmy przekładkę..." - Napijesz się czegoś? - Migotek ukłonił się, kiedy Florence już miała na niego wgląd - siedział w kuchni i właśnie przygotowywał śniadanie, którego Laurent nie zdążył nawet zjeść. I niekoniecznie czuł, że chce jeść. Inna sprawa, że musiał. Miał lustro, widział, że nie jest już za ciekawie. A to nie tylko waga spadała - wszystko zaczynało wyglądać... gorzej. On to widział. Gorsze włosy, paznokcie, gorsze samopoczucie.

- Mam poczucie, że to ja bardziej zraniłem jego. - Ile winy dostrzegali inni w jego zachowaniach? Był jak nienormalny z potrzebą bliskości, jak uzależniony... a o uzależnieniach coś wiedział. Za to wiedział też, że potrafił zachowywać balans i trwać w związkach na zdrowych zasadach. Takich, gdzie nikt nikogo nie używał, gdzie każda strona była zadowolona i te znajomości nawet potrafiły się przerodzić w przyjaźń. W końcu taka relacja połączyła go chociażby z Olivią. Dotknął jej dłoni, ujął czule i ucałował w knykcie - jak wypadało traktować damę. Bo właśnie damą była Florence Bulstrode. - Mam nadzieję, że nie. - Nadzieja, bo przecież zbliżało się wielkie wydarzenie, gdzie miały zostać ogłoszone zaręczyny jego siostry. - Co ciebie słychać? I u Atreusa? - To był ten typ mężczyzny, który szeroko rozmijał się z pojęciem wylewności. A wszyscy wokół i tak się martwili. Wolał rozmawiać o tym, niż o statku. Niż znowu szarpać problemy i kłopoty, bo czy ciągle muszą być one wyciągane na zewnątrz? Może powinien pomyśleć o tym, żeby zaprosić Florence kiedyś do... na pewno było jakieś miejsce, które kobieta chciałaby odwiedzić. Musiałby się tylko zastanowić.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#4
14.11.2024, 15:13  ✶  
Rozmawiali o tym parę tygodni temu, ale Florence teraz myślała, że pewnie powinna była założyć te zamki już przynajmniej półtora roku temu – jeśli nie wcześniej. Nadmiernie ulegała fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa, które niosły nazwisko oraz fakt że nawykła do mieszkania w doskonale chronionej kamienicy.
– Liczę, że tak pozostanie, ale zawsze lepiej mieć zabezpieczenie, które bardzo trudno otworzyć niż go nie mieć – powiedziała, kiwając lekko głową Migotkowi, kiedy skrzat pojawił się w zasięgu jej widzenia. – Może najpierw założę przekładnię i potem napijemy się herbaty? – zaproponowała, w myślach dopowiadając sobie: i najlepiej coś zjemy.
Zwłaszcza on.
Naprawdę starała się nie traktować ich już jak dzieci, ale wiele kosztowało jej nie zapytanie, kiedy jadł po raz ostatni.
Pozwoliła, by uniósł jej dłoń, a kiedy wypuścił tę z uścisku, pogłaskała go lekko po policzku. Nigdy nie była nadzwyczajnie wylewna, ale najbliższym nie stawiała takich granic, a Laurent zdawał się jej zawsze należeć do tych osób, które potrzebowały pewnych gestów bardziej niż zwykle. Może dlatego, że rzadko miał zapewne okazje doświadczać ich ze strony rodziców.
– Obawiam się, że nie potrafię być tu obiektywna, Laurencie. Mam o Philipie jak najgorsze zdanie i bardziej interesuje mnie twoje dobro niż jego – przyznała Florence bez śladu oporów. Nie była niczego winna Nottowi, nawet nie sprawiedliwej oceny: nie miała wobec niego żadnych pozytywnych emocji. A Laurent z pewnością nie zasługiwał na traktowanie, jakiego doświadczył ze strony znanego celebryty. – Zadbałeś o siebie i nie powinieneś mieć wyrzutów sumienia z tego powodu – oświadczyła stanowczo.
Przypatrywała się mu przez chwilę uważnie, kiedy wspomniał, że „ma nadzieję”, że nie ma złych wieści, niepewna, co miał na myśli. Słyszała wprawdzie od niego o tym, co planowała Aydaya, ale potem nie obijało się jej w rodzinie nic o uszy – nie była pewna, czy Prewettówna ustąpiła, czy też coś toczyło się zakulisowo.
– Zajmowałam się ostatnio głównie pracą, myślę, że nie stało się nic szczególnie niezwykłego. Nie mam opowieści, którymi mogłabym błyszczeć w towarzystwie – stwierdziła, zgodnie z prawdą zresztą: to raczej krewni i przyjaciele Florence mieszali się w wielkie przygody niż ona sama. – Chociaż muszę przyznać, że po Lammas spodziewam się problemów ze strony… Voldemorta na jesieni – powiedziała, wahając się na mgnienie, zanim wypowiedziała imię mrocznego czarnoksiężnika. – Znasz go. Szuka sposobów, by życie stało się ciekawsze, jak zwykle – skwitowała. Nie wiedziała, co dokładnie działo się w życiu brata: nie mogła monitorować go aż tak bardzo, nawet jeżeli martwiła się mocniej niż zwykle, choćby z powodu ogromu plotek, sprawy Zimnych i tym, co zaszło między nim a Laurentem. Mogła jedynie próbować być w pobliżu i mieć nadzieję, że Atreus nadmiernie się nie rozpędzi.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
15.11.2024, 19:27  ✶  

Zawsze lepiej mieć JAKIEKOLWIEK zabezpieczenie. Szczególnie, kiedy masz przed kim się chronić. Śmierciożercy? Prawdę mówiąc - mała broszka. Przynajmniej na tę chwilę wydawali się o wiele mniej straszni niż taki Dante, który tworzył realne zagrożenie. Ostatnia rozmowa nad tym potoczyła się między nimi w listach. Kiedy otrzymał potwierdzenie tego, czego wolałby nie słyszeć i nie czytać. Tak jak wolałby, żeby ten cień nie powrócił. Jak wolałby czasem nie spoglądać na Florence i czuć wstyd za swoje czyny. Pytać samego siebie, kiedy go osądzi, kiedy spojrzy na niego... inaczej. Tak, to nie było mądre, bo znał ją nie od dziś, pokazała mu w każdej sytuacji, że może na niego liczyć, cokolwiek by się nie działo. Nie musiała pochwalać, mogła pouczyć, ale nigdy nie zmieniła przez to na niego percepcji. Kochał ją. Kochał ją tak mocno, że lękał się, że przez te wszystkie rzeczy ona mogłaby jednak spojrzeć na niego inaczej. To były te emocje, które nie wychodziły naprzeciw logice.

- Dobrze. - Uśmiechnął się ze wdzięcznością i ciepło w odpowiedzi na jej gest. Miała rację - potrzebował ich. Jak powietrza. Bardziej niż jakichkolwiek słów, chociaż czy bez słów na pewno wszystko byłoby dobrze? To dlatego, że to była ona, gest działał tak dobrze. Jakiekolwiek inne ręce mogłyby przynieść tylko wątpliwość, głupie zapytania, które dręczyłyby głowę. Ona, ona, ona. Chyba Florence była najważniejszą osobą w jego życiu. Pewien jego aturytet, osoba, przy której czuł się bezpiecznie, której chciał słuchać, chciał, by mówiła, że zrobił głupstwo i jednocześnie chciał od niej pochwał. To, co wydarzyło się między nim i Edwardem tamtego dnia, to, że to o niej pomyślał, by mu pomogła... to bardzo wiele znaczyło. I bardzo mocno wstrząsnęło posadami tego, czego pragnął i czego oczekiwał od swojego ojca.

- Nie chciałabyś wiedzieć, co się wydarzyło..? - Podpytał trochę delikatnie, tym miękkim, wchodzącym niemal na śpiewny ton. Ciekawość, ale nie brzęczało w nim faktyczne poczucie winy. Czasami pytał ją o to w ten sposób, kiedy chciał wybadać grunt - i tym razem nie było właśnie inaczej. To nie tak, że nie chciał się tym dzielić, ale też nie tak, że chciał koniecznie. Ta historia mogłaby znów coś zmienić, nawoływało do jego obaw. Z drugiej strony nie odmówiłby jej, gdyby chciała. Tylko czy chciała? Czy ją to obchodziło? Wiedział, że ciężko Florence przekonać do zmiany zdania, kiedy zaparła się na kogoś, kto ranił jej rodzinę. Imponowało mu to za każdym razem. I cieszyło, nie było co ukrywać. Jej nastawienie dodało mu kilka gram pewności siebie. Słuszności swoich decyzji. Zabawne, prawda? W końcu powiedziała ledwo dwa-trzy zdania.

- Czasem się zastanawiam, jak to jest możliwe, że dzieje się tyle rzeczy. - Dopowiedział, widząc jej spojrzenie. Zastanawiając się teraz z lekkim niepokojem, ile powinno zostać powiedziane, a co przemilczeć. - Byłem w Windermere, może słyszałaś o tym od Basiliusa? Mieliśmy okazję wymienić... doświadczenia. A parę dni temu ukradziono mi różdżkę i musiałem kupić nową. - Chwilowo mówił o tym w żartobliwym nieco tonie, bo wypowiadanie tych... "bzdur" na poważnie nie było ani trochę zachęcające. Podszedł z nią najpierw do drzwi tarasowych - w jego wypadku wymagało to założeniu dwóch. Skorzystał na tym, bo sięgnął po koc i nałożył go na ramiona. Duma leniwie podniósł się z ziemi i podszedł do Florence, żeby wyciągnąć do niej łeb i obwąchać, a zaraz odwrócił się i podszedł do Divy siedzącej przy schodkach, żeby usiąść obok niej. - A MAM nadzieję, że to już koniec złych wieści - powiedział, kiedy wrócił do niej już z kocem na ramionach - bo Victoria wraca ze swoją przyjaciółką z wyprawy. I liczę na to, że usłyszę tylko dobre rzeczy.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#6
17.11.2024, 21:07  ✶  
– Tylko jeśli ty chcesz o tym opowiedzieć – odparła Florence bez wahania. Czy zamierzała spytać? Tak, gdy już siedliby nad tą herbatą, ale nie tyleż, co się stało, a czy chciał o tym porozmawiać. Krukoni byli niby dociekliwi, ale jak na Krukonkę, Florence była istotą niezmiernie mało ciekawską – bardziej interesował ją Laurent niż historia sama w sobie. Znała już kluczowe elementy, przede wszystkim dotyczące zatonięcia statku i obrażeń Laurenta. Wiedziała, że to nie była jego wina i nie wydawało się też, by było to wydarzenie, które potem miałoby wrócić i spaść na niego niespodziewanie, jak „wypadek” w Little Hangleton. Nie było to więc coś, co musiała wiedzieć: nic o co mogłaby naciskać.
To czy chciała usłyszeć tę historię, zależało raczej od tego czy jej opowiedzenie miało być jak wyrzucenie z siebie trucizny, zatruwającej organizm, czy jak zażycie kolejnej jej dawki.
– Też tam byłam – przyznała Florence. – Nic mnie nie spotkało, opuściłam ośrodek, gdy wydawało się, że nieumarłych nie ma, ale o tym, że ty też byłeś w pobliżu, dowiedziałam się dopiero niedawno z plotek.
Basilius został w ośrodku i cóż, został wciągnięty przez korzenie, a poza tym znalazł Bagshota, to dotarło więc do uszu Florence bardzo szybko, a ona była zirytowana, że w ogóle się w to angażował. Jeśli szło o Laurenta, to o jego przygodach wiedziała niewiele… a raczej nie była do końca świadoma, że wziął udział w tej samej historii, o której opowiadała Geraldine.
– Co ty tam robiłeś, Laurencie? – spytała łagodnie, bo wprawdzie nie zamierzała pytać o to początkowo teraz, gdy miał za sobą zatonięcie statku, ale sam rozpoczął temat. Nie był aurorem. Nie był nawet pracownikiem Ministerstwa. I komuś takiemu jak Florence, kto sam nigdy nie szukał przygód, a jeżeli w coś się angażował, to dlatego, że tak nakazywało poczucie obowiązku uzdrowiciela, zupełnie nie mieściło się w głowie, dlaczego w ogóle Laurent angażował się w poszukiwania zaginionego historyka magii gdzieś, gdzie pojawili się nieumarli.
– Zgłosiłeś to? – zapytała, zamierając w pół ruchu, gdy miała już pokierować unosząca się w powietrzu skrzyneczkę ku drzwiom i spytać Laurenta, gdzie dokładnie chciał zamontować przekładnię. Na razie pozostawiła temat Victorii (choć żywo ją interesował: może nie względu na samą aurorkę, którą znała przecież słabo, ale w końcu dzieliła „przypadłość” z Patrickiem oraz Atreusem), zwracając na Prewetta zaniepokojone spojrzenie. Bo o ile zatonięcie statku nie mogło mieć wiele wspólnego z jego problemami z przestępcami ze Ścieżek, o tyle już skąd pewność, że ta kradzież nie wiązała się z ich działalnością?
W końcu posiadając różdżkę czarodzieja, miało się pewne możliwości.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
19.11.2024, 00:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.11.2024, 00:40 przez Laurent Prewett.)  

Krukoni cenili wiedzę, to prawda. Florence też wiedzę ceniła. Ona po prostu odróżniała próżną ciekawskość od wiedzy użytecznej. Ta zaś potrafiła być indywidualna. Laurent by tego nie przemyślał tak, jak zrobiła to ona - myśląc o tym, że przecież to nie będzie tak rezonowało, że to nie jest trwałe niebezpieczeństwo. Nie potrafił chłodem przesunąć emocji w dół, żeby została logika - analiza sytuacji, której Florence potrzebowała. Była jej niezbędna w pracy i w zasadzie niezbędna kiedy rozbiegana dzieciarnia robiła głupoty. I to na jej barkach było zajmowanie się nimi wszystkimi. Blondyn widział w tym normę społeczną, a jednocześnie norma ta wydawała mu się niesprawiedliwa. Każdy powinien mieć swoją szansę na zabawę, wyszalenie się, na wybieganie i wykrzyczenie. I mówił to on - osoba, której dobrze wychodził płacz, ale krzyk złości zawsze w nim tonął i nie potrafił go z siebie wydobyć. Utykał w gardle jak rybia ość. Tak też niesprawiedliwe było to, że ona poświęciła miłość dla rodziny. Ciągle to samo - płacenie ceny za to, żeby innym było lepiej. Pora była, żeby to ktoś z nich zapłacił dla niej teraz cenę. Tylko gdzie ta okazja? Gdzie możliwość?

- Nie jestem pewien. - Powinien bardziej to wszystko odczuwać, ale coś się strasznie zmieniło od czasu Windermere. Miał wrażenie, że tamto miejsce pochłonęło jakąś jego część. Jakby coś się w nim zablokowało. Coś, co powinno odpowiadać za przeżywanie tego wszystkiego tak, jak to robił do tej pory. Tam, gdzie powinien być smutek, żal, rozpacz - była pustka. Jedno wielkie nic. - To znowu było... bardzo, bardzo wiele śmierci. I wcale nie czuję się bohaterem tego wszystkiego. - Dygnęły mu lekko kąciki ust ku górze, poruszył bezradnie ramionami. Historia jak historia - wydawała się bardzo odległa. Oglądana jak dramatyczny film kliszowy, albo historyjka na kartkach, które przewijasz szybko dla dynamiki ruchu postaci. Jeśli by ją zaczął rozwlekać i wyciągać to może jednak coś uległoby zmianie. Może jednak te negatywne uczucia by wypłynęły. Wcale nie chciał ich zapraszać.

- Och..? - Teraz go zdziwiła. Była tam też? Musieli się naprawdę niefortunnie rozminąć. - Zostałem poproszony o zbadanie tamtejszej flory. Z jeziorem było coś bardzo nie tak, stworzenia magiczne migrowały z okolic. Nie tworzy to bezpieczeństwa dla mugoli. - Laurent czasem zajmował się różnymi rzeczami z zakresu zoologii, kiedyś nieco częściej, ostatnio... prawie wcale. Nie miał na to po prostu czasu, więc chociaż to lubił, bo pozwalało obserwować zmieniający się świat i pomagać stworzeniom to coś za coś. A musiał jeszcze spać i odpoczywać. Szczególnie to ostatnie. - W jeziorze była trucizna. I niestety, z moim szczęściem, wplątałem się prosto w trytońską wojnę... nie. Właściwie to mogłem po prostu uciekać do Windermere, chociaż tam toczył się walki. Znasz mnie. Nie mógłbym zostawić tych istot w potrzebie. Szczególnie, że część z nich chciała skrzywdzić niewinnych ludzi. - Ta historia odcisnęła na nim ogromne piętno. A największe piętrno odcisnęły na nim brutalne widoki walk, które działy się pod wodą.

- Tak. Zresztą... Victoria mi pomogła w zdobyciu nowej tego samego dnia. - Nie tylko ona... - Tak jak pan Shafiq. Anthony Shafiq. - Bardzo przystojny mężczyzna. Więc czuł irytację, kiedy Victoria wpadła i nie pozwoliła mu zacząć wabić tęczowymi łuskami. - Czy przekładka musi być na jednych drzwiach? Mam te - tarasowe i... sama wiesz. Główne wejście. - Wskazał na drugi kraniec domu. Uf, czuł się odświeżony jej obecnością. Nawet jeśli wszystko go bolało, znieczulone i tak medykamentami, to teraz właściwie o tym zapominał. O tym, o Philipie, o statku. Jakby wszystko było w normie. Bez żadnych tragicznych wypadków.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#8
19.11.2024, 18:47  ✶  
– W takim razie zastanów się nad tym, kiedy będę zakładała przekładnię – powiedziała Florence, jeszcze przez moment bacznie przypatrując się Laurentowi, jakby próbowała odczytać jego myśli… lub przyszłość. Ale nie robiła tego: nie tym razem. Nie usiłowała sięgnąć ku temu, co będzie, bo w tej chwili usiłowała skupić się na tym, co było tu i teraz. – Obawiam się, że bohaterstwo, takie, o jakim myślisz… istnieje głównie w baśniach – dodała i tym razem brzmiała prawie na zmęczoną. W pewnym sensie była zmęczona, nie tym fizycznym znużeniem, a jego drugim rodzajem, dotyczącym bardziej umysłu niż ciała.
„Głównie”, bo byli tacy jak jej brat, który chętnie pławił się w chwale bohatera Beltane. Ale Florence widziała głównie te brzydsze aspekty tego całego bohaterstwa – rannych w szpitalach, trupy w kostnicach, ludzi, którzy powinni iść do Lecznicy Dusz, ale albo się wstydzili, albo nie byli w stanie uzyskać tam pomocy. Mavelle Bones, wściekającą się na klątwę, jaką zostawił po sobie Voldemort, Patricka, który miał problem z poradzeniem sobie z konsekwencjami wizyty w Limbo.
Bohaterstwo nigdy nie wydawało się Florence ani trochę ładne, a gdy umierają wokół ciebie ludzie, jak w historiach, w które zaangażował się Laurent, nie wyobrażała sobie, aby móc z tym czuć się dobrze.
Cierpienie otaczało ją w pracy każdego dnia. Nawykła do niego. A mimo to, a może właśnie dlatego, nie chciała być bohaterką i nie chciała nadmiernie wykraczać poza ramy swojego uporządkowanego życia. Laurent w jej oczach zdawał się miotać, mając serce zbyt dobre, aby nie rwało się do pomocy, i zbyt wrażliwe zarazem, aby nie płacił za to ceny zbyt wysokiej.
- Pojawiłam się nocą i teleportowałam parę godzin później, gdy wiele wskazywało na to, że to fałszywe wezwanie... błąd, bo okazało się, że uzdrowiciele jednak byli potrzebni. To miejsce dziwnie na mnie działało. Z jakichś powodów Erik Longbottom wydawał mi się naprawdę wybitnym człowiekiem - stwierdziła, kręcąc lekko głową. Nie żeby Florence miała o dziedzicu Warowni złe zdanie, ale nigdy nie ulegała łatwo czarowi takich złotych chłopców, i nie widziała powodów, aby szczególnie się nim zachwycać.
- Laurencie... - westchnęła, gdy wspomniał o trytońskiej wojnie. Bo o tym już słyszała. Jak to się stało, że pół jej rodziny wciągnęło się w ten czy inny sposób w całą tę katastrofę? Co takiego płynęło w Prewettowskiej krwi, czy wciąż szukali kłopotów? Zawahała się na moment, zastanawiając, co takiego mogłaby mu powiedzieć – zganić za mieszanie się w wojny trytonów? Poprosić, żeby obiecał, że nie będzie więcej mieszał się w konflikty międzygatunkowe? – Powinieneś odpocząć. Myślę, że naprawdę tego potrzebujesz – powiedziała w końcu tylko. Ona naprawdę potrzebowała, żeby odpoczął. – Możesz mi potem pokazać nową różdżkę – stwierdziła, pochylając się nad skrzyneczką, aby wyjąć z niej kilka komponentów. – Założę je, gdzie zechcesz, ale zacznijmy od jednych. Chodź, mój drogi, muszę pokazać ci, jak ustawić kod, gdy to zamontuję – stwierdziła, machając różdżką, by wprawić w ruch elementy i zmusić je do ustawienia się na drzwiach. Nie pytała o Anthony’ego Shafiqa: kojarzyła go trochę, bo ich babki były spokrewnione, choć nie było to pokrewieństwo na tyle ścisłe, aby uważała go za bliskiego krewnego. – Mam nadzieję, że twoja przyjaciółka przywiezie dobre wieści.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
22.11.2024, 17:02  ✶  

Skinął głową. Zastanowi się. To w końcu nie tak, że chciał to przed nią ukrywać. Łatwo było dotrzeć do bardzo zgubnego wniosku, że snucie opowieści, które nas ranią, niczego nie polepszają, niczego nie ułatwiają, a mają jedynie skłonności do psucia. Zepsułby tę atmosferę, gdyby pozwolił na to, żeby znowu zaczął się mazgaić. Mózg mówił nie było nad czym, a potem wszystko, co siedziało w tobie, kłóciło się z tym stwierdzeniem. No bo jak - to nie było nad czym? Nad ludźmi, którzy stracili życie? Ludźmi, którzy byli ranni? Swoje sanity zawdzięczał chyba tylko temu, że wczoraj przyszedł tu Flynn i zupełnie oderwał jego myśli od najgorszego. Dzisiaj chyba był tego ciąg dalszy - tego oderwania. Na plus? Minus? Brakowało sędziego, który byłby gotowy to ustalić. Ta nieobecność na świecie łatwa była w porównaniu do baśni.

- Na szczęście ty jesteś dla mnie bohaterką jak z bajki. - Ciepły ton wniósł delikatność żartu do tej wypowiedzi. To był półżart, półprawda. Była medykiem - wiedział, że jeśli ktoś musiał pożegnać osobę, której się już nie dało pomóc, to była ona. Że to ona była jedną z osób, które potem mówiły złe wieści rodzinie. Jak brzydki był to widok, kiedy musiałeś komuś uciąć nogę, żeby go uratować? Rozkroić brzuch, bo coś się zalęgło pod żebrami, czego inaczej się nie pozbędziesz z pomocą magii? Miała ręce czerwone od krwi. Lekarze mieli ręce bardziej brudne od tej krwi niż mordercy. Mimo to ratowała życia, robiła, co mogła i dawała z siebie wszystko. A później jeszcze miała czas na takie nieprzygody jak jego własne, czy Atreusa.

- Miałem okazję go poznać. Zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. - Miał w sobie czar, urok, charyzmę i łagodność. Na ile była to maska? Nie wiedział. Nie dane było im się spotkać później, ale może los przyniesie spotkanie przy okazji jakichkolwiek innych uroczystości. Może. Miał wystarczająco spraw i znajomości na głowie, żeby nie szukać na siłę nowych. I to prawda - medycy byli bardzo potrzebni. - Z drugiej strony dobrze, że zdążyłaś i nic ci się nie stało. Później były problemy z teleportacją. W ogóle... dużo było problemów. To miejsce dziwnie wpływało na ludzi. Zmieniało ich postrzeganie świata i innych. - Co wpływało bezpośrednio na aury, a to już usłyszał bezpośrednio od Perseusa. Nie miał powodów, żeby mu nie wierzyć. - Hah... - Uśmiechnął się łagodnie i opuścił na chwilę głowę. Przysunął sobie krzesło, żeby usiąść obok niej - gromadzenie energii było dla niego całkiem ważną czynnością ostatnimi czasy. I wtedy pochylił się nad tym zamkiem, żeby spojrzeć na ustawianie kodu. - Myślałem, że przy okazji trochę odpocznę w Windermere. Wtedy jeszcze nie dotarły do mnie słuchy, że dzieje się tam coś dziwnego. Teraz chciałem odpocząć na rejsie - zaprosił mnie znajomy artysta. Może to po prostu jakaś klątwa. Wyjątkowo okrutna. Taka, która nie pozwoli mi umrzeć w spokoju, tylko pozwoli mi wydać ostatnie tchnienie z wyczerpania. - I znów... półżartem, półserio.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#10
25.11.2024, 00:27  ✶  
Zdaniem Florence było o czym rozmawiać. I było o czym myśleć. Ale do pewnych rozmów trzeba było dojrzeć, a niektóre emocje przepracować na własną rękę. Nie wiedziała, jak jest tym razem: czy opowieść o tej katastrofie była czymś, czego potrzebował, czy raczej czymś, co powinno poczekać, bo Laurent bardziej potrzebował spokoju.
– Nie nazwałabym się bohaterką, mój drogi. Zawsze… – zawahała się na moment, niepewna, jak ująć to w słowa, by nie zabrzmiało to jak przytyk. Laurent zawsze widział ludzi lepszych niż byli: Edwarda, Aydayę, ją samą, bo nawet jeżeli miała o sobie wysokie mniemanie, wiedziała, że nie jest nawet w połowie tak wartościową osobą, jak ta za którą brał ją młody Prewett. Szukał w ludziach zalet i z jednej strony Florence traktowała to jako coś dobrego, z drugiej szło w parze w wyszukiwaniu niedostatków w sobie samym, i czasem wobec niektórych zaślepiało. – Myślę, że zawsze starasz się widzieć w ludziach tylko ich dobre strony – zakończyła w końcu.
– Z pewnością wypada dobrze i nie wątpię w jego umiejętności, ale rzadko ludzie robią na mnie wielkie wrażenie ot tak, podczas rozmowy. Ledwo opuściłam to miejsce, a wiedziałam… że dziwnie na mnie działało. Rozmawiałam potem z Basiliusem… opowiedział mi trochę o tym, co tam się stało.
Nie rozumiała jedynie w pełni dlaczego tak wpłynęło na nią Windermere: to już odkryli inni, którzy badali sekrety ośrodka Windermere. Trochę żałowała, że znikła, nie tyleż nawet dlatego, że ktoś potrzebował pomocy – bo byli tam inni, mogący jej udzielić – a dlatego, że magia, którą obłożono tę ziemię, była na swój sposób fascynująca. Florence nigdy nie umiała oprzeć się potrzebie wiedzy.
– Gdybyś był obłożony klątwą, wiedziałabym o tym, Laurencie. Chyba że za taką uznać dobre serce. – Nie musiał przecież angażować się w sprawę trytonów. Zrobił to, bo uznał, że to jest coś, co zrobić należy. Jak w wielu innych przypadkach.
Czasem naprawdę wolałaby, aby jej kuzyn był znacznie bardziej samolubny.
Ale czy mogła go za to winić? Sama zaczęła się mieszać w sprawy, w których brać udziału nie powinna, tylko dlatego, że to wydawało się jej właściwe. Z pewnym trudem powstrzymała westchnienie: przez moment czuła się naprawdę bardzo zmęczona, choć nie było przecież ku temu znużeniu powodów.
Różdżka Florence poruszała się, gdy kobieta powoli, niespiesznie, zakładała cały mechanizm. Robiła to dość powoli, przedkładając dokładność nad szybkość – poza przekładniami nie była zbyt wprawiona w tego typu zabezpieczeniach, nie chciała więc popełnić błędu. Gdy skończyła, ustawiła kod i zamknęła, a potem otworzyła drzwi, upewniając się, że wszystko działa.
– Gotowe. Sprawdź proszę, czy nie masz problemu z jej obsługą. Gdyby cokolwiek się działo, zawsze możesz zawiadomić mnie albo Atreusa, któreś z nas powinno łatwo ją naprawić – powiedziała, gdy upewniła się, że wszystko działa tak, jak powinno.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Florence Bulstrode (4205), Laurent Prewett (5275)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa